- Opowiadanie: Krupica - Kostucha

Kostucha

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Kostucha

Kroczę pomiędzy wami, zbierając żniwa dla swego Boga.

 

Ciemność. Zewsząd otaczała mnie ciemność. Czyż nie wszystkich nas ciemność otacza nim na świat przyjdziemy i swym istnieniem wzbogacimy ludzką rasę?

Gromadząc swe siły matka, by na świat mnie wypchnąć musiała oddać swe życie, ażeby ono mogło zaistnieć. Ono, znaczy ja. Bowiem żadnej płci, ani imienia nie posiadam. Dryfuję. Niczym ocean niespokojny, wraz z wiatrem się przemieszczając i zbierając swe plony.

Uczuć żadnych nie posiadam, emocji również. Gdyby mnie porzucono – nie płakałoby. Gdyby go skrzywdzono – nie płakałoby. Gdyby go zabito – czułoby wdzięczność.

Stawiam krok za krokiem, obserwując ludzki rodzaj. Muszę być wszędzie jak i nigdzie zarazem. Muszę być nigdzie, ażeby być wszędzie. Bowiem śmierć w tym padole ludzkim wszechobecna jest, więc i ja stało się bogiem waszym.

Nikt jednak nie stawia mi pomników ani świątyń ku mej czci. Nikt nie modli się do mnie, choć pewien jest, że dnia pewnego po niego przyjdę.

Czyż to nie zuchwałe? Modlić się o życie, zapominając o śmierci?

Matka rodząc mnie, oddała swoje. Z dawien dawna, zanim rodzaj ludzki ogień poznał. Rodziła mnie nad brzegiem rzeki. Wtedy rodzaj ludzki śmierć przywitał, gdy matka wraz z dzieciem swym życie straciła. Nikt jednak nie personifikował śmierci. Ludzki rodzaj był głupi i taki do dziś pozostał.

Śmiercią jestem, krążę pomiędzy wami, jednak nikt mnie nie dostrzega. Czemuż to nikt mnie nie widzi? Czyżby beton przykrył oczy wasze warstwą cementu?

Krok za krokiem. Wasze cienie splugawione emocjami parszywymi zdobią mój świat. Widzę wszystko. I nic zarazem. Nie da się bowiem widzieć wszystkiego tak jak i nie da się widzieć niczego.

Nawet ślepiec dostrzega błyski. Nieraz chwilę takie bywają, iż widzę jak ślepiec. Tylko błyski widzę i błyski te nikną pod ostrzem mojej kosy.

Ono zna wszystkie diabły. Zna ludzi. To wystarczy. Ono widziało co ludzie czynili i ono widzi co ludzie czynią.

W swym dobrym i uporządkowanym świecie. Ono widzi blade twarze. Blade twarze, które świat zdominowały. Ono widzi ciemne twarze. Tych ciemnych twarzy pełno w onszym królestwie.

Krok za krokiem. Ono patrzy na świat. Ono chciałoby zrozumieć, czemuż żniwo musi zbierać dla Pana, jednak nie rozumie. Odebrano zdolność rozumowania. Ono tylko wykonuję rozkazy. Pojawia się tam, gdzie musi być w danym momencie. Tam gdzie ludzie potrzebują.

Zwierzęta rodzą się i umierają same. One własną Kostuchę mają i Ono nią nie jest. Zwierzęta się odradzają. One ducha do zabrania nie posiadają.

Ono przysiadło na kamieniu i patrzy na swą kosę, na swoje stopy bose. I próbuję zobaczyć swe odbicie w jeziorze, jednak ono nic nie dostrzega. Toż ludzie widzą siebie w prostokątnych srebrach. Ono nie może dostrzec siebie.

Ono pewnie poczułoby coś, co ludzie zwą żalem, jednak nie może nic poczuć. Pusto w środku. Ono lubi porównywać się do kamienia, choć nawet kamień posiada swe wypełnienie. Inaczej wiatr i słońce uczyniłyby z niego kruszec.

Zastanawia się kiedy rozpadnie się na kawałki. Kiedy w końcu przyjdzie czas, kiedy ono samo po siebie przyjdzie. Czy w ogóle może samo po siebie przyjść?

Ono jest zmęczone ciągłym zabieraniem życia. Bo ono życia nie odbiera. Diabły życie odbierają. I nie powinni się czuć winni, tylko ci, którzy sztylet w serce wbijają. Ci wszyscy czuć się winni powinni, którzy poczucia winy nie odczuwają.

Diabły nie pojmują, że tylko na chwilę tutaj przyszły. Tylko chwilę krótką na świecie są, by odejść potem do onszego królestwa. A tam innymi regułami się śmierciożycie rządzi. Tam mało, który przetrwa. Mało, który pojmie mechanizm abstrakcji, który zewsząd będzie na nich spadał.

To nie Ono to wymyśliło. Ono tylko wykonuję rozkazy. Królestwo choć Śmierci Królestwem jest, w rzeczywistości do Ono nie należy. Królestwo Pana jest i stamtąd Cień idzie za Cieniem i Światłość za Światłością.

Ile cienia, a ile światłości w tobie?

Czyż po oczach się już nie rozpoznajecie?

Nie dbacie o ducha swego. Jeno o ciało tak ułudne i złudne. Co tylko iluzją jest, powłoką ducha pokrywającą. Puste diabły.

Ono nie lubi diabłów. Choć ono zmęczone swą żmudną pracą, Ono z miłą chęcią diabły zabiera, by się z Cieniem ujednoliciły po wsze czasy.

Ono nadal siedzi na kamieniu. Nadal patrzy to na swą kosę, to na wodę, gdzie winno się odbicie znaleźć. Brodzi kosą w wodzie, może Ono ślepe? Może ktoś inny by odbicie dostrzegł?

Ono tak bardzo chciałoby wiedzieć. Nie wie.

Gdzie miałoby odpowiedzi szukać, skoro ono samo jest i diabły wokół?

Ono powstaję z kamienia czując Śmierć. Ono ma ręce pełne roboty. Cały czas ktoś umiera. Ono tylko na chwilę może spowolnić czas, by spróbować dostrzec się w tafli jeziora. Tak cały czas ono pędzi.

To diabły przeklęte jej tak zrobiły. Że nie ma czasu, by spróbować się dostrzec w tafli jeziora.

Nienawidzi. Nienawidzi diabłów.

Jednak tylu ich jest, a zegar ich tyka uparcie. Większość co zabiera tylko nieco splugawione są cieniami, te największe w wielkich fortecach siedzą i nie ważą się wyjść z nich w obawie, że swe życie wieczne utracą.

Jednak ono przyjdzie po nich. Przyjdzie z rozkoszą. Poczeka, aż skończą swego żywota.

Wtedy również ono chciałoby odejść. Ono już zmęczone.

Pędzi do krajów środka. Zabiera chłopca potrąconego przez samochód, starszego, samotnego pana, który umarł w swoim łóżku. Zabiera matkę trojga dzieci, której wielki guz rozsadził mózg. Zabiera dziesiątki małych, czarnych głów, których jedynym marzeniem było coś do jedzenia.

I znowu przysiada na kamieniu. Nie na długo. Znów czuję śmierć.

Ono wzdycha ciężko, wiedząc, że dziś nawet spowolnienie czasu nie pomoże jej odetchnąć.

Ono jest śmiercią, więc panoszy się wszędzie. Musi być wszędzie.

Rusza do kraju barwionego wojną. Wchodzi do chaty, gdzie z nieba nadlatuje ogromny armatni pocisk. Widzi dziecko, które dopiero co przyszło na świat. Widzi matkę, która trzyma go w rękach. Następuje wybuch.

Oboje tracą życie w sposób gwałtowny i niezrozumiały. Ono musi zabrać duszę matki i dziecka. Widzi tylko ducha matki. Gdzie podziało się dziecko? Rozgląda się wokół, jednak niczego nie dostrzega. Dzieci również duchy posiadały. Małe i wątłe, jednak należały do nich. Miały być sądzone za to co zdążyły już zrobić i czego nie zrobiły. Pan bowiem znał wszystkie ścieżki człowieka. Los był odgórnie napisany. Ono to wiedziało. Pan również napisał dla niej los. Los wieczny.

Wtedy Ono dojrzało chłopca bez twarzy – ducha dziecka, który szedł ku niej ze scyzorykiem.

– Przyszedłem po ciebie, Ono – powiedział. – Ty zabrało mnie, ja zabiorę ciebie. Taka kolej rzeczy. Młodzi zastępuję starszych. Twój czas już nadszedł. Odsłużyłaś swoje. Boisz się śmierci, Ono?

Ono uśmiecha się. Ono się cieszy.

– Jakże miałabym bać się czegoś czym sama jestem?

Chłopiec wbija scyzoryk w miejsce, gdzie winno znajdować się jej serce.

Ono odchodzi.

Teraz Śmierć jest młoda i pełna werwy.

Czeka, aż zostanie wezwana.

Nie czeka długo.

Chłopiec pędzi niczym wiatr ku martwości.

Taka już jego dola.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

O rany, dawno nie czytałem tak chaotycznego tekstu… Mieszasz narrację tak masakrycznie, że aż głowa boli. Tak samo jak boli od przesadzonego patosu i dziwacznych zdań. Do tego mnóstwo błędów oraz fabuła, która, krótko mówiąc, jest już chyba nieco wyeksploatowana. Postać z kosą, choćby z problemami wewnętrzymi, niczym nie jest mnie w stanie zaskoczyć. A przynajmniej nie w takim tekście. No i końcówka poleciała po łatwiźnie. Ulżyłaś śmierci i basta. Zero zaskoczenia. Jakby chociaż pojawiło się jakieś wyjaśnienie, dlaczego to akurat ten chłopiec ją zastąpił… Pozdrawiam

Cześć, moja pierwsza informacja zwrotna na forum, hehe. Pozdrawiam Ciebie :) Jeśli chodzi o tekst – nie kupiły mnie stylizowane zdania. Domyślam się, dlaczego mogłyby być fabularnie uzasadnione (osoba stała się "śmiercią" w dawnych czasach lub utraciła stopniowo swoje człowieczeństwo), ale nie ułatwiało to odbioru. Spodobało mi się za to zakończenie – mam dużą odporność na niedopowiedzenia i takie dziecko, które postanawia zostać śmiercią jest całkiem fun, zwizualizowałem to sobie i pasuje. Większość tekstu miała formę ekspozycji – może istnienie jako śmierć ma inne, bardziej fabularnie interesujące aspekty? A to już pytanie do autorki:)

Za dużo filozofowania, za mało akcji. Stylistycznie katastrofa. Nie wiem, co więcej można powiedzieć.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka