- Opowiadanie: Realuc - Moje własne niebo

Moje własne niebo

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Moje własne niebo

Niewielu ludzi w dzisiejszych czasach wierzy w miłość. Taką szczerą. Prawdziwą. A już taką od pierwszego wejrzenia uznać można za legendę. Brednię.

Czy jestem wyjątkiem od reguły? Nie wiem. Fakty są jednak nie do podważenia. Dostrzegłem ją podczas zakupów. Przy regale z warzywami i owocami. Przebierała w pomidorach. Długo i skrupulatnie. Jakby od tego miało zależeć jej być albo nie być. A przecież wszystkie, czerwone i bladoróżowe, małe i duże, miękkie i twarde, są hodowane sztucznie. Co to więc za różnica, którą sztuczność wybiorę?

Pieprzę o pomidorach, niepotrzebnie. A może i potrzebnie? Gdyby nie one, być może nie dostrzegłbym tych idealnych, smukłych dłoni. Paznokci pomalowanych na czarno. Nie za długich, nie za krótkich. Zielonych oczu, które z taką precyzją mierzyły każdego pomidora. Krótkiej, koronkowej sukienki, która podczas prób sięgania po kolejne owoce odsłaniała uda. Idealne, tak jak cała reszta ciała.

Stałem przy skraju regału i nie spuszczałem z niej wzroku. Krótko przystrzyżone włosy, zabarwione na czerwono, łaskotały kark. Kark, na którym widniał tatuaż przedstawiający stado lecących ptaków. Usta lekko maźnięte szminką, ale wyrazistą, czerwoną. Kusząco, ale niewyzywająco. W końcu zakończyłem obserwację. Podszedłem do niej pewnie, bez jakichkolwiek zahamowań, gdyż nigdy nie należałem do ludzi nieśmiałych.

– Wszystkie są do kitu, ale jak już coś, to polecam te najjaśniejsze, z przebarwieniami – zagadałem.

Nie wyglądała na zdziwioną. Nawet się nie wzdrygnęła. Zupełnie tak, jakby w świecie, w którym codzienne interakcje międzyludzkie zostały ograniczone do minimum, zaczepka nieznajomego w sklepie była czymś całkiem normalnym.

– Dlaczego? – zapytała, biorąc do ręki polecanego pomidora.

– Bo coś, co z wierzchu wygląda kiepsko, w środku może zaskoczyć jedynie pozytywnie.

I tak się zaczęła nasza idealna miłość.

 

 

*

 

 

Dzwonek do drzwi. Przyszła.

Biegnę otworzyć. Przystaję po drodze przy lustrze. Szybki ogląd. Fryzura trzyma się kupy. Przedziałek, zaczesanie na prawy bok, odpowiednia ilość pianki. Błękitna koszula, wyprasowana aż za dobrze. Do tego lekko wytarte jeansy. Jest elegancko, ale bez przesady.

Jest dobrze.

Otwieram drzwi.

– Już myślałam, że zapomniałeś o mojej wizycie – mówi przekraczając próg i unosi kąciki ust w ten swój fantazyjnie podniecający sposób.

– To ostatnia rzecz, o której mógłbym zapomnieć. Witaj w moim skromnym mieszkanku, Leja.

Witamy się długo i namiętnie. Jej język potrafi robić cuda. Ciekawe, czy w innych sytuacjach również…

– No, no. Okłamałeś mnie. To ma być ta nora?

Przechadza się po mieszkaniu lustrując każdy kąt. Rzeczywiście, może nieco przesadziłem z tą norą. Mam duży salon ze szklanymi ścianami z widokiem na podniebne wieżowce. Kuchnie z wyposażeniem, którego nie powstydziłaby się czteroosobowa rodzina. Osobną sypialnię i garderobę, a nawet prywatne wyjście na dach budynku. Tak, mieszkam na ostatnim, dwudziestym piętrze.

– Mój styl – stwierdza, gładząc dłonią białe obicie sofy.

Droid sprzątający czmycha jej spod stóp i w tym momencie Leja dostrzega jeszcze jedno pomieszczenie. Jedyne, które zasłaniają zamknięte drzwi.

– Czy to tam…

– Tak jest. Tam jest mój drugi świat. Możesz zobaczyć.

Wchodzi i patrzy, jakżeby inaczej. Choć znam ją krótko to jedno wiem na pewno. Zawsze robi to, na co ma akurat ochotę. Zresztą mamy spędzić razem całe życie, niech wie, że trafiła na inteligentnego gościa, który zamiast latać z kanapkami między wieżowcami robi coś, co wkrótce odmieni losy tej planety.

– Czyli pan inżynier zajmuje się robotami, tak? – pyta, lustrując walające się po blatach części. Cztery wielkie monitory, których nigdy nie wyłączam, oświetlają ciemne pomieszczenie.

– I tak, i nie. Ale o tym może kiedy indziej. Przygotowałem pyszną kolację i kupiłem najlepsze wino, jakie można dostać w tym mieście.

– Skoro jesteś taki skromny, nie mogę odmówić. – Całuje mnie, lekko przygryzając wargę. Och, nie kuś. Wypijmy wcześniej choć po jednej lampce.

– Chodźmy.

– Skoczę jeszcze do toalety. Zaraz wracam.

To dobry moment. Będę miał to z głowy. Siadam przed jednym z monitorów, ręce mi drżą. Udało się! System zdążył zeskanować chipa Leji. Teraz tylko obejść te wszystkie dziecinne zabezpieczenia, skonfigurować jej przekaźnik z moim… I jest! Od teraz mam dostęp do jej całego wirtualnego świata. Każda wiadomość, każdy telefon, każde wejście na jakąkolwiek stronę. Nic przede mną nie ukryjesz, kochana. Wybacz, że to zrobiłem, ale wiedz, że to z miłości. Jesteś tą jedyną i muszę zabezpieczyć się na wszystkie strony.

– Ty dalej tutaj? – Stoi u progu. Zapomniałem się, cholera. Ale od czego mam droidy.

– Wszystko już przygotowane, kochanie. Zapraszam do stołu.

Idziemy do salonu. W toalecie poprawiła usta i włosy. Wyperfumowała się. Czuję kwiaty. Doskonale.

Zależy jej. To dobrze. Mi też na tobie zależy, Leja. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Zrobię dla ciebie wszystko.

Wszystko.

 

 

*

 

 

Udany seks, a po nim butelka wina na dachu wieżowca. Przepiękny widok. Wspaniałe emocje. Romantycznie jak cholera. Znamy się krótko, ale co mi tam. Okazja wymarzona.

– Kocham cię. – Muskam wypudrowany policzek koniuszkiem palca. Nad naszymi głowami przelatuje ogromny transportowiec, jednak Leja nie zwraca na niego uwagi. Jakby w tej doniosłej chwili był ledwo widoczną, nic nieznaczącą muchą.

– Ja ciebie też – odpowiada w końcu.

Nie zepsujmy tego. Nie zepsujmy.

 

 

*

 

 

 

Po wielu wspaniałych tygodniach, niedługo po tym, jak u mnie zamieszkała, do naszego życia wkradła się rutyna. Przez nią pojawiły się pierwsze kłótnie. Zasłona idealnej miłości opadła.

Dla Leji.

Dla mnie wciąż jest idealna, mimo wszystko. To drobiazgi, które muszę zwalczać, aby we mnie nie zwątpiła. Ciągle sprawdzam każdą aktywność jej chipa. Kupuję to, co przeglądała, ale sama nie chciała sobie na to pozwolić. Robię niespodzianki, o jakich marzy. Staram się. Bardzo się staram.

Właśnie wyszła do sklepu więc udaję się do pokoju, w którym pracuję. Tworzę oprogramowania dla droidów wszelkiej maści, dla czołowych światowych producentów. Tak oficjalnie i otwarcie. Po godzinach jednak przesiaduję nad tym, czemu poświęciłem życie.

Nad opracowaniem idealnej, sztucznej inteligencji. Ale takiej, którą będziemy w stanie kontrolować. Narzucać jej tok myślenia w wybranych przez nas obszarach. Otworzyć drzwi na świat, ale móc zamknąć granicę państw, do których nie chcielibyśmy, aby trafiła. 

Mam już gotowego robota testowego, wystarczy poskładać. Teraz najważniejsze jest to, co będzie miał w blaszanej głowie. Wciąż brakuje mi…

 

Dostałaś wiadomość.

 

To do Leji. Sprawdźmy.

 

Vincent 10:32:

O której dzisiaj?

 

Leja 10:33:

19:00 pasuje :) ?

 

Vincent 10:35:

Jasne! Nie mogę się doczekać.

 

Leja 10:36:

Ja też :*

 

 

Że co? Pierwsze słyszę o jakimś Vincencie. A przecież znają się, jak widać. Jak mógł mi umknąć? Dziewiętnasta? Przecież wtedy masz lekcję z jogi! I co tam, kurwa, robi ta całująca buźka!?

 

 

*

 

 

Czapka z daszkiem, kaptur, ciemne okulary. Ubrałem się jak rasowy detektyw. Idę za nią w bezpiecznej odległości. Patrzę na zegarek. Osiemnasta pięćdziesiąt trzy. Skręca w lewo. Ulica Powstania Majowego. To z pewnością nie jest kierunek na zajęcia z jogi.

Nagle zatrzymuje się przy restauracji Szampan raz. Jakiś gość macha. Siedzi przy stoliku w piwnym ogródku. Leja dosiada się do niego, całuje w zarośnięty policzek. Zaczynam się irytować. Podchodzę bliżej, odpalam fajkę i udaję, że czytam ogłoszenia na hologramach reklamowych wyświetlanych na ścianie pobliskiego wieżowca. Teraz widzę typa doskonale. Czarna, gęsta broda. Wąskie okulary. Drogi garnitur. Włosy zaczesane do tyłu. Zegarek, którego logo rzuca się w oczy z daleka i nad kupnem którego zastanowiłbym się nawet ja. Lejo, nie rób mi tego. Lecisz na jego kasę? A może pociągają cię inteligenci? Na takiego wygląda. Nie zdążyłaś mnie jeszcze odpowiednio poznać!

Brodacz kładzie łapsko na jej dłoni. Uśmiechają się do siebie, a ja znam ten uśmiech. Tego już za wiele. Wysyłam jej wiadomość, uderzając w czuły punkt. Inaczej nie zrezygnowałaby z randki z kochankiem. Ukradkiem, pod blatem, czyta o tym, że stan jej poważnie chorej matki gwałtownie się pogorszył. Tak jak myślałem, zrywa się z krzesła. Później będę martwił się wyjaśnieniami. Powiem, że to jakaś pomyłka albo coś. Nieistotne. Najważniejsze, że Leja pożegnała się szybko z brodaczem i pobiegła w stronę ulicy łapać najbliższy mini transporter. Gość zapłacił rachunek, zostawiając na stole ledwo otworzonego szampana i nienaruszone, morskie dziwactwa.

Idę za nim.

Nic ani nikt nie przeszkodzi naszej miłości, Lejo. Zabłądziłaś, rozumiem. Każdemu może się zdarzyć. Uwolnię cię z tego ciemnego zaułku raz na zawsze i znowu będziemy szczęśliwi. Obiecuję.

Przyspieszam. Typ wchodzi do windy, która prowadzi na podniebne poziomy. Pewnie ma tam swój wypasiony dron. Wbiegam do środka nim przezroczyste drzwi zdążają się zasunąć. Jesteśmy sami. Mam minutę. Po tym czasie znajdziemy się na zatłoczonym parkingu. Wystarczy. Przygotowałem się wcześniej.

– Jest wspaniała, prawda? – odzywam się nagle.

– Proszę? – Jest wyższy o głowę i o wiele szerszy w barach. Dobrze, że mamy dwudziesty drugi wiek i tak wielki wachlarz metod do załatwiania wszelkich nieporozumień.

– Winda. Szybka, niezawodna, niemal bezgłośna. No i te widoki. Jak jej nie kochać.

– Eee, no tak – odpowiada, patrząc na mnie jak na dziwaka.

– Uważam jednak, że jest odrobinę za ciasna dla nas dwóch.

– O co panu chodzi?

Udało się. Nawet się nie zorientował, gdy mój autorski droid wielkości małego pajączka wszedł mu pod nogawkę, a następnie wstrzyknął najskuteczniejszą truciznę tych czasów. Wróci do domu jakby nigdy nic, pójdzie spać, ale rano już się nie obudzi. Żaden lekarz nie odnajdzie źródła przyczyny. Substancja nie do wykrycia.

Drzwi otwierają się powtórnie, brodaty typ znika w kłębiącym się na parkingu tłumie. Na dół wracam sam. Cała winda dla mnie. W końcu mogę odetchnąć.

Zrobiłem to dla ciebie, Lejo. Dla nas.

Nasza miłość będzie trwać wiecznie.

 

 

*

 

 

– Nigdy nie mówiłeś o swojej rodzinie – zagaduje Leja. Wracamy ze szpitala, po odwiedzinach u jej matki. Ostatnio jest między nami dużo lepiej. Zniknął Vincent, a wraz z nim cień, który przysłonił naszą miłość.

– Nie ma o czym gadać. – Chcę urwać temat.

– Szkoda. Z chęcią poznałabym twoją ma…

– Nie żyje.

– Przykro mi.

– Niepotrzebnie.

– Ok, nie będę nalegać.

Niech ci będzie. Nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic.

– Widziałaś moje blizny na całym ciele, prawda? To od laserowej klatki. Półtora na półtora metra. Lekkie zetknięcie wystarcza do wypalenia w skórze rany na całe życie. Spędziłem w tym gównie trzy lata. Od ósmego do jedenastego roku życia. Zamknęła mnie tam niedługo po zniknięciu ojca. To wtedy właśnie całkiem jej odbiło. Uznała, że wszyscy mężczyźni na świecie są ścierwami. Mnie natomiast uważała za dzieło znienawidzonego męża, które nie zasługuje na nic. Nie wiem, dlaczego trzymała mnie przy życiu. Nie raz i nie dwa wolałem umrzeć, niż egzystować niczym zamknięty w klatce królik. Wystarczyło rzucić się na przeklęte lasery. Tylko tyle. Tylko tyle…

– To okropne. Dobrze, że mi to wszystko powiedziałeś. Jak to się…

– Skończyło? Popełniła samobójstwo, wyskakując z okna. Znalazła mnie opiekunka medyczna, Eli. Później adoptowała, wychowała. Wpoiła zamiłowanie do technologii. Pokazała, jak powinna wyglądać idealna matka. Idealna kobieta w ogóle. Ona jednak również już nie żyje.

– Ale… Teraz jesteś szczęśliwy, prawda?

– Najszczęśliwszy na świecie.

Lądujemy na dachu wieżowca i w ciszy wpatrujemy się w krążące wśród stalowych kolosów ptaki.

 

 

*

 

 

Smak szczawiowej zupy. Polne trawy łaskoczące nogi. Szum liści jabłoni, rosnącej tuż za domem. Czerwień wiśni i ich smak na języku. Swobodny wiatr, który nie jest ograniczany stalowymi gigantami. Świergot ptaków o poranku. Rosa na bosych stopach. Ogniska nad leśnym strumieniem.

Eli. Zapach jej kwiatowych perfum. Delikatny dotyk. Aksamitny głos niosący ukojenie w każdej sytuacji. Krótko przystrzyżone włosy, zabarwione na czerwono. I te zielone oczy.

Dla tego wszystkiego mógłbym zostać na wsi na zawsze. W drewnianym domu, z dala od tego, co przytłacza nas w wielkich miastach. W szczególności jednak dla jej. Dla kochającej ptaki, wspaniałej kobiety, która zastąpiła mi matkę.

Dla Eli.

Mam dziewiętnaście lat i wiem, że pora ruszać w świat. Nie mogę ukrywać się tutaj wiecznie. Tym bardziej, że każdy kolejny dzień niesie ze sobą ryzyko. Ryzyko zostania samemu.

Usiądź przy mnie, Piotrze. Siedzi na ganku i obiera krwistoczerwone jabłka. Ma dopiero czterdzieści cztery lata i kilka ostatnich tygodni życia przed sobą. Tyle dają lekarze. Zawsze była ze mną szczera.

Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie mówię ze łzami w oczach i siadam tuż obok niej.

Jestem z ciebie dumna. Wyrosłeś na wspaniałego mężczyznę. Zmienia temat, poprawiając chustę na głowie.

Zawsze chciałem cię o coś zapytać…

Nie będzie lepszej okazji. Pytaj, o co tylko chcesz, Piotrze.

Kładę dłonie na kościstych kolanach i zaczynam:

No wiesz, bo… dlaczego mnie adoptowałaś? Dlaczego poświęciłaś życie na wychowanie obcego chłopca ze starganą psychiką?

Eli uśmiecha się i wręcza mi obrane ze skórki jabłko.

Widzisz, czasami w życiu dostajemy znaki. Myślę, że to, iż przechodziłam pod oknem twojego mieszkania akurat wtedy, kiedy matka postanowiła z niego wyskoczyć, nie było przypadkiem. Potem zobaczyłam ciebie. Twoje przerażone oczy. Poranione ciało. I nie mogłam. Nie mogłam postąpić inaczej. A dziś już nie martwię się, gdzie trafię po śmierci. Szczerze mówiąc, mam to gdzieś. Wiesz dlaczego?

Kiwam przecząco głową wpatrzony w jej zapadnięte policzki.

Bo dziś ty jesteś moim własnym niebem. I to wystarczy mi na wieczność.

Jabłko odbija się od drewnianego stopnia, ląduje w trawie, a ja tulę do piersi kobietę mojego życia.

 

 

*

 

 

Romantyczna kolacja na dachu. Podobna do tej pierwszej, która miała miejsce prawie rok temu. Był poprzedzający ją, tak samo dobry, seks. Pijemy tak samo dobre i cierpkie, czerwone wino. Wszystko jest tak, jak powinno.

– Jak ci idzie ten cały projekt, nad którym tyle siedzisz po godzinach? Nic się nie chwalisz.

– Nie chcę zapeszać. Ale jest już prawie skończony – odpowiadam zgodnie z prawdą. Wkrótce wstrząsnę całym światem. – Gdy doprowadzę to do końca, będziemy mogli przeprowadzić się, gdzie tylko sobie zażyczysz – dodaję.

– Lubię to miasto. I lubię to mieszkanie.

Unoszę lampkę i mówię:

– Za nas. Za naszą idealną miłość.

– Za miłość – potwierdza Leja i zanurzamy usta w winie.

Przed okiem ukazuje się informacja z chipa Leji. Dostała wiadomość. Pewnie kolejna reklama.

– Zabierzesz mnie kiedyś do tego domu, w którym mieszkałeś z Eli?

– Może kiedyś…

Cholerni natręci. Już czwarta wiadomość. Sprawdzę.

 

Nieznany chip 20:44:

Wiem, że prosiłaś, abym nie wysyłał wiadomości na ten chip, ale nie odzywasz się od dwóch dni.

 

Nieznany chip 20:44:

Daj znać o co chodzi, proszę.

 

Nieznany chip 20:45:

Ostatnim razem było cudownie. Tęsknię za tobą.

 

Nieznany chip 20:46:

Tęsknię za tym, co masz pod sukienką.

 

Kurwa. Wiedziała. Wiedziała i igrała ze mną. To dlatego przez ostatni czas jej aktywność w sieci była tak znikoma. Ma drugiego chipa. I wciąż mnie zdradza. Który to już jest? Nie wierzę. Nie mogę przyjąć tego do świadomości. Przecież siedzi przede mną. Uśmiecha się. Oblizuje te swoje idealne wargi, maźnięte czerwoną szminką. Patrzy na zachodzące słońce. Wygląda na szczęśliwą.

Nie wierzę.

Opróżniam lampkę. Jestem już wstawiony, ale myślę trzeźwo. Tym razem to jest już dla mnie za wiele. Tyle jej poświęciłem. Tyle dałem. Zabiłem dla niej, dla nas, człowieka. Nie dam się więcej ranić, Lejo. Twoje ciało jest idealne, umysł jednak nadaje się do wymiany. Przepraszam, ale w takiej konfiguracji nie stworzymy idealnej miłości.

Zawiodłem się. Zawiodłem się po raz ostatni.

Wstaję, podaję jej dłoń. Idziemy na skraj dachu. Krwiste promienie zalewają miasto.

– Dla takich chwil warto żyć, prawda? – mówi Leja.

Ukradkiem wyciągam ze szlufek skórzany pasek i odpowiadam:

– Tak, kochanie. Warto.

Zarzucam pasek na jej krtań, przyciskam do siebie z całych sił. Ukochana szarpie się, szamota, próbuje ocalić życie. Jak każda żywa istota. Nawet ja, zamknięty w klatce bez wyjścia, miałem w tyle głowy chęć przetrwania. W końcu zwalniam uścisk i piękne ciało ląduje na zimnej płycie. Czerwone włosy, okropnie zmierzwione, ułożyły się w fantazyjny wzór. Zielone oczy patrzą pusto w niebo.

Nie czuję niczego.

Nasza miłość będzie przecież trwać wiecznie.

 

 

*

 

 

– Dla takich chwil warto żyć, prawda? – mówi Leja.

Obejmuję ją w pasie, całuję w policzek i odpowiadam:

– Tak, kochanie. Warto.

Stoimy na skraju dachu, oblani promieniami zachodzącego słońca. Jesteśmy ze sobą już trzy lata i wszystko jest tak, jak powinno. Doczekałem się. Doczekałem się idealnej miłości z idealną kobietą.

– Mam ostatnio problem z lewą ręką. Tracę czucie. Wczoraj zrzuciłam na podłogę filiżankę pełną gorącej kawy – żali się Leja.

– Rozumiem, kochana. Jutro się tym zajmę.

Uśpię na chwilę i naprawię, co trzeba. Muszę dopracować jeszcze to i owo. Niektóre części zbyt szybko się zużywają.

– Leja, muszę ci coś powiedzieć.

– Tak?

– W końcu odnalazłem pełen spokój. Przy tobie.

– Cieszę się.

Patrzy na mnie tak naturalnie. Zdążyłem już zapomnieć, że pod tą skórą, zamiast tkanek i mięśni, znajdują się procesory i złącza. Ograniczyłem jej myślenie tylko w paru kwestiach. Aby już nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby mnie skrzywdzić. Teraz już nic nie ma znaczenia. Liczy się tylko nasza idealna miłość. Obejmuję dłońmi jej wypudrowane policzki i ze łzami szczęścia w oczach, mówię:

– Jesteś moim własnym niebem.

Nad naszymi głowami przelatuje ogromny transportowiec, na którego nie zwracamy najmniejszej uwagi.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Lekko się czyta. Trochę już było już historii o takiej obsesji i patologicznym podejściu do relacji z kobietą, ale nie kojarzę takiej osadzonej w odległej przyszłości. :)

 

Tylko kilka drobnych uwag (subiektywnych, można zignorować):

Gbur kładzie łapsko na jej dłoni.

Słowo “gbur” nie pasuje mi w odniesieniu do wcześniejszego opisu mężczyzny, mimo, że bohater z oczywistych powodów ma do niego negatywne nastawienie.

 

Nic ani nikt nie przeszkodzi naszej miłości, Lejo. Zabłądziłaś, rozumiem.

– “zbłądziłaś” trochę bardziej pasuje, bo może się odnosić i do wspomnianego “zaułka” jako symbolicznego miejsca, ale i stanu, jeśli wiesz co mam na myśli… :)

 

Ogólne wrażenie dobre, podobało mi się.

 

 

 

 

You get what anybody gets - you get a lifetime.

Mr Windy, bardzo mnie cieszy, że Ci się podobało :) Uwagi przemyślę, dzięki wielkie zarówno za nie jak i za komentarz! ;) Pozdrawiam

No, to się dobrała cudowna parka. Ona go zdradza, on ma obsesję na jej punkcie i wygląda na psychopatę.

Na szczęście jest tu coś poza romansidłem, acz nieco przewidywalne zakończenie.

To z pewnością nie jest kierunek na zajęcia z Yogi.

Dlaczego dużą?

Babska logika rządzi!

Finklo, dzięki za wizytę! :) Właśnie, dlaczego z dużej… zmienię to niebawem :)

Realuc, ale mi się podobało! Fajnie pokazałeś jak realacje z najważniejszymi kobietami w życiu bohatera wpływają na jego życie. Nie miał męskiego wzorca, matka się nad nim znęcała i wmawiała mu, że nic nie znaczy. Dlatego stworzył sobie kobietę idealną, czyli taką, która nie będzie w stanie go zranić, na wzór Eli (Leja ją przypominała z wyglądu) Nie rozumiem tylko pewnej kwestii. Eli kojarzy mu się z wsią, ptakami, rosą, przyrodą, to czemu mówi, że to Eli wpoiła w niego zamiłowanie do technologi? A druga sprawa: bohater stworzył idealną kobietę dla siebie, to czemu twierdzi że jego wynalazek wstrząsnie światem? Hmm… czytałam z przyjemnością:-) pozdrawiam

Olciatka, muszę przyznać, że Twoja interpretacja jest bezbłędna, właśnie taką historię, o jakiej piszesz, chciałem opowiedzieć. Cieszy mnie również, że się podobało :) A co do zagwozdek:

 

Nie rozumiem tylko pewnej kwestii. Eli kojarzy mu się z wsią, ptakami, rosą, przyrodą, to czemu mówi, że to Eli wpoiła w niego zamiłowanie do technologi?

Widzisz, w tej kwestii może rzeczywiście pominąłem zbyt wiele. Eli była opiekunką medyczną (jako, że to przyszłość, wszystko było mocno zrobotyzowane) i opowiadała o swojej pracy, sama lubując się również w tematyce technologii. Ale… nie ma tego w tekście, tu mnie masz :D Może rzeczywiście warto byłoby dopisać zdanie lub dwa aby to wyjaśnić. Dzięki za to spostrzeżenie! 

 

bohater stworzył idealną kobietę dla siebie, to czemu twierdzi że jego wynalazek wstrząsnie światem?

Zauważ. że tworzył już sztuczną inteligencję na początku, gdy poznał tę kobietę. Wtedy jeszcze nie planował zrobić z niej robota bo miał nadzieję, że będzie wszystko idealnie itd. więc robił to z zamiłowania, w celu odkrycia czegoś, co ogłosi światu. Dopiero później zdecydował to wykorzystać.

 

Dzięki i pozdrawiam :)

 

 

Realucu, przybyłam, bo lubię te Twoje historie, dobrze się je czyta. Piszesz lekko i przystępnie. 

To opowiadanie jednak nie wywarło na mnie większego wrażenia. Rozrywkowy tekst, ale raczej na dłużej go nie zapamiętam.

Bohaterowie nie podeszli. Facet psychopata z trudną przeszłością i śliczna dziewczyna, która okazuje się być kawałem niezłej… pani. ;)

Ciekawy jest natomiast wątek “podmiany” i sporo potencjału widzę w świecie, który przedstawiasz. Niestety widzę tylko kawałek tego świata, przysłoniętego przez nie tyle uczucia, co same myśli bohatera. 

Uważam, że tekst zyskałby, gdybyś go trochę rozbudował. Podkoloryzował świat, może nawet dorzucił coś na usprawiedliwienie poczynań bohaterów. Bo teraz mamy tu czarno na białym – oboje są winni. Gdyby choć było wiadomo, dlaczego Leja jest taka. Nie podpowiadasz, co wpływa na jej postępownie. Dla mnie jest po prostu zwykłą puszczalską, ale tak właściwie, to dlaczego?

Chyba, że czegoś nie dostrzegłam.

Rozrywkowo i warsztatowo ok. A i dobrze, że zaznaczyłeś w przedmowie, że to nie jest tak do końca romansidło. ;)

 

Saro, bardzo Ci dziękuję za komentarz :) Generalnie ten tekst miał być takim trochę eksperymentem. Lubię pisać wszystko i o wszystkim, nie chcę się ograniczać w żadnych ramach, stąd też moje teksty mogą często mocno się różnić. Na wszelkich płaszczyznach. Tak czy siak raz jeszcze dzięki Saro za przybycie i do następnego, mam nadzieję, bardziej owocnego dla Ciebie czytania ;)

Eksperymenty są fajne. I dobrze, że kombinujesz. Chętnie zajrzę i następnym razem, co tam nowego wymyśliłeś. :)

 

Wciągając historia pewnej znajomości ;) Im dłużej się czyta, tym więcej warstw opowieści odkrywamy. Nie jestem do końca przekonana, czy zdrada była rzeczywista, czy powstała w wyobraźni bohatera.

Zauważyłam brak spacji:

Nad opracowaniem idealnej, sztucznej inteligencji. Ale takiej, którą będziemy wstanie kontrolować.

Powtórzenie:

W końcu zakończyłem obserwację.

Podobało mi się połączenie wątków technicznych z obyczajowymi. Wiarygodnie tłumaczysz psychikę bohatera. Historia niby znana, ale w całkiem owej odsłonie, o czym świadczy końcówka. Umiejętnie dozujesz napięcie w tekście, pozostawiając czytelnikowi wskazówki odnośnie charakteru naukowca.

Ando, dzięki wielkie za odwiedziny i cieszę się, że historia tej znajomości przypadła Ci do gustu :) Co do zdrad, raczej były rzeczywiste, choć oczywiście Twoja interpretacja nie jest zła :) Pozdrówka!

Przeczytałem i trochę zastanowiłem się nad komentarzem, dlatego, że pomysł był dość szablonowy (mówię tu o zazdrosnym kochanku i uśmierceniu ukochanej), a kilka rzeczy mi do siebie nie pasowało (pierwszego morderstwa dokonuje z takim wyrafinowaniem, drugie byłoby łatwe do wykrycia, przecież musiałby coś zrobić z ciałem, a jak widać wykreowany świat daje możliwość totalnej inwigilacji), niezbyt zrozumiałem do czego służyła retrospekcja i opowieść o tragicznym dzieciństwie (trochę naciągana), ale… kurde, wywołałeś emocje. Z jakiegoś powodu warstwa obyczajowa tego opowoadania tak mi podeszła, że aż czułem ból i gorycz zdrady razem z bohaterem. To ci naprawdę wyszło. W sumie wszystkie inne elementy były już zbędne*. Świetnie pokazałeś człowieka, który ma wszystko – oprócz miłości. I zrobi wszystko, by tę miłość zdobyć. 

 

*Wiem, wstyd wypisywać takie herezje na portalu, który ma "fantastyka" w nazwie. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Gekikara, dzięki za opinię :) W zasadzie cieszę się, że opowiadanie wywołało u Ciebie skrajne emocje. Od niezrozumienia do przejęcia się losami bohatera. Tłumaczyć wiele nie będę, bo każdy może mieć własne interpretacje na pewne wątki. Jednak jeśli przewiniesz trochę wyżej, Olciatka trafnie streszcza moje zamysły. Łącznie z retrospekcją, której nie zrozumiałeś, a która, według mnie, jest w opowiadaniu kluczowa (tłumaczy zachowania bohatera). Pozdrawiam! ;)

Ciekawe, Leja na podobieństwo Eli, a android na podobieństwo Leji. Facet się zafiksował na kobiecie, która go uratowała. Smutne to trochę i paradoksalne. Ktoś obdarzył go miłością, a on chcąc potwórzyć ten układ stał się potworem.

Fajne opko, może nie zostanie w głowie na długo, ale dobrze się czytało i było warto tu zajrzeć :)

Kliczek ode mnie :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irko, dziękuję i bardzo się cieszę, że zajrzałaś! :)

Pozdrawiam

To taka historia z cyklu “kiedy kocha się kogoś za bardzo” z futurystycznym twistem.smiley Czytało się bardzo płynnie i przyjemnie. Jak zwykle u Ciebie dobra równowaga między nieprzeładowanymi opisami i sugestywnymi obrazami.

Oidrin, bardzo dziękuję za wizytę i cieszę się, że dobrze się czytało :) Pozdrawiam

Ale takiej, którą będziemy wstanie kontrolować.

w stanie

Później adaptowała, wychowała.

adaptowała?

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki Anet! :D

Nowa Fantastyka