- Opowiadanie: darek71 - Idealny klon

Idealny klon

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Idealny klon

 

Spowolnienie gospodarcze zmuszało przedstawicieli small biznesu do przyjmowania najdziwniejszych nawet zleceń. Właśnie dlatego znalazłem się w Mąchocicach Scholasterii – dużej, malowniczo położonej wsi niedaleko Kielc. Idealnym miejscu dla entuzjastów pieszej turystyki lub twórców urokliwych landszaftów. Nie to jednak sprowadziło mnie w te strony. Dostałem informację z pewnego źródła, że gdzieś tutaj, pod ziemią, tajemniczy porywacze umieścili mego przyjaciela.

Pół dnia zmarnowałem na wędrówkę wśród „pól malowanych zbożem” genetycznie zmodyfikowanym. Wreszcie mój skaner wykrył śladowe ilości energii witalnej, unoszące się nad rumowiskiem kamieni. Od tej chwili miałem pewność, że trafiłem na właściwy trop. Szybko usunąłem warstwę skalnych odłamków i moim oczom ukazał się właz do szybu wentylacyjnego. Po kilku minutach schodzenia po szczeblach metalowej drabinki znalazłem się w ogromnej sali gimnastycznej. Pełno tam było wymyślnych urządzeń służących do zadawania bólu ludzkim mięśniom. Wśród nich uwijali się atletycznie zbudowani mężczyźni w sportowych strojach. Widać było, że to, co robią, sprawia im ogromną frajdę. Tylko jeden osobnik nie podzielał powszechnego entuzjazmu, lecz gapił się beznamiętnie na ćwiczących. Skorzystałem z tego, że był odwrócony i podszedłem bezszelestnie.

– Witaj, Jerzy – zagadnąłem.

– Grzegorz, ty tutaj? – zapytał wyraźnie zaskoczony moją obecnością. – Wybacz, że się nie odzywałem, ale byłem ostatnio bardzo zajęty.

– Właśnie widzę – odparłem.

– Zapewne oczekujesz wyjaśnień. Miesiąc temu robiłem zakupy w moim ulubionym hipermarkecie. Sprawdzałem właśnie datę przydatności do spożycia laotańskich rodzynek, kiedy nagle dostałem czymś w czerep. Świadomość odzyskałem po kilku godzinach w jednym z pomieszczeń tego sportowego kompleksu. I wtedy okazało się, że porwanie zorganizowała moja była dziewczyna, Gertruda. Wyjaśniła mi to w trakcie romantycznej kolacji w blasku świec. Przy okazji oświadczyła również, że chce do mnie wrócić.

– Nieciekawa historia – podsumowałem. – A jakie masz plany na przyszłość?

– Szalona kobieta orzekła, że tylko wzmożony wysiłek fizyczny wyrwie mnie z ramion depresji i sprawi, że wróci do nas dawna namiętność. Zafundowała mi więc pobyt w tym luksusowym ośrodku. Osobisty trener zadbał, aby sflaczałe mięśnie nabrały należytej dynamiki. W tej chwili mam przerwę. I to cholernie krótką.

– Nie widzę tu żadnych kamer czy ochrony.

– Właściciel obiektu nie spodziewał się, że może tutaj wejść ktoś z zewnątrz.

– W takim razie spadajmy stąd! Pogadamy sobie później.

Nie pozostało nam nic innego, jak wrócić na powierzchnię, wsiąść do samochodu i szybko opuścić okolice Mąchocic.

Po godzinie jazdy znaleźliśmy się w moim domu. Ten ostatni był kiedyś gajówką, nietrudno się więc domyślić, że mieszkałem w środku lasu.

Kiedy Jerzy wysiadł z samochodu, odreagował w jednej chwili wszystkie negatywne emocje. Szczerzył zęby, pląsał niczym rosyjska baletnica, fikał koziołki i robił ze swoim ciałem takie rzeczy, o których nie śniło się nawet najbardziej dynamicznym trenerom z ośrodka Gertrudy. Długo trwało nim entuzjazm mojego przyjaciela zmniejszył się na tyle, aby mógł zadać zasadnicze pytanie: Co teraz?

– Na razie zamieszkasz u mnie – odparłem. – Jak ci się spodoba, to zostaniesz na dłużej. Uprzedzam jednak, że jak będziesz chrapał lub obcinał paznokcie w sypialni, to cię pogonię.

– Jesteś prawdziwym przyjacielem.

– Nie wysilaj się. I tak mnie nie wzruszysz.

Kumpel wszedł do środka i rozejrzał się ciekawie, ale to, co ujrzał, nie przypadło mu do gustu.

– Skąd wziąłeś te wszystkie graty? Obrobiłeś babciny strych? – zagaił. – Mój nos podpowiedział mi również, że wietrzenie tych pomieszczeń, nie odbywało się zbyt regularnie.

– Przypominam, że jestem prywatnym detektywem i rzadko bywam w domu. Wiedz jednak, że w trosce o twoją wygodę i dobre samopoczucie mogę sprawić, że to miejsce napełni się stosownymi ubraniami, sprzętami i najbardziej świeżym powietrzem w tej części Polski. Daj mi tylko kilka dni i powiedz, czego sobie życzysz?

– Nie wiem dlaczego, ale ty mnie naprawdę lubisz. W przeciwieństwie do ciebie ja się wzruszam i to często. A jak jestem w tym stanie, to potrafię myśleć tylko o wystroju wnętrz. We wszystkich pokojach zmienimy kolorystykę. Pomieszczenia pomalujemy na żywy pomarańcz, z wyjątkiem jednej ściany, gdzie nakleimy tapetę zaprojektowaną przeze mnie. Jej wzór to różowo-malachitowe pasy. Ten sam motyw zyska pościel.

Wkrótce potem przestrzeń, którą wyłącznie z obowiązku nazywałem domem, zapełniła się stylowymi meblami, finezyjnymi bibelotami i ogromem innych przedmiotów o nieznanym mi przeznaczeniu. Kupiłem je w sklepie internetowym według bardzo szczegółowych zaleceń niedoszłego męża Gertrudy. Widać było, że zaangażował się całym sercem w to przedsięwzięcie. Stara gajówka w niespełna tydzień zamieniła się w mały, aczkolwiek ekskluzywny antykwariat, którego nie powstydziliby się marszandzi z Paryża czy Nowego Jorku.

Nadszedł jednak dzień próby. Któregoś ranka spoczywaliśmy na fotelach i gapiliśmy się beznamiętnie w ekran telewizora. Wtem gwałtownie otworzyły się drzwi wejściowe i do środka wszedł… Jerzy. Jedyna różnica polegała na tym, że nosił garnitur od Hugo Bossa, a nie od Giorgio Armaniego. Intruz spojrzał władczo na mego gościa i warknął: „Klon nr 31 dezintegracja”. Mój dotychczasowy kompan obrócił się w nicość w ułamku sekundy.

– Witaj, przyjacielu – zacząłem niepewnie.

– Nie gap się tak! – rozkazał przybysz. – Jak zapewne wiesz, wielu złych ludzi chciałoby zagarnąć mój ogromny majątek. Stało to jednakże w jawnej sprzeczności z moimi planami na przyszłość. Pozwoliłem więc sobie wejść z tymi panami w spór zbiorowy. Przy okazji doszło do wybuchów, strzelanin i soczystych przekleństw w różnych językach i narzeczach.

Nagle wszystko zrozumiałem. Nie miałem najmniejszej ochoty słuchać dalszych wyjaśnień.

– Wykorzystałeś mnie w swojej prywatnej wojence – rzuciłem rozgoryczony. – Nikt cię nie porwał. Żadna Gertruda nie istnieje, a ja wyszedłem na kompletnego durnia.

– Wiem, że czujesz się oszukany. Musiałem mieć jednak pewność, że nikt cię nie śledzi. Pozwól, że zapłacę za te wszystkie meble. Potraktuj to jako zadośćuczynienie.

Następnie nieoczekiwany gość usiadł w fotelu, zdjął buty robione na miarę i zajął się lekturą dzisiejszej gazety.

Ja natomiast poszedłem do kuchni, aby za pomocą alkoholu przywrócić do stanu używalności układ nerwowy. Od wielu lat pracowałem jako prywatny detektyw. Najczęściej zajmowałem się zdradami małżeńskimi. Międzynarodowe afery ze znikającymi klonami oraz seriami z broni automatycznej w tle były mi kompletnie obce. Dlatego też nie wpłynęły na mnie pozytywnie.

Uporałem się właśnie z zawartością solidnej szklaneczki whisky, kiedy Jerzy wszedł do kuchni.

– Czy są tu w okolicy jakieś bociany? – zapytał.

– I to nawet blisko. Mają gniazdo na moim kominie.

– To się bardzo dobrze składa – skonstatował i pognał w kierunku drzwi wyjściowych.

Pobiegłem w ślad za nim. Miliarder błyskawicznie wspiął się na dach, a potem zaczął grzebać w gnieździe. Jeden z bocianów złożył stanowczy protest w ptasim języku. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu przyjaciel odpowiedział mu w tej samej mowie, choć z lekkim kormoranim akcentem. Dyskutowali kilka minut. Wreszcie ssak sięgnął po argument ostateczny. W jego ręku pojawiła się plastikowa torba pełna tłustych pędraków i dżdżownic. Czemuś takiemu ptak nie mógł się oprzeć i sam wziął z gniazda kilka piór i położył u stóp, tego jakże tajemniczego mężczyzny. Jeden sus wystarczył Jerzemu, by znalazł się koło mnie.

– Oto ostatni składnik – wykrzyknął tryumfalnie. – Teraz mogę wprowadzić w życie swój plan.

– Jaki znowu plan?

– Moje klony posiadały pewien defekt. Nie dorównywały mi dzielnością. Zamiast celnie strzelać do wrogów, dyskutowały o wystroju wnętrz i śpiewały przeboje z repertuaru Zenona Martyniuka. Doszło do tego, że nikt nie traktował ich poważnie, przez co mój plan spalił na panewce. Na szczęście w jednej z ksiąg, które zostawiła po sobie starożytna cywilizacja laotańska, odnalazłem przepis na stuprocentowego klona. Przez kilka miesięcy jeździłem po świecie i szukałem składników. Pióro świętokrzyskiego bociana jest ostatnim z nich. Już niedługo ta polana zapełni się moimi właściwymi kopiami.

Jak zapowiedział mój przyjaciel, tak się i stało. Na drugi dzień rano tłum atletycznie zbudowanych mężczyzn zaludnił całe podwórko przed gajówką. Przywódca ustawił ich w kolumnie marszowej. Następnie podniósł rękę, a oddział, wykorzystując do granic możliwości drogę gruntową, oddalił się w niewiadomym kierunku.

Po kilku dniach na moje konto bankowe wpłynęła pokaźna suma. 

Koniec

Komentarze

Absurdalne i zwariowane.

Niech będzie, acz wrzucasz opowiadania tak często, że ryzykujesz przesyt odbiorców.

Babska logika rządzi!

To jedno z ostatnich. Szuflada świeci pustką.

Bardzo fajne opowiadanie :)

 

Pozdrawiam.

Jestem niepełnosprawny...

Pozdrawiam równie serdecznie

Bardzo odprężające opowiadanie. Nie ukrywam, że spodziewałam się kolejnej przygody Pewnego Apacza, ale historyjkę o klonach też okazała się niezła. ;)

Szkoda, Darku, że Twoja szuflada objawiła dno.

 

zmu­sza­ło przed­sta­wi­cie­li small-biz­ne­su… ―> Dywiz jest zbędny.

 

uka­zał się właz, sta­no­wią­cy wej­ście do szybu wen­ty­la­cyj­ne­go. ―> Masło maślane – właz jest wejściem z definicji.

 

Wła­ści­cie­le obiek­tu nie spo­dzie­wał się… ―> Literówka.

 

Przy oka­zji do­szło do wy­bu­chów, strze­la­nin i so­czy­stych prze­kleństw w róż­nych ję­zy­kach i na­rze­czach.. ―> Wystarczy jedna kropka.

 

Żadna Gi­ze­la nie ist­nie­je… ―> Chyba Gertruda.

 

Nie do­rów­ny­wa­ły mi dziel­no­ścią Za­miast cel­nie strze­lać… ―> Brak kropki po pierwszym zdaniu.

 

Na szczę­ście w jed­nej ze ksiąg… ―> Na szczę­ście w jed­nej z ksiąg

 

Przy­wód­ca usta­wił ich w ko­lum­nie mar­szo­wej. Na­stęp­nie dał sy­gnał do wy­mar­szu. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W sobotę idę do okulisty. Mam nadzieję, że dzięki okularom zacznę widywać kropki.

Jestem przekonana, że nadzieja Cię nie zawiedzie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Z jednej strony przyjemnie absurdalne, z drugiej jednak nie trafiło do mnie. Pomysł fajny, ale główni bohaterowie zupełnie mnie do siebie nie przekonują, są dość papierowi, mimo wszystko. Gadka z bocianem za to w porządku. ;)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Pewien Apacz musi być papierowy. Żywy rozniiesie świat w try miga.

Misię czytało z uśmiechem na pysku. Przypuszcza, że Jerzy to klon Pewnego Apacza i dlatego potrzebne mu były pióra bocianie. :)

Nowa Fantastyka