Lubię matematyczne paradoksy.
Jeśli strzała leci do celu, musi najpierw pokonać połowę drogi. Potem połowę pozostałej drogi. I znów połowę. I znów. Ponieważ brakujący dystans możemy w nieskończoność dzielić na połówki, strzała nigdy nie sięgnie tarczy.
No chyba że zastosujemy wzór na sumę nieskończonego, malejącego ciągu geometrycznego (typu 1/n na przykład). Zenonie z Elei: w dupie byłeś, gówno widziałeś, kurwa.
Jeśli nieskończona liczba małp będzie stukała w nieskończoność w maszyny do pisania, kiedyś powstaną w ten sposób wszystkie dzieła Szekspira.
Powstanie również wersja “Burzy”, w której wszystkie przecinki zostaną zastąpione słowem „kurwa” , a kropki słowami: „i chuj”, ale o tym dyplomatycznie się nie wspomina. Brave, kurwa, new world i chuj!
Jeśli ktoś utworzy w Macierzy nieskończoność wymiarów, istnieje niezerowa szansa na to, że jakiś debil będzie miał nieskończenie przejebane.
Hehe. To ja. Nazywam się Ginter i witam was w programie „Tak przejebane nie miał jeszcze nikt”.
***
Rzeczywistość jest skwantowana. Można ją opisać raczej z użyciem matematyki dyskretnej aniżeli klasycznej. W rzeczywistości nieskończone dzielenie nie ma sensu o tyle, że w końcu dogrzebiesz się do kwantów. Kwantów energii, kwantów odległości, absolutnie niepodzielnych, choćbyś się zesrał.
Ale ja byłem uprzejmy wjebać się w rzeczywistość wirtualną. Wziąłem biocyberwtyczkę, wetknąłem sobie w dziurkę na szyi i wszedłem w Macierz. Miejsce, którym nie rządzi fizyka, a matematyka. Królowa, kurwa jej mać, nauk. Miałem ochotę dobrać się do sekrecików Benevolence Nanolab, ukraść wszystko co się da, a następnie opchnąć cenne informacje gdzieś w zakamarkach DarkNetu. Wejść, cyk, złamać zabezpieczenia, cyk, cyk, zapierdolić wszystko co nie jest przyśrubowane do podłogi i spierdolić. In’n’out, skurwysyny!
Miało być tak pięknie, a tu przyszło TAKIE rozczarowanie. Czyniąc długą historię krótką – trafiłem na korporacyjnego macierzowca, prawdziwego speca od cyberwalki. Nie zamierzałem tracić czasu na groźby czy przechwalanie się tym, który z nas ma dłuższego. Ruszyłem na niego z wszystkim co mam. Prędziutko aktywowałem programy ofensywne, wirusy i glitche – i jazda, giń kurwo, korposzczurze!
Leciała na niego wiązka bitów, która powinna zjarać mu rdzeń przedłużony na wiórki, leciały wirusy, które rozjebałyby mu umysł na wpierdylnion kawałków nie do poskładania – no wszystko naraz, ze wszystkich stron naraz.
A co zrobił ten chuj? Kurwa, czwarty wymiar se stworzył i uniknął wiązek, odskakując w nieistniejący przed chwilą bok.
Tak grasz, chujku? Cztery wymiary? Kurwa, do ogarnięcia. Ginter ogarnie cztery wymiary i to waląc konia lewą dłonią. W Macierzy nie muszę bać się o to, że zabraknie mi amunicji. Chcesz kurwa cztery wiązeczki, to będziesz je kurwa miał, korpodronie jebany.
Piąty wymiar? No chuj ci w dupę. Pewnie zaraz stworzysz sobie szósty i siódmy, bo kto ci kurwa zabroni? Wkurwił mnie strasznie. Zamiast kolejnego ataku stworzyłem ósmy, dziewiąty i jedenasty wymiar. Już nawet sam zacząłem się gubić. A ten pizdoczłap, zamiast jak człowiek ruszyć do ataku, stworzył sobie dwunasty i trzynasty.
Kurwa.
Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa. Kurwa! Kurwa mać!
Jak tak dalej pójdzie, wirtualna rzeczywistość będzie tak rozbudowana, że wirtualne podrapanie się po wirtualnej dupie będzie kurwa wyczynem. Ale jak chcesz tak grać, to kurwa tak zagramy, aż komuś jebnie wyobraźnia przestrzenna.
Piętnasty.
Dwudziesty.
Osiemsetny.
N-ty.
Macierz zaczęła przypominać fraktal. Jeden zajebiście wielki Fraktal Mandelbrota na wchujlon wymiarów. Tworzyliśmy na bieżąco nowe prawa cyberfizyki, zwalnialiśmy czas, przyspieszaliśmy, płynęliśmy pod prąd, zapierdalaliśmy przez Macierz jak tachiony przez czasoprzestrzeń. Napierdalaliśmy siebie z miliardowych wymiarów, tonęliśmy w pixelach, voxelach, chuj-wie-ile-elach. N-wymiarowe tesserakty eksplodowały, paradoksy mnożyły się jak pchły, wirtualium at its finest, kurwa jego mać.
Kwantowe komputerki musiały nas brać za niezłych pokurwieńców. Ale robiły wszystko co im kazaliśmy. Nie zamierzałem zwalniać, wróg także. No i trochę się zapędziliśmy. Czyniąc krótką historię jeszcze krótszą, zrobiliśmy nieskończoność wymiarów. Głupio, nie?
Nie mogłem tego nie wykorzystać. Skorzystałem w twierdzenia Banacha-Tarskiego, podzieliłem zasoby programów ofensywnych w nieskończoność, potem z nieskończoności kawałków skleciłem nieskończoną ilość wirusów i wypierdoliłem wszystko w stronę tego skurwiela. Mieliśmy nieskończoność wymiarów, zaatakowałem go z nieskończonej liczby stron, kutas nie miał gdzie uciekać.
Nareszcie kurwa! Nareszcie kurwa, mózg ci sfajczyło! Fajnie się umierało, co? Nie? To na chuj mi kurwo na drodze stałeś?! Ha, kurwo, ja żyję, żyję i będę żył! Jak się kurwa dorwę do informacyjnego cybercycka Benevolence NanoLab, to będę ssał, ssał, wydoję kurwa wszystko co jest do wydojenia. I BĘDĘ BOGATY, KURWA!
A ty se kurwa nie żyjesz, psie pierdolony. Dobrze ci tak.
Zacząłem redukować wymiary. Zdjąłem jeden, drugi, milionowy, kurwa ich mać, liczba wymiarów spadła o liczbę Grahama, dwie, Graham Grahamów! A tu kurwa niespodzianka!
Okazało się, że przy nieskończoności liczba Grahama to chuj.
No przejebane.
***
Próbowałem wszystkiego. Na początku wszystkiego, aby wyjść, potem wszystkiego, aby się zajebać. No ja pierdolę, Boże, kurwo niebieska, zlituj się może nad biednym grzesznikiem i wypierdol go w końcu do normalnego piekła, a nie trzymasz mnie w piekle cyfrowym!
Coś mi się wydaje, że to nie ja wygrałem to starcie, a sfajczony korposzczur. Ja pierdolę.
***
Kurwa. Minęło tu w wirtualu jakieś wpizdylion lat. Trudno to dokładnie określić. W nieskończoności wymiarów masz również nieskończoność wymiarów czasowych. Przemyślałem wszystko co było do przemyślenia. Kiedy to kurwa zleciało? Nie wiem. Jeszcze parę tysięcy lat, a stanę się jebanym Buddą Macierzy, nieskończonością we własnej osobie.
Kurwa. Czas wprowadzić liczby zespolone, albo ocipieję. Bałem się tego. Ja pierdolę, naprawdę się tego bałem. Ale wyjście było tylko jedno.
Pierwiastek z minus jeden i niech się dzieje wola nieba.
Zmieniłem i na wymiar i wlałem w niego wszystkie wymiary czasowe. Kto nie ryzykuje, ten gnije w nieskończności. Szatanie, kurwo niemyta, nie zostawiaj swojego wiernego sługi i ratuj brudna dupę Gintera!
Niech czas zacznie w końcu jakkolwiek płynąć!
***
Ocknąłem się gdzieś w swojej melinie. Jęknąłem, ledwo widziałem na oczy. Trójwymiarowa rzeczywistość wydawała mi się tak zajebiście logiczna, płaściutka, gładziutka i przyjemna, że miałem ochotę wyściskać cały ten pierdolony świat. Chciałem wstać, ale jakoś mi to słabo szło.
– Kurwa…
Zaraz pojawił się przy mnie Jeremy.
– Chłopaki, Ginter ożywa!
– Kurwa…
– Spokojnie Ginter. Co się tam kurwa odjebało w kabelkach?
Dobre pytanie.
– Kocham was, kurwa.
– Spierdalaj, pedale. Pamiętasz ostatnią robótkę? Skok na Benevolence?
– Trochę…
– Cokolwiek żeś tam zmajstrował, prawie rozpierdoliło ci mózg. Grang odłączył cię z Macierzy na twardo, gdy zacząłeś się za mocno telepać.
– Ile leżę?
– Dwa tygodnie.
Jęknąłem. Po raz kolejny obiecałem sobie, że już nigdy nie wejdę do Macierzy. Jeremy podał mi szklankę wody, wypiłem ją łapczywie.
Próbowałem to ogarnąć umysłem. Myślałem o nieskończoności. Cała matematyka, wszystkie dowody żonglują sobie nieskończonością jak chcą. Niewinne ósemki leżące na boku tkwią niewinnie w książkach od matematyki, półproste zapierdalają sobie niewinnie w nieskończoność, ciągi w nieskończoność rosną i maleją, mnożymy nieskończoności, dodajemy w nieskończoność i nie widzimy w tym nic zaskakującego.
Nieskończoność to wszystko, a nawet więcej. A jednak żeby ją złapać za jaja wystarczy powiedzieć: „Ile liczb rzeczywistych jest pomiędzy 0 a 1? Ile z nich jest większych niż dwa”? I cyk, złapaliśmy nieskończoność w pułapkę.
Zrobiliśmy z nieskończoności dziwkę, która daje każdemu dupy za pięć złotych. A tu dla odmiany nieskończoność zrobiła sobie dziwkę ze mnie. Nie szanowałem nieskończoności, to czemuż nieskończoność miałaby mnie szanować? Cenna lekcja, panie profesorze, ale nie zamierzam jej powtarzać.
Reszta jest milczeniem i chuj.