- Opowiadanie: Haloczki - Trzy dni

Trzy dni

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Trzy dni

Odzyskiwałem przytomność.

Poczucie własnego istnienia wracało do mnie powoli i ostrożnie. Jakby bało się to uczynić w sposób szybki i nagły.

Syk towarzyszący otwieraniu kabiny dotarł do mnie gdzieś na granicy słyszalności. Ten dźwięk oznaczał coś ważnego. Istotnego. Nie umiałem jednak zebrać myśli w jedną całość i uświadomić sobie co się tak naprawdę dzieje.

 Poczułem się dziwnie, kiedy szczelnie zamknięta pokrywa uchyliła się, wypuszczając zatęchłe powietrze znajdujące się wewnątrz modułu. Zapach świeżego tak mocno konkurował z tym wokół mnie, że zmysł węchu zaczął wariować.

 Przez powoli rozklejające się powieki zaczęły wpadać promienie światła. Bolało, choć nie zdawałem sobie z tego do końca sprawy. Próbowałem dźwignąć rękę, przesłonić je na chwilkę, jednak zdrętwiałe, nieużywane od dawna mięśnie nie chciały mnie w pierwszych momentach usłuchać. Ale jednak – powolnym ruchem, niczym w smole dźwignęły się ku górze. Na chwilę dłoń spoczęła na skroniach, a świat na powrót spowiła ciemność. Poczułem ulgę.

Myśli powoli nabierały sensu. Pierwsze, co sobie przypomniałem, to imię. Leon. Jestem człowiekiem, którego zamknięto tutaj w… no właśnie, po co? Próbowałem na powrót poukładać w głowie strzępki wspomnień, dowiedzieć się więcej o sobie i sytuacji, w jakiej się znalazłem. Może i by mi się to udało, gdyby nagle moje nogi nie załamały się pode mną. Najwyraźniej otwierająca się klapa kapsuły była dla nich jedyną blokadą.

Wypadłem i uderzyłem twarzą w szorstką podłogę. Próbowałem się dźwignąć, jednak sparaliżowane kończyny nie pozwalały mi na to. Więc leżałem z trudem łapiąc oddech.

Kapsuła. Zamknięcie. Wspomnienia powoli wskakiwały na odpowiedni tor. Jednak dalej wzdłuż niego ziała pustka. Jakby mój mózg potrzebował jeszcze chwili, jeszcze momentu, żeby wszystko wstawić na swoje miejsce.

Nie wiem, ile leżałem. Ale czułem, że krążenie powraca do osłabionych mięśni. Również jasność przestała być nazbyt uciążliwa. Ponowiłem próbę rozwarcia powiek. Udało się tym razem.

Leżałem na brzuchu, z lewym policzkiem na ziemi. Twardej i zimnej. Czułem jak leżące na niej jakieś drobnice wbijają mi się w skórę.

Ostrość widzenia powracała. Zacząłem rejestrować pierwsze szczegóły. Betonowa podłoga, pokryta kurzem i pyłem. W wielu miejscach była popękana. Ale najdziwniejsze było to, że zaraz przy mnie leżało kilka liści i jakieś gałązki… Miałem dziwną świadomość, że nie powinny się tutaj znaleźć. Nie tak miałem się obudzić. Przecież tutaj powinno być…

Pamięć nagle zaskoczyła, zalewając mój umysł wspomnieniami i wiadomościami. Już wiem gdzie jestem. W domu. Sto lat po dacie swojej śmierci.

Ludzkość. Zarażenia. Masowa zagłada.

W jednej chwili przypomniałem sobie wszystko. Żyłem w XXI wieku, w wielomiliardowym świecie. Cywilizacji posunęła się bardzo do przodu, zadziwiając nas wszystkich. Nie borykaliśmy się z problem głodu, śmierć była tylko bardzo odległym końcem. Nie istniała bieda, ani ubóstwo. Czysta idylla. A potem ta choroba…

 

Znowu poczułem bolesne wspomnienia. Panika, kiedy na świat spadła zaraza, która w bardzo krótkim czasie uśmiercała każdego – niezależnie od wieku, płci czy stanu zdrowia. Obrazy, niczym klatki w starych kliszach przesuwały mi się przed oczami. Śmierć, cierpienie i bezradność. A nawet gniew.

Próbowałem się dźwignąć. Nie wyszło mi to za pierwszym razem, ale po kilku nieudanych próbach udało mi się dopiąć swego. Stanąłem niepewnie na chwiejnych nogach i rozejrzałem się. Przypomniałem sobie dokładnie jak wyglądało wcześniej to miejsce. Czysto i schludnie. W naszym zawodzie nie było miejsca na chaos i bałagan. W każdym razie wtedy. Wydawało się to całkiem nie dawno, a minęło przecież….

Mój umysł najwyraźniej dalej blokował przede mną niektóre informacje. Rozejrzałem się dookoła po sterylnym pomieszczeniu największego instytutu badawczego Europy. Wiedziałem, że jestem tam, gdzie powinienem.

Odwróciłem się ostrożnie i spojrzałem w stronę swojej kapsuły. Z jej otwartego wnętrza nadal dobiegał mnie zapach zatęchłego powietrza. Dziwne, nie powinno tak być. Ale w sumie kto mógł to wcześniej sprawdzić czy zbadać?

Wszystko potoczyło się za szybko. Nie było możliwości ani czasu na zgłębianie się z czym dokładnie mamy do czynienia. Udało się tylko ustalić, że wirus, który płynął w żyłach większości już z nas miał nie przeżyć więcej niż dziewięć dekad. Musieliśmy działać natychmiast.  Dlatego zapadła decyzja o …

Moją uwagę zwróciło odbicie w szybie pokrywy. Na jej ogromnej powierzchni zobaczyłem swoje odbicie. Byłem zarośnięty niczym jakiś barbarzyńca ze starych książek, ale cały i żywy. W białym kitlu.

Tak… to ja byłem jednym z pomysłodawców tej swoistej ucieczki. I jednym z ostatnich czuwających w starym świecie. Prawie wiek temu.

Rozejrzałem się po zrujnowanej sali. Wybite okna, wcześniej niepokojące mnie liście i gałązki na podłodze; nie tak powinno to wyglądać. Powinienem obudzić się jako jeden z ostatnich. Z grupy osób, którym poszczęściło się i znaleźli dla siebie miejsce w tym ostatecznym eksperymencie ludzkości.

I rzeczywiście, stojące w równym rzędzie kabiny były pootwierane i ziały pustką. Czyli inni się już obudzili. Ale dlaczego nikt nie doprowadził tego miejsca do porządku?

Przez dziury po wybitych szybach dotarł do moich uszu szum wiatru. Nie wiem dlaczego, ale zabrzmiał dla mnie złowieszczo.

Stałem i patrzyłem jak zahipnotyzowany w odchylone drzwi pozostałych komór, kiedy usłyszałem strzał. Głośny huk doszedł gdzieś z korytarza.

W pierwszym odruchu chciałem rzucić się biegiem i wybiec z pokoju, jednak nie do końca sprawne kończyny od razu zaprotestowały. Dlatego po kilku próbach wolnym krokiem ruszyłem ku wyjściu, a w głowie kołatały mi się przerażone myśli. Strzały? Tutaj? I co się do jasnej stało? Co mogło pójść nie tak? Poza tym, że tak naprawdę wszystko…

Kiedy dotarłem do zakurzonych drzwi, strzał powtórzył się. Musiał paść niedaleko, w którymś z sąsiednich pokoi. Nie był to dobry znak.

 

Dopiero gdy opuściłem miejsce swojego przebudzenia zdałem sobie sprawę, że w budynku nie ma prądu. O ile wcześniej moje widoki zalewane były przez promienie słońca, wpadające przez dziury po oknach, tak korytarz spowijał całkowity mrok.

Zacząłem analizować. Byłem jednym z ostatnich, którzy poddali się tej hibernacji. Większość osób powiązanych z wysokimi szczeblami polityki, wojskowości, nauki i biznesu zrobili to kilka miesięcy przede mną. Czyli powinno już co nie co działać. A najwyraźniej stało się coś zupełnie odwrotnego.

Stojąc w ciemności, zasypany wątpliwościami nasłuchiwałem. Strzał nie powtórzył się. Już miałem ruszyć w losową stronę, kiedy z prawej strony usłyszałem słaby jęk. To tam.

Ostrożnie, stawiając krok za krokiem, minąłem kilka pomieszczeń zalanych światłem. W ich uchylonych drzwiach widziałem kapsuły, wszystkie co do jednej otwarte i najwyraźniej jakiś czas temu opuszczone.

A mimo to nie było tutaj nikogo żywego. Poza strzelcem.

Po omacku przesuwałem się wzdłuż ścian, kierowany przebijającymi ciemność snopami światła z kolejnych pokoi. W pamięci pojawił mi się plan tego budynku. W końcu chodziłem tutaj codziennie. Wiedziałem już, że ostatnie komnaty zajmowali wojskowi, którzy po przebudzeniu mieli mieć najbliżej do wyjścia na wypadek zagrożenia. Nie wiedzieliśmy, czego możemy spodziewać się po tak długim czasie.

Czas… mieliśmy go stanowczo za mało. By wszystko dopracować potrzebowaliśmy miesięcy, a nie przepełnionych strachem dni. Niestety, nie było innej możliwości.

Nagle jęk się powtórzył, wyrywając mnie z zamyślenia. Dochodził z pomieszczenia znajdującego się bezpośrednio przede mną. Zrobiłem szybszy krok, przez który od razu uderzył mnie tępy ból w oduczonym od takich ruchów mięśniu. Zacisnąłem zęby i niepewnie wyjrzałem przez framugę.

Na podłodze leżał człowiek w mundurze. Wokół niego zebrała się już sporej wielkości kałuża krwi. Najwyraźniej własnej, gdyż zarówno odsłonięte ramiona, jak i rozdarty miejscami materiał ukazywał liczne rany. Żołnierz zauważył mnie od razu i opuścił ledwo trzymającą broń rękę.

Skierowałem wzrok w miejsce, w które wcześniej celował. Wśród brudu i śmieci leżał na podłodze martwy wilk. A raczej coś zbliżonego do tej rodziny, gdyż zwierzę przede mną był dużo większe, niż to co znałem do tej pory.

– Leon… Le… – Ranny próbował coś powiedzieć, jednak wymówienie czegokolwiek dłuższego raczej nie było w jego przypadku już nigdy możliwe. Nie byłem lekarzem, ale wiedziałem, że nikt nie przeżyje pozbawiony tak dużej ilości krwi.

Podszedłem do niego i czując protest własnych ścięgien, przykucnąłem. Teraz go poznałem. Michał. Jeden z komandosów. Jego oddział poddany był hibernacji parę dni przede mną.

– Michał, – zacząłem niepewnie – co się stało?

Umierający poruszał przez chwilę ustami. Jednak żaden dźwięk nie wydobywał się z jego krtani. Zostały mu sekundy, może minuty życia. Nie wiedziałem co zrobić. Ogarnęła mnie pustka, a zarazem gdzieś z tyłu mojej głowy pojawił się paniczny lęk. Czułem, że cały drżę.

 

– Spppójj… rz.. – Żołnierz z największym wysiłkiem dźwignął rękę, wskazując coś na ścianie za mną.

Wstałem i ostrożnie podszedłem we wskazane miejsce. Na popękanej, odpadającej ze starości farbie widniał krótki napis. Jego czerwona barwa była nie do pomylenia z czymkolwiek innym. Krew.

Serce zaczęło mi szybciej bić, choć nie wiedziałem, co autor tego makabrycznego dzieła chciał przedstawić. Jedno było pewne – nie tek to wszystko powinno wyglądać.

Odwróciłem się z pytającym spojrzeniem w stronę Michała. Ten już jednak nie oddychał. Niewidzące oczy patrzyły nieruchomo w moją stronę. Zdawało mi się, że w ostatnich chwilach życia ten człowiek wpatrywał się we mnie z wyrzutem. Jakbym miał coś wspólnego z…

Spojrzałem jeszcze raz na tą dziwną informację, napisaną posoką.

 

3 DNI

 

 

*******

 

 

Na zewnątrz budynku świat nie wyglądał ani lepiej, ani bardziej cywilizowanie. Wszystko zarosło, natura zdążyła się wepchać w każdy możliwy zakamarek upadłego miasta. Tylko dlaczego? Pamiętam jak ustalano, że w pierwszej kolejności Ci, którzy się przebudzą mają doprowadzić do porządku okolice, przywrócić awaryjne zasilanie i przygotować wszystko na powrót reszty. Na końcu ja i …. Jerzy. Teraz dotarło do mnie, kto mógł być autorem tego upiornego napisu. Jego charakterystyczny sposób stawiania cyfr nie można było pomylić z nikim innym. To było jego dzieło. Ale po co to zrobił?

Wraz z kolejnym podmuchem wiatru usłyszałem szuranie. Odwróciłem się na pięcie. Poruszanie szło mi coraz lepiej, jeszcze parę dni i odzyskam dawną formę. Kiedy stanąłem przodem do źródła hałasu zobaczyłem idącego powoli w moją stronę człowieka. Jego ubranie, niegdyś białe, pokryte było krwią i brudem. Ale nie mogłem pomylić go z niczym innym. Laboratoryjny kitel.

Kiedy postać zbliżyła się na tyle, że mogłem rozróżnić rysy twarzy poczułem ulgę. Pomimo zarostu, od razu poznałem dawnego przyjaciela i współpracownika.

– Jerzy… – Z ust zamiast okrzyku radości wyrwał mi się łamliwy szept

– Leon – odpowiedział tamten smutno. – Witaj.

Kiedy stanęliśmy naprzeciw siebie chciałem odruchowo uścisnąć tego człowieka, ale jego cała postawa sprawiała wrażenie, jakby była to ostatnia rzecz, na jaką ma ochotę. Już miałem zadać pytanie, jedno z setek cisnących mi się na usta, kiedy usłyszałem warczenie.

 

Rozejrzałem się szybko i serce mi zamarło. Opuszczona, pełna wraków samochodów ulica zaczęła wypełniać się wilko–podobnymi stworami. Ich ogromne zębiska wystawały z potężnych pysków, a ślina ściekała na popękany asfalt. Były ich dziesiątki, wszystkie na pierwszy rzut oka wściekłe.

– Jerzy… – odezwałem się cicho, kiedy udało mi się zdusić pierwszy atak paniki – …musimy uciekać.

Tamten spojrzał na mnie, jakby nic nie rozumiejąc. Ku mojemu zdziwieniu po prostu usiadł na za ziemi. Z jego ust nie padło ani jedno słowo.

– Zbieramy się! Zabarykadujemy się w Instytucie, a potem pomyślimy co dalej. Wstawaj – Chciałem go podnieść, jednak ten najwyraźniej nie zamierzał wstawać.

– Jurek! Co z tobą? – Byłem bliski kolejnego ataku paniki, gdyż stwory zbliżały się do nas coraz bardziej.

– Po co? – zapytał głucho. – Przecież myliliśmy się.

Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. Powoli budziła się we mnie złość. Przecież lada chwila zostaniemy rozerwani na strzępy, a ten siedzi sobie i bredzi od rzeczy.

– Przestań – Mój przyjaciel szarpnął mocno trzymanym przeze mnie ramieniem. – Nie czytałeś mojej informacji?

– Trzy dni? – Że też teraz zebrało mu się na wyjaśnianie takiej drobnej rzeczy. Już otwierałem usta, żeby mu coś kąśliwego odpowiedzieć, ale ten powstrzymał mnie uniesioną ręką.

– Te kapsuły… wiesz.. nie mieliśmy za dużo czasu. Wszyscy umieraliśmy. I w pośpiechu popełniliśmy błąd. Poważny.

– Jaki błąd? – odpowiedziałem, jednocześnie rozglądając się za czymś, co może posłużyć za broń. Kończył nam się czas. Znowu.

Droga ucieczki była już zablokowana przez ogromne cielska drapieżników.

– Nie miałem czasu tego zbadać. To z resztą już nieważne. Wiesz, że wszyscy, którzy obudzili się przed nami albo już nie żyją, albo właśnie umierają?

Poczułem jak coś we mnie pęka. Jakby te słowa wyłączyły we mnie jakąś funkcje odpowiedzialną za przetrwanie. Nie odezwałem się, tylko patrzyłem, jak te warczące stworzenia otaczają nas ciasnym kręgiem.

– Trzy dni – powiedział cicho Jurek. W jego głosie odbijał się smutek i zrezygnowanie.– Wirus nie umierał w kapsułach. Przetrwał a na dodatek w jakiś sposób zmienił się jego patogen. Kiedy w człowieku serce zaczyna znowu bić on ożywa i atakuje ponownie. I zabija. W trzy dni. To koniec.

