- Opowiadanie: Lupus90Gno - Ten, który pokona zło

Ten, który pokona zło

Księstwo Sorah upada. Uratować je może jedynie Amos, Najwyższy Strażnik. Rycerz zawsze kierował się zasadami, lecz aby ocalić swój kraj będzie musiał działać wbrew sobie. Zwycięstwo wymaga ofiary. 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy II, mr.maras, Finkla

Oceny

Ten, który pokona zło

 

 

Amos czuwał przez całą noc. Nie skorzystał z porządnego siennika, umieszczonego wewnątrz szałasu z leszczynowych gałęzi. Siedział na polanie, dorzucał bierwion do ogniska. Co jakiś czas spoglądał na masywne dębowe drzwi, broniące wejścia do smukłej biało-szarej wieży. Czcigodny Neho musiał doskonale zdawać sobie sprawę z przybycia gościa, mimo to nie wyszedł mu na powitanie. Amos szanował wolę eremity. Cierpliwie czekał.

Drzwi były zamknięte na głucho. Ogień trzeszczał, wiatr kołysał lekko koronami drzew. Amos trwał w bezruchu. Sprawiał wrażenie opanowanego, niewzruszonego jak głaz, lecz w jego duszy szalał huragan. Najwyższy Strażnik księstwa Sorah czuł się rozdarty. Strach nawoływał go do ucieczki, ale poczucie obowiązku i determinacja nakazywały wypełnić misję do końca.

Zaczęło świtać, pomarańczowa tarcza słońca wyłaniała się powoli zza zielonego widnokręgu. Wtedy właśnie zaskrzypiała odsuwana zasuwa. Masywne, broniące wejścia wieży drzwi uchyliły się. Ubrany w zgrzebny, brązowy habit mnich opuścił w końcu mury budowli.

Amos powstał, jego ręka odruchowo powędrowała ku szamerowanej czarną taśmą rękojeści miecza. Wojownik zrugał się za to w myślach i szybko cofnął dłoń.

Pustelnik zsunął kaptur z łysej głowy. Najwyższy Strażnik ujrzał zasuszonego staruszka o błękitnych, jakby młodych oczach. Podpierał się długim na sześć stóp jasnobrązowym kosturem. Wyglądał na zmęczonego i słabego, chociaż Amos wiedział, iż to tylko pozory. W wątłym ciele mnicha drzemała ogromna siła. Jego umysł, mimo upływu lat, pozostawał błyskotliwy.

– Dlaczego przybyłeś sam, szlachetny Amosie? – zapytał jeszcze z oddali.

Najwyższy Strażnik czekał, aż eremita zbliży się do niego.

– Jehoniasza opanowała melancholia, wybrał się na bagna… poszukuje siły. Przykro mi, czcigodny ojcze, ale nie mogę czekać.

Neho spojrzał przybyszowi prosto w oczy. Amos poczuł jak wzrok pustelnika przeszywa go na wskroś. Wszystkie jego, nawet najgłębsze, myśli zostały wyciągnięte na wierzch.

– Nie dam ci laski, synu Samuela. Ona jest przeznaczona Jehoniaszowi – rzekł spokojnie eremita.

– Który po nią nie przyjdzie – odparował Najwyższy Strażnik.

Mnich opuścił wzrok na ziemię. Milczał.

– Turgu pustoszy nasz kraj ogniem i mieczem. – Amos nie odpuszczał.

– Wiem, synu.

– Księżna wraz z małym księciem uciekła do ostatniego wiernego nam miasta. Orkowy wódz je zdobędzie, a wtedy Sorah przejdzie do historii.

Neho podniósł głowę, jeszcze raz przyjrzał się gniewnemu, pełnemu pasji obliczu Amosa.

– Posiadasz Medalion Nieba i Miecz Strażników. Nie oddam ci laski. Połączona moc trzech artefaktów cię uśmierci.

Amos postąpił krok naprzód. Wyciągnął rękę i chwycił mnicha za rękaw lnianej szaty.

– Gdy byłem młodzieńcem wieszczka przepowiedziała, iż pokonam wielkie zło. Udźwignę, zatem, brzemię połączonych broni i zabiję Turgu. Proroctwo się wypełni.

Na twarzy eremity próżno było szukać śladów gniewu, czy choćby zmarszczki niezadowolenia. Jego oblicze wypełniał jedynie smutek.

– Dowierzam bardziej Prawu niż przepowiedniom.

Amos cofnął rękę i odsunął się od rozmówcy na odległość dwóch łokci.

– Czcigodny ojcze, proszę, daj mi laskę. Ja nie odpuszczę…

– Pozbawisz mnie życia, synu Samuela?

Wyciągana z pochwy klinga zaśpiewała cicho.

– To jest ostatnia rzecz, jakiej pragnę.

Zaraz po tych słowach padł cios. Zadał go jednak nie rycerz, lecz eremita. Najwyższy Strażnik w ostatniej chwili zasłonił się mieczem. Uderzenie kostura było tak potężne, że Amos musiał aż odskoczyć, aby nie zostać ranionym przez własną broń. Neho nie czekał na odpowiedź przeciwnika. Z impetem, zupełnie nieadekwatnym do wątłej postury, wyprowadzał kolejne ciosy, kreśląc laską półkola. Amos szybko zebrał się w sobie, ze swadą parował uderzenia solidnego kostura, lecz ze względu na różnicę w długości broni nie mógł wyprowadzić kontruderzenia.

Najwyższy Strażnik cofał się krok po kroku. Walczący mężczyźni przestąpili już nad popiołami wygasłego ogniska. Amos wyczuł za swoimi plecami ścianę szałasu. Odbił jeszcze dwa ciosy, po czym zanurkował do wnętrza schronienia.

Eremita postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję i pchnął laską w plecy przeciwnika. Amos tylko na to czekał. Uchylił się przed ciosem, błyskawicznie obrócił się w miejscu. Złapał kostur lewą dłonią i szarpnął mocno w przeciwną do mnicha stronę. Neho, zamiast wypuścić broń, poleciał gwałtownie do przodu, kurczowo trzymając w obu rękach laskę. Zanim zdążył ją puścić, dostał płazem miecza w czoło. Oślepiająca jasność spadła na niego niespodziewanie.

Pustelnik zamrugał kilka razy, nim w pełni odzyskał świadomość. Leżał tuż przed wejściem do szałasu. Z sykiem bólu przewrócił się na plecy i spojrzał w górę. Źrenice staruszka skurczyły się ze strachu, gdy dostrzegł górującą nad sobą postać. Najwyższy Strażnik Księstwa Sorah ze spokojem spoglądał w horyzont. W prawej ręce dzierżył miecz, a w lewej kostur – laskę Arcymagów. Na jego piersi błyszczał złoty medalion.

– Nie wolno ci – wyszeptał Neho.

Amos opuścił wzrok na eremitę.

– Inaczej nie pokonamy orków, czcigodny – rzekł z nostalgią w głosie.

– Wyzwolisz moc, nad którą nie da się zapanować… Zginiesz.

W oczach Amosa błysnęła iskra determinacji. Wojownik uśmiechnął się hardo.

– Zanim umrę, pokonam zło. Zabiję tyrana.

Po tych słowach uniósł obie ręce w górę, a następnie powoli, z namaszczeniem skrzyżował kostur z mieczem. Gdy bronie dotknęły się wzajemnie, błysnęło oślepiające światło. Gwałtowny wicher zerwał się na polanie. Amos zaczął unosić się w powietrzu. Coraz wyżej i wyżej. Czuł, jak jakaś nadnaturalna moc tłoczy energię w jego ciało. Z każdą chwilą więcej i więcej. Mięśnie rycerza przeszywał narastający ból. Chciał wrzasnąć, ale zdołał tylko otworzyć usta w niemym krzyku.

Teraz był już tego pewien. Nieznana magiczna moc zaraz rozerwie go na kawałki. Z oczu pociekły mu łzy. Umysł zaczął podsuwać fantasmagoryczne obrazy, Amos ujrzał sceny które już były albo które jeszcze nie zaistniały. Nie wiedział gdzie jest ani kim jest. Pragnął coś zrobić, coś powiedzieć. Całą siłą woli zmuszał usta i język do wypowiedzenia jednego zdania.

– Nie chcę…

Ciemność zapanowała w jego umyśle. Wyczerpanie zgasiło świadomość.

***

Otworzył oczy. Musiał spać bardzo długo. Czuł się jednak wypoczęty, pełen sił. Leżał na polanie, tuż pod biało-szarą wieżą. Wstał ostrożnie, rozejrzał się wokół siebie. Jego spojrzenie natychmiast spoczęło na starszym, siwym mężczyźnie odzianym w srebrną kolczugę. Ku zaskoczeniu Strażnika nie był to wcale Neho. Nieznajomy siedział na schodach piedestału zwieńczonego bryłą z białego marmuru, przypominającą sarkofag.

Ręka Amosa powędrowała do rycerskiego pasa… i natrafiła na pustkę. Wojownik nie miał przy sobie ani miecza, ani nawet pustej pochwy. To była jednak dopiero pierwsza i bynajmniej nie największa niespodzianka. Najwyższy Strażnik spojrzał na swe dłonie. Ciężkie, silne graby zaprawionego w bojach rycerza zniknęły. Pojawiły się za to delikatne ręce młodzieńca. Amos zaraz zlustrował całe swoje ciało. Pierwsze wrażenie nie kłamało. Stał się młodszy o kilkanaście lat.

– Witaj, młody Amosie.

Najwyższy Strażnik spojrzał na doświadczonego wiekiem mężczyznę.

– Ty mi to zrobiłeś? Kim ty… – urwał w połowie, zaskoczony brzmieniem własnego głosu. Jego serce zarżało, gdy uświadomił sobie, iż wypowiedziane słowa dobyły się z chłopięcego gardła.

Starszy mężczyzna westchnął głęboko. Wyraz jego twarzy pozostawał nieodgadniony.

– Jestem mądrością. A ty sercem.

Amos gwałtownie obmacał swój ubiór i jeszcze raz szybko zlustrował okolicę.

– Nie mam miecza, laski ani amuletu! Gdzie jest Neho?

Rozmówca Najwyższego Strażnika wstał, położył rękę na kamiennej bryle i z szacunkiem pochylił ku niej głowę.

– Pustelnik nie przetrwał połączenia trzech artefaktów. Wyzwolona z magicznego tornada moc zabiła go w mgnieniu oka.

Mnóstwo pytań kłębiło się w umyśle Najwyższego Strażnika. Amos zamknął oczy i przyłożył dłonie do skroni. Próbował się skupić i uspokoić. Głębokie oddechy wyrównały rytm serca. Udało mu się również uporządkować myśli. Podniósł powieki. Jeszcze raz spojrzał na rozmówcę. Pomimo siwych loków i słusznego wieku, pod kółeczkami kolczugi rysowały się wyraźne linie mięśni. Wyglądał na wojownika, choć nie posiadał przy sobie żadnej broni. Było w nim coś znajomego. Amos kojarzył skądś te rysy twarzy i bystre wejrzenie zielonych oczu.

– Zostałem zamknięty w ciele dziecka, ale rozum mam nadal swój?

Starszy mężczyzna pokiwał głową.

– No, już nie jesteś takim brzdącem. Raczej podrostkiem. Widziałeś przecież, chyba, z dwanaście wiosen.

Najwyższy Strażnik nie potrafił odnaleźć w tym sensu. Pokręcił głową i z bezsilności wzruszył ramionami. Stali jakiś czas w milczeniu. W końcu Amos przemógł się i podszedł do sarkofagu, w którym spoczywał eremita. Wszedł na drugi stopień, wyciągnął rękę przed siebie. Marmur był zimny w dotyku. Po gładkim młodzieńczym poliku potoczyła się samotna łza.

– Jesteś Mądrością, tak? To powiedz mi… Źle postąpiłem, wydzierając kostur z jego rąk, prawda?

Starszy mężczyzna sięgnął ręką po coś, co leżało na górnej płycie nagrobka. Okazało się, iż był to sajdak, w którym znajdowały się krótki prosty łuk oraz kołczan z jedną strzałą.

– To już nieistotne, co powinieneś był zrobić. Ważne jest to, co jeszcze zrobić musisz.

Amos zadrżał mimowolnie.

– Cóż takiego?

– Pokonać wielkie zło.

Najwyższy Strażnik przyjrzał się kołczanowi.

– Jedną strzałą?

– Bo i tyran jest tylko jeden.

Amos wziął z rąk starszego mężczyzny sajdak.

– A co z armią czarownika? Jak ją przemożemy?

Doświadczony wojownik posłał odmłodzonemu rycerzowi gorzkie spojrzenie.

– Nimi się nie martw. Naprawdę.

Mężczyzna nic nie wyjaśnił. Mimo to Strażnik uwierzył mu od razu.

– Nie czuję się jakoś wyjątkowo silny, myślałem że po…

Wiarus położył dłoń na ramieniu Amosa i spojrzał mu głęboko w oczy.

– Tylko jedno musisz wiedzieć. I tylko jedno starczy ci do zwycięstwa. Jedynie ty jesteś w stanie pokonać zło. Pamiętaj. Jedynie ty sam.

Nie do końca pojmował sens wypowiedzianych słów. Odczuwał jednak głębokie przekonanie, iż są ważne. I prawdziwe.

***

Wędrowali przez żyzne, pagórkowate pola, tętniące życiem wsie oraz pradawne zielone puszcze i bory. Tu wszystko pozostało znajome, niezmienne. Miasta za to omijali z daleka. One już nie wyglądały tak jak dawniej. Z pozoru podobnie, jednak w każdej opasanej murami miejscowości wznosiła się ku niebu smukła, wysoka na co najmniej pięćdziesiąt sążni, złota wieża.

– Orkowie nie wznoszą takich konstrukcji. Czy nasze ziemie zostały już odbite z rąk zielonoskórego zaklinacza?

Wiarus uśmiechnął się. Tylko ustami, oczy pozostawały smutne niczym u żałobnika.

– Nie mówiłem ci, że idziemy po głowę orka.

Amos uniósł pytająco brwi.

– Kim jest tyran, którego muszę pokonać?

Starszy mężczyzna zmusił się, aby spojrzeć w twarzy rozmówcy.

– Słowami tego nie objaśnię. Dopiero, gdy zobaczysz, wszystko zrozumiesz.

Nie pytał. Ufał temu człowiekowi bezgranicznie.

Dopiero po dwóch dniach napotkali pierwszy patrol. Tuniki jeźdźców były ozdobione nieznanym Amosowi herbem – trzema złotymi mieczami w błękitnym polu. Najwyższy Strażnik już sięgał po łuk, ale kątem oka dostrzegł zdecydowany ruch głowy wiarusa.

– Nic nam nie zrobią. Przejadą obok.

Konni zbliżyli się do dwójki wędrowców. Na czoło grupy wysforował się jeden z nich, jechał wprost na Amosa i jego towarzysza. Poniósł rękę, widać, że chciał coś powiedzieć, lecz nagle zamarł z otwartymi ustami niczym spetryfikowany. Jego wzrok stał się nieobecny, rozmazany. Wierzchowiec zwiadowcy niespodziewanie parsknął i zarzucił łbem, po czym, zupełnie niepowodowany wolą jeźdźca, zszedł pieszym z drogi. Reszta wojaków przejechała obok wędrowców bez słowa. Spoglądali ponad ich głowami, gdzieś daleko przed siebie.

– Staliśmy się dla nich niewidzialni, czy co?

– Oni nie wiedzą, na kogo patrzą.

Pewna myśl zaświtała Strażnikowi w głowie.

– A czy ktokolwiek będzie nas w stanie zauważyć?

– Tylko tyran.

Czwartego dnia dotarli do stolicy. Dawniej Betesda była morzem kamienic, pośrodku którego wyrastał zamek. Obecnie przypominała skromny miejski plaster przyklejony do boku kolosalnej twierdzy o dziesiątkach baszt. Najwyższa, pozłacana wieża niemal sięgała chmur. 

– Odkąd zasnąłem… Ile lat minęło? Tysiąc?

– Dwie wiosny.

– Nikt nie potrafi wybudować takiego kolosa. Nie da się… – Nagła, niepokojąca myśl zmroziła Najwyższemu Strażnikowi krew w żyłach. – Chyba, że z pomocą magii. Bardzo potężnej magii.

Starszy mężczyzna pokiwał smutno głową. Nic nie powiedział, lecz Amos rozumiał go bez słów.

– Muszę zobaczyć, inaczej nie pojmę, tak?

– Musisz zobaczyć.

Potężne bramy stolicy stały otworem. Weszli razem z mrowiem ludzi, wozów i zwierząt. Mieszkańcy Betesdy byli nienaturalnie wręcz cisi, nisko pochylali głowy, słychać było głównie zwierzęta. Milczący strażnicy z nudów lustrowali przechodzące przez bramę tłumy.

Główna ulica, prowadzącą do kolosalnej cytadeli została wyłożona nowym brukiem. Najważniejsza arteria miasta była upstrzona licznymi, okazałymi fontannami oraz marmurowymi rzeźbami konnych wojowników. Wszystko aż ociekało bogactwem. Nawet pręgierze mieniły się złotymi refleksami.

Amos i jego stary przewodnik bez problemu dotarli przed schody prowadzące do ogromnych wierzei fortecy. Na spotkanie wyszło im dwóch halabardzistów w srebrnych kirysach. Żołnierze spoglądali srogo spod pięknie wypolerowanych hełmów.

– Prowadźcie nas do imperatora – rzekł spokojnie doświadczony wojownik.

Gwardziści początkowo wyglądali na zdziwionych, ale zaraz wszystkie emocje odpłynęły z ich obliczy, wzrok stał się nieobecny, rozmazany. Mężczyźni odwrócili się na pięcie i pomaszerowali po schodach w górę. Podróżni ruszyli zaraz za nimi. Amos nie stawiał pytań, już się przyzwyczaił.

W końcu doszli do wielkiej sieni, komnaty ogromnej jak główna nawa katedry. Na środku pomieszczenia stał mahoniowy stół. Tuż obok niego z posadzki wyrastała czterostopowa kolumna, podtrzymująca kamienną misę, wypełnioną płonącymi węglami.

Gwardziści opierali się o, liczne w tej komnacie, filary. Nikt nie spoglądał na przybyszów. Wszyscy trzymali głowy sztywno.

– Zostawcie mnie samego z gośćmi – oznajmił donośny, basowy głos, dobywający się z zacienionej części sali.

Gdy wszyscy halabardziści opuścili już pomieszczenie, z ciemności wyłonił się postawny, okryty złotym napierśnikiem mężczyzna. Jego szata była purpurowa, a zarzucony na plecy długi płaszcz karmazynowy. Czoło i skronie wieńczył diadem w kształcie wieńca laurowego, cały ze złota.

Serce Amosa przeszyło nagłe uczucie niepokoju. Najwyższy Strażnik znał tę osobę. Tylko nie potrafił przypomnieć sobie jej imienia. Coś blokowało pamięć rycerza.

– Przybyliście z powodu Jehoniasza? – spytał niski, władczy głos. – Nie jesteście mi potrzebni. Sam sobie wystarczam.

Amos utkwił spojrzenie w zielonych, gniewnych oczach imperatora.

– Kim ty jesteś?

Władca prychnął z dezaprobatą.

– Bękart nie rozpoznaje swego rodzica? Ja jestem siłą i potęgą…

Monarcha uniósł wysoko ręce. W jego prawej dłoni nagle pojawił się miecz, natomiast w lewej jasnobrązowa laska. Na piersi błysnął złoty amulet. Uwięziony w ciele młodzieńca Strażnik od razu rozpoznał artefakty – Miecz Strażników, Kostur Arcymagów oraz Medalion Nieba.

– Ja jestem Amos, syn Samuela, Najwyższy Imperator Sorah.

Młody wojownik przypomniał sobie. Odzyskał wspomnienia z momentu swoich narodzin. Patrzył na tę scenę jakby z lotu ptaka. Ujrzał polanę na Wzgórzu Pustelnika, zobaczył siebie, magiczny wir, a także zasłaniającego się ramieniem Neho. Widział swoją, wykrzywioną bólem twarz. Usłyszał ostatnie wypowiedziane przed eksplozją zdanie.

– Nie chcę… mocy… bez… granic.

Wspomnienie urwało się nagle. Amos powrócił duchem do komnaty imperatorskiego pałacu. Spojrzał zaraz na starszego mężczyznę, który towarzyszył mu od początku podróży. Na twarzy wiarusa malowały się ambiwalentne emocje. Przede wszystkim smutek, ale też i nadzieja.

– On stworzył nas w momencie eksplozji? – spytał młodzieniec.

Doświadczony wojownik pokręcił głową przecząco.

– Nie stworzył, raczej oddzielił. Wszyscy jesteśmy jedną i tą samą osobą. Tyle, że on siłą, ja mądrością, a ty sercem.

Młody Amos obrócił wzrok na imperatora. Władca uśmiechnął się, ale jakoś nieszczerze. Po chwili włożył rękę w płomienie wystrzelające z kamiennej misy. Ogień nie czynił mu szkody. Dorosły Amos wyciągnął z gorących węgli okrągły gałgan, który rzucił swoim gościom do stóp. Kula nie paliła się wcale, nawet nie została okopcona. Młody Amos zerknął na nią z niechęcią. Tak jak przypuszczał była to głowa. Głowa odcięta od tułowia potężnego orkowego wodza i zaklinacza.

– Wiesz, w jaki sposób zabiłem Turga? – spytał jakby od niechcenia imperator.

Młody Amos zaprzeczył ruchem głowy.

– Spojrzałem na niego i pomyślałem, że chcę, aby sczeznął. A on w tej samej chwili przestał oddychać. Pokonałem wielkie zło. Tak jak mówiła przepowiednia.

Uwięziony w ciele chłopca Strażnik ponownie spojrzał na najstarszego Amosa. Ten, który określał siebie jako „mądrość” stał obecnie z założonymi rękoma i z przymkniętymi oczami. Najmłodszy Amos uświadomił sobie, że nie uzyska jego atencji, więc ponownie zwrócił się do władcy Sorah.

– Zaiste, imponujące to… Zastanawiam się tylko, dlaczego ogłosiłeś się imperatorem? Co się stało z księżną i księciem?

Władca Sorah niespiesznie podszedł do stołu. Delikatnie dotknął mebla, czubkami palców zabębnił o blat.

– Ustąpili mi miejsca. Nasza miła pani sama uznała, że ja lepiej pokieruję sprawami kraju.

Młodemu Amosowi nie spodobało się to oświadczenie, nie potrafił jednak swoich wątpliwości ubrać w słowa.

– Rozumiem… W takim razie, chyba, przybyliśmy na darmo. No cóż, pozostaje mi tylko jeszcze jedno. Muszę się spotkać z Jehoniaszem. Czy wiesz, gdzie go znajdę?

Imperator skrzywił się, słysząc to pytanie. Uciekł wzrokiem w stronę ogromnego witrażu. Młody Amos od razu wyczuł, że stało się coś niedobrego. Serce zaczęło mu walić jak młot. Monarcha milczał. Głos zabrał stary Amos.

– Kilka dni temu Jehoniasz wrócił ze swojej pustelni. Zażądał, aby władca tego kraju oddał mu Kostur Arcymagów, ten jednak wpadł w złość…

Młody Amos zacisnął dłonie w pięści.

– Gdzie jest Jehoniasz? Odpowiedz! – krzyknął na imperatora.

Dorosły Amos obrócił twarz w stronę gości. Jego oczy zwęziły się w szparki.

– Tam, gdzie powinni znaleźć się wszyscy buntownicy.

Najmłodszy Amos błyskawicznie wyciągnął łuk z sajdaka. Osadził strzałę na cięciwie, naciągnął broń i wymierzył prosto w dorosłego Amosa. Władca Sorah odpowiedział na tę manifestację głośnym śmiechem. Śmiał się do rozpuku. Od jego rechotu zadrżały ściany. Zatrzęsły się, a następnie zniknęły. Razem ze sklepieniem.

Zalała ich gwałtowna światłość. Stali na marmurowej posadzce wśród filarów, które już nic nie podtrzymywały. Wokół nich rozpościerała się pusta przestrzeń, w oddali widniał błękitny horyzont. Nad ich głowami przelatywały ptaki, przesuwały się niespiesznie kłęby chmur, przez które przebijały się mocne promienie słońca.

Imperator przestał chichotać, uśmiechnął się szeroko, lecz nie jak przyjaciel, a raczej jak szaleniec albo okrutnik.

– Przeniosłem nas pół mili ponad Betesdę. Jak widzisz, moja moc jest nieskończona. Czynię to, na co mam ochotę. A ty? Ty jesteś jedynie podrostkiem ze śmiesznym łukiem. Nic mi nie zrobisz.

Młody Amos trwał w napięciu, cięciwa łuku prężyła się mocno.

– Zabiłeś najlepszego przyjaciela… dla władzy.

– Pamiętaj, co ci mówiłem – przypomniał Stary Amos.

Najwyższy Strażnik opuścił broń. Jego oczy zaszkliły się łzami.

– Kim on… Kim ja się stałem?

Dorosły Amos wypowiedział zaklęcie. Wprost z posadzki wyrosły postacie rycerzy, choć może były to tylko czarne płytowe zbroje. Nowe sylwetki otoczyły starego i młodego Amosa ciasnym kordonem. Wiarus uśmiechnął się do młodzieńca.

– Pamiętaj, że najważniejsza część ciebie nadal pozostaje dobra.

Potężny grom przetoczył się przez niebo.

– Jesteście tylko bękartami mojej wyobraźni! Nie powinniście w ogóle zaistnieć! Od dzisiaj starczy mi już tylko moc i magia! – Głos władcy Sorah dudnił niczym dźwięk bitewnych rogów.

Czarne zbroje pochwyciły doświadczonego wojownika, powaliły go na ziemię. Próbowały unieruchomić również młodego Amosa, ten jednak bez najmniejszego problemu wyswobodził się z ich uścisku, a potem nawet przepchnął się między nimi.

Znów spojrzał imperatorowi prosto w twarz. Przez oblicze monarchy przeszedł grymas złości. Dorosły Amos skierował koniec kostura w stronę przeciwnika. Błysnęło i huknęło. Piorun ugodził dwunastolatka… Ale nic mu się nie stało.

– Stworzyłeś mnie po to, abym cię powstrzymał. Wiesz o tym – stwierdził spokojnie i ponownie nałożył strzałę na cięciwę.

Ściągnięte brwi, pulsująca na skroni żyła, wykrzywione usta – twarz monarchy zmieniła się w maskę gniewu.

– Nie spudłuj, chłopaczku. Miałeś tylko jeden patyk w kołczanie.

– Jeden, znaczy się tyle, ile potrzeba.

Po tych słowach Najwyższy Strażnik oddał strzał. Pocisk został wypuszczony z krótkiego prostego łuku przez młodzieńczą rękę. Strzała dosięgła przeciwnika. Uderzyła w korpus, czyli najlepiej chronione miejsce. Solidny napierśnik odbiłby nawet wypuszczony z kuszy bełt. Zwykła strzała o relatywnie szerokim grocie nie stanowiła dla takiego pancerza żadnego wyzwania. Na przekór jednak wszystkiemu przebiła zbroję i utkwiła głęboko w brzuchu imperatora.

Dorosły Amos jeszcze przez chwilę uśmiechał się kpiąco. Wydawało się, iż jego zmieniony przez magię organizm nie rejestruje już takich bodźców jak ból. A jednak… W końcu zaczęło go kłuć, zaczęło rwać, cierpienie spadło nagle, bez ostrzeżenia. Imperator przestał szczerzyć zęby. Spojrzał na wbitą strzałę, dotknął promienia pocisku. Zrozumiał, że to wszystko jest prawdziwe. Zabójczo prawdziwe.

Zachwiał się, wypuścił miecz z głośnym brzękiem. Nie upadł tylko dlatego, że podparł się kosturem. Przerażony wzrok skierował na młodszą wersję siebie.

– Coś uczynił! Zginiesz razem ze mną!

Młody Amos uśmiechnął się smutno. Po chwili jego sylwetka zamieniła się w smugę dymu, która szybko rozmyła się na wietrze. Zniknął również starszy Amos, wyparowały w powietrze czarne zbroje oraz kolumny. Świat stał się oślepiająco jasny, biały jak kartka papieru.

Najwyższy Strażnik leżał w trawie i patrzył na chmury. Po pewnym czasie podniósł się do pozycji siedzącej i zlustrował okolicę. Na powrót znalazł się na Polanie Pustelnika, a dokładniej – między białą wieżą a szałasem. A raczej resztkami szałasu, który musiał zostać zdmuchnięty przez magiczne tornado.

Pustelnik Neho powoli gramolił się z ziemi. Amos natychmiast wstał i podał mu rękę. Mnich spojrzał na niego nieufnie, lecz widząc szczere i zatroskane oblicze, przyjął pomocną dłoń. Eremita spojrzał w bok. Najwyższy Strażnik skierował wzrok w to samo miejsce. Ujrzał leżące na ziemi artefakty. Zrobił kilka kroków w kierunku broni, po czym błyskawicznie pochwycił miecz oraz medalion. Laskę zostawił. Odszedł od niej szybko, jakby się bał.

– Nie chcę jej nawet dotykać. Sam musisz ją dobyć, czcigodny.

Mnich skwapliwie skorzystał z oferty i podniósł kostur. Następnie przyjrzał się badawczo rycerzowi.

– Widziałeś coś.

Wojownik pokiwał głową.

– Ujrzałem przyszłość.

– Zginąłeś w niej?

Na samo wspomnienie Amos zadrżał jak w febrze.

– To nie śmierć jest najgorsza.

Po tych słowach odwrócił się plecami do eremity i ruszył w stronę krańca polany.

– Gdzie się teraz udasz, synu Samuela?

Najwyższy Strażnik zatrzymał się jeszcze na chwilę. Spojrzał z ukosa w kierunku pustelnika.

– Idę na bagna. Jeżeli do ciebie wrócę, ojcze, to tylko z Jehoniaszem.

Mnich oparł się obiema rękoma na kosturze i westchnął ciężko. Odprowadził Amosa wzrokiem, aż do momentu, w którym ten całkowicie zniknął między drzewami.

Koniec

Komentarze

Masz przyjemny styl pisania (chyba nawet podobny do mojego, więc pewnie dlatego przypadł mi do gustu ;) ). Robi dobre wrażenie. Także zwróciłem uwagę na bogate słownictwo “rycerskie”. Sprawy techniczne bardzo na plus.

Widać, że wszystkie imiona i nazwy geograficzne są zaczerpnięte z Biblii, ale jakoś, o dziwo, nie zgrzytało mi to ze światem fantasy. Historia opowiedziana sprawnie, choć nie porwała mnie. Jak tylko ruszyli w drogę, domyśliłem się, że będzie musiał zabić samego siebie. Nierealność zdarzeń także wskazywała, że historia nie toczy się naprawdę, a jest wizją w głowie bohatera. Sam pomysł rozbicia osoby na trzy: siłę, mądrość i serce to ciekawa koncepcja. Choć ja bym w roli “egzekutora” postawił mądrość, bo nie wiem czemu serce miałoby się przeciwstawić sile? No ale wtedy zawaliłaby się fabuła, gdzie to odmłodzony bohater był sporą atrakcją historii.

Pozdrawiam :)

PS: Nieco prywaty ;) Ostatnio umieściłem tu opowiadanie “Mówiące Góry” gdzie bohater też mierzy się z wyzwaniami stawianymi przez mroczne aspekty własnej osobowości. W wolnej chwili zapraszam ;)

Dziękuję za komentarz i konstruktywną krytykę. Po niedzieli na pewno przeczytam opowiadanie “Mówiące Góry”. jestem bardzo ciekaw Twojej koncepcji GhostWriter.

 

Cześć,

Zacznę od plusów. Miałeś jakiś pomysł na to opowiadanie i obyło się bez większych zgrzytów fabularnych. Podobała mi się ogólna koncepcja rozbicia osobowości, chociaż sam trochę inaczej bym ją rozegrał – wydaje mi się, że jedna część powinna dobrze znać pozostałe dwie. Znać, niekoniecznie rozumieć.

Minusy, dla mnie, to przede wszystkim ogrom opisów. Czasem narratora jest po prostu zbyt dużo i trzeba przebrnąć. Mój największy zarzut to to, że wszystko idzie zbyt prosto. Nikt ich nie rozpoznaje, tyran ginie jak amator w zbroi, która jest przepotężna. Jak go próbują złapać to bez problemu się wyrywa, a bohater jest wszechpotężny i wszechumiejętny.

Także dla mnie tak 50/50 ale opinia może być też podyktowana tym, że nie przepadam za high fantasy, a wpływ tego tutaj mocno widać.

Pozdrawiam

Sagitt, czwartkowy dyżurny

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Dziękuję za komentarz i opinię. 

Jeżeli chodzi o rozwlekłość opisów, to faktycznie mogę to zmienić, nie ma problemu.

Co do fabuły – główny bohater z założenia miał być przepotężny, jego siła miała być niemal nieograniczona. A jedyną osobą zdolną go powstrzymać miał być… on sam. :) Pewne nierealne zdarzenia (np. przebicie zbroi przez strzałę, swobodne przejście Amosa do pałacu) są ważne dla fabuły, specjalnie to tak przedstawiłem. Taka była koncepcja, może się podobać lub nie, ale to był celowy zabieg z mojej strony. 

Kiedyś napisałem tekst “Sztuka Wojny”, tam z kolei skupiłem się na realiach pola bitwy, magii jest tam niewiele. Tutaj, wprost przeciwnie, w tym opowiadaniu położyłem akcent na co innego.

 

Cześć. Ciekawe opowiadanie. Początek trochę przesycony patosem, ale daje to też specyficzny klimat. Zdesperowany bohater dostaje nauczkę od losu (albo magicznych artefaktów), do czego może prowadzić zbyt wielka moc w rękach jednej osoby. Tak przypowieść w fantastycznych realiach. Miejscami trochę jakby zbyt dużo opisów i specjalistycznego słownictwa, ale tak samo jak patos na początku, tworzy to też specyficzny klimat, i nadaje znamiona pewnej unikalności i rozpoznawalności. Sama historia miejscami jest też przewidywalna, ale w dzisiejszych czasach chyba trudno napisać “nieprzewidywalną” przypowieść.

 

Kwestie edycyjne, które tak na szybkiego wychwyciłem:

 

Najwyższy Strażnik Księstwa Sorah ze spokojem spoglądał w horyzont.

To jak dla mnie trochę dziwnie brzmi, może na horyzont.

 

(…) choć może były to tylko pełne płytowe czarne zbroje.

To też jakoś dziwnie brzmi, może lepiej by brzmiało czarne zbroje płytowe

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dziękuję bardzo za komentarz i uwagi. W następnym opowiadaniu postaram się skracać opisy. :) Zapewne można napisać nieprzewidywalną przypowieść, choć nie jest to łatwe.

Mam wrażenie, że jak na tak trudne zadanie sprawy potoczyły się dość gładko, ale też, prawdę powiedziawszy, nie wiem, kto miałby obu Amosom – sercu i mądrości, rzucać kłody pod nogi i utrudniać wykonanie zadania. Wszak trzeci Amos – siła, ufał swojej mocy i niczego się nie obawiał.

Mam nadzieję, Lupusie, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

Oczom Naj­wyż­sze­go Straż­ni­ka uka­zał się za­su­szo­ny sta­ru­szek o błę­kit­nych, jakby mło­dych oczach. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Najwyższy Strażnik ujrzał zasuszonego staruszka o błękitnych, jakby młodych oczach.

 

Or­ko­wy wódz je do­bę­dzie, a wtedy Sorah przej­dzie do hi­sto­rii. ―> Chyba miało być: Or­ko­wy wódz je zdo­bę­dzie, a wtedy Sorah przej­dzie do hi­sto­rii.

 

Wy­cią­gnął rękę i chwy­cił mni­cha za lnia­ny rękaw szaty. ―> Raczej: Wy­cią­gnął rękę i chwy­cił mni­cha za rękaw lnianej szaty.

No, chyba że lniany był tylko rękaw.

 

Do­pie­ro po dwóch dniach na­po­tka­li na pierw­szy pa­trol. ―> Do­pie­ro po dwóch dniach na­po­tka­li pierw­szy pa­trol. Lub: Do­pie­ro po dwóch dniach natknęli się na pierw­szy pa­trol.

 

przy­kle­jo­ny do boku gar­gan­tu­icz­nej twier­dzy o dzie­siąt­kach baszt. ―> Czy twierdza na pewno była gargantuiczna? Bo rozumiem, że mogła być przeogromna, ale czy jednocześnie cechowały ją rubaszność i żarłoczność?

 

Ca­łość spra­wia­ła wra­że­nie nie­re­al­ne­go, gro­te­sko­we­go wy­two­ru wy­obraź­ni pa­to­lo­gicz­ne­go me­ga­lo­ma­na. ―> To zdanie zupełnie mi nie pasuje do klimatu i czasu historii, którą opisujesz.

 

Nie da się się ―> Dwa grzybki w barszczyku.

 

wszyst­kie emo­cje od­pły­nę­ły z ich ob­licz… ―> …wszyst­kie emo­cje od­pły­nę­ły z ich ob­liczy

 

Na­sto­let­ni Amos bły­ska­wicz­nie wy­cią­gnął łuk z saj­da­ka. ―> To słowo nie ma racji bytu w opowiadaniu, albowiem powstało dopiero w początkach II połowy XX wieku.

 

Nie upadł tylko dla­te­go, że pod­parł się na ko­stu­rze. ―> Nie upadł tylko dla­te­go, że pod­parł się ko­stu­rem. Lub: Nie upadł tylko dla­te­go, że wsparł się na ko­stu­rze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za komentarz i krytykę. Usterki zostały poprawione. :)

Opowiadanie miało być z założenia krótkie. Starałem się zachować wszystkie najważniejsze elementy. Zbyt łatwo poszło Amosowi? Cóż, będę miał to na względzie przy konstrukcji kolejnych opowiadań.

Bardzo proszę, Lupusie. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne.

A skoro usterki poprawione, zgłaszam opowiadanie do Biblioteki. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo klasyczna fantasy. Klasyczna w każdym wymiarze, co bywa zaletą, ale bywa i wadą. Na pewno można pochwalić wykonanie – bez fajerwerków i szarż, ale na poziomie zadowalającym czytelnika i gwarantującym przyjemność z lektury.

Historia wzbudza zainteresowanie i chociaż nie ma tu wielkich emocji i wzruszeń, brak większego napięcia i zaskoczeń, to jednak wynosimy z lektury pewne przemyślenia. Widać, że Autor starał się nam przekazać pewne pozytywne i życiowe przesłanie, morał i pożyteczną naukę. A nie o każdym tekście można to powiedzieć.

Jeśli miałbym ponarzekać, to ponarzekam na zbytnią… delikatność, która przenika nie tylko fabułę, ale też język, konstrukcję bohaterów i wiele innych aspektów tekstu. Wiąże się z tym również pewna zachowawczość Autora, który nie wychyla się poza ramy klasycznej opowiastki z morałem, klasycznej walki Dobra ze Złem (oraz klasycznej opowieści o uczniu i Mistrzu w stylu Skywalkera i Kenobiego). Ani w fabule, ani w światotwórstwie, ani w warstwie językowej. 

Mamy więc klasyczny świat, jego szlachetnych strażników, magów/mędrców, a także potężne i magiczne artefakty oraz Złego i nieuniknione w takich opowieściach zagrożenie. Mamy też nieodzowne w tego typu fantasy nazwy pisane wielką literą (m.in. Medalion Nieba i Miecz Strażników; Najwyższy Strażnik Księstwa Sorah oraz laskę Arcymagów zwaną tu i ówdzie Kosturem Arcymagów).

Pewnym przełamaniem schematu jest zapewne przebudzenie Zła w głównym bohaterze (właściwie jego części), ale i to okazuje się tylko możliwością, potencjalnym scenariuszem, przestrogą i niezrealizowaną przyszłością. W realnym świecie opowieści nic złego się przecież nie wydarzyło.

I chyba właśnie przez tę swoją łagodność fabularną i pewnego rodzaju wygładzenie (niemal bajkowe) tekst sprawia wrażenie pisanego dla młodego czytelnika, a mam wrażenie, że nie taki był zamiar Autora.

Fantasy od czasów Feista czy wczesnego Eddingsa ewoluowała. Abercrombie, Erikson, Martin, nawet Sanderson, piszą inaczej. Soczyście, krwiście, czasem naturalistycznie. Jest w tym krew, pot, łzy oraz inne płyny ustrojowe. Źli są naprawdę źli i niemoralni, za to dobrzy są dwuznaczni moralnie. Nic nie jest proste, czarne i białe, zdarzają się też odcienie szarości itd. Nawet mistrz subtelnej fantasy, czyli Kay, nie żałuje nam uniesień i dramatycznych wydarzeń, które chwytają za gardło. U Ciebie zaś mamy prawdziwą krainę łagodności, w której Zły jest zły głównie w opisach narratora i niemal jak u Disneya nie widać krwi. Gdzieś w tle słychać nawet podśpiewujące sobie Stare Dobre Małżeństwo.

Z pewnością miałeś ciekawy pomysł na swoistą przypowieść o skutkach nadmiernej i nieokiełznanej władzy, która sprowadza na złą drogę. Pomysł niezupełnie nowy, ale i tak ciekawy. Posiadasz również umiejętności warsztatowe, które wystarczają do spisania swoich myśli w przystępny i sensowny sposób. Widać też, że poświęciłeś trochę czasu na kwestie merytoryczne (chociaż bywa, że przesadzasz z detalami – np. wyskajujące czarne zbroje płytowe). Zabrakło mi jedynie odrobiny odwagi i pazura. To wszystko jest jakieś takie młodzieńcze i bezpieczne. Sceny walk są statyczne, język nieco napuszony i egzaltowany, a asekuranctwo wychodzi, chociażby w nazewnictwie i wplątaniu w historię (zupełnie niepotrzebnie i bez powodu) orków, klasycznych w klasycznym fantasy i opatrzonych do bólu.

Mimo wszystko daję pewnego klika do biblioteki, bo napisałeś swoj tekst klarownym językiem, postarałaś się o sensowny pomysł  i dobrze to rozegrałeś kompozycyjnie. Niektóre motywy mogły zaskoczyć i chociaż zgadzam się z przedmówcami, że zbyt łatwo i gładko to wszystko się potoczyło, to jednak tekst niesie jakiś tam przekaz, przydarza się kilka zwrotów akcji i próbujesz zaskoczyć czytelnika (chociaż akurat tego, kim jest nowy Zły łatwo się domyślić).

Podczas lektury napotkałem trochę usterek. Przykłady takich zgrzytów podaję poniżej.

 

Podpierał się długim na sześć stóp jasnobrązowym kosturem. Wyglądał na zmęczonego i słabego. Amos wiedział, iż to tylko pozory.

 

– szwankuje trochę płynność takich fragmentów. Niech takie zdania wynikają jedno z drugiego (Podpierał się długim na sześć stóp jasnobrązowym kosturem. Wyglądał (przy tym) na zmęczonego i słabego, chcoiaż Amos wiedział, iż to tylko pozory.

 

Wszystkie jego, nawet najgłębsze, myśli zostały wyciągnięte na wierzch.

 

– dziwna interpunckja

 

w przeciwną do micha stronę.

 

– mnicha?

 

Amos opuścił wzrok na eremitę.

– Inaczej nie pokonamy orków, czcigodny – rzekł z nostalgią w głosie.

 

– niby dlaczego z nostalgią? Zebrało im się na wspominki starych, dobrych czasów?

 

Na twarzy wiarusa malowały się ambiwalentne emocje

 

– hmm. Ambiwalentne odczucia, uczucia, ale “ambiwalentne emocje” nie brzmią zbyt dobrze.

 

Po chwili włożył rękę w płomienie wystrzelające z kamiennej misy.

 

– kiepsko brzmi “płomienie wystrzelające z misy”.

 

Najmłodszy Amos uświadomił sobie, że nie uzyska jego atencji, więc ponownie zwrócił się do władcy Sorah.

 

– napuszona ta “atencja” w tej sytacji.

 

Solidny napierśnik odbiłby nawet wypuszczony z kuszy bełt. Zwykła strzała o relatywnie szerokim grocie nie stanowiła dla takiego pancerza żadnego wyzwania. Na przekór jednak wszystkiemu przebiła zbroję i utkwiła głęboko w podbrzuszu imperatora.

 

– przebiła napierśnik i utkwiła w podburzuszu? Dziwna ta anatomia Amosa…

 

Reszta wojaków przejechała obok wędrowców również bez słowa.

 

– wywal to “również’.

 

Najwyższa, pozłacana wieża sięgała niemal chmur. 

 

– niemal sięgała chmur

 

Milczący strażnicy, z nowym herbem na tunikach, z nudów lustrowali przechodzące przez bramę tłumy.

Główna ulica, prowadzącą do kolosalnej cytadeli została wyłożona nowym brukiem.

 

– nowy i nowy – niepotrzebne i brzydkie powtórzenie.

Po przeczytaniu spalić monitor.

mr.maras, serdecznie dziękuję za tak obszerną recenzję. :)

Bardzo lubię takich autorów jak Abercrombie i Sanderson, a jeżeli chodzi o bardziej krwistą fantasy, to również cenię np. Grzędowicza czy Sapkowskiego.

“Ten, który pokona zło” może faktycznie przywodzi na myśl stare dzieje fantasy, ale sądzę, że czasem warto jest spojrzeć w przeszłość, choćby tylko na jedno opowiadanie.

Oczywiście stać mnie na inne historie, takie z charakterem, z pazurem, z większą dawką adrenaliny. Mam nadzieję, że już niedługo to udowodnię. 

 

Zgadzam się, że to łagodna przypowieść. Spokojna i delikatna.

Chociaż… Przy odrobinie fantazji można ją zinterpretować jako obrona trójpodziału władzy. Wtedy nabiera pewnego pazura. :-)

Trochę przewidywalna, dopiero sama końcówka przełamuje schematy.

Napisana całkiem dobrze.

Babska logika rządzi!

Finkla, dziękuję bardzo za komentarz i miłe słowa. Cieszy mnie, że odkryłaś w niej coś ciekawego, co nie zostało jeszcze zauważone. Pozdrawiam!

 

Nowa Fantastyka