- Opowiadanie: LavBrez - Chłopięce Marzenie

Chłopięce Marzenie

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Chłopięce Marzenie

To był rześki pobrzask, gdy wymknąłem się z domu, kierując się żądzą ekscytującej przygody. Typowy zgiełk życia codziennego od zawsze mnie nużył. Te całe zafajdane szkolnictwo wyższych sfer, to nie było dla mnie jak i te zagmatwane zasady, reguły wytyczane przez tych sztywnych elegancików w perukach. Wymyślone tylko by kontrolować mieszkańców na każdym rogu.

Dobry kwartał temu ukończyłem siedemnaście lat, no młody to wiek, lecz cóż kiedyś było trzeba tak uczynić. W szkole nie odnajdywałem siebie, ci nadęci profesorzy jak i ta zgraja pseudo kolegów, raczej typowych nudziarzy, dyskutujących o swej durnej przyszłości. Zawsze w myślach mawiałem, że to nie dla mnie.

O dziwo jako syn Lorda Thomasa Parska powinienem mieć w zupełności inne podejście. No ba, nastolatek mieszkający i wychowujący się w najlepszej dzielnicy Wrohiborgu. No właśnie Wrohiborg piękna stolica Nowej Xirovi. Prowizorycznie bogate miejsce, lecz typowe zadupie jak każde inne, nie jak slumsy. Które są domem meneli i dam lekkich obyczajów, ale i tak zadupie.

Jak dobrze pamiętam to była piękna wiosna, tysiąc siedemset dwunastego roku. Od domu rodzinnego do portu miałem niecały kilometr. Pestka, leki spacerek… ta jasne tylko trzeba pamiętać o jednej istotnej zagwozdce. Czyli w skrócie niepełnoletni mieszkańcy nie mogą opuszczać domostw do godziny ósmej rano. Ha prawie dwie godziny udawania bezszelestnego ducha. Jednak na moje szczęście statek cumujący niedaleko portu, odpływał za dwa kwadranse.

Głupi nie jestem, wymykałem się codziennie by poznać te głupie patrole spacerujące z lampami świecowymi. Nietrudno było ich przegapić. Od domu czmychnąłem na ulice główną, a tą przebiegłem sprintem aż do ciemnej alejki zamieszkiwanej przez zakochaną parkę bezdomnych. Dla miłości żyć na ulicy, jak dla mnie to głupota, lecz nie wnikam. Czasem do nich zaglądałem po nocy, dając im trochę grosza lub bochenek chleba. Dzięki temu nie krzyczeli na mój widok, wręcz przeciwnie nawet mi pomogli przemycając dla mnie stare dziurawe buty, brunatne utytłane spodnie ze skóry oraz bluzę z dwoma guzikami, delikatnie poszarpaną na plecach, no lekko przybrudzona w pyle, ale idealna. Natychmiast zmieniłem odzienie oddając te moje z aksamitu i jedwabiu. W końcu na cholerę mi, ubrałem jeszcze czerwoną chustę znalezioną międzyczasie na targu i ruszyłem. Nie wchodziłem w dyskusje z nimi bowiem straż mogła usłyszeć, a tego nie chciałem. Ktoś był łaskawy, iż wybudował tak długawy zaułek prowadzący aż do portu. Tylko na jego skraju stała dwumetrowa ceglasta ściana by nikt tak sobie nie wędrował, lecz byłem na to przygotowany i poustawiałem w koncie parę desek by wbiec na nie a zarazem w łatwiejszy sposób się wspiąć. Oczywiście wszystko jest prostsze, gdy się to zaplanuje krok po kroku. Tak i tym razem było, kiedy tylko zeskoczyłem ujrzałem dość mroczny port. Wypełniony desek, worów a także skrzyń. Niebezpieczna lokalizacja niestety, bo no cóż przyduża liczebność ludzi z marynarki wojennej, pilnujących dwóch średnich masztowców i jednego sporawego galeonu, niekoniecznie pocieszała.

Plan był prosty. Musiałem przedostać się do wschodnich schodów ulokowanych przy wejściu do kanałów. Tam szalupa wyczekiwała na mnie, rekrutująca nowych ludzi do załogi.

Może gdybym tylko chciał zostać żołnierzem marynarki, udałoby się to szybciej jak i prościej. Naturalnie ojczulka bym musiał jakoś przekonać, używając pewnych sztuk przebiegłości. Szkoda, że tak nie chciałem. Za to na łódce to już inna bajka, piękna melodia. Akurat na niej najmowali nowych piratów i do tego dążyłem. Ach piraci zwykłe szumowiny, zbiry, złodzieje jak i łachmyci. Wściekłe psy, męty oceanu, łotry wodne. Wszystkimi tymi tytułami oczerniają ich ludzie uważający się za lepszych, tak zwani cywilizowani ludzie. Zafajdany bełkot durni, lękających się własnych cieni. 

Pamiętam, iż gdy tylko skończyłem pierdzieć w pieluchy chciałem ujrzeć majestatyczny ocean, usłyszeć szmer roztrzaskujących się fal, o łajbę i poczuć tą woń morskiej bryzy. Ogólnie mym marzeniem było pozostać piratem, wolnym człowiekiem od tego całego szalonego świata, szukającego bzdurnych intryg politycznych oraz mani władzy i potęgi przez lordów czy królów.

Z wigorem zlazłem ze ścieżki kryjąc się za dwoma sporawymi skrzyniami, takim sposobem przepływałem jak zjawa z miejsca do miejsca. Na szczęście zefir grał pod moje dyktando, był w bród porywisty a zarazem głośny od roztrzaskiwania powiewów uderzających o bagaże marynarki czy też o statki tworząc aluzyjny szum fal.

Chwili prawie już idealnej z pewności siebie spuściłem na moment gardę, przebiegłem dosyć szybciej do ostatniej skrzyni. Durnym trafem przestraszyłem śpiącego kota, aż mi zasyczał skubany, po czym prężnie wybył w dal. Czarny sierściuch wręcz prosił się o solidnego kopa. Na gwałt straże ruszyły w poszukiwaniu niepozornego hałasu, tak w całym mym planie zapomniałem, że mogę trafić na przeklętego kota. Ach jeszcze smolistą czernią barwiony, no nikt by nie przyuważył takiego pecha. Jeden strażnik kierował się naprzeciw ściany, gdzie ja kryłem się za skrzynią oparty oraz ostro zdębiały, a na moje lewo zejście do kanałów. No kurde, nie było możliwości przebiec, bo bym zarobił z bagnetu lub co gorsze wszczęliby alarm i pochwycili mnie oraz tych na łajbie czekających. Dyskretnie się zacząłem wycofywać, lecz za mną spacerowało jeszcze dwóch żołnierzy. Plan się zaczął rypać, ten tłusty baleron co za chwilę zaobserwuje moją osobę. Stuprocentowo złapie mnie za kark naśle kilka wstrętnych bluzg i na koniec zakuje mnie w kajdany. Dobra skrzynia jest jako taka długawa pewnie strzelby czy inne bronię w niej leżą. Szybkim ruchem, ale zabójczo dyskretnym niczym ćma wijąca się w malowniczym mroku, ściągnąłem koszule razem z chustą i padłem dyskretnie na ziemie, wyczekiwałem. Zostawiłem spodnie i buty, no ciemnawe więc ciężej wykryć niż te jaśniejsze odzienie, które skryłem pod ciężarem ciała.

Łagodnie zwinąłem kolana bliżej klatki piersiowej by nogi nie wystawały za skrzynie. Spaślak staną przy skrzyni, jego ociężały dech słyszałem bardzo wyraźnie, chyba się już zasapał i dobrze. Stuknęło coś jakby ten ociężały knur oparł się o skrzynie. Po chwili staną kantem do mnie, jak gdyby tylko nie miał tyle smalcu w sobie i wzrok by dał niżej, to by mnie już dopatrzył, ale ten tak staną i sapie. Zerkam kantem spojrzenia, nieruchomo jak zwierzę wypatrujące swej zdobyczy tak i ja leże i wyczekuje. Najpierw pomyślałem, gdybym tylko miał torbę z paroma kanapkami to i przekupiłbym grubasa, ale taki prosiak na pewno ma zapas pochowany.

Gdy złapał się za spodnie i wyją swojego mikrego ptaszka, załamałem się do reszty, będzie szczał na mnie. Jeszcze w duszy liczyłem, że będzie to tego mało, lecz nie jak wystrzelił ze swojego członka to ciurkiem zasuwało dynamicznie a do tego jeszcze sobie nim chybotał na boki, rozpryskując mi po nogach i kolanach. Nie wiem teraz co gorsze, chyba wolałbym, żeby mnie złapał.

– Czysto, dawajcie wracamy do kart. – Krzykną, powoli znikając mi z pola widzenia.

Jeszcze słyszałem kilka zdań i komentarzy co padły w oddali, lecz to już pobrzmiewały wyłącznie w tle. Ech moje buty i spodnie całe mokrawe i zaśmierdziałe, aż się lepiły do nóg. Dobra już trudno, dyskretnie przemknąłem do tych schodów i zszedłem w dół.

Trochę obawiałem się, że nie będzie już łódki, ponieważ nadciągał wczesny świt, a nieboskłon nabierał kolorów jaskrawo purpurowych z morelowymi odcieniami. Jednak to był szczęśliwy dzień i łajba stała z jakimś ciemnoskórym piratem odzianym tylko w białe spodnie i buty sznurowane oraz zawieszonym pasem przeszywającym barki ledwie i brzuch, na którym doczepiony był pistolet skałkowy i jedna petarda, chyba dymna. Drugi to był nowy rekrut taki jak ja, bo łachy miał byle jakie, pewnie jeden z dzielnicy biedoty. Chwilowo twarzy nie miałem przyjemności przyuważyć bowiem przesiadywał tyłem, więc energicznym ruchem założyłem wcześniej zdjęty ubiór i przeszedłem po drewnianym podeście jeszcze kawałek na spokojnie już.

– Ty jesteś Jon? Szepną. Spytał się mnie głosem przypominającym pogardę.

– W rzeczy samej, to ja. Odparłem mu bezstresowo, bacznie spoglądając w jego mętne spojrzenie.

W tedy oblicze pokazał ten drugi, ryży łeb jak również te lisie oczy wskazujące na typowego spryciarza, a i bez wątpienia ten niepozorny uśmieszek pod nosem z lekkim wyszczerzę zębów, patrząc na niego stwierdziłem natychmiast, cwany łapserdak, żmija, która może wbić sztylet każdemu w plecy, gdy tylko ktoś straci czujność.

– Siadaj czas ruszać, niebawem światło słoneczne rozchyli cień i będziemy łatwym celem.  – Stwierdził stanowczo czarnoskóry mężczyzna, nadal szepcząc. Przyuważyłem, iż żwawo ślepiami podążał za mną.

Przysiadłem obok rudzielca. Ten prędko wyciągną dłoń.

– Erick jestem. – Parskną szybko, a raczej migną tymi słowami, buchając w moim kierunku odorem cebuli i starawej ryby, która leżała na słońcu ze dwa dni.

– Jon. – Rzekłem z obojętnością, ale uścisnąłem dłoń. Kolejno pokierowałem rękę ku tęgiego towarzysza.

– Ub’fo. – Odpowiedział, obcinając mnie swym wzrokiem.

Dalej już nic nie rozmawialiśmy tylko płynęliśmy w milczeniu. Przyglądałem się portowi odchylając głowę by mieć go w pamięci, sam dokładnie nie wiedziałem co dalej się ze mną stanie, lecz wolałem płynąć w nieznane niż siedzieć w tej politycznej dziurze zwanej domem.

Po dokładnej godzinie płynięcia w głąb czeluści oceanicznego horyzontu, przyuważyłem statek. Był to piękny żaglowiec z trzema imponującymi masztami, zapewne zwanymi fokmaszt, grotmaszt i raczej bezanmaszt z doczepionym trójkątnym stermasztem ulokowanym w kierunku płaskiej rufy. Czytałem trochę o militariach działowych i raczej ten statek posiada szesnaście dział z każdej strony, licząc po włazach.

Im bliżej dopływałem to nie mogłem się doczekać by wspiąć się po linach konopnych by podziwiać krajobraz morski z bocianiego gniazda.

Nadeszła ta chwila. Szalupa stuknęła prężnym uderzeniem o sterburtę, zrzucono prowizoryczną drabinkę z pokładu i wszedłem.

Błyskawicznym ruchem wskoczyłem na pokład, a tam już komitet powitalny sterczał z niegodziwym, srogim spojrzeniem. Te wszystkie wzroki jeżyły mi ciarki we włosach, ale nie mogłem pokazać, że się speszyłem.

– Witajcie, jestem Jon. – Powiedziałem z dużą pewnością siebie, lecz to nic nie zmieniło nadal martwa cisza, nikt nawet nie poruszył palcem, dwudziestu paru chłopa sterczało jak sparaliżowani.

Następnie wtargną Erick a zanim Ub’fo. Ub’fo sterczał za nami, energicznie chwytając nas za barki. Wtedy usłyszałem powolne kroki, ponury rechot, piraci rozstąpili się by przepuścić swego Kapitana. Mężczyzna dość średnim wieku pokryty cały czarnym płaszczem i butami skórzanymi, chyba barwionymi jaskrawym kasztanem. Tylko przy pasie biodrowym dyndała szabla z pozłacaną rękojeścią. Pomyślałem, ubrany w bród zwyczajnie, lecz jego twarz pokrywały na polikach po dwa kolczyki złociste oraz po trzy na brwiach, ale srebrzyste. Włosów nie było widać, może były pod kapitańskim kapeluszem czarnym z odszytymi spiralnymi falbankami, bujającymi do gry zefiru lub po prostu miał gładką glacę. Łukowaty wąsik i kozia bródką delikatnie mnie zaskoczyła, wyobrażałem sobie kapitana z długaśną brodą do klatki piersiowej a tu proszę taka odmiana. Pewnym krokiem podszedł do nas trzymając dłonie za plecami.

– Pewnyś siebie młody Jonie. A jeszcze taki dziewiczy chłystek. Dostrzegam, że trenowałeś mięśnie i kondycje widząc po twej barczystej sylwetce. – Powiedział dziwnie spokojnym tonem jakby beztroskim. Poklepał mnie po barku i zaszedł do Ericka.

– Gdy wstąpiłeś na pokład zaobserwowałem w twych oczach dwulicowość, mój ryży chłopcze. A tej cechy nie przepadam, o dziwo. – Kapitan odsuną się kawałek do tyłu bacznie doglądając nas.

Pilnie zrozumiałem, iż Erick nie przypadł mu do gustu. Był wyschnięty na wiór, a do tego jego lica nie wyglądała na godną zaufania, nawet wśród piratów.

– Mój człowiek w Wrohiborgu rekrutujący nowych wilków morskich oświadczył mi, że znalazł dwóch godnych młodzieńców do korsarskich wypraw. Ja się z nim policzę, nie dość, iż jeden wygląda jak chucherko to drugi jest zwykły zaszczaniec, który wali w portki. Zabijcie ich – westchną – zwykła strata czasu. – Kapitan oznajmił z lekkim zburzeniem, ale widziałem w jego oczach także zawiedzenie.

Natychmiast wyrwałem się z uścisku Ub’fo i zanim wyciągnęli bagnety i szable. Rześko krzyknąłem.

– Kapitanie nie jestem siusiu-majtkiem. – Kapitan uniósł prawą brew ze zdumienia, zamaszyście unosząc dłoń. Jego kamraci na nowo odstawili oręż mordu wyczekując w roztargnieniu dalszych mych słów.

Płynnie i z harmonijnym tonem rzekłem całą historię, tłumacząc czemu mam zaśmierdziałe spodnie i pełne moczu. Tak w rezultacie sam zrozumiałem czemuż to tak wszyscy spoglądali na moją osobę. Kapitan na moją opowiastkę wyszczerzył półuśmiech taktownie parskając śmiechem. Złapał za klamrę od pasa, moment potrzymał się i spluną żółtawą flegmą na podłogę.

– Chcecie żyć, to zliżcie to. Teraz, tak przy wszystkich.

Popatrzyłem z łagodnym zaskoczeniem czy to test, jakaś próba. Spuściłem wzrok na dębowe deski pokładowe, oglądając tą ślinę. Pokiwałem głową na nie, wolałem już umrzeć niż się tak zhańbić. Fartem Erick nie myśląc długo, szparko padł na deski liżąc tę żółć. Załoga zaczęła się chichotać w cieniu rechotu Kapitańskiego.

– A ty co młody Jonie, pokarz nam jak czyścisz pokład, bo inaczej wieczora nie doczekasz. – Oświadczył mi karcącym spojrzeniem.

– Nie jestem psem bym zlizywał twą ślinę. Przybyłem tutaj by poczuć wolność i smak przygody. Więc jeżeli masz pragnienie by mnie zabić to tak uczyń. – Rzekłem melodią wypływającą z mego serca, tylko obawiałem się jego reakcji wielce straszliwej, lecz stałem i wyczekiwałem rezultatu mych zdań.

Kapitan chaotycznym ruchem kopnął w twarz Ericka, który padł jak kłoda.

– Podobasz mi się, masz ikrę. Chwilowo pachniesz i tak tchórzem i szczynami – parskną szybkim śmiechem – ale jak na szczyla masz odwagę. – Zamilkł na moment wyciągając pistolet i go odbezpieczając. Sterczałem i przyglądałem się z myślą, że zabije Ericka i tak go nie znałem wiec niewielka to strata, lecz on wręcza mi tą broń mówiąc. – Zabij go. To i tak zwykłe ścierwo. A ty musisz udowodnić swej przydatności, pozbywając się cząstki niewinności.

Chwyciłem za broń i dobrałem dogodna pozycję strzelecką w kierunku Ericka. Kapitan chwycił chłopaka i ulokował w pozycji klękającej, po czym odsunął się. Zdębiałem jak skała, paraliż odbierał mi dech z piersi, chciało mi się płakać. Nie sądziłem, że pierwszego dnia będą mi kazać zabić człowieka. Myśli uderzały mi do głowy krzycząc, ja chcę do domu, do ciepłego domowego konta, przebywania wspólnie z mymi bliskimi. Z ojcem, matką, młodszą siostrą i starszym bratem, po licho mi to wszystko było. Dłonie zaczynały mi się pocić a wzrok powoli rozmywał kolory. Jeden strzał by odebrać czyjeś życie, jeden zwykły gest, który może tyle odmienić. Ja nie chcę, nie zrobię tego pomyślałem w duszy po czym zamknąłem oczy i pociągnąłem za spust. W pierwszej chwili padł ostry hałas wystrzału, zaraz po tym w ustach miałem gorzki smak jak coś sypkiego z domieszką metaliczności, a na końcu poczułem fetor prochu. Kolejno otwarłem przerażone powieki, a mym oczom ukazała się przestrzelona twarz Ericka z dziurą wpakowaną w prawe oko. Uszy piszczały mi, niebyły przyzwyczajone do wystrzału z broni palnej. Wpatrywałem się przez jeszcze moment w biednego Ericka upadającego na zimne deski, naprawdę szkoda mi się zrobiło. Kapitan z pozostałymi sterczeli dogłębnie mnie obserwując, wyczekiwali na coś. Chciałem coś powiedzieć, lecz nie mogłem, odebrało mi mowę, a następnie dobiegłem do sterburty i zwymiotowałem, zaczynając popłakiwać żalem, krystaliczne łzy ciurkiem spływały mi po policzkach, skapując do oceanu. Dopiero do mnie dotarło co ja uczyniłem, odebrałem życie niewinnemu. Może żądza przygód to tylko mój blef by ukryć prawdziwego potwora, który pływa w mej duszy.

– Wymiotuj, wymiotuj to wychodzi z ciebie adrenalina a z płaczu strach. Przyznam, że zdałeś, jestem pod wrażeniem, rzadko spotykam młodzieńców mających odwagę pociągnąć za spust. Odwróć się i spójrz na mnie. – Głos dochodził raczej dumnie, z nutką satysfakcji.

Szybkim ruchem przetarłem zamoczone powieki i odwróciłem się zerkając na uśmiechniętą minę kapitana. Łagodnym ruchem ułożył mi ciężkie dłonie na barkach.

– Do południa masz czas by się wypłakać, po tym czasie cię znajdę. Nie martw się chłopcze okrętowy, jakąś robotę ci wymyślimy. Mówią do mnie Kapitan Alan Lavbrez a to mój statek, Pożoga Królestw. Miło mi cię powitać w załodze chłopcze.

Podał mi dłoń, nawet mu uścisnąłem, starając się użyć skrawka siły by to był taki męski uścisk, ale dzisiejsze wrażenie odebrało mi siłę. Dalej w skrajnym amoku w oddali nie słyszałem zbyt wyraźnie każdego głosu.

Widziałem, jak załoga wywalała ciało Ericka, jak zwykłego śmiecia, a następnie plamy krwi zaczął wycierać chłopiec może starszy ode mnie o dwa lata. Wyraźny głos brzmiał tylko u kapitana, który darł się. – Bandera na maszt, stawiać grotmaszt, zmierzyć ilość węzłów, ster o dziewięćdziesiąt stopni w kierunku bakburty, wyruszamy na otwarte morze!

Wszyscy tak płynnie biegali i wykonywali polecenia, a ja stałem tak zamrożony, przeżywałem mój głupi uczynek i tylko teraz pozostało mi wyczekiwanie, co nastanie jutro. Jaki los mnie czeka, czy na pewno to była dobra decyzja. Moja rodzino wybaczcie mi, przepraszam.

Koniec

Komentarze

Trzecia w nocy, dziecko i żona śpi, to jedziemy z kolejnym opowiadankiem. Życie jest piękne!

 

Oto wrażenia spisywane na bieżąco:

1. Kurde. Bohater poświęca pierwsze akapity na to, aby ukazać się jako wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju płatek śniegu. Już go nie lubię. Takie: "wszyscy nudni, głupi albo menele, a to przecież nie wokół nich się świat obraca. Pępkiem świata jestem JA".

2. O, jeszcze obrońca biednych i uciśnionych. Nie lubię go jeszcze bardziej.

3. Styl pisania w sumie pasuje do bohatera. Jakoś mi nie pasuje. Jest dość niezgrabny.

4. "Szybkim ruchem, ale zabójczo dyskretnym niczym ćma wijąca się w malowniczym mroku, ściągnąłem koszule razem z chustą" – no nie. Nie dość, że bohater mnie denerwuje, to nawet ściąganie koszuli (wraz z chustą) staje się w jego wykonaniu poetyckim aktem. Mam ochotę go kopnąć.

5. A, to nie dość, że wszyscy nudni, grubi, źli i nieuznający pępka wszechświata, to jeszcze mają mikre prącia. Jak to mawiał profesor Bujewicz, argumentum ad phallum zawsze działa, nie?

6. "Spaślak staną", "Krzykną, powoli znikając" – szanowna Autorko, wprawdzie Word tego nie podkreślił na czerwono, ale jednak wypadałoby to poprawić na "stanął" i "krzyknął". Jak jestem tolerancyjny dla drobnych błędów, tak te nawet mi rzuciły się oczy. 

7. "To ty jesteś Jon? Szepną." Przydałby się myślnik, jak zapisujesz dialog. No i znów to brakujące "ł". Przypominam: oni "staną, krzykną, szepną", ale on: "stanął, krzyknął, szepnął". 

8. Kurde. Te błędy zupełnie odwróciły moją uwagę od fabuły. 

9. "Jonie, pokarz nam". "Pokarz" nie podkreśliło, bo to tryb rozkazujący od słowa "pokarać". Ale Jon miał "pokazać", nie pokarać. Zatem: "pokaż".

10. Lizanie śliny z pokładu? Starczy. Nie doczytam do końca, mam wystarczająco dużo materiału do tego, by postawić diagnozę. 

 

Wrażenia po lekturze:

To opowiadanie musiał pisać ktoś bardzo młody, 16 lat góra. Zgaduję, że dopiero zaczynasz przygodę z pisaniem – i to dobrze, każdy z nas zaczynał podobnie jak Ty. Niemniej, czeka Cię dużo pracy, jeśli naprawdę chcesz pisać dobre, chwytliwe opowiadania. Oto, co mogę Ci doradzić:

 

Po pierwsze: nie ufaj Wordowi (czy tam Open Office'owi). Masz problemy z ortografią, pisarzowi to nie powinno się zdarzać. Są trzy sposoby na to, aby nauczyć się gramatyki: 

a) czytać

b) czytać

c) czytać

Podobnie będzie ze stylem. Dzięki czytaniu dobrych książek i opowiadań z czasem znacząco się poprawi. Drogi na skróty niestety nie ma. 

 

Po drugie: odstaw swój tekst na jakiś miesiąc czy dwa i przeczytaj go jeszcze raz. Nabierzesz do niego dystansu i wiele błędów stanie się dla Ciebie bardziej widocznych – i łatwiejszych do wyeliminowania. Opowiadania są jak dobra nalewka – muszą poleżakować.

 

Po trzecie: bądź trochę łaskawsza dla bohaterów drugoplanowych i mniej łaskawa dla protagonisty. Model: super-duper dobry, barczysty bohater i kartonowi NPC'e z małymi fajami jest bardzo słaby. 

 

Po czwarte: nie zniechęcaj się! Jedyną metodą na to, aby napisać dobry tekst jest napisać dziesięć słabych. Myślę, że tubylcy Ci to potwierdzą. 

To był rześki pobrzask, – spójrz na definicje i zastanów się, czy prawidłowo użyłaś tych słów: https://sjp.pwn.pl/szukaj/rze%C5%9Bki.html i https://sjp.pwn.pl/sjp/pobrzask;2501622.html 

 

Te całe zafajdane szkolnictwo wyższych sfer, to nie było dla mnie jak i te zagmatwane zasady, reguły wytyczane przez tych sztywnych elegancików w perukach. – raz: wszystkie te  i tych są zbędne – wyglądają nieładnie; dwa – nie te szkolnictwo, tylko to szkolnictwo

 

Dobry kwartał temu ukończyłem siedemnaście lat, no młody to wiek, lecz cóż kiedyś było trzeba tak uczynić. – no przepraszam, ale czy miał inną możliwość? nie ukończyć 17 lat? 

 

Od domu czmychnąłem na ulice główną, a  przebiegłem – końcówki: ulicę,

 

– Czysto, dawajcie wracamy do kart. – Krzykną, powoli znikając mi z pola widzenia. – o końcówkach, czyli brakującym ł oraz o zapisie dialogów już wspomniał Pliszka-Czajka; ja Ci podam linki do poradników poprawnego zapisywania dialogów, zajrzyj, pomogą: https://www.fantastyka.pl/loza/14 oraz https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

piratem odzianym tylko w białe spodnie i buty sznurowane oraz zawieszonym pasem przeszywającym barki ledwie i brzuch, – znów niewłaściwe zastosowanie słowa, zerknij na definicje – żadna nie pasuje https://sjp.pwn.pl/szukaj/przeszywa%C4%87.html; już pomijam szyk w tym zdaniu

 

Szczegółowej łapanki robić nie będę, bo musiałabym cytować prawie każde zdanie. W pełni zgadzam się z komentarzem Pliszki-Czajki – i z uwagami i z zaleceniami. Dodam jeszcze, że również interpunkcja kuleje. jeśli do tego dodać pokazane na przykładach niewłaściwe użycie słów, to zalecam także regularne korzystanie z SJP PWN – z definicji słów i z zasad pisowni. 

 

Co na plus – przynajmniej liczebniki zapisujesz prawidłowo słownie – jeden z podstawowych błędów początkujących Cię nie dotyczy :)

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Obiema rękami podpisuję się pod tym, co napisali Pliszka-Czajka i Śniąca, a od siebie dodam, że opowiadanie nie przypadło mi do gustu, a z racji niewiarygodnego mnóstwa błędów i usterek przedzierałam się przez nie z największym trudem.

Mam nadzieję, że wskazane błędy pomogą Ci ustrzec się podobnych w przyszłości.

 

„Chłopięce Marzenie ―> Dlaczego marzenie w tytule jest napisane wielką literą?

To był rześ­ki po­brzask, gdy wy­mkną­łem się z domu… ―> Czy dobrze rozumiem, że wymknął się, kiedy słabe światło było rześkie?

Za SJP PWN: pobrzask «słaby brzask, słabe światło»

 

Te całe za­faj­da­ne szkol­nic­two wyższych sfer… ―> To całe za­faj­da­ne szkol­nic­two wyższych sfer

Co to jest szkolnictwo wyższych sfer?

 

Wy­my­ślo­ne tylko by kon­tro­lo­wać miesz­kań­ców na każ­dym rogu. ―> Czy to znaczy, że poza rogami, na prostych odcinkach, mieszkańców nie kontrolowano?

A może miało być: Wy­my­ślo­ne tylko by kon­tro­lo­wać miesz­kań­ców na każ­dym kroku.

 

i ta zgra­ja pseu­do ko­le­gów… ―> …i ta zgra­ja pseu­doko­le­gów

 

po­wi­nie­nem mieć w zu­peł­no­ści inne po­dej­ście. ―> …po­wi­nie­nem mieć całkiem inne po­dej­ście.

 

jako syn Lorda Tho­ma­sa Par­ska… ―> Dlaczego wielka litera?

 

No ba, na­sto­la­tek miesz­ka­ją­cy… ―> To określenie nie ma racji bytu w opowiadaniu o wydarzeniach dziejących się na początku XVIII wieku, albowiem powstało dopiero w końcu pierwszej połowy XX wieku.

 

Pro­wi­zo­rycz­nie bo­ga­te miej­sce… ―> Co to znaczy, że miejsce jest bogate prowizorycznie?

 

nie jak slum­sy. Które są domem me­ne­li i dam lek­kich oby­cza­jów, ale i tak za­du­pie. ―> Bohater nie ma prawa wiedzieć, co to slumsy, albowiem ta nazwa pojawiła się w XIX wieku.

Menel, jako zbyt współczesny, też nie powinien znaleźć się w tym opowiadaniu.

Poznaj znaczenie słowa zadupie, bo zdaje mi się, że bohater go nie zna.

 

Od domu ro­dzin­ne­go do portu mia­łem nie­ca­ły ki­lo­metr. ―> Skąd bohater wie, co to jest kilometr?

System metryczny przyjęto w końcu XVIII wieku.

 

Pestka, leki spa­ce­rek… ta jasne tylko trze­ba pamiętać… ―> Co to znaczy?

 

o jed­nej istot­nej za­gwozd­ce. ―> Nie wydaje mi się, aby tego określenia używano w opisywanych czasach.

 

Głupi nie je­stem, wy­my­ka­łem się co­dzien­nie by po­znać te głu­pie pa­tro­le… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Nie­trud­no było ich prze­ga­pić. ―> Piszesz o patrolach, a te są rodzaju nijakiego, więc: Nie­trud­no było je prze­ga­pić.

 

Od domu czmych­ną­łem na ulice głów­ną, a prze­bie­głem… ―> Od domu czmych­ną­łem na ulicę głów­ną, a  prze­bie­głem

 

od­da­jąc te moje z ak­sa­mi­tu i je­dwa­biu. ―> …od­da­jąc to moje, z ak­sa­mi­tu i je­dwa­biu.

 

ubra­łem jesz­cze czer­wo­ną chu­s­tę zna­le­zio­ną mię­dzy­cza­sie na targu… ―>> W co ubrał chustę???

Chustę, jak każdą odzież, można włożyć, założyć, przywdziać, ubrać się w nią, ale chusty, tak jak żadnej odzieży, nie można ubrać!

Za ubieranie chusty grozi sroga kara – trzy godziny klęczenia na grochu, w kącie, z twarzą zwróconą ku ścianie i z rękami w górze!

W jakim międzyczasie znalazł chustę na targu? – bo z tego co napisałaś, rozumiem że na targu był już po wymknięciu się z domu, ale przed dotarciem do alejki, gdzie przebrał się i tylko mam wątpliwości, czy targ był czynny w nocy…

 

Ktoś był ła­ska­wy, iż wy­bu­do­wał tak dłu­ga­wy za­ułek pro­wa­dzą­cy aż do portu. ―> Bardzo koślawe zdanie – łaskawości ludzi nie mierzy się długością zaułków.

 

dwu­me­tro­wa ce­gla­sta ścia­na… ―> Czy dobrze rozumiem, że ściana miała taki kolor – czerwonopomarańczowy. Bo jeśli była to ściana z cegieł, winno być: …dwu­me­tro­wa ce­gla­na ścia­na

Poznaj różnicę znaczeń ceglastyceglany.

 

i po­usta­wia­łem w kon­cie parę desek… ―> W koncie poustawiał, powiadasz… A w którym banku, jeśli wolno spytać?

Winno być: …i po­usta­wia­łem w kącie parę desek

Poznaj znaczenie pojęć kontokąt.

 

uj­rza­łem dość mrocz­ny port. Wy­peł­nio­ny desek, worów a także skrzyń. ―> A tu nie jestem w stanie się domyślić, co Autorka miała na myśli.

 

Nie­bez­piecz­na lo­ka­li­za­cja nie­ste­ty, bo no cóż przy­du­ża li­czeb­ność ludzi z ma­ry­nar­ki wo­jen­nej, pil­nu­ją­cych dwóch śred­nich masz­tow­ców i jed­ne­go spo­ra­we­go ga­le­onu, nie­ko­niecz­nie po­cie­sza­ła. ―> Jak wyżej.

 

Wybacz, LavBrez, ale w tym miejscu kończę łapankę. Tekst jest napisany tak źle, że poprawienia wymaga niemal każde zdanie, a chyba się nie spodziewasz, że ktoś napisze Twoje opowiadanie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Z wielką satysfakcją (i z czystym sumieniem) oddam się mentalnemu lenistwu – nie muszę wymyślać komentarza, bo i tak nie dodałbym niczego do wyczerpujących opinii moich przedpiśców. 

Mają rację. To nie jest dobry tekst. I tak jak to najczęściej bywa w przypadku początkujących autorów, pomysł nawet całkiem niezły, ale wykonanie go kładzie. 

I to bardzo kładzie. Interpunkcja, styl, gramatyka, ortografy, źle dobrane słowa, brak dbałości. Wszystko. Cóż, czeka Cię jeszcze dużo pracy, bo tekstów w takiej formie i w takim wykonaniu publikować się nie da. Ale to nic. Dziesięć złych tekstów i w końcu będzie ten pierwszy dobry. Niemal każdy tak zaczynał, najważniejsze, to się nie poddawać! 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Hmmm. Przeczytałam początek i rozmaite błędy mnie zmęczyły.

Do uwag przedpiśców na temat licznych usterek (w pełni się z poprzednikami zgadzam, dlaczego błędy jeszcze nie poprawione?) dołożę brak rozeznania w XVIII-wiecznych realiach. Żywcem przenosisz sytuacje z życia obecnego nastolatka. Zdaje się, że wtedy siedemnastolatek byłby już uznawany za dorosłego. Młodsi się pojedynkowali na śmierć i życie albo żenili. A nawet jeśli nie, w jaki sposób straż miałaby ustalić niepełnoletność? Dowodów ze zdjęciem nie było. I tak dalej…

tysiąc siedemset dwunastego roku. Od domu rodzinnego do portu miałem niecały kilometr.

Kilometrów wtedy jeszcze nie wymyślono.

ubrałem jeszcze czerwoną chustę

Ubrań się nie ubiera.

poustawiałem w koncie parę desek

Sprawdź w słowniku, co znaczy “koncie”. Możesz się zdziwić.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka