- Opowiadanie: matprz99 - Łąka

Łąka

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Łąka

Mężczyzna rozejrzał się dookoła. Znajdował się na niskim wzniesieniu, a wokół niego rozpościerała się łąka pełna kwiatów. Z otoczenia nie dochodził śpiew żadnych polnych ptaków, jedynie szelest wiatru przedzierającego się nisko przez gęstą trawę.

Nagle rzucił się pędem w dół zbocza, depcząc wszystko na swojej drodze bosymi stopami. Miał wrażenie, jakby biegł po bardzo miękkim, puszystym dywanie.

Co jakiś czas schylał się i wyrywał rośliny, wymachując przy tym ochoczo rękami, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co się z nim dzieje. Nagle zawadził o wyjątkowo mocny pęd i przetoczył się po trawie. Zdyszany zaczął robić orzełka, jakby znajdował się na grubej warstwie śniegu. Efekt nie był całkiem zły, trawa bowiem dobrze się odkształcała.

Znów stojąc, popatrzył za swoimi śladami, jednak prawie nie było ich widać. Nawet trawa, w którą upadł, już się podnosiła.

Po chwili w ogóle nie było można poznać, że ktoś tu wcześniej hasał. Krajobraz niszczyły tylko porozrzucane na trawie, wyrwane wcześniej rośliny, które poruszały się coraz dalej niesione przez wiatr.

Stało się coś dziwnego – pomyślał mężczyzna. Kompletnie nic nie pamiętam, nie wiem, co tu robię, ani właściwie gdzie jestem. Znów usiadł na trawie, podciągając kolana pod brodę. Starał się znaleźć jakiś mały punkt zaczepienia, którego mógłby się uchwycić.

Trzeba przyznać samopoczucie mam jednak wyjątkowo dobre. Ha, pamiętam Kasię. Kłóciliśmy się, ale o co, hm. A tak, chodziło o to, że nie mogę zostać w domu.

-Jestem Robert J… Robert Jabł… – Czuł, że ma to na końcu języka.

Dobra spróbujmy inaczej, pomyślał. Mam żonę… tak mam. Katarzyna. Tak, to też się zgadza. Katarzyna Jabłońska.

-Jabłoński. Jestem Robert Jabłoński – ryknął, zwracając się do bezchmurnego nieba.  – Niech to ktoś cholera zapisze – opuścił głowę na kolana, patrząc przed siebie.

Dobra, więc wróćmy do tematu. Zaraz, co to było. A tak, dom, wyszedłem. Trzasnąłem drzwiami, nie bardzo pamiętam. Poszedłem w stronę schodów i hm… no właśnie i co dalej. Nie przypominam sobie, żebym schodził. Dziwne, bardzo dziwne, ale na pewno pamiętam schody.

Zaczął obmacywać sobie dokładnie głowę, starając się nie przeoczyć pacami żadnego skrawka skóry. Czekał na ukłucie bólu. Niczego nie poczuł.  

Czyli nie oberwałem czymś mocnym po głowie. W sumie po czymś takim raczej nie miałbym tak dobrego samopoczucia prawda? To może strzałka z jakimś prochem. Pistolet na strzałki czy może takie coś, czym strzelają Indianie do małp, zaraz… jak to się nazywa. Zresztą mniejsza z tym.

Znów zaczął się obmacywać, tym razem w poszukiwaniu małej dziurki po strzałce. Kiedy znów nic nie znalazł, stwierdził, że nie wyklucza tej opcji.

Tylko po co? Ktoś potrzebował szczurów doświadczalnych do eksperymentu? Może to wszystko nie jest prawdziwe. Może jestem nafaszerowany prochami i teraz ktoś ma niezły ubaw. Kurwa przecież nie porwali mnie kosmici.

– Hej, jeśli ktoś mnie tam słyszy, to czy można to wyłączyć? Jestem uczciwym obywatelem do cholery, płace podatki i nikt nie ma prawa mnie bezprawnie przetrzymywać, karmiąc jakimiś prochami. Hej ludzie dość już zabawy – nikt jednak nie odpowiedział.

Zdawało mu się, że wiatr przybrał na sile i zrobiło się nieco chłodniej. Ubrany tylko w lnianą koszulę z krótkim rękawem i spodnie za kostkę również lniane, odczuł chłód.

Co mam zrobić, co mam zrobić, coś przecież muszę, rozmyślał gorączkowo. Starał się przypomnieć sobie, jak się tam znalazł, ale to nie było proste. Pierwsze co pamiętał, to jak stoi i patrzy na łąkę.

Kurde to było jakieś pół godziny temu, co było wcześniej? Jak długo tak stałem?

– O mój Boże, zostałem zahipnotyzowany – powiedział nagle.

Tak, na pewno tak, hipnoza jest odpowiedzią. Zahipnotyzowali mnie, żebym zasnął, podali jakieś prochy dla wzmocnienia efektu i wywieźli tutaj. Kiedy się obudziłem, nadal musiałem być w czymś w rodzaju transu. Pewnie kazali mi zapomnieć, odliczyli od dziesięciu do zera, powiedzieli, żebym trochę odczekał i zaczął się powoli budzić. O cholera. Tak się nie robi. Nie w świecie, w którym żyję. Nie w Polsce. Po prostu nie.

Cokolwiek mu podali, przestało już działać. Pomyślał sobie, że mimo wszystko powinien wstać i iść przed siebie. Ta cholerna łąka kiedyś się przecież skończy i może dotrę do jakiejś drogi, może być polna, one w końcu też dokądś prowadzą, prawda?

Dźwignął się na nogi i jeszcze raz rozejrzał dookoła. Zaczął iść, jak mu się wydawało na zachód. Zachód to przecież cywilizacja pomyślał, co trochę podniosło go na duchu.

Cały czas starał się analizować sytuację i wciąż docierał do tych samych wniosków. Jedyne co mógł w tej chwili robić to podążać przed siebie. Użalanie się nad sobą wydało mu się dosyć głupią opcją. Stwierdził, że musi pozostać czujny, żeby przez przypadek czegoś nie przeoczyć.

Przeszedł około kilometra, a krajobraz nie zmienił się prawie w ogóle. Raz wydawało mu się, że kątem oka zauważył jakiś ruch, ale kiedy odwrócił się i ruszył w tamto miejsce, nic tam nie było. Co prawda trawa się poruszała, ale uznał, że to raczej przez wiatr niż coś innego. Wydawało się dziwne, że jak dotąd nie wypłoszył żadnych zwierząt, choćby bażanta, czy zająca.

– Tu nie ma nawet żadnych motyli – powiedział szeptem do siebie. –Przecież na łąkach powinno się roić od motyli. A pszczoły? Przecież tu jest od cholery kwiatków, więc gdzie są te pszczoły – im bardziej starał się zrozumieć, tym bardziej dochodził do wniosku, że to jest całkowicie bez sensu.

***

Mężczyzna imieniem Robert postanowił, że od teraz będzie starał się o niczym nie myśleć i skupić na podążaniu naprzód monitorując wzrokiem przestrzeń dookoła. Trawa może i była nadzwyczaj wysoka, ale przecież nie aż tak, żeby się w niej zgubić i minąć drogę przechodząc tuż obok. Teren wokół wydawał się niezbyt zróżnicowany, cały czas tylko w miarę płaska łąka z nielicznymi, dość niskimi wzniesieniami. To, na którym stał, kiedy się ocknął, można było uznać za najwyższe.

Wciąż brak śladu jakiegokolwiek życia z wyjątkiem roślin. Jak już wcześniej zauważył, nawet owady nie były częścią tutejszego ekosystemu.

Robert zatrzymał się nagle. Powiódł niewidzącym wzrokiem dookoła. Otaczał go zewsząd kolor żółty, co skupiło jego uwagę. Pochylił się, zerwał łodyżkę i podsunął sobie ten okaz przed oczy.

– Mlecz – powiedział z zadumą i znów się rozejrzał. – Ta część łąki jest pokryta setkami mleczy. Czy na łące powinno rosnąć tyle mleczy? – nie wiedział. – Pewnie mają monopol. – Spróbował się roześmiać, ale nie bardzo potrafił. Wyszło mu tylko lekkie prychnięcie. Wyrzucił kwiatek za siebie.

Nigdy nie lubiłem mleczy, pomyślał. To przez tę ciecz, która wypływa jak się je złamie. Oblepia całe palce, a później nie można tego odmyć mydłem.

– Mydło – westchnął – ile dałbym, żeby się teraz umyć, wystarczyłby zwykły prysznic – czuł, że cały spływa potem, jest nim wręcz oblepiony.

Usiadł i już miał zacząć badać stan swoich delikatnych bosych stóp nieprzywykłych do chodzenia bez butów, kiedy nagle coś usłyszał. I nie był to bynajmniej wiatr. Przynajmniej taką miał nadzieje. Zamarł w bezruchu i czekał. Nie śmiał się podnieść, chociaż trwa, była tak miękka, że nie wydałaby żadnego dźwięku. I znowu, jakiś odległy dźwięk. Głos. Ludzki głos pomyślał, ale na litość boską czemu tak daleko. Wstał, rozejrzał się i jest. Ludzka postać idzie w jego kierunku, a raczej biegnie. On też zaczął biec.

– Hej, halo – wrzeszczał, wymachując rękami.

– Co to za miejsce? – pada pytanie, kiedy dwoje ludzi stanęło naprzeciwko siebie. Zadała je kobieta. Była szczupła i wysoka z długimi blond włosami, wyglądała na około trzydzieści pięć lat.

– Staram się iść przed siebie z dobrych pięć godzin i nic tylko trawa i te głupie kwiatki dookoła, chociaż cały czas się zmieniają. Widzę, że tu są mlecze, a wcześniej mijałam stokrotki. Tak w ogóle to Anna Maj – Z uśmiechem wyciąga rękę do mężczyzny.

– Robert Jabłoński. Nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy, ale wiem, że byłem zahipnotyzowany. Jestem tego pewien.

– Hipnoza? Sam pan na to wpadł? W sumie może i tak. Kiedy pana zobaczyłam, miałam nadzieję, że czegoś się dowiem, ale kiedy teraz tak na pana patrzę, to mam wrażenie, że wie pan tyle samo co ja.

– Ja nie widziałem tu stokrotek – rzucił nawet się nad tym nie zastanawiając.

– No tak. – Roześmiała się. – Czyli ja wiem więcej. 

– Zobaczyła mnie pani? Kiedy? – spytał Robert, nagle przytomniejąc. – Skoro szła pani za mną, trzeba było zawołać wcześniej.

– Mam pomysł, chociaż może zbyt śmiały – powiedziała ignorując pytanie – Czy możemy sobie mówić po imieniu? Zawsze, kiedy poznaje ludzi, w powiedzmy moim przedziale wiekowym, od razu pytam, czy możemy przejść na ty. Tak jest prościej, prawda?

– Zgadzam się. Robert – mówi mężczyzna i wyciąga rękę.

– Anna, dla znajomych po prostu Ania.

– Jak się tu znalazłaś, wiesz może? – zapytał po chwili Robert.

– Nie, ale przypominam sobie, że biegałam. Poranny jogging przed pracą. To ostatnie co mogę sobie przypomnieć, potem już jestem tu. Co dziwne, nie obudziłam się ze snu, ani nic takiego, po prostu nagle zdałam sobie sprawę, że jestem świadoma. Wiesz, co robiłam? Tarzałam się po trawie jak mała dziewczynka. I nagle przyszła mi do głowy myśl: co ja do diaska wyrabiam.

– Niech zgadnę: poczucie błogości?

– Właśnie, coś takiego przyjemnego wypełniało mnie od środka, ale potem przeszło i czułam się tak potwornie zdezorientowana. Próbowałam sobie coś przypomnieć, ale to przychodziło mi ze szczególnym trudem, tylko ten jogging i jeszcze, że pomachałam gazeciarzowi. Pamiętam, jak się do mnie uśmiechał. W końcu podczas spaceru wszystko zaczęło powoli znów ustawiać się na swoich miejscach.

– Hm… czy nie wydaje ci się, że to troszeczkę przewidywalne?

– Niby co?

– No wiesz. To – pokazuje rękami dookoła. – Wydaje mi się, że to może być jakiś eksperyment pseudonaukowy. Mamy kobietę i mężczyznę samych w jakimś miejscu. Najpierw muszą się znaleźć, a później kto wie?

– Myślisz, że my możemy… być obserwowani? Przez UFO czy rząd?

– To nie jest wcale zabawne. Skoro ktoś porywa ludzi i umieszcza w takim jak to miejscu, to musi to robić po coś.

– Jasne i podglądają nas satelity szpiegowskie? Takie, które z kosmosu mogą wypatrzeć pyłek na kwiatku? A więc to musi być rząd. Tak, to na pewno rząd – Anna wydaje się być rozbawiona.

– Robercie obecnie wydaje mi się raczej, że nieważne jest, to kto nas tu wsadził ani po co. Uważam, że ważniejszym pytaniem jest to, jak się stąd wydostać. Myślałeś może nad tym, co? – Patrzyła na niego z pochyloną głową.

– Próbowałem iść na zachód, dopóki nie natrafię na jakąś drogę – odparł.

– Ja też wpadłam na to, żeby ruszyć cztery litery, jak już wspominałam, ale na razie nic nam z tego nie wyszło.

– Znaleźliśmy siebie, to nie jest nic – starał się wpaść w optymistyczny ton.

– Masz rację, we dwójkę jest raźniej – pokiwała powoli głową. – Więc, co robimy dalej? Może jak znaleźliśmy siebie, to znaczy, że jest tu więcej takich jak my, nie sądzisz? Uważam, że powinniśmy iść dalej w tym samym kierunku.

– Tak, ale chciałem trochę odetchnąć – pochylił się i klapnął na trawę, wyciągając nogi przed siebie.

– No skoro tak to ja też dam odpocząć nogom – odparła, kładąc się na boku z głową opartą na dłoni.

– Swoją drogą, czy to nie dziwne, że jesteśmy boso? Zupełnie tego nie rozumiem. A ty? – Popatrzyła na Roberta, unosząc lekko brwi.

Mężczyzna dopiero po chwili zauważył wpatrzony w siebie wzrok.

– Co mówiłaś? – pyta szybko.

– O butach, nie mamy żadnych butów.

– Tak rzeczywiście, to trochę dziwne.

– Gdzie byłeś?

– Hm?

– Przed chwilą, gdzie byłeś, czyżby coś zaczęło ci świtać?

– Przypomniałem sobie ostrzejszą wymianę zdań z moją żoną, zaraz przed tym – wyrzucił rękę nad siebie. – Prosiła mnie, żebym został tamtego wieczoru w domu. Przygotowała przekąski, był popcorn, na stoliku leżał ostatnio kupiony film, którego nie zdążyliśmy jeszcze obejrzeć, podobno strasznie pikantny. Chciała, żeby było tak jak dawniej…

– Ale musiałeś wyjść – weszła mu w słowo Anna.

– Tak właściwie to nie musiałem, pracujemy w firmie z kilkoma kolegami nad dość ciekawym projektem, już prawie kończymy i tamtego dnia wcale nie byłem tam tak bardzo potrzebny. Mogłem sobie to wtedy odpuścić.

– Więc dlaczego nie chciałeś zostać?

– Właściwie to nie wiem, może po prostu nie miałem ochoty. Jest też druga strona. Wiesz, chyba coś się zaczyna między nami psuć. Między mną a Kasią. To już nie to samo co kiedyś, zaraz po ślubie. Tak naprawdę to jesteśmy małżeństwem tylko od sześciu lat, ale wydaje się, jakby to trwało znacznie dłużej – uśmiecha się ponuro.

– Musisz to przeczekać, ale nie staraj się uciekać w pracę. Tak wiem, oklepany frazes, ale spróbuj się bardziej zbliżyć do żony, pomimo że na razie nie masz ochoty, możesz zmienić zdanie. Ok. Koniec rozmawiania o problemach świata zewnętrznego – mówi i podnosi się na nogi – jeszcze moment i sama zacznę ci o sobie opowiadać. No, ruszaj się – posłała mu lekki kuksaniec w bok.

– Dobra, dobra wstaję – Robert też zaczął się podnosić. – Zadowolona?

– Jak najbardziej. A teraz ruszamy. Uwaga wyznaczam kierunek. Tam! – wskazała palcem w stronę gęstszego skupiska mleczy.

– Ile masz lat? – zapytał Robert, nagle skupiając uwagę na jej twarzy.

– A na ile lat wyglądam? – Anna marszczy czoło i przybiera poważną minę, jednak jej oczy cały czas się śmieją.

– Dwadzieścia – odpowiada mężczyzna szybko – i co zgadłem?

– Ha, ha, ha. Nie zgadłeś, niestety już trzydzieści siedem.

– Naprawdę nie wyglądasz – starał się mówić szczerze, chociaż odniósł wrażenie, że chyba powinien powiedzieć coś innego.

– A ty?

– Czterdzieści skończę w listopadzie.

– A więc ty też nie jesteś taki młody, na jakiego wyglądasz – Anna wzdycha i rusza powoli przed siebie.

Robert po chwili do niej dołącza i zaczynają iść ramię w ramię po niekończącej się łące.

***

Szli przed siebie już jakiś czas, starając się zagaić rozmowę. Kiedy padało pytanie, następowała szybka odpowiedź i znów panowała cisza. Można było odnieść wrażenie, że pytający tracił wątek już w momencie artykułowania pierwszego dźwięku.

– Skąd pochodzisz Anno, chyba nie mówiłaś? –Mężczyzna znów spróbował.

– Tak, masz rację chyba rzeczywiście nie. Z Wrocławia, mieszkam na przedmieściach.

Znów nie wiedział co dalej powiedzieć, więc pozwolił trwać ciszy.

– A ty skąd jest… oj! – Podskoczyła nagle. – Hej coś leży tu w tej gęstej trawie, widzisz? – Wskazała podłużny kształt, o który zawadziła prawą stopą. – Prawie wywinęłam orła, widziałeś?

Robert podszedł bliżej i zaczął się przyglądać wystającemu czemuś, kiedy nagle dostrzegł ruch. Zauważył postać, przewracającą się z boku na bok.

– Hej to człowiek, to była noga tego człowieka – podszedł bliżej. – To facet. Wygląda na ogromnego.

Anna podeszła bliżej.

– Chyba śpi – powiedziała, patrząc, jak brzuch leżącego powoli podnosi się i opada.

Nagle usłyszeli stłumiony warkot.

– I do tego chrapie – dorzuciła kobieta. – Ma problem z przegrodą nosową. Robercie, trzeba go chyba obudzić, nie? – Spytała, podnosząc pytający wzrok na mężczyznę stojącego obok.

– Mhm, chyba trzeba. – Przykucnął i zaczął potrząsać ramieniem obcego. – Niech to szlag, śpi jak zabity.

– Daj, ja spróbuję. – Anna pochyliła się nisko nad śpiącym i zaczęła uderzać go po twarzy dłonią. – Proszę pana, hej, proszę pana, proszę się obudzić.

Nic poza donośnym chrząknięciem nie udało się jej wskórać. Postanowiła użyć siły.

Zamachnęła się i pozwoliła ręce spaść z całym impetem na policzek pochrapującego mężczyzny. Oboje z Robertem patrzyli, jak śpiący otwiera szybko oczy i rozgląda się dookoła.

– Ouuuu – wymamrotał leżący i przyłożył sobie dłoń do twarzy.

– Za co? – Zapytał i spróbował usiąść.

– Przepraszam najmocniej, ale trudno pana dobudzić i …– nie dokończyła.

– Wie pan może, co tu jest grane? – Zapytał Robert od razu bez zbędnych ogólników, uważnie przyglądając się twarzy nieznajomego. – Gdzie jesteśmy?

– Ja… ja nie wiem, jak się tu znalazłem. Nagle nieoczekiwanie obudziłem się tutaj, chociaż obudziłem, to nie jest najlepsze sło…

– Taa, też to przerabialiśmy – wtrącił się Robert. – Niech pan mówi dalej.

Siedzący mężczyzna popatrzył na niego, mrużąc oczy.

– A więc obudziłem się tu na tym polu i z początku miałem zupełną pustkę w głowie. – Zaczął relacjonować nieznajomy – Miałem nawet problem, żeby sobie przypomnieć, jak mam na imię, nie wspominając o nazwisku. Siedziałem tak dobrych kilka minut i zastanawiałem się, kim jestem. A potem bach, wszystko zaczęło wracać. W końcu wstałem i zacząłem chodzić w kółko, wołając, żeby ktoś się odezwał albo cokolwiek. Jestem typem, który łatwo panikuje, wiecie. Wołałem nawet swojego brata. W końcu dałem spokój, znowu usiadłem i chyba musiałem się trochę zdrzemnąć.

Mężczyzna umilkł i wodził wzrokiem od Anny do Roberta, jakby czekał, aż któreś z nich powie mu, że kłamie.

– I co o tym myślicie? – spytał wreszcie, przerywając ciszę.

– Ja miałam podobnie, ty Robercie na pewno też, prawda?

– Tak. Czyli nic nowego się nie dowiemy. Może się wobec tego poznamy? Ja jestem Robert Jabłoński. – Wyciągnął rękę w stronę siedzącego mężczyzny. Ten wstał, wydając głośne sapnięcia i wymienił uścisk z Robertem.

– Roman Wierzbiński, miło mi poznać. – Odwrócił się do Anny. – Roman Wierzbiński do usług.

Mężczyzna chwycił wyciągającą się powoli rękę kobiety i ją pocałował. Stało się to tak szybko, że Anna nawet nie zdążyła jej cofnąć.

– Ależ pan szarmancki, ho, ho. Jestem Anna Maj, dla przyjaciół Ania. – Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w zielone oczy tamtego.

– Cholera człowieku, ale jesteś wielki – Robert zlustrował nowego od dołu do góry. – Ile masz wzrostu, dwa metry?

– Dokładnie metr dziewięćdziesiąt sześć, ale koszykarz ze mnie żaden, za wolno się ruszam i jestem… powiedzmy zbyt dobrze zbudowany. – Nikły uśmieszek wpełzł na twarz Wierzbińskiego.

– Nie da się ukryć – wtrącił Robert. – Co sądzisz o naszej obecnej sytuacji? Chętnie posłucham, co masz na ten temat do powiedzenia. Anna uważa, że na razie powinniśmy myśleć jak się stąd wydostać. A ty co o tym wszystkim sądzisz?

– Jesteśmy tu zamknięci? – Zapytał z poważną miną Roman.

– Chyba nie, ale zrobiliśmy kawałek drogi i ciągle tylko ta trawa i kwiatki, żadnych drzew, zwierząt ani nic. Myślę, że to jakiś test i jesteśmy w symulacji, a do tego…

– Porwali nas kosmici i chcą nam przeszczepić mózgi – weszła mu w słowo Anna. – Daj spokój Robercie, takim gadaniem nic nie osiągniesz, nawet jeżeli to, co mówisz, jest prawdą, w co szczerze wątpię.

– Ja uważam, że to nie jest żaden test – stwierdził poważnie Wierzbiński. – Sprzed tego miejsca pamiętam, że byłem w banku. To był najgorszy dzień mojego życia. Zdecydowanie. Na właśnie ten bank, w którym miałem wypłacić swoje pieniądze, tak jak to zawsze robię raz w miesiącu, był napad. Uwierzycie? Prawdziwy napad z bronią w ręku.

– O rany – wyrwało się Annie.

– Właśnie. – Roman popatrzył na nią, unosząc wysoko brwi i kiwając głową. – O rany. Kiedy stałem przy okienku, nagle usłyszałem: WSZYSCY NA ZIEMIĘ I SIĘ NIE RUSZAĆ, A JAK KTÓRYŚ SPRÓBUJE, TO MU KURWA ODSTRZELĘ DUPĘ, JASNE?! NIECH NIKOMU NIE PRZYJDZIE DO GŁOWY, ŻEBY WCISNĄĆ ALARM, BO ZROBI SIĘ NIEPRZYJEMNIE! TO JEST PIEPRZONY NAPAD! Przepraszam za słownictwo, ale chciałbym to opowiedzieć, tak jak pamiętam, w przeciwnym razie mógłbym się zgubić, chociaż nie jest tego wiele – popatrzył przepraszająco na Annę.

– W porządku, nie krępuj się – odparła.

– No więc odwróciłem głowę – kontynuował Roman – żeby zobaczyć, co się dzieje i wtedy ich zobaczyłem: czterech wysokich facetów w czarnych kominiarkach. Stali na środku sali. Jeden z nich trzymał czerwony megafon. Obok niego był gość jeszcze większy niż ja i widać było, że nie oszczędza na siłowni, oj nie. Dwaj pozostali byli o po prostu wysocy, ale niżsi ode mnie.

Wszyscy ludzie w banku po chwili byli już na podłodze, niektóry trzymając złączone dłonie na głowie.

Wtedy usłyszałem: A TY CO DUŻY, GŁUCHY KURWA JESTEŚ? NA GLEBĘ, JUŻ! Znów przez megafon. Zdążyłem się zastanowić czy słychać go na zewnątrz, kiedy znowu usłyszałem: NIE, CZEKAJ, NIE RUSZAJ SIĘ, STÓJ, JAK STOISZ. Zamarłem. Usłyszałem jak, ten z megafonem zwraca się do umięśnionego, żeby wziął mnie na zakładnika. Znów przez megafon: UWAGA, JAK KOMUŚ PRZYJDZIE OCHOTA ZROBIĆ COŚ GŁUPIEGO, TO MÓJ KUMPEL ED ROZWALI PANA WIELKI BRZUCH, JASNE? MAM NADZIEJE, ŻE TAK! Po chwili: NO AL, BENNY RUSZCIE SIĘ, PRZECIEŻ NIE MAMY CAŁEGO DNIA, LUDZIE CHCĄ TU WRÓCIĆ DO NORMALNOŚCI!

Kiedy mięśniak przyłożył lufę pistoletu do mojej głowy, sapnął mi do ucha: tylko spokojnie stary.

Stałem tam jak sparaliżowany. Zupełnie nic nie mogłem zrobić, dobrze to pamiętam. Zupełnie jakbym stał się figurą z wosku. Widziałem, jak dwójka pozostałych rabusiów podchodzi do kas i zaczyna wymachiwać najpierw bronią, potem czarnymi workami instruując kasjerów co mają zrobić. Ostatnim co pamiętam, był przeciągły ostry dźwięk, prawie na pewno alarm. Dalej już nic. Czysto.

– Więc sugerujesz, że nie żyjesz? Że my wszyscy nie żyjemy? O cholera! – Robert cofnął się o krok, odwrócił głowę na bok i ściągnął brwi, patrząc na gęstą falującą trawę. – To znaczy, że to jest… nie wiem, niebo? Piekło? Kurwa czyściec?

– Nie wiem, co to jest za miejsce – stwierdził Roman, spoglądając na Annę i kręcąc powoli głową.

Kobieta starała się zrozumieć, co właśnie usłyszała. Nie była w stanie nic powiedzieć, nie od razu.

Jak mogłabym zginąć, przecież tylko biegałam, pomyślała. Od joggingu się nie umiera. A atak serca? Zapytał głos w jej głowie. Czy to możliwe? Przecież nie mam jeszcze czterdziestki, poza tym mam świetną formę i jem zdrowo.

– Słuchaj kolego, jeśli to jest prawda, to zupełnie nie mam pojęcia co w takiej sytuacji mamy ze sobą zrobić. Nie ma sensu się stąd nigdzie ruszać skoro i tak nigdzie nie dojdziemy. A może właśnie o to chodzi, może mamy spotkać przechadzającego się gdzieś tu Boga, co? Może musimy Go odnaleźć! Może na tym polega wieczność. Skoro na Ziemi nie potrafiliśmy znaleźć Go we własnym sercu, to może tu mamy drugą szansę, co?

– Och, zamknij się Robercie – odezwała się Anna. – Po prostu się zamknij, zaczynasz gadać pierdoły. Zamiast tego rusz głową.

– Masz rację, przepraszam – odparł ponuro Robert, zwieszając nisko głowę jak dziecko przyłapane na podbieraniu cukierków.

Roman usiadł na trawie, obejmując rękami kolana. Pozostali zrobili to samo. Nastąpiło długie milczenie. Słychać było jedynie wiatr ślizgający się po źdźbłach trawy.

***

– Słuchajcie, nie chcę skupiać na sobie całej uwagi, ale coś się chyba ze mną dzieje. Dziwnie się czuję, jakby… – Roman zamilkł w połowie zdania.

Pozostała dwójka przyglądała mu się rozszerzonymi oczami. Faktycznie coś się działo, coś, co dawało się zauważyć gołym okiem. Wierzbiński stawał się coraz bardziej blady i nawet jego ubranie, które miało ciemny kolor, zdawało się blaknąć.

– Roman co się dzieje – zawołała Anna. – Słyszysz mnie? – Pstryknęła nieruchomemu mężczyźnie przed oczami. – Hej, nie zasypiaj.

Wierzbiński miał jednak cały czas szeroko otwarte oczy i nie przypominał sennego. Robertowi przypomniały się słowa mężczyzny: zupełnie jakbym stał się figurą z wosku. Teraz rzeczywiście tak wyglądasz, pomyślał.

Na twarzy Romana zaczął pojawiać się bardzo szeroki uśmiech, zajmujący prawie całą szerokość twarzy.

– Czy to nie jest piękne? – spytał, poszerzając coraz bardziej swój niemożliwie już wielki uśmiech. – Jezu, ale to piękne, nie widzicie?

– Czego do cholery nie widzimy, nic tu nie ma – wrzasnął nagle Robert, patrząc w tę samą stronę co Roman – Co ty tam widzisz kolego?

– Spójrz na niego, o matko, on zaczyna prześwitywać, widzisz to? –Anna ukucnęła naprzeciwko znikającego na jej oczach mężczyzny i wyciągnęła rękę za jego głowę – Patrz.

Robert zobaczył przez głowę Wierzbińskiego, jak Anna zaciska i otwiera dłoń.

– O Chryste, to się dzieje naprawdę – szepnął do siebie.

Kilka minut później po Romanie zostało tylko odciśnięte miejsce w trawie, choć i ona zaczynała się już podnosić.

– Znowu jesteśmy tylko ty i ja – stwierdził Robert nostalgicznie.

– Jeśli jego hipoteza ze śmiercią była prawdziwa, to chyba odszedł do miejsca, które nazywamy niebem. Widział coś pięknego. I ten jego uśmiech.

– Przypominał mi kogoś, kto ma wizje po mocnych dragach. Jeśli tak wygląda wieczność, to ja się piszę. – Robert zmarszczył czoło.

– Co? – Zainteresowała się Anna. – No mów!

– Pomyślałem sobie, że nie każdy trafia do nieba. Przynajmniej tak nam wmawiali w szkole na religii. Ja nie byłem przesadnie dobrym człowiekiem więc może… – wskazał palcem na dół – no wiesz.

– Daj spokój, uważam, że teraz już za późno na takie rozważania. Jak mawiał mój ojciec: poczekamy, zobaczymy. – Anna westchnęła. – Czy nie sądzisz, że już powinna być noc, albo przynajmniej wieczór?

– Słońce chyba się nie porusza, cały czas jest tak samo jasno. Szczerze mówiąc, ja też nie jestem jakość szczególnie wyczerpany, a ty?

– Też nie – Odparła Anna – w normalnych okolicznościach po takiej wędrówce powinniśmy być styrani, ale tutaj chyba nie istnieje zmęczenie, tak jak nie istnieją pory dnia oprócz jednej.

– Ciekawi mnie jak zginąłem. Wiem, że byłem w budynku bloku i szedłem do schodów. Może wybuch gazu w jednym z mieszkań, a może nie. Chyba się już nie dowiem. Eh. Mam tylko nadzieję, że Kaśka tu nie wyląduje, że przeżyje, jeżeli to było coś większego. Na pewno sobie kogoś znajdzie, jest ładna. Eh. – Westchnął i podniósł wzrok na Annę. – A ty zostawiłaś kogoś, po tamtej stronie?

– Tylko papugę. Powinna sobie poradzić, sąsiadka wie, że ją mam więc po mojej śmierci ją przygarnie. Zawsze mi jej zazdrościła. Ten ptak umie mówić, zna ponad pięćdziesiąt słów i jak go zapytasz: Co u ciebie słychać? Odpowiada: Stare dzieje, nic nowego. Już nigdy nie usłyszę jego skrzeczenia. Trochę to smutne.

– Może zwierzęta tez mają swoje niebo. Ja miałem kiedyś złotą rybkę, ale pewnego dnia, kiedy wróciłem ze szkoły, pływała brzuszkiem do góry. Z początku myślałem, że nauczyła się może nowej sztuczki, ale okazało się, że jednak to nie to – Robert pokręcił ostentacyjnie głową.

Anna parsknęła śmiechem, przez co mężczyzna też zaczął się śmiać.

– Chodziłem potem przygnębiony przez tydzień – wydusił z siebie Robert. – Wtedy to nie było zabawne, naprawdę.

– Och, Robercie, dziękuję. Tego było mi trzeba – powiedziała Anna, powoli się opanowując.

– Zawsze do usług – Jabłoński ukłonił się nisko, prawie do samej ziemi.

– Przestań błaznować i lepiej powiedz mi co… – urwała nagle.

– Co mam ci powiedzieć. – Robert popatrzył na Annę – O nie, ty też już. Cholera, nie chcę tu być sam, proszę cię.

– Na ciebie też przyjdzie czas. Kurcze, ale dziwne uczucie, coś jak motyle w brzuchu, ale też i nie. Ojej! Zobacz o tam, widzisz? – Anna wyciągnęła rękę przed siebie, wskazując na coś, czego Robert nie widział.

– Zbliża się, o matko – Kobieta rozchyliła usta w błogim uśmiechu, błyskając równymi, białymi zębami.

– Niestety nic nie widzę, za to ty stajesz się przezroczysta.

– Ćśśś zaczekaj, musisz to zobaczyć. To jest rzeczywiście piękne – stwierdziła, szepcząc.

– Z pewnością jest – odpowiedział smutno Robert.

Mężczyzna odszedł kilka kroków i obserwował, jak Anna znika. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy, pomyślał.

Kiedy zdał sobie sprawę, że został zupełnie sam, zrobiło mu się smutno. Nie miał pojęcia, dlaczego odczuwa smutek, ledwo znał tych ludzi. Rozumiał teraz jak ważna jest sama obecność drugiego człowieka.

Czy ta chwila jest trudna? Nie, jasne, że nie, jedyne co muszę zrobić to poczekać, tylko poczekać. Tylko na co? Na niebo czy na piekło?

– Przestań – nakazał sam sobie. – Przestań analizować, koniec, stało się, umarłeś, już nic nie zmienisz, więc przestań.

Próbował skupić się na swojej żonie. Przypomnieć sobie, jak wyglądała, kiedy ją ostatni raz widział. Była wściekła i bliska płaczu, patrzyła za nim, gdy szedł korytarzem do wyjścia. Kiedy był już przy drzwiach, obejrzał się i to właśnie ten obraz miał teraz przed oczami. Kaśka na chwilę przed wybuchem płaczu.

Doszedł do wniosku, że to jednak złe wspomnienie, ale nie potrafił teraz przypomnieć sobie innego, innego z Kasią. Z jego Kasią. Cholera, czemu musiałem spieprzyć nawet to, pomyślał, przecież było dobrze.  

Ułożył się na wznak na trawie z rękami splecionymi pod głową. Uznał jednak, że jego głowa znajduje się zdecydowanie za nisko. Usiadł więc i popatrzył dookoła. Mam, pomyślał. Zaczął wyrywać kępami długą trawę i układać w miejscu, gdzie zamierzał położyć głowę. Kiedy wysokość była zadowalająca, znów się położył.

– Trzymam głowę na świeżym sianku, prawie jak na wakacjach u dziadka. – Nie wiedział czemu, ale mówienie na głos trochę mu pomagało. – Idealnie. A teraz czekamy.

Nie miał pewności, jak długo już leżał w trawie ani czy nie uciął sobie krótkiej drzemki z rodzaju tych, o których się nie wie, że się je miało, ale wreszcie coś poczuł. Z początku wypełniała go ekscytacja, która następnie przeszła w coś, czego nie potrafił nazwać, ale to uczucie było równie pozytywne. Zdawało się, że świat wokół również się zmienił w jakiś niezauważalny sposób.

Robert popatrzył po sobie, wciąż niczego nie zauważając. Czyżby? Spojrzał jeszcze raz na swoje dłonie. Tak, robiły się coraz bledsze. Popatrzył przed siebie i wreszcie to zobaczył.

– A więc jednak – stwierdził, opuszczając czyściec.

Koniec

Komentarze

Zacznę od warsztatu. Niestety prawie w każdym dłuższym zdaniu brakuje przecinków, ogonków bądź spacji. Co daje taki efekt, że nie można się skupić. :) Proponuję przejrzeć jeszcze raz tekst i powstawiać brakujące znaki interpunkcyjne.

Bohater ciekawie nakreślony, ma pewną głębię, uzyskaną skromnymi środkami. Opowiadanie podobało mi się przede wszystkim dzięki onirycznemu klimatowi i wrzuceniem postaci w bezczasową rzeczywistość. To na plus. Natomiast enigmatyczne zakończenie chyba nie jest najlepsze. Psuje całość. Historia jest długa, z drobiazgowymi opisami, a zakończenie takie… lekceważące.

Może przemyślisz to jeszcze?

Pozdrawiam!

 

Witaj Chalbarczyk!

Od razu bardzo dziękuję za poświęcony czas. Przejrzałem tekst jeszcze raz i poprawiłem błędy, które udało mi się wypatrzeć. Co do zakończenia, to w ogóle nie miałem na nie pomysłu. Wydawało mi się dobrym pomysłem szybkie zakończenie, niż gdybym miał dodawać kolejnych bohaterów albo stworzyć nadprzyrodzone problemy, żeby pozbawić historię nudy. To jest moje pierwsze w życiu opowiadanie, jeśli można tak określić ten tekst. 

Postaram się zmienić koniec wink

Również pozdrawiam!

Those who tell stories rule society.

Akurat w Twoim opowiadaniu zakończenie jest kluczowe. Można by napisać coś takiego, że zakończenie nie będzie stanowić o odbiorze całości, np. gdy osią będzie metanoja bohatera, to wtedy nie jest takie ważne, jak się kończy. Ale tu czytelnik pchany jest ciekawością, jak to się skończy? I możesz napisać to, czego się czytelnik spodziewa, że to będą jacyś paskudni kosmici, którzy wysysają mózgi, albo to, czego się nie spodziewa.

Gratuluję literackiego debiutu!

Zaczęło się tajemniczo i początkowo sytuacja Roberta nawet mnie zaciekawiła, bo nie codziennie człowiek traci pamięć i trafia na osobliwą łąkę, ale dość szybko pomyślałam, że Robert albo śni, albo przydarzyło mu się coś ostatecznego. Ponieważ oba warianty były już wielokrotnie opisywane, część ciekawości uleciała i pozostało tylko czekanie, kiedy zdezorientowani bohaterowie pojmą, co im się przydarzyło.

Łąka spodobała mi się, sama bym po podobnej pohasała, a nawet wytarzała się w trawie, ale potem chciałabym móc wrócić do domu. ;)

Wykonanie, co stwierdzam z ogromną przykrością, dość mocno utrudniało lekturę. Najbardziej przeszkadzały źle zapisane dialogi, nie zawsze poprawnie złożone zdania, pomieszane czasy i fatalna interpunkcja. Potykałam się też na różnych błędach i usterkach.

Matprz99, masz przed sobą sporo pracy, ale jestem przekonana, że kiedy poprawisz warsztat, Twoje przyszłe opowiadania będą i ciekawe, i znacznie lepiej napisane.

 

Nawet miej­sce w które upadł już się pod­no­si­ło. ―> Podnosiło się miejsce, czy trawa w tym miejscu?

Proponuję: Nawet trawa, w którą upadł, już się pod­no­si­ła.

 

Stało się coś dziw­ne­go, po­my­ślał męż­czy­zna. ―> Np.: Stało się coś dziw­ne­go – po­my­ślał męż­czy­zna.

W drugiej części poradnika o zapisywaniu dialogów znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

-Je­stem Ro­bert J…, Ro­bert Jabł… – czuł, że ma to na końcu ję­zy­ka. ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu kilkakrotnie.

Po wielokropku nie stawia się przecinka.

Winno być: Je­stem Ro­bert J… Ro­bert Jabł… – Czuł, że ma to na końcu ję­zy­ka.

Zajrzyj do podanego wyżej poradnika zapisywania dialogów.

 

Trza­sną­łem drzwia­mi, nie mocno pa­mię­tam. ―> Trza­sną­łem drzwia­mi, nie bardzo pa­mię­tam.

 

Może jest na­fa­sze­ro­wa­ny pro­cha­mi―> Może jestem na­fa­sze­ro­wa­ny pro­cha­mi…

 

Nie świe­cie w któ­rym żyję. ―> Nie w świe­cie, w któ­rym żyję.

 

Po przej­ściu około ki­lo­me­tra kra­jo­braz nie zmie­nił się pra­wie w ogóle.Raz… ―> Czy dobrze rozumiem, że krajobraz przeszedł około kilometra?

Brak spacji po kropce.

Proponuję: Przeszedł około kilometra, a kra­jo­braz nie zmie­nił się pra­wie w ogóle. Raz

 

To przez ciecz która wy­pły­wa jak się je zła­mie. ―> To przez ciecz, która wy­pły­wa jak się je zła­mie.

 

na li­tość boską czemu tak daleko.Wstał… ―> Brak spacji po kropce.

 

– Co to za miej­sce? ―> Brak spacji po pytajniku.

 

wy­glą­da­ła na około 35 lat. ―> …wy­glą­da­ła na około trzydzieści pięć lat.

Liczebniki zapisujemy słownie. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

 

– Sta­ram się iść przed sie­bie z do­brych 5 go­dzin… ―> – Sta­ram się iść przed sie­bie z do­brych pięć go­dzin

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

Tak w ogóle to Anna Maj – wy­cią­ga rękę do męż­czy­zny z uśmie­chem. ―> To był mężczyzna z uśmiechem?

Proponuję: Tak w ogóle to Anna Maj.Z uśmiechem wy­cią­ga rękę do męż­czy­zny.

 

Takie które mogą wy­pa­trzeć pyłek na kwiat­ku z ko­smo­su? ―> Skąd kwiatki w kosmosie?

A może miało być: Takie, które z ko­smo­su mogą wy­pa­trzeć pyłek na kwiat­ku?

 

– A ty skąd jest…, ―> Zbędny przecinek po wielokropku.

 

Za­uwa­żył prze­wra­ca­ją­cą z boku na bok po­stać. ―> Za­uwa­żył postać, prze­wra­ca­ją­cą się z boku na bok.

 

Prze­pra­szam naj­moc­niej, ale cięż­ko było pana do­bu­dzić i … ―> Prze­pra­szam naj­moc­niej, ale trudno było pana do­bu­dzić i…

Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

– Do­kład­nie 1,96 m… ―> – Do­kład­nie metr dziewięćdziesiąt sześć

Nie używamy skrótów.

 

Daj spo­kój Ro­ber­cie, takim ga­da­niem nic nie osią­gniesz nawet, je­że­li to co mó­wisz jest praw­dą w szcze­rze wąt­pię . ―> Dość koślawe to zdanie. Zbędna spacja przed kropką.

Proponuję: Daj spo­kój Ro­ber­cie, takim ga­da­niem nic nie osią­gniesz, nawet je­że­li to, co mó­wisz jest praw­dą, co szcze­rze wąt­pię.

 

jak to za­wsze robie raz w mie­sią­cu… ―> Literówka.

 

Kiedy sta­łem przy okien­ku nagle usły­sza­łem: WSZY­SCY NA ZIE­MIĘ I SIĘ NIE RU­SZAĆ, A JAK KTÓ­RYŚ SPRÓ­BU­JE, TO MU KURWA OD­STRZE­LĘ DUPE, JASNE? NIECH NI­KO­MU NIE PRZYJ­DZIE DO GŁOWY, ŻEBY WCI­SNĄĆ ALARM, BO ZROBI SIĘ NIE­PRZY­JEM­NIE. TO JEST PIE­PRZO­NY NAPAD. ―> Zdania powinny zmykać wykrzykniki.

Kiedy sta­łem przy okien­ku, nagle usły­sza­łem: WSZY­SCY NA ZIE­MIĘ I SIĘ NIE RU­SZAĆ, A JAK KTÓ­RYŚ SPRÓ­BU­JE, TO MU, KURWA, OD­STRZE­LĘ DUPĘ, JASNE?! NIECH NI­KO­MU NIE PRZYJ­DZIE DO GŁOWY, ŻEBY WCI­SNĄĆ ALARM, BO ZROBI SIĘ NIE­PRZY­JEM­NIE! TO JEST PIE­PRZO­NY NAPAD!

 

Oh za­mknij się Ro­ber­cie… ―> Och, za­mknij się, Ro­ber­cie

 

– Słu­chaj­cie, nie chce sku­piać na sobie całej uwagi… ―> Literówka.

 

Po­zo­sta­ła dwój­ka przy­glą­da­ła mu się roz­sze­rzo­ny­mi ocza­mi. ―> Kiedy do nich dołączyły rozszerzone oczy?

Winno być: Po­zo­sta­ła dwój­ka przy­glą­da­ła mu się roz­sze­rzo­ny­mi ocza­mi.

 

zo­sta­ło tylko od­ci­śnię­te miej­sce w tra­wie, choć i ono za­czy­na­ło się już pod­no­sić. ―> …zo­sta­ło tylko od­ci­śnię­te miej­sce w tra­wie, choć i ona za­czy­na­ła się już pod­no­sić.

Podnosiła się trawa, nie miejsce.

 

Oh Ro­ber­cie dzię­ku­ję. ―> Och, Ro­ber­cie dzię­ku­ję.

 

Męż­czy­zna od­szedł kilka kro­ków i za­czął ob­ser­wo­wać jak Anna od­cho­dzi. ―> Powtórzenie.

Może: Mężczyzna odszedł kilka kroków i obserwował jak Anna znika/ niknie.

 

Z po­cząt­ku wy­peł­nia­ła go eks­cy­ta­cje która… ―> Z początku wypełniała go ekscytacja, która

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, Regulatorzy!

Tobie również dziękuję za poświęconą chwilę i uwypuklenie błędów. Teraz już sobie przypominam, dlaczego nie lubiłem pisać wypracowań w szkole wink. Kurcze, strasznie tego dużo, trochę się przeraziłem. Niemniej jednak wszystkie wymienione błędy poprawiłem, niektóre zaraz po komentarzu Chalbarczyk. W przyszłości postaram się bardziej skupiać uwagę na to, jak piszę, skorzystam również z poradnika. 

Pozdrawiam!

Those who tell stories rule society.

Bardzo proszę, Matprz99. I cieszę się, ze uznałeś uwagi za przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sam początek ciekawy i ładnie, plastycznie napisany, ale później, jak dla mnie, robi się po pierwsze bardzo przewidywalnie, po drugie nudno o niczym (może to przez “po pierwsze” i że już wiedziałam, co się dzieje). Przy tym wszystkim zakończenie zdaje się być nijakie – zero twistu, zaskoczenia. Na dokładkę niczego też nie wyjaśnia, ani nawet nie daje wskazówki – nie wiem: poszedł do nieba czy piekła? A może rozmył się w nicości, bo nie ma ani nieba, ani piekła? Zbyt otwarte zakończenie. 

 

Co do wykonania – to nie naniosłeś wszystkich poprawek ;) Reg wskazała, że liczebniki zapisujemy słownie i poprawiłeś tylko ten jeden wskazany. Reszta dalej kłuje w oczy cyframi. Nie wszystkie dialogi też są poprawione – wciąż brakuje spacji po dywizie.

 

Widać, że masz potencjał (patrz – początek), więc jak poćwiczysz więcej, to jestem pewna, że z każdym tekstem będzie tylko lepiej :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Hmmm. Poprawione opko nie wygląda już tak źle. Miałam jednak wrażenie, że za dużo tu szczegółowych opisów – a w jakiej pozycji się położył, jak wyglądały szczegóły domniemanej hipnozy… IMO, to wszystko rozmywa opowieść.

Zostały jeszcze zagubione podmioty, interpunkcja kuleje.

No i przydałoby się dowiedzieć, co powoduje, że bohaterowie przechodzą do następnego etapu. Zrozumienie czegoś, rozluźnienie itp. czy po prostu czas?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka