- Opowiadanie: BrunoSiak - Olbrzym powieść (7i8/37)

Olbrzym powieść (7i8/37)

W tej powieści chciałem przede wszystkim opowiedzieć ciekawą historię. Jest tam kilka oryginalnych pomysłów (tak przynajmniej sądzę:) dotyczących kwestii głównie przyszłości medycyny i wykorzystnia jej w specyficznych warunkach postapokaliptycznych.

Powieść Olbrzym jest napisana i poprawiona. Liczy 37 rozdziałów. Będę publikował po jednym / albo dwa co kilka dni. Chętni mogą ściągnąć całość na www.olbrzym.com.pl, chociaż wolałbym Wasze opinie rozdział po rozdziale.

Zależy mi na waszej opinii zarówno w zakresie fabuły jak i logiki świata, który przedstawiłem. Wytykanie błędów gramatycznych, interpunkcyjnych oczywiście mile widziane. 

Oceny

Olbrzym powieść (7i8/37)

Anna leżała na plecach. O niczym nie myślała. Patrzyła w bezruchu na niski strop, który gniótł i zabierał powietrze. Na pofałdowanej skale nad jej głową zbierały się powoli krople wody. Wisiały tak długo, że wydawało się, że nigdy nie spadną.

Prycza była przykręcona śrubami do skały. Trzeszczała, gdy Anna wstawała, by odebrać miskę z jedzeniem i kubek z wodą. Nie było bólu i to jej wystarczało. Czasami ogarniał ją strach. Krzyczała wtedy głośno i tak długo, aż traciła wszystkie siły. Potem zapadała w sen i budziła się, by znowu patrzeć na bladą plamę światła na suficie. Sen nie różnił się od jawy. Był jałowy i bez smaku. W jej głowie nie było myśli i uczuć. Czuła jedynie głód i zimno.

Usłyszała kroki. Przełknęła ślinę. Idą. Znowu ją zwloką z łóżka i tam zaprowadzą. Zacisnęła dłonie na kocu. Pod nimi była naga. Na początku zmieniali jej ubrania, myli ją, ale potem przestali. Idą. Zabiorą ją i wyszorują szczotką między nogami i na pośladkach. Będzie krzyczeć gryźć i drapać, ale złapią ją za ręce i nogi. Będą lać na nią wodę w milczeniu. Złapią ją i położą na zimnej skale. Będzie sztywna. Zaciśnie zęby. Yokai zadawał większy ból, o wiele większy. Niektórzy będą chcieli być sami, a inni będą chcieli, by ich oglądać. Ona będzie czekać aż wszystko się skończy. Ale nie. Nie idą. Słyszała tylko kroki jednego z nich. Idzie z jedzeniem.  

Drzwi uchyliły się. Przeniosła powoli wzrok na mężczyznę. Miał na sobie przezroczysty workowaty kombinezon. Mówił coś, potem krzyczał zatykając ręką nos. Nie słuchała go. Położył blaszany talerz pełen parującej kaszy zaraz za progiem. Drzwi zamknęły się.

Anna odchyliła koc i zwlekła się z pryczy. Czuła, że coś zimnego i wilgotnego odkleja się od jej pośladków i spada na podłogę. Nie mogła pozwolić, by kasza wystygła. Potrzebowała ciepła. Mięśnie całego ciała były sztywne jak drewno. Nogi ugięły się pod nią i upadła na kolana. Doczołgała się powoli do drzwi. Chwyciła stojącą w gęstej kaszy łyżkę i zaczęła jeść.

Usłyszała głosy. Na początku nic nie rozumiała i nie starała się rozumieć. Nie znała tych głosów. W słowach parzyła złość i mroziła nienawiść. Rozmawiali o niej. Przestała żuć kaszę. Wysiliła umysł, by zrozumieć co mówią.

– Musi ją zbadać lekarz – ochrypły głos był spokojny, ale była w nim groźba.

– Nie ma potrzeby wzywać lekarza, sierżancie Junker – odpowiedział lekceważąco przytłumiony bas tak jakby jego właściciel miał czymś zasłonięte usta. – Pan zapewne nie wie, ale degeneratów w okresie kwarantanny się nie leczy. Wątpię też, by jakiś lekarz chciał tu zejść. Boją się wirusa – ten przytłumiony głos był nawykły do posłuszeństwa.

– Przyjdzie tu lekarz zwiadu – kontynuował ktoś ochryple. – Proszę o wydanie rozkazów zgodnych z jego zaleceniami. Ona zostanie przeniesiona do szpitala w Kompleksie.

Anna przylgnęła policzkiem do blaszanych drzwi. Chłód i wilgoć przeniknęły stopy i zaczął trawić je ogień.

– Nie ma takiej możliwości sierżancie – przytłumiony głos zadrżał ze złości. – Dziewczyna zostaje tutaj. Jest na obserwacji. Może nastąpić atak hormurii. Nie można ryzykować. Zresztą gdzie pana kombinezon? I tych żołnierzy? Będę musiał skierować wszystkich na dekontaminację, a potem kwarantannę.

– Ona jest wolna od wirusa. Zostały wykonane testy krwi – zapewnił ochrypły głos. Zaszeleścił papier i nastała chwila ciszy.

– Pozostałe cele są puste – kontynuował ochrypły głos. – Od dwóch lat nie przebywali tu degeneraci. Dekontaminacja i kwarantanna są zbędne. Pan o tym wie kapitanie.

– To wbrew procedurom – warknął kapitan. – Ja nie będę narażał wszystkich dla waszego kaprysu. Wy, zwiad, za bardzo…

– Dressler! – krzyknął sierżant.

Anna usłyszała stłumiony okrzyk i odgłos upadającego na posadzkę miękkiego przedmiotu.

– W takim razie pan kapitan też potrzebuje kwarantanny – zadudnił nowy nosowy głos.

– Jak śmiesz! – Bas kapitana drżał z wściekłości. – To atak na oficera! Zapłacicie mi za to! Ja tego tak nie zostawię…

– Kapitanie – przerwał mu znowu ochrypły głos. – Kapral Dressler zostanie ukarany przeze mnie. To mój żołnierz.

Zapadła cisza.

– Dziewczyna będzie przeniesiona do szpitala zwiadu – kontynuował ochrypły głos. -. Wiem, co tu się dzieje. Wiem, dlaczego wartownik został zwolniony na dwie godziny. Wiem również, że pan był poinformowany, że dziewczyna jest wolna od wirusa.

– To jest…

– Kapitanie! – głos Junkera stał się głośniejszy i zagłuszył tłumaczenia mężczyzny. – Dzisiaj rano otrzymałem meldunek ze skrzydła naukowego. Głowochwyt, który przyniosła ta dziewczyna nie uległ uszkodzeniom i kapral Kerinen został zakwalifikowany do przeszczepu. Jako żołnierz zwiadu otrzyma męskie ciało klasy pierwszej. Jest to człowiek honoru, przede wszystkim honoru i on spłaca długi. A nie może być dla niego ważniejszego długu niż dług wobec tej dziewczyny – ochrypły głos przerwał na chwilę.

Anna usłyszała rozgniatany butami skalny miał i odgłos, jakby ktoś rozpinał metalowy zatrzask. 

– Powiem panu, co się teraz stanie. Kapral Dressler i plutonowy Lewandowski staną przed drzwiami prowadzącymi do tej celi. Najdalej za godzinę przyjdzie lekarz i spełni pan wszystkie jego zalecenia, a kapral Dressler otrzyma karę karceru za znieważenie oficera.

– Nie pozwolę na to. To nawet nie…

– Godząc się na moje propozycje – Junker przerwał mu bezceremonialnie – zachowasz pan twarz przed swoimi ludźmi. To najlepsze. Powatarzam, co się stanie: za godzinę pan stwierdzisz za naszym lekarzem, że kwarantanna jest niepotrzebna, a stan dziewczyny wymaga pilnej hospitalizacji. Wypiszesz pan wniosek o przyjęcie do szpitala w skrzydle wojskowym. Wniosek zostanie rozpatrzony pozytywnie, dziewczyna zostanie przeniesiona i sprawa zostanie zamknięta.

– A jeżeli się nie zgodzę? – bas kapitana zadrżał od gniewu.

– Wtedy pana zabiję.

Zapadła cisza. Słychać było jedynie chrapliwe oddechy mężczyzn i skrzypienie skóry wojskowych butów.

Ciało Anny nagle eksplodowało bólem. Zimno zamieniło się w płomień, który zaczął palić. Zaczęła krzyczeć. Krzyczała głośno i zapomniała o wszystkim. Był tylko ból. Zamknęła oczy. Wszędzie pulsowała purpura. 

 

*

 

Leżała na łóżku. Gdy poruszała się słyszała szelest pościeli. W powietrzu unosił się ostry zapach, taki sam jaki czuła, gdy matka smarowała jej otarte kolano czy skaleczenie. Czy była w domu? Czy zaraz obudzi się? Czy usłyszy krzątaninę w kuchni, a potem ich głos?

Ktoś wszedł do pokoju. Nie zapalił światła. Kroki dwóch osób. Zamknęła oczy. Zacisnęła szczęki.

Stali przy jej łóżku. Usłyszała słowa, ale nie zrozumiała ich. Dochodziły zniekształcone jakby była zamknięta w szklanej kuli. Co mówią? Skupiła się żeby zrozumieć.

– … rzadko. To wykracza poza zwykłą pobusterową intoksykację, za dużo w zbyt krótkim czasie, to niebezpieczne substancje – ten głos był miękki. Pamiętała go. Mówił do niej już wiele razy.

– Ona nas słyszy, doktorze? – zapytał ochrypły głos.

– Może tak, może nie. Nie reaguje na nic.

– I co teraz?

– Trzeba ją stąd zabrać sierżancie. Nie musi już tu leżeć. Fizycznie odzyskała siły. Przytyła, usunęliśmy pasożyty, uzupełniliśmy niedobory, wyleczyliśmy choroby, jest mocniejsza.

– Wygląda jak szkielet.

– Tak. Jeszcze długo będzie tak wyglądać, to kwestia atrofii mięśniowej.

– Dlaczego chce Pan ją umieścić w modułach, doktorze?

– Może w modułach coś się stanie. Potrzebny jest bodziec, ale nie wiemy jaki. Katatonia to tajemnica. To dziwne, bo wpadła w nią tutaj po jednym z tych długich ataków szału. Łatwo takie coś pomylić z atakiem hormurycznym. Ona się czegoś boi. To bardzo silny strach. Pierwszy raz z takim czymś się spotkałem. Oczywiście po przedawkowaniu bustera zdarzały się halucynacje, ale mijały szybko po detoksykacji. Tutaj jednak… – lekarz westchnął. – Wie Pan. Te dawki były dla niej zbyt duże. To cud, że ją to nie zabiło.

– Kiedy to minie?

– Może za pięć minut, a może nie zniknie nigdy. Rokowania są trudne. Ta niby-kwarantanna tylko to pogorszyła. No, ale to młody organizm. Potrafi walczyć o swoje.

– Trzeba coś zmienić?

– Im większa liczba bodźców tym lepiej. Różnych bodźców. Jest szansa, że któryś coś zmieni.

– Coś jej jeszcze dolega?

-Tak. Dziewczyna wydaje się bardzo wrażliwa na chłód i zimno. Odczuwa wtedy ból. Nic nie mówi, ale poci się, zaciska zęby, drży, a w krwi pełno kortyzolu. Miałem to sprawdzić. Jest taka choroba układu nerwowego… Wyleciało mi z głowy…

– Nie, nie ma potrzeby. Nazwa nic mi nie da.

– Potem panu wyślę na skrzynkę.

– Dobrze.

Nastała cisza, ale mężczyźni nie odchodzili.

– Mam dla niej miejsce – powiedział sierżant. – Ale chcę by miała opiekę tam na górze.

– Nikt nie chce chodzić do modułów, sierżancie.

– Będziecie mieli zawsze dwóch żołnierzy. Nic wam się nie stanie.

– Jej nie trzeba już lekarzy. Potrzeba tylko obsługi pielęgniarskiej. Ktoś musi ją poić, karmić, myć, zmieniać ubrania, zmieniać podkład. To nie są przyjemne sprawy.

– Lekarz też musi tam być. Doktorze, ona musi dostać wszystko, czego potrzebuje. To kwestia honorowa, żołnierska, pójdziemy po to na zewnątrz jak będzie trzeba.

– Teraz trzeba jej bodźców i czasu. Jak ma pan miejsce to niech pan ją da do modułów.

 

*

 

Światło raziło w oczy nawet przez zamknięte powieki. Usłyszała kilka słów. To demony. Takie jak Yokai. Początkowo były spokojne, później stały się gniewne. Był tam nowy głos. Nie słyszała go wcześniej. Nie poruszyła się. Nie rozumiała zdań. Pojedyncze słowa były znajome, ale całość nie miała sensu. Dlaczego ją dręczą? Dlaczego przychodzą i ją dręczą? Wiedziała, że w końcu obudzi się ból. Ból będzie nabrzmiewał, aż stanie się nie do zniesienia. Tak musiało być. Niech to się w końcu stanie. Niech umrze.

Głos był coraz silniejszy i bardziej natarczywy. Szybko pojawiła się w nim złość, a po chwili gniew. Poczuła szturchnięcie w ramię. Krzyknęła ze strachu. Krzyczała z całych sił. Nabierała w płuca kolejne hausty powietrza i krzyczała bez przerwy.

Na nadgarstkach zacisnęły się szorstkie palce. Ktoś zerwał z niej koc. Krzyczała dalej. Zaczęła kaszleć, krztusić się, poczuła mdłości. Cały czas zaciskała powieki. Nie otworzy. Nie spojrzy na niego. Nie będzie widział jej strachu. Bała się, bała, tak się bała. To nie był jego głos, ale to był on. Yokai wrócił.

Kolejne szarpnięcie. Do pierwszej pary dłoni dołączyła druga. Silne palce zacisnęły się na łydkach. Wyła jak chwycone w potrzask zwierzę. Wzywała Pajęczycę, ale ona nie przychodziła. Gdzie jej przyjaciółka? Gdzie towarzyszka i wybawczyni? Anna nie chciała być sama. Ciepło rozlało się po udach. Poczuła wilgoć pod pośladkami. Obce dłonie puściły. Uderzyły w nią kolejne słowa pełne odrazy i obrzydzenia. Wokół rozszedł się zapach odchodów i moczu.

Yokai mówił dwoma głosami, by ją zmylić. Mówił jak mężczyzna i kobieta. Brzydził się jej. Dłonie znowu zacisnęły się na nadgarstkach i kostkach. Szarpnięcie. Potem drugie. Chwyciła jego rękę w dłonie, uniosła ją do ust, wyciągnęła szyję i zacisnęła mocno zęby. Szorstkie palce puściły. Poczuła krew w ustach. Yokai wrzeszczał z bólu. Poczuła jak między szczęki wcisnął drewnianą pałkę. Dlaczego nie uderzył? Zaczęła się dławić i wymiotować. Kwaśna treść żołądka chlusnęła przez nos i gardło. Rozluźniła szczęki. Ktoś wyrwał rękę spomiędzy jej zębów.

Szarpnięcie. Potem kolejne. Ściągnął ją z łóżka. Skąd łóżko? Uderzyła o podłogę. W pasie ścisnął ją skórzanym pasem. Ktoś krzyczał. Chciała uciekać. Chwyciła za ramę łóżka, ale jej nogi uniosły się w górę. Wtuliła głowę w ramiona. Trzymała się ze wszystkich sił, ale jej dłonie zaczęły się otwierać. Puściła. Znowu zaczęła krzyczeć. Po policzkach spływały łzy. Uniosła się w górę.

– Nie bij – chciała krzyczeć, ale z jej ust wydobył się tylko niezrozumiały bełkot.

Na szyi poczuła mieszaninę ciepłych wymiocin i śliny. Podwinęła kolana, ale na głowę nie spadły razy. Niósł ją krótko, jedynie kilka minut. W pomieszczeniu było ciepło i wilgotno.

To nie Yokai. Yokai nigdy nie wynosił jej z piwnicy. Gdzie była?

Głosy demonów ucichły. Pojawił się nowy głos. Znała go. Słyszała go wcześniej wiele razy. To były słowa z przeszłości. Nie było w nich ani złości, ani gniewu, ani obojętności. To były słowa jej ojca i matki. To były słowa ojca i matki. Jedno ze słów powtarzało się. Długie słowo. Ciągle to samo słowo. Poczuła dłonie na głowie. Tylko na głowie. Delikatny dotyk. Mimo to zadrżała i krzyknęła, a dłoń się cofnęła. Przestała krzyczeć. Pragnęła tej dłoni. Dłoń wróciła. Poznała tę dłoń. Strach odchodził. Zaciśnięte szczęki zaczęły się rozluźniać. Znowu to słowo. Długie i dobre słowo. Jej ciało ktoś przykrył kocem. Było jej ciepło.

– Jesteś bezpieczna – powiedział głos.

– Bezpieczna – obracała to słowo w myślach na wszystkie strony, ale było dla niej bez znaczenia. Smakowało jak tektura. Głos ciągle je powtarzał. Spokojnie i kojąco. Nie czuła w nim zniecierpliwienia i gniewu. To był głos matki. To był głos ojca. Słyszała go wcześniej wiele razy. Słyszała go dziesiątki razy, może setki razy, znała go. To nie był ojciec ani matka. Już wiedziała, że nie. Co mówił? Skupiła się na słowach. Badała je jak dziecko przedmioty o nieznanym przeznaczeniu. Bezpieczna? Słowa wyślizgiwały się jej, ale nie ustąpiła. Bezpieczna. Nagle objęła to słowo rozumem. Rozumiała już wszystkie inne słowa, chociaż wcześniej o nich zapomniała.

– Uspokój się. Jesteś bezpieczna – dłoń gładziła ją po głowie i po twarzy. 

Otworzyła oczy. Leżała w ciemnym pomieszczeniu oświetlanym wiszącą pod sufitem świetlówką. W powietrzu unosiła się para. Kiedy uniosła powieki mężczyzna nie patrzył na nią. Miał siwą brodę gładko przylegającą do twarzy. Cienką skórę, na pozbawionej włosów czaszce pokrywały gęstą siecią ciemnofioletowe żyły. Szyja starca była żylasta i silna jakby skręcona ciasno z brązowych kabli. 

Nie zamknęła oczu, gdy napotkała jego wzrok. W jego oczach było to samo, co w jego głosie. Znała go od dawna.

 

*

 

Mijały dni, a Pajęczyca nie wracała. Annę przerażała samotność, ale czuła też ulgę. Była sama po tylu latach. Pajęczyca należała do tamtego świata i zniknęła wraz z nadzieją, że zabiją Yokai. Anna była jej wdzięczna. Pajęczyca zabrała tyle bólu. Nie przetrwałaby bez niej. Nikt by tego nie przetrwał. Nawet sam Bóg by nie przetrwał.

Anna była raz na mszy w sali socjalnej. Ksiądz mówił tam o cierpieniu jednego człowieka, który był Synem Boga. Człowiek ten głodował czterdzieści dni na pustyni, a potem był chłostany, bity, aby na końcu umrzeć na drewnianym krzyżu. Tylko parę dni bólu i chociaż był Synem Boga prosił Ojca, by nie musiał umierać. Prosił Ojca tak jak Anna prosiła Pajęczycę tylko, że Pajęczyca słuchała, a Bóg nie posłuchał. Pajęczyca zabierała ból. Czy nie była więc lepsza od samego Boga?

W nocy rozmyślała o niej godzinami, czuła się winna, ale to przecież nie Anna ją porzuciła. To Pajęczyca zostawiła ją samą z gniewem Yokai. Męczące myśli wciąż wracały. Często rano wstawała tak wycieńczona, że nie była w stanie dowlec się do łaźni. Nie chciało jej się jeść. Czuła od siebie kwaśny odór. Czasami nawet Antoni marszczył nos, gdy do niego przychodziła i kazał jej jeść. Szła do stołówki i mechanicznie przeżuwała kaszę. Nawet gdyby była to kasza z prawdziwych roślin, a nie zmielone larwy owadów i tak nie czułaby jej smaku. Każda łyżka była przełykana wyłącznie po to by zadowolić Antoniego. Wyczułby, że nic nie zjadła. Nie było sensu go oszukiwać.

Antoni powiedział jej, że nigdy nie było Pajęczycy, Pajęczyca to była ona. Mówił, że czasami tak się dzieje, gdy ludzie nie mogą znieść cierpienia. To Anna stworzyła ją by przeżyć, a teraz, gdy nie była już potrzebna Pajęczyca zniknęła. Każdy dzień potwierdzał słowa Antoniego. Dni mijały a Pajęczyca nie dawała znaku życia. Anna zaczęła przyzwyczajać się do myśli, że jej nie ma. Z czasem wszystko obojętnieje.

Pomogła jej praca. Zaczęła pracować jako tunelowa. Praca polegała na ładowaniu drobnych kawałków skały na taczki. Po ośmiogodzinnej zmianie była tak zmęczona, że nie miała siły myśleć. Kładła się spać i wstawała rano ze zesztywniałymi mięśniami i ustami pełnymi skalnego pyłu. Tak było dobrze. Dni mijały i to, co było w leśniczówce zdawało się tak odległe, że czasami miała wątpliwości czy to naprawdę się stało. Były jednak dowody. Wystarczyło, by spojrzała na blizny i oparzeliny, by poruszyła językiem w ustach i napotykała ostre kikuty ułamanych zębów. Nie. Yokai istniał. To, co było – to było, ale już koniec, już nie wróci.

Dali jej wnękę. Tam żyła. Przestrzeń niewiele większa niż ta w leśniczówce gdzie spędziła tak wiele lat, ale tu nie było łańcucha. Nie było ciepło, ale cieplej niż tam w piwnicy. Była ubrana, miała się czym przykryć, nie cierpiała z głodu ani pragnienia i mogła zawsze porozmawiać z Antonim. To jej wystarczy. Nic, nigdy nie musi się już zmieniać.

 

*

 

Wytarła rękawem czoło. Drobny pył kleił się do skóry zamieniając pot w czarny, lepki olej. Światło lamp ledwo rozpraszało mrok tunelu. Na pokruszonych wybuchem skalnych ścianach przesuwały się cienie kilkunastu robotników. Tylko wybuchy kaszlu burzyły monotonny stukot spadających na skałę młotów i zgrzyt rzucanych do taczek kamieni.

Wróciła do pracy. Mięśnie miarowo kurczyły się i rozkurczały. Kamienie z grzechotem wypełniały taczkę. Było gorąco. Inni mogli rozpiąć kombinezon lub chociaż podwinąć rękawy i odsłonić przedramiona opasane strunami grubych ścięgien, ale nie ona. Zobaczyliby, że ma za chude ręce na robotnika. Zobaczyliby blizny. Z tego zawsze były tylko kłopoty.

Wszyscy byli żylaści, szczupli, zahartowani w ciężkiej pracy – nawet ci starsi. Pracowali niemal w całkowitym milczeniu. Nie znali się. Brygady zawsze tworzyli tu z ludzi, którzy się nie znali. Dostawali numer zlecenia i szli tam gdzie im kazano. Brygadziści na pewno lubili ten system. Mniej czasu i sił marnotrawiono na rozmowy i dyscyplinowanie robotników.

Mijała ósma godzina pracy. Anna słaniała się na nogach. Pracowała tak już kilka miesięcy i zawsze wytrzymywała do końca, ale dzisiaj było ciężej niż zwykle. Czuła, że miała gorączkę. Działo się z nią coś dziwnego. Inni też coraz częściej opierali się na trzonkach młotów i szpadli. Oczekiwali na syrenę oznaczającej koniec zmiany.

Anna lubiła zapach gnejsowego pyłu pomieszanego z wonią chemikaliów używanych do wysadzenia skały. Wolała go od codziennego zaduchu modułów mieszkalnych.

Kilku z młodszych mężczyzn rzuciło w jej kierunku szybkie spojrzenia. Zbyt obszerny kombinezon roboczy maskował jej dziewczęcą budowę, a maska na twarzy przesłaniała delikatne rysy. Z powodu wesz zgolono jej w szpitalu włosy i nie zdążyły jeszcze odrosnąć. Chciała, by brali ją za niskiego mężczyznę tym bardziej, że nie odstawała od nich w pracy, ale zawsze znalazł się ktoś, kto się domyślił. Może kobiecy pot śmierdział inaczej niż męski?

Z głębi korytarza trzy razy zawyła syrena. Anna zamarła w połowie ruchu. Inni odłożyli narzędzia i sięgnęli po czapki. Ściągnęli maski przeciwpyłowe odsłaniając bladą skórę wokół ust i nosa. Kontrast z brudną skórą reszty twarzy sprawiał, że wyglądali bardziej jak goryle niż ludzie. Chude, mizerne goryle ustawiły się w kolejce do brygadzisty, by odebrać zapłatę za pracę – kartki z dwudziestosześciocyfrowym kodem.

Anna podeszła do brygadzisty ostatnia. Chciała uniknąć rozmów w kolejce. Ludzie zaczynali się jej przyglądać, gdy nie odpowiadała. A ona nigdy nie odpowiadała. Nie lubiła rozmów i wzroku obcych.

Robotnicy zaczęli wymieniać uwagi o nowym zapaśniku, który wygrywał walkę za walką w Wannie i wymieniali adresy najlepszych bimbrowników w modułach. Śmiali się i umawiali w salach socjalnych. Nie ona. Ona milczała. Ciągle się bała.

Zwlekała ze zdjęciem maski. Blizny na twarzy przyciągały zbyt wiele ciekawskich spojrzeń. Zrobiła to dopiero, gdy brygadzista zgasił lampy oświetlające tunel. Odebrała kod i powlekła się za grupą robotników opuszczających chodnik. Budowali tu kolejny moduł pracowniczy. Miał powiększyć moduł chemiczny niemal dwukrotnie. Anny nie obchodziło jednak co buduje i komu to posłuży. Pracowała, bo wysiłek spowalniał myśli. Antoni często powtarzał, że wysiłek jest dobry dla ciała i dla duszy. Wierzyła mu. Antoni to był mądry człowiek.

Nikt się na nią nie oglądał. Tunel tonął w mroku. Zewsząd dochodziły odgłosy pracy innych ekip. Słabe lampy stały jedynie na skrzyżowaniach korytarzy, więc musiała iść ostrożnie, by się nie potknąć i nie przewrócić.

Nagle skała zadrżała, i wszelkie dźwięki zdmuchnął potężny wybuch. Chmura pyłu buchnęła z bocznego korytarza i uderzyła w brygadę robotników idących kilkanaście metrów przed nią. Do niej dotarł jedynie ciepły, duszący podmuch.

– Sprawdzaj skurwysynie czy kto nie idzie! Kurwy głupie!

 Z obu stron wykrzykiwano wyzwiska. Dwóch krewkich rozdrabniaczy rzuciło się w boczny tunel, ale wkrótce wrócili zadowoliwszy się rzuceniem kilku kamieni.

Anna czekała aż robotnicy przed nią znowu ruszą. Nie chciała się do nich zbliżyć. Nie chciała, by ją zauważyli i sobie o niej przypomnieli. Z tego nigdy nie wynikało nic dobrego.

Ciało szybko stygło i wkrótce poczuła, że zaczyna szczękać zębami. Wyjęła z kieszeni czapkę i naciągnęła ją na głowę. Temperatura w modułach wynosiła czternaście stopni Celsjusza, a jej kombinezon nie dawał wystarczającej ochrony przed zimnem. Oblizała usta. Były słone od potu.

Czapkę kupiła za sto punktów. Była ciepła i okrywała nie tylko uszy, ale także część twarzy. Sto punktów to było bardzo dużo. Ponad dwa miesiące pracy, ale czapka była tego warta. To był jej skarb.

Robotnicy ciągle stali i krzyczeli. W końcu jednak zaczęli iść w stronę przesmyka prowadzącego do modułu, który każdy tu nazywał Maszynownią. Szła za nimi wolno patrząc tępo w posadzkę.

Moduły pracownicze i mieszkalne zawsze budowano według tego samego schematu – na podobieństwo szachownicy. Mieszkańcy nazywali moduły kwadratami, łatami lub pogardliwie – boksami. Każdy moduł miał bok o długości około pięciuset metrów. Tą przestrzeń przecinało najczęściej dwadzieścia prostopadłych do siebie korytarzy. Kwadraty między korytarzami nazywano segmentami lub segmami. W centralnych czterech segmach, tam gdzie spotykały się najważniejsze i najszersze korytarze krzyżowe znajdowały się posterunek porządkowych, biuro systemowego, sala socjalna, łaźnie publiczne, noclegownia, szalety i kuchnia. Każdy moduł otoczony był również wąskim i nieoświetlonym korytarzem obwodowym. Resztę przestrzeni przeznaczano na wnęki mieszkalne, hale produkcyjne lub inne pomieszczenia funkcyjne. Układ korytarzy zawsze jednak pozostawał taki sam. Nie sposób było się zgubić.

Między modułami znajdowały się wąskie kilkunastometrowe korytarze, które nazywano przesmykami. Przesmyki były przecięte dwoma stalowymi grodziami, między którymi znajdowała się wartownia. Tylko tędy można było przejść między jednym modułem a drugim. Każdy moduł mieszkalny miał od jednego do czterech przesmyków, które łączyły go z resztą.

Po kilku minutach marszu Anna dotarła do przesmyka. Na wartowni, Dwóch porządkowych w brudnych, niebieskich mundurach nawet na nią nie spojrzało. Byli zajęci rozmową. Moduł, z którego wychodziła nie miał wentylacji i nie łączył się jeszcze z żadnym innym, więc nie byli uważni. Przepuścili ją bez słowa.

Powietrze za grodzią było cieplejsze, ale śmierdziało stęchlizną. Poszła na wprost korytarzem krzyżowym. Zawieszone pod sufitem lampy były dla niej zbyt jasne. Przyspieszyła kroku. Chciała się rozgrzać i szybciej dotrzeć do modułu, w którym mieszkała. Szła z prawej strony, między wąskimi torami wpuszczonymi w skałę. Tylko w korytarzach krzyżowych kładziono tory. Posadzka była tutaj gładsza niż w bocznych tunelach i przez to łatwo było się poślizgnąć.

Ludzie szli tędy z zaciśniętymi ustami i spuszczonymi głowami, niektórzy szli ramię w ramię, ale częściej osobno. Ich rozmowy bardziej podobne były do wymiany ognia w okopach niż swobodnej konwersacji. Krótkie serie słów spotykały się z ripostą pojedynczego wyrzuconego jednym oddechem zdania.

W powietrzu czuć było coraz bardziej kotletami białkowymi i kiszonką. Anna zbliżała się do przecięcia dwóch korytarzy krzyżowych, które w każdym module nazywano po prostu krzyżem. Odnalazła odpowiednie drzwi i zapukała do biura systemowego.

– Wejść!

Nacisnęła klamkę i rozklekotane obite blachą drewniane drzwi ustąpiły. Z pokoju buchnął smród męskiego potu i alkoholu. Bez słowa podeszła do biurka i położyła na blacie blaszkę identyfikacyjną i kartkę z kodem, którą dostała od brygadzisty.

– Z odcinka czternastego? – zapytał grubas omiatając ją mętnym wzrokiem, a ona skinęła głową.

Spojrzała na niego z ciekawością. Gruby człowiek to była rzadkość w modułach. Podobno księża byli grubi, ale Anna widziała tylko jednego i tamten nie był gruby. To był jej pierwszy grubas w życiu.

– Inni byli tu wcześniej – powiedział mężczyzna. – Trzeba razem w grupie. Tak muszę jeszcze raz komputer uruchamiać.

Nacisnął guzik stacji roboczej. Stęknął przy tym tak jakby unosił stukilowy głaz. Wentylator zaczął pracować ze zgrzytem. Komputer zapiszczał trzy razy. Systemowy spojrzał ponownie na jej identyfikator i oblizał grube wargi.

– Anna – mruknął i otaksował ją chciwym spojrzeniem.

Luźny drelich roboczy czynił jej ciało bezkształtnym, pozbawionym krągłości, których szukał mężczyzna. Dopiero na końcu spojrzał na jej twarz. Skrzywił się na widok blizn na ustach i skrzydełkach nosa oraz szerokiej, opasającej szyję jak szal, czerwonej szramy. Anna uśmiechnęła się odsłaniając bezzębne dziąsła. To zawsze chłodziło nawet najgorętsze głowy.

Oddał jej identyfikator marszcząc czoło. Widziała jak jego mięsiste wargi powtarzają jej numer identyfikacyjny. I tak chciał go zapamiętać.

Grubas wystukał na klawiaturze numer, a potem przepisał kod wykonanych robót. Skinął głową i pokazał stan konta. Miała 72 punkty. Wszystko się zgadzało. Skinęła głową, a grubas oddał jej świstek papieru. Schowała go do kieszeni. Nawet taki kawałek był w modułach coś wart.

Wyszła z pomieszczenia czując na ciele wzrok mężczyzny. W systemowym była głównie żądza, zwykła ludzka żądza, i żądzę była w stanie zrozumieć.

Ruszyła korytarzem krzyżowym zmierzając do granicy z kolejnym modułem. Ludzie rozmawiali i śmiali się głośno. Z sali socjalnej wytoczyło się kilku pijanych mężczyzn. Śpiewali. Spuściła głowę i przyspieszyła kroku.

Chciała dotrzeć do swojej wnęki jak najszybciej. Tam leżała ta książka. Drużyna pierścienia jest w Rivendell i będzie szła dalej. Drużyna czeka na nią by ruszyć dalej, a ona ma jeszcze do nich pięć kilometrów.

Minęła krzyż i otwarte na oścież dwuskrzydłowe drzwi do jadalni. Ze środka płynął zapach kotletów białkowych. Było tam głośno. Przełknęła ślinę. Czuła głód. Nie zatrzymała się jednak ani nawet nie zwolniła. Miała prawo tam jeść, pokazałaby identyfikator i otrzymałaby posiłek tak jak w dowolnej stołówce w każdym module – takie było prawo. Każdy miał prawo do jedzenia bez względu na to czy posiadał punkty czy nie. W Olbrzymie nikt nie chodził głodny. Anna nie weszła na stołówkę z innego powodu. Po pierwsze, było tam zbyt wielu ludzi. Nie lubiła obcych. Zjadała posiłki tylko w swoim module o porach, w których stołówka była niemal pusta. Siadała w najdalszym kącie, zacienionym i dusznym, i tam połykała przysługującą jej porcję białka, skrobi i pastę uzupełniającą witaminy oraz mikroelementy. Po drugie, drużyna pierścienia czekała na nią w Rivendell.

W jej module nikt nie chciał mieszkać. Był to jedyny moduł w całym Olbrzymie, w którym ponad połowa wnęk mieszkalnych była pusta. Wnęki mieszkalne w segmentach przylegających do przesmyka prowadzącego do modułu biogazowni i w tych otaczających kadzie i misy ściekowe były puste od lat. Moduł nazywano Ściekownią lub Grzybnią chociaż na grodziach widniała po prostu liczba czternaście. Pierwsza nazwa pochodziła od funkcji jaką spełniał. To tam zwożono zawartość latryn ze wszystkich czterdziestu modułów. Wózki ze zbiornikami jeździły niemal bez przerwy. Odchody wylewano do kadzi i przygotowywano substrat dla biogazowni. Do Ściekowni przewożono również odpady po odgazowaniu i robiono z nich nawóz pod uprawy w farmach. Smród był wszechobecny. W niektórych segmach był tak intensywny, że przebywanie w nich dłużej niż kilka godzin wywoływało bóle głowy i nudności. Druga nazwa modułu – Grzybnia pochodziła od tego, że duże obszary skały w tym module pokrywał czarny, twardy i lśniący metalicznie grzyb. Rozrastał się z każdym rokiem. W niektórych tunelach zakrywał ścianę przez kilkadziesiąt metrów. Ludzie bali się tamtędy chodzić. Wielu sądziło, że grzyb wywołuje raka, gruźlicę i inne choroby. Niektórzy mówili, że rozpylali go Pokale.

Na kolejnym przesmyku wartownicy byli bardziej drobiazgowi. Obejrzeli identyfikator i przeszukali kombinezon. Nic nie znaleźli i przepuścili dalej. Od Grzybni dzieliły ją jeszcze cztery moduły. Gdyby poszła prosto korytarzem krzyżowym miałaby do pokonania około dwóch kilometrów. Zaraz za przesmykiem skręciła jednak w prawo, w nieoświetlony korytarz obwodowy. Droga prowadząca korytarzami obwodowymi była dwukrotnie dłuższa. Musiała też iść o wiele wolniej, ale za to niemal nikt tędy nie chodził. Anna bardziej obawiała się ludzi niż ciemności.

Obwodowiec był wąski, gdy rozłożyła ręce mogła dotknąć obydwu ścian. Panowała w nim niemal całkowita ciemność bądź półmrok w miejscach, w których przecinał się z innymi, oświetlonymi korytarzami wewnętrznymi. Co kilka kroków stopy napotykały dziury i wielkie kawałki obtłuczonej skały. Nie przewracała się tylko dlatego, że szła wolno i wiedziała, czego się spodziewać.

Nagle zatrzymała się. Pamiętała to miejsce. Musiała uważać. Rozłożyła ręce opierając dłonie na ścianach. Na skórze poczuła chłód i wilgoć. Ruszyła ostrożnie do przodu. Posadzka nagle wygładziła się jak tafla lodu. Była pewna, że gdyby ją oświetlić, lśniłaby jak chromowana blacha. W każdym module gdzieś w korytarzu obwodowym natrafiła na przynajmniej jeden taki fragment. Nie wiedziała, do czego służy do momentu, gdy zobaczyła jak grupa obdartych chłopców ślizga się na wygładzonej podłodze, na wypiętych nagich brzuchach. Moczyli ją wodą, żeby się nie pokaleczyć. Tym razem skała była sucha i nie musiała się obawiać, że się przewróci. Przeszła przez długą na dziesięć metrów ślizgawkę, a potem włożyła zziębnięte dłonie do kieszeni kombinezonu.

Za każdym razem, kiedy mijała jeden z korytarzy wewnętrznych dochodzących do obwodowca, przyglądała się uważnie ścianom. Tam gdzie tylko mdłe światło pozwalało cokolwiek odczytać od samej podłogi, aż do sufitu ściany pokryte były rysunkami i napisami. Papier był niedostępny i dla dzieci, i dla dorosłych, więc wszystko wyskrobywano gwoździem w skale. Do wysokości pasa była strefa najmłodszych. Nie można tam było znaleźć ani jednej litery. Tam kłębili się żołnierze, degeneraci, zwierzęta, samoloty, czołgi, śmigłowce, drzewa i samochody. Nieco wyżej, między rysunkami pojawiały się napisy a na wysokości wzroku dominowały już całkowicie. Ciągnęły się aż do stropu.

Wśród bazgrołów na ścianie powtarzał się okrąg o średnicy ludzkiego oka. Ryto go zawsze głęboko, o wiele głębiej niż wszystko inne. Okrąg był idealnie regularny jakby nie wyskrobywano go gwoździem, ale jakimś przyrządem. Zawsze pojawiał się przy okazji, nigdy w centrum. Na rysunkach był okiem, głową, piłką, kołem samochodu. W napisach zastępował kropkę nad “i” lub literę “o”. Anna nie wiedziała, co oznacza okrąg, ale była pewna, że to miało coś znaczyć. Postanowiła, że przy najbliższej okazji spyta o to Antoniego.

Przeszła dwie kolejne segmy nie zatrzymując się. W wielu miejscach musiała zwalniać, ale nauczyła się już chodzić w ciemności. W ciemności czuła się bezpieczniej niż w świetle.

W połowie trzeciej segmy usłyszała hałas. Chłopięce głosy. Zatrzymała się. Wolała poczekać. Kilkadziesiąt metrów za nią był boczny korytarz. Zawsze mogła się cofnąć i w nim schować. Chłopcy byli dwadzieścia metrów przed nią.

– Może sobie pójdą? – pomyślała.

Oparła dłoń o ścianę. Wszelkie hałasy ucichły.

– Poszli sobie?

Oddychała płytko i nasłuchiwała. Cisza. Tylko kapiąca gdzieś woda i odległe echa. Ruszyła wolno do przodu. Powoli. Po każdym kroku przystawała i znowu nasłuchiwała.

Usłyszała hałas. Dochodził z bocznego korytarza. Ktoś biegł. Kilka osób. Bas dorosłego mężczyzny dudnił między ścianami. Ciężkie kroki. Światło mocnej latarki oświetliło ścianę tunelu kilka metrów przed nią.

– Jestem za blisko – przemknęło jej przez głowę, ale nie miała czasu by się cofnąć.

Chudy, obdarty chłopiec wyskoczył z bocznego korytarza wprost na nią. Za nim biegł sapiący porządkowy z uniesioną gumową pałką. Chłopak był zaledwie trzy metry od Anny, gdy potknął się i upadł. Wrzasnął z bólu i chwycił się za kostkę. Leżał trzy metry od niej, ale jej nie zauważył. A może nie chciał zauważyć? Anna dostrzegła, że jego twarz nie była wykrzywiona bólem. Zamiast tego błąkał się na niej złośliwy uśmieszek. Odwrócił się w stronę porządkowego. Snop światła latarki wyłowił leżącego chłopca z mroku.

– Nie! – krzyknął piskliwie.

Porządkowy, z przyklejonym do twarzy sadystycznym grymasem wzniósł pałkę do ciosu. Anna cofnęła się o krok. To jej nie dotyczyło.

– Zaraz dostaniesz łomot ty pierdolony bandziaku, gnoju ty…

Od sufitu oderwało się kilka cieni. Jeden z nich uderzył porządkowego w plecy. Mężczyzna upadł. Pozostałe cienie wylądowały wokół leżącego mężczyzny. To była pułapka. Porządkowy po silnym uderzeniu w kark był zamroczony i zdezorientowany. Chłopcy wyrwali mu pałkę. Najwyższy uderzył dwa razy w głowę. Porządkowy upadł na ziemię. Wrzeszczał i klął, ale krótko. Popłynęła krew. Kopalni go tak długo aż znieruchomiał.

Zaczęli go rozbierać. Zdjęli buty, pas, spodnie, marynarkę, zabrali wszystko, nawet bieliznę. W Olbrzymie wszystko miało wartość. Porządkowy i tak dostanie nowy mundur. Mu to nie zaszkodzi. Wiedział co mu grozi, gdy podejmował się tej pracy.

Anna patrzyła bez słowa na zwinne ruchy młodych złodziei. Antoni opowiadał jej o nich. O bandach krążących po modułach.

– Najlepiej się nie wtrącać – powtarzał. – Trzeba nie widzieć tego. Kradną, ale im też się coś należy. O nich nikt tu nie dba, nie mają nawet wnęki by spać. Jak im nie dają nic, to sami sobie biorą. Nie wiń ich za to. Tak tu po prostu jest.

Minęła minuta i chłopcy zniknęli. Porządkowy leżał nagi na kamiennej podłodze. Nagle drgnął i zaczął jęczeć. Anna minęła go ostrożnie i zniknęła w bezpiecznym mroku korytarza obwodowego.

 

 *

 

Zamknęła za sobą drzwi łaźni. Krzesło przy rozklekotanym stoliku z wydętym od wilgoci blacie było puste. Antoniego nie był przy piecu, ani zbiorniku na wodę. Przez chwilę patrzyła tępo na ściany ciasnego pomieszczenia. Niemal w całości porastał je śliski, połyskliwy grzyb.

Usłyszała szuranie stop na kamiennych stopniach. Ktoś wychodził na górę. Antoni uśmiechnął się do niej. Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Niósł w prawym ręku blaszane wiadro pełne mętnej wody. Podszedł do kadzi i wylał do niej zawartość wiadra. Mięśnie rąk, grzbietu i karku napinały się sekwencyjnie, wyraźnie widoczne pod cienką poszarzałą koszulą. Patrzył chwilę na wodę w kadzi. Jej poziom opadał w miarę jak zaczęła się przesączać przez piasek żwir i węgiel.

– Tylko dodam trochę, by woda się nagrzała. Chcesz się wykąpać? – zapytał otwierając drzwiczki pieca. Ze środka buchnęło gorące powietrze i trochę dymu.

Anna zbliżyła się do otwartego ognia. Mężczyzna włożył do środka kilka szczap drewna i zamknął piec.

– Tak, ale za chwilę. Nie ma pośpiechu – powiedziała.

– Nie byłaś wczoraj. Stało się coś?

– Byłam zmęczona.

– Dobry sen jest ważny – powiedział i usiadł na krześle. – Praca powinna cię wzmacniać, a nie osłabiać. A będzie wzmacniać tylko wtedy, kiedy będziesz odpowiednio długo wypoczywać. Odpoczynek jest tutaj najważniejszy. Odpoczynek.

– Jestem już silna.

– Wiem, wiem… – mruknął.

Anna podeszła do drewnianego stolika, przy którym usiadł Antoni.

– Był ktoś nowy? – zapytała patrząc na blat, na którym starzec starannie zapisywał długie kolumny liczb.

– Ostatnio przychodzi więcej osób – odpowiedział. – Ale z tego trzeba się tylko cieszyć. Wody starczy, starczy dla wszystkich i może dzięki temu nie zlikwidują łaźni. Jak przychodzą na wymianę wody mówią, że to bez sensu. Straszą mnie. Mówią, że coraz mniej ludzi korzysta.

– A kto nowy przyszedł?

– Z biogazowni było dwóch. Technicy. Oni mają inne kombinezony. Szare. Pytałem dlaczego przyszli i mówili, że blisko mają. Ale zawsze mieli tu blisko więc nie wydaje mi się, że to był prawdziwy powód.

– Jakby mieli zlikwidować to dawno by zlikwidowali.

– Nie, nie – zaprzeczył Antoni. Termin był już wyznaczony. Jakbyś ty się nie pojawiła to musiałbym się obyć bez tych kilku punktów, które daje mi ta praca. A to ważne żeby coś mieć. Wtedy człowiek czuje się bezpieczniej. Ale wiesz co było dla mnie najważniejsze? – zadarł głowę i wskazał na podłużną świetlówkę wiszącą pod sufitem. Dawała białe, nieprzyjemne światło. – Tutaj pali się cały czas.

Anna skinęła głową. To było ważne. Dla niej też. Znała już ograniczenia życia w modułach. Wnęki mieszkalne nie były oświetlone. Można było kupić prąd za punkty, ale kosztował tyle, że taki zakup był rozrzutnością. Światło paliło się w korytarzach, ale tylko na tyle, by móc się poruszać. Lampy było wystarczająco jasne w sali socjalnej, stołówce i łaźni. W pierwszych dwóch niemal nigdy nie można było być samemu, ale w łaźni już tak. A szczególnie w module czternastym. Nikt tu nie chciał się kąpać, chociaż Antoni utrzymywał kilka wanien i kabin całkowicie wolnych od grzyba.

Patrzyła na pomarszczone i żylaste dłonie starca. W modułach znała tylko jego. Nikogo innego nie potrzebowała. Tylko on. Nie chciała innych. Wiedziała, że żołnierze rozmawiali z Antonim. Zaraz gdy odzyskała przytomność przychodzili często. Później powiedziała, że chce o wszystkim zapomnieć i dali jej spokój. Chyba zrozumieli. Ona chciała tylko Antoniego.

– To, co się stało to była najlepsza rzecz, jaka mi się przydarzyła w całym moim życiu – powtarzał Antoni za każdym razem, kiedy go pytała o dzień, kiedy się wybudziła. – Wtedy, gdy się do mnie odezwałaś, po tylu długich tygodniach.

Za każdym razem, kiedy o tym mówił miał łzy w oczach. I nie wstydził się ich.

– Oni mówili, że to bez sensu. Przez kilka miesięcy przyprowadzali cię do łaźni, by cię umyć. Ja tu jestem łaziebnym. Nie należy do moich obowiązków mycie kogokolwiek, ale przy mnie byłaś spokojniejsza. To oni byli lekarzami. To oni powinni wiedzieć jak ciebie wyleczyć, ale przy mnie nie krzyczałaś. Kazali mi ciebie myć. Chcieli mi nawet płacić, ale ja nic od nich nie wziąłem. Przy mnie byłaś inna. Uspakajałaś się. Mówiłem do ciebie. Oczywiście zdarzało się, że atakowałaś mnie, ale robiłaś to rzadko, a potem wcale. Aż tu pewnego dnia, po kilku tygodniach po prostu ocknęłaś się. Nie wiem. Nie wiem jak i dlaczego to się stało. Może stałoby się to beze mnie, ale pragnę wierzyć, że to także dzięki mnie.

Anna opowiedziała mu o Yokai, chociaż o nic nie pytał. Opowiedziała o swoich cierpieniach wiele razy i za każdym razem kiedy kończyła było jej lżej. 

Przy nim czuła się swobodnie. Dużo razem czytali. Antoni mówił, że to jedyny sposób by zyskała wiedzę o tym, jacy są ludzie.

– Ja cię wiele nie nauczę – powiedział Antoni. No chyba, że angielskiego, ale tego już nikt nie potrzebuje. To teraz taka łacina, wymarły język. Angielski tak, ale życia cię nie nauczę. Swoje przeżyłem, ale nauczyciel ze mnie marny, za dużo błędów i grzechów, ale wiesz co? – stuknął palcem w grubą książkę na blacie. – To tutaj cię nauczy.

– Książka? – zapytała.

– Nie książka, nie. Nie książka tylko mądra opowieść. Tam żyją ludzie, tam tworzą się i upadają cywilizacje, tam jest wszystko. Dobra książka to jak wyciąg z życia. Tylko trzeba znać te dobre.

Anna zaczęła czytać książki. W bibliotece szybko jednak zabrakło tych dobrych, tych, które Antoni uznawał za wartościowe. Coraz trudniej było je dostać aż w końcu się skończyły. Wtedy się wzięła za te gorsze i poczuła, że są lepsze. Anna zrozumiała, że nie chodziło jej o życie, o doświadczenia ani o prawdę. Nie chciała się uczyć. Chodziło jej o proste, protezy życia, którymi mogła wypełnić godziny, dni, tygodnie i miesiące. Nowe światy, nowi ludzie, trudności, które można pokonać, zagadki, które znajdują rozwiązanie. Jedna książka to nawet dwa dni zapomnienia, gdy czytała wolno. Ale i tych gorszych książek też wkrótce zabrakło. Czytała je po dwa, trzy a niektóre nawet ponad dziesięć razy, bo to pozwalało przerwać życie w zimnym lochu kilkaset metrów pod ziemią i rozpocząć drugie w innym świecie.

Biblioteki w modułach mieściły się na w biurach systemowych. Książki można było wypożyczyć tylko po wpłaceniu kaucji liczącej pięćset punktów, co było równe wynagrodzeniu robotnika pracującego ponad dwa miesiące po osiem godzin dziennie. Anna nie miała tylu punktów. W dodatku, jeżeli ktoś nie zwrócił książki nie mógł wypożyczać przez następne trzy lata. Antoni znał biblioteki we wszystkich modułach. Było ich dwadzieścia trzy. Wypożyczał książki dla Anny. Często czytali jedną książkę we dwoje w łaźni siedząc obok rozpalonego pieca na szczapach drewna. Czytała wolniej i musiał na nią czekać, ale nigdy nie narzekał.

Czasami Antoni prosił Annę, by przerwali czytanie. Tłumaczył, że bolały go oczy. Prosił wtedy, by opowiadała o drzewach. Prosił, by była w swoich opisach jak najdokładniejsza jak tylko mogła, a ona narzekała, że brakuje jej słów.

– To dobrze – mówił. – Tak powinno być. Słowa rozleniwiają. Jak trzeba wielu słów, by opisać szczegóły to dobrze. Gorzej jak w jednym słowie zamyka się bardzo skomplikowane i złożone rzeczy. To je złe. Ja chcę, żebyś opisywała co widziałaś, a nie to, co tam było. To, co powiesz uruchomi moje wspomnienia, poczuję zapach, wszystko na chwilę do mnie wróci. To wielka przyjemność. Kiedyś zrozumiesz.

 

*

 

– Drżysz – słowa Antoniego wyrwały ją z zamyślenia. Starzec wyjął jej z rąk książkę, podszedł do pieca i odkręcił dwa kurki pozwalając gorącej i zimnej wodzie wypełnić blaszane wiadra. W górę buchnęły kłęby pary. – Dlaczego nic nie mówiłaś? Czujesz już stopy?

– Tak. Niedługo się zacznie – powiedziała. – Ale król…

– Później, później, schodź na dół szybko. Nalewam do dziesiątki jak zawsze – powiedział machając ręką, żeby się spieszyła.

Czterdzieści rur, po dwadzieścia dla łaźni męskiej i damskiej prowadziły do kabin prysznicowych bądź żeliwnych wanien. Anna zawsze wybierała wannę we wnęce z numerem dziesięć. Gdy schodziła po schodach dostrzegła, że starzec ustawia wiadra pod kurkami i nalewa wodę. Stopy już ją paliły, jakby rozpuszczały się w żrącym kwasie.

Rozpięła kombinezon, a potem odwinęła szmaty z łydek i stóp. Szmaty łatwiej było kupić niż kompletne ubrania i nie trzeba było się martwić o rozmiar. Rozwiesiła wszystko na nagrzanych od gorącej wody rurach. Buty zdjęła tuż przed wanną tak, by stopy nie dotknęły zimnego kamienia. Wnęki kąpielowe nie miały zasłonek. Jeżeli kiedykolwiek tu były, to ukradziono je dawno temu i wykorzystano do czegoś bardziej pożytecznego niż zasłanianie nagiego kobiecego ciała przed wzrokiem innej kobiety.

Oparła dłoń o pokrytą grzybem ścianę. Uginał się lekko pod naciskiem palców. Ustawiła temperaturę manewrując pokrętłami regulującymi przepływ zimnej i gorącej wody. Zimna – dwa obroty, a gorąca – jeden i pół. Zwolniła blokadę i do wanny chlusnęła woda. W powietrze wzbiła się para. Obezwładniający, palący ból dotarł już do połowy ud. Przerzuciła nogi nad krawędzią wanny i usiadła w środku. Woda była gorąca i ból rozpuścił się w niej jak kostka lodu na nagrzanym od słońca asfalcie. Palenie zamieniło się w szczypanie, potem w mrowienie, aż w końcu znikło zupełnie. Antoni mówił, że to się nazywa allodynia. Jej mózg traktował chłód jak ból. Nawet ci wojskowi lekarze z dołu nie wiedzieli jak to leczyć. A może im nie zależało?

Wypuściła z płuc powietrze, rozluźniła mięśnie, rozprostowała nogi. Woda płynęła dalej. Przykryła brzuch, potem piersi i ramiona. Odchyliła głowę do tyłu i zanurzyła się tak, by nad powierzchnią wody zostały jedynie oczy, usta i nos. Leżała tak długo ciesząc się otaczającym ją ciepłem. Potem usiadła i namydliła ciało. Gdy spłukiwała mydliny dostrzegła, że do łaźni weszła kobieta. Nigdy wcześniej jej nie widziała. Kobieta szła sprężystym krokiem z wysoko podniesioną głową. Miała na sobie szary kombinezon technika. Nie, to nie była kobieta, to była dziewczyna. Niewiele starsza od Anny. Każdy jej ruch wypełniony był energią i siłą.

Anna zamknęła oczy smakując nieważkość ciała. Nie chciała, żeby tamta ją dostrzegła. Kiedy otworzyła znowu oczy dziewczyna stała w kabinie prysznicowej. Po ciele nieznajomej spływała lodowata woda. Drżała lekko. Skóra na jej ramionach zrobiła się czerwona. Krótkie rude włosy przykleiły się do czaszki.

Anna patrzyła zdumiona na krągłe pośladki, sterczące piersi i mocne ramiona. Mięśnie opasujące ciało nieznajomej dawały jej nieco męski wygląd. I ta twarz: pucułowate, piegowate policzki, blade, lśniące, pełne usta i przenikliwe, zielone oczy.

 Gdy Anna patrzyła na piękno tamtego ciała zapragnęła ukryć swoje. Odruchowo zasłoniła ramionami piersi i sterczące żebra. Nie chciała, by zielonooka piękność patrzyła na blizny przecinające skórę na nogach, plecach i brzuchu. Na policzkach Anny pojawiły się łzy. Zupełnie niespodziewanie. Czy to dlatego, że zobaczyła to piękne ciało? Drgnęła jakaś struna w jej duszy, której nikt nie miał okazji jeszcze trącić. Zamknęła oczy na długo, a kiedy je znowu otworzyła dziewczyny już nie było. Po ścianach kabiny, którą zajmowała spływały jeszcze krople wody, a na podłodze widać było ślady mokrych stóp prowadzących do wieszaka. Anna poczuła żal jakby przed chwilą utraciła coś bardzo cennego.

 

*

 

Anna włożyła klucz do zamka i przekręciła go. Drzwi ustąpiły ze zgrzytem. Jej wnęka mieściła się w siódmym segmencie. Była za blisko korytarza krzyżowego, by nie było czuć odoru ekskrementów. Zamknęła za sobą drzwi i stała przez chwilę w środku bez ruchu. Musiała poczekać aż wzrok przyzwyczai się do ciemności. Światło wpadało jedynie z korytarza przez szczelinę ciągnącą się pod sufitem przez całą długość czterometrowej ściany. Pokój miał głębokość dwóch metrów, co dawało około ośmiu metrów kwadratowych. W środku był stół, metalowa prycza i trzy wieszaki wbite w skałę obok łóżka. Pochyłe, zaokrąglone ściany otulał lśniący, czarny grzyb. Wydzielał kwaśno-pikantny zapach, którego już niemal nie czuła.

Zdjęła kombinezon i powiesiła go na krześle. Przeszedł ją dreszcz. Na skórze ramion osiadł wilgotny chłód. Usiadła na brzegu trzeszczącego łóżka, zsunęła buty, owinęła stopy w świeże szmaty i wcisnęła szybko nogi pod koc. Był wilgotny i zimny. Musiała kupić jeszcze jeden. Na to zbierała teraz punkty. Jeszcze miesiąc i będzie go mogła zamówić.

Gdy rozgrzała się zaczęła myśleć o kobiecie, którą spotkała w łaźni. Nigdy wcześniej jej nie widziała. Grzybnię zamieszkiwali tylko starsi mężczyźni pracujący przy przygotowaniu substratu do biogazowni. Ta dziewczyna nie mieszkała w jej module. Była technikiem, może inżynierem. Pewnie pracowała w biogazowni.

Wspominała twarz rudowłosej. Chciała się znaleźć blisko niej, czuć zapach jej ciała, dotykać sprężystej skóry i słuchać jej słów. Była zmęczona, ale sen nie przychodził.

Gdy w końcu zasnęła, pierwszy raz od wielu tygodni, jej sen nie dotyczył Yokai. Topiła się w zimnym gęstym błocie i wyciągała w górę ręce, by się czegoś chwycić. Nogi nie znajdowały oparcia i zapadała się coraz głębiej. Przejmujący chłód parzył każdy zakamarek ciała. Broda dotknęła błota, w ustach czuła grudy piasku. Wyciągała szyję w górę. W ciemności wyczuła ruch. Wiedziała, że ktoś tam jest. Nie widziała twarzy, nie słyszała głosu, ale wiedziała, że ona tam jest.

Bagno wciągało ją coraz głębiej. Wstrzymała oddech, ale nie mogła długo wytrzymać. Otworzyła usta, by zaczerpnąć powietrza i zachłysnęła się cuchnącym błotem. Ciałem wstrząsnęły skurcze. Machała rękami i nogami na oślep. Zamknęła oczy. Pomyślała, że umrze i wtedy na jej wyciągniętej ręce zacisnęły się czyjeś palce i silne szarpnięcie pociągnęło ją w górę. Anna wiedziała kto jej pomaga. To była ona – dziewczyna z łaźni.

Koniec

Komentarze

Cześć! Przebrnąłem przez kolejne rozdziały. Faktycznie, mniej jest paskudnych scen, a więcej postapo, jak dla mnie na plus. Przyjemnie napisane, płynnie się czyta.

Anna już się w Olbrzymie zadomowiła, nawet pracuje, rozdziały lecą, a ja (czytelnik) ciągle nie wiem, o czym to dalej będzie. Dużo już wiem o Annie, o jej percepcji świata, o tym czego się boi, że czasem nie kontroluje wypróżnienia, że lubi czytać Tolkiena… Z chęcią dowiedział bym się więcej o świecie. Kim są, dlaczego mieszkają pod ziemią, z kim i o co walczą, po co budują pod ziemią? Mi póki co w tekście brakuje takich “kotwic gatunku” – chwilami, czytając, zapominam, że to postapo, a mam wrażenia, że to dzienniczek osoby bardzo skrzywdzonej przez los. Świat, który wymyśliłeś, który póki co mocno mnie ciekawi, jest tylko tłem, i to mało widocznym. Może dalej bardziej to tło będzie okazane. A jeżeli nie, dorzuć może więcej jego elementów wplecionych w dotychczasową historię. Historia zostanie, nic nie straci, niewiele się tekst wydłuży, a czytelnik (przynajmniej ja) znacznie mocniej wciągnie się nie tylko w odczuwanie Anny, ale i w świat, w którym przyszło jej żyć.

Z rzeczy edycyjnych, które zauważyłem:

– Sprawdzaj skurwysynie czy kto nie idzie!

Czy ta forma odmiany jest celowa czy przypadkowa?

Na wartowni, Dwóch porządkowych w brudnych,

Chyba powinno być: dwóch

Jej poziom opadał w miarę jak zaczęła się przesączać przez piasek żwir i węgiel.

Między piasek a żwir brak przecinka

Krótkie rude włosy przykleiły się do czaszki.

Ta dziewczyna żyje, więc chyba nie do czaszki, tylko do głowy.

 

Tyle, jeszcze na koniec:

Dobra książka to jak wyciąg z życia. Tylko trzeba znać te dobre.

Fajny quot, wart zapamiętania.

Czekam na kolejne części (widziałem, że masz je też na stronce, jak się nie doczekam, to pewnie pobiorę)

Pozdrawiam

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, dzięki za uwagi, pewnie masz rację co do tego, że post-apo jest za mało, moze za bardzo przeinwestowałem w Anne na poczatku i pewnie da sie wyciac obszerne fragmenty. Nie chciałem jednak, by Anna była papierowa. Pełna akcja i full post apo wchodzi od rozdziału 16. Mysle ze bedziesz zaskoczony gdzie to zmierza i koncentracja na bólu Anny zostanie wyjaśniona. Ps. Wygląda na to ze jestes jedyny ktory czyta Olbrzyma. Dzieki za Twoje uwagi. Każdy komentarz coś wnosi i daje mi nową perspektywę. Dziwi mnie jednak nieco brak zainteresowania innych. Gdzies czytałem, że ogólnie w Polsce zainteresowanie opowiadaniami jest małe i ludzi wolą powieści, ponieważ jak już polubią bohatera to chcą być z nim dłużej. Tutaj jednak tego efektu nie widać. Tłumaczy się, że fragmenty są nielubiane, bo wiekszość konczy sie po 1 rozdziale, ale u mnie wszystko ukonczone i da sie to sciągnąć jak ktoś nie ma ochoty czekać. No dziwne… Może to gatunek?

Dziwi mnie jednak nieco brak zainteresowania innych.

Mnie nie dziwi. Wytłumaczę Ci, o co chodzi. 

Nie lubimy fragmentów. Rozumiem, że Ty masz już całość, jest dostępna, ale tak czy siak wolimy skończone opowiadania. A tych na tej stronie jest bardzo dużo, w tym napisanych przez osoby, które znamy i wiemy, że piszą dobrze, lubimy je czytać. Jak zerkniesz na swój profil, zobaczysz, ile masz komentarzy pod opowiadaniem, a ile pod fragmentami.

Weź też pod uwagę, że opowiadanie jest długie, a takie wymaga trochę więcej czasu, ja zwykle je zostawiam na później.

No i kolejna sprawa: daj się lepiej poznać. Pogadaj na sb, komentuj więcej cudzych opowiadań. Wtedy na pewno zajrzy do Ciebie więcej osób. Zerknij na listę ostatnich komentarzy i zajrzyj do tekstów komentatorów. To zwykle osoby aktywne, lubiące dyskusje ;)

Jeśli dasz się poznać jako dobry autor, znajdziesz czytelników do każdego tekstu. To po prostu wymaga czasu i zaangażowania.

Tutaj wszyscy piszą i naprawdę jest z czego wybierać.

I mówię Ci to z życzliwości.

Im więcej dasz od siebie, tym więcej dostaniesz ;)

Przynoszę radość :)

Gdzies czytałem, że ogólnie w Polsce zainteresowanie opowiadaniami jest małe i ludzi wolą powieści

Warto zwrócić uwagę na źródło tej tezy. A źródłem są wydawcy wydający długie powieści i na podstawie tego, że długie powieści im się sprzedają, a opowiadania, których nie wydają się im nie sprzedają. Samospełniające się proroctwo. Ale opinie takie potem są przekazywane dalej i powstaje plotka.

 

Anet, co to jest sb? (jestem tu raczej chyba nowy i nie wiem jeszcze za dużo)

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

shoutbox

Anet: Dzięki za rady. Ja nie narzekam i nie psioczę. Wszystko co mówisz to prawda. Chyba wezmę się za mocniejsze komentowanie. Quid pro quo to zasada słuszna i sprawiedliwa;) Tylko jedno mnie nurtuje. Czy jak sie ktoś pozna i polubi to czy nie traci na tym merytoryka? Naprawdę widać to nierzadko. Opowiadanie znanych jest chwalone, a nieznanych ignorowane bądź ganione. I ja tutaj nie troszczę się o tych ganionych tylko o tych chwalonych. Siedzą sobie cieplutko w miejscu zadowoleni zamiast być wychłostanym aż do doskonałości. Wilk-zimowy: Tutaj się nie mogę zgodzić. Jeżeli zbiory opowiadań dawałyby pieniądze to byłoby ich pełno w księgarniach. Pieniądz nie śmierdzi:) Nie wierzę w spisek wydawców. Ale oczywiście tutaj na NF pewnie populacja jest inna niż ta krajowa, może z dużym przechyłem i nastawieniem na opowiadania i stąd różnica.

wilk-zimowy dzięki za wytłumaczenie, już się zacząłem bać, że to o Facebooka chodzi ;-)

 

BrunoSiak Nie jestem z branży, jestem tu nowy, więc może napiszę głupotę, ale wydaje mi się, że znaczna część osób na tym forum chce rozwijać się w kierunku pisarskim. Ludzie czytają opowiadania innych, podpatrują, wyciągają wnioski, dyskutują i piszą własne utwory, by inni je oceniali. Opowiadanie jest znacznie krótsze od powieści – łatwiej je przeczytać, łatwiej je ocenić, w czasie czytania jednej powieści można przeczytać kilka (kilkanaście) opowiadań. W pewnym sensie: kilka opowiadań to często lepszy zwrot z inwestycji (czasu w tym przypadku) niż powieść. Przynajmniej tak ja to widzę. A dodając do tego, że fragmenty często pozostają tylko fragmentami (czytasz coś 10 godzin a tu ciach, znika…), masz odpowiedź, dlaczego tak to wygląda.

 

Tak ja to przynajmniej widzę, póki co. Proszę, poprawcie mnie, jeżeli coś źle napisałem, oraz podzielcie się swoją opinią. 

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Wilk-zimowy: Tutaj się nie mogę zgodzić. Jeżeli zbiory opowiadań dawałyby pieniądze to byłoby ich pełno w księgarniach

W księgarniach jest pełno książek o niskiej sprzedaży, wiec to żaden wyznacznik :-)

 

 

Opowiadanie znanych jest chwalone, a nieznanych ignorowane bądź ganione.

Każdy kiedyś był tu nowy. 

Istnieje tu funkcja dyżurnych, których zadaniem jest czytanie opowiadań zamieszczonych w konkretnym dniu tygodnia (poza fragmentami i tekstami powyżej 80k znaków, o ile się nie mylę, w każdym razie bardzo długimi) właśnie po to, żeby nowi też dostawali jakiś feedback.

Ja mam teraz 802 teksty w kolejce (sprawdziłam). Zgadnij, jakim kluczem wybiorę coś do czytania.

Od jakiegoś czasu ignoruję teksty osób, których nicków nie kojarzę. Wchodzę w profil, patrzę, czy komentuje innych – jeśli nie, to i mnie się nie chce zaglądać do tej osoby. Niektórzy nie odpowiadają nawet na komentarze pod własnymi tekstami. Trochę szkoda mi czasu.

Jak widzę, że nowy jest aktywny, zaglądam do komentarzy pod jego tekstem i sprawdzam, czy poprawił to, na co inni zwrócili uwagę. Jeśli nie – omijam. Wolę przyjść na gotowe i dostać tekst maksymalnie dopieszczony.

Nie czytam autorów, którzy są niemili.

A że starzy (stażem, stażem!) autorzy zazwyczaj piszą lepiej? Cóż, nauczyli się ;)

Przynoszę radość :)

Opowiadanie znanych jest chwalone, a nieznanych ignorowane bądź ganione.

Ale co fakt to fakt, że nowy czy nie, staż na forum nie powinien być czynnikiem oceny – a często bywa.

Owszem, trzeba odróżnić łagodniejszy język, jeśli kogoś się zna, od łagodniejszej oceny – bo to nie to samo. Ale problem istnieje.

Natomiast osobiście jestem wielkim zwolennikiem krótkiej formy, nigdy tego nie ukrywałem, w konkursach, które robię często limit jest krótki, na dłuższe teksty kręcę nosem, bo w większości przypadków objętość jest dłuższa, niż wynika z treści. Owszem, są ludzie, którzy dla odmiany wolą dłuższą formę, ale własnych gustów pod tym względem nie zmienię tylko dlatego, że panuje opinia o tym, ze wszyscy wolą dłuższe teksty.

Żeby nie było: jak się znajdzie dobrze napisany długi tekst, to i chwalę. Ale też rzadziej w ogóle zaczynam te dłuższe teksty (i częściej odpadam w ich trakcie). Za to bardzo przyjemnie mi się czyta wszelkie zbiory opowiadań. Mam na półce trochę takowych, sporo tez pożyczałem z biblioteki, istnieją, choć głównie starsze. Co z nowszymi? No dla przykładu pierwszy zbiór opowiadań Zapomnianych Snów był pobierany ponad 3000 razy (choć trzeba zaznaczyć, że jest darmowy, czy raczej jako charityware), zobaczymy jak się uda z drugą antologią. Ale te 3000 to już sporo. A z tego co wiem, to Fantazmaty mają znacznie więcej pobrań, więc grono odbiorców krótkiej formy jest całkiem spore.

 

Ja lubię i długą i krótką formę. Zgadzam się z krar85, że ludzie chcą tu rozwijać umiejętności pisarskie, ale jeżeli krótka forma jest tutaj preferowana to będą to umiejętności związane z krótką formą + sprawy techniczne (przecinki, błędy językowe itp).

 

A jak ktoś chce dostać feedback dotyczący długiej formy, to co? Wydawnictwa nie ujawniają recenzji i takie ich prawo. To gdzie szukać informacji o konstrukcji postaci, tempie akcji, przeplataniu wątków, wiarygodności świata i bohaterów? Dla mnie w powieściach i zbiorach opowiadań (ale dotyczących wspólnego bohatera) te kwestie są zupełnie inne niż w pojedynczym tekście. To jak sprint i maraton. Niby to i to bieganie, ważne by stawiać nogę za nogą, ale wszystko poza tym jest inne.

 

Trochę moim zdaniem to jest mylące, że trzeba wrzucać we fragment w pełni ukończone powieści. Ludzie nie chcą czytać fragmentu, bo myślą, że nie ma co się angażować w coś co jest rozgrzebane i nie jest skończone. Nie ma jednak na to rozwiązania:) 

 

PS.

I tak jestem zadowolony z odzewu jaki otrzymuję. Np. po przespaniu się z kwestią wolnych kotwic gatunku w pierwszych rozdziałach postanowiłem je diametralnie skrócić (tak o ⅔) by akcja toczyła się szybciej.

 

Trochę moim zdaniem to jest mylące, że trzeba wrzucać we fragment w pełni ukończone powieści.

Nie trzeba dzielić powieści na fragmenty. Po prostu jest mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś zajrzy. Gdybym zamieszczała powieść, dałabym też na górze pdf – niektórzy tak robią z dłuższymi formami.

Przynoszę radość :)

… albo formaty na czytniki.

Tak, o to mi chodziło.

Przynoszę radość :)

Powieść można ściągnąć w formacie pdf, ebook i mobi na www.olbrzym.com.pl :) zrrszta wspominam o tym w przedmowie

Rzeczywiście. No, to masz przykład czytelnika nieuważnego ;)

Przynoszę radość :)

A jak ktoś chce dostać feedback dotyczący długiej formy, to co? (…) gdzie szukać informacji o konstrukcji postaci, tempie akcji, przeplataniu wątków, wiarygodności świata i bohaterów?

Jeśli dasz się poznać jako komentator innych, a może i autor opowiadań (skończonych form fabularnych), to jest szansa, że znajdzie się ktoś, kto w ramach “bety” podejmie się przeczytania Twojej powieści. I zrobi to porządniej niż dość przypadkowi komentatorzy kolejnych rozdziałów wrzucanych tu jako fragmenty.

Tu naprawdę działa altruizm wzajemny.

 

Wydawnictwa nie ujawniają recenzji i takie ich prawo.

Niekoniecznie “nie ujawniają” – powód bywa znacznie bardziej prozaiczny: nie chce im się odpowiadać autorom odrzuconym.

Skądinąd spotkałam się w jednej z grup fejsbukowych z osobą, która miała “Fantazmatom” za złe, że wysyłają autorom recenzje negatywne, więc wszystkich nie zadowolisz ;)

 

Polecam zapoznanie się z tymi poradnikami “portalowego survivalu”:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782

 

Powodzenia!

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka