- Opowiadanie: tomaszg - Pustka

Pustka

Opo­wia­da­nie uczest­ni­czy w kon­kur­sie „Gra­ni­ce Nie­skoń­czo­no­ści”.

Jeśli po­do­ba Ci się ta ini­cja­ty­wa, roz­waż da­ro­wi­znę na Fun­da­cję Wspie­ra­nia Ra­tow­nic­twa RK: https://fb.com/FundacjaRK/about/ (dane na dole stro­ny).

 

***

 

Drob­ny tekst, który chyba nawet za­in­te­re­sował kilka osób (hur­ray!)... przez chwi­lę ano­ni­mo­wo, bo nie mogło być ina­czej...

Tekst w najnowszej wersji znalazł się w książce "Jest dobrze" (e-book za darmo: https://ridero.eu/pl/books/jest_dobrze/)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Pustka

Im­pre­za się jesz­cze nie roz­krę­ci­ła, a już mia­łem dość. Mój żo­łą­dek był za­plą­ta­ny w supeł. Od wielu go­dzin ssało mnie z głodu. Le­ża­łem na ple­cach na kop­nię­tym do tyłu fo­te­lu, zwią­za­ny, za­sznu­ro­wa­ny i ści­śnię­ty jak biały lu­dzik Mi­che­lin. Mia­łem skrę­po­wa­ne nawet ręce i nogi, które z takim ar­ty­zmem by­ły­by po­trak­to­wa­ne tylko u sza­lo­nej Helgi.

Sam kom­bi­ne­zon uwie­rał i otu­lał mnie ni­czym sko­ru­pa gor­se­tu z pie­kła rodem. Od­dy­cha­łem teraz su­chym, go­rą­cym i śmier­dzą­cym po­wie­trzem, które prze­py­cha­no przez cien­ką pla­sti­ko­wą rurkę, do­kład­nie taką jak przy tań­szych od­ku­rza­czach. Po­ci­łem się tam, gdzie przy­kle­jo­no au­to­ma­tycz­ne­go dok­to­ra. Czu­łem naj­drob­niej­sze frag­men­ty ciała, włą­cza­jąc w to mię­śnie i ko­stecz­ki, o któ­rych nie mia­łem wcze­śniej zie­lo­ne­go po­ję­cia. Wszyst­ko swę­dzia­ło, pie­kło i kłuło, a ja nie mo­głem po­dra­pać się nawet w nos.

Nie­na­wi­dzi­łem tego. Po­zo­sta­wa­ło mi pa­trzeć w górę, na przód ka­bi­ny, gdzie Chiń­czy­cy do­ko­ny­wa­li ostat­nich czyn­no­ści przed­star­to­wych. Zło­śliw­cy uży­wa­li swo­je­go ję­zy­ka i nic nie wska­zy­wa­ło na to, kiedy za­cznie się nasza mała wy­ciecz­ka.

Naj­gor­sze oka­za­ły się myśli. Wie­dzia­łem, że nie po­czu­ję wła­snej śmier­ci albo, jak na złość, będę świa­do­my jak nie­szczę­śni­cy w osiem­dzie­sią­tym szó­stym. Mo­głem się udu­sić, gdyby sys­tem prze­stał daw­ko­wać tlen. Ry­zy­ko­wa­łem uto­nię­ciem. Gro­ził mi krwo­tok, zawał i wylew, do tego prze­grza­nie i za­tru­cie. Mia­łem ogrom­ne szan­se na spa­le­nie na oł­ta­rzu naj­now­szych tech­no­lo­gii, jak i na pokaz fa­jer­wer­ków, po któ­rym po­zo­sta­ło­by bez­rad­ne pa­trze­nie, jak nie­ubła­ga­nie zbli­ża się matka zie­mia.

Nie cie­szy­ło mnie już miej­sce w pierw­szym rzę­dzie. Go­spo­da­rze nie dali mi pi­guł­ki na sa­mo­bój­stwo, ale może to i le­piej, bo jesz­cze zmar­no­wał­bym mi­lio­ny ju­anów i za­bił­bym się przy­pad­kiem z głu­po­ty i stra­chu.

To wszyst­ko do­pro­wa­dza­ło mnie do sza­leń­stwa, tak samo jak brak zro­zu­mie­nia, co tu się wła­ści­wie wy­pra­wia.

Nagle bez żad­ne­go ostrze­że­nia usły­sza­łem ryk wście­kłej, spusz­czo­nej ze smy­czy be­stii i po­czu­łem, że je­stem wtła­cza­ny w opar­cie fo­te­la. Mi­lio­ny dzi­kich koni pod moim tył­kiem prze­szło do ga­lo­pu, a dwie­ście sie­dem­dzie­siąt ty­się­cy ru­cho­mych ele­men­tów cięż­ko pra­co­wa­ło, pró­bu­jąc z ca­łych sił udo­wod­nić, że nie są frag­men­ta­mi jed­nej ca­ło­ści. Każdy z nich cią­gnął w swoją stro­nę, a ja, roz­ry­wa­ny, ści­ska­ny i skrę­ca­ny, byłem w samym środ­ku tego pie­kła.

Ata­ko­wał mnie po­twor­ny hałas, wi­bra­cje, przy­spie­sze­nie, drże­nie, smród i słony pot, który za­czął za­le­wać hełm od środ­ka. To było znacz­nie gor­sze niż w sa­mo­lo­cie do Lon­dy­nu. Ra­kie­ta le­cia­ła, ja ledwo wi­dzia­łem i co­kol­wiek ro­zu­mia­łem, i ostat­kiem sił mo­dli­łem się, żeby wszyst­ko się już za­koń­czy­ło.

To chyba ko­lej­ny człon. – Mia­łem na­dzie­ję, że se­kwen­cja „hałas, ha­mo­wa­nie i nagłe przy­spie­sze­nie” jest zgod­na z nor­mal­ną pro­ce­du­rą.

Pierw­szą ozna­ką prze­by­wa­nia w ko­smo­sie była nie­zwy­kła lek­kość, drugą noc za okien­kiem z boku.

Nagle przed moimi ocza­mi od­pa­dła duża część ścia­ny i zo­ba­czy­łem nie­prze­nik­nio­ną czerń ko­smo­su. Za­mar­ło we mnie serce i po­czu­łem ogrom­ne go­rą­co, szcze­gól­nie, że pi­lo­ci nie po­ru­sza­li się od do­brych kilku se­kund.

To prze­cież za­mie­rzo­ne. – Po chwi­li wró­cił zdro­wy roz­są­dek.

Zna­łem oczy­wi­ście pro­ce­du­ry, ale naj­wy­raź­niej „znać, a pa­mię­tać” to dwie cał­kiem różne rze­czy. Przy­po­mnia­łem sobie za­ję­cia, na któ­rych mó­wio­no, że ra­kie­ta skła­da się z po­tęż­nej dyszy i pierw­sze­go czło­nu, nad któ­rym znaj­du­je się drugi i trze­ci sto­pień na­pę­do­wy, zbior­nik z pa­li­wem, moduł z ludź­mi i ła­dun­kiem i ele­ment z osło­ną ter­micz­ną i spa­do­chro­na­mi. Wtedy do­wie­dzia­łem się, że w nor­mal­nym locie po­zby­wa­no się pierw­sze­go i dru­gie­go czło­nu, jak rów­nież od­strze­li­wa­no nie­po­trzeb­ny czu­bek, który za­sła­niał właz z szyb­ką.

Lot do Tian­gong 3 był długi, ale już nie tak bar­dzo uciąż­li­wy. Prze­sta­ło mną rzu­cać, i choć nie mia­łem moż­li­wo­ści, żeby się wy­piąć, to przy­naj­mniej mo­głem spo­koj­nie po­dzi­wiać wi­do­ki.

Pierw­szy szok prze­ży­łem, gdy przez okno zo­ba­czy­łem matkę zie­mię. To, o czym sły­sza­łem tylko z opo­wie­ści i co czu­łem w trak­cie nie­do­sko­na­łych ćwi­czeń, nagle stało się re­al­ne aż do bólu i było do­słow­nie na wy­cią­gnię­cie ręki.

“Yes, this is Earth. Yes, you're on the spa­ce­ship“[1].

Do­tar­ło do mnie w końcu, że od ni­co­ści i peł­nej pust­ki dzie­lą mnie wy­łącz­nie ka­wał­ki szkła i płyty cien­kie­go me­ta­lu. Odtąd ubra­ny byłem w kap­su­łę. Sta­łem się jej in­te­gral­ną czę­ścią, małym Bobem Bu­dow­ni­czym, który mu­siał jej tro­skli­wie do­glą­dać i dbać jak o żonę, matkę, ko­chan­kę w jed­nym. Mia­łem je­dy­nie kilka me­trów sze­ścien­nych prze­strze­ni, masę ogra­ni­czeń, ści­śle wy­zna­czo­ne pro­ce­du­ry na sra­nie, spa­nie i pier­dze­nie, i… ogrom­ny wpływ na całe życie w oko­li­cy.

Nagle sta­łem się pełen po­dzi­wu dla wszyst­kich, któ­rzy tu byli. Żaden ruch nigdy się tu nie koń­czył. Po­tra­fił za­sko­czyć wpływ gra­wi­ta­cji. Zabić mógł ko­smicz­ny złom, zmia­na tem­pe­ra­tu­ry, nie­zau­wa­żo­ny skok ci­śnie­nia czy zwy­kła woda. Śmierć czy­ha­ła nawet przy spusz­czo­nych ga­ciach, gdy rurę klo­ze­tu za­pi­na­no na naj­bar­dziej wraż­li­wych czę­ściach ciała.

Nie­spo­dzie­wa­nie za­pra­gną­łem wró­cić na dół. Tak bar­dzo chcia­łem teraz spró­bo­wać róż­nych lodów, od­wie­dzić wiele miejsc i zro­bić ty­sią­ce rze­czy, na które wcze­śniej za­bra­kło mi od­wa­gi. Czy chcia­łem, czy nie, to się bez­pow­rot­nie skoń­czy­ło. Nie mia­łem głosu. Na­le­ża­łem do par­tii, która de­cy­do­wa­ła nawet o tym, co, kiedy i jak mam zjeść, albo bar­dziej wy­ssać i wy­li­zać z ohyd­nej pla­sti­ko­wej to­reb­ki.

– To szok ko­smicz­ny. Po­czu­jesz od­wa­gę, ale rów­no­cze­śnie strach przed każ­dym ru­chem. Za­tę­sk­nisz za tym, co zo­sta­wi­łeś. Bę­dziesz chciał się zabić, może nawet w końcu spró­bu­jesz. Twoja psy­chi­ka zo­sta­nie wy­sta­wio­na na cięż­ką próbę, gdyż zro­zu­miesz, że nie­skoń­czo­ność roz­wo­ju ludz­kie­go ma swoje gra­ni­ce. – Tak przed star­tem tłu­ma­czył mi ła­ma­ną pol­sz­czy­zną le­karz o sko­śnych ry­sach, który kie­dyś pra­co­wał w Pol­sce. – Naj­go­rzej bę­dzie, gdy od śmier­ci będą dzie­lić cię tylko se­kun­dy.

– Jak czę­sto tak się dzie­je?

Na to już nie od­po­wie­dział, wy­mow­nie spusz­cza­jąc wzrok. Nie wiem, czy był tu na górze, ale od tego mo­men­tu po­dej­rze­wa­łem, że więk­szość słów nie po­cho­dzi­ło ze skryp­tu, który ka­za­no mu prze­czy­tać.

Im wię­cej umie­my i dalej brnie­my, tym wię­cej mamy ogra­ni­czeń. Tak jest z ko­smo­sem. Trze­ba bu­do­wać coraz mniej­sze klit­ki, pil­no­wać każ­de­go grama, ra­cjo­no­wać tlen, wodę, żyw­ność, i tak dalej. Ale nawet nie, nie tylko w ko­smo­sie tak jest. Gdy je­ste­śmy mali, to wpierw wy­zwa­niem jest pod­nie­sie­nie głów­ki, potem wsta­nie, po­zna­nie po­ko­ju, miesz­ka­nia, oko­li­cy, kraju… W końcu od­kry­wa­my każdy ro­dzaj seksu, czy­ta­my każdą książ­kę w oko­licz­nych bi­blio­te­kach, za­li­cza­my każdą firmę i do­cho­dzi­my do bo­le­snej praw­dy, że nasz czas jest ogra­ni­czo­ny i mu­si­my wy­brać, czy chce­my po­zo­sta­wić po sobie kogoś, coś czy jedną wiel­ką pust­kę… Nie liczą się już kre­dy­ty, nie­istot­ni są pre­zy­den­ci… Wszyst­ko ma swoje gra­ni­ce… Nawet życie, które po osiem­na­st­ce wy­da­je się być nie­skoń­czo­ne…

 

1.„Star­ga­te–Uni­ver­se” S01E­01

Koniec

Komentarze

Widać bardzo dobry warsztat. Lubię tego typu narrację, w której oprócz zdarzeń można przekazać emocje bohatera. Tobie, Anonimie, świetnie się to udało.

Prowadzisz fabułę w ten sposób, że czytelnik zaczyna martwić się o losy bohatera. Sama historia smutna, ale z głębokim przesłaniem. Fragment tekstu, w którym mowa o partii, skojarzył mi się z “Rokiem 1984” Orwella. Ogólnie – udane opowiadanie. Zgłaszam do wątku bibliotecznego.

Z organizacyjnego punktu widzenia zaznaczam:

Zgłoszenia anonimowe są dozwolone, ale jednocześnie uniemożliwiają weryfikację zgodności z regulaminowym założeniem “maksymalnie jeden tekst na daną ścieżkę” (oczywiście ww ramach drugiej ścieżki nadal można zgłosić również jeden tekst). Czyli – wypadałoby, aby przed głosowaniem jury opcja ”anonim” została przestawiona.

Choć oczywiście jeśli taka wola autorska, to wcześniej przez jakiś czas może poleżeć i z włączoną anonimowością.

 

AndoWilk-zimowy – dziękuję bardzo.

 

Z tego, co rozumiem, termin zgłaszania tekstów upływa 4 lipca – potwierdzam, że zmienię opcję “anonim” wcześniej.

Przykro mi Anonie, ale niestety nie kupuję. Jak dla mnie opowiadanie jest dość ładne, ale niewiarygodne.

 

"nic nie wskazywało, kiedy zacznie się nasza mała szalona imprezka"

Pamiętam, jak oglądałem historyczny start muskowego Falcona. Tym, co mnie naprawdę zachwyciło, była absolutna punktualność. Wszystkie check-pointy zgadzały się co do sekundy, wszystko zgodne z planem. Jak w szwajcarskim zegarku. Nie wydaje mi się, aby loty kosmiczne mogły się obyć bez tej precyzji.

Nawet jeśli mielibyśmy do czynienia z pasażerskimi lotami na kilkanaście-dziesiąt osób, pasażerowie nie powinni mieć żadnych niewiadomych, powinni być świadomi trwających procedur, choćby po to, aby mentalnie przygotować się do startu.

Astronauta trwający w nieświadomości strasznie mnie wzburzył, przepraszam. 

 

"nie poczuję swojej własnej śmierci"

Do rozpatrywania pesymistycznych scenariuszy bardziej pasowałby mi tryb przypuszczający. W tym momencie nie miałem obrazu człowieka, który się boi, że coś może pójść nie tak. Miałem w głowie obraz człowieka, który wie, że zginie, który jest już pogodzony ze swoim losem. Zamiast stresu, niepewności – nieomal stoicki spokój. W końcu skoro i tak wszyscy umrzemy, to czegóż się bać?

 

Emocje opisane są pięknie – ale nie takie, jakie powinny być moim zdaniem opisane. Opowiadanie mógłbym przyrównać do serii strzałów w tarczę o dużej precyzji, ale małej dokładności. Tak jak TUTAJ.

Powodów do wstydu nie masz, styl pokazałeś naprawdę ładny – ale tekst po prostu nie trafia tam gdzie trzeba. W każdym razie, nie w moje gusta i wyobrażenia. 

Dziękuję Pliszko-Czajko!

 

Na podstawie Twojej sugestii w jednym zdaniu zmieniłem tryb na przypuszczający, w drugim dodałem “też”, a w trzecim usunąłem “własnej”. Myślę, że tekst na tym zyskał.

 

Co do czasowości, to bohater nie uczestniczy w pracy załogi… a ponieważ nie do końca rozumie język, to…

Mam podobnie jak Pliszka-Czajka, dobrze napisane od strony technicznej, ale treść wydaje się być rodem z lat pięćdziesiątych, kiedy jeszcze niewiele było wiadomo o rzeczywistości lotów kosmicznych.

Tekst tchnie dydaktyką, co samo w sobie nie jest zarzutem, ale: Po pierwsze start rakiety nie jest już niczym wyjątkowym, a po drugie, taki styl, prawdziwej fantastyki-naukowej (tutaj słowo fantastyka jest nieuprawnione) porzucono już dość dawno temu – głównie dla tego, że czytelnicy zostali już nasyceni.

No dodatek, znalazłem pewną ilość dość kuriozalnych sformułowań. Kilka z nich poniżej.

Oddychałem śmierdzącym powietrzem, które wtłaczano przez rurę wielkości małej rurki

Trochę to niezgrabne, dziwne?

miejsca, o istnieniu których nie miałem zielonego pojęcia.

Które miejsca wchodzą w grę?

skorupa gorsetu z piekła rodem.

Bardzo poetyckie, ale czy adekwatne?

Chińczycy jak na złość używali swojego języka

A jakiego mieli używać?

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Cześć Fizyku,

 

  1. Bardzo mi się na Twojej stronie spodobały słowa:

“Początki kariery literackiej bywają trudne i nieraz ciężko przebić się ze swoimi umiejętnościami pisarskimi do świadomości czytelników oraz wydawców. Nawet Stanisław Lem potrzebował pewnej dozy szczęścia i właściwych kontaktów, by mógł zostać zauważony.

Jednym z naszych celów w dążeniu do przywrócenia blasku polskiej fantastyce naukowej jest poszukiwanie nieodkrytych talentów, które odpowiednio wspierane rozwiną skrzydła. Dlatego też z przyjemnością chcieliśmy Was poinformować, że trwają przygotowania do ogłoszenia przez nas pierwszej edycji ogólnopolskiego konkursu literackiego dla debiutujących autorów tworzących w tym gatunku.”

 

  1. Starałem się tu nie pisać, jak w książkach z lat 50-tych (które trącą myszką). Nie zmienia to faktu, że najlepsze Scifi to nie lata ostatnie, ale wcześniejsze. Tak się składa, że jakiś czas temu jednym z moich pomysłów było napisanie pewnej dłuższej historii o pewnej bazie. Przyspieszyłeś poniekąd te plany i poniekąd kilka słów odpowiedzi na Twoją uwagę wplotłem do tekstu https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/24949

     

  2. Tekst, który zgłosiłem do konkursu, jest pewną kompilacją innej twórczości i z tego powodu zawiera pewne elementy, których celowo nie chciałem usuwać.

Dziękuję za uwagi.

Regulatorzy – błagam, nie przemęczaj się!

To opko z rodzaju tych, które zapadają w pamięć i „ryją pod czerepem”. Świetna pointa, choć przecież powszechnie znana. Niemniej, moim zdaniem, warta przypominania. Poprowadziłeś mnie przez treść płynnie.

 

Ale, żeby nie było tylko słodko :-)

Od wielu godzin byłem głodny, a mój żołądek ściśnięty w supeł.

Coś mi tu zgrzyta. Może się czepiam, wybacz.

Od wielu godzin byłem głodny, a mój żołądek ściśnięty w supeł. Leżałem na plecach na kopniętym do tyłu fotelu, związany, zasznurowany i ściśnięty jak biały ludzik Michelin

Oddychałem śmierdzącym powietrzem, które wtłaczano przez rurę wielkości małej rurki od odkurzacza.

Pociłem się w miejscach ściśniętych przez opaski automatycznego doktora. Wszystko mnie swędziało, włączając w to miejsca, o istnieniu których nie miałem zielonego pojęcia.

Kurcze, a może te powtórzenia są celowe? Serio mnie to zastanawia. Nie mam za dużego doświadczenia. Wyjaśnij proszę, czy tak jest.

w salonie szalonej Helgi

Kim jest szalona Helga?

 

Horror infiniti dotykający astronautów to bardzo wdzięczne zagadnienie, a próba nadania mu uniwersalnego charakteru też była dobrym pomysłem. Uważam jednak, Anonimie, że nie sprostałeś warsztatowo postawionemu sobie zadaniu.

Co wujek cobold zawsze powtarza o pierwszym akapicie? ;)

Tekst wciągający, ładnie napisany. Urzekło mnie, jak pokazujesz emocje bohatera i fakt, że lot w kosmos to nie bajka. Sci-fi to nie moje klimaty, ale przeczytałam “Pustkę” z zainteresowaniem.

Nie przekonuje mnie pouczająca końcówka. Wolałabym, żeby przesłanie zostało przekazane subtelniej albo wcale :). 

Przede wszystkim mam wrażenie, że bohater jest nie tyle astronautą, co turystą i to po baardzo krótkim przeszkoleniu. To tłumaczyłoby zarówno jego zagubienie i nieumiejętność ogarnięcia sytuacji, jak i nieco staroświecki styl opka. Ten styl dodatkowo podkreśla zagubienie bohatera, to, że jest nie na miejscu.

Natomiast treść mnie nie przekonała. To nie jest tak, że:

Im więcej umiemy i dalej brniemy, tym więcej mamy ograniczeń. Tak jest z kosmosem. Trzeba budować coraz mniejsze klitki, pilnować każdego grama, racjonować tlen, wodę, żywność, i tak dalej.

Myślę, że technicznie dałoby się zbudować coś przestronnego i wygodnego, ograniczenia w tej mierze wynikają raczej z polityki i gospodarki, a nie z możliwości.

Widzę tu raczej spotkanie nieprzygotowanego człowieka z czymś, co go przerasta i budzi lęk. Co sprawia, że nagle jest boleśnie świadomy własnej śmiertelności. Ale do tego nie trzeba lotu w kosmos. Wystarczy na przykład bliskie spotkanie z koroną.

Wykonanie miejscami szwankuje:

Leżałem na plecach na kopniętym do tyłu fotelu, związany, zasznurowany i ściśnięty jak biały ludzik Michelin. Miałem skrępowane nawet ręce i nogi, które tak samo ochoczo wiązanoby w salonie szalonej Helgi.

Kopnięty do tyłu fotel?!

Cząstkę by po nieosobowych formach czasownika pisze się rozdzielnie.

Co to jest salon szalonej Helgi?

Czytając ten fragment miałam wrażenie, że bohater jest w łapach przestępców.

 

Nie mogłem nic zrobić, nawet podrapać się w nos, bo kombinezon uwierał, utrudniał oddychanie i otulał niczym skorupa gorsetu z piekła rodem.

Nie, on nie może się podrapać w nos dlatego, że kombinezon jest ciasny. Raczej dlatego, że ma na głowie hełm, któr mu to uniemożliwia.

 

Chińczycy jak na złość używali swojego języka i nic nie wskazywało, kiedy zacznie się nasza mała szalona imprezka.

Rozumiem, o co chodzi. Bohater nie rozumie języka i dlatego nie wie, ile zostało do startu. Jednak skrót myślowy, który zastosowałeś jest trochę zbyt skrótowy.

 

Miałem ogromne szanse na spalenie na ołtarzu najnowszych zdobyczy technologii albo na pokaz fajerwerków, po którym pozostałoby bezradne patrzenie, jak nieubłaganie zbliża się matka ziemia.

Na ołtarzu można coś złożyć, albo poświęcić, ale raczej nie spalić. To związek frazeologiczny, a przy nich się z zasady nie grzebie.

Po pokazie fajerwerków z udziałem rakiety, w której siedzi bohater, nie miałby on już raczej możliwości oglądania zbliżającej się Ziemi (z dużej litery, bo to nazwa palnety).

 

Zamarło we mnie serce i poczułem ogromne gorąco, szczególnie, że piloci nie poruszali się od dobrych kilku sekund.

Nie widzę związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy odczuciem gorąca przez bohatera, a faktem, że piloci się nie ruszali.

 

Im więcej umiemy i dalej brniemy, tym więcej mamy ograniczeń.

Dałabym: Im więcej umiemy i im dalej brniemy…

 

Jak jesteśmy mali,

Kiedy jesteśmy…

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Fanfany, fanfary i jeszcze raz fanfary!

 

Pierwsze miejsce i duże uznanie dla Irki_Luz, która zgrabnie odkryła, jaka jest sytuacja bohatera (i dlaczego wie, ile wie, i myśli, co myśli).

I pierwsze miejsce i duże podziękowanie dla wszystkich, którzy zdecydowali się pochylić nad tekstem.

 

Ponieważ przyszedł czas ujawnienia się, to się ujawniam – wziąłem i przerobiłem elementy książki “Cykada” (proszę nie traktować tego jako reklamy, ale tekst w którejś wersji jest na https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/24849, Ebook – niestety za symboliczną cenę – i wersja drukowana na https://ridero.eu/pl/books/cykada/).

Stąd wzmianka o locie do Londynu, Tiangong 3, itp.

 

Odpowiadając na ostatnie komentarze:

 

1.Helga to oczywiście nawiązanie do jednego ze znanych filmów (w tym fragmencie są co najmniej trzy)

2.“Bohater nie rozumie języka i dlatego nie wie, ile zostało do startu. Jednak skrót myślowy, który zastosowałeś jest trochę zbyt skrótowy.” – limit tekstu

3.“Na ołtarzu można coś złożyć, albo poświęcić, ale raczej nie spalić. To związek frazeologiczny, a przy nich się z zasady nie grzebie.” – tu wyraźnie chciałem nawiązać również do całopalenia i ofiar ze Starego Testamentu

4.“Dałabym: Im więcej umiemy i im dalej brniemy…” – limit

5.“Kiedy jesteśmy…” – gdy jesteśmy

6.“Po pokazie fajerwerków z udziałem rakiety, w której siedzi bohater, nie miałby on już raczej możliwości oglądania zbliżającej się Ziemi (z dużej litery, bo to nazwa palnety).” – i tu się nie zgodzę, przy obu promach są duże przesłanki, że załoga miała świadomość; ziemia, bo myślałem o glebie, nie planecie

7.“Kopnięty do tyłu fotel?!” – zamieniłem na krzesło, myślę, że całe sformuowanie nieźle oddaje pozycję

8.“Cząstkę by po nieosobowych formach czasownika pisze się rozdzielnie.” – nie jestem przekonany, choć zmieniłem

9.“Myślę, że technicznie dałoby się zbudować coś przestronnego i wygodnego, ograniczenia w tej mierze wynikają raczej z polityki i gospodarki, a nie z możliwości.” – prawda i nieprawda; zasoby i możliwości techniczne są poniekąd zwiazane z gospodarką; fascynujacy temat na dyskusje, jak to wygladalo w systemie sterowanym centralnie i jak wyglada w teoretycznie lepszym systemie kapitalistycznym

10.“Widzę tu raczej spotkanie nieprzygotowanego człowieka z czymś, co go przerasta i budzi lęk. Co sprawia, że nagle jest boleśnie świadomy własnej śmiertelności.” – tak

11.”Ale do tego nie trzeba lotu w kosmos. Wystarczy na przykład bliskie spotkanie z koroną.” – korona to inny temat… juz o niej trochę pisałem… i pewnie napiszę…

12.”Nie widzę związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy odczuciem gorąca przez bohatera, a faktem, że piloci się nie ruszali.” – piloci się nie ruszają i statek się rozpada; dla mnie to byłby powód nawet do zawału serca.

 

Mam nadzieję, że tekst po ostatnich poprawkach się dalej spodoba – przerobiłem przede wszystkim początek (to taka moja stała praktyka, że pracuję nad tekstami nawet po publikacji i ich wersje w różnych miejscach internetu są często i gęsto wersjami starszymi; do tego spojrzenie na całość kilka dni potem jest bardzo odświeżające i pomaga)…

Nie powinno być powtórzeń i różnych usterek warsztatowych.

Wersja wcześniejsza jest pod linkami z Cykady, można sobie porównać…

 

Dziękuję i do następnego!

Wilku, wychodzi mi równe 1000 w LibreOffice. Daj proszę znać, gdy Twój uważał inaczej.

Tiangong 3

Niebiański pałac? Oj, masz plusa, nie wiem, czy zamierzonego, ale maszsmiley.

Tekst może być trochę spod znaku klasyki gatunku niż innowacji, ale warsztatowo jest solidnie. W każdym razie opisy z pewnością robią wrażenie i zapadają w pamięć.

I cyk – wersja ostateczna (do konkursu) na stronie.

Dziękuję wszystkim.

Helga to oczywiście nawiązanie do jednego ze znanych filmów (w tym fragmencie są co najmniej trzy)

To zdradź jeszcze jakiego :)

 

i tu się nie zgodzę, przy obu promach są duże przesłanki, że załoga miała świadomość; ziemia, bo myślałem o glebie, nie planecie

Ale Challenger nie wybuchł, a Twoje fajerwerki sugerują wybuch właśnie.

 

zamieniłem na krzesło, myślę, że całe sformuowanie nieźle oddaje pozycję

Nie, to już lepiej zostaw fotel. Krzesło nie pasuje do rakiety.

 

nie jestem przekonany, choć zmieniłem

Może to Cię przekona :)

 

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć Irka,

 

“To zdradź jeszcze jakiego :)”

 

Klasyka z USA, co byś obstawiała?

 

“Ale Challenger nie wybuchł, a Twoje fajerwerki sugerują wybuch właśnie.”

 

Podobnie jak Columbia nie odszedł w niebyt bez efektownych efektów pirotechnicznych.

 

“Nie, to już lepiej zostaw fotel. Krzesło nie pasuje do rakiety.”

 

Fakt

 

“Może to Cię przekona :)”

 

thx. W sumie poczytałem w międzyczasie i wiem, jak jest… ale też wiem, że mi to nie do końca pasuje (więc fragment jest teraz inny)

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Klasyka z USA, co byś obstawiała?

Nie wiem co obstawiałaby Irka, ale mnie ta wzmianka kojarzy się z jakimś Nazisploitation w stylu “Ilsa. She wolf of SS” ;)

Known some call is air am

Fantastyka: powiedzmy, ze to bliskiego zasięgu.

Motyw konkursowy: topornie.

 

Z jednej strony warsztat dobry, z drugiej w kilku miejscach miałem wrażenie powtórzeń – których realnie w tekście nie widzę, może zwyczajnie miałem zły moment. Sam klimat całkiem udanie wpada w lekki oldschool, I generalnie byłoby na plus, bo pojedyncze scenki tez są dobre, ale gdzieś mam wrażenie, jakby kontekst tej sceny był niepełny. Jakby w zamyśle obraz miał przedstawić szerszą wizję świata, ale jednak został on ledwie pokazany gdzieś w oddali. Szkoda, bo mam wrażenie, że pomysł był, ale został zbyt głęboko ukryty – albo raczej nie tyle ukryty, co nieprzelany na papier.

 

Trochę kojarzy się tu styl z „Nieważkości” z NF 03/2019.

 

A poza tym co ty chopie narobiłeś problemów w tym konkursie…

 

Tak się składa, że nie było moim celem zmieszczenie całego świata z “Cykady” w 1000 znaków…

Anyway, tekst w najnowszej wersji znalazł się w książce "Jest dobrze" (e-book za darmo: https://ridero.eu/pl/books/jest_dobrze/), Cykadę też można namierzyć po moim profilu.

No, nie przekonało mnie. Bohater raczej nie jest kosmonautą, bo za mało kuma. Być może turysta, ale potem wspomina, że z woli partii leci. Wydaje mi się, że w obu przypadkach (zwłaszcza w pierwszym) powinien wyrazić na to zgodę, a nawet bardzo chcieć, bo kandydatów powinno być mnóstwo.

A on biadoli przez cały start. Nie wiedział, na co się pisze?

Też miałam wrażenie, że go prowadzą na ścięcie, a nie w kosmos.

gdy przez okno zobaczyłem matkę ziemię.

Ziemia dużą.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka