- Opowiadanie: Zinzerena - Jutro znów będzie zimno

Jutro znów będzie zimno

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Jutro znów będzie zimno

W pewnym momencie przestajesz szukać miłości w rodzinie. Nie znajdujesz zrozumienia w przyjaciołach, od których oddalasz się coraz bardziej. Nie potrzebujesz wsparcia osób, które mentalnie cię osłabiają. Przestajesz zauważać jakikolwiek sens w uczuciach, które trudno ci zdefiniować. Których podłoża nie potrafisz zauważyć. Nie wiesz kiedy wszystko się zaczęło. Może byłaś taka od początku i dopiero odnajdowałaś swoją tożsamość, może coś cię w końcu złamało i odmieniło. Jesteś zagubiona na tyle, że nie wiesz, czy twój stan pierwotny, czy teraźniejszy podoba ci się bardziej. W końcu czujesz obrzydzenie do samej siebie i z dystansem podchodzisz do swojego ciała, które nie nadąża się zagoić, nim naznaczy je kolejna rana. Musisz zrównoważyć ból psychiczny z fizycznym.

Czy miałam trudne życie? Wielu twierdzi, że nie. Agresja słowna w domu bolała gorzej niż uderzenie pijanego ojca. W końcu inni mają gorzej. Życie w dostatku uzależniało cię od rodziny, która podcinała ci skrzydła, jednak było mniej straszne niż głód w innych państwach. W końcu inni mają gorzej. Problemy w prestiżowej, opłacanej przez nadzianych rodziców szkole były bardziej znośne od ciągłej stagnacji w domu bez perspektyw. Inni mieli gorzej. Dbanie o wizerunek, drogie ubrania i dopracowany makijaż męczyły mniej niż codzienna praca w kopalni. Inni mają gorzej i ta myśl przytłacza mnie coraz bardziej, nie mogąc zrozumieć czemu wszystko tak cholernie boli.  

Byłam córką małżeństwa, które było bardziej sztuczne niż moje ciało po dwudziestu jeden operacjach plastycznych. Choć żyłam w stolicy, trudno było wyjść na miasto nie spotykając choć kilku znajomych. Ludzie zazdrościli mi popularności, kieszonkowego, często ledwo mieszczącego się w portfelu, na który inni musieliby oszczędzać pół roku. Chcieli być tak zdolni jak ja, grać na pianinie, śpiewać, pobierać lekcje tańca przeplatane z uzupełnianiem wiedzy o zasadach kultury osobistej, historii sztuki i codzienne próby zmienienia mnie w poliglotkę. To wszystko było na pokaz. Musiałam dowiedzieć się jak chcą widzieć mnie inny, a potem taka się stać. Byłam więc maskotką wystawianą dla publiczności, którą chwalili się moi rodzice przed kamerami. Cały ich związek był ustawiony. Nie sypiali nawet w jednym łóżku, choć w telewizji pokazywali się jako idealne małżeństwo. Byłam córką sławnej piosenkarki i jeszcze sławniejszego aktora. Czemu piszę w czasie przeszłym?  Nie jestem już ich córką, tylko osieroconą niezdarą walczącą o życie. Teraz wszystkie ich osiągnięcia nie mają znaczenia. Wszystko zniknęło. Pieniądze, popularność, muzyka nie znajdą uznania. Jedynie wygląd nadal mi się przydaje.  

Jak każde rozpieszczone dziecko, któremu wreszcie rozwiedzeni dla rozgłosu rodzice spuścili wodze, stoczyłam się. Zrezygnowałam z tego, w czym byłam naprawdę dobra na rzecz imprez, na których przestałam odmawiać jakichkolwiek używek i przyjemności cielesnych. Zatkany nadmiarem koki nos, zaczerwienione do łez gałki oczne z nienaturalnie rozszerzonymi źrenicami, znajoma suchość w ustach i coraz częstsze orgie przypominały mi tylko o tym jak bezwartościowa jestem. Jak ulotne są osiągnięcia, dla których poświęciłam lata, a które straciłam w kilka tygodni. Otaczałam się osobami będącymi przy mnie tylko ze względu na popularność i prezenty, które im sponsorowałam. Nie mam im tego za złe. Byłam tak nudną osobą, że tylko to mogło odegnać ode mnie poczucie samotności. Kiedyś moim marzeniem było odejście od schematu. Znalezienie kochającego męża i założenie normalnej rodziny. Dobra praca nie polegająca na kolejnej kontrowersji, która zapewniała rozgłos i pieniądze z telewizji. Wtedy wydawało mi się to banalne i tak proste do osiągnięcia. Teraz marzę jedynie o odrobinie ciepła i nie o ciepło rodzicielskie chodzi mi tym razem.  

Mróz początkowo był nie do zniesienia. Kłucie w płucach przy każdym oddechu, sztywne palce, które nie potrafiły wysłać wiadomości proszącej o pomoc. Łzy lecące od szybkiego wiatru zamarzające na policzkach po wielu zabiegach plastycznych, które w maseczkach miały więcej substancji odżywczych od mojej odchudzającej diety. W pewnych momentach zaczynasz zauważać prawdziwą wartość życia. Nawet nie wiesz, kiedy depresja znikła. Nie wiesz, w którym momencie wpisy na Facebooku przestały istnieć. Potem uświadamiasz sobie, że to ludzie je publikują, a tych z każdym dniem ubywa. Znikają tak samo jak sztuczni przyjaciele w wyjściu ewakuacyjnym, nie pomagając nawet ci się podnieść. Nie potrafisz się poddać, choć patrząc na swoją sytuację przez pryzmat dawnych czasów wybór byłby oczywisty.  

Początkowo modeling wydawał się świetnym zajęciem. Perspektywy do popełnienia wszystkich możliwych grzechów były coraz bardziej zachęcające, gdy tylko uwolniłaś się spod dyscypliny chłodnych rodziców. Chcieliśmy zasmakować wszystkiego i tak też się stało. Stosunkowo niedawno uświadomiłam sobie, że nie znałam smaku niedostatku i bólu, a teraz przyszło mi nadrabiać goryczy za całe trzydzieści lat mojego życia.  

Wszyscy wiedzieliśmy co nas czeka. Spodziewaliśmy się ostatniego zlodowacenia. Nie zrobiliśmy nic. Zrozumiałam, że wszystko co posiadał każdy z nas nie miało znaczenia. Wartości takie jak pełne konto, dobrze urządzone mieszkanie, czy samochód, o który dbaliśmy bardziej niż o nasze związki, podobnie jak dyplom ukończenia wyśmienitej szkoły, która teraz była bezużyteczna, zniknęły w przeciwieństwie do nadziei, która tliła się w nas jak dogasające o poranku ognisko. Jej promień był mały, ale wciąż ogrzewał nasze walczące ciała. Mówili to w mediach, szkołach, a nawet kościołach, choć w ostatnim okresie nikt w nich nie przebywał. Zignorowaliśmy to. Czemu? Raz się żyje! 

Szliśmy przed siebie z błahą ignorancją, nie zabezpieczając się w żaden możliwy sposób i nie mówię tu o antykoncepcji. Nie byliśmy przygotowani, ani ja, ani moi znajomi, ani służby, jak się później okazało. Liczyły się tylko głowy państwa i milionerzy. Widziałam odlatujące w kierunku kosmosu maszyny, gdy tylko wygrzebałam się spod warstwy śniegu. Reszta została. Moi rodzice nie dbali o to, czy zdążyłam się chociaż spakować. Miałam być "ich aniołkiem", więc żeby zmniejszyć ryzyko wad rozwojowych powstałam z in vitro pomimo braku zastrzeżeń w płodności stwórców, jak zresztą większość dzisiejszych dzieci. Miałam życie jak z bajki dla dorosłych, a mimo wszystko czułam się nieszczęśliwa. Trzy razy płukano mi żołądek po przedawkowaniu leków na sen. W życiu posiadałam wszystko prócz powodów do skończenia ze sobą.  

– Dajesz sobie rade?– ktoś zatrzymał się, bym dorównała mu kroku. Przybliżając się zobaczyłam, że jest to ten dziwny chłopak z kręconymi włosami z optymizmem patrzący na świat. Zanim wszystko się zaczęło był zwolennikiem survivalu. Choć od początku wyglądał jak wychudzony, pryszczaty nastolatek, miał w sobie siłę, której nie dorównywała reszta grupy.  

– Tak.– odpowiedziałam zachrypniętym i twardym głosem, który kiedyś brzmiał zupełnie inaczej. Spojrzał na mnie z naganą, jakby podważał prawdziwość moich słów.– Dzięki. – Mogę zabrać coś z twojego plecaka. Będzie ci lżej.  

– Nie wiemy nawet gdzie idziemy, więc czemu się spieszysz, Robert ?– warknęłam podirytowana faktem, że wszyscy traktują mnie jak dziecko. Mieli racje, ale trudno było mi pogodzić się z tą myślą.  

– Gdybyś faktycznie nie potrzebowała pomocy i szła równo z nami to wiedziałabyś, że nieznany cel podróży jest już nieaktualny.  

– Co?– zatrzymałam się z wrażenia, choć nie było to najlepszym pomysłem. Rakiety śnieżne zaczęły coraz bardziej tonąć w śniegu pod ciężarem ciała.  

– Tak, Magda. Jesteśmy już blisko morza. Choć teraz to w sumie jeziora, bo Cieśniny Duńskie już dawno odłączyły Bałtyk od Morza Północnego mierzejami. – wycedził pomagając mi wyjść z zaspy.  Kiedyś nauczał geografii, a każde jego zdanie brzmiało jak czytane z książki.  

– I co dalej?– nie miałam ochoty rozmawiać z coraz to szybszym oddechem.  

– Wszyscy zmierzali na północ. Na pewno znajdziemy tam jakieś służby. Szwecja była gotowa na nową epokę lodowcową.  

– Gdzie jest Nadia?– spytałam po dłuższej przerwie w ciszy. Jedyna osoba, z którą potrafiłam  rozmawiać nie dołączyła do zespołu od dwóch dni. Przede mną  były cztery  sylwetki, wśród których nie rozpoznałam przyjaciółki. 

– Będzie pewnie czekała na brzegu.– jego wzrok budził we mnie odrazę i zniesmaczenie. Byłam teraz jedyną dziewczyną.– Widocznie nie znalazła jeszcze nic ciekawego.  

– Rozumiem.– patrząc na walczący z bielą śniegu ściemniający się horyzont chciałam, żeby czas się zatrzymał i nie przerażała mnie myśl o pożerającej życie nocy, która bywała często ostatnią nocą wielu zwierząt.  Mało jakie gatunki przetrwały.  

– Zatrzymamy się tu.– powiedział Igor idący przede mną, zrzucając jednocześnie plecak na ziemię i zaczynając stawiać  namiot z resztą ekipy. Oni muszą rozkładać namiot, ja będę musiała rozłożyć nogi. Odpycham od siebie świadomość, że tylko dlatego tu jestem.  

Mogłam usiąść dosłownie na moment. Nic nie jadłam, w obawie, że zaraz to zwrócę. Nie czekałam długo na nieuniknione.  

– Wstań.– powiedział najbardziej bezkompromisowy członek ekipy, który grał rolę lidera. Posłuchałam.– Podwiń kurtkę.  

Nie stawiałam kolejny raz oporu, gdy zdejmował mi spodnie. I tak każdej nocy.  

W pewnym momencie przestałam czuć do siebie niesmak wstając rano. Nie czułam już bólu w plecach, ciało przyzwyczaiło się chyba do całodobowego marszu. Tak jak zawsze o świcie, szłam pierwsza z dala od reszty grupy porządkując myśli.  

Odrywając wzrok od podłoża zobaczyłam przed sobą drobną postać w czerwonej kurtce. Podobnie jak ja zatrzymała się na mój widok. Dopiero po czasie zrozumiałam, że widzę własne odbicie w zamarzniętej ścianie lodowca.  

Podchodząc bliżej nie dziwiłam się, że nie poznałam samej siebie. Wiele nie schudłam, nie miałam czego gubić, za to powstrzymywane przez zabiegi kosmetyczne zmarszczki poddały się teraz grawitacji. Zapadnięte oczodoły podtrzymywały zaszklone oczy bez doczepianych już rzęs i makijażu. Miodowe, błyszczące niegdyś włosy był związane w matowego warkocza o kolorze słomy. Jedynie nos, choć trochę zaczerwieniony i niezapchany amfetaminą, nadal stał zadziornie. Przypomniały mi się lata, w których z dumą patrzyłam w lustro z powodu osiągnięć. Potem spełnione cele zmieniłam na fascynację aparycją, zmniejszając tym samym swoje wymagania. Teraz moje odbicie nie jest niczym innym niż symbolem porażki.  

– Już się napatrzyłaś?– usłyszałam znajomy głos zza placów. Damski. 

– Nadia?– krzyknęłam z uśmiechem gdy odwróciłam się w stronę przyjaciółki. Nie słyszałam jej kroków.  

– Gdzie zgubiłaś resztę?– spytała przytulając mnie na powitanie. Liderem grupy był jej brat. Choć była kobietą, jej niezależność nie zmuszała jej do tego co musiałam robić ja. Nie sprzedawała swojego ciała w zamian za opiekę. Przymykała na to oko, nie mogąc stać lojalnie po jednej stronie.  

– Zaraz powinni tu przyjść. Gdzie się tak długo podziewałaś?– patrzmkąc na jej niegojącą się ranę po stracie ucha od zimna, lekko się zaniepokoiłam.  

– Znalazłam coś. Choć, sama zobaczysz.  

Posłuchałam. Wchodziła na szczyt z dużo większym doświadczeniem niż ja, jednak patrzyła na mnie z góry tylko pod względem dosłownym. Akceptowała mnie taką jaka jestem i starała się pomóc. Górowała nad wszystkimi, jednocześnie się nie wywyższając.  

Gdy weszłam na górę oparcie o kolana było świetnym pomysłem przy duszącym się przez zimno oddechu. Nie popędzała mnie, choć sama była ledwo zaczerwieniona. Nie wiem sama czemu bałam się podnieść wzrok i tak długo to odkładałam. Wreszcie stanęłam wyprostowana nie wiedząc, którym widokiem napawać się w pierwszej kolejności  

Horyzont oddzielała od ziemi biała tafla lodu ciągnąca się kilometrami. Nie można było zauważyć końca zamarzniętego jeziora, którego brzeg pokrywały zaspy śniegu. Puch osłaniał rozpadające się, drewniane barierki, a rozłamane w połowie molo podtrzymywały kolejne warstwy zamarzniętej wody. Kolejny widok był dowodem na to, że nikt się nie spodziewał burzy śnieżnej. Było i teoretycznie wciąż jest lato. Tamtego dnia słońce prażyło niemiłosiernie, a lekkie ataki chłodu nie zniechęcały tysięcy turystów do wypoczynku na wypełnionej plaży. Widziała teraz osłonięte śniegiem, półnagie ciała zamarznięte w ruchu. Kobiety z przerażeniem na twarzy, zdziwione dzieci trzymające zabawki i ich ojców, którzy nie zdążyli nawet do nich podbiec, by się pożegnać. Magda prawie uroniła łzy na widok zamarzniętego jak rzeźba ciała sprzedawcy lodów i słynnych orzeszków w karmelu, który każdego lata uprzykrzał jej urlop.  

– O w mordę!- usłyszała stłumiony, męski krzyk, który wyprzedzały zbiorowe kroki zmagające się z zaspami.  

– Co teraz?– usłyszała głos najbardziej lubianego członka męskiej części grupy. Aleksander, choć brał zapłatę identyczną co reszta, miał w sobie empatię i altruizm, mało spotykany w dawnych czasach.  

– Nie widzę innego wyjścia niż przejść przez Bałtyk do Szwecji.– Igor próbował ukryć rozczarowanie stanowczym tonem głosu.  

– Żartujesz sobie? Jak ty to sobie wyobrażasz? Nie znajdziemy po drodze zapasów, a lód nas spowolni.– zbulwersowana Nadia podeszła do swojego brata szukając w nim oparcia. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że nawet się nie przywitali. Uznała to za komplement, wierzyli w nią.– To jak samobójstwo.  

 – Mamy zapasy na dwa tygodnie, może trzy, jeśli będziemy ostrożni. Najwyżej Magda nie będzie jadła.– nie skomentowałam.  Przywykłam.– Pozostanie tutaj też jest samobójstwem.  

 – Przeszliśmy równie długą trasę, zapadając się po kolana w zaspach.– odezwał się wreszcie lider.– Też nie widzę innego rozwiązania. Mamy szanse.  

– Nadzieja umiera ostatnia, Nikodem.– Nadia ukucnęła rozpinając zrzucony z pleców bagaż.– A my razem z nią.  

– Nie ma na co czekać. Czas upływa, a razem z nim nasycenie i zapasy.  

– Czekaj.– przyjaciółka wyciągnęła z plecaka nierozpakowany jeszcze bandaż.– Magda, czy mogłabyś?  

Bez zastanowienia podeszłam do towarzyszki i podobnie jak ona uklęknęłam. Odgarniając jej przyczepione przez zakrzepniętą krew włosy zobaczyłam miejsce, w którym niegdyś było ucho. Wycięta małżowina zostawiła po sobie warstwy fioletowej, śmierdzącej skóry, które z każdym dniem odmarzały coraz bardziej. Nadia nigdy nie była piękna, a postępujące zakażenie promieniowało już na część lewego policzka o mocno zaostrzonych rysach i podkreślonej szczęce. Długi nos pracowicie wciągał powietrze przy każdym bolesnym dotknięciu rany. Brązowe, zwyczajne oczy niedużych rozmiarów wdzięcznie na mnie spoglądały, choć przy pierwszym spotkaniu emanowały litością. Jej brzydota dodawała jej charakteru, a to charakter był w niej najpiękniejszy.  

– Co to?– spytał Igor odrywając lornetkę od oczu identycznej barwy i kształtu co Nadia. Jako rodzeństwo byli do siebie podobni.  

– Człowiek?– podbiegł do niego Nikodem wyrywając mu lornetkę z rąk.  

– Czy on do nas mierzy?– Nadia próbowała zbadać jedynym odsłoniętym okiem oddaloną postać.  

– Na to wygląda.  

 

 

Przechodzenie przez lód i gwałtowne ruchy próbujące utrzymać równowagę nie bardzo współgrały z próbą zachowania spokoju. Ubrany w warstwy grubych, czarnych ubrań mężczyzna wciąż do nich mierzył. Stojąca, wyprostowana sylwetka, pomimo pokaźnego ciężaru, stabilnie stała na grubym lodzie. Nikodem szedł pierwszy, a jego aktorski spokój demaskowała kropla potu spływająca po pulsującej skroni.  

– Nie przyszliśmy tu szukać konfliktu, chcemy tylko przejść do Szwecji.  

Napastnik nie drgnął, a jego oczy ledwo odsłonięte przez naciągniętą, futrzaną czapkę sprawiały wrażenie jakby nie rozumiał co się do niego mówi. I najpewniej tak właśnie było.  

– Nie mam lornetki, tylko celownik mógł mi was przybliżyć.– zaczął po szwedzku, a nikt w grupie nie zrozumiał jego słów. Prócz mnie, choć w ich oczach jestem nikim.  

– Rozumiemy, pozwól nam tylko bezproblemowo przejść.– patrzyłam cały czas na stojącego z opuszczoną już bronią mężczyznę, czując na sobie wzrok towarzyszy. Wreszcie poświadczyłam o mojej przydatności w grupie.  

– Pozwolę. Proszę, idźcie.– powiedział schodząc im z drogi. Poruszał się po lodzie bez najmniejszego drgnięcia, miał duże doświadczenie.  

Gestem ręki pozwoliłam przejść grupie. Wszyscy patrzyli na mnie z podziwem, a ja nie spuszczałam wzroku z mężczyzny szukając w tym wszystkim podstępu. Minęliśmy go o kilka kroków, gdy ponownie podniósł snajperkę. Spanikowaliśmy, jednak tylko przez moment. Spust nie był wymierzony w nas.  

– Nie!- krzyknęłam, choć mój głos był zagłuszony przez głośny strzał.  

Na lód spłynęła gęsta maź. Mieszanina mózgu z litrami krwi, które atakowały białą warstwę lodu swoją czerwienią. Mężczyzna ciężko upadł, a osłabiony od ciepła cieczy lód, lekko się podłamał. Nie czekaliśmy na komendę, czy jakiś znak. Szybko popędziliśmy przed siebie, uciekając przed pędzącą szramą grawerującą gładką powierzchnię zmarzliny. O osiągnięciu apogeum mojej prędkości i idącym za tym zmęczeniem pomagały mi zapomnieć chmury, których z każdym dniem przybywało. Moją uwagę przykuła głównie jedna z nich. Sunący po niebie biały puch kształtem przypominał statek oddzielony od reszty obłoków błękitem nieba utożsamianym z morzem. Był to ostatni widok, który zobaczyła przy pełni świadomości. Statek, nie niebo.  

 Mała kulka w oddali, którą zauważyli już prędzej, zdezorientowani przez snajpera, okazała się olbrzymim i rozpędzonym lodołamaczem, który płynął prosto na nich. Oddzieliłam się od grupy, trzymając się przeciwnej strony drugiego boku statku. Potem poczułam tylko uderzenie głowy o oddzieloną od reszty lodu krę i zimno.  

 

 

– Co z nimi robimy?– dźwięki dobiegały do mojej głowy przez pisk i dudnienie w uszach. Słyszałam słowa, ale ich znaczenie do mnie nie dochodziło.  

– Mamy nadmiar ludzi.– zaczęłam odróżniać poszczególne głosy, gdy słuch się wyostrzał. Dopiero po którymś zdaniu uświadomiłam sobie, że rozmawiają po szwedzku.  

– Jesteście potworami!- usłyszałam znajomy damski głos, który zagłuszył huk broni. Potem paniczne głosy, w których rozróżniała tony członków grupy.  

 Odzyskując świadomość i przyjmując logiczny rozwój wypadków podniosłam się ostatkami sił. Otwierając oczy oślepiło mnie białe światło, które z czasem zaczęło odkrywać inne barwy. Głównie czerwień. 

Na widok leżącej w kałuży krwi chudej postaci bez ucha walczyłam z utrzymaniem świadomości. Nadia nie powinna tak skończyć. Dopiero po chwili zobaczyłam swoje otoczenie. Dziesiątki zakrwawionych, nagich ciał jak manekiny zwisały z sufitu głową w dół . Wszystkie, pomimo różnicy w budowie, płci i urodzie, wyglądały jak jednakowe manekiny oblane farbą.  

Chłód uderzył w moje nagie ciało. Reszta też była rozebrana, jedynie dwaj ubrani w biały kitel mężczyźni byli okryci. Patrzyłam na śmierć Roberta, który do końca z pogardą w oczach stał wyprostowany. Zobaczyłam strugę krwi na ścianie po strzale w kierunku Igora. Na koniec próbę przekupienia przerwał huk broni skierowanej do Nikodema. Byłam w takim szoku, że nawet nie zareagowałam. Oni byli w tym samym stanie, dlatego nawet nie próbowali uwolnić się z grubych łańcuchów. Czekałam na swoją kolej błądząc wzrokiem po moich stopach tonących we krwi.  

– Co z nią?– spytał niższy i wydawało się mniej stanowczy niż Szwed.  

– Zostaw.– powiedział z szyderczym uśmiechem drugi.– Jest ładna. Przyda się.

Koniec

Komentarze

Zinzereno, wrzuciłaś ten sam tekst jedyne cztery razy…

Przez problem z internetem ;)

 

Maja Potocka

Zinzereno, wrzucanie kilku opowiadań pod rząd nie jest zbyt dobrym pomysłem. Lepiej dozować teksty w kilkudniowych odstępach, tak będzie dla użytkowników portalu przystępniej. Poza tym, dobrze też dać się poznać innym, odwiedzając i komentując ich teksty :)

deviantart.com/sil-vah

Ok ;) Niebawem przeczytam Twój tekst i wrócę.

Dobra historia, ma potencjał na dłuższy cykl opowiadań lub książkę. Popracuj nad interpunkcją i stylem. Trzymam kciuki, Majka.

Nowa Fantastyka