- Opowiadanie: Haloczki - Zbyt szybko

Zbyt szybko

Wstęp do większej opowieści (napisane już dwie części, czyli ok 28 000 sł). 

Oceny

Zbyt szybko

Rozdział 1

 

– Uważaj, po lewej

Ostrzegawczy krzyk zabrzmiał w ostatniej chwili. Don odskoczył na ułamek sekundy przed tym, jak rozwścieczone zwierzę skoczyło w miejsce, gdzie stał przed chwilą. Przeturlał się po mokrej jeszcze trawie i szybko stanął na nogi.

– No co za uparta bestia – krzyknął nie wiadomo, czy do towarzysza, czy od tak po prostu.

Widząc, że napastnik nie zrezygnował, odrzucił na ziemię łuk i szybko sięgnął po schowany w pochwie miecz. Tamten nie zrażony wcześniejszym nie powodzeniem, zaryczał groźnie i rzucił się ponownie na myśliwego.

Każdy, kto choć raz był na polowaniu wiedział, że walka przeciwko rozjuszonemu niedźwiedziowi jest wyjątkowo niebezpieczna, nawet jeśli tamten jest stary i rany. Ogromna, uzbrojona w długie pazury łapa przecięła powietrze, gdzie jeszcze ułamek sekundy temu stał człowiek.

Don tym razem nie tracił siły na zbędne komentarze, tylko od razu przeszedł do kontrataku. Wykorzystując swoją zwinność, dopadł do rozwścieczonego zwierzęcia i ciął go mocno w kark.

Tamten zaryczał jeszcze głośniej, jednak była to nie jedyna reakcja na przeraźliwy cios. Odwrócił się szybko jak na swój wiek i zaatakował ponownie.

Myśliwy po raz kolejny wykonał unik. Tym razem jednak nie przetoczył się na bok, a schylił się, wślizgując pod ramieniem atakującej bestii.

Ta zauważyła podstęp o ułamek sekundy za późno. 

Nim zdążyła cofnąć swoje potężne łapsko i odzyskać równowagę potrzebną do obrony, poczuła przeraźliwe pieczenie na brzuchu. Kosmaty łeb, pełen najeżonych, ostrych zębów spojrzał w dół. Naturalny instynkt zaczął krzyczeć w nim w tym samym momencie, kiedy do nozdrzy dotarł znajomy zapach.

Zanim dziki umysł zarejestrował fakt, że część jego własnych wnętrzności właśnie wylewa się mu pod tylne łapy, utracił chęć do walki. Przeżył już wiele lat, panosząc się po lesie, będąc jego nieformalnym władcą. Polował, budził postrach. Żył niczym król. Potem… w którymś momencie pamięć go zawiodła. Czuł się wcześniej chory, jednak pozbawiony pewnego rodzaju myślenia zwierzęcy umysł, nie zdawał sobie sprawy co to mogło oznaczać. Pewnego dnia wstał w swojej jaskini, jak gdyby nigdy nic. Ale potem nie pamiętał już nic. Co robił, gdzie, ani kim był. Do teraz.

Kiedy naturalny zew natury podpowiedział mu, że właśnie umiera, jego myśli powróciły na normalny tor. Jakby dopiero teraz się obudził. Potrząsnął potężną głową, a wzrok dopiero teraz świadomie zarejestrował co się właściwie dzieje.

„Człowiek. Niebezpieczny. Czemu z nim walczy?”

Nie mógł się ruszyć. Wsparty na tylnych łapach łypał to na oprawcę, to na powiększającą się pod nim kałuże krwi i trzewi. Nie wiedział, czemu to się stało.

Myśliwy stał naprzeciw, jednak nie wykonywał żadnego ruchu. Wiedział, że już nic mu nie grozi. Powoli, jakby bojąc się zepsuć tak doniosłą chwilę, schował pokrwawione ostrze do pochwy przy pasie i czekał.

Nagle ich spojrzenia spotkały się. Myśliwy i ofiara. Jednak w oczach zwierzęcia nie odbijała się ani nienawiść, ani złość. 

– To nie Twoja wina – odparł człowiek, choć wiedział, że bestia i tak go nie zrozumie.

Tak było po prostu łatwiej zadawać śmierć. Pocieszyć, zanim oczy odjeżdżając w tył głowy utracą blask. Zanim ciemność spowije umysł. Zanim wszystko zniknie.

Niedźwiedź przez chwile trwał jeszcze w pozycji półsiedzącej, kołysząc się lekko. W końcu upływ krwi stał się zbyt duży i wydając swój ostatni pomruk, ogromnym pyskiem zarył w trawę.

– Nie przyzwyczaję się chyba nigdy do tego – towarzysz Don’a podszedł bliżej, stając za plecami myśliwego.

– Nikt się chyba nie przyzwyczai – westchnął tamten – ale swoje zrobić trzeba.

Podszedł do ciepłego jeszcze truchła. Kucnął przy nim, przejechał szorstką dłonią po sierści.

– Przykro mi – wyszeptał. 

Wyciągnął schowany za pasem nóż myśliwski. Wbił go w okolice szyi i pewnym ruchem zaczął rozcinać twardą skórę, oddzielając ją od reszty ciała. Jego kompan stał jeszcze przez chwile, po czym dołączył do oprawiania zdobyczy.

Jakby wczuwając się w dramatyzm sytuacji, dopiero teraz ponownie odezwał się ptasi śpiew gdzieś wysoko w gałęziach drzew. Znowu dało się słyszeć naturalne odgłosy natury, przebrzmiewające dookoła. Jakby to na ten moment wszyscy czekali. Jakby wcześniej natura wstrzymywała oddech.

Don przerwał na chwilę swoją pracę i spojrzał w widoczne pomiędzy wysokimi konarami niebo. Słońce wisiało jeszcze wysoko, jednak powrót do miasta zajmie kilka godzin. Muszą się spieszyć. Nie bał się nocować w lesie, jednak perspektywa własnego łóżka i ciepłego ciała żony była na tyle atrakcyjna, że nie zamierzał tracić czasu.

A zaślepiony czy nie, niedźwiedź to niedźwiedź. Zarówno sprzedaż mięsa jak i skóry pozwolą im na jakiś czas zaspokoić podstawowe potrzeby.

 

*******

 

Dróżka którą szli prowadziła wprost do wioski. Obładowani trofeum w postaci ogromnego futra i mięsa szli nieśpiesznie, świadomi, że zdążą przed nocą.

O tej porze roku, przy tak pięknej pogodzie iście przez las było samą przyjemnością, pomimo ciężaru zdobyczy spoczywającego na ich barkach. 

Po raz kolejny Don nie żałował przeprowadzki do wioski. Może i w mieście czekały większe zaszczyty i możliwości, jednak obcując z naturą człowiek czuł się bardziej wolny. Bardziej szczęśliwy. Bo nawet najpiękniejsze osiągnięcia architektury i budownictwa blakły w porównaniu z majestatem i urokiem takich miejsc. A i życie pomimo codziennych trudów i rutyny wydawało się bardziej znośne. No i wolał polować na zwierzęta niż na ludzi.

– Ucieszą się, że udało nam się go dopaść – milczący do tej pory Waldon niespodziewanie zagadnął, przerywając tym kontemplację Don’a.

Ten pzez chwilę walczył z myślami o powrót do teraźniejszości.

– Tak, zbyt długo żył już w zaślepieniu. Był coraz bardziej niebezpieczny – odpowiedział powoli

– Znowu rozmyślałeś o mieście prawda? – jego towarzysz a zarazem szwagier uśmiechnął się szeroko.

– Tak. I jak zwykle doszedłem do tych samych wniosków – odwzajemnił uśmiech – nie będę Cię kolejny raz przekonywać, że tutaj mi lepiej.

– Ba!

Waldon, choć starszy, w dalszym ciągu nie posiadał żony, więc na pewno nie rozumiał takich pojęć jak miłość i poświęcenie, jednak cieszył się z efektów postanowień Don’a. 

Był prostym myśliwym i nie wyobrażał sobie życia w tłoku, z kamiennymi drogami pod stopami czy brakiem przestrzeni dostępnych tylko na odludziu. 

Spojrzał z wyrozumiałością na kompana, a uśmiech nie schodził mu z twarzy.

– Z czego się tak cieszysz? Twoja kolej na wędzenie i preparowanie mięsa. Powinieneś być tym co najmniej przejęty.

– A jakoś tak. Cieszę się każdego dnia, że moja ukochana siostrzyczka ściągnęła Cię w nasze strony, a nie na odwrót.

– Ha – umysł mężczyzny powrócił do wspomnień. 

Był młody, silny, z odpowiednimi predyspozycjami, a do tego pochodzący z ponad przeciętnego rodu. Kończył dopiero naukę w gildii myśliwych, wykazując się podczas nauki niesamowitą szybkością, zmysłem i pomysłowością. Oczywiście w mieście nie polowało się na zwierzęta, z tego prostego powodu, że nie występowały w takich miejscach. Nie stanowiły zagrożenia, chyba, że któreś po transformacji w zaślepionego podchodziło na obrzeża miasta. Ale wtedy zajmowali się nim żołnierze i strażnicy. Jeśli to był byle wilk czy dzik, wystarczyła salwa czy dwie ze strzał oddana z murów. W przypadku takich bestii jak niedźwiedź wolano użyć którejś z licznych armat. Ale poza tym natura nie zagrażała obywatelom. Nie dostawała się za mury. Tam polowano na ludzi. Tych, którzy próbowali uniknąć przeznaczenia.

Idąc wśród śpiewu ptaków, delikatnego szumu wiatru ponownie uśmiechnął się do swoich wspomnień. 

Tego dnia szedł przez bulwar, przeglądając towary kiedy po raz pierwszy zobaczył Ją. 

Martha była również młodziutka, za to niesamowicie urodziwa. Choć nieśmiała.

Stała przy straganie, na którym wisiało parę skór wilków i dzików. Waldon naganiał klientów zachęcającymi słowami. Wychwalał towar, krzyczał. Skóry pochodziły od starych zwierząt, ale tylko takimi można było handlować, tylko na takie zwierzęta polowano. Dopóki były stosunkowo młode, należało zostawić je w spokoju. Za złamanie tego prawa, groził od razu szafot.

Życie stało się bardzo cenne w obecnych czasach. Nie tylko ludzkie, ale i zwierzęce. Dopóki nie następowała przemiana, darzono je ogromnym szacunkiem. W dzieci i młodzieńców inwestowano, traktowano jak skarb. Ludzie w średnim wieku korzystali z ostatnich chwil życia, by przekazać jak najwięcej; dokończyć swoje sprawy, bo widmo starości wisiało nad nimi nieubłaganie. A wtedy czekała zsyłka do drugiej części miasta.

Na wspomnienie tego miejsca smutny grymas przeszedł jego twarz. 

– Oho, znowu dotarłeś do niewesołej części tej historii – głos szwagra wyrwał go z niewesołych myśli. Znał go bardzo dobrze. Jakby byli braćmi, a nie tylko spokrewnieni przez małżeństwo z jego siostrą – nie myśl o tym. Nic nie poradzisz.

– Łatwo się mówi – odparł sucho Don, jednak od razu pożałował swoich słów

– Łatwo? Mówisz jakbyś jedyny to przeżył – Waldon, choć z natury spokojny, nie lubił, kiedy ktoś zbyt bardzo użalał się nad swoim losem. Zwłaszcza, że prawie każdy z nich przeżywał to samo.

– Przepraszam – zmitygował się Don od razu – Po prostu czasem czuje, że wszystko stało się za szybko. Że mogłem poczekać. Tylko trochę.

Jego towarzysz pokiwał smętnie głową. Owszem, szybko. Ale wszystko toczyło się szybko. Aktualnie żyjący ludzie nie mieli czasu na spokój, na głębokie przemyślenia, na odkładanie planów na później. 

– Owszem, mogłeś czekać, aż znowu się pojawimy. Niby miesiąc nie zrobiłby różnicy. Bo czymże jest te trzydzieści dni, prawda? – brat jego żony specjalnie brał go pod włos – chociaż nie, poczekaj. Miałeś lat dwadzieścia. Do wieku ryzyka zostało Ci drugie tyle. No tak. Czymże ten miesiąc zwłoki byłby dla Ciebie.

– Dobra, skończ. Wiem. Jeszcze raz przepraszam. Nie powinienem.

– Otóż to. Słuchaj, każdy z nas musiał oddać swoich rodziców do Przejściówki lub w jakiś inny sposób… odizolować. I to o ile miał szczęście. Bo i zdarzają się tacy, którzy nie zdążą. A skąd mogłeś wiedzieć, że to już.

Bolesne wspomnienia znowu zalały Don’a. Wyjechał z miasta, jednak obiecał tego dnia, że wróci do następnego targu. Ale wtedy nie zastał już ojca w domu. Został zabrany. Oznaki zaślepienia wyszły nagle jak zawsze– choć każdy ich się spodziewał, nikt nie był gotowy, gdy nadchodziły. A Don nawet się z nim nie pożegnał.

W duszy poczuł ukłucie, choć wiedział, że postąpił tak, jak powinien. Pochopność została wykreślona ze słownika ludzi. 

– Po prostu – zaczął przerywając niezręczną ciszę – to było moim obowiązkiem. Doprowadzić go osobiście…

– Jakby to cokolwiek zmieniało. I tak nie pomógłbyś już w niczym. Staraj się o tym nie myśleć, skup się na tym co Cię czeka. 

Na tą wzmiankę uśmiech mimowolnie wyszedł na twarzy myśliwego. Martha od pierwszego wrażenia zapadła mu głęboko w pamięć. Zanim nastał wieczór tamtego dnia, wiedział, że spotkał tą jedyną. Jak kładł się spać, nie mógł wygonić spod powiek jej widoku. 

Dziewczyny z wiosek różniły się bardzo od tych miastowych. Ich figury były pełniejsze, choć równie pociągające. Ich uśmiechy bardziej naturalne, choć mniej poprawiane wszędobylskim makijażem. 

Płeć piękna pozbawiona murów, tłumu mężczyzn i kobiet wokół siebie nie przykładała aż takiej wagi do wyglądu. Owszem, dbały o siebie, ale w ten inny, taki delikatniejszy sposób. Ten naturalizm bijący od nich na każdym kroku był niesamowicie powabny. Nawet sama ich uroda była w jakiś sposób inna. 

Rano, następnego dnia po ich pierwszym spotkaniu, wstał i wiedział, że nie może pozwolić jej odjechać samej. I tak trafił tutaj. 

– Po prostu widok ojca, jak oznajmiłem mu wyjazd… – zaczął, przerywając retrospekcję – …jakby on już wtedy wiedział. 

– Nigdy nie wiemy. Dopóki nie wystąpią pierwsze symptomy. Kto, jak kto, ale Ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej.

Tak. Don najprawdopodobniej zostałby najlepszym absolwentem szkoły dla przyszłych myśliwych. Talent, którym dysponował stawiał jego przyszłość w świetlanych barwach. A jednak nie żałował odejścia przed ostatnim egzaminem. Zrobił to dla niej.

Martha. Znowu widok jej uśmiechu stanął mu przed oczami. Teraz, w ósmym miesiącu ciąży nabrał dodatkowego blasku. Spodziewali się pierwszego potomka i tylko to teraz się liczyło. Byli jeszcze młodzi, pół życia przed nimi. Poświęcą je wychowaniu i budowaniu prawdziwego miru domowego. Zanim również ich dopadnie widmo zaślepienia. 

Waldon jakby widząc zmianę nastroju, od razu pochwycił temat.

– Będzie to wyjątkowe dziecko. Uwierz mi, moja siostra jest wyjątkową osobą. Gdyby urodziła się u Was w mieście na pewno została by kimś wielkim. A i Ty, mój drogi szwagrze, do tuzinkowych nie należysz – mówiąc to klepnął Don’a po przyjacielsku w plecy – Już teraz możesz być z siebie dumny. 

Szli udeptaną dróżką i rozmawiali. O potomkach, o kobietach. O polowaniach, handlu, już powoli planując następny wypad do miasta na targ. Właściwie o wszystkim, poza zaślepieniem. 

Nikt nie rozmawiał o tym. Temat ten stał się największym tabu w dość długiej historii ludzkości.

Żaden człowiek nie wiedział, czemu się tak stało. Jedni wypatrywali w tym karę Bogów, inni klątwę. Z jednej strony było to przekleństwo, kiedy człowiek zbliżający się do czterdziestej wiosny życia wiedział, że w każdej chwili może spodziewać się pierwszych objawów. 

Kiedy wstanie rano i świat wyda się jakimś dziwnym miejscem. Kiedy ostrość wzroku zawodziła, a wszystko dookoła wydawało się rozmazane. A zarazem strasznie denerwujące. A potem… zaledwie parę dni po pierwszej oznace człowiek zamieniał się w coś… coś obcego, rządnego krwi i nieokiełznanego. Dlatego wraz z pierwszym symptomem takich ludzi się izolowało. W większych miastach stworzono specjalne dzielnice, gdzie zamknięci w małych, choć wygodnych pomieszczeniach starcy w średnim wieku zmieniali się całkowicie. Nazywano to Przejściówką. Umieralnia brzmiało zbyt brutalnie. I to tam, kiedy przemiana dobiegła końca, istoty te dożywały swych dni w pełnej izolacji i zamknięciu.

Z drugiej strony zaś.. odkąd pojawiło się to coś wiele pokoleń temu, zaprzestano prowadzenia wojen, nauczono się szanować życie. Zapadali na to nie tylko ludzie, ale i zwierzęta. Młodość, która wcześniej służyła do szaleństw, kształcenia czy przygód stawała się okresem wytężonej pracy, żeby jak najszybciej osiągnąć jakiś cel życiowy. Nie było czasu na dalekosiężne plany, odkładanie czegoś na potem. Nikt nie planował, nie zabezpieczał się na starcze dni. Nie dało się ich dożyć. Pazerność czy chciwość częściowo zniknęła z ludzkiej natury. Nigdy wcześniej nie przywiązywano tak małej wagi do dóbr materialnych. Bo i po co, skoro nie zdąży się nimi nacieszyć? Owszem, zdarzały się jednostki, które za wszelką cenę chciała przeżyć ostatnie lata w dostatku, ale nie było ich dużo. Życie stało się zbyt krótkie, zbyt kruche, by przekładać dobra doczesne nad chęć korzystania z niego.

W wioseczkach, wsiach, gdzie zaludnienie było mniejsze, a zbudowanie Przejściówki niemożliwe, albo zamykano taką osobę w jakieś przystosowanej do tego chacie, albo… od razu zabijano. 

Trzy dni. Tyle czasu miał ktoś, u kogo pojawił się pierwszy syndrom zaślepnięcia. Dwa dawano na załatwienie najważniejszych spraw, jeśli taka osoba miała jeszcze na to ochotę. A potem…. Szybki koniec.

Kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi, zauważyli w oddali pierwsze zabudowania. Las ewidentnie się przerzedzał. Wkraczali do domu. Don’owi od razu radośniej zabiło serce. Przytuli Marthę, pogładzi jej wydatny brzuch i będzie czuł się naprawdę szczęśliwy, a złe wspomnienia odejdą w niepamięć. Tylko na trochę, ale to właśnie takie chwilę teraz naprawdę się liczyły. O przeszłości się szybko zapomina, a o jutrze się nie myśli. Nie ma na to czasu.

 

******

 

– Czuję, że wyjdzie na świat wcześniej – Martha leżała naga obok męża i rozmarzonym wzrokiem patrzyła w sufit – myślałeś już o imieniu?

Don przewrócił się na bok i w lekkim mroku zaczął wpatrywać się w piękne rysy jej ciała. Dodatkowych parę kilo, nabranych w okresie ciąży, nie odjęło jej uroku.

– Wiesz, że chciałbym chłopcu nadać imię po ojcu. Żeby… – zaczął niepewnie.

– Wiem– przerwała mu cicho, całując w policzek – tak zrobimy. A jeśli będzie dziewczynka?

– To już zależy od Ciebie – objął ją ramieniem, nie tracąc przy tym okazji, żeby przelotnie dotknąć jej piersi. 

Ta uśmiechnęła się figlarnie i przytuliła mocniej. Nie da mu już teraz czego pragnie, jednak obiecała sobie, że po wszystkim nadrobi to z nawiązką. 

Zasnęli wtuleni, pełni oczekiwań i nadziei. Nie wiedzieli, że była to ostatnia taka noc. Że wszystko, co chcieli zostanie im zabrane w najgorszy z możliwych sposobów.

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

Wstał jak zwykle pierwszy. Jednak zanim senne wspomnienia opuściły na dobre jego świadomość, już wiedział, że coś jest nie tak. Serce biło mu szybciej, jakby próbowało przestrzec go przed nadchodzącym dniem. Obejrzał się na leżącą obok Marthę. Ta spała spokojnie, jednak czuł wyraźnie, że wrażenie zagrożenia, które atakowało go w środku, bije właśnie od niej,

„Dziecko!” Pomyślał. Szybko, choć delikatnie zsunął z małżonki kołdrę. Przyłożył drżącą dłoń na okolicy pępka i pełen obaw czekał. Po chwili opadło z niego częściowe napięcie. Kopnięcie. Czyli tej małej istotce nic nie grozi. A w każdym razie nic gorszego, niż wyjście na świat.

„Może to po prostu już dzisiaj?” Złapał się gorączkowo tej myśli. Może ten niesamowity instynkt, dzięki któremu tak dobrze radził sobie w życiu tak właśnie zareagował na zbliżający się poród?

Czując gdzieś na dnie duszy paraliżujący lęk, wstał z łóżka. Opatulił z powrotem śpiącą ukochaną i wyszedł do kuchni. Zajął się mechanicznymi czynnościami, takimi jak przygotowanie śniadania. Wszystko, byle tylko zagłuszyć to ukłucie niepokoju.

Kiedy posiłek był prawie gotowy, usłyszał dochodzące zza drzwi sypialni dźwięki, świadczące o tym, że Martha już się przebudziła. 

Coś jednak było nie tak.

– Martha, kochanie, wszystko w porządku? – zawołał zbyt głośno, jak na tak pozornie spokojny poranek. Ale nie udałoby mu się inaczej, nie potrafił się uspokoić.

– Don… – niepewnie wypowiedziane imię poraziło jego nerwy. Wypuścił z rąk talerz, na którym parowało świeżo przygotowane śniadanie.

Brzdęk tłuczonego naczynia rozległ się w całej kuchni. Nie zwrócił na to uwagi. Sztywnym krokiem podszedł do drzwi i z całej siły hamując ochotę wpadnięcia biegiem do pokoju, otworzył je powoli. 

Serce zmarło, ścięte przerażeniem.

Martha stała przy łóżku wciąż naga. Jednak nie zasłaniała swoich najbardziej intymnych części wstydliwym gestem, który tak kochał, a który był tak do niej podobny. Ręce trzymała opuszczone wzdłuż ciała, trzęsły się wyraźnie. 

Od razu zauważył jej oczy. Całe pokryte delikatną mgłą. Źrenice powiększone z przerażenia spoglądały na niego niewyraźnie. Nie padało żadne słowo, choć jakaś część jego jaźni krzyczała jedno, w kółko i w kółko. Odbijające się jego echo raniło każdy fragment jego duszy: zaślepienie, zaślepienie, zaślepienie…..

– Don…. – głos jej się łamał, piękne usta drżały. Nic więcej nie była w stanie powiedzieć.

Przez głowę myśliwego przetaczały się tysiące myśli i emocji. Słyszał, że było to możliwe. Że osoba młoda zapadała w ten dziwny stan. Było to niezmiernie rzadkie, tak sporadyczne i od tak dawna niezaobserwowane, że tylko kilka razy wspomniano o takim przypadku na wykładach. Nikt z jego otoczenia nie miał nigdy z tym do czynienia, ani nie pamiętał czegoś podobnego. Tym bardziej widok, który miał przed sobą zablokował mu momentalnie wszystkie słowa w gardle. 

Martha stała przed nim: piękna, młoda, naga, brzemienna i… zamieniająca się w zaślepionego.

– Bogowie… – nie wiedział czemu to słowo zdołało przebić się przez wielką gulę zatykającą mu przełyk. Co oni mieli do tego?

Miłość jego życia wybuchła płaczem. W głowie musiało jej się mocno zakręcić, bo o mały włos upadła by na podłogę. Uchronił ją przed tym, szybko doskakując. 

Kiedy trzymał ją w objęciach, próbując utrzymać szarpane w spazmatycznym szlochaniu ciało, nie wiedział co zrobić. 

Trzy dni. Tyle jej zostało zanim przemiana dobiegnie końca.

 

*******

 

Siedzieli w milczeniu. Waldon, z czerwonymi od łez oczami spoglądał w dal. Purpura zachodzącego słońca przechodziła powoli w cień nocy, a oni spoglądali na nią w ciszy.

W końcu mężczyzna zapytał o coś, co wciąż przebijało się przez jego wewnętrzną kurtynę smutku i rozpaczy:

– Czy… – słowa ciężko przechodziły mu przez usta – czy zdarzyło się kiedyś coś… podobnego?

Don nie odpowiedział od razu. Pogrążany w całkowitym suporcie spojrzał na trzymane w rękach zawiniątko. Chłopiec spał w najlepsze, nieświadomy niesamowitości tego, w jaki sposób pojawił się na świecie. Twarzyczka wyglądała spokojnie; rumiany, delikatny uśmiech wypełniał większość widocznego oblicza. 

Łza, która spłynęła myśliwemu po policzku uderzyła w kawałek materiału służącego za okrycie. Wsiąknęła w niego, zostawiając po sobie tylko małą plamkę.

– Ponoć zdarzały się zaślepienia w tak młodym wieku. Dawno jednak nikt tego nie odnotował. W każdym razie u nas – odpowiedział. Zdziwiony, bo od trzech dni nie użył tylu słów na raz.

Waldon zaczął się wiercić, najwyraźniej walcząc ze sobą, żeby doprecyzować pytanie. Don zauważył to, wiedział, o co chciał zapytać szwagier, jednak uparcie milczał.

– Ale żeby – zaczął tamten niepewnie, przezwyciężając własny opór – żeby ktoś urodził, będąc w trakcie…. Przemiany?

– Nie – odpowiedz padła natychmiast – nigdy.

Tym razem wzrok obu mężczyzn spoczął na malutkiej istotce. Ta w dalszym ciągu nie zwracała uwagi na otaczający ją świat. Po prostu spała, jakby nic dziwnego się nie stało.

– I nie wiem co to oznacza – Don dodał, tym razem dużo ciszej.

Siedzieli by tak jeszcze długo, jednak Don miał do wykonania tego dnia jeszcze jedną rzecz. Podał trzymanego w rękach potomka przyjacielowi i wstał niezgrabnie. Czuł się zdruzgotany, ale w jakiś sposób gotowy. Musiał to zrobić.

Skierował swoje kroki w stronę zachodniej części wioski. Oddalony w pewnej odległości od innych stał tam niewielki domeczek. Nie miał okien ani komina. Szczelnie zbudowane ściany posiadały tylko jedno miejsce, gdzie cegła nie nachodziła na cegłę. Zamontowano w nim porządne, metalowe drzwi. Z zamkiem tylko od zewnętrznej strony.

Tego wieczoru ze środka dobiegały stłumione wrzaski. Nie bólu, nie żalu, a czystej, wręcz zwierzęcej furii.

Zgromadzeni wokół mieszkańcy uciekli wzrokiem na jego widok. Nikt nic nie mówił. Żadne słowo nie oddałoby natłoku uczuć, które stawały się wręcz namacalne w powietrzu. Smutek i rozpacz zawsze towarzyszyły przychodzącym tutaj ludziom. To miejsce służyło za wioskową Przejściówkę. Miejsce izolacji.

Zanim dotarł pod samą chatę wiedział, że w istocie miotającej się w środku nie pozostało nawet wspomnienie jego ukochanej. Wrzaski, które wyciszone grubymi ścianami świadczyły o całkowitej przemianie.

W tym momencie smutek i rozpacz opuściły go, jakby odcięte nożem. Na ich miejsce wskoczyła złość i determinacja. 

Wiedział, że większość osób nie miało ani odwagi, ani umiejętności, by zabić stworzenie, w które zamienił się ich bliski.

On jednak uczył się na myśliwego od malutkiego. Posiadł umiejętność nie tylko wytrapiania ludzi, próbujących ukrywać się przed innymi. Niektórzy, pchani ogromną wolą przeżycia, woleli do samego końca pozostawać na wolności, żeby tylko urwać dla siebie jak najwięcej z pozostałego im czasu. 

Potrafił walczyć też z takimi, którzy doczekali swoich ostatnich minut ukryci gdzieś w zakamarkach miasta i teraz byli tylko rządnymi krwi potworami w ludzkich skórach.

Szedł spokojnie, zaciskając mocno w dłoni rękojeść swojego miecza. Jego ostrze dalej nosiło zaschnięte ślady posoki, które pozostały po walce z zaślepionym niedźwiedziem. Najpierw zbyt cieszył się z powrotu, żeby go wyczyścić, a potem nie myślał już o tym.

Teraz wkładając całą siłę w ucisk, żeby drżenie ręki nie zdradziło jego prawdziwych uczuć, szedł na pozór pewnie ku zakończeniu swojej historii miłosnej.

Jak wszystko w świecie, w którym przyszło mu żyć, ta zakończy się szybko i brutalnie.

Mijani ludzie w dalszym ciągu milczeli, jednak wyraźnie odsunęli się dalej od wejścia do budynku, bojąc się najwyraźniej tego, że zamknięta za nimi bestia rozszarpie młodzieńca i rzuci się na nich.

Zatrzymał się kilka metrów od wejścia i przymknął oczy. Obrazy, które pojawiły się pod powiekami wypełnione były pięknymi wizjami Marthy. Jej uśmiechami, gestami, ciałem. Wydało mu się, że poczuł nawet zapach jej jasnej, delikatnej skóry.

Odrzucił wspomnienia, potrząsnął głową i wysunął wolną rękę przed siebie, sięgając do zamka.

Mocny, prosty mechanizm był ostatnią przeszkodą, która dzieliła go od wykonania obowiązku małżeńskiego.

W tym momencie w jego umyśle pojawiła się inna, zupełnie zaskakująca myśl. Przecież nie musi nie tylko jej zabijać, ale wręcz przeciwnie. Dać się samemu zabić. Rozszarpać we wściekłym ataku. Umrze, po raz ostatni czując ją przy sobie.

Myśl ta była nie tylko szokująca, ale niesamowicie korcąca. Nawet pojawiające się gdzieś w zakamarkach głowy krzyki o czekającym na niego dziecku nie potrafiły przebić się przez zbroje nagłego postanowienia. W jednej chwili z pewnego swych czynów mężczyzny, stał się pragnącym śmierci wrakiem.

Dłoń opadła na potężny skobel i już miała nacisnąć na niego, kiedy dobiegł go okrzyk

– Stój! 

Dziwny, skrzeczący głos zaskoczył go w takim samym stopniu, jak poprzednio zrodzone w głowie uczucie. Zatrzymał się w połowie ruchu i zamarł.

– Bardzo dobrze – głos dochodził już z bliskiej odległości. 

Wypowiadająca go osoba musiała szybko przemieszczać się w jego stronę. Nie znał go, ale jak wszyscy w wiosce na sam jego zachrypnięty dźwięk poczuł irracjonalny strach – Odwróć się w moją stronę. Powoli… powoli…

Don jak zahipnotyzowany wykonał powolny obrót. Przed nim, w odległości kilku metrów stała kobieta mieszkująca na krańcu znanego mu lasu. Widział ją tylko raz, w dniu ślubu. 

Zjawiła się na nim, zaskakując tym wszystkich mieszkańców. Nie odezwała się do nikogo, nie podeszła blisko. Stała i przyglądała się uroczystości. A potem tak samo tajemniczo jak się pojawiła, odeszła. 

Była stara. Bardzo stara. Nikt nie wiedział, czemu nie opanowało jej zaślepienie, choć musiała mu kiedyś stawić czoła. Świadczyła o tym sparaliżowana połowa twarzy, z jednym całkowicie zamglonym okiem. 

Teraz tym zdrowym, przenikliwym i bystrym wpatrywała się w niego z napięciem. 

Nikt z nią nigdy nie rozmawiał, a i ona nie nawiązywała z nikim kontaktu. Wiedzieli o niej tylko tyle, że żyła.

– Podejdź do mnie… bardzo powoli – powiedziała stanowczo, choć można było wyczuć w jej głosie napięcie – dobrze..

Don jakby w pół snie zbliżył się do niej. Kiedy podszedł na tyle blisko, że do jego nosa doszedł zapach liści i traw, jego myśli zaczęły powracać do siebie. 

„Co on do licha chciał zrobić?” – pytanie kotłowało się w nim, utwierdzając go w bezsensowności swojego poprzedniego zamierzenia… 

– Już w porządku– staruszka wyciągnęła w jego stronę wysuszoną dłoń – Choć.

Oczy mieszkańców spoglądały na odchodzącą w stronę wyjścia z wioski dziwną parę. Tajemnicza, spowita legendami kobieta i młodzieniec, który przybył do ich wioski niespełna rok temu.

Nikt nie zwracał już uwagi na złowieszcze ryki dochodzące zza zamkniętych, grubych drzwi. Istota, które je wydawała za parę dni zmęczy się, a za kilka następnych pozbawiona jedzenia i wody umrze. Pędzący z niesamowitą prędkością czas raz dwa wymaże te wspomnienia. Z resztą bardzo szybko zamieszka tam nowy, tymczasowy lokator. I to jego wściekłe porykiwania wypełnią otoczenie.

Na brzegu wioski stał Waldon z zawiniątkiem w rękach. Kiedy ojciec wysunął rękę po syna, oddał go natychmiast, rzucając spłoszonym wzrokiem na kobietę. Ta nawet nie zaszczyciła go swoją uwagą i nie zwalniając kroków zaczęła zagłębiać się w las.

Don spojrzał na byłego już szwagra. Nie powiedział ani słowa, z resztą nic, co znała ludzka mowa nie mogło odzwierciedlić tego, co czuli. 

Z małym człowiekiem zawiniętym w kołdun z materiału ruszył śladem staruszki. Nie odwrócił się za siebie ani razu, choć jeszcze długo słyszał za plecami wściekłe, przytłumione przez ściany wrzaski.

– To mamusia – wyszeptał pełnym bólu głosem do śpiącego nadal chłopczyka – żegna się z Tobą.

Słońce schowało się za horyzont zalewając świat ciemnością. Chmury, które zakryły nocne niebo zasłoniły wstający powoli księżyc. Zerwał się wiatr. Zapowiadało się na burzę.

Stojący wciąż w tym samym miejscu Waldon spoglądał na niknący w mroku nocy las. W pewnym momencie otrząsnął się i powolnym krokiem ruszył w stronę domu. Nic innego nie potrafił zrobić.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Haloczki, dziś już dodałaś jeden fragment. Dodanie drugiego z pewnością nie zwiększy szansy na przeczytanie ich. Rozsądniej jest wrzucać jeden tekst co kilka, kilkanaście dni i poczekać na odzew.

Dodam jeszcze, że wszelkie fragment, prologi czy pierwsze rozdziały powieści, cieszą się tutaj znikomym zainteresowaniem. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobra, opowiadanie samo się nie zrecenzuje. 

Poprawa jakości względem Twojego poprzedniego opowiadania jest zauważalna i namacalna. Nie znaczy, że nie ma czego poprawiać, wręcz przeciwnie. Ale najpierw wrażenia spisywane w trakcie lektury:

 

1. To na niedźwiedzie nie poluje się z bronią drzewcową? Dzidą, piką, widłami, czymkolwiek, co pozwoli trzymać bestię na dystans? Zbyszko z Bogdańca, Anaruk z Grenlandii – wszyscy stosują tę samą taktykę. Walnąć dzidą, podeprzeć i mieć cichą nadzieję na to, że przeżyje myśliwy, a niedźwiedź postanowi łaskawie umrzeć. Miecz jest do fechtunku, do parowania, zbijania ciosów – co przeciw niedźwiedziom czy dzikom byłoby bezużyteczne. Miecz nie nadaje się do polowań.

2. Scena walki zbyt obfita w szczegółowe opisy – a przez to mało dynamiczna. Aż prosi się o wywalenie 3/4 opisów. Nie musisz opisywać każdego jednego gestu, nie bój się zaufać wyobraźni czytelnika :)

3. W rodzinie mam paru myśliwych, swego czasu miałem dużo współpracy z kołem łowieckim – i psychologia Twoich myśliwych średnio współgra z nastawieniem tych wszystkich, których poznałem. Zgadza się, szanują zwierzynę, którą upolowali – ale polowanie nie wyzwala w nich żalu, że takie piękne zwierzę oddało ducha, a raczej dumę, satysfakcję, że udało się upolować. Tak było, jest i będzie. Czyż zbieranie trofeów myśliwskich nie jest namacalnym wyrazem dumy myśliwych? 

4. Ciągną niedźwiedzia rozebranego na części pierwsze? Niedźwiedzie mogą ważyć dobrze ponad ćwierć tony. Łowcy mieliby poważny problem z transportem tego olbrzymiego cielska jedynie we dwóch. Nawet po wywaleniu flaków w krzaki (choć podejrzewam, że Twoi myśliwi raczej nie zmarnowaliby absolutnie niczego) bestia ważyłaby tyle, że bez wsparcia czy konia nie daliby rady. 

5. "Waldon (…) nie posiadał żony, więc na pewno nie rozumiał takich pojęć jak miłość i poświęcenie" – no nie, słuchaj, kawalerowie też mają serca, uczucia i dążenia inne niż dobrze się najeść i dobrze się wyspać ;)

6. A, czyli tutaj polowanie ma nieco inny wymiar. No czyli żal po zabiciu niedźwiadka był jednak logiczny. Niech tak będzie.

7. Niemal pewna śmierć po 40? Cóż, nie trzeba do tego osobliwej zarazy. Za Ciocią Wikipedią – średnia długość życia w Europie XV wieku to 28 lat. Życie toczyło się odpowiednio szybciej. Masz 15 lat? Doskonały wiek na założenie rodziny! Cytując tego bloga: "Od wczesnego średniowiecza tzw. wiek sprawny (przepisany dla zawarcia małżeństwa) wynosił 12 lat dla dziewcząt i 15 dla chłopców". Świadomość tego, że przyszłość jest mocno niepewna faktycznie trochę zniechęca do dalekosiężnych planów, ale nie wyklucza ich w zupełności. Jednak jakoś życie w średniowieczu szło do przodu, mimo niepewności jutra.

8. "Jego ostrze dalej nosiło zaschnięte ślady posoki, które pozostały po walce z zaślepionym niedźwiedziem." – myśliwy niedbający o swoją broń? Od której zależy jego życie? Zgrzyt, straszny zgrzyt! Jego broń powinna się lśnić jak psu jajca i być ostra jak brzytwa, niezależnie od okoliczności. 

9. Rozterki Dona są wielkie, prosiłyby się o jakiś dramatyzm – ale jakoś go nie czuć. Do tego trzeba pewnej stylowej maestrii, musisz wypracować sobie lepszy styl. 

10. O, iskierka nadziei. Ciekawe co to za wiedźma. Zapewne zaraz zdradzi sposób na pokonanie Zaślepienia. Pewnie ryzykowny i wymagający poświęceń, no ale Don to przecież bohater, nie?

11. O. Koniec. 

Tak jak pisałem, styl nadal wymaga doszlifowania i najlepszą metodą na jego doszlifowanie jest pisanie, analiza swoich tekstów (najlepiej po długim czasie) i cudzych tekstów, wzorowanie się na najlepszych. Osobiście nie lubię rozkładać tekstów na części pierwsze (pisanie wolę traktować jako sztukę raczej aniżeli rzemiosło), ale tutejsi będą potrafili to zrobić. Może jak zrobisz nieco krótszy tekst i się ładnie uśmiechniesz do @regulatorzy? Z tego co czytałem w komentarzach pod innymi opowiadaniami, potrafi zrobić tekstom taką autopsję, że i Zakład Medycyny Sądowej pokiwałaby z uznaniem głową.

 

O poprawę wołają też kwestie merytoryczne w Twoim opowiadaniu. Wszystkie te zgrzyty (typu: miecze zamiast broni drzewcowej u myśliwego) czynią opowiadanie niewiarygodnym, nawet jak na fantastykę. Aby dobrze napisać o myśliwych, trzeba zrozumieć myśliwych – poczytać o ich zwyczajach, motywacjach, zanurzyć się trochę w historii. Takie szybkie rozeznanie pomoże Ci stworzyć coś stabilniejszego, spójniejszego. Jak to piszą tutejsi, musisz zrobić porządny "research". 

 

Bardzo cieszy mnie to, że ten tekst jest lepszy od poprzedniego – to znaczy, że wyciągasz wnioski z własnych błędów, pracujesz nad swoim warsztatem i się nie zniechęcasz. To rokuje na przyszłość.

Dziękuje bardzo, będę próbować dalej ;) pzodrawiam

Nowa Fantastyka