- Opowiadanie: ANDO - Dni po końcu świata

Dni po końcu świata

Lancelot, Waszyngton 2014.

 

Zapraszam do przeczytania. :)

Edit.

Poprawiłam w treści zbiegi okoliczności.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Dni po końcu świata

 

– Zabili mnie – mruknął ciemnowłosy mężczyzna. Pokłute mieczami ciało rycerza leżało w kałuży krwi.

– Dam ci cheat, poprawiłem ostatnio kod! – zawołał nastolatek z dredami, sięgając po chipsy.

– Gale, co ci mówiłem o hakowaniu?!

– OK, łapię, oszustwo. Wyluzuj, Lance, to tylko gra, nigdzie się nie włamałem – prychnął chłopak, wciskając ręce w kieszenie wyciągniętej bluzy ze zdjęciem drużyny koszykarskiej „Czarodzieje Waszyngtonu”.

Mężczyzna odłożył pada. Powiódł wzrokiem po obszernym salonie, pełnym tanich mebli.

– Zawsze trzeba postępować uczciwie – powiedział.

– Jak ty i ojciec? – Chłopak zerwał się z kanapy. – Jaki on był?! Powiedz, bo przez te wasze zasady nie zdążyłem go poznać!

Twarz Lance’a spochmurniała.

– Mówiłem ci już tysiąc razy, musieliśmy wtedy ratować tych ludzi.

 

Pamiętał dokładnie, jakby nie minęły te wszystkie lata. Wydział Policji Nowy Jork, drugi miesiąc służby. To miał być zwykły patrol po Dolnym Manhattanie.

Ale samolot rąbnął w drapacz chmur. Ledwie przebrzmiał potężny huk eksplozji, a w świat popłynęły pierwsze zdjęcia z katastrofy, w bliźniaczy biurowiec wbiła się druga maszyna. Rozpętało się piekło.

Mógłby opowiedzieć Gale’owi o ludziach, którzy skakali z okien płonącej pułapki i roztrzaskiwali się na ziemi z głośnym mlaśnięciem. O szczątkach ciał i tonach kartek ksero, zaściełających chodniki upiornym dywanem. O szpalerze widm w drogich garniturach, posypanych białym pyłem.

 

– Twój ojciec naprawdę był bohaterem – powiedział Lance.

 

Poczuł, jakby wrócił do morderczej Strefy Zero. Ten strach, adrenalina napinająca mięśnie, wewnętrzny nakaz: „rycerz nie cofa się przed niebezpieczeństwem, broni słabszych”.

Ogromne budowle, zżerane jęzorami ognia, chwiały się w posadach. Wbiegli do środka południowej wieży razem z Tomem, pomagali w ewakuacji. Lance do tej pory pamiętał swąd czarnego dymu, odbierającego oddech i wyciskającego łzy z oczu.

W półmroku prowadzili garstkę uciekinierów z niższych pięter. Ściany zaczynały pękać, budynek osypywał się niczym zamek z piasku. Czuli się jak spanikowane zwierzęta w pułapce.

Wtedy usłyszeli wołanie o pomoc, dochodzące gdzieś z bliska.

– Ja pójdę, nie czekajcie! – krzyknął Lance.

Wyniósł ledwo przytomną dziewczynę na własnych rękach, ale po drodze paskudnie rozharatał łydkę. Nogawka policyjnych spodni błyskawicznie przesiąkła krwią.

Karetka zdążyła dowieźć go do Mostu Brooklińskiego, kiedy rozległ się ogłuszający łomot, jakby świat się walił. Ogromna wieża zapadła się do środka niczym dekoracje na starych horrorach. Lance już nigdy nie zobaczył przyjaciela.

 

Z rozmyślań wyrwał go podniesiony głos Gale’a:

– …i przychodzisz tu tyle lat, a nigdy nie zaprosiłeś mamy! Ona umawia się z tymi beznadziejnymi facetami, żebyś był zazdrosny! Jesteś taki dziwny. Czasem nagle wychodzisz, uciekasz! Ty wcale nas nie chcesz!

– To nie tak, przecież przeprowadziłem się za wami – odparł, patrząc mu w oczy. – Mam… swoje problemy.

– Nie ściemniaj!

– Naprawdę. Słyszałem, że nowy znajomy mamy jest trenerem. Wydaje się w porządku, dogadacie się.

– Zapomnij! – krzyknął Gale i uciekł z salonu. Trzaśnięcie drzwiami.

Lance podszedł do okna. Patrzył na spokojną, skąpaną w zieleni ulicę, nielicznych przechodniów, lśniącą w oddali błękitną taflę rzeki Potomak. Nie tęsknił za drapaczami chmur i zgiełkiem Nowego Jorku. Przywykł do życia w Waszyngtonie bardziej niż się spodziewał.

Pamiętał, jak tydzień po akcji w wieżowcu oddał odznakę. Nie miał wyjścia, wcześniejsze sny stały się codzienną udręką.

 „Gdybym został pod gruzami zamiast ojca Gale’a, byłoby lepiej dla wszystkich” – pomyślał.

Podszedł do drzwi pokoju nastolatka. Zapukał. Żadnej odpowiedzi. Nacisnął klamkę. Zamknięte.

– Gale! Pogadamy?

– Wynoś się! – krzyknął chłopak przez drzwi.

– Jak wyjdziesz, zamówimy pizzę! Albo chodźmy na hamburgery z food–trucka.

Gale nie odpowiedział.

„Próbowałem” – pomyślał Lance, po czym wrócił do salonu. Włączył video na życzenie, wybrał film dokumentalny o Ameryce po WTC.

– Wojna z terroryzmem – powtarzał reporter, pokazując zdjęcia z ataku na bazy talibów w Afganistanie, a później inwazję w Zatoce Perskiej. Zakończył kadrami z nalotu koalicji międzynarodowej na Państwo Islamskie.

– Gdyby to było takie proste – mruknął Lance.

Ktoś przekręcił klucz w zamku. W progu stanęła Emily, matka Gale’a. Wyglądała pięknie w niebieskiej sukience, z odsłoniętymi ramionami. Za nią wszedł postawny, ciemnoskóry mężczyzna.

Lance poczuł ukłucie w sercu na ten widok.

– Zapomniałam telefonu z samochodu, mógłbyś…? – poprosiła Emily adoratora. Wyszedł, zostali sami.

– Dziękuję, że posiedziałeś z Gale’em – powiedziała.

– On już tego nie potrzebuje – mruknął Lance.

– Przyzwyczailiśmy się do ciebie. – Posłała mu spojrzenie pełne ciepła i nadziei. – Zostaniesz na kolacji? – Podeszła tak blisko, że czuł zapach jej delikatnych perfum.

– Nie mogę – odparł, wstając z fotela. – Gdybyście potrzebowali pomocy, dzwoń.

– Lance… – Jej usta, wypowiadające to imię niczym obietnicę.

– Muszę już lecieć, do widzenia.

„Jestem wariatem, Emily. Widzę ludzi, którzy nie istnieją, słyszę głosy, rozmawiam ze zjawami” – pomyślał, ale znów nie powiedział tego głośno.

Spojrzał na nią, zacisnął zęby, po czym szybko wyszedł na korytarz. Wiedział, że będzie szczęśliwsza z tamtym człowiekiem.

 

*

 

„Lance Smith. Specjalista ds. bezpieczeństwa systemów informatycznych” – głosiła tabliczka na drzwiach jednego z gabinetów lokalnej firmy komputerowej.

Zamknął drzwi na klucz od środka. Czuł, że znów się zaczyna, już słyszał szczęk mieczy i okrzyki bitewne, dobiegające gdzieś z bliska.

Rozległ się tętent kopyt, jakby przez pokój przetoczyła się niewidzialna szarża.

Oszołomiony, opadł na fotel. Wtedy pojawiła się przed nim kobieta w długiej, białej sukni.

Już widywał tę uśmiechniętą twarz okoloną złotymi puklami. Wiedział, że była mu bliska, ale nie mógł sobie przypomnieć, kiedy i dlaczego.

– Powiesz mi wreszcie, kim jesteś? – zapytał.

– Znasz moje imię – szepnęła. – Nosisz je tutaj. – Pokazała na serce.

– Nie pamiętam…

– Musisz je odnaleźć, przypomnieć, inaczej żadne z nas nie zazna spokoju.

Postać stawała się coraz bardziej przezroczysta.

– Poczekaj! – Lance chciał ją chwycić za ramię, ale pod palcami poczuł tylko zimną mgłę.

Kiedy zniknęła, pozostała pustka i dziwna tęsknota za czymś, co umykało pamięci.

Odgłosy bitwy ucichły równie nagle jak się pojawiły.

Lance odetchnął i spojrzał na zegarek. Zostały dwie godziny do najważniejszego spotkania.

 

*

 

W niewielkim mieszkaniu panował półmrok. Lance siedział naprzeciw mężczyzny o szpakowatych włosach i pociągłej twarzy, który przedstawił się jako Artur Pendragon i mówił z wyraźnym brytyjskim akcentem:

– Przeszedł pan wszystkie testy, przyjmę pana do organizacji. O ile nadal chce pan walczyć z naszymi wrogami.

– Oczywiście – odparł Lance.

– Wybornie. Pan nas szukał, a ja – pana. Te wizje i odwiedziny zjaw bywają męczące, prawda?

Lance drgnął.

– Skąd pan wie?

Artur uśmiechnął się lekko.

– Chciałem cię zabić, sir Lancelocie z Jeziora. Uwiodłeś mi żonę, swojemu królowi! – Szczęki mu drgały, gdy to mówił.

– Pan mnie z kimś pomylił.

– Czyżby?!

Artur wyciągnął z szafki niewielkie lustro w zdobionej, metalowej ramie.

– Ostatni podarunek Merlina, zwierciadło przeszłości. Połóż tu rękę, a przypomnisz sobie wszystko – warknął.

Lance zawahał się, ale przytknął dłoń do szklanej powierzchni.

 

W tej samej chwili przeniósł się do zamkowej komnaty.

Trzymał w objęciach jasnowłosą kobietę, tę samą, która nawiedzała go w wizjach.

– Zawsze będę przy tobie – powiedział i sięgnął do jej ust. Wydawała mu się droższa niż własne życie. Niecierpliwa ręka wślizgnęła się pod wytworną suknię.

Błysnęło.

 

Siedział przy okrągłym stole, w otoczeniu rycerzy. Artur, który nosił koronę na głowie, odezwał się do niego władczym tonem:

– Sir Lancelocie, wyruszysz na poszukiwanie Świętego Graala.

Kolejna zmiana.

 

Trwała bitwa, szczęk broni mieszał się z krzykami rannych. Lancelot starł się z potężnym przeciwnikiem w czarnej zbroi. Hełm zakrywał twarz tamtego, widać było tylko oczy gorejące nienawiścią.

Znów błysk.

 

Wciąż popędzał konia. Wiedział, że musi się spieszyć, jeśli nie chce stracić najdroższego skarbu.

Zanim dotarł na plac niedaleko Camelot,  zdążyli doprowadzić ją na stos.

– Za zdradę króla… – odczytywał herold.

Lancelot dobył miecza i przedarł się przez tłum. Ktoś zagrodził mu drogę, rozpoznał Gareta i Gaherisa, rycerzy króla Artura. Po krótkiej walce zostawił na ziemi dwa okrwawione trupy. Nikt więcej nie śmiał stawić mu czoła, uwolnił dziewczynę.

– Mój kochany! – zawołała, rzucając mu się na szyję.

Był gotowy podpalić dla niej cały świat.

Posadził ją przed sobą na koniu, ruszył galopem. Za plecami słyszał odgłosy pogoni, coraz cichsze, ale ktoś wciąż nie dawał za wygraną.

– Stawaj do walki, tchórzu! – Rozpoznał głos Artura.

Potężny cios w głowę zrzucił Lancelota z siodła. Boleśnie uderzył o ziemię. Coś rozrywało się w nim, w środku, spod hełmu płynęła krew.

Król podszedł do niego. Błysnęło ostrze miecza.

– Nie! – krzyknęła dziewczyna i zasłoniła ukochanego własnym ciałem. – Jeśli on umrze, ja też!

– Jak sobie życzysz, najdroższa Ginewro – odparł król.

Mignięcie.

 

Lancelot wrócił do gabinetu.

– Miałeś szczęście, wmieszali się magowie, Viviana i Merlin – wyjaśnił wzburzony Artur. – Ich klątwy dały nam nowe życie, a zarazem uwięziły w przeszłości. Stąd te wizje, też je znam, wciąż przeżywam na nowo mój prywatny koniec świata. Szukałem cię długo, chciałem zabić, ale teraz mam ważniejszy cel. Terrorystów. Jesteś mi potrzebny.

Lancelot patrzył na niego w milczeniu. W głowie mu szumiało jakby napił się mocnego wina, lecz był pewien, że ten człowiek mówi prawdę.

– W zamachu w Londynie zginął mój przyjaciel z rodziną – opowiadał Artur. – Odtąd szukam innego Graala: magicznego superkomputera, nowej broni terrorystów. Podobno ma niezwykłą moc obliczeniową, błyskawicznie łamie zabezpieczenia najlepiej strzeżonych systemów. Poza tym, skrywa dane do namierzenia całej siatki. Ty też bardzo chcesz ich dopaść, prawda?

– Od czasu WTC wizje nie dają mi spokoju w dzień, a w nocy dręczą sny z akcji. Widziałem koniec świata tak wielu ludzi, że nie potrafię zapomnieć – odparł Lancelot.

– Madryt, Nicea, Londyn, Nowy Jork… Trzeba zrobić wszystko, żeby przestali dopisywać nowe miasta do tej listy. Dla takiego celu warto wybaczyć, nawet tobie. – Artur spojrzał na niego z pogardą.

– Co się stało z Ginewrą?

– Niedługo sam zobaczysz. Pamiętasz swój miecz, Arondight? – Król podał mu glocka, którego wyciągnął z szuflady biurka. – A to mój Excalibur – odchylił marynarkę, za którą nosił broń. – Cóż, takie czasy, tacy rycerze. Umiesz tego używać?

– Oczywiście.

Artur podszedł do szafy i wyjął białego laptopa. Pogładził czule obudowę.

– Oto komputer z systemem Giny 2010. Zdziwiony? Świadomość twojej, wróć, naszej ukochanej, utknęła w tym urządzeniu. Będziecie razem pracować. Terroryści coraz więcej działają w sieci, ostatnio coś szykują. Musicie się dowiedzieć, jakie mają plany, spróbujemy im przeszkodzić. Przy okazji, może uda się wam odwrócić klątwę, kluczem jest wasza, hm… relacja, ale nie znam szczegółów.

Lancelot patrzył na Artura w milczeniu.

„Nie uwierzyłby, ile się zmieniło” – pomyślał.

 

*

 

Lancelot nie cieszył się z wolnego dnia, a jego mieszkanie stało się jakby mniej przytulne.

Wpatrywał się w biały laptop leżący na stole. Nie mógł dłużej odwlekać tego momentu.

Kiedy uruchomił komputer, pojawił się system operacyjny podobny do Windowsa.

– Witaj, rycerzu. – Usłyszał.

– Ginewro? Ja… Tak mi przykro, że cię to spotkało.

– Odnalazłeś moje imię! – Ucieszyła się. – Pamiętasz? Na zawsze razem, nic nas nie rozdzieli, nawet śmierć. Chyba że… nie chcesz mnie takiej?

– Znajdę sposób, żeby cię uwolnić.

 

*

 

Razem z Giny przeczesywał zakamarki ciemnego Internetu, odszukiwał najdrobniejsze strzępki informacji; rozmowy, ogłoszenia na czarnym rynku, podejrzane strony. Na jednej z nich znalazł filmy z egzekucji zakładników i zapowiedź nowej akcji.

– Korzystają z anonimowej sieci, ale spróbujemy ich namierzyć. Porównuj logi i aktywność w węzłach – powiedział Lancelot.

– Dobrze, rycerzu. Podejrzewam aktywność z jednego znajomego adresu; tego, którego szuka Artur.

– Superkomputer?

– Dokładnie – zgodziła się. – Trzymają go gdzieś w Ameryce, na wschodnim wybrzeżu. Szukam dalej.

– Zajrzyjmy do tego linku. Patrz! Zaszyfrowana informacja i zdjęcie Białego Domu. Potrafimy to odkodować. Napisali: “godzina zemsty nadchodzi, zadrżą niewierni”. Planują coś w naszym mieście! – zawołał przejęty Lancelot.

W tej samej chwili ktoś zadzwonił do drzwi.

– Sprawdzę, kogo przyniosło, a ty wyślij wiadomość Arturowi – powiedział, po czym ruszył do przedpokoju. Pełen najgorszych obaw, spojrzał przez wizjer, po czym szybko otworzył. – Co tu robisz? – zdziwił się na widok Gale’a.

– Dawno u nas nie byłeś, pomyślałem, że się obraziłeś. Mam ważną sprawę.

– Jestem bardzo zajęty.

– Czyli jednak się obraziłeś! – Na twarzy chłopaka malowała się mieszanina złości i rozczarowania.

– Skąd! Dobra, wejdź, ale tylko na chwilę.

Zadowolony Gale wparował do środka i usadowił się w fotelu.

– Chodzi o mamę, zerwała z tym nowym facetem – wyjaśnił.

– Pewnie się cieszysz? – zapytał Lancelot.

– No, ale zgadnij, o kogo się pokłóciła. O ciebie, człowieku! Powiedziała gościowi, że będzie cię do nas zapraszać, bo jesteś jak rodzina… O rany!

Gale wpatrywał się w ekran laptopa.

– Ta aplikacja! Arabskie strony… Namierzasz terrorystów?

– Czas już na ciebie, pogadamy kiedy indziej – mruknął Lancelot, odwracając komputer w swoją stronę.

– Też chcę z nimi walczyć!

– Z nikim nie walczę.

– Przecież widzę! – Oczy chłopaka błyszczały. – Przydam ci się, wiesz, że dużo umiem.

Rozległ się dźwięk komórki, przyszedł sms od Artura.

„Atakują. Pomóż w elektrowni przez sieć”.

Lancelot włączył telewizor i zamarł. Miał wrażenie, że historia znów się powtarza.

– Nagła awaria prądu w Białym Domu i w innych budynkach rządowych. Gasną światła w kolejnych dzielnicach Waszyngtonu. Wprowadzono stan najwyższej gotowości – mówił przejęty reporter stacji ABC. W tle widać było taśmy rozpięte przed Kapitolem i uzbrojonych strażników.

– Ale numer! – zawołał Gale.

– Idź już! – powiedział Lancelot. Spojrzał na ekran, pokazywali ewakuację stacji metra. – Nie, czekaj, lepiej zostań, ale nie przeszkadzaj.

– Super! – ucieszył się chłopak.

„Do elektrowni mnie nie wpuszczą” – myślał gorączkowo Lancelot. „Artur napisał, żebym działał przez sieć. Mógłbym to zrobić, ale przecież się nie włamię, mam zasady”.

Reporter komentował kolejną ewakuację, tym razem kampusu Uniwersytetu Maryland.

„Terroryści sparaliżują miasto, a wieczorem, w ciemnościach, zaczną podkładać bomby. Może nie, ale jeśli, rozpęta się kolejne piekło…” – Mężczyzna wrócił myślami do Strefy Zero.

– Giny, znajdź zakład energetyczny obsługujący stolicę – zdecydował.

– Dobrze, rycerzu.

– Z kim rozmawiasz? – zdziwił się Gale.

– To skomplikowane, później ci wyjaśnię – odparł Lancelot. – Giny, musimy wejść do systemu elektrowni i wytępić szkodniki.

– A Graal? – zapytała. – Wiem, że przyjechali do miasta. Mają przenośny sprzęt, wymkną się, jeśli teraz ich nie dorwiemy.

– Prąd jest ważniejszy, awaria to wstęp do czegoś większego. Musimy jak najszybciej im przeszkodzić – powiedział.

Zaczął wstukiwać komendy, żeby przeniknąć do systemu. Kolejny raz ruszał do walki, ale tym razem nie był rycerzem. Jego palce szybko biegały po klawiaturze, był lisem, wkradającym się tylną furtką. Przez tyle lat z tym walczył, a teraz… Nienawidził siebie i złościł się na administratorów, że nie zadbali, żeby całkiem oddzielić zarządzanie generatorami prądu od reszty sieci zakładowej. Zamiast wznieść zasieki, zostawili włamywaczom wygodny chodnik.

Łatał przerwane zabezpieczenia. Niszczył szkodniki wpuszczone przez terrorystów, przypominało to zabijanie wrogów w grze komputerowej. Replikowały się, osaczały go z każdej strony.

Gale patrzył na walkę z wypiekami na twarzy.

Lancelot odpierał ataki wirusów wirtualnym mieczem, ale czuł, że brakuje mu mocy.

– Pomyliłeś się w kodzie, o tu. – Pokazał palcem chłopak.

– Dzięki. – Rycerz szybko naprawił błąd.

Młócił napastników bronią, która teraz przypominała miotacz ognia. Zniszczył większość szkodników, lecz kilka rozpierzchło się po systemie.

– Prawie namierzyłam Graala, ale zerwali połączenie z siecią – odezwała się Giny. – Jedźmy tam, zanim go przeniosą.

– Wirusy odrodzą się, jeśli ich nie zniszczę – odparł.

Chciał dokończyć zadanie, przed oczami wciąż miał tamten dzień, duszną klatkę schodową, zasnutą czarnym dymem.

– Ja mógłbym walczyć zamiast ciebie – zaproponował Gale. – Pozwól mi, za tatę…

– I tak nic nie zrobię bez tego komputera – mruknął Lancelot, dopadając kolejnego szkodnika.

– Dam radę połączyć się z tobą przez smartfon – wtrąciła się Ginewra.

Mężczyzna zmarszczył czoło. Wiedział, że za wszelką cenę musi powstrzymać terrorystów, przerażała go perspektywa kolejnego zamachu, ale Graal kusił.

– Dobra! Gale, postaram się ściągnąć tu kogoś z naszych, do tego czasu działaj sam – powiedział.

Udostępnił Giny połączenie ze swoją komórką.

– Jesteś?

– Tak, rycerzu.

Zabrał glocka i ruszył w stronę garażu, ale spojrzał na zakorkowaną ulicę i wybrał rower. Przyczepił telefon do ramy.

– Spójrz, jak tu pięknie! – zachwycała się Ginewra, kiedy przejeżdżali obok jeziora Tidal Basin, otoczonego lasem kwitnących, wiśniowych drzew. – Szkoda, że mogę patrzeć tylko przez kamerę smartfona. A te łódki na wodzie, jakie romantyczne! Podoba ci się? Powiedz!

– Nie znam się na parkach – mruknął Lancelot.

Pedałował z całych sił, starając się nie natknąć na patrol policji.

– Wyślij Arturowi wiadomość o komputerze – powiedział.

– Gotowe. Wiesz, że kocham też jego, nigdy nie przestałam.

– Skup się na Graalu – odparł. Nie miał ochoty rozmawiać o przeszłości.

– Zmieniłeś się, rycerzu. Ustawię ci trasę w nawigacji i wracam do Gale’a – odparła obrażonym głosem, po czym wyłączyła się.

Aplikacja w telefonie pokazywała drogę. Lancelot przemknął obok strzelistego pomnika Waszyngtona, gdzie koczowali zdezorientowani turyści i skręcił w stronę dzielnicy mieszkalnej.

– Byli gdzieś w tym kwadracie – odezwała się nagle Giny. – Są, wyczuwam słaby sygnał z tego bloku. Och! Oni… już wiedzą, że ich ścigamy. Włamują się do mojego systemu, na pomoc!

 

*

 

Lancelot leżał pod ścianą w korytarzu bloku, jego koszula całkiem przesiąkła krwią. Na wpół przytomny, nie wiedział, czy jasnowłosa dziewczyna przy nim to zjawa, czy żywy człowiek. Przeszłość mieszała mu się w głowie z teraźniejszością. Pamiętał okrzyki, wystrzały, bieg po schodach i moment, gdy jego klatka piersiowa eksplodowała bólem. Wciąż miał przed oczami niezwykły blask obudowy magicznego superkomputera, pokrytej arabskimi napisami. Graal był na wyciągnięcie ręki, mógł go zdobyć, gdyby nie jeden celny strzał tamtych.

– Uciekli, wszystko stracone, Giny – szepnął.

– Obroniłeś mnie, rycerzu – odparła, pochylając się nad nim. – Nie zasypiaj, zaraz przyjedzie pomoc! Musisz żyć, Artur w końcu pogodzi się, że nic nas nie rozdzieli. Ty i ja, razem, na zawsze!

– Miałaś rację, zmieniłem się, zapomniałem pięknych słów. Giny, we mnie nie zostało już nic oprócz popiołu – odparł.

– Kiedyś przysięgałeś!

– Tamtego Lancelota już nie ma, został pod gruzami pewnego biurowca. Ginewro, nie potrafię być twoim rycerzem. Wybacz mi.

Przekonywała go, nie wierzyła.

Ścisnął w dłoni Arondight i zamknął oczy. Wydawało mu się, że płynie łodzią kołysaną falami, zbliża się do brzegów Avalonu.

 

*

 

Dwudziestu rycerzy siedziało przy okrągłym stole; kobiety i mężczyźni, biali i Afroamerykanie. Zamiast drogich szat nosili zwykłe ubrania.

Król Artur patrzył na nich władczym wzrokiem. Zatrzymał dłużej spojrzenie na mężczyźnie, który starał się zachować obojętną minę, chociaż rana po postrzale ciągle mu dokuczała.

– Sir Lancelot wrócił do gry – powiedział Artur. – Dzięki niemu nie udał się atak na elektrownię, który miał być pierwszym etapem zamachów.

Przez salę przetoczył się szmer podziwu.

– Miałem pomocnika – powiedział Lancelot.

– Wiem, o nim porozmawiamy później – odparł król. – Pewnie słyszeliście już oficjalną wersję, że terroryści nie przyłożyli ręki do awarii prądu. Służby tak zdecydowały, podobno mają obiecujący trop. Szkoda, że nie zdołaliśmy przejąć Graala, ale będziemy szukać dalej.

Lancelot wpatrywał się w kobietę, która weszła do sali i stanęła za fotelem króla. Ona też zerkała na niego. Wiedział, że się nie myli.

Kiedy spotkanie się skończyło, Artur podszedł do rycerza.

– Cieszę się, mimo naszych starych spraw, że jednak cię odratowali. Doceniam zasługi Gale’a, ale nie mogę narażać dzieciaka w organizacji, rozumiesz?

– Całkowicie – odparł Lancelot. – Chłopak się zmartwi, bardzo chce pomagać, bo stracił przez nich ojca.

– Skoro tak, może pracować z tobą przy bezpiecznych zadaniach. Nadamy mu pseudonim, niech będzie… Galahad.

– Ucieszy się, dziękuję. Na ciebie i Ginewrę klątwa też przestała działać?

– Jak widzisz – odparł Artur.

Spojrzeli na idącą w ich stronę jasnowłosą kobietę.

– Och, wyzdrowiałeś, jak się cieszę! – zawołała, uśmiechając się promiennie do Lancelota.

– Witaj, Giny.

– Nie mogłam się doczekać, kiedy cię znowu zobaczę – szepnęła do niego zmysłowym głosem.

– Jeśli myślicie, że wszystko zacznie się od początku…! – warknął król, zaciskając pięści.

– Nie zacznie, skończyło się na dobre. Wyjaśniliśmy już to z Giny – odparł Lancelot. – Teraz kolej na waszą nową historię, bez tego trzeciego.

Zanim wyszedł, widział, jak nadąsana Ginewra ujęła Artura pod ramię, a on się uśmiechnął.

 

*

 

Wiele dni po końcu świata zaczynało się nowe życie. Kaskady wody płynęły w dół niczym potoki łez, w miejscu dawnych drapaczy chmur ziały w ziemi dwie bliźniacze dziury, zamienione na baseny. Ich obrys dokładnie odpowiadał fundamentom obu wież.

Lancelot, Emily i Gale stali przed pomnikiem 11 września na Dolnym Manhattanie. Chłopak przylgnął do tablicy w miejscu, gdzie wygrawerowano, obok litanii innych nazwisk; Tom Morgan. Emily mocniej ścisnęła rękę Lancelota.

„Wybacz mi, Tom, ale nie potrafię dłużej udawać, że po prostu im pomagam” – pomyślał. „Galahad kiedyś odnajdzie Graala, wiem to. A Emily… Zrobię wszystko, żeby jej udowodnić, że jest moją Ginewrą”.

Koniec

Komentarze

Ostatnie wydarzenie z Waszyngtonu, opisane w tym opowiadaniu, miało nieco inną przyczynę. Wykorzystałam informacje o ataku hakerów na elektrownię na Ukrainie, a część to fantastyka.

Celowo zrezygnowałam z tagu science-fiction, w niektórych miejscach uprościłam wątki techniczne.

 

Poniżej kilka zdjęć z ataku na WTC (uwaga, drastyczne).

 

The Falling man:

http://esq.h-cdn.co/assets/16/36/1600x800/landscape-1473288980-es-090716-sept-11-longform-falling.jpg

 

Biały pył:

https://imageresizer.static9.net.au/PFVKlEobFJYtLbabcEg0qbi0k0A=/800x0/https%3A%2F%2Fprod.static9.net.au%2F_%2Fmedia%2F2017%2F06%2F02%2F15%2F25%2F2617AsbestosART1.jpg

 

Dywan z kartek:

https://ocdn.eu/pulscms-transforms/1/W9TktkpTURBXy83YWU1ZDM4ZmRlZTYzNzY3ODRkYmM4YjI1ZDVlZDIzMS5qcGeSlQLNA8AAwsOVAgDNA8DCww

 

Pomnik wtc. To mógł być Gale…

https://news.trust.org/contentAsset/image/09547994-3bf7-4afa-882c-5cfddcdc8661/image/byInode/1/filter/Resize,Jpeg/jpeg_q/69/resize_w/604

 

Interesujące zadanie dałaś Lancelotowi. Fajny motyw z Ginewrą. Misie. Miłe jest, że Lance zachował rycerskie ideały.

Ciekawi mnie, czym był Graal w tej wersji.

Babska logika rządzi!

Ja zrozumiałem, że Graalem był ten superkomputer. Tak? Ogólnie bardzo pomyslowe opko, Ando :) Fajnie i wiarygodnie pokazałaś ostateczną decyzję Lancelota w sprawie Ginewry. Cieszę się, że wybrał Emily :) A, w sprawie pierwszego zdania. Według mnie miecz może zostawić w ciele rany cięte, kłute, szarpane, ale czy może zostawić dziury? Może to kwestia mojego wyobrażenia tego słowa, ale jakoś mi nie pasuje. Polecam opko w wątku i pozdrawiam :)

Finklo, dziękuję za komentarz i klika. Cieszę się, że Ci się spodobało.

Graalem był superkomputer. Wiem, zmieniłam samą ideę Graala, wyszło daleko od oryginału.

 

Realuc, dzięki za odwiedziny i polecenie opowiadania. Masz rację z tymi mieczami, poprawiłam.

Eee, superkomputer jest za mało boski. To w końcu ludzie wyprodukowali, spokojnie mogą sobie zrobić jeszcze jeden. Albo i dwa. A za pisiont lat każdy będzie miał taki w kieszeni.

A prawdziwy Graal powinien być niepowtarzalny i trochę mistyczny. IMO.

Babska logika rządzi!

Zgadzam się, Graal powinien być czymś wyjątkowym. Myślałam, że to widać, kiedy Lance wspomina jak widział obudowę superkomputera świecącą niezwykłym blaskiem. Poza tym, są w nim ważne dane, dlatego jest taki szczególny. Plus to, że normalny superkomputer ciężko by było tak szybko przenosić, pewnie miałby więcej niż jedną wieżę.

Dodałam w treści, że komputer jest magiczny, żeby nie było wątpliwości. :)

Przede wszystkim fajny pomysł :) Dobrze to sobie wszystko obmyśliłaś. Zdecydowanie na plus główny bohater. Lance wrzucony we współczesność, a przy tym wciąż zachowujący swoje ideały. 

Umiejętnie połączyłaś fantastykę z realnymi wydarzeniami. A poza tym bardzo dobrze mi się czytało. 

Oczywiście klikam bibliotekę :)

Eeee, szczególne dane to nie to samo. To tak, jakby oryginalny Graal zrobił się bardziej cenny, bo ktoś wlał do niego wino z wyjątkowo drogiego rocznika. ;-)

Babska logika rządzi!

Katiu, dziękuję za komentarz i klika. Cieszę się, że dobrze się czytało.

 

Finklo, dane są na dodatek, chociaż dostęp do nazwisk, kont bankowych, powiązań w siatkach, mógłby być bardzo cenny i zmienić oblicze wojny z terroryzmem.

Superkomputer jest wyjątkowy, to połączenie magii z technologią. Gdyby był zwykły, wyglądałby jak szafa, a nie jak PC. Może za mało napisałam o niezwykłości superkomputera, teraz nie mam już wolnych znaków. Z drugiej strony, nie chciałam za bardzo wchodzić w sprawy techniczne.

Fajne, dużo się dzieje – sprawnie skaczesz w czasie i nie pozwalasz czytelnikowi się nudzić. Wszystkie wydarzenia łączą się w spójną historię, bez uczucia chaosu czy zagubienia. Spodobała mi się też budowa bohatera – mimo zupełnie innej rzeczywistości, zachował cechy Lancelota.

Jeśli miałbym znaleźć, co podobało mi się najmniej – pewnie byłby to fragment, w którym zaczyna się atak. Jakoś niezbyt lubię, kiedy takie zdarzenia rozpoczynają się w idealnym momencie (bohaterowie właśnie odkodowali datę „7 kwietnia 2015”, która oczywiście okazuje się dzisiejszą i akurat przychodzi chłopak, później kluczowy w misji). No nie, jakby na to nie spojrzeć, zbieg okoliczności jednak razi w oczy. Ten dialog „Pomyliłeś się w kodzie, o tu.” też lekko naciągany, ale jestem w stanie przeżyć.

Co do nagięcia / uproszczenia technicznych szczegółów pracy w bezpieczeństwie IT, według mnie nie przesadziłaś. Podczas czytania odniosłem wrażenie, że robisz to świadomie (co potwierdził pierwszy komentarz).

Ogólnie – kawał dobrej roboty. Ciekawy pomysł, przyjemna lektura.

 

Językowo ładnie, tylko „spływały w dół” nie wygląda najlepiej (pleonazm?). Może zmienić np. na „płynęły w dół” albo po prostu „spływały”?

Bardzo dobrze się czyta, najbardziej podobał mi się początek, te przebitki z ataku na WTC, kreacja Lanca i przedstawienie relacji z rodziną przyjaciela (to, że młody zostaje później Galahadem <3).

Ciesze się, że tak wyprowadziłaś relację z kobietami – Emily wydaje się jakąś ciekawszą (cieplejszą?) postacią niż Ginewra. Gin podobała mi się w wersji SI, choć też strzeliła imo nieuzasadnionym fochem :D (pewnie celowo zrobiłaś z niej taką damulkę). Dobrze, że Lanc ją usadził – jadą na akcję a ta o łódkach w parku, no weź Gin… ;D 

Graal jako magiczny superkomputer dla mnie brzmi dobrze! Nie musi być jeszcze bardziej turbo-hiper-boski.

Dziękuję :)

Bardzo ciekawy pomysł na przeniesienie znanego wszystkim motywu w trochę w świat wirtualny, trochę w najnowszą historię. Bohaterowie też nakreśleni zgodnie z tym, co wiadomo z mitologii arturiańskiej, ale nie bez powiewu świeżości.smiley Czytało się miło, ale co do pierwszego wtrącenia nadal czuję lekko wątpliwość, bo szatkowanie kojarzy mi się bardziej z rzeźnictwem niż rycerstwem. Upierać się jednak nie będę, bo w szale bitwenym to pewnie i masarnia może się zdarzyć, wszyscy widzieliśmy Bereserka. wink

Perrux, dzięki za klika. Cieszę się, że lektura była przyjemna.

Bardzo chciałam podać datę ostatniego wydarzenia w fabule, nawet kosztem tego zbiegu okoliczności. Odnośnie wizyty Gale’a – wpadał dość często do Lance’a. Z płynięciem masz rację, pomyślę nad tym.

 

Koimeoda, fajnie, że opowiadanie się spodobało. Ten foch u Giny był celowy. ;)

 

Oidrin, super, że miło się czytało. Szukałam dobrego określenia do pierwszego zdania, teraz jest chyba lepiej.

“Nieuzasadnionym fochem” – miałam na myśli, że ona (czyt. Giny) nie miała powodu go strzelać, w to że Ty go celowo tam napisałaś nie wątpię :D

– Jak wyjdziesz, zamówimy pizzę! Albo chodźmy na hamburgery z food–trucka.

Gale nie odpowiedział.

„Próbowałem” – pomyślał Lance

No ja nie wiem, czemu nie udało mu się udobruchać dzieciaka, mnie by skusił :D

Opowiadanie jest pomysłowe, tego nie można odmówić. Ciekawe założenie – z Lancelota zrobić sieciowego wojownika. A i nawet miecz się ostał. Jak dla mnie akcja trochę “leciała”, może było to spowodowane owymi niezwykłymi zbiegami okoliczności, ułatwiającymi fabule dalszy bieg. Poza tym wszelkie problemy bardzo łatwo się rozwiązywały: Gale szybko się “odobraża”, konkurent do Emily pojawia się na chwilę i praktycznie od razu znika, Artur tak po prostu zapomina o starej urazie, a danie kosza Ginewrze zadziało się w jednym zdaniu i bohater zdawał się nie mieć z tego tytułu większych rozterek. (A była to miłość życia, dla której był gotów na wszystko, dlatego trochę mi zgrzytnęło.) Osobiście myślę też, że z lokalizacji i czasu można było wycisnąć więcej.

Ogólnie czytało się dobrze. Ciekawa mieszanka i miła lektura, więc polecę do biblioteki.

deviantart.com/sil-vah

Silvo, dzięki za klika i wskazówki.

Poza tym wszelkie problemy bardzo łatwo się rozwiązywały: Gale szybko się “odobraża”, konkurent do Emily pojawia się na chwilę i praktycznie od razu znika, Artur tak po prostu zapomina o starej urazie, a danie kosza Ginewrze zadziało się w jednym zdaniu i bohater zdawał się nie mieć z tego tytułu większych rozterek.

Gale jest dzieciakiem, po kilku dniach mu przeszło, zwłaszcza, że bardzo mu zależy, żeby jego matka była z Lance’em, którego zna od urodzenia.

Artur miał dużo czasu na przemyślenie, czy wybaczyć Lancelotowi. Zdecydował się dla wyższego celu, co wyjaśnia.

Rozmowa z Ginewrą kończy się szybko, bo Lancelot traci przytomnść. Dodałam jedno krótkie zdanie, pokazujące jej emocje. Lancelot w tym wcieleniu nie ma głębszych uczuć dla Ginewry, dlatego w rozmowie z Arturem myśli, że ten nie uwierzyłby, ile się zmieniło.

Lancelot przestał być romantycznym kochankiem, na co wpłynęły jego doświadczenia. Dlatego nie potrafi wskrzesić dawnej miłości, woli zwyłą relację.

Scenę z adoratorem lekko zmieniłam, tu masz rację, za łatwo poszło. ;)

 

Odnośnie zbiegów okoliczności – jak już pisałam, zależało mi na umieszczeniu tej daty w tle, a Gale przychodził tak często do Lance’a, że mógł się tam znaleźć.

Myślę, że w wielu powieściach występują zbiegi okoliczności, popychające fabułę do przodu, np. znalezienie kolejnego śladu w kryminale czy niespodziewany ratunek bohatera.

Lubię, kiedy dużo się dzieje, dlatego akurat taka konstrukcja opowiadań.

Dla mnie opisywany czas to przede wszystkim Ameryka po WTC, chciałam pokazać, że Artur i Lancelot są zdolni do zapomnienia o dawnych urazach, żeby zająć się czymś ważniejszym. IMO, w porównaniu do WTC i kolejnych zamachów, dawne uczucie czy uwiedzenie żony stanowią mniejszy problem. Chciałam też pokazać przemianę bohaterów, wyjście ponad problemy osobiste.

Ja na razie bardzo krótko, żebyś nie musiała już czekać na bibliotekę, a z pełnym komentarzem dotoczę się w weekend.

– płynne, szybkie tempo opowiadania

– sporo różnych wątków i zdarzeń sprawnie upchniętych (z korzyścią dla tekstu i czytelnika) w konkursowym limicie

– ładna i dosyć przekonująca adaptacja Lancelota do nowego miejsca i czasów

– tekst nie wymaga od czytelnika znajomości mitologii

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Wyprzedził mnie CM. :-( Też zaklikałabym. :-) 

Opowiadanie ciekawe i bardzo szybko je przeczytałam. Wydaje mi się, że wpłynęły na to dwie rzeczy dobrze wybrane sceny do tej historii oraz nie przesadzanie z liczbą słów. Pisałaś tak, że mogłam wyobrazić sobie akcję, to było trochę jak film, lekki thriller. Na plus też szybkość następujących po sobie zdarzeń. 

Zapomniałam o najważniejszym – interesujący pomysł i jego rozwiązanie. Doceniam je.

 

Z czepialstwa: nie do końca pasowało mi obsadzenie Świętego Grala w roli, którą jemu przeznaczyłaś oraz trochę inaczej opisywałbym hakowanie, może sięgnęłabym w większym stopniu po żargon, ale z drugiej strony wtedy tekst stałby się hermetyczny, więc… nie wiadomo.

Dobrze, że Lancelot pozostał rycerskim.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

ANDO, rozumiem, że te zbiegi mają swoje uzasadnienie. Po prostu jakoś tak odniosłam wrażenie, że jeśli pojawiał się problem, szybko znajdowało się rozwiązanie. Wiadomo, że przy takim limicie znaków też sytuacja nie może się za bardzo gmatwać. A co do tempa, to już rzecz gustu. Chyba wolę spokojniejsze tempo narracji. Co nie znaczy, że Twoje jest złe. ;)

deviantart.com/sil-vah

CM, dzięki za klika i za miłe słowa.

 

Asylum, cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało. Też uważam, że żargon mógłby zwiększyć hermetyczność opowiadania.

 

Silvo, w części scen miałaś rację. Myślę, że zbiegi okoliczności czasem są uzasadnione, ale nie wszystkie i nie zbyt wiele. Przyznaję, w niektorych miejscach ułatwiłam sobie zadanie, zmieniłam co nieco, teraz powinno być lepiej.

Fajny pomysł, a raczej wiele pomniejszych tworzących całość. Główny bohater jest tu z krwi i kości. Dobrze również wplotłaś potrzebne nam informacje z mitu. Dzięki temu nie czułam się zagubiona. Ale akcja rzeczywiście szybko pędzi (ach te limity), sceny są krótkie i czasem miałam wrażenie, że takie urwane. Może przez to nie potrafiłam się wczuć w opowieść.

A tak poza opowiadaniem: zawsze mnie ciekawiło, jak taki trzymający się zasad rycerz mógł odbić królowi jego żonę:).

Monique.M, dzięki za odwiedziny. Cieszę się, że bohater wyszedł wiarygodnie, właśnie taki był zamysł.

Odnośnie klimatu: polecam zapoznanie się ze zdjęciami z pierwszego komentarza, dodatkowo soundtrack:

https://www.youtube.com/watch?v=KuaDtTMGefg

 

Miał być klimat ataku na WTC, życia ludzi w cieniu tej historii. 

Starałam się nie “przegadać” tej opowieści. Gdyby limit był większy, być może scena ze zjawą byłaby dłuższa, ale generalnie pokazywałam tylko to, co ważne.

Też się zastanawiam, jak Lancelot mógł odbić żonę królowi. Znalazłam balladę brytyjską “Sąd nad Lancelotem”, tam tłumaczył się miłością. W sumie, nie był odosobniony, Tristan postąpił podobnie.

Przybywam z obiecanym rozwinięciem.

I co my tu właściwie mamy?

Mamy tekst oparty na mitologii, mamy wartką kinową akcję uzupełnioną pewną warstwą osobistego życia bohatera, a zatem w praktyce wszystko… czym do CM-a nie trafisz. ;-)

Preferencje czytelnicze to jednak jedno, a rzetelna i uczciwa ocena tekstu to rzecz zupełnie inna.

Jest to z całą pewnością solidne, fajne opowiadanie. Celowo omijam słowo “dobre”, bo jeśli ktoś zaczyna komentarz od “to naprawdę dobre opowiadanie” to zwykle poniżej zaczyna długo i obszernie tłumaczyć, dlaczego opowiadanie dobre nie jest. ;-)

A dlaczego jest solidne i fajne?

Po pierwsze przez wielowątkowość. Budujesz tutaj historię, że tak to ujmę, szeroko. Bardziej kompleksowo. Udaje Ci się nie tylko opowiedzieć historię Lancelota, przedstawić jego rolę w nowej rzeczywistości, zmagania z problemami świata współczesnego, czyli pisząc wprost – przedstawić historię główną na której zbudowane jest opowiadanie, ale także dodajesz całkiem sporo tła w postaci jego sytuacji życiowej.

Historia staje się dzięki temu bardziej kompletna, a patrząc na to, że jeszcze wrzucasz w to wszystko takie wstawki z przeszłości, o których jeszcze napiszę, dostajemy naprawdę bogatą ofertę jak na ten limit (i nie czuje się przy tym jakichś mocniejszych cięć czy niedopowiedzeń).

Dalej. Może o tych wstawkach. Wstawki są fajne z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że nie zmuszasz czytelnika do znajomości mitologii. Może być w tej dziedzinie kompletnie zielony, a i tak się w historii odnajdzie i wyniesie z niej tyle, co i inni.

Jednocześnie nie widzę tu takiej maniery przedstawiania “źródłowej” historii bohatera obszernie i na siłę. Takiej wrednej pokusy: wrzucę jeszcze tę informację; o, i to też jest ciekawe; i może jeszcze to. Z historii Lancelota dostarczasz nam tyle, ile potrzeba, by zrozumieć opowiadanie, pewne jego podstawy, ich wpływ na zachowanie i relacje bohaterów.

Drugi powód jest taki, że dzięki tym wstawkom czuć jednak w tych współczesnych czasach pewną atmosferę rycerskości. Nie będę tego terminu dokładniej rozwijał – pojęcie jest dla mnie dosyć szerokie. W każdym razie chodzi o to, że gdzieś tam w tych wstawkach przewija się krzta fajnego klimatu, charakterystycznego dla opowieści rycerskich.

Czyta się szybko. Opowiadanie naprawdę tylko mi “śmignęło” przed oczami i ani się spostrzegłem, kiedy dobiłem do końca, trochę nawet zdziwiony, bo przecież zdawało mi się, że ledwie zaczynam czytać.

Tutaj widać już pewną sprawność pisania. Nie przynudzasz, nie rozciągasz, odpowiednio gospodarujesz limitem i przy tym sposobie, który wybrałaś na napisanie tego tekstu (wartki, oparty na wielowątkowości) tekst prezentuje się nad wyraz dobrze. Można go nazwać takim fajnym kinem akcji, które zabiera czytelnika w szybką podróż i nie zwalnia ani na moment. A wiem, o czym piszę, bo ostatni film widziałem trzy lata temu, więc na kinie akcji znam się jak mało kto. :D

Te pewna “kinowa” wartkość opowiadanie dobrze pasuje do samej historii. Czytelnik ma czuć pewien pośpiech, tempo odpowiadające samej pracy Lancelota, obliczonej na czas i skuteczność. Przy okazji też określone napięcie.

Jest to więc, jak pisałem, naprawdę solidne, fajne na wielu poziomach opowiadanie. Bardzo przystępne dla czytelnika, bo wartkie, szybkie, z akcją, nie wymaga jakichś mocnych nakładów skupienia, bo wszystko jest jasne i czytelne.

I właściwie na tym mógłbym poprzestać, bo i po cóż mi pisać coś więcej.

Tylko w takim momencie pojawia się jedno pytanie. No skoro tak chwalisz, skoro to takie dobre, to czego nie wskazujesz w wątku z nominacjami?

Cóż, kiedy już tak fajnie sam się postawiłem w stan oskarżenia, to teraz sam podejmę próbę obrony. A ponieważ jestem w tej sprawie zarówno oskarżonym jak i oskarżycielem, przychodzi mi to dość łatwo, bo wyrok też wydam ja. :-)

Dlaczego zatem nie nominuję mimo tylu zalet. Cóż, najprościej mógłbym napisać, że nie ma tego “czegoś” i już. Tylko co to za informacja?

To jakby na pytanie: dlaczego nie ma jeszcze pociągu, odpowiedzieć: bo nie przyjechał. ;)

Zacznę może od jednej wady umownej, która co prawda nie przeszkadzała mi w lekturze, ale skoro wymieniałem zalety, to i siłą rzeczy uczciwie będzie o niej wspomnieć. Mianowicie ta wielowątkowość przy wszystkich swoich zaletach ma tę jedną wadę, że żadnemu z wątków nie pozwala mocniej wybrzmieć.

Nic tu cię, jako czytelnika, mocniej nie poruszy, bo nie masz czasu się zatrzymać. A skoro cię nie poruszy to i nie zapadnie mocniej w pamięć, bo nie “szturcha” emocji czy wyobraźni. Nie daje mocniejszych przeżyć. I żeby było jasne, nie jest to Twój błąd jako taki. Bo to nie wynika ze źle napisanego opowiadania, czy źle dobranych proporcji, ale jest zwyczajną konsekwencją tego konceptu wielowątkowego.

Na potrzeby czytelnicze to wystarcza. Więcej! Sprawdza się dobrze. Bo możesz sobie przemknąć przez wartką historię. Bo nie musisz się czytelniczo angażować w przeżycia bohaterów. Czasem człowiek chce naprawdę tak po prostu usiąść i się oderwać. I tutaj tak właśnie jest.

To trochę tak, jak z solidnym kryminałem. Tam też jakoś mocniej nie wiążemy się emocjonalnie z bohaterami, bo istnieją dla określonych celów. I tu jest tak samo. W kryminale mogę dostać relacje bohaterów, nawet poznać sytuację głównego bohatera, ale nie będzie to jakoś mocno angażowało mojej pamięci i emocji, bo nie tego od kryminału oczekuję. Chcę się skupić na zagadce.

Tutaj jest trochę podobnie. Może nie jeden do jednego, bo to jednak inny gatunek, ale widzę elementy wspólne. Nie skupiam się jakoś mocniej na relacjach bohaterów, bo nie to jest moim celem. Opowiadanie ma wartką akcję i moim zadaniem i chęcią jest za tą akcją podążać. Tego oczekuję od tekstu i dokładnie to dostaję. Jasne, widzę wszystkie pozostałe warstwy, doceniam je, bo opowiadanie staje się bardziej kompletne. Ale też wszystko, czego można ode mnie oczekiwać, to właśnie docenienie. Nie zapadną mi mocniej w pamięć i nie zostanie mi z tego za wiele po kilku dniach.

I tak, jak od kryminału nie będę oczekiwał, że jakoś mocniej zapadnie mi w pamięć, tak tutaj jest podobnie. To tekst, który ma dostarczyć czytelniczej rozrywki na dany moment. Taka jest jego konstrukcja, tego od niego oczekuję i to dokładnie dostaję.

Tylko w przypadku nominacji piórkowej pojawia się taki jeden problem o nazwie “znaki szczególne”. Musisz sobie wyobrazić, że dane opowiadanie wpada do jakiegoś wora z setką innych, a następnie zadać pytanie: czy ten tekst ma do mnie czym zamachać? Czy ma on jakiś element szczególny, po którym zaraz go dostrzegę nawet wśród setki innych?

I tutaj odpowiedź jest przecząca. Nie ma. A nie ma, bo nigdy nie miało moim zdaniem mieć. Wynika to z konstrukcji, nie z jakiegoś Twojego błędu.

Podobnie rzecz miałaby się ze wspomnianym już dobrym kryminałem. Gdyby się tu pojawił, nie oczekiwałbym od niego żadnych elementów szczególnych, ale zwyczajnie dobrej czytelniczej rozrywki. I choćbym na końcu wymienił stertę jego zalet, choćbym był mocno zadowolony z lektury, jeśli nie da mi tego jednego szczególnego argumentu, do piórka go wskazać nie mogę.

Niechby nawet był i na poziomie drukowalnym.

Takiego Wędrowycza wydają wcale chętnie, podejrzewam, że Fabryka Słów stratna na tym nie jest, a gdyby wrzucić tu jedno z takich opowiadań, o piórko też by raczej nie walczyło.

Podobnie rzecz miałaby się zapewne z niektórymi “Bajkami robotów”. Czy to im czegokolwiek ujmuje? Moim zdaniem nie.

Na pocieszenie dodam, że podobny problem z “zamachaniem” do czytelnika ma więcej grup. Widziałem tu kilka świetnych tekstów humorystycznych, które nie dostały swojej szansy. Podejrzewam, że podobny problem miałyby i bajki. Szorty też najłatwiej nie mają.

Trochę się rozpisałem, więc na końcu napiszę zwięźle jako streszczenie mojej obrony. Opowiadanie ma wiele zalet, co widać nie tylko po komentarzu moim, ale i również przedpiśców. Jeśli czegoś mu brakuje, to elementu, którym zawalczyłoby mocniej o moją pamięć.

Tyle.

Pozdrowił i poszedł.

P.S. Ten przykład z kryminałem uważam po namyśle za nieco przestrzelony, ale już mi się nie chce zmieniać połowy komentarza. Skupmy się więc głównie na tym wątku “machania” do czytelnika. ;)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

ANDO, Twoja wyobraźnia nie ma granic:-) wprowadzasz Lancelota, Artura rycerzy okrągłego stołu do współczesnego świata i to w tak umiejętny sposób, że czytałam z ogromną przyjemnością:-) piękny tytuł, niesie nadzieję:-) pozdrawiam serdecznie

CM-ie, dziękuję za rozbudowany komentarz. Trafiłeś z kryminałami, wcześniej próbuwałam pisać w tym gatunku. Trochę się wytłumaczę. Z jednej strony, limit, z drugiej – wielowątkowa historia, z ktorej nie mogłam nic wyciąć bez szkody dla całości. Zwykle wymyślam właśnie takie wielowątkowe fabuły. Pewnie wynika to z tego, że przed przyjściem do NF pisałam tylko długie teksty.

Zdaję sobie sprawę, że dużo “dziania się” odbywa się kosztem budowania klimatu. Nie wiem, czy te dwie rzeczy można pogodzić w opowiadaniu.

 

Olciatko, dziękuję za miłe słowa. Starałm się, żeby Lancelot nie wypadł zbyt przewidywalnie.

ninedin.home.blog

Witam Jurorkę. :)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Cieszę się. :)

ANDO, naprawdę dobra lektura! Realistycznie opisana tragedia WTC, rozterki słynnego rycerza, wartka akcja. Urzekł mnie dylemat miłosny Lancelota, a także jego ostateczna decyzja. Stanowczo #emilyteam! :) Zastanawia mnie tylko, skąd nastolatek zna się tak dobrze na pisaniu kodu(?)

Witaj, Cytryno. Fajnie, że opowiadanie Ci się spodobało. Nastolatki bywają dobrymi hakerami. ;)

Podobało mi się, choć muszę przyznać, że fragment o hakowaniu mnie rozbawił – przypomniał mi filmy z końcówki lat dziewięćdziesiątych i początek dwutysięcznego roku. Lubiłam te filmy, więc było to miłe skojarzenie, choć nie wiele ma to wspólnego z prawdziwym hakowaniem ;) Poza tym jednak podobało mi się chyba wszystko: bohater, sposób połączenia mitologii z historią, sama gładkość opowieści. No i te smaczki: nowe wcielenie, utrata rycerskości, Artur, Graal i okrągły stół w nowym wydaniu; ale to mój ulubiony fragment:

– Niedługo sam zobaczysz. Pamiętasz swój miecz, Arondight? – Król podał mu glocka, którego wyciągnął z szuflady biurka. – A to mój Excalibur – odchylił marynarkę, za którą nosił broń. – Cóż, takie czasy, tacy rycerze. Umiesz tego używać?

Kasjopejatales, dzięki za odwiedziny. Masz całkowitą rację, w hakowaniu znalazło się wiele fantastyki i uproszczeń, celowo, żeby wyszło ciekawie dla czytelnika. Gdybym zagłębiła się w szczegóły, nie starczyłoby znaków na inne wątki. Cieszę się, że Ci się spodobało.

Nowa Fantastyka