- Opowiadanie: Mezoar - Później mówiono, że kobieta ta była magiem (ale kto by ich słuchał).

Później mówiono, że kobieta ta była magiem (ale kto by ich słuchał).

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Później mówiono, że kobieta ta była magiem (ale kto by ich słuchał).

Witajcie! Słowem wstępu, to pierwsze opowiadanie które publikuję na tej stronie. Jest to bardzo luźna adaptacja jednej z opowieści o wiedźminie, mistrza Sapkowskiego. Nawiasem, jestem wielkim fanem twórczości ASa i opowieść ta nie ma na celu ośmieszania, parodiowania tudzież jeszcze czegoś innego jego dzieł. Cóż, zobaczymy więc, czy to się jakoś przyjmie. Zapraszam do lektury :D

 

 

Jak zwykle pierwsze zwróciły na nią uwagę koty i dzieci. Zasadniczo gdyby nie jechała zgarbiona i otulona szarym płaszczem na koniu, to zapewne mężczyźni jako pierwsi zainteresowaliby się tym zjawiskiem. Pręgowany kocur, śpiący na nagrzanym słońcem sągu drewna, drgnął, uniósł łeb i mruknął po kociemu, że zafajdani magowie mu spać nie dają, ale kto by go tam słuchał. Czarna klacz dreptała powoli, wystukując rytm podkutymi kopytami, zgrywając się idealnie z kroplami deszczu, lejącego co raz obficiej z granatowego nieba. Ludzie biegali dookoła okrywając się płaszczami i rzucając niepewne spojrzenia jeźdźcowi. W końcu na horyzoncie zamajaczył szyld karczmy, z wymalowaną nań niezdarnie kobietą obficie obdarzoną przez naturę. Podpis, nakreślony już nieco lepiej, oznajmiał światu, że szynk nosi dumną nazwę „Pod Haliną”. Kobieta zeskoczyła zgrabnie z konia, poprawiła miecz przy pasie i przerzuciła uzdę przez drewnianą barierkę. Będąc gotowa, pchnęła masywne drzwi i weszła do środka. Gwar nieco przycichł, gdy zakapturzona wędrowczymi pełnymi gracji krokami zmierzała ku szynkwasowi. Kilku pijaczków, dyskutujących dość głośno no temat kobiecych wdzięków zamarło wlepiając oczy w kobietę. W powietrzu wisiało coś złego i wcale nie był to zapach polewki warzonej właśnie w kuchni. Tajemnicza wojowniczka odrzuciła kaptur do tyłu i ruchem głowy rozrzuciła białe jak śnieg włosy po ramionach. Karczmarz dyskutujący żywo z kucharką na temat owej polewki, powrócił do głównej sali i stanął jak wryty widząc kobietę. Chwilę lustrował ją swymi świdrującymi oczyma (była to zapewne przypadłość każdego karczmarza, idąca w parze z iście godnym proboszcza brzuchem, potulną twarzą oraz okazałą jak u krasnoluda brodą), po czym wybuchł tubalnym śmiechem.

– Czy mnie wzrok nie myli? To naprawdę ty, Gaelano? Mógłbym się założyć o cały mój majątek że zginęłaś gdzieś w lasach na południu, u tych dzikusów. Wieści, które mnie dochodziły były co najmniej niepokojące.

Na twarzy wojowniczki pojawił się całkiem ciepły i miły uśmiech.

– Widzisz, Caldenie, byłbyś wtedy całkiem blisko stania się właścicielem drugiej karczmy. Driady z Loren ledwo mnie odratowały, a uczyniły to i tak bardzo niechętnie, bo wcześniej naraziłam się niechcący ich królowej.

– No ba, w końcu całkiem temperamentna z ciebie dziewucha, nawet jak na wasz rodzaj. To znaczy kobiet, a nie… – karczmarz zaczął się motać w swoich słowach, czerwieniejąc na twarzy. Gaelana uśmiechnęła się do niego, siadając na stołku przed ladą.

– Nie martw się, Caldenie, to nie tajemnica, że jestem wynaturzeniem. Swoją drogą, nie macie to tutaj gdzieś jakichś problemów natury magicznej? Sakiewka świeci pustkami, a ostatnimi czasy zleceń dla mnie jakby ubyło.

– Pytasz, czy strzygi jakiejś w mieście nie ma, albo co? Bogowie uchowajcie, ale jak na razie żadne bestyje nas nie trapią, nawet wodniki i utopce z uroczyska się uspokoiły. Jednak… chyba będziesz mogła nam w czymś pomóc.

– Zamieniam się więc w słuch.

Karczmarz rozejrzał się dookoła, odsunął butelkę wina na ubocze, jakby w obawie, że może go podsłuchać i usiadł na taborecie.

– Pewnie wiesz, że nadchodzący czas sprzyja działaniu magii. No ba, musisz wiedzieć, to w twoim fachu jest wymagane. No więc, legenda mówi, że w lasach taki jak nasz, w sensie Ciemny Bór, bo tak go ludzie tutaj nazywają, jest szczególnie na działanie magii podatny. I, że paprocie czasem wypuszczają kwiaty. Kwiaty, które posiadają ogromną moc, a wywar z nich leczy wszelakie choroby. Ostatnio wdowa po cześniku ogłosiła, że kto znajdzie kwiat, ten dostanie sowitą nagrodę. Jej syn po ostatnim polowaniu spadł z konia i teraz leży w niemocy, żaden mag nie jest w stanie go uzdrowić.

Gaelana zadumała się nad słowami przyjaciela, głaszcząc dłonią głownię miecza. Po chwili odpowiedziała:

– Zastanowię się nad tym. Na razie jednak marzę tylko o ciepłej kąpieli i wygodnym łożu.

 

***

 

Zapowiadał się całkiem ładny dzień, nawet mimo tego że w całej karczmie w dziwny sposób zaczęło śmierdzieć nieświeżym łososiem, a myszy przez dobre pół nocy nie pozwalały Gaelanie zmrużyć oka. Hałasowałyby zresztą dłużej, gdyby kobieta nie zdecydowała się spopielić ich ognistymi pociskami, nadpalając przy tym zasłony i robiąc pokaźną, smolistą dziurę w suficie oraz kilku miejscach podłogi. Gdy po małej toalecie zbiegła na dół, pożegnała się z Caldenem i ruszyła do miasta. Konia zostawiła w stajni przy gospodzie. Sprężystym krokiem skierowała się w stronę rynku. Ludzie po drodze przyglądali jej się badawczym wzrokiem, a kilku młodzieńców z skórzanych kamizelkach wyraźnie się na jej widok ożywiło. Najwyższy, z kordem przy boku puścił jej oczko opierając się nonszalancko o ścianę jakiegoś domu. Wojowniczka spojrzała z wyższością na szczeniaka i prychnęła ruszając dalej. Herszt przywdziewając na twarz najbardziej zawadiacki uśmiech, na jaki mógł się zdobyć zastąpił kobiecie drogę.

– A gdzie to się paniusia śpieszy, hm? – mruknął słodkim głosem. Reszta bandy chichocząc głupkowato podeszła bliżej.

– Widać dawno w mordę nie dostałeś, chłopcze.

Dowódca gangu spochmurniał i spróbował chwycić rękę Gamelany, która uważając „rozmowę” za zakończoną, ruszyła w swoją stronę. Zamiast tego, zacisnął dłoń na powietrzu. Nie zdążył się nawet nadziwić zręcznością kobiety, gdyż chwilę potem otrzymał soczystego kopniaka w krok. Upadł na ziemie, piszcząc cienko.

– Następnym razem proponuję szklankę zimnej wody.

Zostawiając za plecami wijącego się po bruku młodziaka i resztę jego bandy, przyglądającej się scenie z rozdziawionymi gębami, ruszyła dalej. W końcu dotarła do rezydencji cześnika. Otworzyła jej zasuszona staruszka.

– Przepraszam, a pan do kogo?

W pierwszej chwili Gaelanę zatkało. Mało komu przypominała ona mężczyznę, no może wujciowi Kelvinowi, ale to tylko i wyłącznie wtedy, kiedy wlał w siebie kilka kufli mocnego, rzepowego piwa. Nazywał ją wtedy Geraltem, czy kimś tam.

– Em… ponoć chciałaby pani zdobyć kwiat paproci, tak?

Staruszka spojrzała uważniej na wojowniczkę, po czym ubrała na nos okulary.

– Och… proszę mi wybaczyć. A co do kwiatu, to szczegóły opowiem może pani w domu, zapraszam do środka.

 

***

 

Gaelana nigdy nie przypuszczała, że utopce potrafią się tak ładnie urządzić. Mimo wszystko stalowa klatka w której siedziała, raczej słabo współgrała z seledynem wodorostów okrywających fotele i kanapy. No i granitowe ściany jaskini nie wyglądały zbyt gustownie.

– No, to teraz mi powiesz co zrobiłaś z kwiatem paproci, złodziejko.

Istota która wypowiedziała te słowa stanęła właśnie przed klatką. W czerwonym żupanie wyglądał raczej jak możnowładca ze wschodu, lecz ludzie tam zazwyczaj nie byli wysocy na dwa metry i nie mieli zielonej, łuskowatej skóry.

– Nic nie kradłam, śmierdzący utopcu. I lepiej mnie wypuść.

Wodnik poczerwieniał na zielonej twarzy.

– Nie jestem utopcem! Jestem WODNIKIEM! Zapamiętaj to wreszcie.

– Tak? A wyglądasz jak utopiec.

Wodnik westchnął i siadł na wodorostowym fotelu.

– Wiesz co? Mów mi po prostu Tybald. Skoro nie ty ukradłaś kwiat paproci, to kto to zrobił?

– Nie wiem. Wyruszyłam do lasu i nie zdążyłem się nawet rozejrzeć, bo zaraz znalazłam się tutaj!

Twarz Tybalda rozjaśniła się na chwilę.

– Dobrze wiedzieć, że glejty teleportacyjne nadal działają. Cóż, mam więc propozycję dla ciebie. Pomóż mi odzyskać ten kwiat. Widzisz, my, wodniki, potrzebujemy raz w roku wypić odrobinę roztworu z kwiatu paproci, inaczej nasze organizmy wyschną.

– A nie możecie podzielić się nim z tą wdową?

Wodnik skrzywił się, wyjmując z rękawa fajkę nabitą tytoniem.

– Nie, roztworu starcza już ledwo na wszystkich mych braci w tej okolicy. Pomożesz nam?

Wojowniczka skinęła głową. W sumie nie musiała dotrzymywać przysięgi złożonej pod przymusem. Wodnik zapalił fajkę, zaciągnął się dymem i gestem dłoni otworzył magiczny zamek.

– Ruszaj więc. I dziękuję. A, jeszcze jedno! Wdowa po cześniku nie jest tym, z kogo ją uważasz. Pamiętaj.

 

***

 

Szybko ich znalazła. Nie zdążyli nawet opuścić lasu. Było ich czterech, trzech zbrojnych i jeden mag, który wydawał się być dowódcą grupy. Robili hałasu, jak banda goblinów wpuszczona na szaber do miasta. Przez chwilę rozważała pokojową metodę odzyskania kwiatu, czyli rozmowę z szefem bandy, lecz po chwili pacyfistyczne myśli ustąpiły prostemu, aczkolwiek całkiem przydatnemu zdrowemu rozsądkowi. Ostrze nawet nie skrzypnęło, gdy Gaelana wyciągnęła miecz z pochwy. Przekradała się w cieniu, poza kręgiem światła rzucanym przez ognisko jak najbliżej maga. Zorientował się, że coś jest nie tak, dopiero jak jego trzewia przywitały się czule i wylewnie z ostrzem wojowniczki. Żołdacy zaraz rzucili się na oprawczynię. Pierwszego z nich odepchnęła prostym zaklęciem, kolejnego fachowo pozbawiła życia i głowy, niekoniecznie w tej kolejności, fachowym cięciem, które podpatrzyła kiedyś u wujka Berta, gdy ten zabrał ją by popatrzyła jak poluje się na orki. Niestety, podczas całej zabawy to orki upolowały wujaszka, ale taka śmierć chyba była dla niego chwalebna. Nie każdy ma w końcu okazję umierać w kotle pełnym warzywnej zupy. Trzeci z wojów chwycił kuszę leżącą przy ognisku i wycelował w Galeanę, po czym posłał pocisk prosto w kobietę. Nie musiała się uchylać, po prostu machnęła mieczem, idealnie trafiając w bełt, który poleciał gdzieś w krzaki.

– Odbiła… – jęknął żołdak wybałuszając oczy. – Odbiła w locie…

Te słowa były pięknym epitafium. Dobicie trzeciego, nadal leżącego na ziemi najemnika było tylko formalnością. Po walce wojowniczka ruszyła przeszukać bagaże pokonanych. W jednym z pakunków znalazła słoik z osobliwym kwiatem wewnątrz. Jego płatki wyglądały jakby były zrobione ze złota i skrzyły się w świetle.

– Brawo, brawo!

Znała już ten głos. Odwróciła się, lecz nie zobaczyła za sobą staruszki z którą rozmawiała w mieście. Stała tam wysoka, odziana w czarne szaty kobieta, wyglądająca na maksymalnie czterdzieści lat.

– Wiedziałam, że jak rozpuszczę bajeczkę o chorym synu, to prędzej czy później dotrze to do twych uszu. Tak, Galeano, jesteś znana w świecie. Znane jest też twe dobre serce. Byłaś wręcz stworzona, do tego zadania, specjalistka od magii. A teraz oddaj mi kwiat.

Okazało się, że argumenty czarownicy miały odpowiednią siłę, w liczbie dwudziestu opancerzonych najemników.

– Nigdy nie dostaniesz tego kwiatu, wiedźmo!

Z drugiej strony na polanę wmaszerowała banda wielkich, zielonoskórych istot. Na ich czele stał Tybald w swym żupanie. Teraz, zamiast fajki trzymał w ręce szablę.

– Galeano, oddaj nam kwiat.

Wojowniczka skrzywiła się prawie tak mocno, jak wuj Lionel, kiedy cerber odgryzł mu rękę. Położyła słój na ziemi i powiedziała:

– Nie na to się pisałam. Sami się wyżynajcie dla tego chwasta.

Po czym odeszła. Gdy znalazła się jakieś dwieście kroków od polany, usłyszała odgłosy walki. Jednak to już jej nie dotyczyło. Wujek Leo zawsze mówił, aby nie wchodzić między ludzi i wodniki, gdy chcą się prać po mordach, ale mała Galeana nie słuchała go zbyt często, bo zazwyczaj mówił głupoty. Teraz jednak przydała jej się wiedza wyniesiona z domu. Gdy wróciła do miasteczka, ruszyła prędko do przykarczemnej stajni, osiodłała konia i pojechała w stronę wzgórz, za którymi majaczyła blada tarcza księżyca. Tą przygodę miała już za sobą, lecz wiedziała, że nie raz przyjdzie jej jeszcze narażać życie, niekoniecznie w słusznej sprawie. Wiedziała, że czeka ją jeszcze wiele przygód. Bo zawsze gdy coś się kończy, to coś się zaczyna. A ona wiedziała o tym najlepiej.

Koniec

Komentarze

"Będąc gotowa, pchnęła masywne drzwi" - i to mówi chyba wszystko o Twoim pomyśle na styl. Niestety, nie jest to nic dobrego. Poza tym czasem za bardzo kombinujesz i potem ciężko się połapać o co chodzi, jak np. tu: "Zasadniczo gdyby nie jechała zgarbiona i otulona szarym płaszczem na koniu", albo tu: "gdy zakapturzona wędrowczymi pełnymi gracji krokami". Znaczy się co - wędrownicze, pełne gracji kroki ją zakapturzyły? Pisze się coraz, a nie co raz. Czemu boisz się przecinków?

Treść. Przede wszystkim fanfik zawsze pozostanie tylko fanfikiem, nawet jeśli napisał go Neil Gaiman. Tekst w założeniu miał być zabawny, ale na założeniach się skończyło. Pomysłu nie oceniam, bo ewidentnie nie jestem targetem - nie lubię Sapka.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

A mi się podobało, choć zgadzam się z brajtem, że niektóre zdania są przekombinowane, pod koniec opka wtrącenie o wujku w czasie walki pozbawiło opisane starcie dynamiki (ofc to moja opinia, komuś innemu mogą się podobać taki "wcięcia"). Generalnie jednak czytało się szybko, miło i przyjemnie, więc to chyba najważniejsze ;). Pozdrawiam!

Cóż, dzięki za opinię. Cały czas staram się ukształtować własny styl pisania, więc czasem idzie lepiej, czasem zaś gorzej. Tekst ten był pisany z tego co pamiętam jakoś w czerwcu, a jako, że odkopałem go na dysku, pomyślałem, że może zadebiutuję sobie czymś takim na forum :)

Idea debiutu zacna, trzymam kciuki za kolejne teksty. Tylko czasem warto przeczytać najpierw takie starsze opko i je poprawić. Dodać tak ze sto przecinków w losowych miejscach. ;) 

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Nie da się ukryć, że warto odłożyć tekst na kilka dni/tygodni/miesięcy i wrócić do niego, by poprawić wszelkie zgrzyty. Sam się tego nauczyłem, gdy zacząłem zamieszczać na stronie NF. Zwykle, jeśli piszemy więcej i niemal codziennie, nasze starsze prace stają się w naszych oczach słabe (ze względu na to, że wyrabiamy w sobie tzw. warsztat, z każdym kolejnym dniem pisania, ale i czytania książek). Zawsze warto poczekać, aż tekst  który napisaliśmy "ostygnie" na dysku, a potem wrócić do niego, wyłapać i poprawić błędy (choć jak wiadomo, zwykle oceniający wychwytują to, co Tobie wydawało się oczywiste i nie do zmiany :P).

Drugą rzeczą jest to, że chcesz się jak najszybciej podzielić tym co spłodziłeś z większym gronem i czasem (nawet po jakiejś korekcie swej pracy) nie wychwycisz wszystkich błędów. Niemniej warto działać i zamieszczać swoje teksty wszędzie, gdzie jest możliwość. Sam piszę właśnie opowiadanie grozy/horror (które umieszczę na NF), kiedy nie mam zupełnie doświadczenia w tego typu tekstach. Trzeba jednak podnosić sobie poprzeczkę, bo tylko wtedy, kiedy wymagasz od siebie więcej, niż inni wymagają, możesz coś osiągnąć. Pozdrawiam!

Oj oj. Nie jest dobrze. Większość błędów juz wychwycili przedmówcy. Temat i wykonanie tez nieszczególne. Warto poszukac sobie jakiejś osoby (tzw. betaredaktora), która to osoba przeczyta dany tekst przed opublikowaniem i wychwyci pomyłki, niejasności logicne itp.

Czytało się lekko, chociaż niektóre zdania są rzeczywiście przkombinowane i należy je poprawić. Poza tym ni to wciągające, ni zanudzające. Po prostu jest. Moim zdaniem powinieneś popracować nad treścią i napięciem. Opowiadanie jest krótkie, a prawie nic się nie dzieje.
Więc do roboty i zobaczymy co dalej wstawisz.
Pozdro.

Ojej. Jestem wielką fanką Sapka, czyli idealnym targetem. Niestety, zabyt wiele dobrego nie powiem. O przecinkach i błędach wspomnieli już inni, więc powiem tylko, że brak tych pierwszych aż boli. Może z tego powodu zdania wydają się za długie, gubią niekiedy sens.
Poza tym, choć doceniam próbę dowcipu na AS'a, jego stylizacji, etc., to mam wrażenie, że własny pomysł, styl i brak stylizacji językowej, wyjedzie Twoim tekstom na dobre.
Poza tym fanfiki, jeśli dobrze pamiętam, dzieją się w danym świecie, zachowane są jego realia. U AS'a nie pamiętam orków, a driady nie miały królowej, tylko Panią Brokilonu. Ale to tak rzucam.
Podsumowując: nie oceniam mertytoryki, bo zaledwie w małym kawałku jest Twoja, a nie zapożyczona, a wykonaniu czegoś brakuje. Mnie czytało się ciężko.

O $%^$!
Cokolwiek by to nie było, i jakkolwiek by zakończenie nie było "w stylu" to język zwyczajnie zabija. No zabija, zwyczajnie zabija na miejscu, kupka prochu zostaje do rozwiania na wietrze.
Też jestem fanką ASa (czyli idealnym targetem) i w związku z tym surowo oceniam takie próby.
Było źle.
Przykro mi.
Ale pomysł jest, więc może pracuj nad językiem? Cóż to znaczy "ubrała na nos"?
"Zgrywając się idealnie z kroplami deszczu"? No proszszsz...
Ćwicz, zamieszczaj, może coś z tego będzie.
Albo poszukaj własnego stylu. Nikt nie broni ci wykorzystać gotowego świata, jeśli masz na niego pomysł (a widzę, że coś tam, gdzieś tam, głęboko, się tli). Ale próba naśladowania języka to porażka.

Nowa Fantastyka