- Opowiadanie: Damian3566 - Burza nadejdzie ze wschodu

Burza nadejdzie ze wschodu

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Burza nadejdzie ze wschodu

Za godzinę słońce schowa się za szczytem Garemli.Może szybciej.Jarlok spojrzał na wschód , na klębiącą się potężną , czarną,splataną ścianę burzy.Był pewien,że nawałnica dotrze do miejsca, gdzie właśnie się znajdował jeszcze przed zmrokiem.Niedobrze. Był już wysoko nad linią lasu,ale jeszcze całe godziny marszu od grani. Tam znalazłby dobre schronienie w jednej z wielu jaskiń,ale wiedział już ,że ta opcja odpadła.Najbliższa wioska Lumenów też za daleko.A więc co robić?Zejść z powrotem do lasu i przeczekać tam burzę?Kiedy usłyszał kolejny straszliwy grzmot nie wydało mu się to najbardziej komfortowym rozwiązaniem…

 Niedaleko na wschód jest koliba, pomyślał Jarlok,ale ona jest tak blisko Doliny Van Elis ,że prawie nikt nigdy z niej nie korzysta,nie mówiąc już o nocowaniu tam.Na samą myśl o zostaniu na noc tak blisko Doliny włosy stanęły mu dęba a ramiona pokryły się gęsią skórką.Kiedy jednak niebo rozjaśniła kolejna błyskawica i uderzył w niego lodowaty wiatr , zrozumiał że nie ma wyboru.Raz Haxie śmierć, pomyślał.Poprawil tobół na plecach i ruszył biegiem wzdłuż zbocza pomagając sobie czekanem.Burza była coraz bliżej.

 

 ***

 Mijała właśnie godzina morderczego biegu pośród kosówki.Godzina w ulewnym deszczu i zimnym wietrze.Jarlok cały czas kierował się nieomal prosto na wschód,w samo epicentrum burzy zasnuwajacej niebo i czyniącej je czarne niczym smoła.Może zdążę do koliby,nim rozpęta się na dobre, pomyślał.Biegnąc jednocześnie przeklinał swoją głupotę.Pierwsze grzmoty usłyszał zanim jeszcze wyszedł z lasu.Wtedy jeszcze udało by mu się dojść do Zimnej Rosy,najbliższej wioski Kalanów.Łudził się,że zdąży dojść do grani i zakończy dzień w wygodnym legowisku.Błąd.Nic by się nie stało,gdyby stracił pół dnia i wyruszył dalej następnego ranka.Teraz ten błąd mógł kosztować go wiele więcej,niż przemoczone ubrania.Nocowanie tak blisko Doliny Van Elis mogło skończyć się czymś znacznie gorszym…Cóż,myślał Jarlok,nie pierwszym,nie ostatnim będę kawarem,który zostanie w tych górach.O ile cokolwiek ze mnie zostanie.

 Kawar.Tym bowiem był Jarlok.Rodzajem wędrowca do wynajęcia.Wyspecjalizowanego kuriera.Przewodnika.Posłańca.Tylko kawarzy przechodzili przez Góry Wielkie.Z jednej strony ogromnego masywu na drugą.Jesli chcesz załatwić coś w tych górach od razu kierujesz się do kawara." Panowie Gór " ,jak sami o sobie mówili.

 Niewesołe myśli Jarloka na temat tego ile może zostać z jego ciała do następnego poranka przerwało pojawienie się niskiej ,kamiennej wieży,kiedy zziajany wybiegł zza kolejnego załamania stromego zbocza.Pamiątka po dawno zapomnianym królestwie istniejącym niegdyś w tych górach.Udalo mu się dotrzeć do Koliby Nezera.

 

***

 Gdyby tego mrocznego wieczoru ktoś jakimś cudem znalazł się w pobliżu , zobaczyłby około dwudziestopięcioletniego wysokiego bruneta o krótkiej,choć rozczochranej czuprynie,pochylonego pod ciężarem tobołka,z czekanem w reku,przebywającego biegiem ostatnie 200 kroków dzielące go od kamiennego budynku.Gdyby miał okazję przyjrzeć się z bliska zobaczyłby ,że jest szczupły,choć mógłby również domyśleć się umięśnionych ramion i barków pod skórzaną czarną peleryną.Dostrzeglby także grube czarne brwi,duże niebieskie oczy,ogorzałą od słońca twarz i kilkudniowy zarost.Tak właśnie wyglądał tego dnia Jarlok kiedy wreszcie przemoczony do suchej nitki stanął u drewnianych wrót koliby i szarpnął za coś , co za swoich najlepszych dni mogło przypominać klamkę.Zamknięte, pomyślał zaskoczony,kiedy drzwi nie otworzyły się pomimo jego usilnych prób dostania się do środka.Muszą być zatem zaryglowane od wewnątrz!Kto do diabła tutaj,w taką pogodę ….

