- Opowiadanie: drakaina - Kończ waść!

Kończ waść!

Opowiadanko miało kilka podtytułów w swojej anonimowej historii:

- For Tarnina with love

- Be careful what you wish for

-  Echa krzykpudła

 

A wszystko przez to:

 

Tar­ni­na (06.08.20, g. 18:57): A jakby tak po­czy­tać o po­je­dyn­ku Kmi­ci­ca z Wo­ło­dy­jow­skim?

 

Mó­wisz, masz. Be ca­re­ful what you wish for?

 

Na­pi­sa­li Ano­nim do spół­ki z Hen­ry­kiem Sien­kie­wi­czem. Po­wi­nien ist­nieć tag “an­ty­fan­fic­tion”. Oraz “mash-up”.

 

Aha, Ano­nim nie jest au­to­rem żad­ne­go z tek­stów ostat­nio wrzu­co­nych przez osobę uży­wa­ją­cą ksywy Ano­nim.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Kończ waść!

Pan Wo­ło­dy­jow­ski nie śpie­szył się i nie wy­do­by­wa­jąc jesz­cze sza­bli, prze­biegł wzro­kiem na­oko­ło po nie­bie.

„Mało czasu” – po­my­ślał.

Było już do­brze po zmierz­chu. Księ­życ wscho­dził późno, nie­mniej lada mo­ment wy­chy­nie zza lasu, a wtedy… Wo­ło­dy­jow­ski spraw­dził sza­blę i rusz­ni­cę, roz­wa­ża­jąc słowa chło­pa, który przy­niósł do Pa­cu­ne­li wie­ści o po­rwa­niu panny Bil­le­wi­czów­ny i ode­rwał pana Mi­cha­ła od wiel­ce obie­cu­ją­cej kon­wer­sa­cji z prze­ślicz­ny­mi cór­ka­mi go­spo­da­rza.

Teraz, skry­ty w cie­niu ostat­nich drzew, puł­kow­nik przy­glą­dał się z od­da­li dwo­ro­wi. Wszyst­kie okna były oświe­tlo­ne, ja­sność biła aż na po­dwó­rze, na któ­rym pełno było zbroj­nych ludzi i koni. Ni­g­dzie żad­nych stra­ży. Prze­klę­ty Kmi­cic mu­siał czuć się pew­nie na wła­snym te­re­nie.

„Prze­szli ba­gna­mi, by przez Woł­mon­to­wi­cze nie prze­cho­dzić”. Tak po­wie­dział po­sła­niec, Wo­ło­dy­jow­ski jed­nak wie­dział swoje. W Woł­mon­to­wi­czach nie ostał się prze­cież nikt, kto by mar­szo­wi kom­pa­nii prze­szko­dził. Po­czuł złość, wspo­mi­na­jąc wie­ści, które do­sta­wał z tej wio­ski. Wie­ści, które osta­tecz­nie przy­wio­dły go tutaj wraz ze skrzyk­nię­tą gro­ma­dą szlach­ty i pa­choł­ków.

Dla in­nych po­wo­dów Kmi­cic przez bagna cho­dził. I dla­te­go teraz nie wy­sta­wił nawet czuj­ki.

Wo­ło­dy­jow­ski zer­k­nął na sto­ją­ce­go obok Bez­no­gie­go Józwę Bu­try­ma. Wokół mo­cza­rów roz­sta­wi­li pięć­dzie­siąt­kę ludzi z rusz­ni­ca­mi i sie­kie­ra­mi, ale to tu miała się ro­ze­grać głów­na bitwa.

– Józwa – szep­nął pan Mi­chał, za­cho­wu­jąc ka­mien­ną twarz i le­d­wie po­ru­sza­jąc usta­mi. – Niech twoi za­bez­pie­czą tylne wyj­ście.

Wie­dział, że za dwo­rem stawy, a dalej te bagna, przez które prze­kradł się tu Kmi­cic z po­rwa­ną panną. Nie po­wie­dział jed­nak Bu­try­mo­wi: po co się lu­dzie mają stra­chać. Naj­waż­niej­sze, żeby się nikt z dworu nie wy­mknął.

Po­nu­ry ol­brzym po­tak­nął i ge­sta­mi po­ka­zał, co robić. Garst­ka młod­szych za­czę­ła okrą­żać ostro­kół.

„Co dzień też obce dzia­dy za­cho­dzi­ły do Wo­dok­tów, niby po jał­muż­nę” – Wo­ło­dy­jow­ski przy­po­mniał sobie wcze­śniej­sze opo­wie­ści za­sły­sza­ne od ludzi z Woł­mon­to­wicz. Plan zo­stał do­brze ob­my­śla­ny, bez dwóch zdań. „Obce dzia­dy”. Po­krę­cił głową.

– Jakie tam dzia­dy – prych­nął pod nosem.

Józwa rzu­cił mu po­dejrz­li­we spoj­rze­nie.

Wo­ło­dy­jow­ski raz jesz­cze zer­k­nął na czar­ne czub­ki drzew, jakby już wi­dział wscho­dzą­cą nad nimi po­świa­tę.

– Z koni – rzekł cicho, kątem oka ob­ser­wu­jąc krzą­ta­ją­cych się za ostro­ko­łem Ko­za­ków. – Cze­kać ko­men­dy. Nie strze­lać przed roz­ka­zem!

Pod­cho­dzi­li cicho, ale jeden z Kmi­ci­co­wych mu­siał wy­czuć ich wę­chem czy innym zmy­słem, bo od­wró­cił się i za­stygł nie­ru­cho­mo, wpa­trzo­ny w ciem­ność. Wo­ło­dy­jow­ski czuł na sobie pło­mien­ny wzrok żoł­nie­rza.

W tej samej chwi­li od stro­ny za­bu­do­wań roz­le­gły się strza­ły. W oknach po­ja­wi­ły się lufy musz­kie­tów.

– Pod dwór! Do drzwi! – za­wo­łał pan Wo­ło­dy­jow­ski, czu­jąc, że krew w nim gra.

Le­d­wie wi­dział, jak po dro­dze pa­da­li swoi i obcy. Do­sko­czył do drew­nia­nej ścia­ny i przy­lgnął do niej. Usły­szał dźwię­ki przy­po­mi­na­ją­ce mla­ska­nie, gry­zie­nie, szar­pa­nie – jakby we wnę­trzu uczto­wa­ło stado wy­głod­nia­łych psów. Po­trzą­snął głową – to tylko wy­obraź­nia, z sieni do­bie­ga­ły od­gło­sy zwy­kłej krzą­ta­ni­ny. Księ­życ jesz­cze nie wze­szedł.

Bu­trym, który mimo drew­nia­nej nogi zdo­łał do­biec pod sam dwór, tnąc po dro­dze sza­blą tłum prze­ciw­ni­ków, spraw­dził rusz­ni­cę. Jego lu­dzie wła­śnie roz­bro­ili ostat­nich bro­nią­cych się na po­dwór­cu Ko­za­ków i pa­trzy­li wy­cze­ku­ją­co na puł­kow­ni­ka. Wo­ło­dy­jow­ski wska­zał gruby pień le­żą­cy nie­opo­dal stud­ni, po czym ski­nął zna­czą­co głową.

Taran ude­rzył z głu­chym hu­kiem w cięż­kie drew­nia­ne drzwi, aż dwór za­trząsł się w po­sa­dach. I drugi raz, i trze­ci, i ko­lej­ny. Od­gło­sy krzą­ta­ni­ny za ścia­ną przy­bra­ły na sile, po czym uci­chły, a za­miast nich dało się sły­szeć szu­ra­nie, brzęk, od­głos ła­do­wa­nia broni.

Nad ciem­ną linią drzew uka­za­ła się pierw­sza za­po­wiedź księ­ży­co­wej po­świa­ty. Wo­ło­dy­jow­ski za­klął szpet­nie. Bu­try­mo­wie rąb­nę­li ta­ra­nem jesz­cze moc­niej w drzwi, które dały odpór tak mocno, że ata­ku­ją­cy po­le­cie­li twa­rza­mi w śnie­go­we błoto. Zza okna tuż nad głową pana Mi­cha­ła roz­legł się do­no­śny głos.

– Stój tam! Nie rąb! Słu­chaj… Stój, do stu dia­błów! Roz­mów­my się!

 Wo­ło­dy­jow­ski ge­stem na­ka­zał prze­rwać roz­bi­ja­nie drzwi, które oka­za­ły się znacz­nie moc­niej­sze, niż można się było spo­dzie­wać po pod­upa­da­ją­cym dwo­rze. „Tak mocne, jak po­wi­nie­nem był się spo­dzie­wać po jego miesz­kań­cu” – zbesz­tał sam sie­bie w my­ślach. Oczy­wi­ście, w całej Rze­czy­po­spo­li­tej nie miał sobie rów­nych na sza­ble, nie­mniej w jego fachu naj­mniej­sza nie­ostroż­ność albo zbyt­nie za­du­fa­nie może się skoń­czyć wy­jąt­ko­wo nie­przy­jem­ną śmier­cią. Na swoje uspra­wie­dli­wie­nie miał tylko tyle, że długo nie wie­rzył w po­gło­ski do­cho­dzą­ce z Woł­mon­to­wicz i in­nych oko­licz­nych wio­sek.

– Kto mówi?

– Cho­rą­ży or­szań­ski, Kmi­cic! A z kim mówi?

– Puł­kow­nik Mi­chał Jerzy Wo­ło­dy­jow­ski.

 Na­sta­ła chwi­la mil­cze­nia. Głos, który ode­zwał się tym razem tuż zza drzwi, jakby były je­dy­nie pa­pie­ro­wym pa­ra­wa­nem a nie so­lid­ny­mi dę­bo­wy­mi de­ska­mi, brzmiał spo­koj­niej.

– Słu­chaj waść do­brze. Jeśli nas nie po­nie­cha­cie, mam tu ba­rył­kę pro­chu i lon­cik już tle­ją­cy. Dom wy­sa­dzę, wszyst­kich, co tu są i sie­bie…

 To­wa­rzy­sze Wo­ło­dy­jow­skie­go po­czę­li spo­glą­dać po sobie w prze­ra­że­niu. Tyle było dzi­kiej ener­gii w sło­wach Kmi­ci­ca, że w groź­bę uwie­rzy­li wszy­scy.

– Na Boga! – mruk­nął jeden z Bu­try­mów. – To sza­lo­ny człek! On to gotów uczy­nić.

 Nagle panu Wo­ło­dy­jow­skie­mu przy­szła szczę­śli­wa, jak mu się zda­wa­ło, myśl do głowy.

– Jest inny spo­sób! – za­krzyk­nął. – Wy­chodź ze mną na sza­ble! Po­ło­żysz mnie, to od­je­dziesz wolno!

 

***

 

Józwa Bu­trym uznał, że puł­kow­nik sza­le­ju się opił. Pew­nie, że to naj­lep­sza sza­bla Rze­czy­po­spo­li­tej, nie­mniej po­ry­wać się na coś ta­kie­go i jesz­cze odej­ście wolno obie­cy­wać? Wcze­śniej, jesz­cze w Pa­cu­ne­lach, Józwa pod­słu­chał był roz­mo­wę Wo­ło­dy­jow­skie­go z chło­pem, ale swój rozum miał i swoje na ba­gnach wi­dział, pana Mi­cha­ła zaś znał nie od dziś. Czuł, że tu roz­cho­dzi się o coś wię­cej niż roz­pra­wa ze szlach­ciu­ra­mi z Woł­mon­to­wicz czy nawet rap­tus pu­el­lae.

Chłop mówił o nad­ludz­kiej sile, o pło­ną­cych oczach, du­chach prze­my­ka­ją­cych po wsi, psach wy­ją­cych jakby sam dia­beł się po oko­li­cy plą­tał. „Pannę wy­kradł tak, że nikt nie oba­czył, juści siła nie­czy­sta” – mówił po­sła­niec.

„Prze­szli ba­gna­mi”. Józwę oblał zimny pot. Bagna, przez które żaden zwy­kły czło­wiek nie dałby rady się prze­do­stać, pod­cho­dzi­ły pod sam Lu­bicz, za­czy­na­ły się za dwo­rem, za sta­wa­mi. Tam, gdzie do­pie­ro co na roz­kaz puł­kow­ni­ka po­słał ludzi, by za­bez­pie­cza­li tyły. Nie miał jed­nak czasu za­sta­na­wiać się, czy krew­nia­cy po­szli na za­tra­ce­nie, bo po krót­kiej wy­mia­nie zdań mię­dzy Wo­ło­dy­jow­skim a za­ba­ry­ka­do­wa­nym w dwo­rze Kmi­ci­cem szta­by że­la­zne, trzy­ma­ją­ce drzwi od we­wnątrz, po­czę­ły szczę­kać i w smu­dze świa­tła po­ja­wi­ła się po­tęż­na syl­wet­ka wa­taż­ki.

Józwa uj­rzał pło­ną­ce ogniem oczy, czuł ema­nu­ją­cą z pana Kmi­ci­ca nad­ludz­ką siłę.

Wo­ło­dy­jow­ski stał nie­wzru­szo­ny, tylko jego wzrok na uła­mek chwi­li po­wę­dro­wał w górę, ku ko­ro­nom drzew, zza któ­rych wciąż jesz­cze nie wyj­rza­ła tar­cza księ­ży­ca, choć coraz ja­śniej­sza  po­świa­ta zwia­sto­wa­ła jego ry­chłe po­ja­wie­nie się.

Także wzrok tego dru­gie­go utkwio­ny był w noc­nym nie­bie i mi­go­czą­cych gwiaz­dach.

– Pięk­na noc – za­gad­nął Kmi­cic nie­spo­dzie­wa­nie, wspie­ra­jąc się nie­dba­le na sza­bli. – Słoń­ce nie­pręd­ko wzej­dzie. Może waść ży­czysz, żeby nam po­świe­ci­li? – Ski­nął nie­znacz­nie na Ko­za­ków, tło­czą­cych się za ple­ca­mi ludzi Wo­ło­dy­jow­skie­go.

Wkrót­ce po­dwó­rze za­la­ło złote świa­tło po­chod­ni. Józwa za­uwa­żył, że puł­kow­nik skrzy­wił się nie­znacz­nie.

– Patrz waść, istny kon­dukt! – za­wo­łał z wy­mu­szo­nym uśmie­chem.

– Puł­kow­ni­ka cho­wać bę­dziem, to i pompa być musi! – Twarz wa­taż­ki wy­krzy­wił szy­der­czy gry­mas.

– Srogi smok z waści! – od­ciął się Wo­ło­dy­jow­ski i niby od nie­chce­nia mach­nął sza­blą, która za­mi­go­ta­ła zim­nym, srebr­nym, księ­ży­co­wym świa­tłem.

Kmi­cic od­sko­czył jak opa­rzo­ny i le­d­wie zdą­żył spa­ro­wać ude­rze­nie do­by­tą w po­śpie­chu bro­nią.

To, co na­stą­pi­ło potem, Bez­no­gi Józwa wi­dział jak przez mgłę. Po­sta­cie wal­czą­cych mi­ga­ły w świe­tle po­chod­ni, jakby obaj byli ob­da­rze­ni nie­ludz­ką pręd­ko­ścią. Wy­so­ki, po­staw­ny Kmi­cic młó­cił ostrzem jak za­wzię­ty, usi­łu­jąc do­paść zwin­ne­go, wy­my­ka­ją­ce­go mu się wciąż Wo­ło­dy­jow­skie­go. Wtem cięż­ka sza­bla wa­taż­ki wy­lą­do­wa­ła w bło­cie, a puł­kow­nik od nie­chce­nia, ni­czym kot ba­wią­cy się z za­mę­czo­ną już nie­mal na śmierć myszą, kazał mu ją pod­nieść. A kiedy prze­ciw­nik po­chy­lił się, do­tknął jego ręki czub­kiem wła­snej głow­ni.

Kmi­cic cof­nął się z krzy­kiem, blady, wo­dząc wokół obłą­ka­ny­mi ocza­mi.

Józwa Bu­trym kątem oka do­strzegł rąbek księ­ży­ca w pełni wy­chy­la­ją­ce­go się znad drzew. W gło­wie kłę­bi­ły się myśli, po­wi­nien wie­dzieć, co to ozna­cza i dla­cze­go obaj wal­czą­cy przed po­je­dyn­kiem wy­pa­try­wa­li tego znaku.

Przez chwi­lę zda­wa­ło się, że Kmi­cic rzuci się na Wo­ło­dy­jow­skie­go z go­ły­mi rę­ka­mi. Już, już był gotów do skoku, kiedy pierw­szy pro­mień świa­tła mu­snął zie­mię. W od­da­li, za dwo­rem albo na ba­gnach, roz­le­gło się prze­cią­głe wycie, a Kmi­cic jed­nym susem do­padł le­żą­cej w bło­cie broni i na oślep ude­rzył prze­ciw­ni­ka.

Zimne świa­tło od­bi­ło się w głow­ni Wo­ło­dy­jow­skie­go. Dał się sły­szeć świst krót­ki, strasz­ny, potem stłu­mio­ny krzyk. Kmi­cic roz­ło­żył ręce i runął twa­rzą do nóg puł­kow­ni­ka. Błoto roz­bry­zgnę­ło się na wszyst­kie stro­ny, sza­bla brzęk­nę­ła o ka­mie­nie, jakiś ciem­ny przed­miot po­le­ciał da­le­ko w śnieg.

Wo­ło­dy­jow­ski prze­sko­czył nad le­żą­cym.

– Dobić go! – wark­nął do sto­ją­ce­go jak ska­mie­nia­ły Józwy, po czym pu­ścił się pędem ku wej­ściu do dworu.

– Mo­ścia panno… wolna je­steś! – krzyk­nął w głąb sieni.

Józwa po­chy­lił się nad po­ko­na­nym Kmi­ci­cem i za­marł.

 

***

 

Pan Wo­ło­dy­jow­ski zna­lazł Oleń­kę Bil­le­wi­czów­nę w małej kom­nat­ce o grubo kra­to­wa­nych oknach i po­tęż­nych mu­rach, do któ­rej pro­wa­dzi­ły cięż­kie, okute drzwi. Przez myśl prze­mknę­ło mu, że Kmi­cic chciał ją chro­nić przed samym sobą, a choć­by i wy­sa­dził dom pro­chem, ta izba by­ła­by oca­la­ła. To dało mu lep­sze o Kmi­ci­cu mnie­ma­nie, a na dnie serca za­pa­li­ła się iskier­ka współ­czu­cia dla po­ko­na­ne­go po­two­ra.

Bil­le­wi­czów­na sie­dzia­ła nie­ru­cho­mo na skrzy­ni, z głową spusz­czo­ną, a kiedy puł­kow­nik wpadł do skarb­czy­ka, spoj­rza­ła nań błęd­nie.

– Wolna je­steś, mo­ścia panno – po­wtó­rzył Wo­ło­dy­jow­ski. – Nic już wać­pan­nie nie grozi…

– Sły­sza­łam bitwę, strza­ły? – szep­nę­ła.

W tej samej chwi­li przez za­kra­to­wa­ne okno do skarb­czy­ka wpa­dło świa­tło księ­ży­ca, roz­świe­tla­jąc bladą twarz panny Alek­san­dry. Jej nie­przy­tom­ne do­tych­czas oczy roz­bły­sły na­głym ogniem.

– Mów wać­pan… – Szept prze­szedł w chra­pli­wy syk po­brzmie­wa­ją­cy prze­ra­że­niem. – Co z nim?

Wo­ło­dy­jow­ski cof­nął się. Nie ta­kiej re­ak­cji się spo­dzie­wał, uznał jed­nak, że wzię­ła go, nie­zna­jo­me­go prze­cież, za któ­re­goś ze słu­gu­sów Kmi­ci­ca.

– Z Kmi­ci­cem? Nie bój się wać­pan­na: leży bez duszy na po­dwó­rzu. I jam to, nie chwa­ląc się, spra…

Słowa ugrzę­zły mu w gar­dle, kiedy wokół szyi za­ci­snę­ły się szpo­nia­ste dło­nie. Skarb­czy­kiem wstrzą­snę­ło upior­ne wycie, któ­re­mu za­wtó­ro­wa­ło dru­gie, do­bie­ga­ją­ce zza okien. Wo­ło­dy­jow­ski po­nie­wcza­sie uzmy­sło­wił sobie, że po raz pierw­szy i być może ostat­ni w życiu po­peł­nił błąd.

 

***

 

Ude­rze­nie od­rzu­ci­ło Józwę Bez­no­gie­go pra­wie pod ostro­kół.

Kiedy prze­stał wi­dzieć je­dy­nie gwiaz­dy, jego oczom uka­zał się prze­ra­ża­ją­cy widok. Wszę­dzie le­ża­ły zma­sa­kro­wa­ne ciała, a Kmi­cic, teraz zda­ją­cy się nie­le­d­wie ol­brzy­mem, mio­tał się po po­dwór­cu, ko­piąc sza­blą i rę­ka­mi w śnie­gu, jakby cze­goś szu­kał. Nagle wy­pro­sto­wał się, uno­sząc nad głowę taran, ten sam, któ­rym wcze­śniej Bu­try­mo­wi lu­dzie usi­ło­wa­li wy­wa­żyć drzwi dworu.

Po czym upu­ścił go, kiedy w świe­tle bi­ją­cym od drzwi uka­za­ły się dwie po­sta­cie. Józwa jęk­nął na widok puł­kow­ni­ka, za­krwa­wio­ne­go, le­d­wie się sła­nia­ją­ce­go na no­gach. Nad nim gó­ro­wa­ła po­stać o bla­dej ni­czym płót­no twa­rzy oko­lo­nej ja­sny­mi wło­sa­mi, o oczach pło­ną­cych żywym ogniem.

– Oleń­ka… – Wiel­ko­lud jęk­nął, skoczył ku dworowi i padł na ko­la­na z upior­nym war­ko­tem, od któ­re­go Józwę prze­szedł dreszcz. – Oleń­ka, nie!

Krzyk za­marł mu na ustach. Panna Bil­le­wi­czów­na ci­snę­ła Wo­ło­dy­jow­skim na próg, pro­sto pod nogi Kmi­ci­ca.

W tej samej chwi­li ręka Józwy wy­ma­ca­ła coś w mar­z­ną­cym bło­cie. Świa­tło księ­ży­ca od­bi­ło się od ryn­gra­fu, na któ­rym wid­nia­ła głowa wilka. Kmi­cic ryk­nął, jego twarz ścią­gnę­ła się w gry­mas bólu, mię­dzy war­ga­mi bły­snę­ły białe kły. Jed­nym susem wa­taż­ka pod­sko­czył ku Bu­try­mo­wi i wy­rwał mu me­da­lion z ręki. Za­ci­snął dłoń tak mocno na wy­sre­brzo­nym przez księ­życ me­ta­lu, że mię­dzy pal­ca­mi po­cie­kła krew. A jed­no­cze­śnie rysy Kmi­ci­ca wy­gła­dzi­ły się po­wo­li, ze zło­tych oczu, które tak wcze­śniej wy­stra­szy­ły sta­re­go Bu­try­ma, znikł wyraz dzi­ko­ści i sza­leń­stwa.

Józwa pod­niósł się i zro­bił chwiej­ny krok w tył, usi­łu­jąc wy­ma­cać przy boku sza­blę.

Kmi­cic był szyb­szy. Chwy­cił sta­re­go za kark i Bu­trym za­czął już zdro­waś­ki od­ma­wiać, pewny, że oto przy­szło mu po­że­gnać się z ży­ciem. Ol­brzym jed­nak za­ska­ku­ją­co ostroż­nie ob­ró­cił go w kie­run­ku dworu, na któ­re­go progu panna po­chy­la­ła się nad le­d­wie dy­cha­ją­cym puł­kow­ni­kiem.

– To wasza ro­bo­ta – wark­nął Kmi­cic, po­trzą­sa­jąc jeń­cem. – Chcia­łem ją tak jak sie­bie przed za­ra­zą ochro­nić… – Głos mu się za­ła­mał. – Jedna noc, by klą­twę wziąć w ryzy, a potem by­le­by drugi ryn­graf do­stać. – Za­ci­snął znów palce na me­ta­lu. – Stary Bil­le­wicz… wie­dział… Ja… – Wci­snął Józwę w zaspę. – Jam od Ko­za­ków spo­so­bu się do­wie­dział, ale ona…

Oleń­ka unio­sła głowę do księ­ży­ca i za­wy­ła roz­pacz­li­wie.

– Naj­pierw żem sie­bie mu­siał ra­to­wać – wark­nął, wie­sza­jąc ryn­graf na szyi – by i ją oca­lić.

Bu­try­mo­wi krę­ci­ło się w gło­wie.

– Co…? – za­py­tał. – Jak?

Kmi­cic jed­nak nie słu­chał go, tylko do­sko­czył do panny, która i na niego rzu­ci­ła się z kłami i pa­zu­ra­mi. Jej ciało wy­gię­ło się i Bil­le­wi­czów­na upa­dła na zie­mię, na czte­ry łapy.

– Oleń­ka…! – ryk­nął Kmi­cic, po czym jego głos prze­szedł w ża­ło­śli­we za­wo­dze­nie. – To ja, twój Ję­druś, Oleń­ka…

Od tego szlo­chu w twar­de serce Józwy wdar­ła się li­tość, lecz w tej samej chwi­li jego wzrok padł na usi­łu­ją­ce­go się pod­nieść puł­kow­ni­ka. Wo­ło­dy­jow­ski miał twarz po­ora­ną pa­zu­ra­mi i pa­skud­ną, krwa­wią­cą ranę na szyi.

Bu­trym wy­grze­bał się z zaspy i ru­szył, uty­ka­jąc, ku po­bo­jo­wi­sku, dep­cząc jed­na­ko po cia­łach po­le­głych swo­ich ludzi i Ko­za­ków.

Osza­la­ła panna, na pół już prze­mie­nio­na w wil­czy­cę, sko­czy­ła ku niemu i roz­dar­ła mu skórę na twa­rzy. Kmi­cic chwy­cił ją i przy­cią­gnął do sie­bie, nie zwa­ża­jąc na kły i pa­zu­ry.

W tej samej chwi­li puł­kow­nik zdo­łał pod­nieść się na nogi i pod­nieść jedną z le­żą­cych na ziemi sza­bel.

– Dobić zdraj­cę! – wark­nął, spo­glą­da­jąc błęd­nym wzro­kiem na Bu­try­ma. – Roz­sie­kać! – ryk­nął i chwie­jąc się na no­gach, ru­szył na Kmi­ci­ca.

Oleń­ka była szyb­sza – tym razem pa­zu­ry roz­ora­ły pierś Wo­ło­dy­jow­skie­go, z któ­rej try­snę­ła czer­wo­na krew pro­sto w twarz sta­re­go Józwy.

 

***

 

Ostat­nim wy­sił­kiem pan Mi­chał za­mach­nął się jesz­cze sza­blą, choć przed ocza­mi miał już głów­nie ciem­ność. Ostrze tra­fi­ło w zwie­sza­ją­cy się z szyi Kmi­ci­ca łań­cuch, na któ­rym po­ły­ski­wał me­da­lion z wil­czym łbem. Metal ude­rzył o lód i ka­mie­nie. Przez mgłę pan Wo­ło­dy­jow­ski wi­dział jesz­cze, że Józwa Bu­trym pod­no­si ryn­graf, a potem uj­rzał nad sobą go­re­ją­ce złote oczy panny Bil­le­wi­czów­ny.

– Wy­bacz, wać­pan­na – wy­char­czał – żem cię nie zdo­łał oca­lić.

Krew try­snę­ła mu z ust, życie jed­nak nie chcia­ło opu­ścić ciała. „Kły, pa­zu­ry” – po­my­ślał. Był tak ufny w swoją prze­wa­gę nad po­two­ra­mi, że nie za­bez­pie­czył się do­dat­ko­wo. Za­czął w my­ślach od­ma­wiać li­ta­nię do wszyst­kich świę­tych, w na­dziei, że któ­ryś uli­tu­je się nad nim i za­bie­rze duszę do nie­bie­skiej chwa­ły.

Za­miast za­stę­pu anio­łów uj­rzał jed­nak w świe­tle księ­ży­ca wy­krzy­wio­ne gry­ma­sem, szar­pa­ne prze­mia­ną ob­li­cze Kmi­ci­ca. Wa­taż­ka trzy­mał w sil­nym uści­sku pan­nę-wil­czy­cę.

– Głup­cze… – Słowa brzmia­ły nie­wy­raź­nie, bo i w myśli pana Mi­cha­ła wdzie­ra­ła się mgła śmier­ci, i jego prze­ciw­nik po­wo­li za­mie­niał się z czło­wie­ka w be­stię. – Jam ją chciał oca­lić… Ona… wy­zwo­li­łem klą­twę… – Po wy­dłu­ża­ją­cym się w wil­czy pysk ob­li­czu spły­wa­ły łzy. – Mo­głem za­trzy­mać… Moi lu­dzie… pil­no­wa­li… – Ostat­nie słowo prze­szło w wycie. – Woł­mon­to­wi­cze… – Mówił z coraz więk­szą trud­no­ścią. – Usiec chcie­li, tom w szał wpadł…

„Kła­miesz, czar­cie” – chciał za­krzyk­nąć Wo­ło­dy­jow­ski, ale krew za­le­wa­ła mu usta i gar­dło.

– Kończ waść… – wy­char­czał za­miast tego, plu­jąc krwią. – Wsty­du oszczędź.

Kmi­cic jed­nak tylko zawył i usko­czył. W tej samej chwi­li padł strzał, a pan Mi­chał przez jedno bicie serca ob­ser­wo­wał ze zdu­mie­niem, jak srebr­ny po­cisk, po­ły­sku­ją­cy w świe­tle księ­ży­ca, robi się coraz więk­szy. Kula z jego wła­snej rusz­ni­cy roz­trza­ska­ła mu czasz­kę, a puł­kow­nik w ostat­nim prze­bły­sku świa­do­mo­ści do­strzegł przez dym wy­strza­łu po­sęp­ne ob­li­cze Józwy Bu­try­ma.

 

***

 

Tak zgi­nął Wo­ło­dy­jow­ski, szer­mierz nad szer­mie­rze i pierw­szy łowca Rze­czy­po­spo­li­tej. Bez­no­gi Józwa Bu­trym otarł za­krwa­wio­ną twarz i po­chy­lił się nad cia­łem puł­kow­ni­ka. Kątem oka do­strzegł dwa prze­my­ka­ją­ce obok niego cie­nie.

– Nie le­piej było iść bić Szwe­dów? – za­py­tał, dźwi­ga­jąc trupa i przerzucając go przez siodło.

Kiedy mijał ostro­kół, z lasu spo­glą­da­ły na niego dwie pary zło­tych oczu. Józwa się­gnął do sakwy i wyjął z niej ryn­graf z łbem wilka. Przez chwi­lę wpa­try­wał się w niego, by w końcu ci­snąć go mię­dzy drze­wa.

Koniec

Komentarze

I tak się mogło zdarzyć…smiley

Pytanko:

przeładował rusznicę.

Myślisz, że to było możliwe.

Myślisz, że to było możliwe.

To chyba akurat prosto z Sienkiewicza, ale nie brzmi najlepiej, fakt ;) Modified.

http://altronapoleone.home.blog

 

(pięć minut osłupienia)

To nie miało być na Z(A)MIANĘ, Thargone?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Thargone?

 

A przedmowę przeczytała?

http://altronapoleone.home.blog

Przeczytała i ciągle uważa, że to Thargone. Ale nigdy nie twierdziła, że jest nieomylna.

 

ETA: Oraz – banany.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ale nigdy nie twierdziła, że jest nieomylna.

Ano.

 

Anonim lubi banany.

 

http://altronapoleone.home.blog

Wstyyyyd :P Banany to zuo!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No, proszę. Potop z fantastyką. Tylko co teraz z Panem Wołodyjowskim, skoro głównego bohatera przedczasowo uśmierciłeś? Oryginalna Oleńka, IMO, nie miała ikry na taką rolę. Ale poza tym fajnie napisane, zabawne (serio) i w ogóle mi się :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irko, Anonim bardzo dziękuję :)

 

Wszystkie postacie są celowo całkowicie pozmieniane w sensie charakterów, ponieważ Anonim za “Trylogią” i Sienkiewiczem ogólnie, delikatnie mówiąc, nie przepada, a za jego bohaterami to już w ogóle (toleruje wersje filmowe) :D

http://altronapoleone.home.blog

Też nie przepadam, za dużo smęcenia i opisów :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Jasne, niech literatura będzie jak tumblr. (Przewrót oczami.)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Sienkiewicz pod wieloma względami jest jak tumblr :P

http://altronapoleone.home.blog

… A Bolly ma zeugmę w sygnaturze! (I to przynajmniej fakt sprawdzalny.)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Anonim wyedytował tytuł, albowiem chyba oryginalna Adresatka za bardzo lubi Trylogię i pragnęła czytać o pojedynku, w którym to jednak dzielny bohater szlachetnie traktuje pokonanego przeciwnika i nic nie stoi na przeszkodzie, by za kilka tomów został Hektorem Kamienieckim ;)

http://altronapoleone.home.blog

O, jakie to fajne było! 

ninedin.home.blog

Anonimie, mam wrażenie, że wywróciłeś klasykę do góry nogami. I świetnie Ci to wyszło! ;)

 

Wo­ło­dy­jow­ski miał twarz po­ora­ną pa­zu­ra­mi i pa­skud­ną, krwa­wią­cą szra­mę na szyi. ―> Wo­ło­dy­jow­ski miał twarz po­ora­ną pa­zu­ra­mi i pa­skud­ną, krwa­wią­cą ranę na szyi.

Szrama to ślad po zagojonej już ranie.

 

Bu­trym wy­ko­pał się z zaspy i ru­szył… ―> A może: Bu­trym wygrzebał się z zaspy i ru­szył

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, o Reg :)

 

Usterki Anonim już poprawia, albowiem istotnie skrewił w tych dwóch miejscach nieźle.

http://altronapoleone.home.blog

Bardzo proszę, Anonimie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kto daje i odbiera, tego pochłonie kolektyw Borg :P

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

 

http://altronapoleone.home.blog

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ciekawe… 

Pozdrówka.

Czuł, że tu rozchodzi się o coś więcej niż rozprawa ze szlachciurami z Wołmontowicz czy nawet raptus puellae.

Skoro w Twojej wersji, o ile dobrze zrozumiałem, do porwania doszło za zgodą Oleńki, to było ono wedle ówczesnego prawa legalne i w takiej sytuacji Wołodyjowski nie miał podstaw do interwencji. Poza tym, czepiając się szczegółów, to Wołodyjowski jest uznawany za "pierwszą szablę" dopiero w ostatniej części Trylogii, a wojna ze Szwedami zaczyna się po porwaniu Oleńki. Oczywiście nie o wierność takim szczegółom chodziło zapewne Autorowi, niemniej pro forma pozwalam sobie pozostawić te uwagi ;)

Co do samego tekstu, ze względu na miłość żywioną przeze mnie do oryginalnego "Potopu" nie będę go komentować :P

Anonim dziękuje Szanownym Panom za wizytę.

 

Czcigodny Światowiderze, pozwól wyjaśnić, iż z punktu widzenia Wołodyjowskiego i Butryma, którzy są punktami widzenia, tu jest raptus puellae, ponieważ oni nie mają pełnych danych. Zresztą, czy Oleńka się zgodziła – tego Anonim nie przemyślał. Fabuła jest taka: Oleńka jest zarażona klątwą wilkołactwa, która budzi się w chwili pierwszego spotkania z Kmicicem, zaraża tegoż. Wołodyjowski słusznie wyczuwa w Kmicicu wilkołaka, ale nie wie, że to Oleńka jest źródłem klątwy, więc myśli, że ją ratuje. Ergo z punktu widzenia fabuły zgoda lub nie Oleńki nie jest istotna.

Reszta szczegółów czyli pierwsza szabla i cała reszta chronologii wydarzeń została całkowicie świadomie i z pełną dezynwolturą zamieszana, ponieważ Anonim nie planuje zmashupować całej Trylogii, to byłoby zbyt czasochłonne zajęcie, a poza tym Tarnina zażyczyła sobie pojedynku Kmicica z Wołodyjowskim i to właśnie dostała.

http://altronapoleone.home.blog

ponieważ oni nie mają pełnych danych

Yup.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Anonim nie ukrywa, że gubi się w komentarzach Tarniny cool

http://altronapoleone.home.blog

Just as planned… he, he, he.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Anonimie, nie jestem w stanie odróżnić, które fragmenty są oryginalne, a które od Sienkiewicza.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Anonima bardzo ta opinia cieszy, bo w taki właśnie efekt celował yes

Henryczka jest tu jakieś 30 procent, trochę narracji i trochę wypowiedzi, ale nie wszystkie w ustach tych bohaterów, którzy je oryginalnie wypowiadają, choć to chyba oczywiste

 

http://altronapoleone.home.blog

Waść jak cepem młócisz :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bardzo ciekawa wariacja. Z początku idzie jak w filmie, teksty mógłbym cytować z głowy. Ale potem ładnie zakręcasz fabułę, dodajesz niezły fantastyczny twist. Końcówka bardzo fajna i odwracająca na głowę to, co znamy z Sienkiewicza.

Jak dla mnie – naprawdę fajny koncert fajerwerków :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Anonim dziękuje :)

 

http://altronapoleone.home.blog

Ode mnie ostatni, brakujący kliczek :)

 

Mam podobnie jak Chrościsko – nie wiem, które fragmenty napisał Sienkiewicz, a które Anonim :) A poza tym bardzo mi się ten przewrócony do góry nogami “Potop” podoba :) Zarówno pod względem treści jak i języka, którym został napisany. Klasyka, fantastyka, humor i udany twist – same plusy :) 

Anonim się odanonimował i dziękuje wszystkim za uwagi zarówno pochwalne, jak i krytyczne, wynikające, o ile zrozumiałam, z umiłowania Sienkiewicza :)

Najbardziej cieszą opinie dwojga bardzo różnych czytelników, że trudno rozpoznać autorstwo fragmentów ;)

http://altronapoleone.home.blog

Chapeau bas, Drakaino! Świetne. Cały czas zastanawiałam się, kto mógł tak napisać, wiernie i przewrotnie. Nie potrafiłam odgadnąć. 

Przeczytałam jakiś czas temu, a że z Sienkiewiczem mam na bakier, nie odezwałam się. Pisał to, co musiał, aby być na czasie i w nurcie. Jak to wyważać, nie wiem? W każdym razie IMHO – dobre. zgłosiłabym do piórka za genialne podszycie się pod styl, ale, jak znam życie, będzie z tym tylko kłopot, dla Ciebie.

Zatem mi się!:-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

jak znam życie, będzie z tym tylko kłopot, dla Ciebie

Oj, tam ;) Przeżyję, bo to zabawa, a może dzięki temu ktoś jeszcze przeczyta, więc jeśli za dwa dni będziesz nadal uważała za godne nominacji, to płakać nie będę ;)

http://altronapoleone.home.blog

Będę, będę, czasu już było dość, a jeśli Ty przeżyjesz to “nous volons”. :D

Będę z pozycji użytkownika, bo urlopuję, niestety – znaczy, radam z urlopu, choć w niektórych aspektach – doskwiera.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Zasada jest chyba taka (ale nie jestem pewna), że jeśli na urlopie wyrobisz normę, to się liczy dyżurnie. Ale to Finkla by pewnie wiedziała

http://altronapoleone.home.blog

whaaaaaaaat.

Za żadne państwo azjatyckie bym się nie domyśliła, że to Ty. Normalnie szok. Albo i sok. (Co z Gilbertem? XD)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Za żadne państwo azjatyckie bym się nie domyśliła, że to Ty.

Obawiam się, że w tym kontekście mogę Ci zaproponować jedynie Niderlandy ;)

 

Niemniej interesuje mnie, dlaczego byłam tak nieprawdopodobną kandydatką.

 

http://altronapoleone.home.blog

Bo ten kawałek brzmi thargonowo! surprise

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Thargonowo – to brzmi dumnie!

http://altronapoleone.home.blog

Prawie jak miasto powiatowe ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Sympatyczny tekst. Widać, ktoś Sienkiewicza ocenzurował, bo naprawdę to inaczej było… ;-)

Ładny twist z Oleńką. Jej zamknięcie w skarbczyku nabiera innego znaczenia.

Babska logika rządzi!

Oj, doskonałe! Waćpanna bank rozbiłaś!:D Bardzo mi się podobało, bardzo, choć już gdy Wołodyjowski pień wskazywać, skumałem co będzie dalej. Ale trudno było nie skumać, dobór Braunek na heroinę ekranizacji aż się o to prosił ;D

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Łał, ale miłe zaskoczenie :)

http://altronapoleone.home.blog

Będę nominowała do piórka i w związku z tym wzbogacam komentarz. Pierwszy, z zapowiedzią nominacji: 21.08.2020. 

Nominacja za łącznie trzy rzeczy, bo tak je traktuję:

*wspaniałe podszycie się pod styl sienkiewiczowskiej trylogii, w zasadzie nie do odróżnienia;

*twórcza i płynna zmiana znanej nam wszystkim fabuły, czyli alt; i znowu miejsca połączenia, tym razem fabularne są niewidoczne;

*bardzo dobry warsztat, panowanie nad piórem i słowem.

 

Na ostatku gratki za zabawę. :DDD Jak sądzę, przy pisaniu, bo że przy czytaniu – to wiem, drugi raz doświadczyłam. :-)

czytelnik :-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

 „– Stój tam! nie rąb!” – Czemu „nie” małą literą, jak po wykrzykniku?

 

„najmniejsza nieostrożność albo zbytnie zadufania może się skończyć” – zadufanie

 

„– Na Boga! – mruknął jeden z Butrymów – to szalony człek!” – Albo bez wykrzyknika, albo kropka po „Butrymów” i „To” wielką litera.

 

„– Oleńka… – ryknął Kmicic” – skoro ryknął, to brakuje wykrzyknika.

 

Interesująca wizja, choć oczywiście wyłącznie w kategoriach ćwiczenia literackiego i żartu ;) Niemniej mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś przy pisaniu, bo ja się całkiem dobrze bawiłam przy czytaniu.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki, Jose, bawiłam się setnie :)

 

Ten konkretny kawałek:

 

„– Na Boga! – mruknął jeden z Butrymów – to szalony człek!” – Albo bez wykrzyknika, albo kropka po „Butrymów” i „To” wielką litera.

– jest akurat dokładnie wzięty z Potopu, plik chyba z Wolnych lektur ;) To z “nie” małą literą takoż. Zastanawiałam się nad wyedytowaniem, bo miałam podobne wrażenie, więc może jednak to zrobię.

http://altronapoleone.home.blog

Sienkiewicz chyba w ogóle często traktował tak wykrzykniki – jakby były głośnymi przecinkami. Już przy “W pustyni i w puszczy” mnie to zastanawiało.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Jose, bawiłam się setnie :)

To akurat widać gołym okiem.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nawet jeśli Sienkiewicz pisał jakoś tam, to nie powód, by dziś nie pisać zgodnie z obecnie obowiązującymi zasadami ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Wyedytowałam :)

http://altronapoleone.home.blog

Opowiadanie zupełnie nie w moim stylu, ale na pewno bardzo zgrabnie napisane, a i eksperyment ciekawy. Sienkiewicza nie lubię, ciężko mi więc zapałać wyjątkową sympatią do tego tekstu, niemniej jednak widać bardzo dobry warsztat. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Sienkiewicza nie lubię, ciężko mi więc zapałać wyjątkową sympatią do tego tekstu

Ja Sienkiewicza nie znoszę, dlatego ten tekst napisałam :D

http://altronapoleone.home.blog

Mordowanie jego bohaterów to na pewno jakiś sposób, aby odbić sobie konieczność czytania tych książek. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Najgorszą lekturą były “Cierpienia młodego Wertera” i moja profesor od etyki (z uniwersytetu) też tak uważa :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie czytałam, więc nie porównam. :D Wierzę na słowo.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

E, Werter jest spoko. Ale jego to można by zmashupować wprost cudownie

http://altronapoleone.home.blog

Werter to hipsterski emo bachor :P

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Werter jako bohater jest głupi. Jego cierpienia są niewyobrażalnie nudne. To faktycznie taki dawny emo-bachor…;). Dobre określenie.

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

A czytał waćpan, rrybak, inne wynurzenia Goethego, np. “Lata nauki Wilhelma Meistra”? Cierpienia – nudne. Hmmm. Pewnie, cudze to nudne, ze swoimi już inaczej bywa. Popatrz na nakład – wtedy i czytatność. A bachorów bym nie lekceważyła, dla przestrogi dodaję.  :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Werteryzm to po prostu nie moja bajka. Dziś dostał by młody dużą dawkę lerivonu czy czego tam, i byłby spokój.;)

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Nie chodzi o to, że cierpienie jest nudne – chodzi o to, że Werter sam sobie te “cierpienia” wmawia, z uporem maniaka i wbrew wszystkim dookoła. Nikt niczego złego mu nie robi, po prostu facet nie dostaje tego, czego chce (czyli drugiej osoby, która, zaryzykuję kontrowersyjne stwierdzenie, nie jest po to, żeby spełniać zachcianki Wertera). Czyli – chłopak uważa, że świat kręci się wokół niego i nie umie znieść rewelacji, że jednak nie.

Nakład i czytalność raczej mnie przerażają – świadczą o tym, że hipisi byli już wtedy :)

Zresztą, gdzieś czytałam, że Goethe zamierzał napisać parodię, tylko ludzie wzięli to na poważnie. Dlaczegoś.

ETA: A tak w ogóle – banan!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ale to jest fajnie napisane!

Bardzo mi się podobało, niektóre fragmenty, zwłaszcza na początku, jakby żywcem wyciągnięte z Sienkiewicza i to idealnie zbudowało klimat. Kilka pierwszych zdań i już mi w głowie grało “W stepie szerokim…”. 

Trudno mi ocenić to opowiadanie bez wpływów sentymentu do Wołodyjowskiego, ale kurczę, przecież o to chodzi w wykorzystywaniu oryginału, by czytelnik już postaci znał i wiązał już z nimi pewne emocje. Nie wiem, jakby tekst wypadł, gdyby to nie była historia Wołodyjowskiego i Kmicica, ale sądzę, że tak napisany, nadal byłby bardzo dobry.

Tylko pułkownika szkoda.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Tylko pułkownika szkoda.

Jeśli będzie mi się chciało pisać następny trylogiowy mashup – to może powstanie i będzie upiorem ;)

 

Dzięki za miłe słowo. To była zabawa (dla autorki przednia, nie powiem), więc cieszę się, że i innym się podoba.

http://altronapoleone.home.blog

To by było ciekawe. W kolejnym odcinku Nieumarły Wołodyjowski vs. Azja wodny mag. xD

 

Widać, że się setnie bawiłaś, bo tekst ma taką płynność, że aż niesie ze sobą czytelnika.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Wiesz co, chyba muszę to napisać, bo jesteś jasnowidzem – na Azję mam pomysł, który łączy się z wodą i jej magią, aczkolwiek nie jest to wodny mag :)

 

Btw w tekście jest tak ok. 30% oryginału, w tym konkretne kwestie (nie tylko najsłynniejsza) wsadzone w usta innych postaci :)

http://altronapoleone.home.blog

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

:)

No tak, przeczuwałem, w jakim kierunku to zmierza. Łowca Wołodyjowski przywodzi na myśl innego – machającego siekierą łowcę wampirów Lincolna. Chociaż filmu nie widziałem, kojarzy mi się z Twoim opowiadaniem przez trailery i tytuł.

Wciąga. Oleńka, cóż za temperament, kto by się tego po niej spodziewał. A poza tym – ale jatka :)

Nie lepiej było iść bić Szwedów?

Lepiej, pod warunkiem, że Szwedzi nie wysłaliby w pole lodowych olbrzymów ;)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Lepiej, pod warunkiem, że Szwedzi nie wysłaliby w pole lodowych olbrzymów ;)

Zainspirowałeś mnie :) Może jednak napiszę kolejne odcinki tego mashupu :)

http://altronapoleone.home.blog

Zainspirowałeś mnie :) Może jednak napiszę kolejne odcinki tego mashupu :)

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jak ja lubię Kmicica! :-) ciekawy pojedynek z wątkiem fantastycznym. A Oleńka jako wilkołak to bardzo dobry pomysł, dodałaś jej charaketru i pazura:-) czytałam z przyjemnością, pozdrawiam

Zabawne. Czytało się i oczy się otwierały coraz szerzej, a kąciki ust podnosiły.

Ciekawy byłby filmik pokazujący taki epizod z tymi samymi aktorami. Widzę

 krążące w necie nagrania i radochę młodych.

Dzięki, Koalo :) Przeczytałam sobie ten tekścik na poprawę nastroju, i nadal mnie jako autorkę bawi, więc może w wolnej chwili pójdę z tym dalej ;)

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka