- Opowiadanie: Linny - Christina

Christina

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

wilk-zimowy

Oceny

Christina

Widzę, jak klęczy nade mną. Widzę łzy na jego policzkach, krzyczy.

 

Słyszę chyba swoje imię, ale nie jestem pewna. Nie pamiętam zbyt wiele, próbuję poruszyć swoim ciałem, lecz bezskutecznie. Czuję smród, ale ciężko jest mi zlokalizować jego źródło.

Ten nade mną mówi coś o kolejnej próbie. Jego głos jest wręcz maniakalny, obłędny, pełen szału, rozpaczy, ale zarazem i determinacji oraz…

 

…brakuje mi słów. Moja pamięć jest coraz gorsza, zupełnie jakby ktoś zaczął ją przecinać nożem. 

 

Gdzie jestem? 

 Kim jestem? 

 Jak myślę?

 Panuje półmrok, ledwo dostrzegam jakiekolwiek kształty, próbuję wytężyć swój słuch, odczuć jak najwięcej się tylko da. Słowa tego człowieka układają się w imię. Kobiece, znajome. Czyżby moje? Być może. Otwieram swoje suche usta i próbuję wydać z siebie dźwięk.

 

Głucha cisza.

 

Wszystko wskazuje na to, że nie potrafię się odezwać. Czuję, widzę, jednak nie ruszam się, nie wydaję z siebie żadnego dźwięku.

 

Kim jestem? 

Czym jestem?

 

Coś mokrego. Czuję jak coś na mnie kapie, domyślam się. Łzy tego, który klęczy nade mną. Trzyma coś w ręku, fiolkę, czerwony płyn, widzę to bardzo dokładnie.

– Jestem już bardzo blisko, Christina! Już wkrótce, już za chwilę, wytrzymaj jeszcze tylko ten ostatni raz…

To znaczy, że było ich więcej? Staram się rozumieć jego wypowiedzi, analizować każde słowo, jednak mój tok myślowy zostaje brutalnie przerwany przez ruch. Coś gwałtownie mnie podnosi, następnie przechyla do przodu. Czuję ścisk, słyszę nieprzyjemne pękanie kości. Zacisk zwiększa się z każdą sekundą.

 – Christina, moja Christina, moja ukochana Christina, jeszcze chwila, jeszcze chwila, zaczniemy na nowo, zobaczysz, zobaczysz, Christina, Christina, Christina…

Powtarza te słowa w kółko, zapętlają się, nie kończą. Coś buja mną do przodu i do tyłu, smród jest okropny, zmuszający moje myśli do panicznej ucieczki.

 

Nie chcę już myśleć.

 

Widzę, jak klęczy nade mną. Widzę łzy na jego policzkach, krzyczy. Który to już raz? Czuję uścisk w gardle, chociaż tak naprawdę go nie posiadam. Mężczyzna gniewnie patrzy się prosto w głąb mojej duszy.

 – Oszukałaś mnie! Ty cholerna…! – krzyczy z wyrzutem, zacisk robi się coraz silniejszy, pozbawiłby mnie tchu, ale przecież i tak nie oddycham – Masz wrócić! Wróć do mnie! – krzyk roznosi się echem po ciemnym pokoju, a ja nie mogę mu odpowiedzieć.

 

Jestem bezradna.

 

Widzę, jak klęczy nade mną. Widzę łzy na jego policzkach, krzyczy. Tym razem trzyma w ręce rewolwer, przystawiony do swojej skroni.

 – Wróć do mnie, Christina, wróć… – zaczyna, odbezpieczając broń – Jeśli tego nie zrobisz, będę musiał pociągnąć za spust – dodaje, stając nade mną.

 

Zanim jestem w stanie mu odpowiedzieć, słyszę huk wystrzału.

 

Widzę, jak klęczy nade mną. Widzę łzy na jego policzkach, krzyczy. Dotyka mojego ciała delikatnie, z namaszczeniem.

 – Ile bym dał, żebyśmy znowu byli razem! – krzyczy, w swoim miłosnym uniesieniu – Christina, jesteś piękna, nawet teraz! – krzyk zmienia się w dyszenie, przymyka powieki. Wciąż czuję ten okropny smród, nie jestem w stanie się ruszyć, jedynie myśleć.

 

Nie chcę.

 

Widzę, jak klęczy nade mną. Widzę łzy na jego policzkach, krzyczy.

 – Krąg jest gotowy! Złożyłem ofiarę! Teraz ciebie przywrócę! – jego wrzask wbija się w moje ucho. Podnosi mnie, kładzie na podłogę, mamrocze pod nosem. Drzwi pomieszczenia otwierają się z głośnym skrzypnięciem.

 – Jesteś posądzony o bezczeszczenie zwłok Williamie! – mówi stanowczo oficer, pamiętam jego imię, Henryk. Celuje z rewolweru w tego, który stoi nade mną – W imieniu króla Zygmunta…

– Nie odbierzecie mi Christiny! Nie tym razem! To ja decyduję o jej losie! – przerywa oficerowi mój były mąż.

– Opanuj się człowieku! Ręce do góry! Albo strzelę! – stanowczy głos Henryka jest dla mnie jak balsam dla duszy. Postępuje krok do przodu, spogląda na mnie. Widzę jak blednie, jak zielenieje, jak jego usta wypełniają wymiociny.

 – Jest piękna, prawda? – pyta William, z czułością głaszcząc mnie po włosach – Tak samo piękna, jak w dniu naszego ślubu, tak samo piękna, gdy nakryłem ją tydzień później z tobą, w moim własnym łożu – dodaje, składając namiętny pocałunek na moich ustach – Tak samo piękna w dniu, w którym ją udusiłem…

– Williamie, liczę do trzech…i strzelam… – mamrocze Henryk, powstrzymując wymiociny.

–  Christina, posłuchaj – słyszę głos męża, delikatny, lecz szalony – Jestem tak blisko…wystarczy, że wrócę się do odpowiedniego momentu. Potrafię. Wiem, Potrafię skoczyć dalej niż pół godziny w tył!

–  Jeden…

–  On nie zrozumie, nikt nie zrozumie, kocham cię, kocham cię tak bardzo…

–  DWA…

–  Christina…

–  T R Z Y !!!

 

Widzę, jak klęczy nade mną. Widzę łzy na jego policzkach, krzyczy…

Nie. Nie krzyczy. Śmieje się szaleńczo, tańcząc tango sam ze sobą.

 

Widzę, jak klęczy nade mną. Widzę łzy na jego policzkach, krzyczy.

 

Widzę, jak klęczy nade mną. Widzę łzy na jego policzkach, krzyczy.

 

Widzę, jak klęczy nade mną…

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Cześć Linny,

 

Po pierwsze, zmień proszę oznaczenie z opowiadania na SZORT.

 

Przechodząc do tekstu: 

 – Oszukałaś mnie! TY CHOLERNA…! – krzyczy z wyrzutem, zacisk robi się coraz silniejszy, pozbawiłby mnie tchu, ale przecież i tak nie oddycham – MASZ WRÓCIĆ! ROZUMIESZ?! WRÓĆ DO MNIE! – krzyk roznosi się echem po ciemnym pokoju, a ja nie mogę mu odpowiedzieć.

Nie rozumiem zastosowania tutaj wielkich liter. Normalne wystarczą w zupełności.

 

 – Ile bym dał, żebyśmy znowu byli razem! – krzyczy, w miłosnym uniesieniu – Christina, jesteś piękna, nawet teraz! – krzyk zmienia się w dyszenie, przymyka powieki.

To uniesienie nazwałbym z kontekstu szaleńczym, opętańczym cokolwiek w ten deseń. Miłosne uniesienie ma dla mnie osobiście znaczenie raczej pozytywne.

 

Te zdania które są wyśrodkowane – mogą być oddzielone, ale zrobiłbym je normalnie, od nowego akapitu bez wyśrodkowania.

 

Dwojako oceniam tekst. Z jednej strony ciekawa forma narracji, od martwej Christiny, z drugiej zaś mam wrażenie, że akcja nie rozwija się tak wartko, jak mogłaby. Trochę tak, jakby ciągle krążyła w jednym miejscu. A samej końcówki nie rozumiem – nie wpadłem na to, skąd taka zmiana jego zachowania. 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Bardzo dziękuję za komentarz! Zastosowałam już drobne poprawki.

 

Jeżeli chodzi o samo zakończenie, zarówno William jak i Christina są uwięzieni w czasowej pętli, która może powtarzać się nieskończoną ilość razy. Niestety, William potrafi cofnąć się tylko o kawałek, gdzie nie udaje mu się Christiny całkowicie przywrócić do życia. Ona zaś odzyskuje świadomość zawsze w tym jednym momencie. 

Hej!

Z uwag:

Sam walczyłem (nadal walczę?) z potworem zwanym zaimkoza, więc jestem obecnie na to uczulony. Myślę, że mogłabyś zwrócić uwagę na ten aspekt. Zobacz choćby na początek tekstu:

 

Widzę, jak klęczy nade mną. Widzę łzy na jego policzkach, krzyczy.

 

Słyszę chyba swoje imię, ale nie jestem pewna. Nie pamiętam zbyt wiele, próbuję poruszyć swoim ciałem, lecz bezskutecznie. Czuję smród, ale ciężko jest mi zlokalizować jego źródło.

Ten nade mną mówi coś o kolejnej próbie. Jego głos jest wręcz maniakalny, obłędny, pełen szału, rozpaczy, ale zarazem i determinacji oraz…

 

…brakuje mi słów. Moja pamięć jest coraz gorsza, zupełnie jakby ktoś zaczął przecinać nożem. 

 

Myślę, że niektóre zaimki, jak choćby ten obok ciała, spokojnie można wyrzucić. A jeśli nie to przebudować niektóre zdania tak, aby były one zbędne. Doskonały przykład jest tutaj:

 

próbuję wytężyć swój słuch – cudzego słuchu raczej nie próbowałaby wytężyć.

i tu:

Otwieram swoje suche usta i próbuję wydać z siebie dźwięk.

 

Dalej nie jest lepiej, ogólnie więc tekst cierpi na zaimkozę. Walcz z tą bestią!

 

Czuję ścisk, słyszę nieprzyjemne pękanie kości. Zacisk zwiększa się z każdą sekundą. – mało przyjemne zestawienie słów.

 

Tak samo piękna w dniu, w którym ją udusiłem… – brakuje jak.

– Williamie, liczę do trzech…i strzelam… – brakuje spacji. Pierwszy wielokropek bym wyrzucił zresztą.

Jestem tak blisko…wystarczy – to samo.

 

Dobra, co do treści. Całkiem ciekawie Ci to wyszło. Podobał mi się motyw opisywania wydarzeń wstecz. Końcówkę zrozumiałem nawet trafnie, gdyż Twój komentarz wyjaśniający przeczytałem później. Całość jest dla mnie zatem logicznie skonstruowana, choć oczywiście wiele można by podrasować.

Ciekawe,

do przeczytania :)

Pozdrawiam

 

 

 

 

 

 

 

Wydaje mi się, że wprowadzenie jest zbyt długie. Za późno zaczynasz wyjaśniać czytelnikowi, co się dzieje, wskutek czego końcówka wydaje się zbyt lakoniczna i nie wnosi do opowiadania nic nowego – od początku wiem przecież, że to pętla czasowa. 

Nie do końca też rozumiem ewolucję świadomości bohaterki. Wydaje się, że zaczyna dostrzegać coraz więcej i może to mieć związek z postępami w przenoszeniu się w czasie Wiliama. Ale zakończenie pokazuje, że jest to zwykła pętla – nic się nie zmienia.

Technicznie, też pozostawia wiele do życzenia:

Słowa tego człowieka układają się w imię.

Logicznie nie do zaakceptowania

domyślam się. Łzy tego,

Zgrzyta, proponuję połączyć zdania przez dodanie “że to”.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Pomysł mi się podobał, jednak coś tu nie zagrało i nie bardzo wiem co :? Pętelka jest, cofanie się w czasie jest, stopniowo odkrywana tajemnica jest… no, ale czegoś nie ma. Może gdyby nie ograniczenie liczby słów, podobałoby mi się znacznie bardziej – bo sam pomysł bardzo ciekawy.

Dobry pomysł na nietypowego narratora, niezłe nawiązanie do tematu konkursu. Ale dla mnie zbyt egzaltowane – w treści, w języku, a nawet w formie (te pojedyncze wersy, poszarpane akapity, kumulacje pytajników, wykrzykników i wielokropków).

Imiona bohaterów jakoś nie kleją się w spójne uniwersum (Christina, William, Henryk i Zygmunt).

Pod względem pomysłu bardzo na tak, wykonanie jakoś nie do końca… Część wprowadzająca z perspektywy Christiny chyba mogłaby być trochę krótsza z korzyścią dla głównej sceny. I te pytania, wielokropki – za duży przeciek strumienia świadomości na mój gust. Chociaż tak na dobrą sprawę czuć tu jakiś niepokojący klimat, a na koniec niepokojący dreszczyk.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Podobał mi się pomysł na prawie martwą dziewczynę ze świadomością i niektóre metafory. Bardzo dobrze opisane odczucia tej dziewczyny – to jak może się ona czuć wypadło tu bardzo obrazowo. Jest trochę błędów interpunkcyjnych i szyku, dziwnie krótkie akapity, które wypadają nienaturalnie, a i na końcu niepotrzebne entery. 

Bardzo dobry pomysł. Podoba mi się szaleństwo bohatera, którym targają skrajne uczucia w stosunku do Christiny. Fajnie, że narracja jest z punku widzenia dziewczyny. Pozdrawiam:-)

Fantastyka: Jest.

Motyw konkursowy: Jest – w formie nieco „składanej”.

 

Rozwijając myśl odnośnie „formy składanej”… Nieskończoność jako pętla, granica, jako ograniczenia nie do przeskoczenia, które ostatecznie w tę nieskończoność wepchnęły. Dość oryginalnie, ze to nie krańce nieskończoności obecnej na początku, czy ograniczenia po dojściu do niej – tutaj to właśnie granice wpychają w głąb.

 

Choć pomysł wydaje się prosty (ba, jest prosty), to jednak jest w tym coś. Jest jakiś taki klimat piwnicy, który z czasem staje się piwnicą gotycką. Niemal można sobie wyobrazić oświetlenie latarnią i długie cienie na ścianach tej piwnicy, w której rytuały się odbywają. A jednak to prawie jest tu znaczące – tekst szedł w stronę czegoś z potencjałem, a jednak czegoś brakło w opisach. Czegoś, co mogło sprawić, że klimat mógł być „namacalny” – a nie stał się. Szkoda, bo szło w dobrą stronę.

Za to bardzo podoba mi się idea uwięzienia w bardzo krótkiej pętli jako nieudana próba przejścia dalej w przeszłość.

Cóż, na etapie redakcji jest szansa, by wspomniane problemy poprawi, mam nadzieję, ze się uda :-)

 

Z rzeczy, które kłują w oczy: podwójne spacje i nadmiarowe spacje na początku niektórych akapitów.

 

Hmmm. Tekst mnie nie przekonał.

Motyw pętli jest nienowy, w pewnym momencie opko – chociaż krótkie – zaczęło mi się dłużyć.

A ogólnie niektórych rzeczy nie rozumiem. Facet zastał żonę in flagranti. OK. Ale dlaczego zabija ją, a rywala puszcza wolno? Częściej chyba jest na odwrót.

Dlaczego rywal nie bierze udziału w pętli? Dlaczego zwłoki są w coraz gorszym stanie (a przynajmniej takie odnoszę wrażenie)?

IMO, masz nadmiar zaimków “swój”. Czasami wiadomo, że nie może należeć do kogoś innego.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka