- Opowiadanie: Linny - Pięćset Pięćdziesiąt Osiem

Pięćset Pięćdziesiąt Osiem

Od czego zacząć? Dobre pytanie. Pomysł na tekst pojawił się u mnie wczoraj wieczorem. Tym razem eksperymentowałam narratorem, a cel, który sobie postawiłam, to zawarcie opowiadania na 1 stronie w Wordzie. Jestem ciekawa Waszych opinii i jak zawsze, życzę przyjemnej lektury.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Pięćset Pięćdziesiąt Osiem

Kiedy byłem małym chłopcem, zawsze bałem się książek. Śmieszne, prawda? Papier, czasem tektura, kilkadziesiąt tysięcy znaczków. Dla przeciętnego człowieka to przecież nic strasznego. Ot, rozrywka na nudne, przydługie wieczory, czy towarzysz cichej podróży. Zaś dla mnie…cóż. Kiedy tylko moja matka przychodziła poczytać mi na dobranoc, wpadałem w histerię. Tupałem nogami, krzyczałem, płakałem, kilka razy zdarzyło mi się nawet ją podrapać. Wiem, że chciała dla mnie dobrze, że miała zamiar mnie wyciszyć, lecz osiągała przy tym zupełnie odwrotny efekt. Przede wszystkim też, nie potrafiła zrozumieć „dlaczego?”. Podobne akcje z mojej strony miały miejsce przy podróżach do marketów, czy galerii handlowych. Przechodząc obok księgarni, wielokrotnie robiłem pod siebie. Potem musiałem czekać w samochodzie za rodzicami.

Zaczęły się wizyty u specjalistów. Najpierw psycholog, przemiła kobieta. Przekupywała mnie słodyczami, żebym chociaż wziął książeczki do ręki. Jedyne, które potrafiłem, to były te z pustymi stronami. Pozostałe? Przeczytajcie sobie jeszcze raz końcówkę poprzedniego akapitu. Wróciliście? Super, to lecimy z historią dalej. Potem był psychiatra, staruszek, dziadziuś, ze zbyt dużymi okularami na swoim przyczerwienionym nosie. Z tym już lekko nie było. Groził mi pobytem w szpitalu, nafaszerowaniem lekami, stwierdził że „książkofobia” jest moim wymysłem, a sam cierpię na schizofrenię. Tak naprawdę, wymyślił mi dodatkowo jakieś pięćdziesiąt innych schorzeń i pewnie do końca życia nie wyszedłbym ze szpitala, gdyby nie fakt, że miałem tylko pięć lat. Moja matka powiedziała temu lekarzowi kategoryczne NIE. I tyle widziałem dziadziusia.

Mój ojciec upierał się przy tym, że byłem nienormalny. Jak na złość kupował jeszcze więcej książek dla dzieci, rozkładał je po całym domu, otwarte. Uważał, że skoro nie są zamknięte, będzie mi łatwiej po nie sięgnąć i zacząć przeglądać. Książki były wszędzie, nawet w kuchni i w toalecie. Bałem się w nocy iść opróżnić pęcherz, bo w umywalce leżało grube, tekturowe wydanie „Czerwonego Kapturka”. Bałem się jeść posiłków w kuchni, kiedy spoglądały na mnie litery pisane Times New Romanem, wielkością jedenaście. Byłem otoczony ze wszystkich stron, nie miałem jak się bronić. Koniec końców, ojciec oficjalnie się poddał. Od tamtego czasu nie kupował nowych książek, ale i nie usuwał starych.

Nie dzieliłem się szczegółami swojej fobii z żadnym innym człowiekiem. Zawsze bałem się ich reakcji. Ba, nawet bardziej bałem się obrócenia wszystkiego w żart, aniżeli uznania mnie za szaleńca. Czułem, że w tym wszystkim byłem jedyny. Taka przypadłość losu.

– No dobrze, ale dlaczego boisz się książek? – spytał kiedyś mój kolega – Przecież to tylko papier. Boisz się, że spadnie ci jedna na głowę, czy jak? – dopytywał, wertując jedną z licealnych lektur. Nie odpowiedziałem mu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem…tak do końca, o co w tym wszystkim chodzi.

Mijały lata, które spędzałem w ciągłym lęku przed literaturą. Ile już minęło? Czterysta Czterdzieści. To całkiem sporo, biorąc pod uwagę fakt, że urodziłem się jakieś dwadzieścia minut temu. Bo wiecie, moi drodzy czytelnicy, książki są żywe. Tak, dobrze przeczytaliście – żywe. Postacie spisane na ich kartach wychodzą z nich, żeby zamieszkać z wami w waszych domach. Oczywiście, wy ich nie widzicie. My natomiast widzimy siebie nawzajem. To znaczy, że jestem kolejnym dodatkiem do waszej kolekcji. Zamieszkam obok Wiedźmina, czy Harry’ego Pottera, może nawet załapię się na herbatkę u pana Bagginsa. Tyle, że mieszkając u niektórych z was, będę zmuszony uciekać przed seryjnymi mordercami, czy duchami, bo chciało wam się akurat czytać Kinga przed snem.

To pozostawię tylko ostatnią prośbę, zanim zostanę wysłany w świat. Wymyślcie mi jakiś łagodny wygląd. Nie chcę przecież przestraszyć waszych pozostałych współlokatorów.

 

Koniec

Komentarze

Łubudu.

Wiesz, co to za dźwięk?

To pękła czwarta ściana. Może nie na tyle mocno, abym czuł na swoich plecach wzrok moich książek, no ale zawsze coś. Pomysł nie taki znowu wybitny, ale z pewnością nietypowy. Nawet ciekawe. Styl o tyle mi się podobał, że był taki swobodny, bez upiększaczy, dość surowy i realistyczny. 

 

Spokojnie możecie poświęcić dwie minutki na przeczytanie tego opowiadania. W sumie warto.

 

Powiem tak: z chęcią poczekam, aż napiszesz coś dłuższego. To będzie mogła być ciekawa lektura. 

Starasz się utrudnić odkrycie istoty bohatera, ale w połowie tekstu wiadomo, o co idzie. Czytelnik poświęca mu uwagę, bo chce wiedzieć, co za schorzenie go trapi. Domyśli się.

Co nie oznacza, że opowiadanie przez to kuleje. Jest bardzo dobre, konsekwentnie prowadzone.

Aha, całkiem Ci nie wierzę, że to jedna strona Worda. Prawie cztery tysiące znaków?

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

@Pliszka-Czajka – bardzo dziękuję za skomentowanie. Jeżeli ciekawią Cię dłuższe teksty, do tej pory wrzuciłam jeden z rozdziałów “Stworzonych dla Buntu”. 

 

@Jastek Telica – Także dziękuję za komentarz. Co do ilości znaków, w samym tekście jest już jedna wskazówka dotycząca tej mojej strony w Wordzie. Nawet sam tytuł coś znaczy :) Pod spodem daję rozwiązanie.

 

 

Times New Roman, 11, bez odstępów, 558 wyrazów, Strona 1 z 1

Ciekawy pomysł, swobodny styl. Tyle że nie śpieszyłabym się tak z publikacją. Masz tu bowiem trochę językowych niezręczności, które można wygładzić. Na przykład:

 

Wiem, że chciała dla mnie dobrze, że miała zamiar mnie wyciszyć, lecz osiągała przy tym zupełnie odwrotny efekt.

Podobne akcje z mojej strony miały miejsce przy podróżach do marketów, czy galerii handlowych.

Już wcześniej masz sporo mnie, teraz mojej. w ogóle całe to wyboldowane wyrażenie brzmi tak sobie. I czy do marketów się podróżuje?

 

Potem musiałem czekać w samochodzie za rodzicami.

?

 

Przekupywała mnie słodyczami, żebym chociaż wziął książeczki do ręki.

A musiał koniecznie kilka jednocześnie? ;)

 

Groził mi pobytem w szpitalu, nafaszerowaniem lekami, stwierdził że „książkofobia” jest moim wymysłem, a sam cierpię na schizofrenię.

No, przecież, że bohaterowi, a nie mamusi ;) A po co to: a sam?

 

Bałem się jeść posiłków w kuchni,

Albo jeść posiłki, albo jedzenia posiłków.

 

Nie dzieliłem się szczegółami swojej fobii z żadnym innym człowiekiem. Zawsze bałem się ich reakcji. Ba, nawet bardziej bałem się obrócenia wszystkiego w żart, aniżeli uznania mnie za szaleńca. Czułem, że w tym wszystkim byłem jedyny. Taka przypadłość losu.

– No dobrze, ale dlaczego boisz się książek? – spytał kiedyś mój kolega – Przecież to tylko papier. Boisz się, że spadnie ci jedna na głowę, czy jak? – dopytywał, wertując jedną z licealnych lektur. Nie odpowiedziałem mu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem…tak do końca, o co w tym wszystkim chodzi.

https://www.synonimy.pl/

 

Postacie spisane na ich kartach wychodzą z nich, żeby zamieszkać z wami w waszych domach.

spisać – spisywać

1. «ułożyć tekst pisany z notatek, wspomnień itp.»

2. «ułożyć tekst według określonego wzoru, zamieszczając w nim niezbędne dane»

3. «przepisać z czegoś jakieś teksty»

4. «odpisać od kogoś rozwiązane zadanie szkolne»

 

Łap jeszcze poradnik, jak tu przetrwać. Myślę, że może Ci się przydać :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

@Irka_Luz – dziękuję za wyłapanie tych bubli, w najbliższym czasie wezmę się za ich poprawianie. Szczerze mam czystego cykora przed betowaniem (tym bardziej, że nie do końca wiem jak cały proces wygląda). Dlatego publikuję :) Ale chyba przy kolejnych tekstach spróbuję wysłać prośby o betowanie.

Niezły pomysł, dużo gorsze wykonanie. Pośpiech nie popłaca. :(

 

czy to­wa­rzysz ci­chej po­dró­ży. ―> Raczej: …czy cichy to­wa­rzysz po­dró­ży.

 

Zaś dla mnie…cóż. ―> Brak spacji po wielokropku.

 

Tu­pa­łem no­ga­mi, krzy­cza­łem, pła­ka­łem… ―> Masło maślane – czy można tupać inaczej, nie nogami?

 

Potem mu­sia­łem cze­kać w sa­mo­cho­dzie za ro­dzi­ca­mi. ―> Potem mu­sia­łem cze­kać w sa­mo­cho­dzie na rodziców.

 

Je­dy­ne, które po­tra­fi­łem, to były te z pu­sty­mi stro­na­mi. ―> Co potrafił?

 

dzia­dziuś, ze zbyt du­ży­mi oku­la­ra­mi na swoim przy­czer­wie­nio­nym nosie. ―> Zbędny zaimek, czy mógł mieć okular na cudzym nosie?

 

roz­kła­dał je po całym domu, otwar­te. ―> …roz­kła­dał je w całym domu, otwar­te.

 

– No do­brze, ale dla­cze­go boisz się ksią­żek? – spy­tał kie­dyś mój ko­le­ga – Prze­cież to tylko pa­pier. ―> Brak kropki po didaskaliach.

 

Wtedy jesz­cze nie wie­dzia­łem…tak… ―> Brak spacji po wielokropku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A mnie się podoba, zwłaszcza że sam w nocy, około godziny 1 pogrywam w szachy z Ronem Weasley’em :)

Fajny tekst. Podobają mi się takie zabawy z opowieścią, a do tego wyszła ci ciekawa historyjka. Jak zobaczyłam tytuł, to pomyślałam właśnie, że mogłaby być to liczba wyrazów czy coś w ten deseń ;)

Szkoda, że wskazane usterki wciąż nie poprawione. Niby drobiazgi, a przeszkadzały w płynnej lekturze. 

 

Dla mnie ten eksperyment to takie trochę lanie wody. Czekałam na jakiś twist w końcówce, który by jakoś poratował sytuację i dostałam coś pół na pół. Bo sam pomysł jest ok, ale jego pokazanie – łopatologiczne wyłożenie przez narratora – już mi nie podeszło. 

Podsumowując – dla mnie ten tekst jest neutralny. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Istotnie, babolki zostały. A szkoda, bo tekst króciutki, poprawić łatwo. Gdybyś zadbała o łagodniejszy wygląd, to nie straszyłby wspólokatorów. To znaczy czytelników. 

A ogólnie to mam jak Śniąca. Trochę neutralnie. Bo pomysł w sumie fajny, ale jego prezentacja nie do końca do mnie przemówiła. To jak w końcu jest – żywy jest bohater szorta, czy sam szort? Bo z zakończenia wynika, że bohater – te wszystkie Wiedźminy, Bagginsy, duchy i seryjni mordercy "mieszkający w naszych domach". Ale gdzie indziej piszesz, że to same książki (w tym wypadku powyższy szort) są żywe u świadome. To skąd ci bohaterowie w naszych domach? I dlaczego szort był pięcioletnim chłopcem (czyli utożsamia się ze swoim bohaterem)? 

No dobra, może niepotrzebnie drążę :-) 

To w sumie przyjemna lektura. Choć wskazane błędy naprawdę warto poprawić. 

Pozdrawiawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Wskazane błędy dobrze by było poprawić.

Co do innych:

 

"Kiedy tylko moja matka przychodziła poczytać mi na dobranoc, wpadałem w histerię. Tupałem nogami"

– tupanie nogami leżąc w łóżku? Raczej uderzanie nimi o krawędź.

 

"litery pisane Times New Romanem"

Dziecko rozpoznawało font? (choć tu ciąg dalszy daje uzasadnienie)

 

Do tego akapity dość długie jak na długość całego tekstu, a spokojnie można by je podzielić na krótsze bez zmiany treści.

 

Pomysł jako taki dość ciekawy, ale coś nie wyszło w końcówce, można by jednak to jakoś przetworzyć, rozbudować, udramatyzować.

Natomiast ostatni akapit bardzo zaskakująco współgra z Twoją wzmianką o afantazji – i aż się prosi o wplecenie w jakiś subtelny sposób jakiejś postaci z taką cechą. Albo odwrotnie – zamiast subtelnie w tej wersji, można tez napisać alternatywną wersję opowiadania, w której to wersji pojawiłaby się postać z afantazją odgrywająca istotną rolę dla losu bohatera. Tu jest naprawdę spore pole do popisu, zarówno w kierunku zawieszenia w niepewności, jak i udramatyzowania – byle za wcześniej nie ujawnić finału (co może być trudne w wersji “alternatywnej”).

A mnie się podobało. Sympatyczny pomysł, zaliczyłam zaskoczenie na końcu… Całkiem przyzwoity szort.

Ale wskazane wyżej byki to byś mogła wreszcie poprawić.

 

Babska logika rządzi!

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka