- Opowiadanie: RheiDaoVan - Zastępczy Ratownik

Zastępczy Ratownik

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Zastępczy Ratownik

1.

 

Miął papier w dłoniach. Z niedowierzaniem, po raz kolejny, patrzył na czarne, równe rządki liter urzędowego pisma.

Pojebało ich, pomyślał. Normalnie posrało do reszty. Wysyłają go na terapię. Jego! I za co? Za wykonywanie swojej pracy. Jasne, że czasami niezgodnie z przepisami. Gdyby trzymał się podręcznika, zginąłby przy pierwszej lepszej okazji, podczas pierwszej misji. Ale ci cholerni biurokraci tego nie rozumieli. Dla nich liczyły się paragrafy, statystyki, instrukcja…

Zaraz, jak oni to uzasadnili? Jest. " Z uwagi na Pański brak poszanowania cudzego życia..." Dla Hanahy brzmiało to jak naprawdę kiepski dowcip. Był zabójcą, cholernym komandosem z najlepszego Oddziału Szturmowego. Nie miał zamiaru płakać nad każdą przypadkowo zabitą osobą, która napatoczyła się pod ogień, nad każdą biedną sierotką. Nie był draniem bez serca, ale rozczulanie się nad takimi sprawami dyskwalifikowało go jako komandosa od zadań specjalnych.

Westchnął ciężko czytając dalszą część pisma. "Będzie odpracowywał Pan swoje zachowanie w Oddziale Ratowniczym. Pański sektor: Samobójcy. Liczymy, że dzięki temu odnajdzie Pan w sobie współodczuwającą istotę, zdolną zrozumieć problemy innych osób…" i tym podobne brednie. Współodczuwająca istota, dobre sobie. Chcieli zrobić z niego pierdoloną ciotę, która z żalem będzie pociągała za spust, która nie skrzywdzi dziecka, nawet jeśli to dziecko będzie chciało skrzywdzić jego. Świetnie. Po prostu zajebiście.

No dobra, trzeba odbębnić swoje u Ratowników i wrócić do Szturmówki, z podpisanymi odpowiednimi papierkami. Może nie będzie tak źle? W takich sytuacjach należy myśleć pozytywnie, nic innego nie pozostaje.

Westchnął ciężko i ruszył przed siebie, próbując wygładzić skierowanie na szkolenie, które miało rozpocząć się za pół godziny.

***

Szkoleniowiec nazywał się Tau i to właściwie wszystko, co Hanaha mógł o nim powiedzieć. Facet nie wyróżniał się kompletnie niczym. Przeciętny wzrost, beznamiętne spojrzenie, bezbarwny, monotonny głos, pogodny, uprzejmy uśmiech przyklejony do nijakiej twarzy.

Mimo szczerych chęci komandos nie mógł się skupić. Myśli rozbiegły się na wszystkie strony, przez co do jego świadomości docierały tylko strzępki zdań typu: "Musicie uważać, te kwestie są bardzo delikatne…", "…wyczuć odpowiedni moment…", "...a stan emocjonalny osób planujących samobójstwo...", "Wiara, którą wyznaje bądź wyznawał klient może być…" i tak dalej.

Po dwóch godzinach Hanaha miał ochotę zadźgać się długopisem.

Wypatrzył na sali jeszcze dwie osoby niepasujące do obrazka. Wysokiego, ostrzyżonego na jeża żołnierza z pokaźną, świeżą jeszcze szramą biegnącą przez pół twarzy i młodą dziewczynę, którą przeoczyłby, gdyby nie tatuaż schematycznej jaszczurki widniejący na wierzchu lewej dłoni. Cholerna Salamandra musiała się tu męczyć jeszcze bardziej niż on.

Podczas przerwy rozmawiali tylko ze sobą, klnąc na bezmyślnych urzędników, śmiejąc z powodów, przez które tu trafili i wymieniając nowinkami ze swoich Oddziałów. Żołnierz okazał się być weteranem z Ósemki, którego odesłano tu na swego rodzaju rekonwalescencję po ostatniej misji. Rzeczywiście, kulał mocno na lewą nogę, a palce prawej dłoni miał zesztywniałe. Dziewczyna natomiast podobno przesadziła z wybuchami i oprawą pirotechniczną podczas akcji. Praktyki u Ratowników miały ukoić jej duszę, pomóc znaleźć wewnętrzny spokój, zacytowała z pamięci, z wesołym uśmiechem na twarzy. Wewnętrzny spokój u Salamandry? Jeszcze większa niedorzeczność niż "współodczuwająca istota", którą miał w sobie odnaleźć Hanaha. Każdy wiedział, że Salamandry są zdrowo szurnięte, a jednocześnie nie było lepszych specjalistów od nich, w kwestiach pirotechniki i zabawy z ogniem.

Wesołą atmosferę przerwał jednak Tau, który zadbał o to, by więcej ze sobą nie rozmawiali, popychając każde z nich do innej grupy przyszłych Ratowników. W celu lepszego przygotowania do nowego typu zadań, jak tłumaczył z pogodnym uśmiechem. W efekcie Hanaha siedział z ponurą miną i palił papierosa za papierosem, modląc się o koniec tego absurdalnego szkolenia. Koniec, który nastąpił po dwóch długich tygodniach, wypełnionych nudną teorią i irytującymi ćwiczeniami.

 

2.

 

Usiadł na gałęzi i wyciągnął paczkę fajek. Przypalił, zaciągnął głęboko. Do chrzanu. Wszystko do chrzanu. Kolejne nudne, irytujące zadanie grubo poniżej jego umiejętności i kompletnie nie z jego profesji. Ale nie miał prawa narzekać, tak mu przynajmniej powiedzieli. Narozrabiał, to teraz musiał grzecznie robić co mu każą. A potem wróci do Szturmówki, napije się z kumplami i zamorduje z zimną krwią współodczuwającą istotę, o ile taka się w nim w ogóle narodzi.

Póki co posłusznie robił za posłańca nowej nadziei, światełka w tunelu, czy innego optymistycznego cholerstwa. Jak to powiedział Tau, podczas szkolenia? Masz być jak ten anioł stróż?

Krzywy uśmiech wykrzywił przystojną twarz ozdobioną krótką, schludną bródką, gdy przypomniał sobie pierwszą klientkę. Postanowił potraktować słowa szkoleniowca dosłownie i dorobił sobie skrzydła. Potężne, śnieżnobiałe, jak z obrazka. Kiedy pojawił się przed dziewczyną, jej pierwsze słowa omal nie wywołały u niego wybuchu śmiechu: Jesteś aniołem?

Tak, maleńka, oczywiście. Pieprzonym aniołem. A teraz posłuchaj uważnie. Nie zabijaj się, bo to wcale nie zakończy twoich problemów. Wręcz przeciwnie, tylko je spotęguje. Zaufaj mi. Ufasz? Dobrze. A teraz zejdź z tej cholernej balustrady. No już. Tak, dobrze. A teraz zrób coś ze swoim bezwartościowym życiem. Nie, nie wiem co. Ale bądź grzeczną dziewczynką i zacznij działać. Pogódź się z rodzicami, odmaluj mieszkanie, kup psa…

Poskutkowało. Co prawda dostał oficjalną naganę za te skrzydła, ale osobiście sądził, że to całkiem niezły pomysł. Automatycznie kojarzył się z aniołem, a takiego to już warto posłuchać, nie? Dzięki temu miał całkiem niezłą średnią.

A teraz wszystko wskazywało na to, że trzeba będzie powtórzyć szopkę. Ale zacznie normalnie, bez cyrku, jak na porządnego Ratownika przystało.

Obserwował klientkę od trzech dni. Trzech nudnych, monotonnych dni. Dziewczyna niemal cały czas siedziała w wielkim fotelu, ubrana w dresowe spodnie i przydługi, czarny sweter. Piła herbatę na przemian z białym winem, przegryzając to od czas do czasu zimną pizzą i orzeszkami ziemnymi. Miała bladą twarz, podkrążone, przekrwione od ciągłego płaczu oczy, popękane, wąskie usta. Obraz smutku i rozpaczy.

A czemu? Bo brat jej zginął w wypadku. Wielkie halo. Normalnie ludzie jakoś dają sobie z tym radę. Popłaczą, posmędzą i wracają do życia. A ta tu, niestety, nie.

Ale spokojnie, masz jej pomóc, odwieść od samobójczych myśli. Bo to akurat dziewczyna zaplanowała starannie. Nie, jak ten pożałowania godny smarkacz, którym zajmował się tydzień temu. Ten nawet własne samobójstwo koncertowo spieprzył.

Westchnął ciężko, zeskoczył z gałęzi. Załopotały poły czarnego płaszcza.

***

– To bez sensu – szeptała do siebie. – Całkowicie bez sensu.

Przymknęła oczy, policzyła do dziesięciu. Ponownie spojrzała na pokreśloną kartkę papieru. Nigdy nie sądziła, że taką trudność sprawi jej napisanie kilku zdań. Sięgnęła po ciemnozieloną, szklaną butelkę i pociągnęła z gwinta. Wino już dawno przestało koić jej smutek, smak straciło jeszcze wcześniej. Jak wszystko zresztą.

– Jeszcze trochę i się porzygam od tego smutku – odezwał się obcy, męski głos.

Mika poderwała się na równe nogi i klapnęła z powrotem na fotel, gdy zakręciło się jej w głowie.

– A ty porzygasz się od tej mieszanki, na której jedziesz od kilku dni – dodał ten sam głos.

Mika zbladła jeszcze bardziej. Oszalałam, pojawiła się nagła myśl. Oszalałam i słyszę głosy.

– Dobra, bo mi tu na zawał zejdziesz.

Mężczyzna pojawił się przy kuchennym aneksie nagle, Mika nie odnotowała żadnego ruchu. Nieznajomy roztaczał jakąś migotliwą poświatę, tak bladą, że prawie niewidoczną. Wyglądał jakby został wyrwany z innej rzeczywistości i nieco na siłę wepchnięty do tej.

– Kim… kim jesteś, jak się tu dostałeś? Co to ma znaczyć?! – wrzasnęła przestraszona, zrywając się z fotela. Tym razem utrzymała równowagę.

– Nazywam się Hanaha, jestem Tymczasowym Ratownikiem, dostałem się tu normalnie. Przez drzwi. Dosłownie.

– Po co przyszedłeś? – spytała słabo. – Po… mnie?

Niewiele brakowało, by parsknął śmiechem. Po ciebie? Ta, jasne. I frytki do tego.

– Nie, w żadnym wypadku – powiedział poważnie. – Jestem tu, by odciągnąć cię od samobójstwa, które planujesz popełnić.

Otworzyła usta zaskoczona.

– Skąd…skąd wiesz?

– Pomyślmy. Straciłaś brata, zamknęłaś się w mieszkaniu, zerwałaś kontakt ze znajomymi, nie odzywasz się do rodziców, praktycznie nigdzie nie wychodzisz. Cały czas mamroczesz i płaczesz, upijasz się winem, zapijasz to wszystko herbatą. Rzeczywiście, trudno się nie domyślić, co ci chodzi po tej ślicznej główce – uśmiechnął się kpiąco. – Prochy już kupiłaś, wina masz zapas na ponad miesiąc, choć, przy twoim tempie picia, nie jestem pewien, czy starczyłoby na dwa tygodnie. Nawet zaczęłaś pisać list pożegnalny. Bardzo miło z twojej strony. Ale, kurwa, nie rób tego. Znaczy, nie zabijaj się. List, jak chcesz, możesz napisać.

Mika popatrzyła na niego tępo, w oczach pojawiły się łzy, które po chwili obficie spływał po policzkach. Dziewczyna na powrót skuliła się w fotelu. Hanaha przejechał dłonią po twarzy. No pięknie.

– Wiem, że tęsknisz za bratem. Zastępował ci ojca, był najlepszym przyjacielem. Rozumiem – powiedział siląc się na współczujący ton. – Ale nie możesz się tym zadręczać. Powinnaś się z tego otrząsnąć, wyjść do ludzi, zacząć żyć…On pewnie by tego chciał – powiedział wyświechtaną formułkę, która zazwyczaj czyniła cuda.

– Śmierć jest okrutna – wyszeptała dziewczyna po dłuższym milczeniu.

Hanaha wykrzywił twarz w nieładnym uśmiechu. Rany, jak on to często słyszał. Okrutna, bezwzględna, niesprawiedliwa. A ona tylko robiła swoje. Nie zabijała, tylko zabierała. Różnica, której ludzie chyba nigdy nie pojmą.

– Nie jest okrutna. Jedynie dobrze wykonuje swoją pracę – powiedział spokojnie i zaraz po tym oberwał trampkiem w twarz. Drugi but, kurczowo ściskany w dłoni dziewczyny, był gotów podzielić los poprzedniego. Hanaha potarł policzek.

Dobra, pomyślał ze znużeniem, jednak odwalamy szopkę.

Na jego plecach pojawiły się potężne skrzydła o śnieżnobiałych piórach.

– Jestem aniołem i przy…

– Pieprz się, nie jesteś aniołem! – wrzasnęła dziewczyna z pasją.

Teraz to on otworzył usta ze zdziwienia. Do tej pory ten fortel działał bez zarzutu. Ludzie widzieli skrzydła, padali na kolana i z płaczem przepraszali i dziękowali Bogu za wysłanie posłańca.

– I wiesz co, wiesz co… – kontynuowała dziewczyna podchodząc chwiejnie do komody.

Było źle. Bardzo źle. Do Hanahy po raz kolejny dotarło, jak bardzo nie nadaje się do tej roboty. Jak wielki błąd zrobili urzędnicy przydzielając go akurat do tego sektora.

– To! – wykrzyknęła triumfalnie wyciągając z szuflady glocka. Płynnym ruchem przystawiła chłodną lufę do skroni. Nim Hanaha zdążył cokolwiek zrobić, rozległ się huk wystrzału.

Zaklął patrząc na krwawą plamę z resztkami kości czaszki i mózgu, widniejącą na ścianie. Do chrzanu. Kurwa, to miało wyglądać zupełnie inaczej.

Ukląkł przy dziewczynie, spojrzał prosto w szklany błękit jej oczu. Czemu to zrobiłaś, mała. Co was popycha do takiego durnego kroku, zastanawiał się wstając. Nie potrafił tego zrozumieć i nie był pewien, czy w ogóle chce.

***

– Spieprzyłeś robotę. – Tau usiadł obok mężczyzny w czarnym płaszczu.

– Co ty nie powiesz. – Hanaha rzucił wypalonego papierosa na chodnik. – Mówiłem, że nie nadaję się do tej roboty. Nie, gdy tyczy się osób, których nie znam i nic mnie z nimi nie wiąże. Daruj więc sobie kolejne kazania, daj odpowiednie papiery do podpisania i zjeżdżaj.

– Zapomniałeś o fragmencie: zapoznaj mnie z kolejnym zadaniem – powiedział spokojnie Tau.

Hanaha spojrzał na niego chłodno.

– Jaja sobie robisz. To miało być ostatnie – warknął, ale widząc pogodne spojrzenie niebieskich oczu i delikatny uśmiech na twarzy szkoleniowca dał za wygraną – No więc?

– Tym razem postaraj się nie przyśpieszać samobójstwa. – Tau położył pomiędzy nimi czerwoną teczkę, wstał i odszedł bez słowa pożegnania.

 

Koniec

Komentarze

Dobre! Zabawne, cyniczne, złośliwe! Nie wiem gdzie tu fantastyka ale i tak daję 5!

Dobre. Tylko poziom cukru w cukrze, tj. fantastyki w opku - niski. Ale dobre.

Dziękuję. W następnym będzie więcej. Wyjaśni się czemu i tu jest fantastyka (której widać nie potrafiłam wyraźnie przedstawić, czy choćby zaznaczyć).

Fantastykę da się zauważyć,tylko trudno ją zdefiniować. Może za krótki fragment żeby to w pełni zauważyć. Bo chyba będzie ciąg dalszy rozumiem?

Ciąg dalszy w pewnym sensie tak. W pewnym sensie, ponieważ to jest osobny opek, a kolejny będzie bazował na tej samej rzeczywistości, pojawią się te same nazwy, ale inna historia. ( Na podobnej zasadzie jak ma się Pandora do Szepczących).

Przykro mi, ale to jakaś pomyłka. Długo szkolony, skuteczny w akcjach komandos nagle ma się zajmować ocieraniem łez i tłumaczeniem, jakie piękne jest życie. W ramach rekompensaty. Jeśli, niech tę rekompensatę biorą na siebie ci, którzy z człowieka zrobili maszynkę do strzelania.
I te skrzydełka aniołeczka...

A bo to raz jakaś urzędnicza decyzja/akcja/cokolwiek było kompletnie bez sensu? Sprawdza się słynne powiedzenie Toma Clancy'a: The difference between fiction and reality? Fiction has to make sense.
W kolejnym opku postaram się to jakoś wytłumaczyć, żeby brzmiało bardziej wiarygodnie. Widać nad tym muszę popracować.
No co? Skrzydełka aniołeczka to, moim zdaniem, całkiem niezły fortel w takiej sytuacji :D

No dobrze, uwiarygodniaj. Może uda Ci się uprawdopodobnić sens zmuszania człowieka do takiej wolty o sto osiemdziesiąt stopni... --- i skuteczność tego zabiegu przy okazji też.
Ale jeśli koronnym argumentem będzie coś w rodzaju zwiastowania, ryknę śmiechem, uprzedzam...

Zwiastowania? Nic w tym stylu. Skuteczności? Do tego się nie zobowiązywałam. :)

Kurczę, fajne ...no... Tylko krótkie takie... :)

RheiDaoVan , jeśli chodzi o czepialstwo , to jako nie-zwawcy, zgrzytnęło mi : "Zaklął patrząc na krwawą plamę z resztkami kości czaszki i mózgu, widniejącą na ścianie", po czym :"Ukląkł przy dziewczynie, spojrzał prosto w szklany błękit jej oczu" ... Chodzi o to, że jakoś ta czaszka na ścianie wyklucza mi spojrzenie całych (!) oczu...

Poza tym masz pomysł i masz pióro.

Po strzale zawsze (o ile pocisk nie zostaje w środku) jest trochę "krwawej papki" z odrzutu, natomiast twarz pozostaje raczej "nietknięta". Starczy spojrzeć na zdjęcia z dowolnej egzekucji (no, prawie dowolnej). Dziewczyna stała przy komodzie, czyli całkiem blisko ściany, więc plama powinna się pojawić  (z pociskiem oczywiście). Tak mi sie przynajmniej widzi.

Krótko, krótko... To następne będzie dłuższe ;p

Nie widzi, to źle brzmi. Tak sądzę/ z tego co wiem. Sporna może być kwestia wielkości plamy ;)

O rety...jaka Ty obrazowa jesteś :D . Dzięki, już lepiej TO widzę ;)
pzdr

Ja się nie mam do czego przyczepić, zgadzam się z pierwszą częścią komentarza Katy. Z drugą nie, bo aniele skrzydła wystarczą mi za fantastykę (podejrzewam, jak to wszystko może wyglądać wszerszej perspektywie).
Widzę, że nie tylko ja miewam czasem ochotę zadźgać kogoś (albo siebie) długopisem :D

Chyba każdy w życiu choć raz miał ochotę to zrobić ;)

Hmmm. Fantastykę można sobie wyobrazić. Jak ktoś chce. Absurdalność przekwalifikowywania powalająca. :-)

Babska logika rządzi!

Historyjka wygląda mi na absurdalną humoreskę, którą pozbawiono fantastyki, za to dodano nieco czarnego humoru. Strojenie się komandosa w anielskie skrzydła trąci kiczem. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

IMO takie sobie

Nowa Fantastyka