- Opowiadanie: Pliszka-Czajka - Gustaw i Sara

Gustaw i Sara

Jeśli mam się czymś przywitać, to najlepiej małym szorcikiem. Opowiadanie opublikowane lata temu na Kawernie, potem przewinęło się gdzieś przez Sekcję Past. Chyba zniknęło z internetu na dobre, pozwolę więc sobie je tu opublikować. Dzisiaj brzmi zupełnie inaczej niż w chwili, kiedy je pisałem; jest jednocześnie bardzo na czasie i bardzo nie na czasie.

EDIT: Literówki i drobnostki wychwycone przez @śniąca, @regulatorzy & @Geeogrraaf, dzięki!

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Gustaw i Sara

– Co robisz?

– Sadzę drzewo.

– Co?!

– Dąb. Pomyśl tylko – rozmarzył się Gustaw – zasadzę sobie drzewko. Ono wykiełkuje, a ja będę o nie dbał. Za jakieś dwa lata będzie całkiem wysokim drzewkiem. Za dziesięć będziemy już mogli chronić się w jego cieniu. Za jakieś dwadzieścia będzie już na tyle grube, że będziemy mogli zbudować na nim domek. Nasze dzieci będą przesiadywać w nim całymi…

– Gucio, to nie ma sensu!

– …całymi dniami. Nie mów mi, że nigdy nie marzyłaś o własnej bazie, kryjówce na drzewie, kiedy byłaś mała.

– Przestań, do cholery! Przecież zginiemy za dwa, może trzy dni! To-nie-ma-sensu!

Wszyscy zginą. W końcu doczekaliśmy się zagłady świata.

Za młodu, jak każda wojująca ateistka, czytywałam Biblię. Zazwyczaj omijałam jej ostatnie kartki: Apokalipsę św. Jana. Wizje końca nigdy nie robiły na mnie wrażenia. Ot, dużo fajerwerków i efektów specjalnych, wojny, ucisk, umarli wstający z grobów, Sąd Ostateczny – nie kupowałam tego. I miałam rację.

Nie zjawił się żaden smok, siedem głów i dziesięć diademów mający. Trzecia część gwiazd nie spadła z nieba, brat nie powstał przeciw bratu, nikt nie czyhał na żadną dziewicę ani dziecko, nie było bestii, aniołów, diabłów… jeźdźcy apokalipsy również spóźnili się na przedstawienie. No, z jednym wyjątkiem: zaraza dotarła na czas.

Nie zabiły nas rakiety ani bomby atomowe. Wystarczyła cicha wojna biologiczna. Świata nie zniszczyli groźni żołnierze, szwadrony śmierci ubrane w czarne kombinezony, tylko drobni naukowcy w białych kitlach. Któryś kraj wypuścił wszystko, co miał, potem w odwecie swój arsenał opróżnił drugi, potem kolejne i nie było już odwrotu. Kto zaczął, po co, kto skończył? Teraz nie ma to najmniejszego znaczenia.

Jajogłowi mieli naprawdę interesujące pomysły. W powietrzu krążyły zmienione wiriony HIV, które zamiast niszczenia białych krwinek, ostro hamowały całą hematopoezę. Krew chorych była pusta, bezużyteczna. I różowa, jak guma balonowa. Umieraliśmy od nadzwyczaj antybiotykoopornych szczepów bakterii gruźlicy, trądu czy zapalenia płuc. Grzybice wżerały się w skórę, nadając jej interesujące barwy. Sama byłam zarażona zmodyfikowanym ortomyksoczymś, które zapychało mi wszystkie naczynia limfatyczne. Cała byłam opuchnięta. W moich żyłach krążyło pewnie sto innych chorób, każda była śmiertelna. Ale po cóż wymieniać – nieważne jakie gwoździe trzymają mnie w trumnie, i tak leżę.

Ludzie próbowali z początku walczyć, leczyć się, ale szybko sobie darowali. Byli bezradni. Weźmiesz antybiotyk na jedną bakterię, wykończy cię druga. Weźmiesz dwa antybiotyki – wykończy cię grzybica. Weźmiesz wszystkie możliwe leki – wykończy cię leczenie.

Wbrew deklaracjom składanym masowo chociażby przed 2012, ludzie nie korzystali z ostatnich dni pełnią życia. Nikt nie miał siły uprawiać seksu do upadłego w systemie każdy z każdym, ni upijać się, ni tańczyć aż do śmieci. Zwyczajnie nie było na to siły i ochoty. Ludzie snuli się po swoich domach, ulicach, patrzyli przed siebie niewidzącym wzrokiem. Widok makabryczny – setki nadgniłych, zdeformowanych ludzi łaziło po drogach czy leżało na schodach przedwojennych kamienic. Wypisz-wymaluj: zombie. Brakowało jedynie, by wołali „móóózg” i zjadali siebie nawzajem. Miast tego, ktoś od czasu do czasu kogoś objął, wymienił błahą uwagę, pogadał, poklepał po plecach. Szkoda, że przed apokalipsą nie byliśmy dla siebie tak mili jak teraz, gdy wszyscy jesteśmy żywymi trupami.

Nie było dla nas nadziei. A ten idiota sadził sobie teraz drzewo!

– Guciu, kochanie. Daj już sobie spokój. Nie ma przyszłości.

On zaś zdawał się być zupełnie głuchy.

– Spójrz na niebo, Sara. Jutro, najdalej pojutrze będziemy mieli burzę. Usiądziemy na ganku naszego domu, otworzymy wino i będziemy się nim raczyć, obserwując pioruny. Uwielbiam taką pogodę.

– PRZESTAŃ!

– Teraz wezmę się za malowanie płotu. W garażu mam ładny, hebanowy drewnochron. Spodoba ci się jego kolor. – Zakaszlał ciężko, wytarł krew w spodnie.

Zrozumiałam. Mój mąż nie chciał przyjąć do wiadomości, że umrze. Chciał być twardszy od apokalipsy. Ot, nic nieznaczące moralne zwycięstwo. Z drugiej strony…

Czułam, że łzy napływają mi do oczu. Co za idiota. Co za idiota!

– Guciu, kocham cię.

– Kocham cię, Saro.

Jego usta miały paskudnie krwisty smak.

***

Burza nadeszła pojutrze wieczorem. Mój mąż… mój mąż sobie spał. Zasnął. Leżał na schodach w zabawnej pozie. Ach, jaki on biedny, zmęczony, nawet nie dowlókł się do łóżka. Nie chciałam go budzić. Jak pioruny go nie obudzą, to ja tym bardziej nie dam rady. Wzięłam wino z barku, ale nie miałam sił go otworzyć. Trudno. Jak Gucio wstanie, to otworzy.

Siedziałam w oknie. Patrzyłam na pomalowany w połowie płot. Jutro Gustaw dokończy malowanie. Wzięłam nić, szydełko i zaczęłam tworzyć serwetkę. Będzie piękną ozdobą pod wazon przy telewizorze. Jak będę dziergać ją godzinę dziennie, uwinę się w tydzień.

Rozpadało się na dobre. Błyskawice błyskały raz po raz, oświetlając ulice pełne przechodniów. Twarze naznaczone guzami i plamami, oczy ociekające krwią. Sara, przestań! Zwyczajne twarze zwyczajnych ludzi. Wałęsali się, rozmawiali. Wesołe żywe trupy.

Nie, nie, co ja gadam. Wszystko u nich w porządku. Patrzcie, tam przecież idzie burmistrz. Hej, panie burmistrzu, dlaczego pan nie w ratuszu? Upadł na ziemię. Och, pewnie się potknął. Odwróciłam wzrok. Oczka w serwetce wychodziły mi troszkę nierówno.

Czułam się źle, bardzo źle. Skaleczyłam się szydłem. Na palcu pojawiła się różowa krew. Jaki piękny kolor. Jak urodzi mi się kiedyś córka, cały pokój pomalujemy jej na różowo. W kącie będzie stał różowy konik na biegunach, a na suficie przykleimy fosforyzujące gwiazdki. Będzie zachwycona.

Drżałam na całym ciele. Pewnie ze szczęścia. Czułam, że za chwilę, że zaraz… czułam się bardzo śpiąca. Chyba czas położyć się spać. Dowlokłam się do schodów, tuż obok Gustawa i zamknęłam oczy.

Kolorowych snów, skarbie.

Koniec

Komentarze

Proste, krótkie, w tych 5800 znakach mieścisz coś, co ludzie nieraz niepotrzebnie rozlewają na 30000 lub więcej znaków. Owszem, w niektórych miejscach dałoby się trochę rozbudować, ale nie jakoś specjalnie, jeśli ma być uniknięcie lania wody. A treść w to jest wpisana, takie poszukiwanie sensu, racjonalizacja, forma ucieczki, uspokajanie się.

 

Uwaga pozatekstowa:

 

"jak każda wojująca ateistka, czytywałam Biblię"

Osobiście mam wrażenie, że wojujący ateiści czytają Biblię równie rzadko jak tzw. "mohery". Oczywiście po obu stronach są wyjątki. Ale to na marginesie.

 

 

Emocjonalne i poruszające. Może trochę mi przeszkadzało długie tłumaczenie, co to się właściwie stało ze światem, ale końcówka w pełni to wynagradza. Dobry szort.

deviantart.com/sil-vah

Rzeczywiście szorciak pełen emocji i wzruszający. Im dalej, tym lepiej. Końcówka po gwiazdkach świetnie napisana. 

 

 

W powietrzu krążyły zmienione wiriony HIV, które zamiast białych krwinek, ostro hamowała cała hematopoezę. – coś się tu rozjechało. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Miła lektura, pomysłowo zmieściłeś interesujący temat w małej objętości tekstu.

 

Trochę dziwnie czytało się ten fragment:

Kto zaczął, po co, kto skończył? Teraz nie ma to najmniejszego znaczenia.

 

Można poprawić na:

Kto zaczął? Po co? A kto skończył? Teraz nie ma to już najmniejszego znaczenia.

 

Warto sprawdzić ten fragment dialogu:

– Teraz wezmę się za malowanie płotu. W garażu mam ładny, hebanowy drewnochron. Spodoba ci się jego kolor. – zakaszlał ciężko, wytarł krew w spodnie.

 

Prawdopodobnie powinno być bez kropki, czyli:

– Teraz wezmę się za malowanie płotu. W garażu mam ładny, hebanowy drewnochron. Spodoba ci się jego kolor – zakaszlał ciężko, wytarł krew w spodnie.

 

Albo::

– Teraz wezmę się za malowanie płotu. W garażu mam ładny, hebanowy drewnochron. Spodoba ci się jego kolor – powiedział. Wtedy zakaszlał ciężko i wytarł krew w spodnie.

 

Zaciekawiło mnie to opowiadania, płynnie się czytało. Twoje opowiadanie jest miłą odmianą w po typowych opowiadaniach post-apo. Jest w tym opowiadaniu jakaś świeżość w temacie, w treści zawarłeś nowe pomysły.

 

Niezły szort. Szalenie treściwy i pełen emocji. Nie wiem, czy można powiedzieć, że to przyjemna lektura, ale czytało się bardzo dobrze.

Udany debiut, ;)

 

– … ca­ły­mi dnia­mi. –> Zbędna spacja po wielokropku.

 

Spodo­ba ci się jego kolor. – za­kasz­lał cięż­ko, wy­tarł krew w spodnie. –> Zbędna kropka po wypowiedzi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niezwykle przyjemna lektura, choć wiem, jak to brzmi przy opisie zagłady ludzkości ;) Temat interesująco przedstawiony – bez szaleństwa, paniki, fajerwerków (typu ogólnoświatowa panika, plądrowanie). Opowiadanie jest spokojne, zgrabne i gładko się je czyta. Chwilowy „bunt” bohaterki również jest stonowany, a następująca po nim akceptacja oraz chęć zakłamania rzeczywistości (ta butelka wina zwłaszcza) jest ciekawym sposobem na zakończenie.

Dziękuję Wam wszystkim za lekturę i komentarze! Cieszę się, że Wam się podobało.

 

@śniąca – to był jeden z tych błędów, które powstają na skutek nanoszenia poprawek tuż przed wrzuceniem. Babol warty poprawienia, dzięki za czujność!

 

@regulatorzy & Geeogrraaf – zdajecie się być dla słowa pisanego tym, czym pasta polerska dla metalu. Wasza pieczołowitość w kwestii analizy technicznej tekstu jest zaskakująca i godna szacunku.

Kwestia kropki czy jej braku myślę dyskusyjna. Czy kaszel jest czynnością "gębową" (cytując za poradnikiem Nazgula) czy "niegębową" – nie jestem pewien. Z jednej strony kaszel wymaga ust, z drugiej strony – tutaj to tylko odruch, który nie służy do komunikacji czegokolwiek. Zostawię więc tak jak jest.

 

Burza nadeszła pojutrze wieczorem.

Może to nie błąd, ale dziwnie wygląda zestawienie "pojutrze" z czasem przeszłym. Burza nadeszła dwa dni później brzmi jakoś bardziej naturalnie. 

 

Przyjemny tekst, choć może takie określenie jest nie na miejscu w odniesieniu do opowiadania, w którym wszyscy umierają i to w taki sposób. 

Co do przesłania wilk wszystko powiedział, też odczytuję tekst w taki sposób i przekazuję wyrazy uznania, że w taki nienachalny sposób udało ci się to opisać i to używając niespełna sześciu tysięcy znaków. 

Można było jeszcze mniej, bo moim zdaniem nawiązanie do Biblii zbyt rozbudowane jak na taki szorciak i dość typowe jak na postapo. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Pliszko-Czajko, dziękuję za uznanie. Miło mi, że mogłam się przydać. ;)

 

Kwestia kropki czy jej braku myślę dyskusyjna. Czy kaszel jest czynnością "gębową" (cytując za poradnikiem Nazgula) czy "niegębową" – nie jestem pewien. Z jednej strony kaszel wymaga ust, z drugiej strony – tutaj to tylko odruch, który nie służy do komunikacji czegokolwiek. Zostawię więc tak jak jest.

Kaszląc, wydajemy odgłos kasłania, więc jest to jak najbardziej odgłos gębowy, tak jak mruknięcie, sapnięcie czy charczenie. Jednakowoż jest to Twoje opowiadanie i będzie napisane takimi słowami, które uznasz za najlepsze. Jeśli jednak zostawisz kropkę, didaskalia winieneś rozpocząć wielką literą.

Mam nadzieję, że ten zacny poradnik pozwoli Ci pozbyć się wszelkich wątpliwości: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wyśmienity szort! Doprawdy!

Emocjonalność postaci, jak i opisy ostatnich dni Gucia i Sary zdają się być niezwykle rzeczywiste i pełne treści. Historie ludzi chodzących po ulicach, ledwo żywych, bez wiary w przyszłość, głęboko poruszające, momentami aż łza niemal z oka wypływa. 

Mimo wszystko, wydaje mi się, że opowieść Sary była lekko wyjęta z historii. Można by pewnie ciut lepiej połączyć wszystko w spójną całość, ale poza tym tekst bardzo dobry! Zakończenie powala! :D

Dobry szorcik, spory ładunek emocji udało Ci się zawrzeć w tym krótkim tekściku. Tak się zastanawiam, czy w przypadku Gucia było to tylko wyparcie, bo przecież pociągnął za swoją wizją Sarę. Myślę, że dał jej dwa wspaniałe dni, w czasie których wszystko wydawało się być jak dawniej. Ja tu widzę raczej miłość, niż formę ucieczki.

Ode mnie też kliczek :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Mocny tekst, gęsto tu od emocji i ciekawych nawiązań do motywu apokalipsy w kulturze popularnej i biblijnego oryginałusmiley Momentami przypomina troszkę Melancholię von Triera, więc może nie jest pozytywnie, ale podobało się.

Bardzo przyjemny i pełen emocji utwór. :) Podoba mi się motyw apokalipsy, bardzo rozbudzający wyobraźnię, zwłaszcza teraz w dobie Corona wirusa. Fajnie, że mamy też dwie postawy, wyparcia wizji nadchodzącej śmierci oraz pogodzenie się z nią.

Napisałabym, że ładne, ale do treści nie pasuje ;-) Udany króciak, przyjemna lektura.

Zgrzytnęło mi tylko to “Co?!” z wykrzyknikiem z pierwszego dialogu, przesadna emocjonalność nie wyszła zbyt naturalnie.

It's ok not to.

Czytało się przyjemnie. Początek i końcówka sprawiły, że opis apokalipsy prezentuje się interesująco.. 

Dziękuję wszystkim powyżej za lekturę i komentarze :) 

Pliszka-Czajka, świetne opowiadanie!

Ludzkość spodziewa się końca świata na zasadzie eksplozji, czegoś wielkiego, a zagłada przychodzi po cichu… Pokusiłabym się o wnioski, że sami do niej doprowadziliśmy, ale nie wiem czy to nie byłaby nadinterpretacja.

Dobrze opisujesz naturę ludzką: perspektywa śmierci nie sprawia, że zaczynają cenić życie i z niego korzystać, tylko pogrążają się w marazmie i beznadziei. Wychodzi na to, że łatwiej jest umrzeć, niż żyć. 

 

Szkoda, że przed apokalipsą nie byliśmy dla siebie tak mili jak teraz, gdy wszyscy jesteśmy żywymi trupami. to bardzo wymowne.

 

Nie było dla nas nadziei. A ten idiota sadził sobie teraz drzewo!

Żona ma go za idiotę, a Gustaw był akurat najmądrzejszy z nich wszystkich:-) Miał plany, marzenia. I tak wszyscy umrzemy, on umarł szczęśliwy. Natomiast Sara zdaje sobie sprawę, że niedługo umrą, ale gdy ona w końcu przychodzi to jej nie dostrzega: mąż śpi, burmistrza się potknął. Wtedy zaczyna planować, tak jak wcześniej Gustaw. Czy chodzi o to, że w końcu zrozumiała to, co chciał jej przekazać? 

 

pozdrawiam:-)

Nie jest to może najbardziej oryginalna wersja końca świata, jaką czytałem, ale niewątpliwie broni się zarówno klimatem, jak i językiem (jedno z drugim pięknie powiązane).

Smutne, aktualne i dobre. Dobrze się czytało.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Mocne, emocjonalne i bardzo ładnie napisane. 

Mimo to czuję niedosyt. Para bohaterów staje w obliczu nieuchronnej śmierci. Znaleźli sposób, by umrzeć godnie i (w miarę możliwości) szczęśliwie. I… I tyle. To jeden z tych tekstów, które aż proszą się o jakiś zgrzyt (w znaczeniu fabularnym, nie stylistycznym, oczywiście) jakiś tłist, coś, co przełamie statyczną, oczywistą historię. Coś co spowoduje, że się zaskoczę, że zmienią sie zasady fabularnej gry. 

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że Twój zamysł byl dokładnie taki, nie inny, dlatego nie twierdzę, że tekst jest niedobry tylko dlatego, że nie spełnia moich oczekiwań fabularnych. Ale… Ale bardzo brakuje mi tego tlista. Czegoś oryginalnego. Bo opowieści o umieraniu to są miliony. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Fajnie sie czytało. Nie nazbyt oryginalne, ale dobre. Moim zdaniem gdyby wyciepać całe to tłumaczenie co sie działo na Ziemi i przemycić troszkę w dialogu, czytelnik i tak się domyśla, że to niezbyt utopijna wizja końca,  byłoby ciekawiej.

O, to jeszcze ktoś to czyta i komentuje :) Myślałem, że już zostało zapomniane pod warstwą nowych opowiadań. Jeszcze raz dziękuję wszystkim za lekturę i spieszę z bardziej rozbudowaną odpowiedzią!

 

@thargone: to jedno z opowiadań z serii: “mam dość motywu X”. Pisząc te opowiadanie byłem przesycony pastowym kultem “plot-twistu”. Wrzuciłem do internetu kolejną in-spe pastę z pięknym plot-twistem, nawet ładnie się przebiła – ale deszcz setek i tysięcy lajków nie dał mi żadnej satysfakcji, bo czułem, że rzuciłem coś aż nazbyt szablonowego. Że tworzę sztampę.

W tym momencie zapragnąłem opowieści prostej, nie próbującej nikogo na siłę zaskoczyć. Bez gonitwy za czymkolwiek. Opowiadania zatrzymującego na chwilę w miejscu. Bez używania sprawdzonych, literackich wihajstrów. Nie arcydzieło. Nie prawdę objawioną. Trochę prostych, szczerych emocji i nic ponadto. Takie pisanie wiersza prozą. Wciskanie plot-twistu może i podniosłoby wartość opowiadania, ale zabiłoby mnie jako artystę. Pisanie tego było jak terapia. 

 

@pawelek: być może i racja. Niemniej, zwyciężył we mnie denerwujący dryg do gruntownego tłumaczenia kwestii okołobiologicznych :)

 

@Olciatka: to prawda. To wszystko prawda.

Proste, krótkie, podobało misię. Dobre! :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej, nie ścieraliśmy się jeszcze :)

 Za jakieś dwa lata będzie całkiem wysokim drzewkiem.

Optymista :)

 będą przesiadywać w nim

Szyk: będą w nim przesiadywać. Tak naprawdę jest bardziej naturalnie, nie rozumiem, dlaczego wszyscy pchają te krótkie, akcentowane słowa na koniec.

 To-nie-ma-sensu!

Jesteś pewien? To znaczy, tego zapisu?

 czytywałam Biblię

Zaraz, to nie Gucio jest naszym oknem na ten świat?

 zamiast niszczenia białych krwinek

Zamiast niszczyć białe krwinki. Czasownik z czasownikiem legnie ;)

 Krew chorych była pusta

Hmm.

 nadzwyczaj antybiotykoopornych

Na co Ci to "nadzwyczaj"? Odpornych i już.

 Weźmiesz wszystkie możliwe leki – wykończy cię leczenie.

yes

 Wbrew deklaracjom składanym masowo chociażby przed 2012, ludzie nie korzystali z ostatnich dni pełnią życia.

Strasznie nieudane to zdanie (na tle poprzednich, które były dobre). Zrozumiałe, ale niezgrabne.

 ni upijać się, ni tańczyć

"Ni" jest dziwnie wysokie w tonie.

 Brakowało jedynie

"Jedynie" też.

 Miast tego

I "miast". To nie jest tekst na takie słowa. A, i przecinek po tym – niepotrzebny.

 On zaś zdawał się być zupełnie głuchy.

"Być" jest anglicyzmem, a ton tego zdania też nie pasuje do tematu. Mówi zwyczajna dziewczyna, nie? Czy zwyczajne dziewczyny tak się wyrażają? Jak bohaterki romansów? Ta konkretna nie wydaje mi się romantyczką.

 zaczęłam tworzyć serwetkę

Robić serwetkę. Nie "tworzyć", to nienaturalne.

 Będzie piękną ozdobą pod wazon

Hmm.

 Oczka w serwetce

Na szydełku robi się słupki :)

 Skaleczyłam się szydłem.

Szydełka nie są ostre (oprócz tych specjalnych, które są). I nie są tym samym, co szydła, tak, jak stołki nie są tym samym, co stoły.

 

Mało odkrywcze, ale porządnie odrobione i emocjonalnie nośne. Przyzwoita rozgrzewka. Co będzie dalej?

 Może to nie błąd, ale dziwnie wygląda zestawienie "pojutrze" z czasem przeszłym. Burza nadeszła dwa dni później brzmi jakoś bardziej naturalnie.

Tak samo pomyślałam, ale potem zwątpiłam. Doprawdy nie jestem pewna.

 Przyjemny tekst, choć może takie określenie jest nie na miejscu w odniesieniu do opowiadania, w którym wszyscy umierają i to w taki sposób.

https://www.youtube.com/watch?v=frAEmhqdLFs

 Kaszląc, wydajemy odgłos kasłania, więc jest to jak najbardziej odgłos gębowy, tak jak mruknięcie, sapnięcie czy charczenie.

W sumie tak, ale czynnością "gębową" byłoby wtedy także żucie. I bekanie :) o innych nie wspominając. Myślę, że za "gębowe" powinniśmy uważać tylko czasowniki opisujące samo mówienie i porozumiewanie się (co, jeśli bohater mówi w języku migowym?)

 Ludzkość spodziewa się końca świata na zasadzie eksplozji, czegoś wielkiego, a zagłada przychodzi po cichu…

Ludzie w ogóle spodziewają się huku, a skomlenie ich rozczarowuje. Nie wiem, dlaczego, a sama tego doświadczam. Dziwne, nie?

 Wychodzi na to, że łatwiej jest umrzeć, niż żyć.

Bo tak jest.

 Myślałem, że już zostało zapomniane pod warstwą nowych opowiadań.

Nie widziałeś mojej kolejki… wiszą w niej teksty z zeszłego roku :)

 Wciskanie plot-twistu może i podniosłoby wartość opowiadania, ale zabiłoby mnie jako artystę.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Szort czytało się wspaniale. Osobiście tego szukam. Mało słów, dużo poezji, przewrotnie parafrazując Świetlickiego.

P.S.

W miarę czytania, coraz mocniej rezonował mi klimat dwóch niedawno przeczytanych opowiadań Stefana Króla ze zbioru “Bazar złych snów”. “Letni grom” oraz “Kiepskie samopoczucie”.

I u Ciebie i u SK w tych powyżej podjęty temat: natura ludzka w obliczu śmierci, przedstawiony w sposób fascynujący.

Pozdrawiam!

JO

JO

Oj, rzeczywiście, tekst bardzo na czasie. I nie na czasie jednocześnie, skoro epidemia jest naszą codziennością i jest równie niespektakularna, co dziwaczna i niepokojąca. Nie mniej jednak – ciekawie czytać opowiadania o pandemii w trakcie pandemii :)

Dobre. Przygnębiająca wizja końca świata, gdzie ludzie są tak wyczerpani chorobą, że nawet nie korzystają z życia i nie walczą. Bardzo ciepła relacja małżeństwa, próby zahaczenia się o codzienność i plany na przyszłość w obliczu rychłej śmierci. Udało Ci się stworzyć naprawdę poruszający obrazek. Może mało subtelny – ale z drugiej strony, bardzo emocjonalny i zapadający w pamięć. Jeszcze te detale – smak krwi podczas pocałunku, oczka w robótce, które nie wychodzą. Naprawdę ładne i trochę ściska za gardło.

 

Za młodu, jak każda wojująca ateistka, czytywałam Biblię. 

Oj, czy wojujący ateiści czytają Biblię? Szanuję tych, którzy tak, bo dobrze jest znać coś, z czym się walczy – ale to chyba jednak rzadkość. 

Kurde, miałem odpisać, zostawiłem na później, zapomniałem. Ale teraz sobie przypomniałem i odpisuję!

@Tarnina

Spokojnie, będę mógł się poznęcać odwetowo na Twoim :)

Tak aby nie rozwlekać i nie odpisywać na absolutnie wszystko:

 Krew chorych była pusta // Hmm

Jak miałem przyjemność pracować jakiś czas w analizie krwi, to dokładnie tak mówiliśmy na krew, w której wszystko było poniżej normy. Szczególnie jak mieliśmy krew chorych na białaczkę – to była regularna walka o każdy pieprzony leukocyt. Krew ludzi z anemią – no serio, różowiutka. Wszystko opisuję tak, jak widziałem i tak, jak rozmawialiśmy sobie o krwi różnych pacjentów.

 nadzwyczaj antybiotykoopornych

Antybiotykooporność antybiotykooporności nierówna. Zwykle zależy ona od aktywności enzymów, którymi bakterie w jakiś sposób radzą sobie z antybiotykiem. Ładnie wygląda to przy testowaniu antybiotyków na szalce Petriego.

Czym w przyszłości zastąpimy antybiotyki? – ciekawe.org – ciekawe.org

 

To jakieś randomowe zdjęcie z google.images, ale ładnie zobrazuje to co chcę powiedzieć. Spójrz na hodowle po lewej i hodowle po prawej stronie. Im dalej od tabletek, tym (siłą rzeczy) niższe stężenie antybiotyku. Aby zniszczyć bakterie po lewej, wystarczy niewielkie stężenie. Dla bakterii po prawej – zabójcze stężenie będzie wyższe (tak na ślepo, najprawdopodobniej mamy tu przetestowanych kilka różnych antybiotyków). W ten sposób łatwo można sprawdzić, który szczep jest mniej oporny, a który bardziej oporny na dany antybiotyk. A skoro oporność na antybiotyk można stopniować – mogą być i szczepy “nadzwyczaj antybiotykooporne”.

Jeśli chodzi o serwetkę: https://swojewdomu.pl/oczko-scisle-zamykajace/

Prawda, szydełkiem ciężko się skaleczyć. Prawda, pomyliłem szydło z szydełkiem. Ale że potrzebowałem skaleczyć Sarę, więc trudno, szydełko stało się ostre. Swoją drogą, ten właśnie błąd merytoryczny pozwolił kiedyś czytelnikom ustalić, że na pewno nie pisała tego kobieta. Pozwól, że zostawię go na pamiątkę :)

Jeśli chodzi o porady dotyczące stylu/rytmu: sprzeciw odnotowałem. Nawet postanowiłem zrobić mały eksperyment. Zrobiłem sobie wersję, w której naniosłem zasugerowane przez Ciebie poprawki i schowałem do szuflady na jakieś pół roku. Potem, już świeżym i niezbiasowanym okiem będę mógł zobaczyć, która wersja brzmi lepiej. Ciekaw jestem wyniku tego eksperymentu.

 

@Janek & Artemisia

Dziękuję, że podzieliliście się swoimi wrażeniami, cieszę się, że się Wam podobało :)

 

Szczerze rzekłszy, najbardziej inspirowałem się “Ostatnim brzegiem”, którego jednak nawet nie przeczytałem. Dawno temu wpadł mi w rękę felieton, w którym autor wspominał o opowiadaniu, w którym ludzie szykowali się na nuklearną zagładę robiąc zupełnie codzienne rzeczy. Ten dość lakonicznie opisany obraz utknął mi w głowie tak głęboko, że po kilku latach wykiełkował właśnie w tym opowiadaniu. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że rzeczoną powieścią był właśnie “Ostatni brzeg”.

 

A jeśli będę miał okazję, chętnie rzucę na te Kingowe opowiadania, dzięki za cynk!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Spokojnie, będę mógł się poznęcać odwetowo na Twoim :)

 Jak miałem przyjemność pracować jakiś czas w analizie krwi, to dokładnie tak mówiliśmy na krew, w której wszystko było poniżej normy.

A, to wszystko jasne. Żargon. Z żargonem kłopot jest taki, że z definicji rozumieją go tylko przedstawiciele grupy, w której funkcjonuje. Chociaż akurat "pusta krew" jest dość obrazowa, moje zastrzeżenie wynikło stąd, że nie znałam takiego frazeologizmu.

 Antybiotykooporność antybiotykooporności nierówna.

Czekaj, czekaj, to jest "oporność" czy "odporność"? Bo skoro "oporność", to masz rację. A ja muszę wreszcie iść po nowe okulary…

A teraz to, na czym ja się znam, a Ty chyba nie :P

 Jeśli chodzi o serwetkę: https://swojewdomu.pl/oczko-scisle-zamykajace/

Tak, wiem, co to jest oczko ścisłe. Ale całej serwetki nijak oczkami ścisłymi nie przerobisz, chyba, że chcesz, żeby wyglądała tak:

Oczka ścisłe służą głównie do zamykania okrążeń i przytwierdzania w miejscu pętelek (które można zrobić oczkami łańcuszka, przyznaję), np. żeby powstała pikotka (dekoracyjne fiu-bździu z kilku pętelek), zob. ten, jakże prosty i pomocny diagram:

 Swoją drogą, ten właśnie błąd merytoryczny pozwolił kiedyś czytelnikom ustalić, że na pewno nie pisała tego kobieta. Pozwól, że zostawię go na pamiątkę :)

Pozwolę XD

Ciekaw jestem wyniku tego eksperymentu.

O, ja też. Zobaczymy, co z tego wyrośnie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Zmieścić tak wiele emocji w tak krótkiej formie to sztuka. Bardzo dobre opowiadanie. Poruszające. Niepokojące. Wzruszające. Myślę, że zostanie w mojej głowie na dłużej.

Każdy koniec daje szansę na nowy początek...

No, nie jestem targetem – pozostaję o(d)porna na emocje, a tu właściwie nic innego nie ma. Ale rozumiem, że tekst może się ludziom podobać.

Nie znam się, ale wydaje mi się, że drzewa (zwłaszcza dęby) rosną o wiele wolniej niż Gucio opowiada.

Babska logika rządzi!

Nie znam się, ale wydaje mi się, że drzewa (zwłaszcza dęby) rosną o wiele wolniej niż Gucio opowiada.

O to chodzi – optymista :) Zresztą, zależy. Robimy tu u mnie eksperymenta z pestkami brzoskwini: stratyfikujesz pestki (wsadzasz do woreczka z ziemią, odrobinę wilgotną, i do lodówki na parę miesięcy) wyjmujesz i sadzisz to, co puściło korzonek (wywalasz to, co spleśniało). Zeszłoroczna ma już jakieś trzydzieści centymetrów i zdecydowanie trzeba ją będzie jesienią przenieść na dwór. Zobaczymy, czy przeżyje.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Brzoskwinie to jedno, a dzikie drzewa drugie. Tuczniki w końcu rosną szybciej niż dziki, nie?

Coś mi się obiło o uszy, że coś, co kilkadziesiąt lat temu temu było żołędziem, ciągle może być niewielką siewką. No, ale tu jeszcze sporo zależy od otoczenia – czy czai się w cieniu olbrzyma, czy olbrzym padł i drzewko wykorzystuje okazję…

Babska logika rządzi!

No, ale tu jeszcze sporo zależy od otoczenia – czy czai się w cieniu olbrzyma, czy olbrzym padł i drzewko wykorzystuje okazję…

Tak, chyba czytałam tę samą książkę.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Widzisz, ja chyba nawet nie czytałam, tylko rozmawiałam z kimś, kto czytał.

Babska logika rządzi!

Asylum?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

To pytanie do mnie? Nie, to była osoba spoza portalu. Taaak, zostało jeszcze parę takich. ;-)

Babska logika rządzi!

… nieeeeeeeeeee! XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

“Sekretne życie drzew”, Peter Wohlleben. Pierwsza książka o drzewach i nie tylko (bo grzyby też), którą czytałam, właściwie słuchałam, bo audio. Wtedy zrozumiałam, o co chodzi. Pięknie napisana i fascynująca. Gadaliśmy o tym na forum z @tsole.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Emocje to papier lakmusowy ludzkiej natury. Dęby, pełna zgoda, niech rosną we właściwym tempie;)

Dla autora raz jeszcze słowa uznania.

Pozdrawiam!

JO

JO

Autor to już nas nie odwiedza :-(

Pewnie zajęty, Olciatko. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Pewnie tak, Asylum:-)

A może odleciał do cieplejszych krajów? ;-)

Babska logika rządzi!

I nasze już cieplejsze, więc…

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Więc może wkrótce wróci:-)

Nowa Fantastyka