Pius XIV szedł słabo oświetlonym korytarzem, czując na plecach spojrzenia świętych. Jakby od wieków śledzili w ten sposób papieży, patrząc ze ściennych malowideł.
Z oddali dobiegł go niepokojący szmer. Coś jakby poruszenie, nerwowe głosy ludzi, szybkie kroki. Pius XIV aż się obejrzał.
Wtem, dwa cienie wyłoniły się z mroku na końcu korytarza. Tupot kroków przybrał na sile. Święci, jakby znudzeni wiekuistym marazmem, jakby poruszyli się w przerażeniu. Ciężkie buty zadudniły i marmurową posadzkę, a pogłos rozszedł się echem wzdłuż korytarza… Zdawało się, że dochodzi z obu stron.
W głowie Piusa XIV zapanował istny popłoch. „Zamachowcy!”, pierwsza myśl, która eksplodowała. „Jak udało im się minąć straże oraz gęsty monitoring? Jak zdołali dotrzeć aż tutaj?”, próbował odgadnąć cokolwiek, lecz nie był to czas dobry na snucie domysłów. Gnany trwogą, jakiej nieczęsto doświadcza się w życiu, pokonywał kolejne metry feralnego holu, lecz biała sutanna – ubiór nie przystosowany do biegu – spowalniała jego ucieczkę.
Znalazł się wreszcie w sali – wysoko i strzeliście sklepionej – o podłodze uformowanej z kwadratowych płyt, przemiennie czarnych i białych; ta prawie lustrzana posadzka jakby podwajała przestronność ogromnego pomieszczenia, w którym wysokie kolumny zdawały się wyrastać z tafli podłoża jednocześnie do góry i w dół.
Po chwili tamte dwie – w czerń odziane postacie – wypadły z korytarza pędząc za powoli uciekającym Biskupem Rzymu. Ten próbował dotrzeć do sekretnego (jednego z wielu) przycisku w ścianie, którym uruchomiłby zbawienny alarm przywołujący straże.
Skryty wysoko w cieniu obserwator przyglądał się z góry tej przerażającej pogoni, która swoim przebiegiem przypominała końcówkę przesądzonej partii szachowej, w której finalny mat jest kwestią ledwie kilku posunięć. Tam w dole, jakby dwie złowrogie czarne wieże próbowały na skraju szachownicy dopaść osamotnionego białego króla.
Następca Świętego Piotra poczuł silny cios zadany przez istotę w czerni. Odrzucony z impetem zatrzymał się dopiero na czarno-białej posadzce u podstawy jednej z kolumn. Wtedy rozpoznał ciemną postać, która przed chwilą runęła jakby z góry i zadała mu owo potężne uderzenie. Chwilę później zniknęła w gęstwinie kolumn, po czym papież usłyszał jeszcze dwa głuche tąpnięcia…
Spotkali się już kilka lat temu – w jakże podobnych do obecnych okolicznościach. Ten ponuro wyglądający przybysz, którego posępne oblicze zawsze przerażało każdego napotkanego, wyciągnął teraz masywną dłoń odzianą w czarną skórzaną rękawicę… i pomógł papieżowi wstać z podłogi, która – niczym zwierciadło – odbijała symetrycznie przebieg całego zajścia.
– Drugi raz ratujecie mi życie – powiedział Pius XIV, widząc w ścianie ślad po pocisku; dokładnie tam, gdzie stał jeszcze przed chwilą. W oddaleniu dostrzegł ponadto swoich dwóch niedawnych prześladowców, leżących teraz bez przytomności. W ich karki wbite były strzałki, które zapewne zwierały silny środek usypiający. Pius XIV wstał i rozejrzał się wokoło.
– Wybacz Ojcze Święty tamto, zbyt mocne odepchnięcie – rzekła czarna postać, potężniejsza niż te dwie, teraz uśpione i leżące na podłodze. – Zdążyłem przybyć w ostatniej chwili. Pocisk, który tkwi w ścianie, prawdopodobnie nasączony był dodatkowo śmiertelną trucizną – mówił grobowo dudniącym głosem przybysz o osobliwie czarnym wyglądzie. Papież Pius XIV ważył usłyszane słowa, które stropiły go zupełnie, a jego wybawiciel, skrywający się w cieniu kolumny, zamierzał jeszcze przekazać coś ważnego zanim odejdzie.
– Ci skrytobójcy byli perfekcyjnie wyszkoleni, atak planowali miesiącami. Śledziliśmy ich kryjówki i poczynania, a całą szajkę tropiliśmy przez dwa kontynenty. Tym razem zamach udało się szczęśliwie udaremnić, ale kto wie, z jakimi niebezpieczeństwami przyjdzie wam się jeszcze zmierzyć – tłumaczył rzeczowo ponurym głosem ten mrocznie wyglądający osobnik. – Niebawem przyjdą kolejni, jeszcze bardziej niebezpieczni i umiejętniej zorganizowani, którzy pewnie już teraz snują dalsze i nikczemniejsze plany. Dlatego radzę potroić straże i przygotować się na uderzenie nieznanego wroga.
Do sali podwojonej lustrzanym refleksem przenikało przez witraże popołudniowe słońce. Jegomość spowity czernią, którego niezwykły wizerunek sugerował jego pochodzenie jak gdyby z podziemnych krain, nadal ostrzegał Biskupa w Białej Szacie przed niepojętymi niebezpieczeństwami. Na koniec przekazał mu jeszcze pewne – z wielkim trudem zdobyte – dokumenty i sekretne projekty.
– Doceniam wszystkie przestrogi i dziękuję, że ponowne wyratowaliście mnie z opresji – odparł Proboszcz Świata, przyjmując ofiarowane zwoje i zapewniając jeszcze na koniec o wzmocnieniu ochrony. Widać było, że emocje minionych wydarzeń opadały.
– Szkoda, że okoliczności nie pozwalają nam dłużej porozmawiać – mówił już spokojniej Pius XIV – proszę zatem po powrocie do Gotham City pozdrowić pana Alfreda… panie Wayne. Mechanizm z tej aparatury, o której rozmawiałem z nim ostatnio, należy…
Przerwał na chwilę wypowiedź, by przeglądnąć z zadowoleniem otrzymaną dokumentację. Lecz zaraz potem spostrzegł zdumiony, że został sam.
,,Takim nagłym znikaniem irytuje pewnie niejednego”, przytaknął swoim myślom, gdy przywoływał alarmem straże by pojmali dwóch nieprzytomnych zamachowców.