Popatrzyłem na niego z niedowierzaniem, ale widziałem, że nie kłamie. Z resztą po co miałby to robić. A więc jednak nie udało się. To tłumaczyło wszystko, co widziałem od chwili przebudzenia. Ostatnia, rozpaczliwa próba przetrwania ludzkości spełzła na niczym.

Usiadłem obok niego na kawałku zniszczonego czasem krawężnika.

– Mogło się udać – powiedziałem. Od tak, bo nic innego nie przychodziło mi na myśl.

Wilki były już na tyle blisko, że wręcz czułem zapach ich sierści. Dzikości i lasu. Wydawało mi się, że czuje ciepło ich oddechu.

– Mogło – wyszeptał mój przyjaciel. – Ale się nie udało…

Spojrzałem ponad popadającymi w ruinę budynkami. Niebo było prawie bezchmurne, a jego błękit uspakajał. Pełną piersią wziąłem oddech, starając się przy tym nacieszyć każdą sekundą reszty własnego życia.

– Szkoda – odparłem jeszcze.

W tym momencie bestie skoczyły.

 

 

Koniec

Komentarze

Pomysł jest, ale wykonanie pozostawia sporo do życzenia, a to sprawia, że opko po prostu źle się czyta. Poniżej garść przykładów, rzeczy nad którymi trzeba popracować.

Odgłos otwieranej kabiny dotarł do mnie gdzieś na granicy mojej podświadomości.

Kabiny nie mają w zwyczaju wydawać odgłosów.

 

Usłyszałem charakterystyczny dźwięk, kiedy szczelnie zamknięta pokrywa uchyliła się, wypuszczając zatęchłe powietrze znajdujące się w jej wnętrzu.

Masz problemy z podmiotami. Tutaj wygląda to tak, jakby zatęchłe powietrze znajdowało się we wnętrzu pokrywy.

 

Przez powoli rozklejające się powieki zaczęły wpadać promienie światła. Bolało, choć nie zdawałem sobie z tego do końca sprawy. Próbowałem dźwignąć rękę, przesłonić je na chwilkę, jednak zdrętwiałe, nieużywane od dawna mięśnie nie chciały mnie w pierwszych momentach słuchać.

Próbowałem podnieść rękę…

W pierwszym momencie…

Co chciał przysłonić bohater?

 

Nie wiem (PRZECINEK) ile leżałem. Ale czułem, że krążenie powraca do osłabionych mięśni. Również jasność przestała być nazbyt uciążliwa.

 

Nie wiem, jak długo leżałem…

Jasność przestała być tak uciążliwa, albo po prostu uciążliwa.

Krew krąży w żałach, więc krążenie raczej nie powróci do mięśni.

 

– Leon… Le.. – ranny próbował coś powiedzieć

Mosz też problemy z zapisem dialogów:

– Leon… Le… – Ranny próbował….

 

– Zbieramy się! Zabarykadujemy się w Instytucie, a potem pomyślimy co dalej. Wstawaj – chciałem go szarpnąć do góry, jednak ten najwyraźniej nie zamierzał wstawać.

– Zbieramy się! Zabarykadujemy się w Instytucie, a potem pomyślimy co dalej. Wstawaj! – Chciałem go szarpnąć do góry, jednak ten najwyraźniej nie zamierzał wstawać.

Tu znajduje się poradnik zapisywania dialogów

 

Szarpnąć do góry nie brzmi najlepiej, może zwyczajnie: Chciałem go podnieść, ale przyjaciel najwyraźniej nie zamierzał wstawać.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziękuje, choć jestem pewny, że moje kapsuły oddawały odgłosy ;p haha, ale tak na poważnie, zapoznałem się z poradnikami pisania dialogów (mam przed sobą napisanie opowiadań mających docelowo stać się scenariuszami do komiksów i muszę się spiąć) i mam pytanie, może i głupie, ale zajmuje się pisarstwem cztery miesiące dopiero. I to w przerwach między dzieckiem, a pracą tworząc często w autobusach, więc nie rozumiem do końca;p

 

Odgłosy “paszczowe” i nie. W porządku. Ale co jeśli na przykład słowo poprzedzone jest przymiotnikiem, czyli

– No by to szlag… – nerwowo zaklął autor czytając recenzję własnego dzieła.

Zaklął to “paszczowo”, ale poprzedzone określeniem jak bardzo rzekoma paszcza się rozwarła (haha). Tak samo z innymi słowami określającymi stan emocjonalny lub sposób wypowiedzi.

– Pozdrawiam! – Mówiąc to podrapał się po zadku. 

 

Hejka! 

Od siebie dorzucę uwagi co do wykonania:

 

Niewidzące oczy patrzyły nieruchomo na mnie. Zdawało mi się, że w ostatnich chwilach życia ten człowiek wpatrywał się we mnie z wyrzutem.

 

Na końcu mnie i …. Jerzego. Teraz dotarło do mnie, kto mógł być autorem tego upiornego napisu.

W tekście często pojawia się zaimkoza. Wiem, że niekiedy ciężko zwrócić na to uwagę i nawet nie jestem na tym punkcie przewrażliwiony, jednak tutaj często one są poustawiane niedaleko siebie. 

 

– Jurek! Co z Tobą? – byłem bliski kolejnego ataku paniki, gdyż stwory zbliżały się do nas coraz bardziej.

→ To nie list więc z małej literki. 

 

Ogólnie tego typu opowiadania to niestety nie moje klimaty, nawet jeśli byłoby napisane bez najmniejszego błędu. Mimo mankamentów jednak przebrnąłem przez tekst bez cierpień, jednak przyznam się, że kiedy przeczytałem słowo “wirus”, to myślałem że nie podołam wyzwaniu… przewrażliwiony ze mnie typek :p

Wykonanie dla mnie nie jest złe. Jak na przyszłość wyciągniesz wnioski z uwag czytelników (a z pewnością jeszcze tacy przybędą), to następnym razem będzie tylko lepiej. No ja targetem do takiej tematyki nie jestem, więc ciężko mnie tym kupić. 

No nic, mogę tylko zachęcić do dalszych prób! 

Z pozdrowieniami! 

 

 

 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Odgłosy “paszczowe” i nie. W porządku. Ale co jeśli na przykład słowo poprzedzone jest przymiotnikiem, czyli

– No by to szlag… – nerwowo zaklął autor czytając recenzję własnego dzieła.

Zaklął to “paszczowo”, ale poprzedzone określeniem jak bardzo rzekoma paszcza się rozwarła (haha). Tak samo z innymi słowami określającymi stan emocjonalny lub sposób wypowiedzi.

– Pozdrawiam! – Mówiąc to podrapał się po zadku. 

 

Haloczki, tu znajdziesz porządny poradnik zapisywania dialogów: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję Bardzo;)

Bardzo proszę. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Odgłos otwieranej kabiny dotarł do mnie gdzieś na granicy mojej podświadomości.

Podświadomość nie jest związana ze zmysłami, ale konstruktem dotyczącym myślenia jako takiego – wynika tak z teorii psychoanalitycznej. “Na granicy słyszalności” jest o wiele lepszym określeniem. 

Próbowałem na powrót rozruszać pamięć, dowiedzieć się więcej

Połączenie rozruszania z pamięci niezbyt ciekawie mi brzmi. Ale to już moja bardzo subiektywna opinia :)

To z resztą już nieważne

Piszemy “zresztą”. 

 

Przeczytałam bez większego bólu.

Podoba mi się, że od początku do końca został zrealizowany pomysł fabularny. Warto by było przeczytać tekst jeszcze raz, do odleżenia i powtórka z czytania. Na pewno zauważyłbyś więcej zdaniowych niezgrabności. Tekst by zyskał na dynamice i większej ilości kropek ;) Obrałeś też dość ograny schemat – wirusy, epidemie. Myślałam, że pójdziesz w stronę wirusa, który zmienia ludzi w wilkołaki. A tak trochę za mało wiem o przedstawionym świecie – naprawdę zaintrygowana byłam nową rzeczywistością w której obudził się Leon. 

Podobała mi się atmosfera tajemnicy w pierwszej części opowiadania. Jej rozwiązanie nie okazało się zbytnio wyrafinowane, ale dość pasujące. Dziwne tylko, że naukowcy tego nie przewidzieli.

Niektóre zdania dość chropowate.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Anet, dziękuję ;)

 

Nowa Fantastyka