- Opowiadanie: Kameleon - Architekt Światów

Architekt Światów

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

wilk-zimowy

Oceny

Architekt Światów

Gdzieś na rozdrożu czasu i przestrzeni, granicy między praczasem, nieczasem,

a antymaterią – stoi dom. Gdyby był on osiągalny dla ludzkiego oka i umysłu – nie różniłby się niczym od każdego innego domu. No! Może poza tym, że jest to dom nad domami – pradziad wszystkich domostw – i każdy inny jest tylko niedoskonałą kopią właśnie jego. Właściwie, to można by rzec, że wszystkie domy multiwersum nie dorastają mu nawet do pięt – zakładając, że budynki posiadają jakieś pięty.

W owym domu, tak doskonale, nieosiągalnie prostym, że przypomina bardziej idee, aniżeli obiekt o charakterze mieszkalnym – przebywa równie niepojęta dla zwykłego śmiertelnika, postać.

Siedzi w swym przepastnym fotelu i lustruje półki pełne najniesamowitszych niesamowitości, o których nikomu nie mogło by się nawet śnić – gdyż tak są rzeczywiste. Gdyby ktoś zajrzał w jego oczy, ujrzałby tylko dwie czarne dziury, wciągające w swe odmęty wszelkie światło. Brakuje chyba śmiałka, który wytrzymałby ów wzrok do momentu, aż dojrzałby, że pośród ciemności coś błyszczy – niczym gwiazdy z najdalszych galaktyk – a także opalizuje, błyska i migoce mgławicami wszelkich barw, widzialnych i tych nieuchwytnych dla przeciętnego oka.

Wnętrze domu, przyrównane do ludzkich standardów, stało by nawet poniżej przeciętności dobrego smaku. Lekko przykurzone i zabałaganione, pełne pajęczyn i wież zbudowanych z książek, które „kiedyś się znajdzie czas przeczytać”, a pomiędzy którymi gospodarz sunął każdego dnia, z wyuczoną już gracją, jaką daje wyłącznie praktyka. Na ciągnących się w nieskończoność przeciętnych ścianach, wiszą półki, a na nich, ustawione szeregami, stoją światy.

Architekt, gdyż to on jest właścicielem zarówno ciemnych niczym noc, wszystko widzących oczu – a także domu i panującego w nim nieładu – codziennie przechadza się wzdłuż ścian, półek i szaf – i obserwuje swoje dzieła. Małe szklane sfery na podstawkach uformowanych z wielobarwnych, wielokształtnych materiałów – mienią się światłem własnych słońc, gwiazd i księżyców. Jest w nich coś hipnotyzująco-odurzającego.

Architekt, podczas swojej codziennej wędrówki widzi je i wzdycha ciężko – gdyż jako istota poza czasem i przestrzenią dostrzega ich początki jak i końce – równocześnie. Rozkładają się one przed nim niczym karty ksiąg, niby długie posplatane sznury, których oba końce dzierży w dłoniach.

Gdy już skończy swój obchód, siada przy stole kreślarskim i rysuje, mierzy, liczy, dodaje i ujmuje bez końca. Karty pełne błędów, niezrealizowanych pomysłów i idei – walają się po podłodze w formie mniej lub bardziej, zgniecionej. Kiedy wreszcie kończy jakiś projekt i uznaje go za akceptowalny, rusza energicznie w stronę swojej pracowni, wywalając po drodze hałdy ksiąg, wzbijając w powietrze stosy kartek i tabuny kurzu.

Nie zważając na nic, chwyta za swe narzędzia i Tworzy – a jest to proces tak astronomicznej wagi, że zasługuje, by nazywać go z wielkiej litery. Proces Tworzenia światów – jest czym innym, niż mogło by się wydawać. Celem Architekta nie jest gotowy obraz, rzeźba czy inny skończony twór. Efektom jego pracy bliżej jest do iskier, nasion lub dusz. Nie projektuje on ich i nie tworzy od początku do końca, gdyż wie, że wtedy były by martwe. Zamiast tego, modeluje, przystosowuje i nagina wszelkie komponenty, do własnej woli – tak by, gdy wprawi je w ruch, nie kolidując ze sobą rozpoczęły proces rozwoju.

Gdy kończy, przeciera coś, co z braku podręczników o anatomii istot takich jak on – nazwiemy czołem. Zatem przeciera je i wpatruje się chwilę w swój nieruchomy jeszcze twór. Bije od niego łuna czystego światła. Następnie Architekt delikatnie ujmuje nienarodzony jeszcze świat, o temperaturze milionów słońc, w swoje dłonie i z czułością umieszcza go w jednej ze szklanych sfer, po czym obserwuje…

Z początku nie dzieje się nic, a nawet więcej niż nic. Bezruch i cisza – na moment udzielają się i Architektowi. Zamiera on wtedy i czeka. Sekundy, w tym pozbawionym czasu miejscu, powoli mijają i odkrywają efekty jego pracy.

Niczym kokon, świat zaczyna się powoli przed nim otwierać – ukazując całe spektrum barw, zapachów, stworzeń i zdarzeń. Rozświetla się przed nim mocą wszystkich gwiazd. Wtedy Architekt bierze sferę w dłonie i kładzie pośród innych światów. Starsze, jakby radując się z nowego kompana, również zaczynają jaśniej świecić. Gdy blask zalewa już cały dom, Architekt czuje się szczęśliwy, a na jego twarzy pojawia się coś co można by nazwać uśmiechem. Po chwili jednak starsze światy przygasają, a wraz z nimi i ten nowo narodzony.

Już nie wyróżnia się niczym. Znowu w oczach jego twórcy jest on rozpoczęty

i zakończony. Znowu twórca trzyma w swoich dłoniach dwie końcówki jego losu – mocno ze sobą związane.

Wzdycha i spogląda na niego po raz ostatni. Kącik ust Architekta jeszcze chwilowo podnosi się ku górze, by po sekundzie opaść i już nie drgnąć. Znów rusza ciasnymi, choć nieskończonymi pokojami swojego domostwa. Znów przypatruje się szklanym kulom pełnym najznamienitszych tworów. Znów nie wzbudzają one w nim niczego poza nutą żalu.

Sunie powoli, po czym zasiada w swoim przepastnym fotelu i lustruje półki. Wokół mienią się tysiące światów. Jeden cały stworzony z sześcianów – drugi okrągły, prawie cały zatopiony pod powierzchnią wody – inny znów płaski, sunący na skorupie wielkiego żółwia. Wszystkie one nudzą go, a kiedy to uczucie osiągnie apogeum – Architekt znów wstanie by podjąć się Tworzenia.

Gdyż tak naprawdę ów proces nie ma granic – jest nieskończony – tak jak nieskończone są światy, które Tworzy. Mimo, że zamknięte w szklanych kulach, otwierają się niczym kwiaty – mienią niczym światła w kalejdoskopie – nieskończone

w swej skończoności – zbadane, choć nikt jeszcze nie odkrył ich granic.

Koniec

Komentarze

Cześć, Kameleonie. Zgrabny tekst o architekcie wszechrzeczy czy innym demiurgu. W ładny i obrazowy sposób przedstawiasz tutaj proces tworzenia jako coś nieco trudniejszego niż natchniona pogawędka z muzą. Szkoda, że mało tu nieskończoności, bo urywasz chwilę po ekspozycji konceptu, językowo jest wcale gładko i przyjemnie.smiley

Witaj, oidrin. Dziękuję za miłe słowa :) Miałem nadzieję zawrzeć nieskończoność na kilku płaszczyznach – między innymi w procesie tworzenia samego Architekta – faktycznie ciekaw byłem czy mi się to udało wystarczająco podkreślić bez dodatkowych opisów… Cieszę się, że językowo udało mi się natomiast, w Twojej opinii, zawrzeć to zjadliwie ;)

http://facebook.com/Oczytany-Kameleon-101203018551720/ /// Przybierz odpowiednie barwy i obserwuj - tylko tak uda Ci się przetrwać do następnego posiłku...

Trochę Ci się tu i ówdzie edycja tekstu rozjechała.

Początek przypominał mi cykl o śmierci Pratchetta, ale poszedłeś w początek, zamiast w koniec. Zgrabny pomysł, językowo też nieźle. Strasznie niezadowolony ze swoich tworów ten architekt, czyżby istoty żywe, które powstały z tych iskier, czy dusz nie stawały na wysokości zadania?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Bardzo ciekawy pomysł a i opowiadanie napisane sprawnie i ciekawym językiem.

 Niestety, można się w tym tekście dopatrzyć wielu niespójności i niekonsekwencji. I pomijam tu te, które z trudem, ale jednak można zakwalifikować jako zamierzone.

stoi dom. (który) nie różniłby się niczym od każdego innego domu

A zaraz potem okazuje się, że jednak jest tak niezwykły, że:

wszystkie domy multiwersum nie dorastają mu nawet do pięt

W owym domu,(…) przebywa równie niepojęta dla zwykłego śmiertelnika, postać.(…) Gdyby ktoś zajrzał w jego oczy,

Nigdzie wcześniej nie piszesz, że to mężczyzna, więc ja myślę, że to postać, czyli “ona”.

błyszczy – niczym gwiazdy z najdalszych galaktyk

Dlaczego “z najdalszych”. To zdanie nie broni się pod żadnym względem.

błyska i migoce mgławicami wszelkich barw, widzialnych i tych nieuchwytnych dla przeciętnego oka.

Co to są “mgławice barw”? Pza tym, barwy są zdefiniowane dla przeciętnego oka – innych nie ma. Ja wiem, że to takie poetyckie, ale trochę logiki warto jednak zachować.

Na ciągnących się w nieskończoność przeciętnych ścianach

Przeciętnych ścianach? Czyli jakich? No, i jak są nieskończone, to nie takie znów przeciętne.

widzi je i wzdycha ciężko – gdyż jako istota poza czasem i przestrzenią dostrzega ich początki jak i końce – równocześnie.

Jako czytelnik nie mam pojęcia, dlaczego on tak ciężko wzdycha.

wzbijając w powietrze stosy kartek

To miałeś na myli? Że wzbija “stosy kartek”?

Proces Tworzenia światów – jest czym innym, niż mogło by się wydawać.

Dlaczego półpauza a nie przecinek?

świat, o temperaturze milionów słońc,

To zupełnie nie ma sensu. Czy miliony słońc mają inną temperaturę niż jedno słońce?

 

Może wyglądać na to, że się czepiam, ale te wszystkie elementy naprawdę przeszkadzały mi w czytaniu tego dość przecież oryginalnego opowiadania.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Dobrze się czytało :)

Przynoszę radość :)

Anet – dziękuję za miłe słowa :)

 

Irka_Luz – na pewno czytając dużo Pratchetta musiałem przejąć trochę jego podejścia, czy może nawet odrobinę barwy, która wpłynęła na twoje skojarzenie. Także, faktycznie uwielbiam jego sposób opisywania fantastyczno-astronomicznie pewnych miejsc czy cech – więc istotnie mogłem się inspirować – choć nie miałem akurat tej świadomości zaczynając, a nawet kończąc tą historyjkę (a faktycznie – szklane sfery z klepsydrami mają istotnie wiele wspólnego :). Co do edycji – faktycznie, choć szczerze mówiąc nie wiem jak ją do końca zmienić tak by się dobrze czytało :/ Cieszę się, że językowo jak i zgrabnościowo wyszło, z tego co mówisz, nie najgorzej – to znaczy, że jednak aż tak nie wyszedłem z wprawy po długim okresie nie pisania :) Zaś co do samego Architekta – nie lubię dużo dopowiadać do skończonego tekstu, ale myślę, że bywa on też nie zadowolony bo zawsze mógłby zrobić coś lepiej – tak jak ja mógłbym zawsze usiąść i napisać ten tekst od nowa – tylko lepiej… Albo jeszcze lepiej… Albo jeszcze inaczej podejść do tematu konkursu… I tak, aż do śmierci – z tym, że on chyba do niej nie dotrwa jako osoba poza czasem (filozoficznie zakończył swoją wypowiedź)

 

fizyk111 – cieszę się, że zarówno pomysł jak i język przypadły Ci do gustu :) Zaś co do niespójności – faktycznie niektóre były, jakby to ująć, poetycko-zamierzone… Mam też wielką słabość do filozofii i niekiedy udziela się to moim tekstom (to znaczy – wtedy kiedy uda mi się już jakiś napisać). I tak, nie broniąc się acz próbując bardziej wyjaśnić zamysł, dom – totalnie zwyczajny, gdyż wszyscy mamy w głowie pewien archetyp domu – pewien obraz, który jawi nam się w głowach: drzwi, okna, garaż, zielony ogródek, skrzynka na listy – a niezwykły gdyż idealny co do ostatniej molekuły jego istnienia, bo zawsze w nawet najlepiej zaprojektowanym domu, coś będzie skrzypiało i trzeszczało, coś będzie krzywo, bądź farba zacznie odłazić – lecz nie tu…

Faktycznie – co do “jego oczu” zanadto się pośpieszyłem myśląc już w kategoriach “Twórca” / “Architekt”

Natomiast co do gwiazd, mgławic i kolorów – powiedzmy, że to mój wyraz astrofizycznej poezji – mającej zobrazować czytelnikowi to co by dojrzał gdyby mógł (choć gdybym się miał technicznie wgryzać w to co miałem na myśli to: że gwiazd jest dużo i są malutkie, co znaczy, że są bardzo trudno dostrzegalne, jak te mniejsze na gdy spojrzymy w niebo, a nie jedna wielka plama błyskająca z czarnej gałki ocznej – acz faktycznie jest jeszcze kilka innych sposobów na opisanie, lepszych jak i gorszych / mgławice są różnokolorowe, każdy kto choć raz obserwował je, czy to przez teleskop czy na zdjęciach, wie że mają fascynującą barwę – i takie właśnie barwy mienią się w jego oczach – znowu mógłbym to inaczej ująć / nie użyłem stwierdzenia “zdefiniowane barwy” a “uchwytne” – a takich jest ograniczona ilość, gdyż oko zwyczajne, w domyśle ludzkie, wychwytuje tylko i wyłącznie pewien zakres fal)

Przeciętne – gdyż gdybyś je sobie zwizualizował, były by to zwykłe ściany – jak i cały dom – ot połać płaskiej materii ułożona pionowo pod kątem 90 stopni od podłoża – a nieskończona, gdyż takie jest to miejsce – niepojęte w swym rozmiarze, bo mieści całe światy (można się pobawić pytaniem – “jak wyglądała by nieskończoność?”)

A nie smuci Cię nigdy coś co widziałeś jak się zaczyna, a teraz się kończy? Wspomnienie osób, zdarzeń, relacji, rzeczy, myśli, idei? To widzi właśnie on – początki i końce na raz – jest w tym pewien smutek, a może po prostu świadomość, że wszystko co się zaczęło musi się kiedyś skończyć (już nie wspominając co on tam widzi – może upadki wielkich cywilizacji, kataklizmy… A może kompletnie nieudane, martwe projekty…?)

Udało mi się kiedyś wzbić stos kartek gdy miałem remont i wszystkie poukładałem jak w tekście powyżej – nie widzę w tym niczego zaskakującego :)

Półpauza (nie wiedziałem, że tak ładnie się to nazywa) – uznałem ją za lepszą w odczycie aniżeli przecinek. Często myślę o tym jakbym przeczytał swój tekst i właśnie tam wstawił bym półpauzę, nie przecinek (albo po prostu uznajmy, że to taka moja fanaberia :)

Co do słońc – tu musiałbym doczytać, lecz uważam że… Tak mają – tak jak świat na samym początku tuż po wielkim wybuchu miał inną temperaturę niż ma obecnie i zaczął od wychładzania się, w wyniku czego powoli musiały zacząć powstawać związki (im mniejsza temperatura tym mniejsza swoboda pierwiastków, a większe działanie sił przyciągania) – dopiero podczas tych procesów powstały słońca. Zatem na pewno jedno słońce jest zimniejsze niż świat na początku (albo przynajmniej możemy być tego prawie pewni – nawet nie trzymając termometra rtęciowego w garści). Poza tym, są różne słońca o różnych temperaturach, co wiąże się bezpośrednio z ich masą – możemy więc dojść do wniosku, że gdyby udało nam się zebrać kilka słońc/gwiazd razem (co jest nie możliwe, jak wielkiego ciągnika byśmy nie mieli) to mogły by się one nawzajem wchłonąć tworząc coś w rodzaju supersłońca – a ich temperatura by się skumulowała. Przynajmniej takie założenie mi przyświecało…

Dziękuję Ci za wnikliwą analizę – choć przyznaję, że pewne poetyckie, filozoficzne czy nawet zahaczające o nauki ścisłe, frazy – miały zostawić pewną dowolność wyobrażeń i interpretacji, rzeczy w gruncie rzeczy może nie wobrażalnych – wciąż dając czytelnikowi czysty i jasny obraz tego co dzieje się w tekście. I w żaden sposób nie potraktowałem twojego komentarza jako czepianie – mam nadzieję, że powyższe odpowiedzi trochę rozjaśnią co miałem na myśli, bądź jakie były motywy tego, że napisałem to tak, a nie inaczej :)

http://facebook.com/Oczytany-Kameleon-101203018551720/ /// Przybierz odpowiednie barwy i obserwuj - tylko tak uda Ci się przetrwać do następnego posiłku...

Kameleonie, Twoje twórcze prawo, aby pisać to, co napisac zamierzyłeś. Cieszę się, że tak szeroko sie odniosłes do moich uwag – to jest Twój tekst i Twoja poetycka wizja. Jednego wszakrze mój scisły umysł nie jest w stanie zaakceptować:

możemy więc dojść do wniosku, że gdyby udało nam się zebrać kilka słońc/gwiazd razem (co jest nie możliwe, jak wielkiego ciągnika byśmy nie mieli) to mogły by się one nawzajem wchłonąć tworząc coś w rodzaju supersłońca – a ich temperatura by się skumulowała.

No, niestety nie – nie skumulowała by się, a przynajmniej nie w tak prosty sposób.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Rozumiem – skoro twierdzisz, iż jest to niemożliwe, to zapewne masz rację :) Jeszcze raz – dziękuję za wnikliwą analizę ;)

http://facebook.com/Oczytany-Kameleon-101203018551720/ /// Przybierz odpowiednie barwy i obserwuj - tylko tak uda Ci się przetrwać do następnego posiłku...

Fantastyka: jest.

Motyw konkursowy: jest.

 

Ciekawa wizja. Taka… baśniowo-legendarna. W głowie wręcz ożywa obraz pracowni Architekta, a on sam niby ludzki, a jednak jest w tej postaci jakaś obcość. Nastrojowo tekst mi się podoba, ale niestety jest tu trochę potknięć warsztatowych, które choć drobne, to zostały na tyle rozsiane po tekście, że trochę to wybija z płynności lektury. Szkoda, że najwidoczniej brakło czasu na poprawki.

Tym niemniej, tekst pomimo całej swojej statyki, niemal przypominającej oglądanie kolejnych ilustracji, naprawdę daje satysfakcję czytelniczą.

 

Barwne, bardzo plastyczne. Obrazy, które malujesz w wyobraźni to wg. mnie główna zaleta opowiadania. Postać Architekta ciekawa, aż chciałabym się dowiedzieć więcej czemu ten demiurg tak szybko się nudzi swoimi tworami – w końcu mamy jasno podane, że są niesamowite! Ale rozumiem, że – tak jak tłumaczyłeś już w komentarzu – boli go przemijalność jego dzieł. Szkoda, że go to nudzi :( 

Parę razy miałam zgrzyt logiczny (jak np. obecność sekund w pozbawionym czasu miejscu) chociaż ogólnie lubię wydziwianie poetyckie, więc nie przeszkadzało to bardzo.

 Nieskończoność czuć ładnie w całym tekście, ale końcówka – ostatni akapit dosłownie – wydaje się być trochę doklejona na siłę, żeby zaakcentować pojęcie “granicy”. Tak w moim odbiorze. 

Podoba mi się, że czuć obecność narratora, np. w takich zdaniach jak to: Tworzy – a jest to proces tak astronomicznej wagi, że zasługuje, by nazywać go z wielkiej litery. Fajne. Lubię jak narrator nie jest przezroczysty. W ogóle to powiedziałabym, że u Ciebie narrator jest bardziej wyrazisty niż sam znudzony demiurg :D

 

I na koniec moje ulubione:

 

(…) wież zbudowanych z książek, które „kiedyś się znajdzie czas przeczytać”

 

To zdanie chyba rezonuje z każdym kto cierpi na tsundoku ;) 

 

Generalnie z lektury jestem kontent, dziękuję! :) 

To zdanie chyba rezonuje z każdym kto cierpi na tsundoku ;) 

Istnieje też alternatywna nazwa: zbieractwo ;-)

 

OK, ładne przedstawienie bohatera i jego miejsca pracy. Teraz przydałaby się jakaś fabuła. ;-)

Nic się nie dało zrobić z tymi zbędnymi enterami?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka