- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Klątwa Pocałunku

Klątwa Pocałunku

Oceny

Klątwa Pocałunku

Jestem jak pustynny kwiat.

Wciąż buduję mur, aby nie uschnąć z tęsknoty.

 

Prolog

 

Nicole

 

– Twój koktajl. – Rozbrzmiewa stukot o drewniany blat.

– Dzięki. Mówiłam ci już, że jesteś wielki?

– Owszem, ale chętnie usłyszę to raz jeszcze! – po chwili zostaję sam na sam ze swoim koktajlem.

Jack to nie tylko doskonały barman, ale także przyjaciel do wspólnego ponarzekania po kolejnym ciężkim dniu na posterunku. Jest to zupełne przeciwieństwo mnie. Ojciec dwójki dzieci, doskonały mąż I człowiek o trudnej przeszłości. Znam go na tyle długo, że mogę stwierdzić, iż jego czarne włosy zaczęły siwieć. Czasem zastanawiam się, jak on może mieć tyle energii po tym wszystkim, co przeszedł. Nie wygląda na staruszka, ale również nie na przystojnego młodzieńca. Wszystko w swoim życiu potrafi obrócić w żart. Ta… szkoda, że ja tego nie potrafię.

– Koktajl truskawkowy? A może da się pani skusić na drinka? – odurzający zapach alkoholu nagle rozwiewa moje myśli.

– Hm? – odwracam się. Od razu żałuję, że to robię, ponieważ smród robi się jeszcze bardziej nie do zniesienia. Rany boskie, ten człowiek najwyraźniej nie zna umiaru.

– Te piękne oczy mówią same za siebie – omal kładzie sie na blacie.

Klienci baru mają niezłą komedię, za to ja mam dość skupiania na sobie uwagi. Próbuję wstać, ale powstrzymuje mnie silny uścisk dłoni na moim nadgarstku.

– Jeszcze nie skończyłem – cedzi przez zęby – nieładnie tak uciekać.

– Puść tę panią grzecznie albo twoje zęby skończą na tym drewnianym blacie, chociaż myślę, że bardziej żal mi jego niż ciebie – głęboki głos natychmiast przyciąga uwagę wszystkich zebranych włącznie z pijanym nieznajomym.

– Proszę, proszę! – wstaje – obrońca się znalazł! – Wymachuje niedbale rękami, omal potykając się o własne nogi. Wszyscy mają wzrok utkwiony w tej dwójce. Schodzę z krzesła barowego I zbliżam się powoli. Sięgam po pistolet znajdujący się w pochwie, po czym wyjmuję ostrożnie I kieruję w stronę obcych. Stoją naprzeciwko siebie, a pięści same się zaciskają. U jednego w żyłach płynie gniew I nienawiść, a u drugiego oszołomienie. W pewnym momencie obaj rzucają się na siebie, a cios za ciosem jest coraz bardziej zawzięty. Po ostatnim z nich pijak osuwa się po stole niczym pingwin na lodzie, a nieznajomy, który zwrócił mu uwagę, ociera nos z krwi. Gdy widzi wycelowany w siebie pistolet, natychmiast kapituluje, unosząc ręce nad głowę.

– Uklęknij! Ręce do tyłu! – stanowczo wydaję rozkazy. Wyciągam komunikator I zgłaszam bójkę w barze, po czym zawiadamiam drugi zespół.

– Co tu się dzieje, do licha?!

– Wszystko jest pod kontrolą – informuję przyjaciela – narobili niezłego bałaganu. Potrzebujesz pomocy? – pytam.

Podchodzę do mojego obrońcy I zakładam mu kajdanki. Nie protestuje, chociaż widzę, że ma wiele do powiedzenia, a już na pewno nie jest zadowolony z tego, iż go aresztuję. Potem obracam się w stronę stołu I stwierdzam, że nikogo nie ma. Pijak zwiał. Harmider wywołany w lokalu sprawił, że nikt się nie zorientował, iż ten bałwan ulotnił się. Mocno ciągnę za ramię, aby wstał mój “bohater” I wyprowadzam go z miejsca publicznego.

– Zrobiłem dobrze. Zasłużył – odpiera zawzięcie.

– Odsiedzi pan dwadzieścia cztery godziny I wróci pan do domu.

Wpakowuję go do samochodu policyjnego, jednak gdy sama planuję wsiąść, zatrzymują mnie syreny. Wzdycham cicho I zamykam drzwi.

– Przyjechaliśmy jak najszybciej. Co się stało? – wychodzi do mnie Lucian. – Miałem drzemkę z moim pączusiem.

Lucian jest moim partnerem od dobrych dwóch lat. Czasem bywa irytujący, ale da się przyzwyczaić. Chwilami wydaje mi się, że próbuje testować moją cierpliwość. Od tej chwili jak zaczyna żartować, wyłączam swój umysł na dobre dwie godziny. Naprawdę zastanawiam się, jak jego żona z nim wytrzymuje.

– Z twoim pączusiem? – unoszę brew do góry.

– Z moim pączusiem – powtarza, poruszając sugestywnie brwiami.

– Och… daj spokój! – poirytowana ucinam temat. – Mieliśmy tutaj akcję z pijanym mężczyzną. Niestety nam zwiał – tłumaczę spokojniej.

Nie czekając na odpowiedź, wsiadam do środka I ruszam z małej uliczki. Na szczęście panuje cisza. W przeciwnym razie wyszłabym z własnej skóry. Nigdy nie lubiłam słuchać radia I tak pozostało do teraz. Dopiero gdy staję na skrzyżowaniu, zdaję sobie sprawę, jak szybko bije mi serce. Z tego wszystkiego zapomniałam też, jak to jest nabrać spokojnie świeżego powietrza. Uchylam lekko boczną szybę I oddycham spokojnie, po czym staram się je wypuścić jak najspokojniej, aby wyciszyć kotłujące w głowie emocje.

– A więc jesteś policjantką. Czy szeryfem? Zresztą, co za różnica – i tak brak spokoju. A było tak pięknie.

– Mhm

– Małomówna coś jesteś.

– Od kiedy mówimy sobie na ty? – poirytowana gaszę silnik pod posterunkiem.

– Nie wiedziałem, że pani aż taka przepisowa – odburkuje widocznie oburzony.

 

Otwieram mu drzwi I sięgam po klucze wiszące na pasku. Najpierw otwieram celę, a potem uwalniam go z kajdanek. Wpuszczam do środka I zamykam z powrotem na klucz.

– Czyli dwadzieścia cztery godziny? Nie da się tego skrócić?

– Nie – odpowiadam sucho I siadam przy biurku.

Została mi papierkowa robota, którą miałam zrobić jutro, ale właściwie nigdzie mi się nie spieszy. Przeglądam dokumenty I rozdzielam je na dwie osobne kupki, po czym włączam laptop. Zaczynam wpisywać dane do komputera I gdyby nie to, że ciągle przerywa mi paplanina tego dziwaka, już dawno miałabym to za sobą. Chwila. Czy on gada sam do siebie? Spokojnie: to tylko kolejny świr, którego już nigdy nie zobaczę za dwadzieścia trzy godziny. W pewnym momencie robotę przerywa mi dzwonek telefonu, jednak jego także ignoruję. Zawsze byłam zdania, że jeśli coś robię, muszę skończyć to stuprocentowo, a do osoby dzwoniącej zatelefonuję później

– Nie nudzi cię ta praca?

– Nie. Jest w porządku.

– Jesteś taka sama jak twój ojciec. – Odbija się od zimnej ściany I podchodzi do krat, aby lepiej mi się przyjrzeć.

– Co? – staram się ukryć zdziwienie, wbijając wzrok z powrotem w ekran. – Mówisz o Anthonym? To nie mój ojciec…

– Nie o nim mówię. Chodzi mi o…

Nie dokańcza, ponieważ ucinam jego wypowiedź gestem ręki ze względu na nowe wezwanie, jakie rozbrzmiewa w komunikatorze. Zrywam się z miejsca, rzucając krótkie: “mam wezwanie”. Nie zdąża nic odpowiedzieć, ponieważ zamykam za sobą drzwi.. Poprawiam odznakę szeryfa I wsiadam do wozu policyjnego. Zamiast myśleć o wezwaniu, zastanawiam się nad rozmową. O dziwo moje serce przyspiesza, mimo że nie denerwuję się wcale . Dreszcz przebiega przez moją skórę, jak słowa chłodno przenikające do jej wnętrza. Próbuję skupić się na drodze, pragnąc odrzucić od siebie wszystkie nasuwające się na siebie myśli. To wszystko jest bezsensowne. Jaki sens ma to, że czuję się teraz tak, jak się czuję. Nawet nie wiem, co to wszystko znaczy. Dostałam wezwanie do płonącego budynku. Jak ma wyglądać moja rola? Mam tam wejść I ugasić? Przecież to robota strażaków. Dojeżdżając na miejsce, nie widzę wcale płonącego domu. Wszystko jest na swoim miejscu. Zero śladu po ogniu, zniszczeniach I brak jakiegokolwiek dymu. Moją uwagę przyciąga mała dziewczynka przed domem, w którym miał być pożar.

– Dzień dobry – mówię, wysiadając z samochodu. – Gdzie twoi rodzice?

– Pomoże mi pani? – pyta cieniutkim głosikiem.

– Składanie fałszywych zeznań jest karalne. Muszę porozmawiać z twoimi rodzicami.

– Pomoże mi pani znaleźć moją siostrę? Od wczoraj nie wróciła do domu – mówi spanikowana, ledwo powstrzymuje drżenie głosu – A rodzice… oni nie pomogą.

– Jak to?

– Tata pracuje do późna, a mama… odeszła od nas dwa lata temu – spuszcza wzrok.

– Pomogę ci. Ale tak czy tak muszę porozmawiać z twoim tatą. Takie są procedury – tłumaczę – a teraz wsiadaj do samochodu. Pojedziemy na posterunek. Tam powiadomię twojego tatę.

Kiwa niechętnie głową I wsiada do środka. Informuję, aby zapięła pasy, po czym ruszam z miejsca. Wzdycham nieznacznie I zerkam co jakiś czas do lusterka, aby zobaczyć, co robi z tyłu.

– A pani ma jakieś dzieci? – pyta znienacka.

– Ja? Nie – zaprzeczam, mając nadzieję w duchu, że nie postanowi drążyć tematu.

Moja przeszłość zawsze była dla mnie przeszłością, a teraźniejszość teraźniejszością. To prawda, nie raz myślałam, co zrobiłam źle i jak mogłam to odkręcić, ale po jakimś czasie nie wracałam do tego. Zawsze tułałam się po osiedlach, obserwując zachowania ludzi, przekonując się, jak to jest być odrzucanym wielokrotnie przez społeczeństwo. Fale krytyki, brak tolerancji i fałszywe plotki przewijały się praktycznie na co dzień. Kiedyś obiecałam sobie, że nigdy nie będę porównywać przeszłości do teraźniejszości. Mimo największych oporów będę stąpać dumnie z uniesioną głową, ponieważ tylko tak większość nas żyje na tym świecie. Ci, którzy tego nie potrafią, prędzej, czy później upadają, a tego chciałam najbardziej w świecie uniknąć.

Wysiadam pod posterunkiem I puszczam małą przodem. Każę jej usiąść przed wejściem do głównego gabinetu. Zostawiam ją na chwilę samą z myślą, aby gdzieś w papierach poszukać numeru telefonu jej ojca. Gdy tylko go znajduję, bez wahania dzwonię, jednak nikt nie odbiera. Gdy nie mogę się dodzwonić, czuję, że ta sprawa nie dojdzie szybko do skutku. Ten facet mógłby chociaż raczyć oddzwonić, jednak nic takiego się nie dzieje.

– I jak twoja misja? – No tak. Zapomniałam, że on tutaj jest.

– Genialnie – odpowiadam z sarkazmem, po czym wychodzę.

Założę się, że w tej chwili jego oburzone ego wzrosło do wielkości kuli ziemskiej. Zamyślona, zmierzam korytarzem I zamieram. Przecież pięć minut temu jeszcze tu była. Ciekawy dzień, ciekawe co jeszcze dzisiaj się wydarzy. Małpy zaczną spadać z drzew? Jeszcze tego brakowało, aby ta mała mi zwiała. Wybiegam na zewnątrz I tuż przed moimi stopami natykam się na różową, bawełnianą chustę. To pewnie należało do niej. Nie mogła uciec daleko. No myśl. Gdzie jako dziecko mogłabyś pójść? Może bar u Jacka? To nawet możliwe. Zwłaszcza, że serwuje świetne desery lodowe. Kiedy docieram na miejsce, zawieszam klucze przy pasku I wchodzę do baru. Natychmiast rozbrzmiewa dzwonek przy wejściu. Tyłem do mnie przy jednym ze stolików siedzi czarnowłosa dziewczynka. Jak ja uwielbiam swoją intuicję. No I pięknie. Jej ojciec mnie nie zabije, że zgubiłam jego córkę. Siadam naprzeciwko niej I widzę, że na jej buzi maluje sie zdziwienie I zakłopotanie.

– Kupiłaś chociaż te lody? – pytam poważnie z domieszką łagodności.

Kiwa głową, chociaż przeczuwam, że kłamie. Unika mojego wzroku jak ognia I zajada deser szybciej niż królik Baks.

– Coś mi się nie wydaje. Zaczekaj tu.

Wstaję I podchodzę do lady. Naciskam dzwonek, aby zawołać Jacka.

Zamieniam z nim parę słów na temat całej sytuacji I przepraszam za nieporozumienie, po czym płacę za deser I wracam do stolika. W pierwszej chwili panuje milczenie, a w drugiej chyba sama nie wie, co powiedzieć.

– Przepraszam.

– Nic się nie stało. Następnym razem po prostu powiedz prawdę – łagodnieję – powiesz mi, o co tak naprawdę poszło?

– Mój tata… on jest bardzo smutny, że nie ma mamy – zaczyna niepewnie – często przychodzi do domu I tak dziwnie śmierdzi.

Na pierwszą myśl przychodzi mi facet, który był dzisiaj w barze, ale przecież jest dużo mężczyzn, którzy przesadzają z alkoholem. Może się mylę. Staram się od niej wyciągnąć informacje, które mogą mi pomóc w odnalezieniu jej siostry. Okazuje się, że ma na imię “Chloe” jej siostra jest od niej starsza o dwa lata, czyli że ma trzynaście lat. Dzieci nie znikają z dnia na dzień. Może ten ojciec miał coś z tym wspólnego? Będę musiała się temu bliżej przyjrzeć. Kiedy zjada do końca swój deser, z powrotem wpuszczam ją do radiowozu I wypytuję o bliższą rodzinę. Okazuje się, że prócz ojca i siotry ma jeszcze ciotkę, która mieszka stosunkowo niedaleko, a właściwie kilka ulic dalej.

– Znajdzie pani moją siostrę? – pyta po chwili ciszy.

– Nie martw się. Postaram się sprowadzić ją z powrotem do domu – zapewniam.

– Obiecuje pani?

– Obiecuję.

– Nie chce iść do cioci. Ona jest nudna i robi na drutach – marudzi.

– A ja już mam dość tego dnia. No już. Leć – ponaglam ją.

– Szkoda, że pani nie jest mamą. Byłaby pani naprawdę dobra – mówi radośnie.

 

Wysadzam ją pod domem I czekam aż wejdzie do środka. Odjeżdżam z posesji, wzdychając z ulgą, że na dzisiaj to już koniec wrażeń. Nie spodziewałam się takiego wyznania zwłaszcza od małej dziewczynki. Na szczęście ten dzień dobiega końca i zostaje mi tylko serial i lody ciasteczkowe. Wchodzę na posterunek I opadam na krzesło z westchnieniem I ulgą. Nareszcie wolność. Mam dość. Przymykam oczy z myślą, że jestem tutaj sama I odpływam, rozkoszując się błogą ciszą. Ten dzień to zdecydowanie za dużo jak na całe dwanaście godzin pracy. Gdy po pomieszczeniu roznosi się chrząknięcie, moja oaza spokoju zostaje zburzona.

– A, ty. – Wzdycham. – Szybko o mnie zapomniałaś – odpowiada poirytowany – zawsze jesteś taka zrzędliwa?

– A ty zawsze jesteś taki wścibski? – wstaję z miejsca I okrążam biurko.

– A ty zawsze unikasz prawdy?

– Jakiej?

– Jesteś taka sama jak twój ojciec.

– Anthony nie jest moim ojcem! – wybucham z irytacją.

– Edward. To twój ojciec.

– Pleciesz bzdury! Nie mam ojca – wypowiadam słowa wręcz przesączone jadem.

– Mylisz się. Serio przez te wszystkie lata wciskali ci te bzdury, że jesteś sierotką Marysią? To jest bzdura!

– Bzdurą jest to, że próbowałeś mnie bronić!

– Nie broniłem ciebie.

– A kogo niby?!

– Matkę twojego syna… 

Koniec

Komentarze

Nowa Fantastyka