Noc pożerała ciasną chatę, a cisza gęstniała z każdym oddechem. Skrzypnięcie krzesła rozdarło narastające między nimi milczenie. Amir schylił się, by pogładzić czarną sierść psa. Potoczył wzrokiem po izbie, nad Leną, która klęczała tuż obok. Ogień powoli dogasał, piecyk w kącie nie dawał sobie rady w potyczce z siarczystym, grudniowym mrozem. Szaman spojrzał na kobietę znad drucianych oprawek. Błękitne oczy przeszywały, cięły niedowierzaniem jak igiełki lodu.
– Naprawdę tego chcesz? – spytał.
Kundel nie zrozumiał słów, lecz na dźwięk głosu swego pana podniósł masywny łeb i kilkukrotnie wciągnął powietrze przez długą kufę. Wzrok mężczyzny zmiękł, by po chwili wyostrzyć się jak brzytwa. Dodał gorzko:
– Nie będzie powrotu.
Kobieta poruszyła się. Twarde deski wrzynały się w kolana. Od kilku godzin uparcie klęczała na podłodze przy ukochanym. Znieczuliła się na ból i zimno. Widziała jak krew sączy się z licznych ran znaczących skórę Dawida. Kropla po kropli wyciekała z niego dusza.
– Tak. Muszę to zrobić – odparła bez cienia emocji. – Jeśli dzięki temu ocalę mu życie, nie mam wątpliwości!
– Będzie bolało…
– Wiem. – Opuściła woal bladych rzęs. Z kącika oka wydostała się łza, płynny kryształ smutku.
– Będzie bardzo bolało – powtórzył ostrzej.
– Wiem. – Głos kobiety brzmiał mechanicznie, prawie nieludzko.
Szaman odchylił się od umierającego na odległość ramienia i badawczo spojrzał na Lenę.
– Tego bólu nie da się porównać do żadnego innego. Fizycznego, ani psychicznego…
– Wiem! – ucięła. Ciemne oczy i blade policzki zapłonęły wściekłością jak u dzikiej kotki.
– Jesteś pewna? Że tego właśnie chcesz… – dopytywał zrezygnowany. A więc chce uratować chłopaka. Choć serce rwało się do Leny, trzewia szamana trawiła żądza zemsty. Porzucił wszelką nadzieję, kiedy przyszła do niego z zakrwawionymi rękami i poprosiła o odpłacenie przysługi.
– Tak. – Spojrzała w dół. Pogłaskała mokre od potu włosy kochanka, zadrżał. Pierś podnosiła się i opadała prawie niezauważalnie. – Życie z niego ulatuje. Proszę, pospieszmy się!
– Zaczynajmy więc – westchnął i nasunął okulary głębiej. – Procedurę znasz. Już ją omówiliśmy.
Straciła całą werwę. Skinęła głową i smutno odparła na wydechu:
– Nie musisz się powtarzać.
Ułożyli Dawida na stole. Amir mocno go przywiązał, w nadgarstki i kostki wpijały się pasma podartego prześcieradła. Końce zwisały długimi ogonami, a białe nitki powoli nasączały się krwią. Lena nie mogła patrzeć na sieczkę, która jeszcze rano była twarzą ukochanego. Ocalałe szczątki skóry zdawały się mieć konsystencję tężejącego wosku, oglądała więc zarys jego ciała, misternie ułożony z magicznych ziół, ziemi cmentarnej i kryształów. Amir właśnie go ukończył. Lena widziała, jak przez moment szaman, tak nagle nieobecny i obcy, obserwował nikłe migotanie na ściankach kwarców i obsydianów.
Powierzchnia największej bryłki hipnotyzowała. Im dłużej przypatrywał się odbiciu pokoju w czarnej, nierównej ściance przypominającej lustro, tym szybciej postacie wirowały w tańcu. On i Lena, złączeni w pocałunku. Otrząsnął się zanim sen na jawie posunął się za daleko, wizje w towarzystwie Leny zaczynały niebezpiecznie mieszać się z pragnieniami. A na to nie mógł sobie pozwolić.
– Zaczynajmy. – Odchrząknął i przetarł ręką czoło jakby trawiła go gorączka. Zajrzał w ciemne oczy kobiety, zniknęło z nich całe ciepło, jakie w sobie miała. Czyżby już zdążyła go znienawidzić? – Muszę się jeszcze raz upewnić. Zdajesz sobie sprawę co za moment zrobimy?
– Tak.
– Więc co takiego? – spytał.
Lena zmarszczyła brwi. Odpowiedziała ogólnikowo:
– Wyrwiemy Dawida z rąk śmierci – niecierpliwiła się.
– Jesteś w pełni świadoma tego, z czym to się wiąże?
– Tak.
Amir milczał uparcie, czekał aż Lena powie więcej.
– Uratuję go kosztem swojego ciała – dodała. – Nie będę już całkowicie człowiekiem.
– Mhmm… – mruknął przeciągle. – Nie będziesz do końca człowiekiem. Nie będziesz już ani kobietą, ani zwierzęciem. Będziesz zależna od faz księżyca. Będziesz przeklęta.
Zrobił krótką pauzę, by słowa wybrzmiały w jej głowie.
– Zgadzasz się na taki koszt? Dla niego? – Ostatnie słowo podkreślił jakby Dawid był oślizgłym robakiem w całkiem dobrym jabłku.
– Tak.
– Nie będziesz mogła mieć dzieci – dodał. – Ani związać się z mężczyzną.
– Wiem, rozumiem. Pospieszmy się! Zanim będzie za późno.
Amir zdjął z piecyka mały garnek z wywarem i odlał dwie porcje. Jeden kubek podał Lenie, drugi postawił obok głowy Dawida.
– Okropnie cuchnie – poskarżyła się odsuwając nos jak najdalej. – Z czego to w ogóle jest? Gdyby gotowało się krócej mielibyśmy więcej czasu…
– Im mniej wiesz, tym lepiej – uciął szaman. – Jeśli nie podoba ci się procedura, powodzenia. Idź i szukaj innego specjalisty.
Lena nie odpowiedziała. Nie zdołałaby znaleźć innego szamana na czas, Amir był jej jedyną nadzieją. Speszona wbiła wzrok w mętny, brązowy napój o zapachu zgniłych jaj pomieszanych z przeżutym sianem. Czuła, że wszystko, co się teraz dzieje wymaga od Amira sporo skupienia, wiedzy i będzie kosztować go mnóstwo energii. Tak jej zresztą powiedział, kiedy wcześniej opowiadał jej o całym rytuale, który za moment będą odprawiać. Rytuale, który z pewnością nazwie później klątwą. Milczała i wbijała paznokcie we wnętrze dłoni, żeby nie zalać się łzami. Modliła się w duchu do Dobrej Matki by wszystko powiodło się po jej myśli.
Amir rozpalił przy głowie Dawida świecę, wziął do ręki kuty, prosty sztylet i nakazał Lenie wstać. Stanęła naprzeciw niego. Dzieliło ich niemal martwe ciało. Szaman wziął jej lewą rękę w swoją, spojrzał w płomień i zaintonował:
– Krew kobiety za krew mężczyzny. Blask ognia za płomień ludzkiego życia. Ziemia i jej lecznicze plony za zdrowie. Bogowie, którzy nas słuchacie! Przyjmijcie nasze dary.
Naciął wnętrze dłoni Leny, syknęła z bólu. Naciął dłoń Dawida, nie zareagował. Złączył ich dłonie i zamknął w swojej, jak dwa ptaszki w klatce. Ścisnął, krew zaczęła kapać na pierś umierającego.
– Krew za krew. Ogień za płomień. – Spojrzał na Lenę, by powtórzyła.
– Krew za krew. Ogień za płomień – wyszeptała mechanicznie.
– Woda przybiera kształt naczynia, w którym się znajduje. Niech napełni ponownie życiem! – Szaman nalał część zawartości kubka do ust Dawida, Lena wychyliła duszkiem całość swojego. – Woda za kształt.
– Woda za kształt. – Lena powtórzyła echem. Zrobiło się jej niedobrze od napoju.
Amir podał jej białe, niewielkie futro. Wolała nie pytać o jego pochodzenie. Założyła je na plecy.
– Słuchajcie Bogowie! Słuchajcie naznaczonego przez was sługi! – krzyknął.
Na pierś Dawida spadł opasły, czarny pająk wielkości pięści i przebiegł na środek czoła. Lena drgnęła, Amir trzymał jej dłoń odrobinę za mocno, żeby mogła się odsunąć.
– Słuchają – szepnął zadowolony i kontynuował: – W zamian za życie tego mężczyzny, daję wam formę tej kobiety. Bogowie, bądźcie łaskawi dla waszej służebnicy, która połowiczna chodzić będzie po tym świecie po jego kres. Lena oddaje wam wszystko co ma i więcej. Krew za krew. Ogień za płomień. Wodę za kształt. Swoją ludzką dolę za jego życie.
Usta Dawida poruszyły się, dobiegł z nich zduszony jęk i mocny, zniekształcony głos, jakby wydobywający się z głębi studni, albo piekieł. Nie należał do Dawida, nie mógł, bo mężczyzna był już o wiele za słaby by jęczeć, a co dopiero mówić.
– Kimże jesteście, ludzki synu, by żądać?!
– Jestem Amir, szaman, syn Wasima. Kto wysłucha naszej prośby?
– Znacie mnie pod wieloma imionami. Życie jako dziecko czasu jest tym, co przydzielam i zabieram. Znam twój ród, Amirze. Niczym nie zawinił. Kim jest ta kobieta, której duszę próbujesz rozpłatać na pół?
– Rozpła…?! – zaczęła zdziwiona Lena, nie na to się zgodziła! O co chodziło? Czy to jakieś niedomówienie, przez które jej własne bezpieczeństwo wisi na włosku? Szaman jej przerwał:
– Lena, twoja córka, która wybrała miłość do tego człowieka. Za siebie chce życia Dawida.
– Kimże ona jest by wybierać i chcieć?!
– Nikim bez niego – odparła Lena.
Szaman ścisnął jej dłoń, aż jęknęła.
– Jest twoją pokorną służka o czystym sercu – poprawił Amir.
– Nuży mnie ludzka przewidywalność. Czystość serca! – zaśmiał się głos boga. – Jednak ciekaw jestem jak smakuje twoja dusza, dziewczyno. Nie dziwię ci się, szamanie, że dla niej gotów byłbyś zawrzeć pakt nawet z demonami! Zwrócę życie chłopaka, Amirze, ale na innych warunkach. Moich własnych. Ty w tym nie będziesz miał udziału.
– Nie na to się zgadzałam! – Lena nie wytrzymała. – Zatrzymaj jego śmierć! Oddam mu część swojego życia!
– O nie! – zaśmiał się głos boga. – To by było dla was za łatwe. Krew za krew i skóra za skórę. Wy, ludzie, marnujecie boski czas.
– Nie, proszę! – zapłakała Lena. – Proszę, pomóż mu.
– Nie jęcz, dziewczyno! Nuży mnie ludzka słabość. Ludzkie emocje mnie brzydzą – Zaskrzypiał głos. – Zaciekawiłaś mnie swoją odwagą. Nie boisz się podnosić do mnie swojego lamentu. Dawid, którego tak bardzo kochasz będzie żyć w zdrowiu. W zamian tak jak zaproponowaliście, Lena będzie chodziła w skórze zwierzęcia przez pół swojego istnienia. Dopóki duszę będziesz miała czystą, będziesz mogła wracać do ludzkiej formy. Dawid jednak nie będzie cię pamiętał, Leno. Żyć będziesz bez miłości, bo żaden mężczyzna nie weźmie sobie ciebie za żonę. A żyć będziesz, aż nie powijesz dziecka. Swojego i mężczyzny o czystej, nienaruszonej duszy, którego pokochasz.
– Kpisz sobie ze mnie – prychnęła. – Nie będę mogła mieć dzieci. Przecież nikogo innego nie pokocham!
– Nie marnuj mojej cierpliwości, Leno – ostrzegł. – Czas i bezczas należą do mnie. To ja decyduję o tym co możesz, a czego nie.
Lena zamknęła oczy. Myślami wróciła do ostatniej chwili, kiedy Dawid trzymał ją w ramionach. Czuła się tak dobrze! Nie mógł tak po prostu odejść. Tym bardziej przez nią.
– Uratuj go. Nie dbam o konsekwencje. Odciągnij od niego śmierć!
– Niech się stanie – zahuczał głos.
Wargi Dawida zastygły, pierś zadygotała i zatrzymała się. Ogromny pająk przesunął się z czoła i przykleił do jego warg. Lena pisnęła, w złączonych dłoniach jej i Dawida wybuchnęła seria iskier. Amir odrzucił ich ręce oparzony i zrobił krok w tył.
Całe ciało Leny zapiekło, skóra zawibrowała jak przy wyładowaniu elektrycznym. Pojawił się ból, największy ból jaki kiedykolwiek czuła. Nasilał się i nasilał. Usłyszała krzyk, wysoki pisk kogoś obdzieranego żywcem. Przeraziła się. Pojęła, że krzyk wydobywa się z jej własnych ust.
A potem nastała ciemność.
Ciemność oblepiała i ogłupiała. Tępy ból pulsował w każdym, nawet najmniejszym skrawku ciała. Zwymiotowała brunatnym napojem wypitym podczas rytuału. Od poprzedniego poranka nie miała w ustach nic więcej. Mokry, zimny kształt przylgnął do czoła. Z trudem otworzyła jedno oko.
– Amir… – wyjąkała. Każdy oddech palił żywym ogniem. Modliła się, by ból ją w końcu opuścił. – Tak boli…
– Wiem. Nic nie mów, odpoczywaj – nakazał. Przycisnął mokrą szmatę mocniej do jej czoła, po skroniach pociekła zimna woda.
– Dawid…
Za gardło chwycił go żal i strach, tępa pięść wściekłości trzasnęła brzuch. Co miał jej powiedzieć? Że zmarł? Że odszedł i nigdy więcej go nie zobaczy? Że z bogami się nie dobija targów?
– Leż. Wszystko dobrze – skłamał.
Lena westchnęła i odpłynęła pod pierzynę bólu, w majaki i koszmary.
Dwa dni później już sama sączyła napar ziołowy. Gorączka ustąpiła. Choć nadal była bardzo obolała, mogła siedzieć. Była jak dziecko uczące się na nowo podstawowych czynności życiowych.
Krew w niej wrzała. Do Leny nie docierało to, co się stało. Sens słów był jasny, ale nie składały się w żadną logiczną całość.
– Oszukałeś mnie! – warknęła do szamana. Poderwała się zbyt gwałtownie, syknęła z bólu.
– Pertraktacje z bogami to nie błahostka. Są podstępni i chciwi. – Amir miał wrażenie, że mówi jej w kółko to samo. Nie rozumiał, czego ona nie może zrozumieć.
– Miał żyć. – Wbiła w niego oskarżycielski wzrok. Było mu jej żal, ale zadra nie dopuszczała do głosu nic poza zazdrością i dumą.
– Ostrzegałem cię – rzucił.
Wziął z jej trzęsących się rąk pusty kubek. Pomógł usiąść na brzegu łóżka, wstać i załatwić potrzebę w wiadrze. Lena nie dbała już o to co dzieje się z jej ciałem. Bolało tak bardzo, że nie potrafiła czuć już niczego więcej poza gniewem. Amir ułożył ją z powrotem na miękkich poduszkach, najlepszych jakie miał, obszytych koronką i złapał za uchwyt wiadra.
Mroźne, jasne powietrze wdarło się do płuc, zaszczypało w policzki. Otrzeźwiło Amira. Wymazało emocje. Wylał zawartość wiadra na równą, świeżą jak wykrochmalona pościel połać śniegu. Biel skurczyła się ukazując żółtawy wąwóz i zamarzła prawie od razu.
Szaman podniósł głowę, spod szopy po prawej, stojącej za niską brzozą, zerwał się ogromny zając. Pobiegł w kierunku lasu. Szaman odstawił wiadro z hukiem i skoczył za drzwi, po broń. Szarak uciekał szybko, do przebiegnięcia miał jednak kawał drogi. Nie był w stanie prześcignąć kuli wymierzonej przez Amira.
Huk zerwał z posłania ogromnego psa, który otwarł sobie drzwi i przecisnął się przez szparę. Na ledwo rozgrzaną izbę natarł mroźny, syberyjski wiatr. Czarna bestia zwęszyła trop. Kundel wiedział co robić, wiele razy polowali w ten sposób. Dobiegł do żyjącego jeszcze zająca i zanurzył w szyi zęby.
– Dobry pies – pochwalił Amir.
Kundel zgodnie oddał zwierzynę i dumnym krokiem odeskortował zdobycz, którą dzierżył jego pan.
– Tyle dobrze z tego dnia. Będzie co zjeść na kolację – mruknął szaman.
Rzucił zająca na stół, ten sam, na którym dwa dni wcześniej odszedł Dawid. Cienka strużka zwierzęcej krwi spłynęła na ziemię, w myślach nałożyła się na obraz rytuału.
– Podstępni i chciwi – szepnął szaman.