-Łaaa!-wrzasnął ktoś ze środka, jednocześnie gwałtownie otwierając wrota.Jarlok przerażony zatoczył się do tylu,potknął się i wylądował na tyłku zarazem wznosząc czekan do osłony przed spodziewanym ciosem.Tymczasem jego oczom ukazała się sylwetka brodatego,posiwiałego i przysadzistego starszego mężczyzny również trzymającego czekan,unoszącego go jednak tak jakby miał zadać nim cios.W tej samej chwili błyskawica rozświetliła wszystko wokół.Burza byla już prawie na miejscu.

-Ha ha ha -mężczyzna zaniósł się szyderczym śmiechem,po czym opuścił czekan– żałuj , żeś nie widział swojej miny,Jarlok!Jakbyś gównołaka zobaczył!A ja Ciebie już chwilę temu widziałem przez szparę w deskach , jakżeś jak Haxa przez tę ulewę śmigał zboczem.No,ale żarty na bok,dobrze,że mi samemu nie przyjdzie nocować tutaj toć się cieszę,że jesteś.Ale zmierzcha już,ogień trza mi gasić,wrota ryglowac na powrót.Wstawaj i właź!

-Też miło mi Cię widzieć Gasper– powiedział Jarlok wstając z ziemi.Po czym zwymiotował i wszedł do środka.

 

***

 

-Eliksir z czerwonej kaniółki,co?-zapytał Gasper zakładając grubą,poczerniałą belę drewna na wsporniki umieszczone na wrotach.

-Ano.Balem się,że mnie ta burza złapie na zboczu,więc wypiłem buteleczkę,żeby szybciej tu dobiec-odpowiedział Jarlok.

 Kawarzy w wymagających tego sytuacjach często stosowali różnorodne eliksiry,które pozwalały im przekroczyć na jakiś czas ograniczenia swojego własnego ciała.Czerwona kaniółka dodawała szybkości,wyostrzała zmysły,podnosiła tętno.Była dobrym rozwiązaniem kiedy trzeba walczyć albo uciekać.Albo po prostu szybko biec.Stosowanie eliksirów miało jednak swoją cenę,kiedy efekt kończył swoje działanie.Czesto było to uczucie ogólnego zmęczenia,bóle głowy,wymioty.

-Siadaj na dupsku,synku-zwrocil się Gasper do młodszego mężczyzny-i zdziej te mokre łachy,może do rana co przeschną. Mam tu trochę mięsa co niedojadlem,jeszcze ciepłego.To zjedz,choć wiem,że pewnie masz i swoje zapasy,ale te drewienka co się jeszcze tlą już przygaszę bo na noc palić się tu nie może,ale to sam wiesz przecież…No i gorzołki mam butelczynę,to sobie popijemy i jakoś dnia razem może doczekamy po cichu.I nie gniewaj się ,żem cię tak przeraził jak tu stałeś pod kolibą,aleć sam wiesz ,że choć serce mam na dłoni to czasem jakiego kawału odmówić sobie nie umiem…

-Nie od dzisiaj się znamy,martwiłbym się gdyby cię te twoje dowcipy nagle opuściły.I mnie cieszy,że nie będę tu sam tej nocy-odpowiedział Jarlok układając przemoczone ubrania na stercie połamanych desek.Przy takim wietrze i deszczu nawet skórzana peleryna kawara nie była w stanie długo ochronić człowieka przed deszczem.

-Ano,psia jucha,oba my widać jednego pecha dzisiaj mieli,że nocleg tak blisko Doliny wypadł.Widzisz,jak tu z dachu się leje, synek? Bo cech tu już nawet nikogo nie wysyła na reparację tej koliby.Nikt tu od dawna nie zachodzi bo i po co…My pewnie pierwsi od niewiadomo kiedy będziemy tu na noc.Żeby nie ta burza to na wieczór już bym do lasu doszedł i tam gdzie nocował w wiosce albo szałasie jakim.A Ty co nosisz w ogóle i jak idziesz?

-Listy wielmożów.I do Ralwick idę.Od Głównego Szlaku chciałem odbić na zachód,przenocować pod Wielką Granią i przejść turniami bo mam je zanieść do Skarlak,a nie Dolrady,więc tak mi szybciej,niż przez przełęcz się cisnąć.

-Ha,wiem,że ty z tych co to lubią się do skały i lodu przykleić i zawsze znajdą ku temu jaką wymówkę.Też taki byłem za młodu,ale ręce już nie te co kiedyś..

-Nie gadaj Gasper,ciągle jesteś jednym z najlepszych kawarów.I jednym z najbardziej doświadczonych.Ile ci jeszcze zostało do rentki?

 Rentka.Słowo odmieniane przez wszystkie przypadki przez starszych kawarów.Każdy członek Cechu Kawarów był zobowiązany odkładać co miesiąc określoną sumę do wspólnej kasy.Około jedną piątą miesięcznych zarobków.Pieniądze te były wydawane na bieżące funkcjonowanie cechu ,a częściowo na lokaty finansowe,z których były wypłacane świadczenia dla tych,którzy przepracowali 50 lat i byli już za starzy, żeby wędrować po górskich szlakach.Do rentki udawało się doczekać jednemu na dziesięciu.A może jeszcze mniej.Śmierć zbierała w górach obfite żniwo.Dlatego był to zawod dla najodważniejszych.Albo najbardziej zdesperowanych,jak często myślał Jarlok.Bo nic innego nie umieli.Bo to robiły ich rodziny od pokoleń.Bo innej pracy tutaj nie było,a jeść każdy musiał.

-Troche więcej jak rok mi ostał-powiedzial Gasper.Ale widzisz synek,co tam ta rentka…Pokój w cechu i parę groszy ,ledwie na jadło starczy i ,żeby raz na miesiąc w karczmie się upić.Temu myślę coś na tej rentce sobie dorabiać…

-Nie jeden bierze jeszcze małe zlecenia na rentce-odparł Jarlok,który w międzyczasie przebrał się w wyciągnięte z toboła suche ubrania.Z jedzenia na razie zrezygnował.Póki skutki uboczne eliksiru nie przeniosą się z żołądka gdzie indziej nie było to wskazane.

 Na zewnątrz słońce zaszło już całkowicie,zapanował mrok a grzmoty dudniły po halach.Światło błyskawic przeciskało się przez szpary w deskach i rozświetlało wnętrze kamiennego pomieszczenia .Do środka koliby w wielu miejscach wlewała się woda przez dziury w drewnianym dachu.Obaj kawarzy siedzieli skuleni w kącie obok zgaszonego kamiennego paleniska.

-Nie będą to byle jakie małe zleconka,co na piwo najwyżej zapłata starcza-rzekł Gasper– powiem co mi się myśli,ale szykować powoli się musimy…Słońce już zaszło to zacznie wyłazić z doliny plugastwo,a sam wiesz jak blisko jesteśmy…

-Ano,w dupie jesteśmy-pokiwał głową młodszy z kawarów-to mówże co ci się myśli robić na tej rentce.I jak ty idziesz ,boś nie mówił dotąd?

-A właśnie.Z Ralwick wracam do nas,Głównym Szlakiem,wczoraj przełęcz opuściłem.Papiery bankowe niosę.

-Uuu, to zarobisz pięknie…

-Wiem,ale słuchaj teraz,bo to ciekawe i łączy się z tym coś o te dorabianie na rentce pytał.Juz trzeci raz z rzędu idę z tymi papierami.A zaczęło się od tego,że parę miesięcy temu byłem w karczmie w Dolradzie i już na następny dzień miałem wracać do nas tylko z jakąś drobnicą,jakimiś liścikami zwykłymi. Siedzę sobie przy barze,piwo piję,a tu rozumiesz , podchodzi wielmoża do mnie i pyta czy z kawarem ma do czynienia.Ja na to,że tak ale o co chodzi?A on mi na to, że ze stolicy przyjechał ,że bankowcem jest,że pierwszy raz góry zobaczył,że się o górach nasłuchał,i o kawarach historii wszelakich.No i przysiadł się do mnie,piwo postawił…I wiesz sam jak to bywa.Od piwa do piwa,od słowa do słowa.Okazało się,że bank z ichniej stolicy ,w Dolradzie filię swoją otwiera,a on kierownikiem tej filii został.No i zostawiłem te drobnicę komu innemu bo na następny dzień już tego wielmoże razem z żoną i jego kamratami na wycieczkę poprowadziłem do Wodospadów Losu pod Klanihornem.Bawiłem ich historiami całą drogę.Okazało się,że choć wielmoża to równy chłop.Zapłacili pięknie, tak,że nie żal mi było na pusto wracać na naszą stronę.No i od tego czasu noszę te ich papiery bankowe stamtąd do banku u nas.Ponoć te papiery są jak pieniądze i tak to idzie z banku do banku,ale ja tego tak do końca nie rozumiem…No,ale nieważne,najlepsze teraz ci powiem,ale naszykujmy się wpierw na najgorsze,sam wiesz jak jest.A jak szczęście dopisze to nic się nie stanie i po cichu jakoś do rana posiedzimy i pogadamy…

 Jarlok zaczął wkładać na siebie lekką zbroję kawarów.Napierśnik z grubej skóry.Takież same naramienniki.Do tego karwasze i rękawice nabijane stalowymi ćwiekami.Wszystkie elementy zdążyły już nieco ociec z wody.Na stercie desek pozostały jedynie przemoczone wełniane ubrania i peleryna.Na koniec założył na głowę jedyną część zrobioną z kolczugi-opadający na ramiona i szyję kaptur,który natychmiast po założeniu zsunął ,tak aby luźno opadał na plecy.Nie sposób było wędrować po górach w czymś cięższym,niż ten zestaw,tym bardziej,że przecież to niejedyne co trzeba było ze sobą zabrać.

Gasper był przygotowany już wcześniej,założył jedynie na głowę kaptur z kolczugi,po czym wyjął ze swojego tobołka eliksir z czerwonej kaniółki, postawił go w pobliżu swojego czekana i usiadł.Jarlok także zaczął przetrząsać swój tobołek szukając skrzyneczki ze specyfikami…

-Mamy coś mocnego?-zapytał wtem starszy z kawarów.

Aha,czyli już wiem,że ty nie masz,pomyślał Jarlok.

-Mam tylko jeden zwój przywołania.

-A jaki?

-Wilka tylko.I to tani,ponoć krótko trzyma…

-Oj,to slabo-pokiwal głową Gasper– Przydałby się niedźwiedź przynajmniej.I to mocny.No ale trudno,obyśmy nie musieli do rana tego używać.Naszykuj wszystko i siadaj,ja poleje gorzołki.Mozemy co wypić,ino po cichu trzeba gadać …

 Jarlok oparł swój metrowej długości czekan o ścianę.W pobliżu znalazł się także eliksir,a na końcu położył obok zwój przywołania i Krzesiwo Czarnego Ognia.Wszystko w zasięgu ręki.Na zewnątrz ciągle wiał wicher,pioruny błyskały a deszcz dudnił po dachu.Gasper ponownie podjął swoją opowieść.

-No więc,rozumiesz synek, ten wielmoża z banku mówi,że za rok jakiś oni będą chcieli przez góry puszczać nie tylko te papiery,ale też te,jak on to mówi,kamienie szlachetne.Klejnoty znaczy,rozumiesz?I mówi,że mnie weźmie do tego.Tylko to będzie sporo noszenia na jeden raz,a i towar chodliwy to i myślałem,żeby drużynkę własną wystawić!Ale za takie pieniądze jakie mi za to dadzą to można chodzić!- dało się zauważyć jak mężczyźnie z podniecenia świecą się oczy widoczne w mroku , pośród jego pooranej zmarszczkami twarzy.W międzyczasie nalał gorzołki do dwóch metalowych kubków.Wypili.Gasper mówił dalej.

-No i tak sobie myślę,synek,żyć na rentce.Dwa tygodnie tam i z powrotem z drużynką.Co miesiąc.Trzech bym wziął.Przez resztę miesiąca mogliby robić swoje zlecenia.A ja bym miał i rentke i co miesiąc pieniądz za te klejnoty.Może byś ty chciał do mnie przyjść na drużynkę,co? Pamiętam jak jeszcze z twoim ojcem chodziłem,jak mój Ivol też żył jeszcze …Znam cię i lubię ,synek.To co powiesz?

 Myśli Jarloka popłynęły ku zmarłemu przed kilku laty przybranemu ojcu…Zginął w górach w czasie jednej z wypraw.Ivol,syn Gaspera ,o którym właśnie wspomniał odszedł niedługo później.Co roku nagłą śmiercią ginęło przynajmniej kilku.

-Pomyślę jak przeżyjemy dzisiejszą noc ,Gasper.Twoja propozycja nieźle brzmi,chociaż ja wolę robić sam,niż chodzić w drużynkach.

-Namyśl się dobrze,rok czasu masz ,synek.Dobrze byś zarobił.Ale to wszystko jeszcze nic,najlepsze zostawiłem na koniec.Ale wypijmy wpierw.

Nalał gorzołki do kubków.Wypili.Otrzepali się,prychnęli.Gasper podjął wątek.

-Na Haxie bym jeździł z tą drużynką na te klejnoty!Już prawie odłożyłem!Widzisz,chodziło się przez te lata,odkładało.Już mi malutko brakuje,to odkładam jak głupi,wszystkiego sobie odmawiam.Temu ta gorzołka najtańsza i temu nie nie mam zwoju dobrego ze sobą ani nic …Ale już przed rentką na Haxie na szlak wjadę!

 Jarlokowi na te słowa rozszerzyły się źrenice…Haxa.Każdy chciał ją mieć.Niedościgłe marzenie każdego kawara.Specyficzny gatunek kozicy górskiej zdatnej do jazdy wierzchem.Niezwykle wytrzymała,hodowana tylko po tej stronie Gór Wielkich.Potrafiąca wspinać się nawet na najbardziej niedostępne turnie.Daleka krewna dzikich kozic.Jedna kosztowała tyle , ile równowartość zarobków dobrego kawara z pięciu lat.Pozwalała poruszać się szybciej,zabierać więcej ładunku,więcej zarabiać.Jeśli miałeś Haxę to byłeś arystokratą pośród kawarów.Kazdy chciał ją mieć,ale tylko nielicznym udawało się na nią uzbierać nim pochłonęły ich góry.

-Zaskoczyłes mnie,Gasper.Czy dołączę do twojej drużynki czy nie ,to chętnie zobaczę Cię kiedyś na Axie ,jak wyjeżdżasz na szlak.Tego Ci życzę. Wypijmy za to!

 Gasper napełnił kubki.Wypili.Gdy Jarlok popił gorzołkę woda z manierki zapytał starszego kolegę:

-A nie wiesz skąd w ogóle nazwa tej koliby?Ciągle się nad tym zastanawiam.

-Wiem.Mój dziadek mi kiedyś opowiadał,jak byłem mały.Nazwa pochodzi z czasów jego młodości.Byl taki kawar,Nezer.Podobno wszyscy go lubili.Zginął tutaj. 

 

 ***

 Nagle pomieszczenie rozświetliła kolejna błyskawica,najjaśniejsza z dotychczasowych,tuż po niej zaś nadszedł potężny grzmot.Centrum burzy znalazło się tuż nad kolibą.

-Psiakrew-mruknął Gasper-obyśmy w spokoju doczekali ranka.W taką noc z Van Elis wyjdzie na żer wszystko co pełza,chodzi i lata.I ta przeklęta burza tylko rozzuchwali,pobudzi najgorsze licho.Zawsze było niedobrze nocami w pobliżu doliny,ale to co przez ostatnie lata się wyprawia to już przesada.Kiedyś nie było,aż tak źle… Coś się zmieniło w naszych górach,mówię ci,synek.

 Powiedziawszy to doświadczony kawar sięgnął po swój czekan pozostawiony dotąd przy ścianie i oparł go sobie o nogę.Czekan-najlepszy przyjaciel kawara.Broń i narzędzie zarazem.Pomaga w wędrówce po górskich szlakach,służy do wspinaczki i walki.Metrowej długości drewniany drąg z osadzoną na końcu stalową głowicą mająca z jednej strony płaska łopatkę a z drugiej straszliwe ostrze zwane też dziobem.U dołu z kolei również znajduje się stalowy grot .Czekan Gaspera znacznie różnił się od tego należącego do Jarloka-standardowego czekana Cechu Kawarów.Robiony na specjalne zamówienie,z lepszej stali,pięknie zdobiony.Stary wędrowiec miał go od lat.

-Może nie będzie wcale tak źle jak mówisz Gasper.Burza zaraz zacznie przechodzić,polej coś lepiej zamiast straszyć…

 Starszy z mężczyzn uśmiechnął się i odkręcił butelkę.Kiedy przechylał ją nad kubkiem swojego kolegi nagle dał się słyszeć potężny trzask dochodzący z drewnianego sufitu koliby.Zupelnie tak,jakby coś dużego wylądowało nagle na dachu.Obaj mężczyźni z przerażeniem unieśli się z miejsc.Gasper upuścił butelkę,która roztrzaskała się w drobny mak i natychmiast chwycił swój czekan.

-Już wie,że my tu!-wychrypiał z pobladłą twarzą-Dało się słyszeć,że ciężki skurwiel!Ani chybi,to Vakar będzie!

-T-to to co robimy?-spytał sparaliżowany że strachu Jarlok.Na dachu słychać było potężne tupnięcia.Deski trzeszczały.

-Jakoś to będzie,synek.Raz już miałem sprawę z Vakarem i ziemię gryzie a ja żyw!Zaciukamy gada!

 Jarlok nie mógł w tamtej chwili wiedzieć,że Gasper podtrzymując go na duchu nie mówi mu całej prawdy.Owszem,wiele lat wcześniej jako jednemu z nielicznych udało mu się przeżyć atak Vakara a następnie zabić go.To czego nie powiedział to fakt,że w walce ze stworem brało udział aż sześciu kawarów,z czego trzech poniosło śmierć.Tymczasem na dachu ciężkie kroki ucichły,zupełnie tak jakby kreatura ze spuszczonym łbem próbowała dojrzeć coś przez szpary w deskach.

-Sluchaj młody!-podjał ponownie Gasper– Czasu nie ma wiele,a i łudzić się nie ma co bo on to rozwali w drobny mak i tu wlezie.Pijemy eliksiry,a jak już będzie w środku to puść na niego tego przywołańca.W odpowiedniej chwili,moment musisz wyczuć,ja ci dam znać.Wiele nam on nie da,ale jest szansa,że odwróci jego uwagę na chwilę i go zajdemy oba z dwóch stron i czekanami po łbie mu!

 Jarlok kiwnął głową.Wział się w garść,przezwyciężył paraliżujący strach zdecydowany walczyć o życie,trzymać się go pazurami za wszelką cenę.Naciagnął na głowę kaptur z kolczugi.Jednym haustem opróżnił buteleczkę zawierającą eliksir.Od razu poczuł rozgrzewające go od środka ciepło, przyspieszone bicie serca, wzrastającą wolę walki.Druga dawka czerwonej kaniółki tego samego dnia musiała skończyć się gigantycznymi efektami ubocznymi nazajutrz,ale oczywiście nie miało to żadnego znaczenia w obliczu walki o życie.

Gasper,także w założonym już kapturze, również skończył pić swój eliksir i w tym samym momencie nastąpiło głośne łupnięcie a z sufitu spadł spory kawałek deski.Po chwili w powstałej wyrwie na chwilę pojawiła się długa,zielona łapa.Przez chwilę machała w powietrzu,po czym cofnęła się.Stwór zaczął zadawać kolejne potężne uderzenia chcąc poszerzyć otwór.

-Dobra,szykuj krzesiwo synek!

 Jarlok uklęknął nad Zwojem Przywołania Wilka.Oparł go lekko pod kątem o walający się kawałek drewna,po czym wziął w ręce dwa półokrągłe czarne kamienie wielkości jabłka.Krzesiwo Czarnego Ognia.

W tym momencie z sufitu spadło z łoskotem kilka połamanych desek.Dziura była już naprawdę potężna.

-Krzesz ! – ryknął na cały głos Gaspar kurczowo ściskając czekan.

 I Jarlok skrzesał.Iskra spadła na zwój,który momentalnie zajął się czarnym jak smoła ogniem.W tym samym czasie maksymalnie skupiony młody kawar wyszeptał wypisaną na pergaminie formułę,po czym odsunął się kilka kroków do tyłu.

 Wtedy przez dziurę w suficie do środka wpadł Vakar lądując kilka kroków od wędrowców.Kreatura miała ponad 2 metry wzrostu,zieloną pokrytą łuską skórę,gadzi łeb i błoniaste skrzydła na plecach.Stał na na dwóch kończynach a długie łapy zakończone były ostrymi jak brzytwa grubymi szponami.

 Chwilę przed pojawieniem się stwora w miejscu spalenia zwoju doszło do zagięcia czasoprzestrzeni.Pojawiła się tam na moment ziejąca pustką i pochłaniająca światło ciemna kula.Wydobył się z niej eteryczny,przezroczysty,mający lekko niebieski odcień wilk,po czym kula zniknęła.Niezwykłe stworzenie wydawało się być oszołomione tym co właśnie nastąpiło.Vakar warcząc wściekle ruszył w stronę kawarów.

-Szczuj go!-wrzasnał Gasper-No szczuj go i idziemy na niego!

-Bierz go!-krzyknął Jarlok wskazując przywołanemu wilkowi na potwora.W wypadku przywołańców liczył się rozkaz mentalny wydany przez tego,który przywoływał,ale łatwiej było sformułować go w myśli jednocześnie werbalizujac go.

 Niematerialny wilk pochylił łeb,zawarczał i ruszył biegiem prosto na Vakara.

-Idemy!-zawołał z determinacją Gaspar po czym ruszył ostrożnie w kierunku stwora zachodząc go od lewej.Jarlok z kolei zaczął okrążać go od prawej.Wilk skoczył w stronę Vakara chcąc dobrać się do jego gardła.Kreatura okazała się jednak szybsza i wymierzyła potężny cios łapą na odlew.W momencie gdy kończyna potwora zetknęła się z przezroczystą esencją przywołańca ta część jego ciała,która weszła w kontakt fizyczny na chwilę zmaterializowała się.Uderzenie było tak potężne,że wilk został odrzucony w stronę,z której przybiegł.Poleciał bezwładnie w kierunku ściany,ale nim zdążył o nią uderzyć po prostu rozpłynął się w powietrzu."Potężny sukinsyn! Załatwił przywołańca w sekundę jednym ciosem !" , przeleciało przez myśl młodszemu z kawarów.Jarlok przez moment zawahał się.W tym czasie Gasper zamachnął się czekanem w stronę głowy Vakara.Nie trafił.Był za daleko, był zbyt zdenerwowany, a bestia była piekielnie szybka.Stwór skupił na nim całą swoją uwagę i chlasnął go potężnie pazurami.Jarlok zdążył usłyszeć dźwięk rozdzieranej kolczugi i skórzanego kaftana.Jego starszy przyjaciel leżał na podłodze a potwór pochylał się nad nim szykując się do kolejnego ciosu.

 "Teraz albo nigdy.Trzeba go ratować!" , pomyślał Jarlok i ruszył na Vakara,który był teraz odwrócony do niego bokiem.Napędzany eliksirem młody kawar uniósł czekan i uderzył z maksymalną siłą wbijając dziób w tył głowy kreatury.Ostrze przebiło podstawę czaszki i znalazło się głęboko w mózgu Vakara. Jarlok wypuścił czekan z rąk i patrzył jak jego przeciwnik w konwulsyjnych drgawkach osuwa się na ziemię,aby tam skonać.

 Gasper leżał na wznak. Miał rozciętą tętnicę szyjną.Rozpaczliwie przyciskał rękę do rozcięcia.Skórzana zbroja i kolczuga wokół rany były całkowicie rozszarpane przez pazury bestii.Wokół kawara rosła kałuża krwi.Jarlok przeklął się za swój moment zawahania w czasie walki. Wiedział, że zabicie Vakara zawdzięcza jedynie sporemu łutowi szczęścia i temu, że potwór skupił się na Gasperze.

 Natychmiast doskoczył do towarzysza próbując zatamować upływ krwi przy użyciu swoich ubrań,które wcześniej suszył na połamanych deskach obok paleniska.

-Trzymaj się chłopie,zaraz Cię poskładamy do kupy!

-Daj spokój, synek.Ja już wiem,że na Wiecznej Hali wędrować zaraz będę razem …z moim Ivolem…

Gasper oddychał ciężko,mówienie sprawiało mu dużą trudność i ogromny ból.

-Nie mów tak! Zaraz zobaczę, może mam jakiś eliksir..

-Cichaj już…za późno.Sluchaj,bo czasu nie mam wiele ..Te pieniądze com odkładał na Axę to na sieroty po kawarach na szlaku zmarłych daję…W cechu testament jest…dopilnuj coby nie rozkradli…

-Gasperze ….

-A Ty czekan mój sobie weź…niech ci dobrze służy…ojca twego pozdrowię od ciebie zaraz…uważaj na siebie,synek.

 To mówiąc zamknął oczy i wydał z siebie ostatnie tchnienie.Jarlok opuścił głowę.Tak umarł kawar Gasper, w czterdziestym ósmym roku swojej wędrówki po górach.Na potrzaskany dach Koliby Nezera spadało coraz mniej kropli.Grzmoty stawały się coraz bardziej odległe.Burza odchodziła na zachód.

 

 KONIEC

Koniec

Komentarze

Rada na dzień dobry: przejrzyj odstępy przed i po znakach interpunkcyjnych, bo chaos w nich wali po oczach.

Doliny włosy stanęły mu dęba(przecinek) a ramiona pokryły się gęsią skórką.Kiedy jednak niebo rozjaśniła kolejna błyskawica i uderzył w niego lodowaty wiatr , zrozumiał że nie ma wyboru.Raz Haxie śmierć, pomyślał.Poprawil tobół na plecach i ruszył biegiem wzdłuż zbocza(przecinek) pomagając sobie czekanem.Burza była coraz bliżej.

Możesz też dodać przecinki przed “a” i każdym czasownikiem kończącym się na “ąc”. 

Fabuła sama w sobie nie jest zła, choć urywa się w momencie, który w historię głównego bohatera nie za wiele wnosi. Raczej widziałbym to jako fragment większej całości, a nie samodzielne opowiadanie.

Gdyby nad tym mocno popracować, to mogłoby wyjść z tego coś na podobieństwo historii o Posłańcach i demonach z książek Bretta.

To chyba tyle dobrych słów, bo opowiadanie jest kompletnie nieprzygotowane do czytania. Podstawowe błędy edycyjne i interpunkcja szczerze zniechęcają do pochylenia się nad tekstem.

Jest też sporo błędów stylistycznych i powtórzeń. Przykłady można mnożyć.

Przy takim wietrze i deszczu nawet skórzana peleryna kawara nie była w stanie długo ochronić człowieka przed deszczem.

Po chwili w powstałej wyrwie na chwilę pojawiła się długa,zielona łapa.

dało się zauważyć jak mężczyźnie z podniecenia świecą się oczy widoczne w mroku , pośród jego pooranej zmarszczkami twarzy.

Są też jakieś niekonsekwencje w używanych nazwach.

Jeśli miałeś Haxę to byłeś arystokratą pośród kawarów.

chętnie zobaczę Cię kiedyś na Axie

To jak ten gatunek kozicy w końcu się nazywał?

 

***

 Nagle pomieszczenie rozświetliła kolejna błyskawica,najjaśniejsza z dotychczasowych,tuż po niej zaś nadszedł potężny grzmot.

Nieszczęśliwe wydaje mi się rozpoczynanie nowego fragmentu od słowa ‘nagle’. Tu najpierw powinna być zbudowana atmosfera, którą to niefortunne ‘nagle’ niszczyłoby, lub przełamywało.

 

przebywającego biegiem ostatnie 200 kroków

Liczebnik zapisałbym słownie. Pojedyncze wystąpienia liczb w tekście wyglądają osobliwie i psują rytm czytania.

 

Na koniec założył na głowę jedyną część zrobioną z kolczugi-opadający na ramiona i szyję kaptur,który natychmiast po założeniu zsunął ,tak aby luźno opadał na plecy.

Jakoś mi to nie brzmi. Zrobić kaptur z kolczugi, to tak jakby popsuć kolczugę, która sama w sobie ma często postać koszuli z kapturem. Raczej zamieniłbym to na ‘część zrobioną ze stalowej plecionki’.

 

Jest potencjał, ale też sporo pracy przed Tobą. Powodzenia.

To błędy tylko z pierwszego akapitu.

Damianie, wyjątkowo niechlujny sposób w jaki napisałeś opowiadanie, zupełnie nie pozwala mi skupić się na treści. Nie umiem czytać tak źle napisanego tekstu.

 

Za go­dzi­nę słoń­ce scho­wa się za szczy­tem Garemli.Może… ―> Brak spacji po kropce.

 

Może szybciej.Jarlok… ―> Brak spacji po kropce.

 

Jarlok spoj­rzał na wschód , na klę­bią­cą się po­tęż­ną , czar­ną,spla­ta­ną ścia­nę burzy.Był… ―> Literówki. Zbędne spacje przed przecinkiami. Brak spacji po kropce.

 

Był pe­wien,że na­wał­ni­ca do­trze do miej­sca, gdzie wła­śnie się znaj­do­wał jesz­cze przed zmrokiem.Niedobrze. ―> Brak spacji po przecinku. Brak spacji po kropce.

 

Był już wy­so­ko nad linią lasu,ale… ―> Brak spacji po przecinku.

 

w jed­nej z wielu ja­skiń,ale wie­dział już ,że ta opcja od­pa­dła.Naj­bliż­sza… ―> Brak spacji po pierwszym przecinku. Zbędna spacja przed drugim przecinkiem i brak spacji po nim. Brak spacji po kropce.

 

Naj­bliż­sza wio­ska Lu­me­nów też za da­le­ko.A więc… ―> Brak spacji po kropce.

 

A więc co robić?Zejść z po­wro­tem do lasu i prze­cze­kać tam burzę?Kiedy… ―> Brak spacji po pytajnikach.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I czemu wskazane błędy jeszcze nie są poprawione?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka