- Opowiadanie: Suweren - Most zbudowany przez biedronkę

Most zbudowany przez biedronkę

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Most zbudowany przez biedronkę

Drewniane miecze ćwiczebne ponownie skrzyżowały się z głośnym stukiem. Młody Erazm uśmiechnął się, widząc jak jego przeciwnik słabnie. Obaj byli szlachcicami, prowadzili sparing na placu ćwiczebnym przy rezydencji należącej do ojca Erazma, Razena. Słońce świeciło wysoko na niebie, a delikatny wiatr rozwiewał zlepione od potu włosy młodzieńców. Trwał pogodny dzień, jakich wiele można było uświadczyć podczas Pory Ognia.

Wokół wysypanej piaskiem, płaskiej powierzchni, na której dwaj przeciwnicy próbowali zdobyć przewagę nad sobą nawzajem, stali biesiadnicy – goście świętujący ukończenie przez Razena pięćdziesięciu Pór Życia. Walka jego syna z podopiecznym dobrego znajomego, młodym Gertazym, miała być zaledwie rozrywką urozmaicającą dość nudną i monotonną zabawę w szlacheckim stylu. Jednak Erazm mimo to brał ją na poważnie.

Razen był zasłużonym rycerzem. W przeszłości wsławił się w wielu bitwach, czym na starość zasłużył na tytuł szlachecki i całkiem pokaźnych rozmiarów rezydencję. Jego jedynym zadaniem było sprawowanie przy pomocy oddziału zbrojnych pieczy nad pobliskimi wioskami. Wioskami, w których zdaniem Erazma mieszkali dość roszczeniowi i nieokrzesani chłopi.

Nie dziwota więc, że jedyny i nieodrodny syn swego ojca chciał we wszystkim Razenowi imponować. Dlatego też szkolił się w walce na miecze od małego, obrawszy sobie za cel, by kiedyś być choć w połowie tak znakomitym i poważanym rycerzem.

Dlatego też bez skrupułów bawił się teraz z ewidentnie gorszym od siebie Gertazym. Chłopak stanowił zupełne przeciwieństwo Erazma – był wysoki i bardzo chudy, miał niebieskie oczy i jasne włosy. Na swoje nieszczęście znajdował się też na zupełnie przeciwnym biegunie, jeśli chodzi o umiejętność władania mieczem. Jego ruchy były powolne i niezdarne. Erazm, w pełni świadom swej wyższości, a także faktu, że jego przeciwnik ma jedną krótszą nogę, na którą utyka, wykorzystywał to, by wypaść lepiej w oczach oglądających.

W końcu jednak młody chłopak znudził się. Stwierdziwszy, że starczy już upokarzania coraz głośniej sapiącego Gertazego, Erazm rozbroił go błyskawicznie i przystawił mu sztych drewnianego miecza do gardła. Oglądający nagrodzili to zachowawczymi brawami, jednak młodzieniec nie dbał o nie. Zależało mu tylko na wyrazie twarzy ojca, na której bez dwóch zdań malowała się w tej chwili duma.

Niestety, Erazm wychwycił też wśród widzów twarz swej matki. Pallona, starzejąca się, lecz wciąż niezwykle piękna, elegancka i przy tym małomówna kobieta, w takich chwilach zawsze patrzyła na swego syna tym dziwnym spojrzeniem, które kryło w sobie co prawda nieco dumy, lecz okraszonej dużą dawką… smutku. Dezaprobaty.

Przyjąwszy od służącego ręcznik, by zetrzeć z twarzy krople potu, napuszony Erazm już miał podejść do matki, by zapytać, z jakiego powodu znowu jest tak niezadowolona, gdy nagle drogą prowadzącą do rezydencji nadjechał na koniu postawny mężczyzna prowadzący za sobą luzaka. Był to dowódca zbrojnych podlegających Razenowi.

– Panie! – zakrzyknął. – Wybacz, że przeszkadzam w świętowaniu, ale chłopi znów podnieśli larum, że podatki są zbyt wysokie! Obawiamy się, że może dojść do rękoczynów!

– A niech to! – odkrzyknął Razen, wręczając pobliskiemu służącemu swój kielich z winem i dosiadając przyprowadzonego rumaka. – Wybaczcie mi, mili goście. Zajmie mi to tylko chwilkę. Widać ci brudni chłopi zapomnieli już, co to chłosta. A może powinienem powrócić do nabijania ich na pale…

Po tych słowach ojciec Erazma odjechał wraz z dowódcą. Kopyta koni wzniecały na piaszczystej drodze tumany kurzu. Słowa Razena zostały skwitowane przez biesiadników taktownym śmiechem, po czym wszyscy wrócili do rozmów i powolnego sączenia swych trunków.

„Mam nadzieję… mam nadzieję, że kiedyś będę tak wielkim wojownikiem, jak mój ojciec”, pomyślał młody Erazm, odprowadzając wzrokiem odjeżdżającego Razena.

 

***

Wiele Pór Życia później

 

Sir Erazm jechał powoli na swym wiernym rumaku, Zakroczymiu, w stronę widniejącej na horyzoncie wioski. Z powodu prażącego z góry Słońca nie miał założonego swego przyozdobionego skrzydłami hełmu, poza tym był jednak w pełnej zbroi. Zbroi, która, podobnie jak jego ciało, miała za sobą zbyt wiele Pór Życia. Otaczały go rozległe pola, teraz, w południe, zupełnie już suche, mimo iż niewiele wcześniej wśród roślinności królowała wilgoć pozostawiona przez poranną mgłę.

Sir Erazm westchnął i zmarszczył swe i tak już solidnie pomarszczone oraz poznaczone bliznami czoło w zamyśleniu. Owiewał go gorący wiatr, który poruszał jego pokaźnymi ciemnymi wąsami oraz rzadkimi włosami, które ozdabiały już tylko skronie oraz tył głowy podstarzałego rycerza. Taka pogoda przypominała mu dawno minione dni jego młodości. Taka pogoda sprzyjała rozmyślaniom.

W czasie swego długiego żywota stoczył wiele pojedynków. Wziął udział w niejednej bitwie. Posłał w zaświaty setki, jeśli nie tysiące wrogów, przy pomocy swego potężnego, dwuręcznego topora. Zyskał sławę i reputację, która nawet przewyższyła tę ojcowską. Mimo wszystko czegoś mu zawsze brakowało. Nigdy nie mógł się tym wszystkim nacieszyć. Nigdy nie mógł osiąść gdzieś na stałe. Dlatego na stare lata szwendał się po świecie jako błędny rycerz w poszukiwaniu… czegoś. Sam nie wiedział, czego.

Mały zielony listek, przywiany zapewne z daleka przez wiatr, opadł mu na czoło. Sir Erazm strącił go niecierpliwym ruchem i wyrwany z zamyślenia dostrzegł, że niemal dotarł już do wioski.

Była to niezbyt imponująca zbieranina chat otoczonych niskim płotem. Stały dookoła niewielkiego piaszczystego placyku ze studnią pośrodku. Spośród nich wyróżniała się wysoka drewniana wieża wiejskiej świątyni. Co ciekawe, wyglądało na to, że wszyscy mieszkańcy tej niczym nie wyróżniającej się wioski wychynęli ze swych domów, by przyjrzeć się tajemniczemu przybyszowi. Był to istny komitet powitalny z korpulentnym mężczyzną na czele, który przywodził sir Erazmowi na myśl ziemniaka. „Zarządca wioski, zapewne”, pomyślał rycerz.

– Witaj, miły panie, w Da Pilic! – zakrzyknął ów jegomość na powitanie. – Wygląda pan na rycerza!

– Zaiste, jestem nim – odparł sir Erazm, ściągając wodze Zakroczymia.

– Znakomicie! – korpulentny mężczyzna zatarł ręce. – W takim razie, cny rycerzu, jesteś mile widziany w naszych skromnych progach. Zwą mnie Kartofan i jestem zarządcą tej wioski.

– Jam jest sir Erazm – to rzekłszy, rycerz skinął głową, a widząc, że zebrani ludzie entuzjastycznie reagują na posłyszenie jego profesji, dodał – trzeba wam czego?

Zarządca jakby się speszył, lecz stojący obok niego sędziwy świątynny kapłan w powłóczystej szacie wyszeptał mu coś do ucha i poklepał go zachęcająco po ramieniu. Sir Erazm zachodził w głowę, jak staruszek może wytrzymać w takim stroju w taki upał.

– Słusznie zauważyłeś, rycerzu – podjął po chwili namysłu Kartofan. – Zaiste, z nieba nam spadłeś. Otóż źle się dzieje w naszej zacnej wiosce, a raczej, w jej okolicach. Pomocy nam trza. Pomocy silnego męża.

Choć sir Erazm miał już swoje lata, co było widać nie tylko po jego twarzy, ale też po posturze, był w pełni świadomy, że takim wieśniakom mimo wszystko musi się jawić jako heros, który wyskoczył prosto z jakiejś legendy.

– Mówcie – odparł – po to wszak podróżuję po świecie. By pomagać biednym i uciśnionym.

Niezbyt urodziwą twarz Kartofana rozjaśnił niezbyt urodziwy uśmiech.

– Dzięki ci panie! Zważ bowiem, że nieopodal płynie sobie niewielka rzeka. Naturalnie, aby móc ją swobodnie przekraczać, zbudowaliśmy w jednym miejscu bardzo porządny kamienny most. Rzecz w tym, że całkiem niedawno pod owym mostem zadomowił się paskudny troll. Nie pozwala nikomu go przekraczać, a co odważniejszych pożera bez litości. Proszę cię, zacny rycerzu, w imieniu całego Da Pilic, rozpraw się z tym odrażającym potworem. Jest wielki i straszny, to prawda, lecz zarazem głupi. Z całą pewnością uda ci się go usiec.

Sir Erazm ponuro pokiwał głową. Nie raz już musiał uporać się z trollem. Prawdą było, że często żyły sobie pod mostami, co znacznie utrudniało życie wieśniakom i wszelkim podróżnym, którzy chcieli owe mosty przekraczać. Zazwyczaj jednak były to mosty, które trolle same sobie wpierw budowały, ale kto je tam wiedział.

– Zajmę się waszym trollem – odparł rycerz, co ponownie zostało entuzjastycznie przyjęte przez mieszkańców Da Pilic. – W zamian za tę przysługę przydałby mi się jednak nocleg na jedną lub dwie noce, a także strawa oraz napitek. Ciągłe podróżowanie potrafi być męczące.

– Oczywiście, szlachetny rycerzu! – zakrzyknął uradowany Kartofan. – Jeśli tylko pozbędziesz się tego parszywego trolla, będziesz mógł zostać w naszej wiosce jak długo zapragniesz, a do tego urządzimy biesiadę na twą cześć!

– To nie będzie konieczne. Tak czy siak postaram się, by do jutra rana troll już nie żył. A musicie wiedzieć, że ja zawsze dotrzymuję słowa. Zawsze wygrywam. A teraz pokażcie, w którą stronę do tego mostu!

 

***

 

Most był tam, gdzie wskazali wieśniacy. Faktycznie nieopodal wioski, wyróżniał się na tle monotonnego krajobrazu – był kamienny i wyglądał na bardzo solidny. Przepływała pod nim niewielka rzeka. Teraz jej koryto było niemal suche, z powodu wszechogarniającego gorąca.

Znając się na rzeczy na tyle, by wiedzieć, że troll drzemie sobie zapewne teraz w cieniu i chłodzie pod mostem, sir Erazm wstrzymał wierzchowca w odległości, z której potwór nie powinien wyczuć jego zapachu. Miał szczęście, gdyż wiało akurat od strony mostu.

Rycerz zsiadł z konia i powoli nałożył hełm, po czym dobył topora. Trolle były duże, silne i miały bardzo grubą skórę, ale on wiedział, gdzie uderzać, by je zranić. Wiedział też, że w dzień są zdecydowanie bardziej ospałe i powolne. W swoim życiu powalił już niejednego takiego bydlaka.

Jak najciszej zbliżył się do mostu. Gdy dzieliło go od niego zaledwie kilka kroków, jego uszy przeszył ostrzegawczy ryk. Chwilę później spod kamiennej konstrukcji wygramolił się pokaźnych rozmiarów troll.

Ów troll, zdawałoby się, wyglądał dość przeciętnie – był gruby, miał potężne dłonie i stopy, szpiczaste uszy, ogromny nos, świńskie oczka, dwa kły wystające z pyska oraz długie, mokre, czarne włosy. Ubrany był w przepaskę biodrową, przez co widoczna była jedyna jego nieprzeciętna cecha – miał brudnoczerwoną skórę, na której gdzieniegdzie widniały niewielkie czarne plamki. Trolla o takim umaszczeniu sir Erazm jeszcze nie widział – zazwyczaj były one ciemno bądź jasnozielone.

– Czego tu? – warknął troll srogim gardłowym głosem. – Za przejście przez most należy się opłata!

Rycerz uśmiechnął się pod hełmem.

– Ja w tej sprawie – odparł. – Wieśniacy z Da Pilic mają już dość uiszczania owych opłat.

Troll zerknął na dzierżony przez sir Erazma topór i przełknąwszy ślinę, zawahał się. Szybko jednak ponownie przybrał na twarz zagniewaną minę.

– Ach tak? – zapytał. – I zapewne wysłali cię, byś się mnie pozbył? Ostrzegam! Takich jak ty zjadam na śniadanie!

– Nie wydaje mi się – parsknął w odpowiedzi rycerz – byś spotkał wcześniej kogoś takiego jak ja. Za to ja usiekłem w ciągu mego żywota niejednego takiego jak ty.

W odpowiedzi na te słowa troll zrobił coś, czego sir Erazm zupełnie się nie spodziewał. Zwiesił głowę i ramiona, po czym ciężko westchnął. W jednej chwili uleciała z niego cała srogość.

– Cholibka – mruknął stwór. – Wiedziałem, że prędzej czy później do tego dojdzie. A co tam. Jeśli musisz, to mnie zabij.

Sir Erazm zawahał się.

– Cóż to za podstęp? – zapytał.

– Żaden podstęp. Po prostu ja… – troll przestąpił niecierpliwie z nogi na nogę – …ja nie potrafię się bić. Nigdy nikomu nie wyrządziłem krzywdy.

Naraz rycerzowi wydało się, że to najprawdziwsza prawda – troll nie wyglądał w tej chwili groźnie, tylko żałośnie. Sir Erazm nigdy jednak nie tracił czujności.

– A wieśniacy, których pożerałeś, gdy próbowali przekroczyć most?

– To kłamstwo! Żaden nawet nie próbował, wszyscy za bardzo się mnie bali.

– Ale wszak zająłeś siłą ten most? Czy wy, trolle, nie budujecie własnych?

– Tak, zająłem – troll jakby się skurczył. – Bo ja… ja… cóż. Jestem nieudacznikiem.

– Troll nieudacznik? – teraz rycerz szczerze się zdziwił. – Jakże to?

– Normalnie. Od małego byłem niezdarny. Za co się nie wziąłem, to mi nie wychodziło. Całe moje plemię się ze mnie śmiało. Wymyślili mi nawet poniżające przezwisko. „Biedronka”.

– Dlaczego akurat biedronka?

Troll wskazał kciukiem na swe plecy.

– Nie zauważyłeś? Przez mą dziwną skórę. Tak czy siak, urodziłem się inny, dlatego od kiedy pamiętam wszyscy się ze mnie śmiali. Wreszcie postanowiłem coś z tym jednak zrobić. Utrzeć nosy śmiejącym się. A że nie potrafię sam zbudować mostu, zdecydowałem się zająć ten. Żeby moi pobratymcy zobaczyli, że potrafię terroryzować małych i słabych ludzi. U nas most jest oznaką prestiżu. Im większy, ładniejszy i bardziej uczęszczany, tym lepiej. Oznacza to, że troll potrafi go utrzymać i wymuszać opłaty od podróżnych. I że nikt nie jest w stanie mu podskoczyć. Taki troll to poważany troll. Też chciałem takim być.

Choć jego rozmówca nie mógł tego dostrzec przez hełm, sir Erazm uniósł brew.

– I co? – zapytał. – Udało się?

Troll Zwany Biedronką sposępniał.

– Nie. Za szybko się zjawiłeś.

Po tych słowach zapadła chwila ciszy. Ciepły wiatr wciąż wiał niestrudzenie, a z nieba niemal dosłownie lał się żar. Widać było, że trolla wiele kosztuje stanie w pełnym Słońcu.

– Cóż… – podjął wreszcie sir Erazm. – …niemniej jednak terroryzujesz mieszkańców pobliskiej wioski, a ja obiecałem im cię usiec. A musisz wiedzieć, że ja zawsze dotrzymuję słowa. Zawsze wygrywam.

– Cóż, widać to po tobie – Troll Zwany Biedronką wyglądał w tej chwili tak żałośnie, że już chyba bardziej się nie dało. – Ale… czy musisz kończyć ze mną już teraz? Przed śmiercią chętnie jeszcze napiłbym się grogu. Trzymam kilka jego beczek pod mostem, na specjalną okazję. Napijesz się ze mną?

Rycerz nie odpowiedział. Zważył tylko topór w dłoniach.

– Nie martw się – ponownie zabrał głos troll, pojąwszy przyczyny jego wahania. – To nie jest podstęp. Żadna trucizna, żadna próba uśpienia twej czujności. Nic z tych rzeczy. Beczki są zapieczętowane, zresztą napiję się pierwszy, a ty możesz wąchać i próbować, ile dusza zapragnie. Jeśli wyczujesz coś podejrzanego, możesz usiec mnie od razu.

Sir Erazm zastanowił się jeszcze chwilę, po czym wzruszył ramionami.

– W sumie, czemu nie – odparł. – Obiecałem, że zabiję cię do jutra rana, więc równie dobrze możemy pić całą noc. Głowę mam twardą, a w gardle suszy, przyznaję. Prowadź zatem, dziwny trollu!

I tak rycerz i troll usiedli pospołu w cieniu mostu, gdzie było chłodno i przyjemnie. Wśród licznych śmieci zgromadzonych przez stwora faktycznie znalazły się trzy zapieczętowane beczki grogu. Wyśmienitego grogu, który zaprawdę nie był żadną trucizną.

Po kilku głębszych łykach nowo poznanym kompanom rozwiązały się języki. Okazało się, że Troll Zwany Biedronką ma zdecydowanie słabszą głowę od sir Erazma i jest do tego niezwykle wylewny po alkoholu. Co jednak szczególnie zdziwiło już i tak niepomiernie zdziwionego rycerza, to to, że troll był przy tym niesamowicie wręcz serdeczny i sympatyczny. Przez swą aparycję nie wzbudzał rzecz jasna zaufania, ale było to jedynie pierwsze, powierzchowne wrażenie. A jak powszechnie wiadomo, pierwsze wrażenia bardzo często bywają mylące. Troll Zwany Biedronką sprawiał wrażenie kogoś, kto po prostu czuł potrzebę się komuś wygadać, ale zwyczajnie nie miał komu. No, przynajmniej do tej pory.

Jednocześnie ów troll potrafił też słuchać. Z zaciekawieniem chłonął historie sir Erazma o wielkich bitwach i zażartych pojedynkach. Z współczuciem komentował i zadawał pytania, gdy rycerz wyznawał, że mimo tych wszystkich sukcesów odczuwa w życiu jakiś brak. „Mam nadzieję, że kiedyś wreszcie odnajdziesz to, czego szukasz”, pocieszał go troll.

I tak dwaj nowi kompani spędzili całą resztę dnia, a także znaczną część nocy. Rzecz jasna, gdy zrobiło się ciemno, rozpalili sobie nawet ognisko. Koń sir Erazma, Zakroczym, co prawda nieco się niecierpliwił, ale wiernie stał nieopodal mostu i skubał sobie trawę.

Gdy łuna na niebie poczęła obwieszczać światu, że oto wstaje nowy dzień, zmęczenie, chłód i całonocne picie wreszcie dały się we znaki dwóm towarzyszom. Troll począł ziewać, aż mu szczęka trzaskała. Jego oczy zasnuły się mgłą znacznie głębszą niż dotychczas, więc począł układać się do snu na wilgotnej ziemi.

– Jednak umiesz budować mosty, dziwny trollu – rzekł do niego jeszcze na wpół przytomnie sir Erazm. – Zbudowałeś wszak most między nami.

Troll uśmiechnął się, niemal już śpiąc.

– Mam nadzieję… – odparł, ziewając – …mam nadzieję, że okaże się to trwały most…

I zasnął.

Sir Erazm natomiast spojrzał smutno w stronę swego, leżącego nieopodal, topora. Niestety, most ten nie mógł okazać się trwały. Wszak rycerz musiał dotrzymać słowa danego wieśniakom. Troll był głupi, że zasnął w jego obecności. To tylko ułatwi sprawę. Sir Erazm znów będzie mógł wygrać.

Nie czuł jednak euforii, a jedynie smutek. Jakaś myśl nie dawała mu spokoju. „Mam nadzieję, mam nadzieję” – te słowa już kiedyś wryły mu się głęboko w pamięć. Tylko kiedy…

W chwili, gdy sobie przypomniał, sir Erazm wreszcie zrozumiał. Zrozumiał, co przez tyle lat nie dawało mu spokoju – jaka niespełniona obietnica nie pozwalała mu spać nocami. Zrozumiał, że oto odnalazł wreszcie to, czego szukał od tak dawna.

 

***

 

Gdy jego ojciec odjechał wraz z dowódcą straży, przy Erazmie wyrosła jak spod ziemi Pallona. W swych delikatnych dłoniach trzymała filiżankę herbaty. Piła wyłącznie herbatę z cytryną.

– Och! – młodego chłopaka zaskoczyła jej nagła bliskość. – Matko, dobrze się składa. Chciałem z tobą pomówić. Czy… czy coś się stało? Dlaczego jesteś taka… taka smutna? Nie widziałaś, jak wygrałem pojedynek? Gertazy jest słaby, fakt, ale widziałaś, jak wykorzystałem tę jego słabość?

Pallona objęła go delikatnie, uważając przy tym na swą filiżankę. Erazm rozejrzał się niespokojnie – okazywanie czułości w miejscach publicznych mogło być przez niektórych poczytywane za słabość. A on nie chciał wyjść na słabego. Nikt jednak na nich w tej chwili nie patrzył, wszyscy biesiadnicy byli zajęci rozmowami i sączeniem trunków.

– Synu – zaczęła Pallona. Głos jej drżał, chłopak poczuł też, że kołnierz jego białej koszuli zawilgotniał od jej łez. – Twój ojciec jest wielkim wojownikiem. I ty też będziesz. Jestem z ciebie taka dumna. Ale proszę, obiecaj mi jedną rzecz…

– Tak, matko?

– Nie bądź… nie bądź całkowicie taki jak on. Widzisz, twój ojciec dostrzega w swych wrogach, a także we wszystkich innych, same słabości. Same wady, same złe rzeczy. Potrafi i chce je wykorzystywać. By zawsze wygrywać, by zawsze być górą. Proszę, obiecaj mi, że ty będziesz się starał dostrzegać we wszystkich, a we wrogach szczególnie, te… te dobre rzeczy. Zalety. Proszę, wykorzystuj ich zalety, a nie wady. Nie staraj się zawsze wygrywać.

Erazm nie do końca rozumiał, o co jej chodziło, ale że czuł się niezręcznie, postanowił nie ciągnąć tego dalej.

– Dobrze, matko – odparł. – Obiecuję, że postaram się dostrzegać we wszystkich ich zalety, a nie wady.

– Mam nadzieję – szepnęła mu do ucha matka. – Mam nadzieję.

 

***

 

Troll Zwany Biedronką obudził się tam, gdzie zasnął. Jego otępionemu przez alkohol umysłowi chwilę zajęło zrozumienie, że sir Erazm gdzieś zniknął, a on sam wciąż żyje. Gdy wreszcie to do niego dotarło, zerwał się i niezdarnie wspiął na most. Z jego wysokości miał dobry widok na pogrążoną jeszcze we śnie pobliską okolicę. Słońce dopiero wstawało, wszystko zasnuwała delikatna mgła, a nieopodal w stronę oddalonej wioski przemknął czarny kot. Po rycerzu nie było jednak ani śladu. Wyglądało na to, że poniechał, wbrew wcześniejszym zapewnieniom, zabijania trolla. I choć szczęśliwie ocalony przez los stwór nie mógł tego wiedzieć, oto właśnie wstawał dzień, w którym sir Erazm wreszcie odnalazł spokój. Był to dzień, w którym rycerz wreszcie dotrzymał dawno złożonej obietnicy.

„A zatem to prawda, że nadzieja jest matką głupich”, pomyślał troll i wrócił pod most, by dalej spać.

Koniec

Komentarze

 Marny ze mnie weryfikator i liczę na to, że moje wynurzenia są traktowane przez autorów jako opinie średnio wyrobionego masowego odbiorcy. O co niniejszym pokornie proszę.

 

Więcej opowiadasz, niż pokazujesz, przez co otrzymujesz efekt streszczenia. Postaraj się charakteryzować postaci poprzez ich czyny, zachowania. Odciąż pod tym względem narratora.

Doskonale wiem, jakie to trudne do osiągnięcia, niemniej mocno pracuj nad pokazywaniem (NIE opowiadaniem) motywacji bohaterów.

Pisząc, nieustannie zadawaj sobie pytania „dlaczego” i „czy to ważne”.

Tak, pytaj się, czy dana informacja jest istotna akurat w tym konkretnym momencie.

Zdania to nie rozsypane na asfalcie kolorowe kulki do gry.

Teraz tak…

Poradnik przetrwania na portalu pewnie dostaniesz od znacznie bardziej doświadczonych ode mnie. Jedyne, co mogę zalecić, to stosowanie się do niego, bo… też to “przerabiałem” :-)

Dużo czytaj tekstów innych użytkowników, ale… poświęcaj sporo uwagi komentarzom pod tekstami. 

No i… w ogóle dużo czytaj. :-)

Do następnego.

ManeTekelFares – bardzo dziękuję za spostrzeżenia i porady. Wiem, że to może nie najlepiej o mnie świadczy, ale wiele z rzeczy, o których napisałeś, zaczynam dostrzegać dopiero teraz, więc postaram się choć trochę skorygować to wszystko w moich kolejnych opowiadaniach. No i rzecz jasna, przede wszystkim dziękuję Ci za to, że poświęciłeś chwilę, żeby przeczytać mój tekst.

Co do czytania, to staram się czytać jak najwięcej (w tym tekstów innych użytkowników), ale masz rację – tego nigdy za wiele.

 

,,Być może nie urodził się odważny, ale to nie znaczy, że musi taki umrzeć." - K. Paterson

Na początku była garść bliskich powtórzeń. Niektóre zdania też mnie nieco raziły ale im dalej w tekst tym odczucia te zniknęły. 

Historia może niezbyt oryginalna (motyw wroga, który okazuje się nie taki zły). Nie było też nic zaskakującego (np. gdyby pomimo wspólnej biesiady rycerz nad ranem i tak wykonał wyrok), ale jak na bajkę z morałem to ok.

GhostWriter – dziękuję za uwagi oraz docenienie. Faktycznie, po części zależało mi na tym, żeby to opowiadanie miało w sobie coś z bajki.

,,Być może nie urodził się odważny, ale to nie znaczy, że musi taki umrzeć." - K. Paterson

W zasadzie to opowiadanie ma pozytywne przesłanie, ale jakoś pod koniec miałem poczucie smutku. Niemniej, może właśnie z tego powodu warto było je przeczytać do końca.

 

Pozdrawiam 

MPJ 78 – cieszę się, że da się to odczuć, bo właśnie takie, powiedzmy, słodko-gorzkie zakończenie chciałem uzyskać.

 

Również pozdrawiam :)

,,Być może nie urodził się odważny, ale to nie znaczy, że musi taki umrzeć." - K. Paterson

Hej :)

Jak pisał wcześniej GW, sporo powtórzeń, kilka wstrętnych aliteracji, ale czytało się nawet, nawet. Niczego zaskakującego nie było, za to morał całkiem fajny i bajkowy, więc jako bajkę Twoje opowiadanie potraktuję.

Wykonanie mogłoby być lepsze, ale wyrobisz się i będzie coraz lepiej :) Sam się tutaj niedawno pojawiłem i wiem co piszę, bo też dopiero się wyrabiam. Zaimki osobowe polikwiduj, bo kiedy piszesz, że rycerz sięgnął po hełm, to wiemy, że to jego hełm i nie potrzebne dodawać “swój”. Jest kilka takich miejsc w tekście, gdzie można to poprawić.

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Outta Sewer – dzięki za spostrzeżenia i uwagi. Faktycznie, jak teraz ponownie przeglądam mój tekst, to zaczynam dostrzegać te rzeczy do poprawki (a one zaczynają mnie dotkliwie kłuć w oczy). Wcześniej jakoś mi umykały. Mam nadzieję, że w kolejnych opowiadaniach uda mi się choć trochę ich uniknąć. I, co chyba ważniejsze, przejrzę już moje inne dotychczas napisane opowiadania pod tym kątem, nim je tu opublikuję.

 

Również pozdrawiam :)

,,Być może nie urodził się odważny, ale to nie znaczy, że musi taki umrzeć." - K. Paterson

Aaaa, jeszcze jedno.

W tytule masz, że most został zbudowany przez biedronkę, ale został on zajęty przez Biedronkę, który budować nie potrafił.

 

Nie no, to jest akurat OK. Tutaj nie chodzi o most w sensie fizycznym, ale o więź jaką Biedronka zbudował pomiędzy sobą a rycerzem. Nuff said. Pozdrawiam :) Q

Known some call is air am

O żesz ty orzeszku. Prosty chłopak jestem, to i prosto myślę. Aż tak głęboko nie dotarłem. Ale rozumiem.

Tu potwierdzam – faktycznie tytuł ma odnosić się do tego mostu ,,metaforycznego”, czyli więzi, którą stworzył (czy, jak kto woli, ,,zbudował”) troll, a o której wspomina zresztą rycerz.

 

Pozdrawiam Wszystkich i dzięki, że chce się Wam nawet chwilę podumać nad mym tekstem. Bardzo mi miło :)

,,Być może nie urodził się odważny, ale to nie znaczy, że musi taki umrzeć." - K. Paterson

Nowa Fantastyka