- Opowiadanie: RebelMac - Coś za coś, czyli chrzest w Noc Kupały

Coś za coś, czyli chrzest w Noc Kupały

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

mr.maras, Finkla

Oceny

Coś za coś, czyli chrzest w Noc Kupały

Wśród żabich udek zamkniętych w słoikach i spiżowych węży, pośród gałązek oliwnych, arcybiskup gnieźnieński Pełka czuł się nieswojo. Hermetycznie. Źle znosił mdły zapach potu w komnatach królestwa teogonii orfików i aksjomatu jedności materii. Uroboros! Ileż by dał monet własnych, arcybiskupich, za zniszczenie tego mitu o kosmicznej sprawiedliwości, ba! – wszystkich mitów! – przecież sprawiedliwość jest jedna – boska.

Jeszcze tylko przejść korytarzem przez zasłonę, jeszcze tylko wypchany przez taxi, derm – krokodyli pysk, a obok ibis i pawian we wcieleniu Thota.

Uff, gorąc, to piec Atanor i alchemik Joachim, ze szczypcami w dłoniach. Pochylony nad ogniem dostrzega duchownego, ale dalej woła: „Visita Interiora Terrae Rectificando Invenies Occultum Lapidem!”. Syk i buchająca para! Transmutatio udane, złoto z żelaza! Złoto!

Namacalna przemiana, świecąca żółcią, ością w gardle Pełce, bo prawdziwa jest tylko podczas mszy – misterium, chleba i wina w Ciało i Krew Boga.

 – Dużo dzisiaj kruszcu? – spytał przybysz.

 – Jedna grzywna, aż osiem uncji. – Wyliczył zgodnie z prawdą magik. – Ale wy zapewne w innej sprawie, czuję to. Macie jakąś intencję.

 – Miałem objawienie, zstąpił z nieba archanioł Michał.

 – We śnie?

 – Na jawie. Wywijał mieczem ognistym, czubek ostrza we mnie skierował i rzecze – „Coś trzeba zrobić z zabobonami w Polsce. Czarownicami. Mieszko chrzest ziem tych przyjął, a nadal skrzaty do mleka szczają. Ja tobie robotę daję, zacznijcie od Skarbnika.”

Nastała cisza, wiszące pod sufitem i spreparowane zwierzęta, jakby z wyrzutem patrzyły na arcypasterza. Nawracać pogańskie, leśne chochliki? Chrzcić czarownice?

 – Mam pomysł, weźmiemy ze sobą biblię – odezwał się w końcu Joachim. – Ruszamy do Wieliczki.

 – Wspaniale!

 

Do kopalni soli wybrali się w niedzielę. Czarodziej na czarno, w szacie z kapturem i wywiniętymi rękawami. Z pentagramem na szyi. Metropolita w stroju chórowym w bieli i fiolecie, niósł torbę, a w niej przedmiot dla mieszkańca sztolni i chodników. Biblię Pauperum.

Mijając psy węgierskie i szlafy, grotę z halitami, schodzili coraz głębiej.

W czeluściach wyrobiska, przy ścianie tunelu, pojaśniało. Słychać było stukot kilofem, tu haeretica pravitas spotka religiosa simplicitas. Pojawił się, strzegący górników przed niebezpieczeństwem, prastary duch – Skarbnik. Z długą brodą i kagankiem w ręku, w mokrych butach.

 – Po co przyszliście? Zawracanie głowy.

 – A czujecie niepokój? Przemierzając korytarze nie widzicie ducha potężniejszego? Ducha Świętego? Ducha poświęconej kopalni? – Zasypywał pytaniami arcypasterz,

 – Czuję.

 – Donum mam dla ciebie. Księgę, przy której nawrócenia doznasz i nam pomożesz.

 – Przeczytam.

 

Wrócili po tygodniu, w to samo miejsce, Skarbnika nie było. Czekali więc. Uśmiech Joachima w świetle pochodni wyglądał złowieszczo, jakby w tych przepastnych rękawach coś miał do ukrycia. Pełka odmawiał Ave Maria za powodzenie misji. Słowa niosły się echem.

W blasku światła, jak poprzednio, i pewnie setki razy wcześniej, ze ściany wyszła znajoma zjawa. Z biblią pod pachą.

 – Przeczytałem, ale to ludzkie sprawy, nie duchowe.

 – Jak najbardziej duchowe, by rzec przygotowane dla ciebie. W Piśmie Świętym wszystko jest prawdą. Najważniejsze, że wierzysz w prawdę, bo wierzysz, prawda? – Grzeszył Pełka demagogią, wyrzucając z siebie dziwne konstrukcje zdań.

 – Wierzę w prawdę.

 – To wierzysz też na pewno w Jezusa Chrystusa – syna bożego.

Joachim się wtrącił – Znaczy Joshuę, namaszczonego, a Chrystus to nie miano, tylko przydomek – Christos z greki. Gnostycznie rozpalał do czerwoności czakrę krzyżową. Bo prawdziwa alchemia jest między kobietą i mężczyzną podczas aktu miłosnego, przecież Jozue miał dzieci i żonę…

 – Milcz, heretyku! Miałeś pomagać! Uwagi te zachowaj dla siebie i innych szarlatanów – przerwał purpurowy ze złości Pełka – Skarbniku! By spokojnie chodzić wśród tych białych i słonych ścian, chrzest przyjmiesz. Ale nie sam. Razem z innymi stworzeniami, które czczą poganie i lud ciemny. Zgadzasz się?

 – Zgadzam.

 

Zgodę dał Skarbnik i niczym Judasz, swoich wydał. Bo opisał arcybiskupowi, że na Łysej Górze, w Noc Kupały, sabat czarownic. I przybędzie Arkonost, Sirin i Gamajun. Domowik wraz z Porońcem. Zagulgota Utopiec a Leszy wystąpi z kniei. Dydko z Dolą, Raróg z Rusałką i chochliki i skrzaty. Cały świat słowiańskich wierzeń ludzkich w nadprzyrodzoną siłę, przybędzie w gości.

 

Sabat trwał w najlepsze. Zgodnie ze zwyczajem paliły czarownice ogniska, biorąc płomień ze smolnej, obrotowej szprychy. Tylko postawiły kocioł na środku, ugotują zupę.

Wzięły wiedźmy witki i na obrzeżach polany rysują krąg w ziemi. Najstarsza zaś mniejszy przy samym garnku. Wołają – Kręgi magiczne! Circulos magica! Niech przyjdą zaproszeni! Innym wara!

Zaproszeni przyszli. Wszelakie leśne stwory z bajań, straszne i groteskowe. Paru czartów z Rokitą. Sam Skarbnik.

Od lasu idąc żwawo, z kropidłem w ręku, przeżegnał się Pełka. Wejść na halę nie może. Jak od ściany odbija, słyszy rechot czarownic. Zaczął pacierz odmawiać… nagle siedem trąb zagrało! Snop żółtego światła z góry pada na garniec, z nieba archanioł zlatuje! W dłoni lanca, w drugiej tarcza, a na niej motto: „Quis ut Deus”. Deus ex machina!

Przerywa Michał bosą stopą krąg magiczny, zamazuje ślad. Przepuszcza arcybiskupa, gar obchodzi, niszczy mniejszą barierę. Woda w kotle ostygła.

 – Egzorcyzmuję cię stworzenie wody w Imię Boga Wszechmogącego i Imię Jezusa Chrystusa, Syna Jego Pana Naszego i w mocy Ducha Świętego: abyś stała się wodą egzorcyzmowaną do odpędzenia wszelkiej mocy nieprzyjacielskiej i samego nieprzyjaciela i abyś mogła tegoż nieprzyjaciela wykorzenić i usunąć razem ze swoimi zbuntowanymi aniołami przez moc Pana Naszego Jezusa Chrystusa, który przyjdzie sądzić żywych i umarłych i świat przez ogień. Amen! – Święcił aqua metropolta.

Nici z zupy. Chrzcić będą! – syczą czarownice. Jakim prawem?!

 – Boskim prawem! – grzmiał Pełka – Dziś dwudziesty drugi czerwca! Jutro wigilia świętego Jana Chrzciciela! Nadaję tej nocy jutrzejszej, nazwę Nocy Świętego Jana!

 – Noc Świętojańska! – wrzeszczą strzygi.

 – Ja was chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego! – Machał ksiądz kropidłem na cztery strony świata.

 – I co? Nie czuję zmiany – stwierdziła Boginka.

 – Ja też.

 – I my – potwierdziły chochliki.

 – Grzech został pogrzebany w wodzie, spłynęła na was łaska. Jesteście namaszczeni i oświeceni. Macie szatę i pieczęć. Amen!

 Amen! – krzyknęli chórem wszyscy ochrzczeni.

 

Skończyły się psoty i sikanie do dzbanka, skończyły straszenia po nocach, skończyły też patronaty nad naturą. Byle nie popełnić grzechu. Nieśmiertelność też stracona, zestarzały się i umarły leśne dziady i baby, czorty i upiory, skrzaty i zmory. Żyją za to życiem wiecznym w niebie i zostaną wskrzeszeni w dniu ostatecznym.

 

Coś za coś.

Koniec

Komentarze

Jak dla mnie, dość przeciętny szorcik. 

Mogło wyjść ładne, humorystyczne fantasy, ale zabrakło swobody i lekkości. 

W trakcie lektury odnosiłem wrażenie, że opowiadanie było "przestylizowane". Że były smaczki – to nie jest źle. Nawiązanie do VITROLu na samym początku naprawdę mnie zainteresowało, alchemia to jeden z moich ulubionych motywów. Ale smaczki były wrzucone zbyt gęsto, co zabrało im korzystną dla nich lekkość, swobodę. Im więcej i gęściej, tym gorzej mi wchodziły. 

Gdyby ten szorcik był jakąś potrawą, byłby przesolony.

Postacie dość niewyraźne. Jedynym wyjątkiem był tu Archanioł Michał, ale jego charakter (bardziej pasujący do dresa, który idzie zebrać haracz dla swojego bossa) jakoś nie przypadł mi do gustu. 

 

A szkoda, bo pomysł nie jest taki znowu zły. Gdyby został ubrany w inną szatę, mógłby wyjść całkiem ciekawy i dowcipny szort. Jestem dość zły na siebie, że nie potrafię wskazać jakiegoś konkretnego sposobu na udoskonalenie tego opowiadania – ale mam nadzieję, że któryś z tubylców będzie w tym względnie mądrzejszy ode mnie :)

@Pliszka-Czajka Dzięki za odwiedziny i komentarz. :)

Bardzo przyjemny szorciaksmiley Duży plus za wykorzystanie legendy o Skarbniku w niebanalny sposób, stylizacja całkiem całkiem. Inne smaczki też interesujące, ale wszystko coś za szybko pędzi do zakończenia. I muszę zgodzić się z przedpiścą, że postaci mogłyby być troszkę charakterystyczniej skrojone, ale może chodziło tu o wyeksponowanie tylko jednej z nich? Sztuka pisania szortów jest sztuką wyboru i tutaj większość z nich była dość trafna, a reszta to już rzecz gustusmiley

@oidrin – Cieszę się, że szorciak był przyjemny w odbiorze. Co do postaci, to racja, sprawa do przemyślenia.

Ciężko się to czyta. Po pierwsze ze względu na stylizację, po drugie wtrącenia (łacina itp.), po trzecie słownictwo, po czwarte i najważniejsze: dziwaczny szyk zdań. Dodałbym jeszcze czas, bo narracja mi się tutaj zaciera pomiędzy czasem teraźniejszym a przeszłym, ale ręki nie dam sobie uciąć.

Wszystko to zarazem buduje ciekawy, gęsty, napakowany świat i klimat opowiadania. Niby fantasy, ale raczej baśń, przypowieść, prosta opowieść o tym, jak to ochrzczono postacie z legend. Czuć tutaj dalekie echo trylogii husyckiej Sapkowskiego, ale też chrześcijańskich podań, wieczornych bajań babuni.

Fabuła jest pozorna – nie ma tu żadnej dramaturgii, zaskoczeń. W sumie bez większych emocji opisujesz, jak doszło do "nawrócenia” pogańskich stworzeń. Akcja też pozbawiona zwrotów, problemów, dylematów, utrudnień: jest rozmowa z alchemikiem, spotkanie ze Skarbnikiem, wizyta na Łysej Górze, wszystko się stało, udało, zadziało i tyle. A gdy pojawił się malutki kłopot z wejściem na sabat, zaraz zjawił się archanioł i rozwiązał sprawę. Ale ma to swój urok i chyba dobrze wpisuje się w konwencję.

Klika dam, bo mimo tych „trudności” podczas lektury oraz prostoty fabuły, całość mi się spodobała, widać w tekście dobre pióro, erudycję Autora i intrygujący styl, który lekko poluzowany i wygładzony da nam jeszcze sporo frajdy w kolejnych Twoich opowiadaniach.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Strasznie dużo słów, żeby uwypuklić morał ;)

 

Pozdrawiam

Czwartkowy Dyżurny

Hmmm. Jeśli boginki, skrzaty, leszy, przemiana żelaza w złoto i cała reszta magii istnieją, to wiara chrześcijańska, monoteistyczna nie może być prawdziwa. Dlaczego więc chrzest zadziałał? Dlaczego archanioł miał moc, żeby przerwać magiczny krąg?

Czyli jak dla mnie wychodzi trochę chrześcijańska agitka równie pozbawiona logicznych podstaw jak rosyjska “Prawda”.

Ale napisane dobrze, początek sympatyczny. Choć miałam nadzieję na ciekawsze rozwinięcie.

Babska logika rządzi!

Dobrze się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka