- Opowiadanie: darek71 - Jazda po piorunochronie

Jazda po piorunochronie

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Jazda po piorunochronie

Kiedy po raz pierwszy ujrzałem ów dom, nie byłem zachwycony. Drewniana chata pamiętała czasy carskie i wyróżniała się jedynie fatalnym stanem technicznym. W dachu nie brakowało dziur, a okna i drzwi wypaczył czas. Poza wszystkim nieruchomość stała w sąsiedztwie pokaźnego trzęsawiska.

Jedynym człowiekiem, który ukochał to miejsce, był mój przyjaciel, malarz, Stefan B. Artysta miał czterdzieści pięć lat, mierzył blisko dwa metry. Odznaczał się nadal atletyczną budową, ale jego bujna niegdyś czupryna przerzedziła się znacznie. Zarabiał na życie tworząc sceny rodzajowe, choć jego prawdziwą pasją był surrealizm. Mieszkał tu od pięciu lat, odkąd wyprowadził się z Warszawy. Wielkomiejska atmosfera nie służyła jego twórczości. 

W przeddzień mojego przyjazdu intensywnie lało, droga do domu stała się błotnista. Na szczęście mój wóz miał napęd na cztery koła. Kiedy dotarłem na miejsce, nie zastałem nikogo. Ani śladu żywego ducha. Spenetrowałem chałupę i najbliższą okolicę, ale bez rezultatu. Zrezygnowany usiadłem na kanapie w salonie. Przez chwilę bawiłem się bezwiednie suwakiem kurtki. Nie miałem najmniejszego pojęcia, co robić dalej. Liczyłem na darmową wyżerkę. Tymczasem lodówka była kompletnie pusta, a miejscowy sklepikarz nie chciał słyszeć o płaceniu kartą kredytową.

Włączyłem telewizor. Amerykański sitcom wprowadził mnie w dobry nastrój.

W trakcie przerwy na reklamy przypomniałem sobie o irytującej kroście na tyłku. Kilka sekund drapania przyniosło mi prawdziwą ulgę.

Nagle dotarło do mnie, że nie byłem sam. Postawny Indianin w garniturze od Gianniego Versace siedział na parapecie i gapił się bezczelnie.

– Kim pan jest ?

– Nazywają mnie Pewien Apacz – odparł dumnie. – Stefan należy również do grona moich przyjaciół i kazał pana przeprosić. Uznał, iż rzeczywistość zbyt go uciska i odszedł.

Wbiłem w niego wzrok.

Bredzi jak potłuczony, pomyślałem.

– Co to znaczy, że odszedł?

– Założył plecak, buty. Zaprzągł odpowiednie partie mięśni do roboty i tyle go było widać. Nie mam najmniejszego pojęcia, kiedy wróci.

Założyłem nogę na nogę i począłem dumać. Wracać do siebie, czy udać się do najbliższej knajpy? 

– Widzę, że jesteś w kropce. Zjedzmy coś i zastanówmy się, co dalej – zakomenderował wojownik.

– Bardzo chętnie. Tyle że w domu tym nie uświadczysz ni grama jadła – odparłem, nie szczędząc ironii.

– Mam na to sposób – oświadczył mój rozmówca.

Poczułem nagle mrowienie na karku, a po sekundzie siedziałem przy suto zastawionym stole w ogromnym i urządzonym ze smakiem salonie. Na dębowym blacie znalazły się najlepsze potrawy z całego świata. Nic tylko oddać się żywiołowej konsumpcji.

– Co to za miejsce i jak tu trafiliśmy? – zapytałem, siląc się na spokój, lecz tylko ja wiedziałem, jak dużo kosztuje to wysiłku.

– Najprościej mówiąc, znajdujemy się w chmurze danych. Sferze stworzonej przez ziemskich naukowców w dwudziestym drugim wieku. Ludzie używają jej, nie tylko do archiwizowania plików, ale i do relaksu. Można tu dobrze zjeść, uprawiać niesamowity seks lub przeżyć ponownie przygody z dzieciństwa.

– Tylko tyle?

– Coś mi podpowiada, że masz jeszcze wątpliwości – Indianin nie uczynił najmniejszego wysiłku, by ukryć szyderstwo.

Co za dzień! Nabrałem podejrzeń, że tracę rozum, a mój towarzysz utwierdzał mnie tylko w tym przekonaniu. Na szczęście z pomocą przyszedł mi własny organizm. Głód pomógł mi oswoić panikę. Mam to wszystko w dupie, pomyślałem i usiadłem przy stole. Kolejny kwadrans poświęciłem na napełnianie żołądka. 

Wojownik kwitował moje poczynania filuternym uśmiechem.

– Wygląda na to, że zaspokoiłeś wreszcie apetyt – stwierdził Pewien Apacz. – Wypada zatem powiedzieć, czego od ciebie oczekuję.

– A i owszem.

– Wejdziesz w skład ekipy, którą lada dzień przerzucimy na odległą planetę. Pomożesz nam ją zbadać. Płacę dobrze i to w gotówce – usłyszałem, tyle że nie wpłynęło to dobrze na moje samopoczucie.

– Jedyne w czym mogę ci pomóc, to naprawa kranu czy uszczelnienie okna. Nigdy nie zarabiałem zbyt wiele, więc nie gardzę żadną fuchą. Stefan zadzwonił do mnie wczoraj i oznajmił, że przecieka zmywarka. A ty jakby nigdy nic opowiadasz o lotach międzygwiezdnych.

Wojownik spojrzał na mnie z niesmakiem, a następnie zerknął na wyświetlacz urządzenia podobnego do smartfona.

– Według skanera jesteś obdarzony oryginalnym poczuciem humoru. Niestety, Stwórca zapomniał zaopatrzyć cię w jaja.

– Umiejętnie podrażniłeś moją ambicję. Pojadę z tobą, choćby na koniec galaktyki.

Wojownik nie wyczuł sarkazmu. Po chwili siedzieliśmy w ciasnej kabinie ultranowoczesnego ścigacza i lecieliśmy w niewiadomym kierunku. Rozwój wypadków zaskoczył mnie po raz kolejny. Zwinąłem się niczym embrion na fotelu i modliłem o szybką śmierć. Nagle zdałem sobie sprawę, iż ktoś za mną ciężko oddycha. Odwróciłem się gwałtownie.

– Stefan! – wykrzyknąłem zdumiony.

– Cześć, Darek miło cię widzieć – odparł malarz. – Widzę, że Pewien Apacz nakłonił cię jednak do podróży.

– Niedaleko odszedłeś – mruknąłem.

– A co ci miałem powiedzieć? Uwierzyłbyś, że ostatni weekend spędziłem w innej galaktyce?

– Domyślam się, że sferę też odwiedziłeś.

– Dla Apaczy, to swoisty rytuał przejścia.  Wszyscy wojownicy oraz goście plemienia doświadczyli go na własnej skórze.

– Co teraz będzie? – spytałem przejęty.

– Jak to co? Będzie się działo! – rzekł tajemniczo surrealista.

*

Po kilku godzinach lotu zdobyłem się na odwagę i zapytałem Indianina:

– Mogę wiedzieć, dokąd Pan Bóg prowadzi? Pierwszy raz jestem na pozaziemskiej eskapadzie i odczuwam poważny dyskomfort.

– Wkrótce wszystkiego się dowiesz.

Nie pozostało mi nic innego jak obserwować sąsiada. A ów spał, jakby nigdy nic. Od czasu do czasu stękał i mruczał coś niezrozumiałego. Dałbym wtedy wiele, by być na jego miejscu. Emocje nie pozwoliły mi zmrużyć oka. W moim dotychczasowym życiu skupiałem się głównie na wychowaniu dzieci. W wolnych chwilach bilansowałem domowy budżet czy oddawałem się konstruktywnej krytyce programu telewizyjnego. Nigdy nie marzyłem nawet o podróżowaniu w kosmicznej próżni.

Moje rozmyślania przerwał nagły rozbłysk jednego z ekranów.

– Widzę, że wszystko idzie zgodnie z planem. Przygotuj się do lądowania – oznajmił dojrzały czerwonoskóry mężczyzna, ubrany w tradycyjną koszulę wojenną.

– Witaj Szamanie – odparł nasz pilot. – Miło widzieć ponownie twoją pooraną zmarszczkami i wykrzywioną paraliżem, gębę.

– Cała przyjemność po mojej stronie – rzekł dojrzalszy wojownik. – Biali doskonale nadają się na rytualną ofiarę. Wykonałeś kawał dobrej roboty.

Muszę przyznać, iż przedostanie zdanie zaniepokoiło mnie nie na żarty. Wyobraziłem sobie od razu naszą dwójkę, przykutą do męczeńskiego pala i konsumowaną przez krwiożercze potwory. Musiałem mieć durną minę, gdyż Pewien Apacz parsknął śmiechem.

– Z czego rżysz? – warknąłem. – Ciekawe jak byś się czuł, gdyby wydarto ci bijące serce tylko po to, by nasycić apetyt prymitywnej bestii.

– Przestań trząść się ze strachu. Staruszek cię wkręcił, nie będzie żadnych tortur czy niepożądanej konsumpcji – odparł czerwonoskóry. – Powinieneś bardziej wyluzować. Bierz przykład z kolegi – śpi słodko niczym niemowlę.

– Na najbliższym postoju kupię mu smoczek i gryzaczek – mruknąłem.

– Świetny pomysł – skwitował Szaman – A teraz przygotujcie się do lądowania. Spotkamy się za pięć minut w kapitanacie.

Nigdy nie miałem okazji widzieć kosmodromu. Ogrom miejsca przytłoczył mnie i przeraził zarazem. Jedyne co zrobiłem, to rozdziawiłem gębę i gapiłem się na wszystkie cudowności. Stefan natomiast wydawał się niewzruszony. Owszem rozglądał się ciekawie, ale nie miał wytrzeszczu oczu, a jego żuchwa wraz z górną szczęką spokojnie przeżuwała gumę, zamiast szorować dostojnie po posadzce na znak szoku.

– Byłeś tu kiedykolwiek? – spytałem podejrzliwie.

– Raz, może dwa – wymamrotał.

– Bujałeś się w kosmosie z szemranym kolesiem i nie pisnąłeś nawet słowa. Dobry z ciebie kumpel – wykrzyknąłem oburzony. – Wypada założyć solidne, podkute buciory i kopnąć cię z całej siły w nieforemny zadek. 

– Uznałbyś mnie za totalnego świra. Nie chciałem trafić do wariatkowa – odparł trzeźwo malarz.

 W trakcie pouczającej konwersacji opuściliśmy ogromną hale przylotów. Pewien Apacz nie brał udziału w rozmowie, ale pilnował, by nasza trójka się nie rozłączyła. Nie należało to do łatwych zadań, gdyż tłok panował okrutny niczym w tokijskim metrze. Tysiące Indian podążało do odpowiednich śluz, a dziesiątki ogromnych jednostek floty, czekało cierpliwie na pasażerów, grzejąc silniki. Wyglądało na to, że potomkowie wodza Cochise'a w kompletnej tajemnicy opanowali galaktykę, gdzieś w głębi wszechświata.

W kapitanacie, który okazał się niewielką salą, zaopatrzoną w ogromną liczbę ekranów i mrugających kontrolek, powitał nas Szaman.

– Miło was widzieć – zagaił gospodarz i wskazał fotele. – Zerknijcie proszę na centralny monitor.

A ty na mój środkowy palec, pomyślałem, ale nie zdobyłem się na odwagę, by to powiedzieć na głos.

– Domyślam się, że planeta stanowi cel wyprawy? – spytał beznamiętnie Pewien Apacz.

– To co na niej znajdziecie, rozwiąże wiele naszych problemów – oświadczył starzec. – Pobierzcie sprzęt i zgłoście się do wejścia numer osiem. Załoga statku jest w pełnej gotowości.

Zerwałem się z fotela. Zupełnie spontanicznie. Jakbym stracił kontrolę nad ciałem.

– Szkoda tylko, że ja, do kurwy nędzy, nie mam zielonego pojęcia o eksploracji planet. – Nagromadzone przez ostatnie godziny napięcie dało o sobie znać.

Szaman podszedł do mnie i dotknął delikatnie ramienia. Następnie powiedział łagodnie:

– Przydasz się do czegoś innego. Wszystko w swoim czasie.

Szybko doszedłem do wniosku, iż dyskusja z leciwym dziwakiem nie przyniesie nic konstruktywnego. Wziąłem kilka głębszych oddechów. Odniosły zamierzony skutek i zdołałem się uspokoić. Postanowiłem popłynąć z nurtem wydarzeń. Inna sprawa, iż brakowało jakiejkolwiek alternatywy.

– Jasna sprawa, poczekam ojczulku – odburknąłem. – W razie czego poproszę o pomoc mego dyskretnego przyjaciela. Wszak posiada stosowne doświadczenie.

– Posiada – włączył się do rozmowy Indianin we włoskim garniturze. – I to całkiem spore.

Tymczasem Stefan skupił się wyłącznie na kontemplowaniu wnętrza własnych dłoni. Podejrzewam, że myślami wybiegał w przyszłość.

*

Transportowiec „Geronimo” stanowił dumę sił kosmicznych czerwonoskórych. Kiedy go ujrzałem, przyrzekłem sobie, że nie będę wychodził z kabiny. Wizja błądzenia w trzewiach monstrum nie należała do kuszących.

Wielu mieszkańców Ziemi chciałoby być na moim miejscu, wznieść ręce i krzyknąć z entuzjazmem: „Jestem panem świata". Tymczasem ja daleki byłem od entuzjazmu. Rola astronauty kompletnie mi nie odpowiadała. Jeszcze wczoraj cieszyłem się, gdy miałem na tyłku czyste gacie i pełną lodówkę. Tęskniłem do beztroskiego życia. Chłopiec, ukryty w ciele dorosłego mężczyzny kwilił żałośnie. Zamknięty w stalowym kolosie rozmyślałem o najbliższej przyszłości. Trzeba przyznać, iż miałem złe przeczucia. W każdym ze scenariuszy, ginąłem zaraz po opuszczeniu statku. Pochłonięty czarnowidztwem nie zauważyłem jak Stefan wszedł do mojej kajuty. Spojrzałem na niego nieprzytomnie.

– Co jest? – spytał zaniepokojony. – Widzę, że nie służą ci międzygwiezdne wojaże.

– Nic się nie dzieje – skłamałem. – Opowiedz mi lepiej o naszym przewodniku po odległych galaktykach.

– Wyobraźnia Pewnego Apacza zawsze sięgała daleko: poza czas i przestrzeń. Często podpowiadała mu, rzeczy od których włosy rzedną, a ciśnienie skacze niczym brzuch bezkrytycznego konsumenta hamburgerów. Wszystko dlatego, że człowiek w samczej postaci, odznacza się częścią mózgu, odziedziczoną po gadach i nie lekceważy spuścizny przodków. Z ewolucją nie wygrasz, ma więcej czasu na wszystko i lepszych adwokatów. Wojownik wyznał mi, iż najbardziej ceni sobie ze ssaczej części jestestwa: łaknienie sutka. Przynajmniej ma pewność, że to ludzkie, a nie odziedziczone po aligatorze. Z drugiej strony gdyby Indianin posiadał jego skórę, i co jakiś czas ją zrzucał, mógłby szyć gustowne torebki dla wyższych sfer. Uzyskane w ten sposób fundusze można wykorzystać do ratowania ostatniej pary hippisów w Mławie. Obawiam się jednak, że to tylko “sen wariata". W naszym kraju nie wolno się przecież wychylać – nawet w wagonie kolejki podmiejskiej.

– Et tu Brute contra me – wymamrotałem. – A teraz bądź tak miły i błyskawicznie opuść pomieszczenie, chyba że wolisz krótszą wersję, którą można streścić jednym słowem – spierdalaj.

Wyszedł bez ociągania, ale jego rubaszny śmiech długo odbijał się echem od metalowych ścian transportowca. Opadłem na łóżko. Po chwili spałem jak zabity. Zmęczone ciało upomniało się o swoje prawa.

Obudziły mnie odgłosy kłótni. Poszedłem w kierunku hałasu. Tym sposobem trafiłem do lokum surrealisty. Artysta wymachiwał nerwowo rękami w powietrzu i tarł policzek.

– Wodzu, jesteś zdrowo popaprany – oświadczył. – Komputer przedstawił właśnie komplet danych o tej planecie. Jest zupełnie jałowa. Nie ma sensu na niej lądować.

– Znajdujemy się na orbicie. A ja mam konkretne rozkazy. Daję ci godzinę na przygotowanie maneli – obstawał przy swoim czerwonoskóry.

– Mam złe przeczucia.

– Jedno trzeba przyznać: nie brakuje ci konsekwencji – mruknął wojownik i oddalił się w niewiadomym kierunku.

Kiedy tylko Pewien Apacz odszedł się na znaczną odległość, rzuciłem Stefanowi pytające spojrzenie.

– Co się gapisz? Zbieraj graty! – warknął kumpel. – Nie zapomnij o dumie, jaka wypełniać musi serce kosmonauty w każdej sekundzie zaszczytnej misji.

– Nie wszystko naraz. Przypominam, że mam niewielkie doświadczenie.

Mój rozmówca skrzywił się tylko. Nacisnął przycisk w ścianie. Po chwili w luku windy towarowej zobaczyłem masę sprzętu. Wystarczyło przenieść te cuda techniki na pokład lądownika. Udało mi się z tym uporać w ciągu trzydziestu minut. Dumny ze sprawności usiadłem na swoim miejscu i w napięciu obserwowałem manewry pilota. Niewiele z tego rozumiałem, ale najważniejszy był efekt końcowy.

Wylądowaliśmy bez problemu. Powierzchnia globu nie zachwyciła. Brakowało roślinności, wszędzie unosiły się tumany kurzu. Wszechobecna szarość potęgowała niekorzystne wrażenie.

Na szczęście atmosfera zawierała tlen i można było swobodnie oddychać. Wystarczyło założyć maskę przeciwpyłową.

Kiedy tylko założyliśmy obóz, przyszła kolej na rekonesans. Nie czekałem na wyznaczenie ochotnika. Spakowałem plecak i ruszyłem powoli przez pustynny krajobraz. Wdrapałem się na najbliższą wydmę i z jej wysokości rzuciłem okiem na okolicę. W odległości kilkunastu kilometrów rosło ogromne drzewo. Dech mi zaparło ze zdumienia, albowiem do tej pory sądziłem, iż sekwoje można oglądać wyłącznie na Ziemi.

– Wszystko cacy. Pustynia i piasek jak z obrazka, ale kolos z rodziny cyprysowatych do niczego się nie klei – zameldowałem pozostałym. – Możliwe, że mam omamy, albo dodaliście mi coś specjalnego do porannej herbatki.

– To nie są przywidzenia – usłyszałem w słuchawkach głos Pewnego Apacza – Podejdź bliżej, a sam się przekonasz.

– Może dasz się namówić na zamianę – zapytałem z nadzieją w głosie. – Nie mam twojej odwagi i doświadczenia. A tym bardziej szykownego garnituru.

– Brak tego ostatniego dyskwalifikuje cię w moich oczach, ale i tak nie zamierzam ruszać się z obozu – odparł wojownik.

Po trzech godzinach marszu dotarłem do celu. Dotknąłem pnia, licząc, że wydarzy się coś niezwykłego. Nie zawiodłem się. W jednej chwili przeniosłem się do domu dziadków.

– Jak się masz synku? – usłyszałem głos zmarłej dziesięć lat wcześniej babci Marty. – Ugotować ci klusków lanych?

Szybko zorientowałem się, że głos dochodził z kuchni.

– Cały czas rosnę – odparłem wesoło i pogłaskałem staruszkę po siwych włosach. – Na szczęście nauczyłaś mnie jak o siebie zadbać. Nie brakuję mi niczego.

– A co z moimi wnukami?

– Chłopy jak dęby. Już dawno cię przerosły – rzekłem i spojrzałem jej głęboko w oczy. – Z czym przybywasz z krainy śmierci?

– Stęskniłam się. Nawet nie wiesz jak trudno dostać przepustkę do świata żywych. Na szczęście pomógł mi przystojny i elegancki Indianin.

– To ci dopiero niespodzianka – udałem zdziwienie. – Ciekawe czego zażądał w zamian?

Nie usłyszałem odpowiedzi. Seniorka wyciągnęła zza pleców koszyk z moimi ulubionymi owocami.

– Kupiłam trochę truskawek – oznajmiła. – Masz, zjedź parę.

Usiedliśmy na sofie, która zmaterializowała się sekundę wcześniej. Bez skrępowania pochłaniałem przysmaki. Cieszyłem się chwilą. Szczególnie w sytuacji, gdy najbliższa przyszłość była wielką niewiadomą.

– Gdybym spytał, gdzie jesteśmy – zagaiłem – pożałowałbym tego?

– To jedna z nielicznych planet, gdzie można się czuć komfortowo w każdej sytuacji. Wyobraź sobie nasze spotkanie na Ziemi. Obawiam się, że trafiłbyś ekspresowo na oddział psychiatryczny.

– Co teraz? – zapytałem. – Zapewne masz w zanadrzu kolejne niesamowite atrakcje.

Skinęła głową i uśmiechnęła się ciepło. W tej samej chwili zapadł się grunt i naszym oczom ukazał się ogromny, ciemny tunel, który ginął w niezbadanych czeluściach planety. W centralnym miejscu podziemnego korytarza pojawiły się ruchome schody.

– Kiedy byłam małą dziewczynką, bałam się wejść na to ustrojstwo – powiedziała babcia. – Później nie miałam okazji. Dzieci, dom i ciężka praca. Sam rozumiesz.

– Wszystko jasne. Wsiadamy – zakomenderowałem. – Panie przodem.

Ostrożnie stanęliśmy na najbliższym stopniu. Poszukałem jej dłoni. Nabieraliśmy prędkości. Ostatnie doświadczenia nauczyły mnie, że nie warto tracić czasu na spekulacje. Rzeczywistość przerosła najśmielsze oczekiwania.

Nagłe szarpnięcie. Maszyneria nie wydała z siebie żadnego szmeru czy zgrzytu. Udało mi się jakimś cudem utrzymać równowagę. Mrok uniemożliwiał orientację w sytuacji. Nie miałem zielonego pojęcia jak długo podróżowaliśmy. Nabrałem podejrzeń, iż stałem się obiektem niecnego eksperymentu i leżę otumaniony narkotykami w piwnicy nielegalnej kliniki. Lecz wtedy rozbłysły światła. Eskalator zatrzymał się natychmiast, lecz łagodnie. Rozejrzałem się nerwowo wokół. Stałem na pustym peronie i nie miałem najmniejszego pojęcia, gdzie zniknęła Marta. Mimo elektrycznego oświetlenia niewiele mogłem zobaczyć. Wszystko spowijała gęsta mgła. W niedalekiej perspektywie majaczył charakterystyczny budynek. Dworzec kolejowy, pomyślałem i zacząłem iść w jego kierunku.

Nie wiedziałem jednak, co się stało z jedną z najważniejszych kobiet mojego dzieciństwa.

– Nie martw się o Martę. Wróciła do siebie – usłyszałem w słuchawkach głos Pewnego Apacza.

– Odeszła bez pożegnania. Tak się nie robi – powiedziałem z wyrzutem, przekraczając próg gmachu.

– Musiała wrócić do siebie. Z biurokracją nie sposób wygrać. Ciesz się tym, co udało mi się załatwić – ofuknął mnie Indianin. – Za kilka chwil ogarnie nas burza piaskowa. Wszelka łączność z obozem będzie niemożliwa. Będziesz zdany wyłącznie na siebie.

– Dzięki za info.

Pierwszy raz miałem okazję zwiedzać wnętrze stacji umiejscowionej głęboko pod powierzchnią planety. Ku mojemu zaskoczeniu nie różniła się zbytnio od tych, które znałem. Natychmiast odnalazłem poczekalnię, informację i kasy. Personel w galowych mundurach czekał w pełnej gotowości, by sprostać moim ewentualnym żądaniom. Obsługa składała się w całości z atrakcyjnych blondynek o niesamowitych figurach i obfitych piersiach. Skojarzenie z Playboyem narzucało się samo. Ktoś gmerał bezczelnie w moim mózgu.

Podszedłem do stosownego okienka, by kupić bilet.

– Poproszę jeden do Zakopanego przez Albuquerque z przesiadką w Słomczynie – zadysponowałem, przekonany, że piękność w granatowym uniformie, udzieli mi ostrej reprymendy.

Tymczasem ona wystukała coś na klawiaturze komputera i drukarka wypluła zadrukowany blankiet.

– Wedle życzenia – powiedziała kobieta ciepłym głosem. – Ma pan kwadrans do odjazdu. Proszę zachować ostrożność w trakcie wjazdu pociągu i odsunąć się od krawędzi peronu.

– Proszę mi zaufać w tym względzie – rzuciłem filuternie. – Jestem wielkim fanem przepisów BHP. W niektórych kręgach, związanych z budownictwem, uchodzę nawet za wyrocznie.

– Serdecznie gratuluję. Do odjazdu składu pozostało dwie minuty – oznajmiła urzędowym tonem.

Po chwili leżałem na wygodnym łóżku w wagonie sypialnym. Kilka godzin odpoczynku podziałało na mnie ożywczo. Postanowiłem zmienić zasady gry.

– Te, Winnetou odezwij się. Wiem, że mnie słyszysz – warknąłem do komunikatora.

– Co jest? Miałeś spać do samego Zakopanego – Pewien Apacz był wyraźnie zaskoczony.

– W tym właśnie rzecz. Nie mam najmniejszej ochoty tam jechać. Kiedy Szaman grzebał w mojej jaźni, źle odczytał fragmenty wspomnień.

– Wodziłeś nas za nos. Udawałeś strachajłę, a tymczasem miałeś wszystko pod kontrolą.

– Nareszcie na to wpadłeś. 

– Muszę przyznać, że nie byliśmy fair wobec ciebie.

– Przyjdzie ci za to zapłacić, łosiu – prychnąłem – Potraktowano mnie jak szczura laboratoryjnego.

– Dogadajmy się. Możemy sobie nawzajem pomóc – odparł czerwonoskóry. – Z twoimi zdolnościami przekształcimy każdy układ planetarny w rajski ogród.

– Co proponujesz?

– Dostęp do najnowszej technologii, tabun najbardziej gorących lasek i morze gotówki. Dostaniesz tyle szmalu, że stać cię będzie na kupno Himalajów i połowy Tybetu.

– Kuszące, ale bardziej gustuję w Tatrach. Poza tym będę wkrótce bardzo zajęty. Muszę dokonać zemsty na dwóch dżentelmenach. Kto wie, może wzbogacę się o skalp sławnego wojownika?

Indianin rozłączył się natychmiast. Pozostało tylko wdrożyć szatański plan i cieszyć się z nieszczęścia innych.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Sama nie wiem, co sądzić o tekście. Z jednej strony – absurd miejscami przyjemny. Z drugiej – za dużo tego. Nic nie wynika z poprzednich wydarzeń, jakbyś pisał o tym, co akurat wpadło do głowy, tylko zdaniem czy dwoma nawiązując do wcześniejszego akapitu. No, połączenia jak w kalejdoskopie.

Zabrakło mi tu szczypty logiki, jakiegoś planu, celu, który bohater chce osiągnąć.

Literówki, interpunkcja kuleje.

Pierwszy raz jestem na poza Ziemskiej eskapadzie.

Łącznie i mała literą – pozaziemskiej.

Babska logika rządzi!

Zaskoczyłaś mnie literówkami. Muszę jeszcze raz przejrzeć tekst. Poza wszystkim , i co nader ciekawe doskonale wiem jak się piszę słowo pozaziemska, – dałem ciala

przyzwyczaić si ę

oryginalnym poczuciem humory

To przykłady, chyba jest ich więcej. Próbowałeś odłożyć tekst co najmniej na kilka dni i dopiero wtedy czytać?

Aha, i chyba ktoś już na portalu pisał o Pewnym Apaczu. Tak mi się wydaje, ale to było lata temu i nie pamiętam szczegółów.

Babska logika rządzi!

Nie chwaląc się jam to czynił. Sześć lat minęło jak z bata strzelił. Co do tekstu, to naiwnie myślałem, że go wyczyściłem.

Cześć, Darku71. :-)

Przeczytane.

Historia spotkania z Pewnym Apaczem ma potencjał na bycie ciekawą, czyli pomysł jest i szalona wyobraźnia. Co więcej, da się zauważyć elementy humorystyczne w opku, próbowałeś zestawiać dwie rzeczywistości, a na ich styku mogą pojawić się interesujące i zabawne rzeczy. Jednakże… no właśnie, przejdę do „ale”, które spostrzegam jako elementy do pracy, szlifowania itd.

 

Na plan pierwszy „ale” wysuwa się:

1/ Logika i przeświadczenie, że czytelnik nie pamięta tego, co przed chwilą przeczytał. Niestety, w opowiadaniu może to szczególnie uwierać.

*Na początku podajesz info dotyczące domu, a w nim czytamy, że „został polecony przez przyjaciela”, „ma niewielką wartość” (stąd domysł, że bohater chce kupić dom, bo w przeciwnym razie po co ta informacja?). Potem dowiadujemy się, że przyjechał naprawić zmywarkę malarzowi-Stefanowi. Kilka chwil dalej pogłębiasz moją wiedzę – i ku mojemu zdumieniu, to oni są przyjaciółmi. Czyli jak jest?

*Stefan kazał go przeprosić, a potem okazuje się, że nic takiego nie miało miejsca, czyli łgarstwo, ale niestety nigdzie dalej nie znajduje wyjaśnienia.

I tak leci cały czas.

O, i jeszcze scena w lokum surrealisty-Stefana. Też nielogiczna z przestrzennego punktu widzenia. Wszystko płynie jak rzeka w kataraktach.

 

2/ Nadmierne wyjaśnianie, co dokładnie czuje i myśli bohater, czasem bez związku z akcją.

Po co to robić? Dlaczego prowadzisz mnie po sznurku i nie pozostawiasz miejsca na wyobraźnię i kombinowanie czytelnika? Czy coś złego stałoby się, gdybym pomyślała wbrew zamierzeniom Autora? Dla mnie – same plusy, czyli zaskoczenie i chęć sprawdzenia, co będzie i dlaczego tak. Naturalnie pod warunkiem, że logika nie będzie szwankować.

Kilka przykładów (całość albo wyboldowane). Pojedyncze może by tak nie raziły, ale multiplikowane, no cóż…

o podłodze szkoda gadać.

z nieśmiertelnym jeleniem na rykowisku na czele, ale jego prawdziwym powołaniem był surrealizm.

Na szczęście napęd na cztery koła, którym dysponuje mój wóz, sprawdził się doskonale w trudnych warunkach.

Zrezygnowany usiadłem na kanapie w salonie.

Nie miałem najmniejszego pojęcia, co robić dalej.

Sytuację pogarszał fakt

zapytałem kompletnie zaskoczony.

nie szczędząc ironii.

Nie miałem zamiaru trzymać fasonu. Sytuacja zupełnie mnie przerosła.

Trudno mu się dziwić. Musiałem mieć nadzwyczaj durną minę.

usłyszałem, tyle że nie wpłynęło to dobrze na moje samopoczucie.

Rozwój wypadków zaskoczył mnie po raz kolejny.

zdobyłem się na odwagę

Dałbym wtedy wiele, by być na jego miejscu. 

zaniepokoiło mnie nie na żarty.

Nigdy nie miałem okazji widzieć kosmodromu. Ogrom miejsca przytłoczył mnie i przeraził zarazem. Jedyne co zrobiłem,

Musiałem przyznać mu rację.

W trakcie pouczającej konwersacji

Nagromadzone przez ostatnie godziny napięcie dało o sobie znać.

Odniosły zamierzony skutek i zdołałem się uspokoić. Postanowiłem popłynąć z nurtem wydarzeń. Inna sprawa, iż brakowało jakiejkolwiek alternatywy.

 

3/ Przegadanie i uogólnienia

*Delikatnie ingerując (softly) pousuwałabym liczne słowa/wyrażenia. Przykładów nie podam, bo sporo ich i powielałabym z innymi przykładami. Generalnie tekst wymagałby “wyczyszczenia”, może beta?

*Uogólnienia, liczne dygresje są dla mnie jako czytelnika nic nie wnoszącymi ozdobnikami, a jest ich naprawdę sporo. I znowu, gdyby nie ich nagromadzenie może nie zatrzymywałyby. Popatrz:

o nader specyficznym zapachu.

Lodówka była pusta niczym czytelnia w bibliotece gminnej.

To może nawet byłoby zabawne, gdyby nie fakt, że znam kilka gminnych bibliotek i cholipciś… nie są puste, podobnie zresztą jak te miejskie.

urządzonym ze smakiem salonie.

najlepsze potrawy z całego świata.

ekskluzywnych alkoholi

a właściwie jego pleców

Normalny facet mojego pokroju z wyższym humanistycznym wykształceniem skupia się na wychowaniu dzieci, bilansowaniu domowego budżetu czy konstruktywnej krytyce programy telewizyjnego, a nie podróżowaniu w kosmicznej próżni.

To, mogłoby być i zabawne, gdybyś lepiej skonstruował bohatera.

 

Na tym skończę wypisywanie, bo post będzie zbyt długi.

 

*misz-masz ze stylizacją, charakteryzacją bohatera i pozostałych postaci

Nie możesz się zdecydować: współczesność – slang czy „lekkie średniowiecze polskie”. Wybija z czytania. W dodatku nie jest przypisane do postaci, a Apacz, cóż, wiadomix skąd pochodzi. Dochodzi do tego multum kolokwializmów. Nie czepiałabym się, gdybyś wspomnianych słów używał konsekwentnie, a jak jest – sam wiesz. :-)

Przykłady:

„nawijał, lokum, mam to wszystko w dupie, wyskakujesz do mnie z zajebistą technologią przyszłości, z czego rżysz, wyluzować…”

versus

„A ów spał, iż…”

versus

„miło mi…” i inne grzeczności.

 

czerwonoskóry mężczyzna, ubrany w tradycyjną koszulę wojenną

Hmm, wyboldowane. Zazwyczaj walczyli tylko w przepaskach biodrowych, ale może w dwudziestym drugim wieku co nieco się zmieniło. xd

 

Do tego podpunktu dopisałabym również smartfon, skaner i chmurę. Wykorzystujesz współczesne gadżety, a ponoć Pewien Apacz pochodzi z wieku XXII. Hmm, skaner współcześnie używamy w określonym znaczeniu, pozostałe zresztą też. 

 

4/ Niespójny bohater

Nie pilnujesz go charakterologicznie, chociaż to jego przygoda. Jest spójny tylko w odcinkach tego opka miast w całości historii, stając się nieprawdziwy. 

Na przykład tutaj:

,Bredzi, pomyślałem i zacząłem się nerwowo śmiać.

i

,Odetchnąłem z ulgą i dwa kolejne zdania.

 

Sprawdź kolejne atrybucje dialogowe, często nadajesz im jednoznaczny wydźwięk i emocje przeżywane przez bohatera są jedną wielką huśtawką i broń cię panie boże, aby była powtarzalną. Nie będę ich już wypisywała.

 

4/ Zauważone literówki i przecinki.

wyróżniała się fatalnym staniem technicznym.

Literówka i uogólnienie.

Dziurawy dach,wypaczone okna

Brakująca spacja.

Zjedźmy coś

Kolejny kwadrans spędziłem na pochłanianiu pokarmów..

Dostaw jedną kropkę.

– Cześć, Darek(+,) miło cię widzieć

Literówka – Darku; brakujący przecinek.

konstruktywnej krytyce programy telewizyjnego

Literówka.

Nie brakuję mi niczego

Literówka.

 

Podsumowując.

Hasa ten Twój tekst i jego fragmenty jak młode źrebaki po raz pierwszy wypuszczone na łąkę. Zaczepiają się, podszczypują, ganiają i ogólnie jest wesoły harmider. Popracowałabym nad bohaterem i logiką opka, aby wszystko się zgadzało, a w drugiej kolejności spróbowałabym pousuwać „zbędne”. Przy okazji poprawiłyby się dialogi, które obecnie są stosunkowo naiwne i nienaturalne (z powodu tego brykania:D). W obecnej postaci dialogi są słabe. 

Końcówka nie zaskakuje, ponieważ co i rusz od samego początku uprzedzasz, że to może być miraż. Szkoda, gdyż marnujesz potencjał. Odnosiłam wrażenie, że to linijki i słowa Ciebie wiodły, w sensie „nawijka”: a do b, b do c, c do d… i gdy skończył się ciąg zaczynałeś następny, nie troszcząc się, co było wcześniej i znowu a, b, c, d i tak jechaliśmy do zakończenia. Z tego punktu widzenia najbardziej dopracowany był początek, dalej już się rozjeżdżało i chyba nawet nie podjąłeś próby opanowania tekstu. Czy ma to uczynić czytelnik? ale jak, jeśli nic mu się nie zgadza. Spróbuj okiełznywać napisany już tekst. Sam z siebie nie powstaje dobry. xd 

A tak poza tym, zabawne i zaskakujące było Twoje opko z ALE. Jednym słowem kibicuję, lecz poczekam, czy zrobisz coś z tym “ale”.

 

pozdrawiam serdecznie :-)

piątkowa asylum ślimacząca się z komentarzami i wstawiająca je  w niedzielę.

 

Ps. Zapraszam do komentowania opek innych Użytkowników, czytania piórkowych i komentarzy. To pomaga: łatwo, lekko i przyjemnie. No, z pierwszymi dwoma może przesadziłam, niemniej warto, gdyż nauka przez praktykowanie i doświadczanie, a ponoć dla dorosłych jest lepsze niż teoretyzowanie. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Siedziałem od rana nad tekstem i kilka rzeczy, o których wspomniałaś już wyeliminowałem. Uwagi bardzo konkretne i merytoryczne. Bardzo dziękuję za poświęcony czas. 

Miło mi, że odpowiedziałeś. :-)

ciągle piątkowa

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Interesujący tekst. Początek mnie kupił – jest w nim trochę dziwnego absurdu i naśmiewania się z klisz (spodobała mi się zwłaszcza ta o pójściu z nieznajomym po rzuceniu jednej sarkastycznej uwagi). Utwierdziłeś mnie tym samy, że oto mam do czynienia z surrealistycznym absurdem.

Jednak im dalej, tym więcej znużenia czułem. Główny powód – najlepsze karty tekstu zagrałeś już na początku. Czytałem z zainteresowaniem do momentu nad planetą, kiedy stwierdziłem, że już niczym mnie, czytelnika, nie zaskoczysz.

Sami bohaterowie są nieźle, ale łatwo się zlewają. Tempo mocno monotonne – nawet w momentach “akcji” niewiele się dzieje. Trochę szkoda, bo właśnie różnicowanie tempa pozwala też przykuwać uwagę czytelnika.

Technicznie nadal czasami coś chrobocze, ale chwali się, że poprawiłeś błędy wskazane przez poprzednie komentarze :)

Podsumowując: ciekawy koncert fajerwerków, miejscami bardzo dobre pomysły. Jednak widać brak oszlifowania oraz trzymania kart nieco bliżej przy orderach, by “grać” nimi stopniowo i zaskakiwać czytelnika.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Szczerze mówiąc powinienem ten tekst wycofać, gdyż ciągle go poprawiam. Tylko teraz byłoby to nieuczciwe. Autor na ogół jest zaślepiony i uważa, iż popełnił świetny tekst – jak widać nie zawsze ma rację. Do planety jeszcze nie dotarłem.

Nie wiem, jak tekst prezentował się wcześniej, ale czytając Jazdę po piorunochronie dzisiaj, znalazłam ja jako historię mocno absurdalną i przy całym bezsensie nie pozbawioną swoistego sensu, a przy tym trzymającą się kupy i całkiem zabawną.

Mam nadzieję, że rozdział II okaże się równie niezły.  

 

był mój przy­ja­ciel: ma­larz Ste­fan B. ―> …był mój przyjaciel, malarz, Stefan B.

Dwukropek jest tu zbędny.

Za SJP PWN: dwukropek «znak interpunkcyjny (:) stawiany przed przytoczeniem czyichś słów lub przed wyliczeniem czegoś»

 

Ar­ty­sta miał czter­dzie­ści pięć lat, mie­rzył bli­sko dwa metry. ―> Ta informacja jest zbędna, albowiem napisałeś ja już w drugim zdaniu drugiego akapitu.

 

– Ste­fan na­le­ży rów­nież do mo­je­go grona przy­ja­ciół… ―> Raczej: – Ste­fan na­le­ży rów­nież do grona moich przy­ja­ciół

 

Za­przęgł od­po­wied­nie par­tie mię­śni do ro­bo­ty… ―> Za­przągł od­po­wied­nie par­tie mię­śni do ro­bo­ty

 

Zjedź­my coś i za­sta­no­wi­my się, co dalej… ―> Literówki.

 

Tyle że w domu owym nie uświad­czysz ni grama jadła… ―> Tyle że w domu tym nie uświad­czysz ni grama jadła

 

Ko­lej­ny kwa­drans spę­dzi­łem na po­chła­nia­niu po­kar­mów.. ―> Raczej: Ko­lej­ny kwa­drans spę­dzi­łem na po­chła­nia­niu potraw.

No i kropki – bacz na kropki!

 

– A i ow­szem . ―> Zbędna spacja przed kropką.

 

– Mogę wie­dzieć, gdzie Pan Bóg pro­wa­dzi? ―> – Mogę wie­dzieć, dokąd Pan Bóg pro­wa­dzi?

 

Wszak po­sia­da sto­sow­ne do­świad­cze­nie.

– Po­sia­da – włą­czył się do roz­mo­wy In­dia­nin we wło­skim gar­ni­tu­rze. – I to cał­kiem sporo. ―>

– I to cał­kiem spore.

 

Czło­wiek przy­wy­kły do urzą­dzeń w ziem­skiej skali, nie zdo­łał nigdy przy­zwy­cza­ić się… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Może: Człowiek obeznany z urządzeniami w ziemskiej skali,

 

mruk­nął wo­jow­nik i od­da­lił się w nie­wia­do­mym kie­run­ku.

Kiedy tylko Pe­wien Apacz od­da­lił się na… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

od­da­lił się na zna­czą­cą od­le­głość… ―> …od­da­lił się na znaczną od­le­głość

 

– Wszyst­ko faj­nie, pu­sty­nia i pia­sek – cacy, ale kolos z ro­dzi­ny cy­pry­so­wa­tych do ni­cze­go się

nie klei – za­mel­do­wa­łem po­zo­sta­łym. ―> Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach. Sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

 

– To nie są prze­wi­dze­nia – usły­sza­łem w słu­chaw­kach głos Pew­ne­go Apa­cza ―> Pewnie miało być: – To nie są przywi­dze­nia – usły­sza­łem w słu­chaw­kach głos Pew­ne­go Apa­cza.

Przewidzenieprzywidzenie to dwie całkiem różne sprawy.

 

Eska­la­tor za­trzy­mał się na­tych­miast, lecz ła­god­nie.. ―> Ile tu miało być kropek?

 

– Za kilka chwil ogar­nie nas burza pi­sa­ko­wa. ―> Absurdalna burza czy prześliczna literówka?

 

– Wedle ży­cze­nia – po­wie­dzia­ła, od­zna­cza­ją­ca się cie­płym gło­sem, ko­bie­ta. ―> A może wystarczy: – Wedle ży­cze­nia – po­wie­dzia­ła kobieta cie­płym gło­sem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie porwało mnie, ale nie czytało się źle ;)

Przynoszę radość :)

Anet – fajnie, że przeczytałaś. Zapraszam do lektury innych moich tekstów. Pozdrawiam.

Ja zapraszam do lektury moich tekstów i też pozdrawiam ;)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka