- Opowiadanie: Linny - Stworzeni dla Buntu - Niosący Plagę

Stworzeni dla Buntu - Niosący Plagę

Mój pierwszy tekst, który tutaj zamieszczam :) Nie powstałby, gdyby nie pewien roleplay, o bardzo zbliżonym tytule – “Zrodzeni z Buntu”. Opierając się na tym, co udało się stworzyć podczas 8 rozdziałów RP, przedstawiam historię Aldrica – ambitnego mechanika, wyznaczonego do brudnej roboty. 

 

Do tej pory powstały 3 rozdziały historii, jeżeli spodoba się ten fragment, spróbuję podesłać pozostałe :) 

 

Zależy mi na feedbacku, który wskaże mi zarówno plusy i minusy tekstu oraz historii.  Jestem osobą, która z reguły odpowiada na komentarze i stara się stosować do rad tych bardziej doświadczonych.

 

Życzę udanej lektury!

Oceny

Stworzeni dla Buntu - Niosący Plagę

Pewne rzeczy wymagają pewnych poświęceń. Pewne prawdy skrywają w sobie mniejsze prawdy. Żeby je dostrzec, trzeba mieć otwarty umysł. Nie zmienisz prawdy, bo prawda jest prawdą i pozostaje niezmienna, chyba że zmieni sama siebie. Jeżeli prawda zmienia samą siebie, to jej przychodzi decydowanie o własnej prawdziwości. To ona kształtuje prawdziwość dookoła siebie, prawdziwość, której nie można zmienić, ale może zmienić sama siebie.

 

Tiberus Neolan "Człowieczeństwo Maszyny" rok 2078

 

 

Zamknął książkę z cichym westchnięciem. Byli już tutaj przynajmniej od kilku dobrych godzin, szukając tej jednej, konkretnej. Magazyn był zapuszczony, a zapach stęchlizny unosił się w powietrzu, jak gdyby nie miał nic innego do roboty. Szereg okien pod dachem ledwo co było w stanie wpuścić chociaż odrobinę światła do środka.

– Nic nie rozumiem z tego bełkotu – wymamrotał dziesięciolatek, wbijając swoje orzechowe spojrzenie w swojego starszego brata. Poprawił czapkę prasową na głowie. Była zdecydowanie zbyt duża i non stop zsuwała mu się na czoło – To ty jesteś dobry w takie klocki, nie ja – rzucił książkę w jego stronę, a białowłosy chłopiec, oparty o ścianę magazynu złapał ją – wymyśliłeś sobie projekt, a dopiero teraz szukasz lektury?! I to TUTAJ?! – w jego głosie brzmiało wszystko naraz, zmęczenie, znudzenie, irytacja. Może i nawet coś więcej.

– Marty ma rację, jesteśmy tutaj może z cztery godziny i póki co znaleźliśmy tylko śmiecie. No wziąłbyś nam powiedział czego konkretnie potrzebujesz? – Do lamentowania dołączył się kolejny chłopiec. Strzepał ze swoich lokowanych, ciemnych włosów kurz. Stał na taborecie, próbując sięgnąć czegoś, co zdecydowanie było poza jego zasięgiem ręki. Po pomieszczeniu rozległo się jego stękanie, gdy ze wszystkich sił próbował chwycić książkę, znajdującą się na samym tyle regału. Dosłownie chwilę potem dwójka braci usłyszała jedynie głośny plask o podłogę.

Białowłosy pokręcił głową z politowaniem, patrząc jak jego przyjaciel rozmasowuje sobie pośladki.

– Już wam mówiłem, to nawet nie musi być książka – kartkując „Człowieczeństwo Maszyny” zmarszczył brwi. Nie było to coś, co by planował znaleźć, jednak treść dzieła Tiberusa wydawała się mu intrygująca. Tym bardziej, że dotyczyła ona czegoś, co działo się w Starym Świecie – Potrzebuję informacji na temat Starego Świata, maszyn i ich programowania – więc braciszku – spojrzał na Marty’ego swoimi czerwonymi oczami. Wiedział, że ten nie lubił być tak nazywany. To go tylko utwierdzało w przekonaniu, że jest niczym więcej jak dzieckiem. Tyle, że w końcu każdy z nich nim był – ten bełkot jest jak najbardziej mi potrzebny – schował książkę do zdezelowanego plecaka i ruszył do przodu, rozglądając się po magazynie. Bycie wychowankiem slumsów Wyverstone miało swoje plusy. Kilka dobrych znajomości wśród rówieśników, a drzwi mogły otworzyć się przed nim dosłownie wszędzie. Czy to była okazja na zjedzenie posiłku w ciepłym miejscu, czy namiary na opuszczone budynki takie jak ten. Prócz półek zawalonych po brzegi książkami, w kartonach walały się stare części maszyn. Te pewnie miały być przeznaczone do dalszej rozbiórki i sprzedaży. To była jedna z głównych czynności napędzających slumsy do jakiegokolwiek życia. Czarny rynek i nielegalne części. Co zabawne, korzystały z tego także wyższe sfery miasta. Nie było mieszkańca wśród arystokracji, który nie miał w sobie jakichkolwiek ulepszeń. Te z nielegalnych produkcji często bywały tańsze, dlatego cieszyły się popularnością. Białowłosy chłopak uśmiechnął się kącikiem ust na samą myśl. Tym razem mógł mieć część z tego za darmo. Sięgnął do kartonu i zaczął przeglądać jego zawartość.

– Hej! Chyba coś znalazłem! – zakrzyknął ich przyjaciel, wyciągając z kieszeni brudnych spodni małą latarkę. Dwójka braci podniosła głowy w jego stronę, gdy ten oświetlał sporych rozmiarów robota.

– Chris…? Chyba trafiliśmy prosto…na…–Marty przełknął ślinę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu wyglądał na bardziej przestraszonego niż zafascynowanego. Światło latarki przesuwało się powoli, ostrożnie, tak, jakby Chris nie chciał pominąć żadnego szczegółu.

– Maszyna wojenna – rzucił krótko brat Marty’ego – używali ich w ostatniej wojnie. Nasi przodkowie byli aż tak bardzo zaawansowani technologicznie… – nie ukrywał swojego zaskoczenia, a jego oczy odzyskały życiowy blask. Trafili idealnie. Bardziej idealnie być nie mogło.

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że po prawie tysiącleciu to dalej będzie działać…? – Chris spojrzał na swojego przyjaciela. On także interesował się maszynami, jednak nie w takim stopniu jak tamten. Zaś Marty wyglądał na zupełnie zbitego z tropu.

– Na bogów, o czym wy tam tak mamroczecie?! – wydusił z siebie, kładąc dłoń na robocie. Próbował wyczuć jakiś ciekawy, a przede wszystkim drogocenny element. W końcu musiał sobie jakoś z bratem radzić, jego ciągłe zamykanie się w warsztacie i eksperymentowanie nie przynosiło zbyt wiele złotych moment, a te na chwilę obecną były jak najbardziej pożądane.

– O tym, że to właśnie to, czego szukam. Nasi przodkowie potrafili dokonywać cudów, Marty. Trafiliśmy na coś najbardziej zaawansowanego w ich historii. Co ciekawe, ten model wcale nie wygląda jakby leżał tu przez tyle lat…– białowłosy dwunastolatek podrapał się po podbródku, marszcząc brwi – może to po prostu wierna kopia? Ale kto by w ogóle chciał kopiować maszynę wojenną ze Starego Świata? – wiedział, że myśli na głos, ale miał to gdzieś. Liczyła się tylko i wyłącznie ta maszyna.

– Przecież to cholerstwo ani drgnie! – Chris postukał palcem metalową powłokę robota, śmiejąc się cicho – kupa metalu, kupa metalu! Nic nam nie zrobisz, nic nam nie zrobisz! – jego nastrój do żartów zdecydowanie się uaktywnił, sprzedając kopniaka „kupce metalu”.

Białowłosemu chłopakowi przez chwilę wydawało się, że ramię maszyny się poruszyło. Jednak gdy tylko to zauważył, było już zdecydowanie o kilka sekund za późno.

– CHRIS, MARTY, ODSUŃCIE SIĘ OD TEGO, ALE JUŻ! – wykrzyknął, zanim nastąpiła…eksplozja. Jednak nie taka zwykła. Chmura zielonego gazu, pełnego zabójczych substancji sunęła prosto na nich. To nie była zwykła maszyna starowojenna. To był „cichy zabójca”, najbardziej zaawansowana jednostka do wykonywania długofalowych zadań w terenie. Chrisa uratował metalowy regał z książkami, jego wstrzymanie oddechu, ale Marty nie zdążył puścić ręki z robota. Zabójcza dawka trafiła przez skórę prosto do krwioobiegu. Żyły chłopca były widoczne już nawet ze sporej odległości, a teraz zmieniały swój kolor na czarne. Gaz wydostał się szybem wentylacyjnym magazynu tak szybko jak się pojawił. To były dosłownie ułamki sekund – CO TY ZROBIŁEŚ?! – pisnął w stronę przyjaciela, który wychodził przerażony zza regału. Maszyna rozpadła się na kilka części, odsłaniając swoje zardzewiałe i zużyte wnętrze. Tyle, że maszyna nic nie obchodziła teraz chłopaka, który rzucił się na pomoc swojemu bratu – Marty…? MARTY! – krzyczał, do jego oczu wzbierały się łzy. Mógł liczyć tylko na to, że nie miał on bolesnej śmierci. Ba, może nawet się nie zorientował kiedy to wszystko nadeszło – Coś ty do cholery narobił Chris…–wyszeptał, trzymając w dłoniach ciało brata. Wiedział, że nie zapomni tego widoku do końca swojego życia. Czarna dłoń Marty’ego zwisała bezwładnie, a jego ciało było niemalże lodowate – Zabiłeś go…ty go po prostu zabiłeś…– tak, to było jedyne wytłumaczenie – ZABIŁEŚ GO! – jedyne wytłumaczenie, gdyż Chris był ostatnią osobą, która dotykała maszyny.

– To był wypadek! Nie planowałem czegoś takiego! – chłopak cofnął się krok do tyłu. Był całkowicie przerażony – Uwierz mi…nie chciałem…

– JESTEŚ MORDERCĄ CHRIS! ZWYKŁYM. MORDERCĄ! – wydarł się brat Marty’ego. Po jego twarzy ściekały łzy, cały się trząsł. Nie był to pierwszy raz, gdy doświadczył śmierci, widział ją w slumsach praktycznie każdego dnia. Jednak był to pierwszy raz, gdy dotknęła go aż tak bardzo.

 

Dźwięki rozpaczy rozległy się echem po magazynie.

 

PÓŁTORA ROKU PÓŹNIEJ

 

Pracował przy stole warsztatowym. Nie miał wystarczających warunków, nie sprzątany od ponad czterech miesięcy pokój był już zagracony do granic możliwości. Wszędzie walały się części, papiery i śmieci, w powietrzu unosił się zapach oleju, kwincytu i stęchlizny, lecz chłopak zdawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Był całkowicie pochłonięty swoim zajęciem, pomimo późnej pory i marnego oświetlenia.

Mijały kolejne godziny, a gdy w dłoniach chłopaka znalazło się gotowe dzieło, ścisnął je tylko mocniej, lecz z namaszczeniem, jakby jego istnienie było kwestią życia i śmierci. Obrócił głowę, patrząc w kąt pokoju. Robot, oparty o ścianę był już prawie gotowy, ale chłopak wiedział, że będzie musiał jeszcze trochę poczekać. Na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju lekkiego uśmiechu, chociaż nie przepełniało go szczęście. Dłonią przejechał po szyi, wyczuwając guzy pod skórą. Choroba trawiła go już od dnia tego nieszczęsnego wypadku, od dnia, w którym zyskał wroga, a stracił przyjaciela i brata. Kilka miesięcy temu stracił całkowicie głos, wkrótce miał stracić swój pokój i warsztat. Był tego całkowicie pewien. To ostatnie chwile życia, które były mu pisane spędzić w biedzie i cierpieniu. Chyba, że nadarzyłby się cud.

– Ponoć jesteś najlepszy z dziedziny staroświatowej technologii, chłopcze – z głębi pomieszczenia. rozległ się chrapliwy głos mężczyzny. Cud. Chłopak aż podskoczył na krześle, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Nie mógł. Najlepszy? Czyżby się przesłyszał?

 – Technologii wymarłej, lecz zdecydowanie potężniejszej od naszej – Patrzył spojrzeniem pełnym zaskoczenia w zarys mężczyzny w kapturze. Ten, jak gdyby znudzony, przeglądał jego papiery – Technologii mogącej działać cuda. Zgadza się? – Pokiwał głową twierdząco, a przez jego głowę przebiegało mnóstwo myśli, z których jedna zaczęła dominować. „Jakim cudem nie zauważył, że ktoś wszedł do jego pokoju?!” Uszykował dłonie do kontaktu migowego. Nauczył się tego języka z czystego przymusu, żeby nie stracić kontaktu ze światem – Znamy twoją przypadłość. Nie musisz odpowiadać. Ważne, że nam pomożesz – kontynuował mężczyzna

 – Damy ci pieniądze, środki do życia i pracy. Środki na rozwój i wzmacnianie się. Odzyskasz głos – dodał, jakby to było w tym wszystkim najważniejsze dla chłopaka. Nie mógł trafić bardziej w jego potrzeby. – Wiemy nad czym pracujesz. Będzie nam to potrzebne – mężczyzna sięgnął za pas. W pierwszym odruchu chłopak pomyślał, że ten chce wyciągnąć broń. Odsunął się krok w tył. Jednak zamiast rewolweru, w dłoni jego rozmówcy znajdowała się ciężka sakwa – zaliczka. Żebyś nie myślał, że to tylko puste słowa – położył ją na stertę książek. Było pewne, że nie chciał wyłaniać się z cienia. Obrócił się w stronę drzwi wyjściowych. I kiedy było niemalże pewne, że zaraz wyjdzie z warsztatu, stanął w pół kroku z ręką położoną na klamce.

 

Milczenie zdawało się trwać w nieskończoność.

 

 – Byłbym zapomniał o najważniejszym. Nie przyjmiemy odmowy. Od jutra pracujesz dla nas – rzucił, opuszczając pomieszczenie. Chłopak stał jak wryty jeszcze przez parę chwil, jakby próbując zrozumieć co właściwie zaszło. Podszedł do miejsca, gdzie tajemniczy mężczyzna zostawił sakwę. Otworzył ją i rozszerzył oczy. Pięć tysięcy złotych monet. Mimowolnie ścisnął swoje najnowsze dzieło w dłoni. Na metalowym implancie znajdowały się elegancko wygrawerowane litery, tworzące jedno słowo…

 

 

NADZIEJA

 

Tylko dlaczego ktoś miałby proponować mu pracę, której nie mógłby odmówić? W mieście było wielu innych, bardziej doświadczonych mechaników od niego. W skrócie mówiąc, było ich nawet na pęczki. Jednak jakimś cudem trafiło na niego. Życiowa szansa, czy może też życiowe przekleństwo…?

Tej nocy było mu bardzo ciężko zasnąć. Jego głowę zajmowały bowiem chaotyczne myśli. Na temat nieproszonego gościa, na temat wypadku, na temat Chrisa, na temat Marty’ego, na temat staroświatowej technologii, na każdy temat, o którym pomyślał chociaż przez ułamek sekundy.

 

***

 

Pierwszy dzień pracy nie zaczął się najlepiej. Kolejnych dwóch przybyszy w kapturach wyciągnęło go zaspanego z łóżka, a następnie wywlekło na ulice slumsów Wyverstone. Obudził go dopiero gwar miasta budzącego się do życia. Ludzie pospiesznie dreptali po chodniku, każdy w swoją stronę, nie przejmując się tym, czy ktoś w tym momencie dokonuje kradzieży, czy ktoś kogoś obija po twarzy, czy wbija mu sztylet między żebra. Smród, bród i ubóstwo. Sam chłopak oddałby wszystko, żeby wrócić pod ciepłą kołdrę i udawać, że go nie ma. Ostatnie czego chciał to spacer po okolicy, która przypominała mu za wiele o paru sytuacjach.

– Oni naprawdę oszaleli, że chcą do tego brać dziecko – wymamrotała jedna z postaci, tym razem była to kobieta. Białowłosemu chłopakowi ciężko było dostrzec jakiekolwiek szczegóły, gdyż ciemny materiał kaptura skutecznie zasłaniał postaciom twarze.

– Tyle, że tak będzie łatwiej, nie uważasz? Mała księżniczka, młody mechanik, kto wie, może coś jeszcze z tego wyjdzie? – zaśmiała się druga postać, tym samym chrapliwym głosem co dzień wcześniej.

– Frans, jesteś obleśny. Co sobie o nas młody pomyśli? Że jesteśmy bandą zboczeńców? – kobieta w kapturze pokręciła głową, a chłopiec miał wrażenie, że zerknęła na niego z litością w oczach. Wysilił się na uśmiech, próbując przeanalizować to, co usłyszał? Księżniczka? Czy oni chcieli, by zaczął pracować dla rodziny królewskiej?! Poczuł jak serce zaczyna mu szybciej bić. Wszystkiego by się spodziewał, ale nie tego. Sam król był znany z tego, że wprowadził w mieście chaos, że każdy (prócz tych żyjących w slumsach) ostrożnie stawiał kroki, bo groźba śmierci wisiała nad nim za każde drobne przekroczenie. Tyran Isaiah XV. Najgorsza osobistość, z którą można było próbować wchodzić w jakiekolwiek układy. Nie podobało mu się to. Przełknął głośno ślinę, powoli idąc po wyłożonym kamieniami chodniku.

– Widzisz? Wystrachał się – kobieta poklepała go po ramieniu – Aldric, tak? – spytała, spuszczając dłoń – twoi rodzice dali ci bardzo fantazyjne imię. Nie byli stąd, prawda?

– A ty co go tak wypytujesz? – Frans nie brzmiał na zadowolonego – Młody i tak ci nie odpowie, ma wyżarte struny głosowe. Dali robotę niemowie i dzieciakowi, to prawda, ale młody jest bardzo utalentowaną jednostką. Zupełnie jakby urodził się do bycia mechanikiem. Jego zdolności zostały dostrzeżone przez Organizację i powinien się z tego cieszyć. Rzygać mi się chce na widok tej dziury…

– Ale dostanie swój przydział, tak jak każdy, Frans…

– O ile dostanie, Liz – przerwał kobiecie mężczyzna – równie dobrze mogą go zamknąć z Miedziakiem, a wtedy dostanie po dupie – wymamrotał, poprawiając kaptur.

– FRANS! – Elizabeth zatrzymała się, zasłaniając Aldrica, jakby chciała go chronić od wszelakich podłości tego świata – to jeszcze dziecko…– dodała półszeptem i pokręciła głową. Nie trzeba było się długo nad tym zastanawiać, żeby się domyślić, że nie miała chęci do dalszej dyskusji.

Resztę drogi spędzili w niekomfortowej ciszy. W ciszy, która dawała Aldricowi czas na refleksję. Z każdym przebytym krokiem czuł coraz większy dyskomfort oraz ścisk w żołądku. Wychodząc ze slumsów dostrzegł budynki bogatszej sfery. Kolorowe kamiennice, zdobione framugi drzwi, pomniki, fontanny, kolorowo ubrani ludzie i metalowi towarzysze, wyglądem przypominający zwierzęta. Wyverstone potrafiło być piękne, jeżeli miało się wystarczające do tego środki. Nie miałeś złotych monet? Witaj w slumsach! Masz dobrze płatną pracę? Jadasz w najlepszych knajpach! Pomijając fakt strachu przed egzekucją i bycie pod ciągłą obserwacją, w Wyverstone żyło się nawet przyjemnie. Po kolejnych krokach skręcili w wąską alejkę, a gdy zrobiło się już tak ciasno, że musieli zacząć iść jeden za drugim, Frans zatrzymał się.

– No, młody, teraz twój wielki dzień – rzekł, otwierając drzwi niebieskiego budynku. Sama budowla wyglądała niepozornie, ale różniła się od pozostałych drobnym szczegółem. Nie miała nigdzie obowiązkowego godła miasta, dwugłowej Wyverny w koronie. Aldric poczuł ciężką dłoń Fransa na swoich plecach. I nim zdążył jakkolwiek zareagować, ten wepchnął go do środka, a drzwi zamknęły się z trzaskiem. W środku było ciemno, szukanie źródła światła nie miało najmniejszego sensu, okna były zasłonięte kotarami. Gdyby Aldric mógł mówić, pewnie zadałby to jedno pytanie – „Halo?”. Tyle, że nie miał takiej możliwości. Otrzepał się z kurzu i dopiero wtedy dostrzegł kobietę o dostojnych rysach twarzy. Blond loki sięgały jej aż do bioder, a spod płaszcza wysuwały się drogie szaty. Kobieta mierzyła go lodowatym spojrzeniem przez chwilę, która zdawała ciągnąć się w nieskończoność.

– Aldric Riverhel…syn pary imigrantów z Królestwa Celestii…–zaczęła kobieta, przedłużając każde zdanie – to prawda, tam jest pełno Czerwonookich tak jak ty – na zaciśnięte ze złości pięści Aldrica zareagowała wzruszeniem ramion. Dobrze wiedziała, że nie mógłby się słownie obronić – Rozumiem, że nie wyjaśnili ci na czym dokładnie będzie polegać twoja praca? – nie czekała na jego odpowiedź, po prostu obróciła się do niego plecami – Podziwu godne, że trzymali język za zębami tak długo. I ciebie, młody chłopcze także będzie obowiązywała klauzula poufności. Dlatego, że naszym obiektem jest ktoś bardzo drogi mi i temu miastu – przerwała na chwilę, jakby popadając w zadumę – mianowicie chodzi o moją córkę.

To znaczyło tylko jedno. W tej chwili Aldric stał przed samą królową Wyverstone. Poczuł jak miękną mu kolana. Nie wiedział jak zareagować, a od kobiety wręcz emanowała arogancja. Traktowała go jak przedmiot, narzędzie, samo jej spojrzenie wystarczyło, żeby dać mu to do zrobienia. Nie było odmowy, tak? Tak, nie było odmowy. Odmowa równała się gilotynie albo sznurowi. Spuścił wzrok. Musiał być posłuszny. Musiał, jeżeli chciał się kiedyś zemścić za ten jeden, nieszczęsny dzień.

– Dobrze, widzę że rozumiesz powagę sytuacji – zaczęła znowu królowa – mój mąż jest okropnym paranoikiem, zabójców widzi na każdym kroku. Nawet wśród najbliższych. Oskarża o szpiegowanie swoich synów, ślubnych i nieślubnych, oskarża o różne rzeczy także i mnie – pokręciła głową, w jej słowach można było usłyszeć zmęczenie – ale jest jedna osoba, którą traktuje z namaszczeniem i nie chce, by spadł jej chociażby włos z głowy. Trzyma córeczkę szczelnie zamkniętą w twierdzy. W mydlanej bańce, gdzie dostaje wszystko na co tylko ma ochotę – przeszła kilka kroków w bok i zatrzymała się – więc nawet przez myśl mu nie przejdzie, że za kilka lat jego ukochana córeczka powstrzyma tyranię, która męczy nasze miasto od lat. Każdy chce rewolucji, Aldricu, każdy chce zmian, ale każdy się boi. Gdy zaproponowano mi rewolucję z ręki własnych dzieci bałam się, a najstarszy syn nie nadawał się na zabieg. Protezy, wzmocnienia, mechanika, ta przeklęta alchemia, wszystkie nauki robią z ludzi nadstworzenia…z jednej strony piękne, z drugiej przerażające…ale ty sam to studiujesz. Rozumiesz ideę człowieka idealnego. Nieśmiertelnego. Władcy idealnego. Takiego, któremu można zaprogramować empatię, skoro ludzie już dawno zapomnieli czym ona właściwie jest – słowa królowej były dla Aldrica czystym tokiem myślowym, mówiła to, co jej ślina na język przyniosła, zupełnie tak, jakby bała się powiedzieć wszystko wprost. Również i on sam miałby trudność w przekazaniu podobnych informacji na jej miejscu. Tutaj starał się ją zrozumieć. Przytakiwał głową, udając, że jest przychylny jej ideom i pomysłom, chociaż prawda była zupełnie, ale to zupełnie inna – Plan jest idealny, wieloletni, przynajmniej na najbliższą dekadę. Twój wkład będzie w to wszystko największy. Moja córka poprowadzi rewolucję – kobieta obróciła się twarzą do Aldrica. Ciężko było mu stwierdzić co właściwie widział w jej wyrazie twarzy w tym momencie. Oczywistym faktem było, że dręczył ją cały ten fakt i decyzja, którą musiała podjąć.

 

A jej kolejne słowa utwierdziły go w przekonaniu, że królowa jest równie szalona co jej małżonek.

 

CZTERY LATA PÓŹNIEJ

 

Aldric wylądował na chodniku w tej samej alejce, w której po raz pierwszy miał styczność z Organizacją. Na jego poturbowanej twarzy malowało się zaskoczenie, ale przede wszystkim także i przerażenie. Odkaszlnął krwią, czuł ścisk w gardle, guzy stawały się większe z dnia na dzień, śmierć czyhała wręcz za rogiem, to cud że jeszcze nie wzięła go w swoje ramiona. Ciężko dyszał, czując kolejne krople deszczu spadające mu na białego koloru włosy. Minęły cztery lata, odkąd zaczął pracować dla ludzi, których w ogóle nie znał. Minęły trzy lata, odkąd obiecano mu syntezator mowy…Chłopak uśmiechnął się kącikiem ust, jednak nie było w tym nic wesołego. Podążał za nimi jak ślepy, myśląc tylko o powrocie do normalnego życia, ale raz podjęte kroki nie pozostawiały żadnej możliwości odwrotu. Albo praca, albo stryczek.

Wiedział, że to co zamierzała zrobić organizacja w najbliższym czasie wykraczało poza wszelakie normy, wiedział, że sam będzie musiał tego dokonać, a dzisiejszego wieczora dali mu do zrozumienia co się stanie, jeżeli zrezygnuje. Nie był to pierwszy raz, gdy próbował się im postawić, gdy próbował przekonać, że dzieło jego stworzenia będzie lepszą alternatywą niż robienie tego rodzaju krzywdy księżniczce Charlotte. Miał połączyć biologiczne ciało księżniczki Charlotte z mechanizmami. W ciągu dekady miała stać się najbardziej zabójczą bronią w historii, a on powinien być dumny z tytułu tego zaszczytu, którego doświadczył. Nie chciał tego robić, a przede wszystkim nie chciał krzywdzić małej, niewinnej dziewczyny. Wielokrotnie widział jak bawiła się w ogrodzie, jak żyła pełnią dzieciństwa. Świadomość, że miał jej to wszystko odebrać, że miał skazać jej niewinność na śmierć…była niezmiernie przytłaczająca. Ale organizacja nie znała czegoś takiego jak odmowa. Wielokrotnie próbowano mu wyperswadować jego własny sposób myślenia. Nie mógł w tej kwestii zrobić nic.

Aldric zaśmiał się bezgłośnie, wypuszczając powietrze, wpakował się w większe bagno niż myślał, siedział po samą szyję w gównie i dopiero zaczęło to do niego docierać. Dał się wrobić, dał się zmanipulować, dał się zaślepić obietnicą odzyskania zdrowia i zdobycia funduszy…Był najlepszy w tym co robił, a i tak inni przejmowali osiągnięcia na siebie…W tym świecie łatwo było podrobić patent, łatwo było przerzucić czyjeś nazwisko, łatwo było zarobić na czyimś geniuszu…W tym świecie to jemu przypadło robić za ofiarę, ale wiedział, doskonale wiedział, że już nie będzie nią długo. W końcu to on dzierżył najcenniejsze dla Wyverstone dzieło. To, co wydawało się przegraną pozycją, teraz mógł wykorzystać dla swojego zwycięstwa.

Podniósł się na drżących nogach, czuł, że jedna była złamana, ledwo mógł się na niej trzymać. Zacisnął z bólu zęby i zaczął kuśtykać w stronę swojego warsztatu, chociaż czasem zastanawiał się, czy nazywanie go „swoim” miało już jakikolwiek sens. Jego lokal znajdował się teraz w bogatszej dzielnicy miasta. Wyposażenie zostało zmodyfikowane, wymienione na droższe, uzupełnione o rzadziej dostępne części. Organizacji zależało na tempie i jakości pracy, nie skąpili więc złotymi monetami na elementach pomieszczenia, ale dla chłopaka zdawało się to być aż za bardzo przytłaczające.

Zamknął za sobą drzwi, spoglądając na robota w rogu pokoju. Od dłuższego czasu go nie dotykał, metal zaczynała pokrywać lekka rdza, głowa maszyny była zupełnie przykurzona, można było także dostrzec kilka pajęczyn. Chłopak zacisnął pięści. Po tym, co ostatnio się wydarzyło, potrzebował ochrony. Sam był zbyt słaby, żeby móc się obronić, jego organizm trawiła choroba, której jeszcze nie był w stanie pokonać. Wiedział, że nie ma czasu, żeby stawiać maszynę zupełnie od podstaw, wiedział że będzie musiał go poświęcić…Nachylił się nad nim, a wtedy zza koszuli wysunął mu się medalion, zrobiony z pewnego implantu…jego największe dzieło stworzenia…Ujął go w dłonie. Chcieli jej tak bardzo, ale nie była jeszcze gotowa…Nie mogła być…nie tym miała być…Miała być jego, jego własną nadzieją…Nadzieją na lepsze życie. Schował medalion, wbijając wzrok w zamknięte, metalowe powieki robota. A on…on miał być jego bratem…Chłopak delikatnie położył dłoń na metalowym ramieniu maszyny.

 

Teraz pozostawało zmienić jego przeznaczenie.

 

***

– Kim jest księżniczka Charlotte? – członek organizacji trzymał Aldrica za kołnierz, chociaż w każdej chwili gotowy był go udusić – Mów!

– Pierdol się – odsyczał metalicznym głosem chłopak, uśmiechając się kącikiem ust. Odkąd tydzień temu zaszczepiono mu syntezator mowy, nie wahał się go nadużywać. Dzisiejszy dzień był kolejnym, gdzie postanowił się postawić. Chcieli, żeby myślał tak samo jak on, chcieli, żeby był kolejnym pionkiem w tej grze. Chcieli grzecznie wyprać mu mózg, jednak sam miał w sobie tyle samozaparcia, że nie dawał się tak łatwo.

– Księżniczka Charlotte jest Nadzieją dla Wyverstone – powtarzał w kółko jego oprawca, za każdym zdaniem lądując swoją pięścią na jego twarzy. Aldric po kilkunastu kolejnych ciosach był zmęczony, nie będąc w stanie unieść poobijanej głowy do góry – Powtórzysz to zdanie wreszcie?!

– Na bogów, przestańcie, zabijecie go! – z krzykiem do pomieszczenia wbiegła Elizabeth. I gdyby mógł, Aldric uśmiechnąłby się do niej. Liz miała w sobie to coś, co łagodziło obraz Organizacji. Była jak ta jedna, racjonalna strona, która robiła wszystko, żeby Aldric dożył do Dnia Zero. Podbiegła do niego i delikatnie wytarła twarz z krwi. Uśmiechnęła się lekko. Znał ją tyle lat, a nigdy nie widział więcej niż delikatne rysy twarzy wystające spod obszernego kaptura – Po prostu im to powiedz i będzie po wszystkim…nie musisz w to wierzyć, wiem, że jesteś inny od nas, że chcesz się postawić, ale to tak nie działa – ściszyła głos do szeptu – po prostu zrób co ci każą. Ten jeden, jedyny raz – podniosła się, zabierając brudną od krwi Aldrica szmatę.

– Liz! Szefostwo ciebie chce widzieć! – kolejny członek Organizacji wskazał kobiecie drzwi, a ta nawet nie obróciła się w stronę chłopaka. Bo dobrze wiedziała, że już nie mogła.

– To jak, młody? Kim jest księżniczka Charlotte? – zaciskając pięści, mężczyzna w kapturze wyszczerzył paskudnie zęby.

– Jest Nadzieją – rzucił ledwo słyszalnie Aldric, licząc na to, że za chwilę wszystko się skończy.

– Nadzieją dla…? – oprawca nie dawał za wygraną, był gotów wyciągnąć z niego całą sekwencję nawet i siłą.

– …dla Wyverstone – wycedził przez zęby chłopak. Z ledwością podniósł głowę i wbił wściekłe spojrzenie w tego, który go tak urządził. Ten zaś poklepał go radośnie po ramieniu. Aldric skrzywił się z bólu.

– I widzisz, stworzyłeś coś dla wielkich rzeczy – zaśmiał się mężczyzna, opierając o ścianę – Powiem ci coś młody. Organizacja ma swoje oczy wszędzie. Wiemy co kombinujesz. Wiemy czym jest ten śmieszny wisiorek u ciebie w szafce…i doskonale wiemy jak go wykorzystać…

 

Nie zamierzał słuchać już dalej. Oczy chłopaka rozszerzyły się mimowolnie. Gdyby tylko miał siły, rzuciłby się na dryblasa, a następnie biegiem do warsztatu.

 

Tyle, że na opuszczenie siedziby Organizacji pozwolono mu dopiero kolejnego dnia.

 

***

–Zabrali, zabrali mi ją! – wydusił z siebie lekko metalicznym głosem, ostatkiem sił wbiegając do pokoju. Po jego podbródku ściekała jeszcze świeża krew, miał podbite i zapuchnięte oko, zdawał się być bardziej roztrzęsiony niż kiedykolwiek. Jego warsztat wyglądał jakby przeszła przez niego burza, wszystko leżało w nieładzie, części walały się po podłodze, każda, nawet najmniejsza szuflada została otworzona. Organizacja doskonale wiedziała czego szukać.

Zabrali ją. Najważniejszą rzecz. Samokształtującą się jednostkę, nadzieję ludzkości. Nadzieję dla Wyverstone, delikatną sztuczną inteligencję…Aldric ze złości i rozpaczy uderzył pięścią w warsztatowy stół. Był zbyt słaby, by móc się im postawić, zdecydowanie zbyt słaby. Jego czerwonej barwy oczy zaszły łzami, zdawał się być zupełnie bezradny. Został okradziony z najważniejszego dzieła swojego życia, które nie było jeszcze nawet gotowe. Upadając na kolana, chwycił się za głowę, zanurzając drżące palce w białych włosach. Wszystko szło źle. Bardzo źle.

Rada organizacji przegłosowała, że Nadzieja trafi do ciała księżniczki Charlotte, w ten sposób zastępując ją. Chłopak nie zamierzał oddawać jej dobrowolnie, a tym bardziej nie miał takich zamiarów w stosunku do Nadziei. Ona była jak dziecko, delikatny kod, którego trzeba było nauczyć tak wielu rzeczy…Mogła uczyć się od swojego nosiciela i to było coś, na czym najbardziej mu zależało. Ona miała poznawać świat przez niego, jego własnymi zmysłami, dopiero potem mogła stać się tym, kim chciał, żeby była. Nadzieją. Wybawicielką, niosącą pokój i dyplomację, ogromną wiedzę…Dokonującą niebywałych osiągnięć bez udziału przemocy. Tym miała być, miała być jego własną nadzieją, nadzieją na lepsze życie…jednak Aldric już wiedział, że nigdy do tego nie dojdzie.

 

***

 

Jego robot był już w połowie przekształcania. Potrzebował go bardziej jak do tej pory, był dziełem ilustrującym całą jego frustrację, zaczął odstraszać samym wyglądem, chłopakowi nie zależało już, żeby przypominał on bardziej człowieka niż maszynę. Teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Teraz tworzył kogoś, a raczej coś, co będzie służyło mu bezgranicznie, coś, co będzie wykonywało proste rozkazy, coś, co będzie go chroniło przed gniewem organizacji. Sam…sam był zbyt słaby.

Nastolatek podniósł się z kolan i spojrzał prosto w ciemne oczodoły swojego przyszłego ochroniarza.

– Nie będziesz nawet miał świadomości kim jesteś – rzucił krótko, wycierając swoją twarz z krwi. Nie był już w stanie w pełni okazywać emocji głosem. Był tylko metaliczny pogłos i przeraźliwy chłód – Będziesz tylko sprzątać – kontynuował, łącząc ze sobą kolejne części – Będziesz miał siłę, ogromną siłę. Będziesz niepokonany, ale nigdy nie będziesz człowiekiem…Będziesz tylko rozumiał proste rozkazy, rozpoznawał otoczenie, wyczuwał funkcje życiowe innych istot…– przełknął ślinę – Nigdy nie wybaczę, że on mi ciebie odebrał, wiesz, Marty? – poklepał wyłączonego robota po ramieniu – Być może któregoś dnia to ty pozbawisz go życia. Na to zasłużył. Chciałem dać ci drugie życie, ale…–spojrzał na humanoidalną maszynę, która czekała na programowanie – …ona też na takie zasługuje. Miała być dla niej matką, wiesz? Matką, która straciła własne dziecko, dlatego wiedziałaby jak bardzo, ale to bardzo trzeba dbać o kolejne – zaśmiał się, gdyby nie jego sztuczny głos, być może byłoby można usłyszeć w tym nutę goryczy – Jesteście moimi wielkimi dziełami stworzenia. Ogromnymi. Wszyscy. Cała wasza trójka. Chcą was wykorzystywać, chcą wykorzystywać mnie, ale nie mogę…nie mogę pozwolić żeby…– nie zdążył dokończyć, gdy próg pokoju przekroczyła nieproszona postać.

– No proszę, nasz mały mechanik, gdy tylko odzyskał głos, zaczął gadać do siebie…–zakapturzona kobieta zaśmiała się paskudnie – Nieźle ciebie poturbowali tym razem. Ochroniarz, tak? –  stanęła obok chłopaka i przyjrzała się maszynie bardziej. Nastolatek mógł dostrzec, że nieproszony gość miał do tego zasłoniętą twarz. Zazwyczaj członkowie Organizacji ograniczali się tylko do kaptura. Ta tutaj miała na sobie także połowiczną maskę. Wiedział jedynie, że była kobietą… Organizacja miała w zwyczaju wchodzić do jego domu i warsztatu kiedy tylko chciała, z reguły zostawiali go w spokoju, cicho obserwując postępy w pracy, ale ostatnio zaczęli być coraz bardziej natarczywi, a nawet posunęli się do kradzieży…nic dziwnego, skoro nie do końca zgadzał się z ich ideą rewolucji.

– Czego chcesz do cholery?! – warknął w jej stronę – Już dostaliście czego chcieliście! Nie widzisz jak wyglądam?! Wszystko dostaliście! Nic więcej nie ukrywam! Wypierdalaj!

– Mocny w gębie jesteś, Aldric – obróciła głowę w jego stronę, ale nie brzmiała, jakby ją w ogóle to ruszyło. Chłopak dostrzegł jej wzmacniane oczy…w stylu staroświatowym…Przełknął ślinę, implanty tego rodzaju…musiała być bardzo odważną kobietą – Jestem tutaj, żeby przekazać ci parę informacji. A raczej oni chcą, żebyś wiedział. Uciekłeś tak szybko, że nie dali rady na miejscu. Chociaż raz usiądź na tyłku i posłuchaj – nieznajoma usiadła sobie na krzesełku przy stole warsztatowym – Po pierwsze… – wyciągnęła ręce przed siebie i zaczęła wyliczać na palcach – …ta cała Nadzieja zostanie poddana gruntownemu przeprogramowaniu. Nie jesteś jedynym mechanikiem na naszych usługach, powiedziałabym, że mi przykro, bo tworzyłeś bardzo inteligentną jednostkę…ale nie martw się, dostaniesz wszystkie nowe kody i protokoły. Nadzieja będzie teraz bronią idealną, ty masz zrobić wszystko żeby doszło do fuzji mechanicznych części z ciałem Charlotte. Mam gdzieś, czy będzie to przez alchemię, czy sama się zagotuje w środku…masz na to dekadę. Wiesz, że nie możesz odmówić – dodała, widząc że nastolatek już chce coś powiedzieć – Po drugie – wskazała na drugi palec – Christopher Adams poszedł na studia zaawansowanej mechaniki – przekrzywiła głowę. Chłopak zdawał się być bardziej wściekły niż wcześniej.

– Skąd o nim…skąd kurwa o nim wiecie?! – wydusił z siebie, zaciskając pięści. Nie podobało mu się to, że wyciągnęła informację o Chrisie właśnie w takim momencie. Do tego miałby być lepszy od niego?!

– Organizacja ma dalekie zasięgi i różnorakie metody działania. Musieliśmy poznać twoją przeszłość zanim zacząłeś z nami pracować – rzuciła obojętnie – To przez niego tak się urządziłeś z tym nowotworem i w ogóle…Masz przerzuty na kości twarzy, wiesz o tym? – dodała beznamiętnie – Widzę – postukała się w skroń, rozległ się metaliczny brzdęk – Potraktuj to jako poradę lekarską na koszt firmy, Aldric. Jak tak dalej pójdzie, pozbędziesz się połowy twarzy…i oka…za plus, minus, dwa lata…

– Pierdolę…ty mi powiedz…czemu w ogóle o nim mi wspominasz…–wysyczał, przerywając jej i nie spuszczając z niej wściekłego wzroku.

– Dlatego, że prawdopodobnie będzie chciał z tobą konkurować? Ty osiągnąłeś ten poziom sam, on ma opłacone studia, ty nie możesz działać publicznie, nie aż tak. Dlatego organizacja nie bawiła się w twoją edukację, chłopcze – kobieta wzruszyła ramionami – Dlatego zepnij dupsko i pracuj dziesięć razy bardziej, dlatego trzymaj naszą stronę. Nie pozwól mu być lepszym, my wiemy jaką nienawiścią go darzysz…Ale nie będziemy robić w tym kierunku nic więcej. Christopher nie zginie z naszej ręki, ani teraz, ani nigdy. Zaś niewykluczone, że wyciągniemy do niego pomocną dłoń, gdy osiągnie wysoki poziom umiejętności…

Nastolatek uśmiechnął się kącikiem ust. Kobieta miała tupet, żeby informować go o czymś takim zupełnie bezpośrednio. Gra o wszystko miała teraz bonusową nagrodę, bo okazja do zemsty wydawała się być zdecydowanie bliżej niż dotychczas.

– To wszystko? – rzucił, rozluźniając pięści. Wrócił do pracy nad swoim ochroniarzem – Jestem zajęty.

– Ostatnia rzecz – zaczęła kobieta, podnosząc się z krzesła – Jeżeli zamierzasz wykorzystać tę maszynę przeciwko nam…– nachyliła się nad jego uchem –wiedz, że mamy sposoby gorsze jak śmierć, żeby ciebie ukarać – wyszeptała, po czym poklepała go po głowie – No, a teraz mój drogi, nie będę ci przeszkadzać w pracy. Za kilka miesięcy twój wielki dzień! Na razie młody! – rzuciła na odchodne.

– Wielki dzień, co? Chcą świętować śmierć księżniczki…proszę bardzo…– wyszeptał Aldric. Usłyszał jak zamykają się drzwi. Kobieta opuściła warsztat, a wzrok Aldrica przykuła paczka, leżąca na krzesełku, na którym przed kilkoma minutami siedziała jeszcze nieznajoma. Chłopak uniósł brew do góry, ewidentnie zaskoczony. Odłożył narzędzia i chwycił paczkę w dłonie. Pierwsze co, upewnił się czy nie słychać mechanizmu zegarowego. Był przewrażliwiony na punkcie Organizacji i ich metod. Nic dziwnego, że mogliby spróbować podłożyć mu bombę. Otworzył paczkę bardzo ostrożnie, w pierwszej kolejności skupiając swoją uwagę na dołączony do niej liścik.

 

Ze względu na naszą działalność, przyjmij ten prezent jako dowód naszej wdzięczności. Od tej pory noś tę maskę na wszelakie spotkania z szefostwem Organizacji.

 

I tyle. Aż tyle. Aldric westchnął, odkładając liścik i patrząc zmęczonym wzrokiem na ptasią maskę. Przypominała kruka, była wyposażona w system chroniący oczy i układ oddechowy przed trującymi substancjami. Przymierzając ją, stwierdził że pasuje do niego aż za dobrze. On, anonimowy mechanik. Anonimowy lekarz, niosący zniszczenie jak plagę, którą inni będą próbowali wyplenić. Zaśmiał się gorzko na samą myśl. Przecież i tak nie miał wyboru.

Koniec

Komentarze

Linny, z przedmowy wynika, że to fragment większej całości? Jeśli tak, zmień określenie z “opowiadanie” na “fragment”, bo to jest istotne np. dla dyżurnych.

http://altronapoleone.home.blog

Błąd nowicjusza, a jak!

 

Można to traktować jako fragment, to prawda. Piszę w momentach natchnienia (historia tworzy się z pół roku), nie mam zielonego pojęcia ile koniec końców wyjdzie, ale już się zabieram i zmieniam na fragment, żeby nie było żadnych nieporozumień. 

  Linny, zerknęłam pobieżnie na tekst i dostrzegłam błędy w zapisie dialogów. Mam nadzieję, że je poprawisz, a pomoże Ci poradnik: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuję, za zauważenie tych bubli ! Tekst został przeklejony z worda, jeżeli więc chodzi o kwestie wszystkich “-“ to postaram się wyszukać te niepoprawne jak znajdę wolną chwilę. Czy jest jeszcze jakiś konkretny fragment, na który powinnam zwrócić uwagę? 

Aha, jeszcze techniczny drobiazg: jeśli coś ma tagi steampunk i postapo, to ma raczej małe szanse być “fantasy” ;) Jeśli to nie horror i nie hard s-f, to kategoria “inne” jest bardzo pojemna :)

http://altronapoleone.home.blog

Poprawione! Z gatunkiem to nawet śmieszna sprawa, zaczynając rp, był to 100% steampunk, ale w miarę rozwoju historii dosłownie spaliliśmy tę konwencję, tworząc coś autorskiego i bliżej nieokreślonego :)

 

KvV8AyJ.jpg

Cześć! Twój tekst przestał się w kolejce, ale dzisiaj dotarł do wrót. Być może będą to wrota piekieł :)

 Pewne rzeczy wymagają pewnych poświęceń.

Mało konkretne i niejednoznaczne ("pewien" ma kilka pól semantycznych).

 Nie zmienisz prawdy, bo prawda jest prawdą i pozostaje niezmienna

Bardzo tautologiczne, choć (oczywiście) prawdziwe i byłoby odpowiednie w tekście z dziedziny epistemologii lub logiki (albo cytacie z niego), ale

 , chyba że zmieni sama siebie.

To już po prostu nieprawda. To jest, nieprawda logiczna (nieprawdy empiryczne są w literaturze dozwolone ;), ale logiczne już nie). Bo zobacz:

 Jeżeli prawda zmienia samą siebie, to jej przychodzi decydowanie o własnej prawdziwości. To ona kształtuje prawdziwość dookoła siebie, prawdziwość, której nie można zmienić, ale może zmienić sama siebie.

To czysty nonsens. Czym jest prawda? Abstrahując od definicji, prawda (prawdziwość) jest własnością zdań, nie własnością bytu. Zdania nie mogą same siebie zmieniać ani o niczym decydować. Naturalnie, ten fragment pochodzi z dzieła zmyślonego przez Ciebie filozofa i może masz w planach pokazanie, że ten filozof jest skończonym wariatem – wtedy jest dobrze. Ale jeśli to dzieło ma być w świecie przedstawionym nie tyle brane na poważnie (głupsze rzeczy brano na poważnie), co prawdziwe… to gorzej.

 cichym westchnięciem

Lepiej "westchnieniem".

 szukając tej jednej, konkretnej

Forma zdania wskazuje, że szukali godziny. Widząc coś takiego, czytelnik się cofa, sprawdza, że chodzi o książkę i jedzie dalej – ale wyrwał się z zawieszenia niewiary.

 Magazyn był zapuszczony

Pokaż mi to.

 zapach stęchlizny unosił się w powietrzu, jak gdyby nie miał nic innego do roboty

Ale nie w taki sposób. Zapachy w ogóle niewiele mają do roboty, to zdanie brzmi komicznie, a chyba nie taki miałaś zamiar.

Szereg okien pod dachem ledwo co było w stanie wpuścić chociaż odrobinę światła do środka.

Szereg – był. Skróciłabym: Szereg okien pod dachem wpuszczał ledwie odrobinę światła.

 wymamrotał dziesięciolatek

Nie warto podawać dokładnego wieku – jest mało obrazowy. Pokaż mi tego chłopca.

 wbijając swoje orzechowe spojrzenie w swojego starszego brata

Oba zaimki – zbędne. "Orzechowe spojrzenie" mocno zahacza o purpurę.

 Poprawił czapkę prasową na głowie.

Szyk: Poprawił na głowie czapkę prasową. Nie mam, swoją drogą, pojęcia, co to jest czapka prasowa. Złożona z gazety? Kapelusz z legitymacją dziennikarską za otokiem?

 Była zdecydowanie zbyt duża i non stop zsuwała mu się na czoło

Mieszasz style. "Zbyt" jest wysokie, "non stop" niezbyt. Przydałoby się też przeformatować dialogi, żeby były czytelniejsze (tj. enter przed nową kwestią).

 dobry w takie klocki

Idiom: dobry w te klocki.

 białowłosy chłopiec, oparty o ścianę magazynu złapał ją

Białowłosy chłopiec oparty o ścianę magazynu złapał ją.

 w jego głosie brzmiało wszystko naraz, zmęczenie, znudzenie, irytacja. Może i nawet coś więcej.

Co "więcej"? Mam wrażenie obietnicy bez pokrycia. Zresztą – opis jest niepotrzebny, stan emocjonalny bohatera wynika z dialogu.

 Marty ma rację, jesteśmy tutaj może z cztery godziny i póki co znaleźliśmy tylko śmiecie. No wziąłbyś nam powiedział czego konkretnie potrzebujesz?

Primo – ilu ich jeszcze wyskoczy z kąta? Secundo – skracaj, skracaj i kondensuj. Zwłaszcza w dialogach, zob. tutaj. Oraz – interpunkcja: Marty ma rację, jesteśmy tutaj ze cztery godziny i póki co znaleźliśmy tylko śmiecie. No, powiedziałbyś, czego konkretnie potrzebujesz?

Do lamentowania dołączył się kolejny chłopiec.

Do lamentów dołączył kolejny chłopiec. Zresztą, dramatyzować mogą bohaterowie, ale narrator nie powinien (https://sjp.pwn.pl/szukaj/lament.html to za mocne słowo!)

 Strzepał ze swoich lokowanych, ciemnych włosów kurz.

Strzepnął kurz z ciemnych loków. Skracaj, kondensuj, szybciej i intensywniej! Włosy mogą być kręcone, ale nie “lokowane” (chyba, że mówią różowe niunie, ale wtedy to element charakterystyki postaci).

 Stał na taborecie, próbując sięgnąć czegoś, co zdecydowanie było poza jego zasięgiem ręki

Było poza zasięgiem jego ręki. Ale to można pokazać (zaraz zleci, tak? To niech się kiwa. Niech łapie półkę, et cetera).

 Dosłownie chwilę potem dwójka braci usłyszała jedynie głośny plask o podłogę.

Zapewniam, że facet spadający ze stołka nie brzmi jak rozwalany pomidor.

 Białowłosy pokręcił głową z politowaniem, patrząc jak jego przyjaciel rozmasowuje sobie pośladki.

Tnij zaimki – większość jest zbędna. "Politowanie" też bym wycięła. Patrząc, jak.

 – Już wam mówiłem, to nawet nie musi być książka – kartkując „Człowieczeństwo Maszyny” zmarszczył brwi.

To nie jest didascalium: – Już wam mówiłem, to nawet nie musi być książka. – Kartkując „Człowieczeństwo Maszyny”, zmarszczył brwi.

 Nie było to coś, co by planował znaleźć

Angielskawe i mętne. To on ma jakiś plan, czy nie?

 treść dzieła Tiberusa wydawała się mu intrygująca

Całe już przeczytał?

 Tym bardziej, że dotyczyła ona czegoś, co działo się w Starym Świecie

Zbędne, przecież zaraz to powie.

 Potrzebuję informacji na temat Starego Świata, maszyn i ich programowania – więc braciszku –

Bardzo myląca interpunkcja: Potrzebuję informacji na temat Starego Świata, maszyn i ich programowania, więc, braciszku –

 spojrzał na Marty’ego swoimi czerwonymi oczami.

A czyimi mógł spojrzeć? Większość zaimków jest niepotrzebna, naprawdę.

 Wiedział, że ten nie lubił być tak nazywany.

Nie lubi – w polszczyźnie nie mamy consecutio temporum.

 To go tylko utwierdzało w przekonaniu, że jest niczym więcej jak dzieckiem

Niczym więcej, niż. I – coś tu jest bez sensu, na pewno wiesz, co znaczy "utwierdzać"?

 ten bełkot jest jak najbardziej mi potrzebny

Szyk: ten bełkot jest mi jak najbardziej potrzebny. Wydziel dialogi interpunkcyjnie, źle się to czyta.

 ruszył do przodu,

"Do przodu" nic nie wnosi.

 

Uff. Naprawdę chciałam porządnie przeczesać ten tekst – ale przy tych temperaturach nie daję rady. Zaraz padnę.

I will, so be ready :) Tymczasem: najbardziej rzucające się w oczy problemy to formatowanie dialogów i namnożenie zaimków. Nie przekonuje mnie też organizacja opisu – rozumiem, że chcesz unikać infodumpu, ale robi to trochę wrażenie gry komputerowej, w której za każde zebrane jabłuszko dostaję jedną cechę bohaterów. Zobaczymy, co tam dalej – ale nie dziś. Woooody…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

https://www.youtube.com/watch?v=vyRCtdgwyCc

 Bycie wychowankiem slumsów Wyverstone miało swoje plusy.

Infodump!

 drzwi mogły otworzyć się przed nim dosłownie wszędzie.

Idiom: mogły się przed nim otworzyć (dosłownie) każde drzwi.

 Czy to była okazja na zjedzenie posiłku w ciepłym miejscu, czy namiary na opuszczone budynki takie jak ten

Takie, jak ten. Ale całość jest dość niezręczna.

 Prócz półek zawalonych po brzegi książkami, w kartonach walały się stare części maszyn.

Primo – to nie ma nic wspólnego ze zdaniem poprzednim. Secundo – dlaczego w kartonach walały się półki?

 To była jedna z głównych czynności napędzających slumsy do jakiegokolwiek życia.

To już po prostu nie po polsku.

 Co zabawne, korzystały z tego także wyższe sfery miasta.

Dość naiwne podejście do ekonomii…

 Nie było mieszkańca wśród arystokracji, który nie miał w sobie jakichkolwiek ulepszeń.

Znów non sequitur.

Te z nielegalnych produkcji

Z nielegalnej produkcji. "Produkcje" w liczbie mnogiej to filmy.

 często bywały tańsze, dlatego cieszyły się popularnością

Chciałabym się powyzłośliwiać, ale patrzę na świat dookoła i mam ochotę przyznać Ci rację…

 Tym razem mógł mieć część z tego za darmo.

Część z czego?

 zakrzyknął ich przyjaciel

"Zakrzyknął" jest jednak zbyt książkowe.

Dwójka braci podniosła głowy w jego stronę

Podnosi się w górę… I lepiej brzmiałoby: dwaj bracia podnieśli.

 gdy ten oświetlał

"Ten" zbędne, wiemy, kto.

 Chyba trafiliśmy prosto…na…–Marty przełknął ślinę.

Formatowanie dialogów (nie wypisuję każdej instancji, ale chyba dobrze będzie dać przykład, jak to ma wyglądać):

– Chyba trafiliśmy prosto…na…

Marty przełknął ślinę.

 Po raz pierwszy od dłuższego czasu wyglądał na bardziej przestraszonego niż zafascynowanego.

Mmm, no, nie wiem… Może: wyglądał bardziej na przestraszonego, niż zafascynowanego?

 tak, jakby Chris nie chciał pominąć żadnego szczegółu.

Uwierz w czytelnika i nie tłumacz nam wszystkiego jak ostatnim głąbom :)

 – Maszyna wojenna – rzucił krótko brat Marty’ego – używali ich w ostatniej wojnie.

Rzuca się z definicji krótko.

byli aż tak bardzo zaawansowani

"Bardzo" zupełnie zbędne – całą jego treść już przekazałaś w "aż tak".

 nie ukrywał swojego zaskoczenia

Ale powinniśmy móc się tego sami domyślić. Pokaż, jak się ekscytuje.

 odzyskały życiowy blask

Jaki?

 Bardziej idealnie być nie mogło.

"Idealnie" z definicji jest w stopniu najwyższym. Coś takiego możesz napisać tylko ironicznie, a tutaj chyba chcesz być poważna.

 Chris spojrzał na swojego przyjaciela

Zbędny zaimek.

 On także interesował się maszynami, jednak nie w takim stopniu jak tamten. Zaś Marty wyglądał na zupełnie zbitego z tropu.

Skróciłabym: On także interesował się maszynami, ale mniej. Marty wyglądał na zupełnie zbitego z tropu.

 – Na bogów, o czym wy tam tak mamroczecie?! – wydusił z siebie

Nie wyglądało na to, żeby mamrotali, to raz. Wypowiedź Marty'ego też wygląda na wykrzyczaną (wykrzyknik!), nie wyciśniętą z trudem.

 Próbował wyczuć jakiś ciekawy, a przede wszystkim drogocenny element

Przypuszczam, że jest psychometrą albo kimś takim, ale zdanie pozostaje niezręczne.

 W końcu musiał sobie jakoś z bratem radzić, jego ciągłe zamykanie się w warsztacie i eksperymentowanie nie przynosiło zbyt wiele złotych moment, a te na chwilę obecną były jak najbardziej pożądane.

Pomijając literówkę, zdanie jest strasznie przekombinowane, infodumpowe i nienaturalne. Ja napisałabym tak: Wieczne eksperymenty braciszka z żelastwem nie należały do popłatnych, a żyć z czegoś trzeba.

 Trafiliśmy na coś najbardziej zaawansowanego w ich historii

Nonsens. Na szczytowe osiągnięcie ich techniki, tak.

 ten model wcale nie wygląda jakby leżał tu przez tyle lat

Ten egzemplarz nie wygląda, jakby tu leżał tyle lat. Model to typ maszyny.

 podrapał się po podbródku

Aliteracja.

 wiedział, że myśli na głos, ale miał to gdzieś

Nie rozumiem, co w tym złego. Sama myślę głośno i rysuję rękami w powietrzu jak zdemenciały jedenasty Doktor.

 Chris postukał palcem metalową powłokę robota, śmiejąc się cicho

Postukał w powłokę. Jak może krzyczeć i śmiać się jednocześnie?

 jego nastrój do żartów zdecydowanie się uaktywnił, sprzedając kopniaka „kupce metalu”.

Bardzo niezręczne. Chociażby – to nie nastrój kopie robota.

przez chwilę wydawało się, że ramię maszyny się poruszyło

Dwa "się" obok siebie źle brzmią. W ogóle przerobiłabym to, ale za gorąco teraz, żeby myśleć.

 Jednak gdy tylko to zauważył, było już zdecydowanie o kilka sekund za późno.

Niepotrzebnie rozwlekasz, wycięłabym całe zdanie.

 zanim nastąpiła…eksplozja. Jednak nie taka zwykła.

I nagle stało się coś jeszcze straszniejszego! Pokaż mi to.

 Chmura zielonego gazu, pełnego zabójczych substancji sunęła prosto na nich

Raz, skąd znają skład gazu? (Chodzili do szkoły? Zielony jest chlor, który zabija dość skutecznie.) Dwa wytnij przecinek – nie oddziela się określenia od tego, co określa. Trzy – jak daleko są od robota? Skoro chmura musi sunąć, żeby im dosunąć, to daleko, ale przed chwilą jeden go kopnął, czyli bardzo blisko. Więc?

To nie była zwykła maszyna starowojenna

Dziwnie to brzmi.

 To był „cichy zabójca”, najbardziej zaawansowana jednostka

Skąd oni to wiedzą? Niby jeden jest specem od takich rzeczy, ale mimo to – infodump.

 długofalowych zadań

Nie ma takich rzeczy.

 Chrisa uratował metalowy regał z książkami, jego wstrzymanie oddechu

Daj "białowłosemu" jakieś imię, bo to mylące, odnosić się do niego zaimkami.

 puścić ręki z robota

Puścić ręki robota. Od kiedy trzyma robota za rękę?

 Zabójcza dawka trafiła przez skórę prosto do krwioobiegu.

Zabójcza dawka czego? Jeśli gazu, i to wchłanianego przez skórę (nie płuca!) to wszyscy powinni dostać dawkę. Gazy się rozpraszają, to nie latające baloniki. Jeśli robot ma jakiś inny środek bojowy, byłoby miło o tym powiedzieć.

 Żyły chłopca były widoczne już nawet ze sporej odległości,

No, nie wiem. Skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.

 zmieniały swój kolor na czarne

Zaimek zbędny.

Gaz wydostał się szybem wentylacyjnym magazynu tak szybko jak się pojawił.

Jak już powiedziałam, gaz rozprasza się po całym pomieszczeniu zgodnie z prawami termodynamiki. Nie zbiera się w kroplę i nie zachowuje tak, jakby miał własną wolę. Ponadto: równie szybko, jak się pojawił.

To były dosłownie ułamki sekund

Trying too hard. Nie przekonuj mnie, tylko mi to pokaż.

CO TY ZROBIŁEŚ?! – pisnął

Pisnął? Caps Lockiem – pisnął? Caps Lock brzmi tak. A pisk – tak. Słyszysz różnicę?

przyjaciela, który wychodził przerażony zza regału.

Mało wiarygodne psychologicznie.

 Maszyna rozpadła się na kilka części, odsłaniając swoje zardzewiałe i zużyte wnętrze.

Przedłużasz, zaimek zbędny, i -

 Tyle, że maszyna nic nie obchodziła teraz chłopaka,

No, właśnie. Jeśli to wnętrze ma jakieś znaczenie, opiszesz je, kiedy emocje opadną. Ponadto – szyk: Tyle, że maszyna nic teraz nie obchodziła chłopaka.

 rzucił się na pomoc swojemu bratu

Zbędny zaimek.

do jego oczu wzbierały się łzy.

W jego oczach wzbierały łzy, albo do oczu napływały mu łzy. Pokaż to. Niech dzieciak widzi niewyraźnie, niech ciągnie nosem. Daj mi dotknąć tego świata, co?

 Mógł liczyć tylko na to, że nie miał on bolesnej śmierci.

Bardzo niezręczne i psychologicznie niewiarygodne. Mogę Cię zapewnić, że człowiek, który właśnie widział śmierć kogoś bliskiego, nie myśli tak jasno i chłodno. Tego typu refleksja może przyjść po miesiącu – jest zimna. Świadczy o dystansie.

 Ba, może nawet się nie zorientował kiedy to wszystko nadeszło

Brak przecinków, ale całe zdanie jest zbędne.

Coś ty do cholery narobił Chris…

Coś ty, do cholery, narobił, Chris.

 trzymając w dłoniach ciało brata

Dłonie trochę małe na to. Ciała trzyma się na rękach (podobnie jak dzieci i koty).

 Wiedział, że nie zapomni tego widoku do końca swojego życia.

Nie zapewniaj mnie o tym. Less is more.

 Czarna dłoń Marty’ego zwisała bezwładnie, a jego ciało było niemalże lodowate

Niemal lodowate. Całość patetyczna i niewiarygodna.

 gdyż

Pretensjonalne, kiczowate i brzydkie słowo. Precz!

 Nie planowałem czegoś takiego!

Nic nie wnosi, tylko spowalnia akcję, która powinna być szybka.

 cofnął się krok do tyłu.

Tautologia.

 Był całkowicie przerażony

To wynika z dialogu, nie kładź tego tak łopatą.

 wydarł się

Nie bardzo mi to pasuje. Kolokwialne.

 Dźwięki rozpaczy rozległy się echem po magazynie.

A to już po prostu śmieszne.

 

Ciąg dalszy nastąpi.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Odcinek trzeci, "Ostatni z Władców Czasu". (Kogo ja chcę nabrać?)

 wystarczających warunków

"Warunek wystarczający" to pojęcie techniczne z dziedziny metafizyki. Nie chodziło Ci aby o "odpowiednie warunki"?

nie sprzątany

Łącznie: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/nie-z-przymiotnikami;197.html

 Wszędzie walały się części, papiery i śmieci, w powietrzu unosił się zapach oleju, kwincytu i stęchlizny, lecz chłopak zdawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi.

Trzy "się" w jednym zdaniu. Wyliczenia są mało obrazowe. I – skoro to jego warsztat, to jest przyzwyczajony, czemu miałby zwracać uwagę?

 Był całkowicie pochłonięty swoim zajęciem, pomimo późnej pory i marnego oświetlenia.

Znowu – mało obrazowe. Uważaj na aliteracje.

 Mijały kolejne godziny, a gdy w dłoniach chłopaka znalazło się gotowe dzieło

Rozdzieliłabym to, nie łączy się logicznie. Ponadto – dzieło nie teleportowało się z kosmosu. Może lepiej pokaż, jak młody dokręca ostatnią śrubkę?

 ścisnął je tylko mocniej, lecz z namaszczeniem, jakby jego istnienie było kwestią życia i śmierci.

Przepraszam bardzo, ale wut? Przecież to nonsens?

 Obrócił głowę, patrząc w kąt pokoju.

Spokojnie wystarczyłoby: Spojrzał w kąt pokoju. Kropka. Konstrukcja, którą zastosowałaś, jest angielska, w polszczyźnie brzmi dziwnie.

 Robot, oparty o ścianę

Bez przecinka, "oparty o ścianę" określa robota.

 ale chłopak wiedział, że będzie musiał jeszcze trochę poczekać

Skróć.

 Na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju lekkiego uśmiechu, chociaż nie przepełniało go szczęście

Jak wyżej. Nie tłumacz czytelnikowi jak krowie na rowie.

Choroba trawiła go już od dnia

"Już" jest zbędne.

 To ostatnie chwile życia, które były mu pisane

Było mu pisane. To on umiera, czy jak?

nadarzyłby się cud.

Cud się zdarza, nadarza się okazja.

 najlepszy z dziedziny

Najlepszy w dziedzinie.

 z głębi pomieszczenia. rozległ się

Dzika kropka! Ubić! O formacie dialogów wspominałam.

 nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Nie mógł.

Utrata głosu dotyczy tylko dźwięków wydawanych paszczą, a i to nie wszystkich.

 Technologii wymarłej

W kontraście do takiej żywej, hmm? Nie nazwałabym też technologii "potężną".

 Patrzył spojrzeniem pełnym zaskoczenia w zarys mężczyzny w kapturze.

Uciąć, skrócić i wyrzucić: Gapił się na zakapturzonego obcego. Patrzy się w lustro, nie w zarys.

 Ten, jak gdyby znudzony, przeglądał jego papiery

Skąd wniosek, że znudzony, to raz. Dwa – to jakiej wielkości jest to pomieszczenie? Gdzie tajemniczy Don Pedro się chował?

 Pokiwał głową twierdząco

Masło maślane. Poza Bułgarią, gdzie dla zmylenia wroga (Osmanów) robią odwrotnie.

a przez jego głowę przebiegało mnóstwo myśli, z których jedna zaczęła dominować.

Łopatologia.

 „Jakim cudem nie zauważył, że ktoś wszedł do jego pokoju?!”

Dlaczego on myśli o sobie w trzeciej osobie?

Uszykował dłonie do kontaktu migowego.

Bardzo dziwnie to brzmi.

 Nauczył się tego języka z czystego przymusu, żeby nie stracić kontaktu ze światem

To w sumie też. Dlaczego nie miałby się go nauczyć? I skąd wniosek, że przypadkowy facet też go zna?

 kontynuował mężczyzna

Tu jest miejsce tej kropki, co się wymknęła.

 Środki na rozwój i wzmacnianie się.

Co to właściwie znaczy?

 dodał, jakby to było w tym wszystkim najważniejsze dla chłopaka. Nie mógł trafić bardziej w jego potrzeby

To było dla niego najważniejsze, czy nie? Zdecyduj się, a przede wszystkim skróć.

chłopak pomyślał, że ten chce

"Ten" zbędne, wiemy, kto.

Jednak zamiast rewolweru, w dłoni jego rozmówcy znajdowała się ciężka sakwa – zaliczka.

Bardzo nienaturalne. Przecinek zbędny. Format dialogów się rozjechał, teraz już całkiem. Spójrz na ten poradnik od reg, naprawdę. I sakwa (czyli torba) nie jest zaliczką. Złoto w środku, może.

 położył ją na stertę książek

Na stercie.

 I kiedy było niemalże pewne, że zaraz wyjdzie z warsztatu, stanął w pół kroku z ręką położoną na klamce.

Niemal pewne. Wpół kroku. Z ręką na klamce. Mylący obraz.

 Byłbym zapomniał o najważniejszym

Sklerotyczny mafioso :)

 Chłopak stał jak wryty jeszcze przez parę chwil, jakby próbując zrozumieć co właściwie zaszło.

Zrozumieć, co zaszło. Ale – nie interpretuj za czytelnika tego, co się dzieje. Jeśli dobrze to pokażesz, zrozumiemy, nie ma obawy.

 Podszedł do miejsca, gdzie tajemniczy mężczyzna zostawił sakwę.

To chyba oczywiste, skoro ją otworzył?

 rozszerzył oczy

Rozcapierzył źrenice? Ale serio, frazeologia!

 Mimowolnie ścisnął swoje najnowsze dzieło w dłoni.

Co Ty z tymi dłońmi? Obsesja jakaś. "Mimowolnie" jest w ogóle nadużywane, unikaj.

 Na metalowym implancie znajdowały się elegancko wygrawerowane litery, tworzące jedno słowo…

Niezgrabne. Ja napisałabym: Na metalowym implancie eleganckim krojem pisma wygrawerowano jedno słowo…

 Tylko dlaczego ktoś miałby proponować mu pracę, której nie mógłby odmówić?

Bo po jej ukończeniu wyląduje na dnie kanału w cementowych butach? Serio, jeśli Twój bohater ma być geniuszem, pokaż go jako geniusza.

W mieście było wielu innych, bardziej doświadczonych mechaników od niego.

Szyk: W mieście było wielu innych mechaników, bardziej doświadczonych od niego.

 W skrócie mówiąc, było ich nawet na pęczki.

Dlaczego w skrócie, to raz. Kolokwializm kłuje w oczy, to dwa.

 Jednak jakimś cudem trafiło na niego.

Uwaga ogólna – przemyślenia bohatera lepiej zachować na specjalne okazje.

 bardzo ciężko zasnąć

Było mu trudno zasnąć. https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 Jego głowę zajmowały bowiem chaotyczne myśli.

Nienaturalne. Pokaż to! Pokaż mi jego myśli.

 na każdy temat, o którym pomyślał chociaż przez ułamek sekundy.

Really.

 Obudził go dopiero gwar miasta budzącego się do życia.

Powtórzenie, to raz. Dwa – wyobraź sobie, że jesteś w takiej sytuacji, a zobaczysz, dlaczego opis jest niewiarygodny.

nie przejmując się tym, czy ktoś w tym momencie dokonuje kradzieży, czy ktoś kogoś obija po twarzy, czy wbija mu sztylet między żebra.

Powtórzenia. A dlaczego mieliby się przejmować? Nie "obija", tylko "bije".

 Ostatnie czego chciał to

Ostatnie, czego chciał, to. Rozwlekasz okropnie, ale bez konkretów – gadasz i gadasz, ale nic nie mówisz. To częste u świeżynek i da się wyrównać, ale nie bez pracy.

 wymamrotała jedna z postaci, tym razem była to kobieta.

Postacie nie mamroczą. "Postać" to nic konkretnego, sylwetka we mgle. A Ty masz chyba na myśli jednego ze zbirów, którzy go wloką, tak? Więc to powiedz. "Tym razem była to kobieta" jest zupełnie mylące.

 ciężko było dostrzec jakiekolwiek szczegóły, gdyż ciemny materiał kaptura skutecznie zasłaniał postaciom twarze.

Trudno. "Jakiekolwiek" zbędne. Dlaczego mają jeden wspólny kaptur? I nie wykopyrtną się na bruk, skoro ten jeden kaptur zasłania im twarze, jak mniemam, z oczami?

 zaśmiała się druga postać, tym samym chrapliwym głosem co dzień wcześniej.

O postaci już mówiłam. Dlaczego facet miałby zmienić głos? (Tak, wiem, o co Ci chodzi, ale pokazujesz to naprawdę niezdarnie.) Tym samym, co.

 zerknęła na niego z litością w oczach.

Zerknęła na niego z litością. Kropka.

 próbując przeanalizować to, co usłyszał?

Zbędne, przecież to pokazujesz. I po co pytajnik?

 Poczuł jak

Poczuł, jak.

 nie tego. Sam król był znany z tego

Powtórzenie.

 drobne przekroczenie

Wykroczenie.

 Najgorsza osobistość

Niedomówienie roku… cały akapit bardzo niestarannie napisany.

spytała, spuszczając dłoń – twoi rodzice

Opuszczając dłoń. "Twoi" zbędne, czyi rodzice mieli go nazwać?

 Frans nie brzmiał na zadowolonego

Kolokwializm. Tak nie można pisać.

 

Dobra. Poddaję się. Nic mi się tu nie trzyma kupy, zdarzenia spadają z sufitu, styl jest bardzo nieporadny, a całość – męcząca. Naprawdę, ale to naprawdę powinnaś poćwiczyć na krótszych kawałkach, zanim się weźmiesz za coś tej długości. A przede wszystkim powinnaś przeczytać znacznie więcej książek. Co najmniej drugi raz tyle, ile już przeczytałaś, wtedy może coś z tego będzie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka