- Opowiadanie: Sagitt - Aura zła a ścieżka dobra

Aura zła a ścieżka dobra

Cześć,

Po­wsta­wa­nie luź­nych no­ta­tek do­ty­czą­cych po­sta­ci, scen i świa­ta w końcu, kilka mie­się­cy temu, skło­ni­ło do py­ta­nia – czy w ogóle je­stem w sta­nie na­pi­sać coś sen­sow­ne­go? Dałem sobie czas, by owe opo­wia­da­nie po­szło swoim to­kiem, by doj­rza­ło, po dro­dze uka­zu­jąc szcze­gó­ły tej hi­sto­rii.  Po­niż­sze opo­wia­da­nie sta­no­wi mój por­ta­lo­wy i za­ra­zem ogól­ny de­biut. Chcia­łem sku­pić się przede wszyst­kim na po­sta­ciach i tym co jest mię­dzy nimi, oraz do czego to do­pro­wa­dzi. 

Ogrom­nie dzię­ku­ję za po­świę­co­ny czas, ob­szer­ną wie­dzę i tech­nicz­ne po­praw­ki, jakie wnio­sły w becie śnią­ca i Verus. To była dla mnie nie­oce­nio­na lek­cja pi­sa­nia.

Za­chę­cam do szcze­rych opi­nii i dzie­le­nia się wra­że­nia­mi w ko­men­ta­rzach. Roz­ma­wiaj­my. Jakby się wkradł jakiś błąd, po­mi­mo bety i od­kła­da­nia tek­stu, to z pew­no­ścią go po­pra­wię. 

Nie prze­dłu­ża­jąc już, za­pra­szam. ;)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Aura zła a ścieżka dobra

Pro­mie­nie słoń­ca, roz­po­czy­na­ją­ce­go swoją co­dzien­ną wę­drów­kę po nie­bo­skło­nie, coraz śmie­lej wkra­da­ły się do po­mieszczenia na pię­trze miej­sco­wej go­spo­dy. Z cza­sem tylko świa­tło dzien­ne coraz bar­dziej ra­zi­ło śpią­ce w po­ko­ju po­sta­cie.

– Dzień dobry wszyst­kim! – za­krzyk­nę­ła dud­nią­cym gło­sem jedna z nich. Młody męż­czy­zna wstał ener­gicz­nie, uprzed­nio od­rzu­ca­jąc okry­wa­ją­cy go gruby, weł­nia­ny koc i zbli­żył się do mied­ni­cy sto­ją­cej na sto­li­ku przy oknie. Skło­niw­szy głowę w jej kie­run­ku, prze­glą­dał się przez chwi­lę w wod­nym od­bi­ciu, będąc wy­raź­nie za­chwy­co­nym tym, co zo­ba­czył.

– Przy­stoj­ne rysy, na miej­scu, oczy w ko­lo­rze naj­lep­szych dę­bo­wych trun­ków, są. Świe­tli­ste włosy, któ­ry­mi za­chwy­ca­ją się i bawią dziew­czę­ta, obec­ne!

– Żółte zęby, na miej­scu, cuch­ną­cy od­dech, jest, wy­łu­pia­ste gały i chu­der­la­we ciel­sko, obec­ne! – orzekł jeden z jego to­wa­rzy­szy, kra­sno­lud, nie­ja­ki Urdar, zwany Mło­to­rę­kim. Resz­ta to­wa­rzy­stwa, która jesz­cze pró­bo­wa­ła zła­pać ko­ją­ce ma­rze­nia, pręd­ko roz­pły­wa­ją­ce się w świe­tle dnia, a tym prę­dzej ucie­ka­ją­ce w rej­wa­chu, mru­cza­ła gniew­nie.

– Je­steś brzyd­szy niż Cernu, kra­sno­lu­dzie! Brodę sobie osma­li­łeś nad ko­min­kiem? A te ko­ra­li­ki w niej to po co? – od­po­wie­dział Urda­ro­wi zgryź­li­wie mło­dzie­niec.

– Te ko­ra­li­ki, kre­ty­nie, to są klam­ry od kra­sno­ludz­kich rze­mieśl­ni­ków, by ją jakoś okieł­znać.

– Krnąbr­na, roz­wy­drzo­na ta twoja broda.

– Słu­chaj! – rzekł po­iry­to­wa­ny. – Na wy­pra­wie to nie­do­zwo­lo­ne i mam swoje za­sa­dy, któ­rych się trzy­mam. Ale obie­cu­ję ci, Mael, że jak cię dorwę na zam­ko­wym dzie­dziń­cu, to spio­rę ci dupę, aż spuch­nie. I to na buro! – grzmiał kra­sno­lud, wy­raź­nie tra­fio­ny w czuły punkt ri­po­stą kom­pa­na.

– Nie spodo­ba­ło ci się po­rów­na­nie do na­sze­go sza­ro­skó­re­go przy­ja­cie­la śpią­ce­go w dru­gim po­ko­ju, hm? Czy to przez te kłaki? – Mael kon­ty­nu­ował szy­der­stwo wy­raź­nie roz­ba­wio­ny.

– Idź w cho­le­rę, Mael! – wark­nąw­szy na niego, zwró­cił się do po­zo­sta­łych:

– Wsta­wać! Mamy dzi­siaj coś do za­ła­twie­nia! – Po czym kra­sno­lud, wy­szedł­szy ze swoim ekwi­pun­kiem, z ło­sko­tem za­trza­snął za sobą drzwi izby.

Nie­dłu­go po wy­mia­nie przy­ty­ków i do­cin­ków resz­ta grupy rów­nież wsta­ła i rzu­ci­ła się w wir go­rącz­ko­wych przy­go­to­wań, by pręd­ko osio­dłać konie. Wo­jow­ni­cy odzia­ni w kol­czu­gi, błysz­czą­ce kar­wa­sze z litej bla­chy i pół­otwar­te hełmy cie­szy­li się za­in­te­re­so­wa­niem miej­sco­wej ga­wie­dzi.

– Na­czel­ni­ku! Na­czel­ni­ku Gie­zmi­nie! – za­wo­łał Te­re­neg do sza­ty­na w ciem­nym płasz­czu.

– Wi­taj­cie, panie Te­re­ne­gu! – Wło­darz wio­ski od­po­wie­dział grom­ko, po­da­jąc dłoń wy­so­kie­mu męż­czyź­nie o po­god­nym spoj­rze­niu i dłu­giej bro­dzie, po­prze­pla­ta­nej gdzie­nie­gdzie si­wy­mi wło­sa­mi.

– Do­brze jest was zo­ba­czyć w świe­tle dnia, bo za­iste, późno wczo­raj przy­je­cha­li­ście. Nie­wie­lu de­cy­du­je się na po­dró­że trak­tem po zmro­ku, głów­nie ze wzglę­du na dzi­kie zwie­rzę­ta i stwo­ry czy­ha­ją­ce po la­sach – kon­ty­nu­ował Gie­zmin.

– My­śla­łem, że to naj­czę­ściej ban­dy­ci są pro­ble­mem w tych pro­win­cjach ce­sar­stwa.

– Ech. – Skrzy­wił się na­czel­nik, ma­cha­jąc lek­ce­wa­żą­co ręką. – U nas do­cho­dów z na­pa­ści jest tak mało, że tym nawet nikt się nie tru­dzi. Po­wiedz, kogo masz pod sobą, panie wo­jow­ni­ku?

– Tam przy pło­cie – rzekł Te­re­neg, wska­zu­jąc na smu­kłe, ciem­no­wło­se leśne elfy. – To są Eonas i Eli­das. Nasi łucz­ni­cy, choć mie­czem też po­tra­fią wo­jo­wać. I to cał­kiem nie­źle, po­wiem panu! Ten kra­sno­lud grze­bią­cy w skrzy­ni obok nich, to Urdar, po­cho­dzą­cy z Gór Szu­mów.

– A tych dwóch, co sio­dła­ją konie? Szcze­gól­nie ten jeden, elf, nie­ty­po­wy – za­py­tał za­in­try­go­wa­ny Gie­zmin.

– Blon­dyn, bo tak go cza­sem zwie­my, to Mael, czło­wiek z ce­sar­stwa, tak jak ja. A elf, choć gwoli ści­sło­ści pół­elf, to Cer­nun­nos.

– Mie­sza­niec? – rzekł, przy­glą­da­jąc się, sza­ro­skó­re­mu osob­ni­ko­wi z czar­ną brodą, za­ple­cio­ną w krót­ki war­kocz.

– Tak. Jego oj­ciec chyba był czło­wie­kiem, peł­nej krwi. Do­kład­nie jed­nak nie wiem, ręki uciąć sobie nie dam. Wiem na­to­miast, że matka to elfka, z rasy tych mrocz­nych.

– Mrocz­ne elfy, hm. Dotąd nie wi­dzia­łem żad­ne­go z nich – mruk­nął na­czel­nik.

– Ten jest spe­cy­ficz­ny, tak dy­plo­ma­tycz­nie uj­mu­jąc – sko­men­to­wał do­wód­ca.

W tej chwi­li do Gie­zmi­na i Te­re­ne­ga pod­szedł czło­wiek, w kwie­cie wieku, o dum­nym spoj­rze­niu i ha­czy­ko­wa­tym nosie.

– Te­re­ne­gu – po­wie­dział nie­zna­jo­my. – Nie­dłu­go bę­dzie­my go­to­wi do drogi.

– Bar­dzo do­brze – od­rzekł do­wód­ca i zwró­cił się do na­czel­ni­ka. – Pro­szę po­znać, oto moja prawa ręka w for­ma­cji, a za­ra­zem przy­ja­ciel z cza­sów służ­by dla ce­sa­rza, Iznis.

– Nie­po­trzeb­nie, po­zna­li­śmy się prze­cież z panem Izni­sem wczo­raj, póź­nym wie­czo­rem.

– Ach, fak­tycz­nie, za­po­mnia­łem już – od­po­wie­dział Te­re­neg, po czym za­krzyk­nął w kie­run­ku od­dzia­łu, na­wo­łu­jąc do zbiór­ki.

Grupa wo­jow­ni­ków ze­bra­ła się przed prze­ło­żo­nym i na­czel­ni­kiem w luź­nym sze­re­gu.

– Chciał­bym was po­wi­tać w Kwet­ka­rach, ostat­niej osa­dzie na trak­cie cią­gną­cym się w kie­run­ku Ka­mien­nej Prze­łę­czy – rzekł Gie­zmin. Ro­zej­rzawszy się jesz­cze raz po człon­kach gru­py, za­py­tał:

– Nie ma wśród was żad­nych magów?

– W na­szym od­dzia­le aku­rat nie, ale po­win­ni­śmy sobie po­ra­dzić – od­rzekł do­wód­ca.

– To do­brze – rzekł Gie­zmin, ki­wa­jąc głową z wy­ra­zem apro­ba­ty. W tej samej chwi­li wy­cią­gnął spod ubra­nia, wi­szą­cy na szyi, kwa­dra­to­wy, srebr­ny me­da­lion z zie­lo­nym ka­mie­niem.

– Strasz­nie mi prze­szka­dza jak wisi pod spodem – wtrą­cił, a na­stęp­nie ści­szo­nym gło­sem kon­ty­nu­ował:

– Czy pa­mię­ta pan, co panu wczo­raj tłu­ma­czy­łem od­no­śnie na­sze­go pro­ble­mu?

– Tak. Wszel­kie in­struk­cje znam. Drogą na pół­noc, przy spróch­nia­łym dębie po­zo­sta­wić konie i wejść w las po pra­wej, idąc przed sie­bie w kie­run­ku to­pie­li­ska. Po­ra­dzi­my sobie, to nasz nie pierw­szy raz.

Gie­zmin uśmiech­nął się je­dy­nie, sły­sząc taką od­po­wiedź.

 

***

 

– Dru­ży­no, z koni! – za­wo­łał do­wód­ca. Sam w tym cza­sie ze­sko­czył z sio­dła, za­bie­ra­jąc miecz, tar­czę i prze­wie­sza­jąc sobie skó­rza­ną torbę przez ramię.

– Oby nic ci się z niej nie przy­da­ło – stwier­dził po­nu­ro Iznis.

– Po co wła­ści­wie ci ta torba? – wtrą­cił się nie­ocze­ki­wa­nie Mael.

– Mam w niej mik­stu­ry, któ­rych cza­sem uży­wam. Nie­któ­re leczą, a nie­któ­re po­ma­ga­ją śmier­tel­nie ran­nym szyb­ko zna­leźć się po dru­giej stro­nie – od­po­wie­dział Te­re­neg. 

– Wszy­scy do mnie! – za­krzyk­nął na­stęp­nie w kie­run­ku od­dzia­łu. Jego człon­ko­wie bez szem­ra­nia wy­ko­ny­wa­li każdy roz­kaz. Tylko kilka osób w brac­twie za­kon­nym cie­szy­ło się więk­szym po­słu­chem niż Te­re­neg, choć jego mą­drość i roz­trop­ność były przez nie­któ­rych mocno kwe­stio­no­wa­ne. Przy­wią­zaw­szy konie do drzew, grupa ze­bra­ła się w okrę­gu. Te­re­neg roz­po­czął mo­dli­twę po­chwal­ną, którą zwykł od­ma­wiać każdy wo­jow­nik za­ko­nu przed nad­cho­dzą­cą walką.

 – Niech ja­sność Naj­wyż­sze­go spły­nie na nas i wzma­ga nasze zmy­sły. Nasze oczy, które wy­pa­tru­ją wro­gów i nasze uszy, które na­słu­chu­ją ich kro­ków.

W tym mo­men­cie schy­lił głowę, a resz­ta jego kom­pa­nów do­łą­czy­ła do we­zwa­nia:

 – Pro­wadź nas, o Boże Słoń­ca, źró­dło wszel­kiej mocy, byśmy po­dą­ża­li drogą świa­tło­ści, którą stwo­rzy­łeś. Niech twój blask ogar­nia nasz oręż, by po sto­kroć moc­niej bił w plu­ga­we pier­si na­szych wro­gów i aby­śmy nigdy nie wy­pę­dza­li du­chów z ich ciał zbyt po­chop­nie. Wlej w nas żar­li­wość do sze­rze­nia więk­sze­go dobra, a w razie tra­ge­dii cie­le­snej po­wło­ki, za­nieś wier­ne­go, męż­ne­go ducha przed pod­nó­żek w twych zło­tych kom­na­tach.

We­zwa­nie to Te­re­neg za­koń­czył unie­sie­niem uzbro­jo­nej w sre­brzy­ste ostrze ręki w ge­ście zwy­cię­stwa i bło­go­sła­wień­stwa.

– Oręż w dłoń, bra­cia! Pój­dzie­my linią po­mię­dzy drze­wa­mi. Roz­glą­da­my się na boki, szcze­gól­nie na skrzy­dłach. Ob­ser­wuj­cie ko­na­ry nad nami.

Przy­jąw­szy usta­lo­ny szyk, w końcu ru­szy­li. Nie­śpiesz­nie, by móc do­strze­gać za­gro­że­nie z wy­prze­dze­niem. Po po­ko­na­niu kil­ku­dzie­się­ciu kro­ków, po­zo­sta­wia­jąc za sobą skraj lasu, Cer­nun­nos dobył zza paska to­po­rek. Żwawo wy­mie­rzył kilka cio­sów naj­bliż­sze­mu drze­wu, po­zo­sta­wia­jąc pień wy­szczer­bio­ny na wy­so­ko­ści głowy śred­nio ­ro­słe­go czło­wie­ka.

Człon­ko­wie dru­ży­ny zmarsz­czy­li brwi, pró­bu­jąc ana­li­zo­wać dziw­ne za­cho­wa­nie to­wa­rzy­sza. Pół­elf pręd­ko do­strzegł niemą wąt­pli­wość.

– Jak chce­cie przejść z po­wro­tem przez las bez za­zna­cza­nia drogi? Wedle opisu na­czel­ni­ka, to­pie­li­sko jest po­ło­żo­ne wy­raź­nie niżej. Gdy bę­dzie­my więc scho­dzić, to prze­sta­nę rąbać i znaj­dzie­my inny spo­sób, by wró­cić do peł­nych kufli w go­spo­dzie.

Traf­ne spo­strze­że­nie zy­ska­ło uzna­nie grupy, wy­ra­żo­ne kil­ko­ma po­mru­ka­mi. Ru­szy­li dalej w głąb ciem­no­ści, wy­mie­nia­jąc się w obo­wiąz­ku zna­ko­wa­nia szla­ku wy­pra­wy, ozna­cza­jąc pnie lub zręcz­nym ru­chem rwąc ga­łę­zie tuż u na­sa­dy, by rzu­cić je na zie­mię w dość wi­docz­nym miej­scu.

Znacz­nym pro­ble­mem było trwa­nie w po­go­to­wiu pod­czas prze­dzie­ra­nia się przez gę­stwi­nę, bo­wiem za każ­dym peł­zną­cym ko­rze­niem i w każ­dym za­głę­bie­niu mogła czaić się śmierć. Wy­czu­lo­ne zmy­sły śle­dzi­ły każde, choć­by naj­mniej­sze, źró­dło szme­ru. Trwa­nie w za­gro­że­niu przez kilka go­dzin mar­szu, przy po­ko­ny­wa­niu tak gę­ste­go lasu, od­bi­ja­ło się na uczest­ni­kach wy­pra­wy coraz więk­szym zmę­cze­niem.

Wraz z po­ko­ny­wa­nym dy­stan­sem, teren coraz bar­dziej się ob­ni­żał. Wo­jow­ni­cy w końcu wy­szli na bagno. Zmie­nił się kra­jo­braz, drze­wo­stan stał się rzad­szy, a jego miej­sce stop­nio­wo zaj­mo­wa­ły szu­wa­ry i krze­wy. Wo­jow­ni­cy moc­niej ści­snę­li tar­cze, wy­cią­gnę­li broń. Mi­ja­li ostat­nie drze­wa lasu po tej stro­nie rzeki, pró­bu­jąc głu­szyć od­gło­sy roz­mię­kłe­go pod­ło­ża przy każ­dym kroku. Wtem jeden z elfów – Eodas – gwał­tow­nie kuc­nął. Wi­dząc to, resz­ta jego to­wa­rzy­szy od­ru­cho­wo zro­bi­ła to samo.

– Co jest? Wi­dzisz coś? – za­py­tał go cicho do­wód­ca.

– Tak jakby. Ktoś tam jest – od­po­wie­dział elf.

– Pssst, Eli­das! Wy­chyl się i zer­k­nij, czy do­strze­żesz to samo.

Drugi elf pod­niósł się z wolna i wy­tę­żył wzrok, ana­li­zu­jąc za­gro­że­nie, które w końcu od­kry­li. Wy­so­kie trawy ro­sną­ce na mo­kra­dle i mgła, choć lekka, utrud­nia­ły ob­ser­wa­cję. 

– Dwie przy­gar­bio­ne po­sta­cie bro­dzą w wo­dzie bez celu, trze­cia sie­dzi nie­da­le­ko prze­wró­co­ne­go, spróch­nia­łe­go drze­wa, czwar­ta zaś stoi na skra­ju wy­so­kiej trawy i jest od­wró­co­na do nas ple­ca­mi. Buja się na boki tak, jakby prze­szka­dzała jej prze­sad­nie duża ilość wy­pi­tej go­rzał­ki. Zer­k­nę raz jesz­cze – szep­nął Eli­das do do­wód­cy.

Wy­chy­lił się po­now­nie ponad trawy i li­sto­wie. Jego by­stry wzrok prze­biegł po oto­cze­niu, jed­nak na próż­no. Ge­stem dłoni dał do­wód­cy do zro­zu­mie­nia, że nie do­strzegł nic wię­cej.

Te­re­neg szep­nął więc do wo­jow­ni­ków naj­bli­żej ze swo­jej lewej i pra­wej stro­ny:

– Po­cze­kaj­my tyle, ile trwa od­mó­wie­nie we­zwa­nia po­chwal­ne­go i niech za­czną łucz­ni­cy. Wy­puść­cie tyle strzał, ile tylko się da.

In­for­ma­cja zo­sta­ła prze­ka­za­na szep­tem po­zo­sta­łym. W tym cza­sie szare po­sta­cie upar­cie trwa­ły przy wy­ko­ny­wa­nych czyn­no­ściach. Spod za­cze­pio­nych o kości wo­do­ro­stów wy­sta­wa­ły reszt­ki gni­ją­ce­go, śmier­dzą­ce­go mięsa. Mar­twe ciała ko­biet i męż­czyzn, mło­dych i star­ców, na­pę­dza­ne je­dy­nie chę­cią za­bi­cia tego co żywe. Do­ty­czy­ło to nie tylko ludzi – wokół le­ża­ły ster­ty po­za­gry­za­nych ryb i pta­ków. To­piel­cy, któ­rych ist­nie­nie było pod­trzy­my­wa­ne przez nie­zna­ną, ciem­ną moc. 

Eonas i Eli­das do­by­li łuków. Z wolna wy­ję­te z koł­cza­nów strza­ły drża­ły teraz na na­pię­tych cię­ci­wach. Roz­legł się świst. Ryk wska­zał, że po­ci­ski do­się­gły celu.

– Ru­sza­my!

Zbroj­ni pod­nie­śli się i po­mi­mo trud­no­ści te­re­no­wych zbli­ża­li się pew­nym kro­kiem do grupy prze­ciw­ni­ków. Elfi wo­jow­ni­cy zdą­ży­li tra­fić trzy po­two­ry, nim odło­ży­li łuki i chwy­ci­li mie­cze. Pręd­ko do­go­ni­li resz­tę dru­ży­ny, pod­czas gdy spo­mię­dzy wy­so­kiej ro­ślin­no­ści wy­su­wa­li się ko­lej­ni nie­umar­li.

Na­stał czas pierw­szych walk wręcz. W ruch po­szły mie­cze, a ciszę pa­nu­ją­cą do nie­daw­na na mo­cza­rach, za­stą­pił zgiełk chrzę­stu ła­ma­nych kości, gniew­nych wark­nięć i jęków nie­umar­łych oraz okrzy­ków zbroj­nych. Urdar na pra­wej flan­ce raz po raz wy­pro­wa­dzał ciosy to­po­rem. Jeden z po­two­rów za­sko­czył kra­sno­lu­da i zna­lazł się nie­bez­piecz­nie bli­sko. Ten w obro­nie tra­fił go brze­giem tar­czy w głowę, a ko­lej­ne ude­rze­nia trwa­le wy­sła­ły to­piel­ca na tam­ten świat. Obok czar­no­bro­de­go ni­zioł­ka wal­czył Cer­nun­nos, który wy­pro­wa­dza­jąc pre­cy­zyj­ne cię­cia, po­wa­lił kilku prze­ciw­ni­ków, koń­cząc ich de­mo­nicz­ny żywot. Bę­dą­cy w środ­ku for­ma­cji Te­re­neg, Eonas i Eli­das wal­czy­li pew­nie, po­więk­sza­jąc licz­bę po­ko­na­nych. Li­nio­wa for­ma­cja jed­nak coraz bar­dziej roz­luź­nia­ła się w wy­ni­ku bi­tew­nej wrza­wy.

– Agh! – roz­legł się nagle krzyk z lewej flan­ki. Dwóch nie­umar­łych oto­czy­ło Maela i ata­ku­jąc, po­wa­li­ło na zie­mię, gry­ząc przy tym i szar­piąc. Iznis także bę­dą­cy po lewej stro­nie, za­ję­ty walką nie mógł rzu­cić się od razu na pomoc. Nie zwa­ża­jąc na opusz­cze­nie bloku, po­tęż­nym ude­rze­niem wbił miecz głę­bo­ko po­mię­dzy żebra po­two­ra, z któ­rym wła­śnie wal­czył. Z tru­dem wy­jąw­szy broń z ubi­te­go prze­ciw­ni­ka, sko­czył, by nieść ra­tu­nek kom­pa­no­wi. Mael z tru­dem pa­ro­wał nie­któ­re ciosy ko­tłu­jąc się bło­cie, pró­bu­jąc nie do­pu­ścić do tego, by w nim uto­nąć pod cię­ża­rem dwój­ki ata­ku­ją­cych. Iznis cięż­ko zdy­sza­ny do­biegł do niego. Pchnię­cie. Miecz prze­szedł przez kor­pus po­two­ra, a ten jęk­nął je­dy­nie przed tym, gdy za­marł na wieki. Dru­gie­go z tych, któ­rzy za­cie­kle du­si­li mło­dzień­ca, zdą­żył od­cią­gnąć Eli­das i wraz z Eoda­sem po­kie­re­szo­wa­li go śmier­tel­nie kil­ko­ma cio­sa­mi.

– Nic ci nie jest?! – krzyk­nął Eodas, pod­no­sząc to­wa­rzy­sza z tru­dem. Mael od­po­wie­dział mu kasz­lem i wy­plu­ciem błota z ust.

– Chyba nie je­stem ranny, pan­cerz zdo­łał mnie ochro­nić. Tfu! Okrop­ność! – rzekł w końcu roz­dy­go­ta­nym gło­sem.

– Cisza! – za­rzą­dził do­wód­ca.

Za­mar­li w jed­nej chwi­li. Roz­glą­da­li się, lecz żadne nowe za­gro­że­nie się nie zbli­ża­ło. W prze­cię­tej rzeką do­li­nie znów na­stał spo­kój. Wokół wo­jow­ni­ków le­ża­ło sie­dem­na­stu mar­twych prze­ciw­ni­ków. Tego dnia zro­bi­li wię­cej dobra, niż mogli przy­pusz­czać. Tyle dusz udało się w za­świa­ty na za­wsze, do­zna­jąc za­słu­żo­ne­go od­po­czyn­ku po mę­czą­cej, ziem­skiej tu­łacz­ce.

 

***

 

Konno wra­ca­li trak­tem w kie­run­ku osady. Dzień miał się ku koń­co­wi. Mil­cze­li, zbyt znu­żeni tru­da­mi wy­pra­wy na to­pie­li­sko, by mieć ocho­tę na ja­kie­kol­wiek żarty czy po­ga­dusz­ki. Przed samą wio­ską Cer­nun­nos pod­je­chał do do­wód­cy od pra­wej stro­ny i zrów­nał się z nim.

– Te­re­neg, mu­si­my o czymś po­ga­dać. Prze­czu­wam, że bę­dzie­my tu mieli wię­cej ro­bo­ty. 

– Nie gadaj głu­pot, Cernu – od­rzekł, spo­glą­da­jąc na mie­szań­ca z po­wąt­pie­wa­niem.

– Wy­czu­wam wy­raź­nie inny ro­dzaj zła w po­bli­żu.

– Nie chce mi się wie­rzyć, że to da się wy­czuć, nie będąc ma­giem.

– To nie kwe­stia magii. To wzra­sta – szep­nął Cer­nun­nos.

– Nie prze­szka­dzaj mi w obo­wiąz­kach – od­po­wie­dział Te­re­neg, od­wra­ca­jąc wzrok.

– Kie­dyś na­praw­dę po­ża­łu­jesz, że nie chcia­łeś mnie wy­słu­chać. 

 

***

 

Szmer kar­czem­nej ga­wie­dzi trwał mo­no­ton­nie ni­czym je­sien­ny, cie­pły wiatr, ak­cen­to­wa­ny cza­sem przez głu­che ude­rze­nia ści­ska­nych w dło­niach gli­nia­nych kub­ków przy wzno­szo­nych to­a­stach. Roz­pa­lo­ny ko­mi­nek i kilka ka­gan­ków roz­ta­cza­ły w obe­rży przy­tul­ne świa­tło, w któ­rym czło­wiek de­lek­tu­jąc się, mniej lub bar­dziej wy­szu­ka­nym trun­kiem, mógł po pro­stu za­po­mnieć. O nad­szarp­nię­tych si­łach po ostat­nim dniu, o stru­dzo­nych mię­śniach i o gło­wie cięż­kiej od myśli.

– Hej, Te­re­neg, coś cię gry­zie? – za­ga­ił Iznis, pod­szedł­szy do sa­mot­nie sie­dzą­ce­go do­wód­cy.

– Przed przyj­ściem tu, czy­ta­łem księ­gę i no­tat­ki oso­bi­ste, do­ty­czą­ce de­mo­no­lo­gii. 

– Mhm – mruk­nął. – Co wy tak wszy­scy za­czę­li­ście coś czy­tać? 

– Jak to wszy­scy? – za­py­tał zdzi­wio­ny Te­re­neg.

– Cer­nun­nos też nie­daw­no sie­dział nad książ­ka­mi. Cho­le­ra wie, po co je wozi. Za­jmują tylko miej­sce na wozie.

– Zdo­ła­łeś się przyj­rzeć, co tam prze­glą­dał?

– Za­in­te­re­so­wał się jakąś ma­gicz­ną bi­żu­te­rią. 

– Dziw­ne – za­fra­so­wał się do­wód­ca. – No nic, nie za­wra­caj­my sobie nim głowy.

– To co jest? Coś nie tak z ja­ki­miś de­mo­na­mi? – do­py­ty­wał go wy­raź­nie za­nie­po­ko­jo­ny kom­pan.

Jego po­nu­ry roz­mów­ca ro­zej­rzał się po kar­czem­nej klien­te­li upew­nia­jąc się, że każdy z od­wie­dza­ją­cych za­glą­da tylko i wy­łącz­nie do swo­je­go kufla. Gry­mas roz­szedł się po twa­rzy Te­re­ne­ga, a ob­li­zaw­szy usta i wąsy z piw­nej piany, do­wód­ca w końcu pod­de­ner­wo­wa­nym gło­sem rzekł do Izni­sa:

– Po­dej­rze­wam, że wła­ści­wy pro­blem po­zo­stał nie­wy­eli­mi­no­wa­ny.

– Nie może być! – od­rzekł po­ru­szo­ny Iznis. Lecz po chwi­li na­my­słu dodał:

– Cho­ciaż znam cię na tyle, że wiem, iż byś nie robił kło­po­tu tam, gdzie go nie ma. 

– Pa­mię­tasz, jak wczo­raj, po przy­jeź­dzie, roz­ma­wia­li­śmy z na­miest­ni­kiem i jego żoną w ich domu? – za­py­tał Te­re­neg.

– To mię­dzy in­ny­mi ich syn zo­stał za­ata­ko­wa­ny ostat­nio przez te po­two­ry?

– No wła­śnie. Obej­rza­łem go wów­czas. Rany chłop­ca mogą nie być ra­na­mi od tru­pów – kon­ty­nu­ował wywód do­wód­ca. – Przy takim zra­nie­niu, naj­bar­dziej praw­do­po­dob­ne by­ło­by więk­sze lub mniej­sze za­ka­że­nie, mar­twe ciało w ranie, są­czą­ca się ropa i jej nie­wy­obra­żal­ny smród. W ta­kiej sy­tu­acji po­trzeb­na by­ła­by pomoc me­dy­ka, zie­la­rza, ko­go­kol­wiek, kto zna się na le­cze­niu ta­kie­go pa­skudz­twa.

– Tak zwane tchnie­nie trupa. 

– Tak. Nic mi się tu nie zga­dza. Wy­da­je mi się, że chłop­ca za­ata­ko­wa­ło coś in­ne­go i nie to wy­rżnę­li­śmy dziś na skra­ju to­pie­li­ska. Ko­lej­na spra­wa, jak wy­ja­śnisz fakt, że dziec­ko żyje? Nie­co­dzien­nie ucie­ka się gru­pie pół­mar­twych po­two­rów, kiedy masz tak krót­kie nóżki. Zresz­tą trupy uni­ka­ją świa­tła dzien­ne­go, a mali chłop­cy, jak­kol­wiek nie­sfor­ni, śpią w nocy. Nie wa­łę­sa­ją się prze­cież po pusz­czy tak da­le­ko od domu. I to coś, co go za­ata­ko­wa­ło… to wy­glą­da tak, jakby ten po­twór po ataku od­pu­ścił, dał mu prze­żyć. Inne ofia­ry nie miały tyle szczę­ścia. Nie­umar­li tak nie robią. Ech, niech to wszyst­ko pio­run trza­śnie w dia­bli! – Te­re­neg wes­tchnął prze­cią­gle wy­le­wa­jąc z sie­bie naj­pierw żal, a potem wle­wa­jąc resz­tę trun­ku z gli­nia­ne­go na­czy­nia do gar­dła. 

– Roz­ma­wia­łem o tym z na­czel­ni­kiem wio­ski dziś rano, przed wy­jaz­dem – od­rzekł Iznis. – Bo sam chcia­łem się upew­nić, czy to kwe­stia to­piel­ców. Dziw­nym wy­da­je mi się fakt, że mia­ły­by robić tak dłu­gie eska­pa­dy, aż tutaj. Wedle jego słów, wie­śnia­cy nie po­zwo­lą mi od­ko­pać gro­bów tych, któ­rzy zgi­nę­li, w oba­wie przed tym, że duchy będą prze­śla­do­wać miesz­kań­ców za za­kłó­ca­nie spo­ko­ju. Moż­li­wość zo­ba­cze­nia ran u wię­cej, niż jed­nej osoby, mo­gła­by być po­moc­na. Mamy jed­nak zwią­za­ne ręce. 

Przez dłuż­szą chwi­lę razem pró­bo­wa­li w ciszy po­łą­czyć fakty.

– Czy chło­piec choć tro­chę od­zy­skał siły, by móc nam po­wie­dzieć co wi­dział? Wiesz coś o tym? – za­py­tał Te­re­neg.

– Nie­ste­ty nie. Nadal trawi go go­rącz­ka i świa­do­mo­ści ma tylko tyle, że matka jest w sta­nie go na­kar­mić. Kiedy już to zrobi, mały dalej śpi.

Wtem roz­mo­wę prze­rwał im mrocz­ny pół­elf. 

– Nie mo­żesz mnie zby­wać, kiedy mam ci coś waż­ne­go do po­wie­dze­nia. 

Te­re­neg spoj­rzał na niego z dy­stan­sem.

– Wy­da­rze­nia z lipca ze­szłe­go roku, kiedy to, jak ci przy­po­mnę, w samym środ­ku kry­zy­su gra­nicz­ne­go po­mię­dzy ce­sar­stwem, a jed­nym z na­szych naj­mniej lu­bia­nych są­sia­dów, spło­nę­ło kilka za­bu­do­wań. W wy­ni­ku two­je­go eks­pe­ry­men­tu, tuż przy po­ste­run­ku Ba­tor­fol­du wy­peł­nio­ne­go, lekką ręką li­cząc, setką żoł­nie­rzy. Mogło to być pre­tek­stem do roz­pa­le­nia kon­flik­tu na nowo, dla­te­go teraz nie sądzę, byś mi miał coś roz­waż­ne­go do prze­ka­za­nia.

– Ta sy­tu­acja była po­mył­ką. Wiesz o tym – od­po­wie­dział zmie­sza­ny Cer­nun­nos.

– Teraz w za­ko­nie trzy­ma­my cię na próbę i tylko dla­te­go tu je­steś. Nie wtrą­caj mi się w obo­wiąz­ki.

– Idziesz tym to­kiem co wszy­scy i byłeś na mnie cięty od sa­me­go po­cząt­ku. Zresz­tą nie mo­żesz mnie usu­nąć z brac­twa, po­nie­waż nie je­steś moim men­to­rem. A teraz zro­zum, że cho­dzi o nas wszyst­kich! 

– Od­ma­sze­ro­wać. 

– Zło się zbli­ża, czuję to. 

Te­re­neg z Izni­sem spoj­rze­li na Cer­nun­no­sa bez zro­zu­mie­nia. Pół­elf od­wró­cił się i mi­ja­jąc na­czel­ni­ka za­trzy­mał wzrok na kwa­dra­to­wym me­da­lio­nie. Gie­zmin, nie do­strze­ga­jąc jed­nak spoj­rze­nia mie­szań­ca, z wy­raź­nie do­brym hu­mo­rem do­siadł się do do­wód­cy i jego to­wa­rzy­sza.

– Pa­no­wie! Co to za po­nu­re ob­li­cza? Na­le­ży się cie­szyć z wy­cię­cia tych szka­rad! Dzię­ki wam miesz­kań­cy znów nie muszą się bać!

– Cie­szy­my się, że mo­gli­śmy pomóc, panie na­czel­ni­ku – od­po­wie­dział Te­re­neg, pró­bu­jąc wskrze­sić w sobie choć tro­chę opty­mi­zmu.

– Dokąd więc dalej ru­sza­cie? I kiedy?

– Na­szym celem jest Brell. My­śli­my, o któ­rej mu­si­my na­za­jutrz wy­je­chać.

– O, to ka­wa­łek jesz­cze przed pa­na­mi, ka­wa­łek, no. Jutro mogę dać wska­zów­kę jak je­chać. 

– Z chę­cią przyj­mie­my każdą pomoc. – Tutaj ści­szając głos, rzekł do na­czel­ni­ka:

– Mam nie­ste­ty pe­wien kło­pot, kilka myśli nie da­ją­cych mi spo­ko­ju.

Gie­zmin za­in­try­go­wa­ny schy­lił się i po­ło­żył rękę na jego ra­mie­niu.

– Słu­cham, do­bro­dzie­ju?

– Czy jest pan pe­wien, że to nie­umar­li byli po­wo­dem wa­szych pro­ble­mów, za­gi­nięć, na­pa­dów?

Męż­czy­zna spoj­rzał na niego smut­nym wzro­kiem, od­po­wia­da­jąc:

– Tak. To była ich spra­wa, ale dzię­ki wa­szej zbroj­nej dru­ży­nie w końcu się nam udało. Wla­li­ście w nasze serca na­dzie­ję, że jutro bę­dzie znacz­nie lep­sze. 

– Wie pan, nie je­stem do końca prze­ko­na­ny. 

– Ale ja je­stem – prze­rwał mu zde­cy­do­wa­nie. Kon­ty­nu­ował po chwi­li bar­dziej spo­koj­nie:

– Pan, do­bro­dzie­ju, pew­nie już dużo wi­dział w swoim życiu. Do czło­wie­ka mor­do­wa­ne­go przez nie­umar­łych, do za­gi­nięć i do od­naj­dy­wa­nia wpół zje­dzo­nych ciał nie można się przy­zwy­cza­ić. Lecz dzię­ki wam – mó­wił nie­znacz­nie ła­mią­cym się ze wzru­sze­nia gło­sem – córy i sy­no­wie tej ziemi mogą być bez­piecz­ni. My zaś w spo­ko­ju bę­dzie­my mogli przy­go­to­wać za­pa­sy stra­wy, trun­ków i drew­na na na­dej­ście sro­giej zimy dla ro­dzin i re­zer­wy po­ży­wie­nia dla in­wen­ta­rza. Dla­te­go jutro po­mó­wi­my o za­pła­cie i wy­tłu­ma­czę wam jak naj­le­piej do­trzeć do Brell. Przed wy­jaz­dem pro­szę się u mnie zja­wić. 

Te­re­neg w końcu za­ra­ził się lep­szym hu­mo­rem po­przez słowa na­czel­ni­ka. Nie miał w tym mo­men­cie po­wo­du, by kwe­stio­no­wać słusz­ność tego, co przed­sta­wił mu Gie­zmin. 

Do­wód­ca ro­zej­rzał się po go­spo­dzie i do­strze­gł Cer­nun­no­sa przy jed­nym ze sto­li­ków. Pykał nie­spo­koj­nie fajkę, pręd­ko wy­dy­cha­jąc dym i bacz­nie ich ob­ser­wu­jąc. Pół­elf, do­strze­ga­jąc spoj­rze­nie do­wód­cy, od­wró­cił wzrok, po­sęp­nie coś ana­li­zu­jąc. 

 

***

 

Na­stęp­ne­go dnia, wedle proś­by na­czel­ni­ka, Te­re­neg sta­wił się u niego przed wy­jaz­dem. Od­na­lazł go nie­opo­dal wy­lo­tu drogi w kie­run­ku Ka­mien­nej Prze­łę­czy.

– Ach witam, witam!

– Dzień dobry, panie na­czel­ni­ku.

– Może się przejdź­my tam ka­wa­łek – rzekł Gie­zmin, wska­zu­jąc drogę bie­gną­cą na pół­noc. – Trze­ba ko­rzy­stać z po­go­dy, zanim na­dej­dą po­chmur­ne mie­sią­ce. 

– Z przy­jem­no­ścią. Mam jesz­cze chwi­lę nim od­dział bę­dzie go­to­wy – od­po­wie­dział Te­re­neg.

Uszli tak ka­wa­łek krę­tej w tym miej­scu drogi, mil­cząc i de­lek­tu­jąc się pięk­nem przy­ro­dy.

– To mó­wi pan, że je­dzie­cie do Brell? – za­py­tał na­czel­nik.

– Tak. Jest tam od­dział na­sze­go za­ko­nu.

– To cie­ka­we, że pro­fe­sjo­nal­nie zaj­mu­je­cie się tro­pie­niem zła i po­two­rów. 

– Takie jest nasze głów­ne za­danie. 

– Długo pan to już robi? 

– Od je­de­na­stu lat. Wcze­śniej byłem w służ­bie ce­sa­rza jako ofi­cer kon­ne­go od­dzia­łu. Zwie­dzi­łem dzię­ki temu ka­wa­łek świa­ta. Potem tra­fi­łem tutaj. Choć trze­ba przy­znać, że w ciągu ostat­nich kilku lat pracy było mało. Nie z braku po­two­rów, a z braku zle­ceń. Nasza for­ma­cja jest też nie­ste­ty nie­do­ce­nia­na. 

– Nie­do­ce­nia­na? Jak to? 

– Zda­rzy­ło się kilka po­waż­nych in­cy­den­tów, gdy nie wy­kry­li­śmy za­gro­że­nia na czas. Były pro­ble­my i nie­win­ni po­nie­śli śmierć. Moim zda­niem nie z na­szej winy. Po­stę­po­wa­nie złych nie za­wsze jest do prze­wi­dze­nia.

– To zda­rzy­ło się panu? 

– Tylko jeden z nich – rzekł po­sęp­nie. – Ale nie ma co o tym mówić. Od tam­te­go czasu bar­dziej uwa­żam na to co do mnie tra­fia i we­ry­fi­ku­ję sy­gna­ły, które do­sta­ję. Była jesz­cze jedna awan­tu­ra, która za­chwia­ła re­pu­ta­cją, a nie ty­czy­ła się po­two­rów. Nie­wie­le za­bra­kło, a rok ty­siąc trzy­sta dzie­sią­ty byłby w kro­ni­kach bar­dziej sła­wet­ny, za spra­wą nowej wojny prze­ciw­ko ce­sar­stwu. To przez to, że Cer­nun­nos, nasz kom­pan, w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach pod­pa­lił kilka za­bu­do­wań na samej gra­ni­cy z Ba­tor­fol­dem. Udało mi się jed­nak prze­ko­nać po­gra­nicz­ni­ków, że to był po pro­stu wy­pa­dek, ale wy­ma­ga­ło to wiele ner­wów i tłu­ma­cze­nia.

– To do­brze. Win­szu­ję panu roz­wa­gi i za­cho­wa­nia zim­nej krwi w tak kry­zy­so­wej sy­tu­acji. I ro­zu­miem pana jak nikt inny. Nie da się bez­błęd­nie po­dej­mo­wać de­cy­zji na takim szcze­blu, ale naj­waż­niej­sze jest wy­cią­ga­nie wnio­sków na przy­szłość. A swoją drogą, to ten Cer­nun­nos jest jakiś dziw­ny taki. Po­dej­rza­ny. Gapił się na mnie wczo­raj i dziś, wy­trzesz­czał te swoje czar­ne gały – po­wie­dział Gie­zmin, a w tym samym mo­men­cie, na samo wspo­mnie­nie, przez ciało prze­szedł dreszcz.

Te­re­neg skrzy­wił się my­śląc, czy po­wi­nien pod­jąć draż­li­wy wątek. Po­dra­pał się po bro­dzie i rzekł:

– Tak, dziw­ny z niego osob­nik. Taka jest też opi­nia więk­szo­ści na­sze­go zgro­ma­dze­nia. Choć Cer­nun­nos to in­te­li­gent­na be­stia, po­wiem panu. Mało gada, ale cza­sem jak coś powie to słu­cha­ją go z uwagą. Czyta nie­po­rów­ny­wal­nie wię­cej ksiąg niż inni. Nie­wie­lu w za­ko­nie za­bie­ga o kon­takt z pół­el­fem, praw­dę mó­wiąc. To pew­nie przez to, że to typ nie­po­kor­ny, idzie przez życie swo­imi dro­ga­mi. Przez to czę­sto nie może się do­sto­so­wać do reguł za­kon­nych. Są też inne po­gło­ski, które o nim krążą.

– Jakie? – za­py­tał za­in­try­go­wa­ny na­czel­nik.

– To tylko plot­ki, lecz sły­sza­łem kie­dyś o tym, że jak się Cer­nun­nos po­ja­wia gdzieś, to dzie­ci pła­czą, a matki nie mogą nic z tym zro­bić do­pó­ki nie opu­ści oko­li­cy. Ponoć jak wej­dzie do ja­kie­goś miej­sca świę­te­go, to miej­sce owo tak jakby ga­śnie. Wie pan. Nie jest tak du­cho­wo ko­ją­ce, jak wcze­śniej. Do­pó­ki nie wyj­dzie stam­tąd oczy­wi­ście – od­po­wie­dział cicho do­wód­ca.

– Ech – Gie­zmin wes­tchnął cięż­ko. – Strasz­ne rze­czy pan mó­wisz. A ktoś kie­dyś do­szedł do tego, dla­cze­go tak się dzie­je?

– To tylko plot­ki jak mó­wi­łem. Nigdy sam tego nie spraw­dza­łem. Je­dy­nym wy­tłu­ma­cze­niem, które sły­sza­łem, była opi­nia mi­sty­ków. We­dług nich, wokół Cer­nun­no­sa roz­ta­cza się, wy­raź­nie za­bu­rza­ją­ca sferę nie­ma­te­rial­ną, aura zła.

Gie­zmin wy­trzesz­czył oczy ze stra­chu.

– Acz­kol­wiek nie po­tra­fię spraw­dzić, czy to praw­da, bo żaden ze mnie mi­styk, a tym bar­dziej mag – pod­su­mo­wał Te­re­neg.

Nie spo­dzie­wa­li się, że ktoś po­sta­no­wił prze­rwać ich roz­mo­wę.

– Stać! I nie od­wra­cać się! – wark­nął na nich cicho ta­jem­ni­czy głos.

Obaj unie­śli ręce w ge­ście pod­da­nia. 

– Je­ste­śmy stąd, zo­staw nas w spo­ko­ju – od­po­wie­dział Gie­zmin. Wów­czas Te­re­neg my­ślał tylko o sło­wach na­czel­ni­ka, który jesz­cze wczo­raj za­pew­niał o braku ban­dy­tów w oko­li­cy.

– Ty, po lewej – nie­zna­na po­stać zwró­ci­ła się do męż­czy­zny. – Masz coś co by mnie bar­dzo in­te­re­so­wa­ło.

– Nic nie mam. Nie mamy też przy sobie pie­nię­dzy – od­po­wie­dział mu ża­ło­śnie Gie­zmin.

– Masz to coś na szyi ła­chu­dro, tylko to kry­jesz. 

– To? – za­py­tał, drżą­cą dło­nią do­ty­ka­jąc me­da­lio­nu. – To jest pa­miąt­ka ro­dzin­na! Ona dla mnie wiele zna­czy!

– Twoja żona nie wspo­mi­na­ła byś ta­ko­we pa­miąt­ki po­sia­dał. Dawaj to!

– Tej jed­nej rze­czy nie mogę ci oddać.

– Żadna stra­ta, twój syn ra­czej tego nie odzie­dzi­czy.

Za­kap­tu­rzo­na po­stać z nie­by­wa­łym re­flek­sem do­sko­czy­ła do na­czel­ni­ka wio­ski. Szyb­kim ru­chem dłoni ze­rwa­ła z jego szyi kwa­dra­to­wy me­da­lion i wy­mie­rzy­ła siar­czy­ste­go kop­nia­ka tak mocno, że bie­dak padł jak długi, wzbu­dza­jąc na piasz­czy­stej dro­dze tuman kurzu. Te­re­neg wy­ko­rzy­stał mo­ment i gwał­tow­nie ob­ró­cił się, by móc zo­ba­czyć, kim był agre­sor.

– Cernu! Co ty od­wa­lasz, do cho­le­ry?! – krzyk­nął skon­ster­no­wa­ny.

Mrocz­ny pół­elf chwy­cił jed­nak w tym mo­men­cie do­wód­cę za odzie­nie i wark­nął na niego:

– Ucie­kaj­my!

Sil­nie po­cią­ga­jąc Te­re­ne­ga w kie­run­ku wio­ski, sam za­czął ucie­kać.

– Idio­to! Co ty ro­bisz?! Wra­caj tu z tym me­da­lio­nem! – wrzesz­czał z ca­łych sił Te­re­neg w kie­run­ku ucie­ka­ją­ce­go Cer­nun­no­sa, czer­wo­ny ze wście­kło­ści.

– Nie ucie­kaj, wra­caj tu! Bez nas i tak nie od­je­dziesz ni­g­dzie! A nawet jeśli, to cię i tak do­rwie­my!

Do­wód­ca nie pod­jął bez­sen­sow­ne­go, jego zda­niem, po­ści­gu za to­wa­rzy­szem.

– Pew­nie coś od­sta­wił jak pod gra­ni­cą z Ba­tor­fol­dem. A potem bę­dzie mi się głu­pio tłu­ma­czył – mruk­nął do sie­bie.

Klnąc dalej pod nosem, ob­ró­cił się w kie­run­ku na­czel­ni­ka, by pomóc mu wstać i prze­pro­sić za za­cho­wa­nie kom­pa­na. Po­pa­trzył i za­marł. Ten, któ­re­mu miał pomóc, zdzie­rał z sie­bie ubra­nie, wijąc się i war­cząc. Po chwi­li klat­ka pier­sio­wa i ręce za­czę­ły roz­ra­stać się do ponadprze­cięt­nych roz­mia­rów, pre­zen­tu­jąc im­po­nu­ją­ce mię­śnie. Pa­znok­cie u rąk i nóg za­mie­ni­ły się w pa­zu­ry, a ciało po­kry­ło się mo­men­tal­nie czar­nym, szorst­kim wło­sem.

– Szlag!

W tym mo­men­cie Te­re­neg ze­rwał się do biegu, głę­bo­ko prze­ra­żo­ny tym, czego był świad­kiem. Po­mi­mo nie naj­młod­sze­go wieku, pę­dził co tchu w kie­run­ku to­wa­rzy­szy sta­cjo­nu­ją­cych we wsi. Raz po raz od­wra­cał głowę, kon­tro­lu­jąc po­ło­że­nie mrocz­nej kre­atu­ry. W tym samym cza­sie prze­mia­na do­ko­na­ła się w pełni i spoj­rze­nie do­wód­cy, na krót­ki mo­ment, spo­tka­ło się ze spoj­rze­niem be­stii. Żółte śle­pia nie przy­glą­da­ły mu się długo. Wil­ko­łak ru­szył z pełną pręd­ko­ścią w pogoń, wie­dzio­ny zewem krwi. Wyż­szy o ponad głowę od prze­cięt­nego wzro­stu czło­wie­ka, biegł na tyl­nych no­gach, po­ma­ga­jąc sobie dłu­gi­mi przed­ni­mi ła­pa­mi. Piana wy­stą­pi­ła na pysk, z któ­re­go wy­sta­wa­ły ostre zęby.

Zmora su­sa­mi coraz bar­dziej skra­ca­ła dy­stans. Do uszu dwój­ki ucie­ka­ją­cych do­bie­gało sa­pa­nie po­two­ra, da­ją­ce im do zro­zu­mie­nia, w jak bez­na­dziej­nej sy­tu­acji wła­śnie się zna­leź­li. W jed­nej chwi­li pół­elf gwał­tow­nie za­ha­mo­wał. Te­re­neg, nie ro­zu­mie­jąc co za­mie­rza kom­pan, wy­prze­dził Cer­nun­no­sa, ten zaś dobył miecz i wrzesz­cząc z ca­łych sił roz­po­czął szar­żę na wło­cha­tą be­stię. Do­wód­ca zbroj­nej wy­pra­wy bły­ska­wicz­nie spo­strzegł, jak zza za­krę­tu przed nim wy­ło­ni­li się ga­lo­pu­ją­cy jeźdź­cy. Kilku nie­opan­ce­rzo­nych to­wa­rzy­szy mknę­ło im na ra­tu­nek.

Uwaga po­two­ra była w ca­ło­ści zwró­co­na na sza­ro­skó­re­go mie­szań­ca. Wil­ko­łak ner­wo­wo krą­żył wokół Cer­nun­no­sa, pró­bu­jąc wy­cze­kać mo­mentu nie­uwa­gi, by osta­tecz­nie go zgła­dzić. Wy­su­nię­te ostrze mie­cza śle­dzi­ło jed­nak każdy ruch po­two­ra, pró­bu­jąc utrzy­mać dy­stans. Takie za­cho­wa­nie zdez­o­rien­to­wa­ło be­stię. Jesz­cze przed chwi­lą gonił pół­el­fa, a teraz cho­dził po okrę­gu w od­le­gło­ści kilku kro­ków od niego, nie mogąc nic zro­bić. Choć prze­wyż­szał mie­szań­ca bu­do­wą, w tym mo­men­cie stał z nim jak równy z rów­nym, po­nie­waż Cer­nun­nos miał od­wa­gę wal­czyć. Pry­chał i par­skał, wy­rzu­ca­jąc na zie­mię lepką ślinę. Zbli­ża­ją­cy się coraz bar­dziej tę­tent koni po­sta­wił de­mo­nicz­ną kre­atu­rę przed wy­bo­rem, któ­re­go pod­ję­cie nie mogło trwać w nie­skoń­czo­ność. Be­stia za­wa­ha­ła się, przy­sta­nę­ła. Noz­drza raz po raz roz­sze­rza­ły się. Obej­rza­ła się w kie­run­ku nad­jeż­dża­ją­cej grupy. Wciąż nie po­dej­mo­wa­ła uciecz­ki.

W tej chwi­li, nie­spo­dzie­wa­nie i nad wyraz bły­ska­wicz­nie, prze­klę­te ciel­sko z całą ener­gią ude­rzy­ło na pół­el­fa, któ­re­mu udało się unik­nąć kilku pierw­szych cio­sów. Cer­nun­nos cofał się nie­skład­nie, pró­bu­jąc zadać ude­rze­nie, lecz szyb­kość ataku wil­ko­ła­ka za­sko­czy­ła go na tyle, iż nie zdą­żył wiele zro­bić. Kilka razy prze­ciął po­wie­trze. Je­dy­nie raz tra­fił i tylko ocie­ra­jąc się mie­czem o prawy bok be­stii, nie za­da­ł groź­nej rany.

Kre­atu­ra kon­ty­nu­owa­ła na­tar­cie. Raz po raz wy­pro­wa­dza­ła ataki. Pół­elf za­chwiał się, pra­wie prze­wró­cił po tym, gdy piętą za­ha­czył o wy­sta­ją­cy z ziemi ko­rzeń. W tym mo­men­cie po­tęż­ny cios łapy za­koń­czo­nej za­krwa­wio­ny­mi pa­zu­ra­mi do­się­gnął Cer­nun­no­sa. Prze­trą­cił mu bark, roz­ry­wa­jąc odzie­nie i skórę na drob­ne ka­wał­ki, zra­sza­jąc przy­droż­ną trawę bru­nat­ną po­so­ką. Pół­elf prze­cią­gle zawył z bólu, pa­da­jąc na skraj drogi. Be­stia, pod­czas ty­po­wej dla sie­bie formy po­lo­wa­nia, za­ję­ła­by się dalej ofia­rą, lecz teraz roz­po­czę­ła bieg w kie­run­ku to­wa­rzy­szy, któ­rzy nie­da­le­ko pręd­ko ze­ska­ki­wa­li z koni. 

Wil­ko­łak z całą swoją zwie­rzę­cą furią ude­rzył na nie­przy­go­to­wa­nych wo­jow­ni­ków. Kilka za­ma­szy­stych cio­sów otrzy­mał, bę­dą­cy na czele, Iznis. Wro­dzo­ny re­fleks ura­to­wał mu życie – za­blo­ko­wał jeden z cio­sów przed­ra­mie­niem, zanim pa­zu­ry zdo­ła­ły do­się­gnąć krta­ni. Ko­lej­ne wście­kłe ataki zła­ma­ły jedną z rąk Izni­sa i go po­wa­li­ły. Po­twór w szale ata­ko­wał dalej. Wówczas Urdar, nie bę­dą­cy w cen­trum za­in­te­re­so­wa­nia be­stii, wy­ko­rzy­stał mo­ment i wy­cią­gnął z cho­le­wy długi nóż. Wbił go w lewe ramię wil­ko­ła­ka, a ten, po otrzy­manym cio­sie, ob­ró­cił się i pró­bo­wał za­głę­bić kły w upo­rczy­wie tną­cym go ni­zioł­ku. Wtem sro­gie ude­rze­nie cięż­kiej, kra­sno­ludz­kiej pię­ści pro­sto w pysk, za­mro­czyło po­two­ra na krót­ki mo­ment. Wy­star­cza­ją­co jed­nak długi, by grupa mogła prze­jąć kon­tro­lę nad dal­szym bie­giem wy­da­rzeń. Roz­legł się prze­szy­wa­ją­cy uszy świst ma­syw­ne­go, pół­to­ra­ręcz­ne­go mie­cza Maela. Ostrze ugrzę­zło w gór­nej czę­ści ple­ców be­stii, wśród chrzęstu ła­ma­nych krę­gów i głu­chego skom­le­nia. To­wa­rzy­sze do­peł­ni­li dzie­ła, wie­lo­krot­nie prze­szy­wa­jąc wil­ko­ła­ka po­ły­sku­ją­cą stalą. W końcu, w nik­ną­cych drgaw­kach, ciało po­two­ra spo­czę­ło na po­ha­ra­ta­nym od cio­sów Izni­sie. 

Mael i Urdar do­sko­czy­li do ciała be­stii i ostroż­nie je zdej­mu­jąc, uwol­ni­li przy­gnie­cio­ne­go Izni­sa. Za­ję­li się pręd­ko opa­try­wa­niem oby­dwu ran­nych przy po­mo­cy wszyst­kie­go, co tylko mieli pod ręką.

Te­re­neg, do­tych­czas z prze­ra­że­niem ob­ser­wu­ją­cy star­cie, oprzy­tom­niał i ener­gicz­nie pod­biegł do koni. Przy sio­dle jed­ne­go ze zwie­rząt wi­sia­ła mięk­ka, skó­rza­na torba. Chwy­cił ją kur­czo­wo, od­wią­zał i pod­biegł do ran­nych wo­jow­ni­ków. Kła­dąc sakwę na ziemi, padł na ko­la­na i prze­szu­kał go­rącz­ko­wo za­war­tość.

– Mam! 

Szu­kał cze­goś dalej, a krót­ka, po­cząt­ko­wa eu­fo­ria za­czę­ła się nagle zmie­niać w prze­ra­że­nie. 

– Mam tylko jedną bu­tel­kę. Tylko jedną bu­tel­kę mik­stu­ry, która może ochro­nić przed li­kan­tro­pią. 

Spoj­rzał na twa­rze, tak samo jak on, prze­ra­żo­nych kom­pa­nów.

– Komu mam ją dać? Komu?! – krzyk­nął ża­ło­śnie, pró­bu­jąc szu­kać od­po­wie­dzi w oczach swo­ich to­wa­rzy­szy. Echo głosu roz­eszło się po oko­licz­nym lesie pło­sząc ptaki. Wszy­scy jed­nak mil­cze­li. Nikt nie pró­bo­wał wziąć na swoje barki od­po­wie­dzial­no­ści za być czy nie być jed­ne­go z ran­nych.

Z pa­to­wej sy­tu­acji spró­bo­wał wy­do­stać go Cer­nun­nos.

– Izni­so­wi daj, mnie nic nie bę­dzie – po­wie­dział pew­nym gło­sem, przy­trzy­mu­jąc sobie kur­czo­wo szma­ty ta­mu­ją­ce krwa­wie­nie.

Te­re­neg po­de­rwał się i po­czął wy­dzie­rać się za­chryp­nię­tym gło­sem:

– Jak nie?! Jak to nic nie bę­dzie?! Sły­szysz sie­bie?! Li­kan­tro­pia to kwe­stia czasu i sta­niesz się taki jak on! Jak to ścier­wo! Bę­dziesz mor­do­wać! – krzy­czał, wska­zu­jąc raz po raz, na tru­chło wil­ko­ła­ka.

– Tracę siły przez to twoje ga­da­nie. Ugh, za­ufaj mi, nic się nie sta­nie. Nie tak łatwo mogę za­ra­zić się li­kan­tro­pią – po­wie­dział Cer­nun­nos z wy­raź­ną dozą braku cier­pli­wo­ści w gło­sie, krzy­wiąc się z bólu.

– Li­kan­tro­pią nie mogą za­ra­zić się wszel­kiej maści córki i sy­no­wie nocy, krwio­pij­cy, wą­pie­rze – mruk­nął pod nosem Mael.

– Każdy, ale to każdy ranny od wil­ko­ła­ka jest na nią ska­za­ny! – kon­ty­nu­ował do­wód­ca, nie usły­szaw­szy jed­nak tego, co po­wie­dział blon­dyn.

– Daj mu tę pie­przo­ną mik­stu­rę po­wie­dzia­łem! – wy­du­sił z sie­bie pół­elf.

– Wiecz­nie uwa­żasz się za naj­mą­drzej­sze­go Cer­nun­no­sie. Wszy­scy są zo­bli­go­wa­ni do wy­słu­chi­wa­nia two­ich mą­dro­ści, gdy za każ­dym razem chcesz robić ina­czej, po swo­je­mu. 

– Z chę­cią bym po­ka­zał jaki je­stem wszech­wie­dzą­cy, gdyby tylko ktoś w ogóle chciał ze mną po­waż­nie gadać.

Gniew, jaki prze­peł­niał w tej chwi­li Te­re­ne­ga, za­ci­snął okowy na jego krta­ni, unie­moż­li­wia­jąc od­po­wiedź. Cer­nun­nos tym­cza­sem kon­ty­nu­ował:

– Ach, pieprz się! Chcę teraz tylko pomóc two­je­mu przy­ja­cie­lo­wi, bo jemu jest po­trzeb­na ta mik­stu­ra, a nie mnie! Jego też po­świę­cisz w imię gno­je­nia mnie?

– Dość! – wy­krzy­ku­jąc to, Te­re­neg chwy­cił bły­ska­wicz­nie le­żą­cy miecz któ­re­goś z to­wa­rzy­szy, pró­bu­ją­cych chwi­lę wcze­śniej ra­to­wać im skórę. Ryk­nął prze­cią­gle, a ostrze na­bra­ło roz­pę­du, by prze­ciąć nić życia jego bez­bron­ne­go kom­pa­na.

 

***

 

Te­re­neg otwo­rzył oczy. Świat wi­ro­wał, a mrocz­ki za­bu­rza­ły obraz oglą­da­ny z per­spek­ty­wy ciem­no­zie­lo­nych kęp trawy. Syk­nął, czu­jąc rwący ból w dło­niach i prze­gu­bach przez nad­wy­rę­żo­ne albo i nawet ze­rwa­ne ścię­gna. Wsparł­szy się na łok­ciach po­wo­li wsta­wał, wal­cząc z po­twor­ny­mi za­wro­ta­mi głowy i jej bólem, który po­cząt­ko­wo był ma­sko­wa­ny innym. Pod­no­sił się pró­bu­jąc roz­szy­fro­wać, co się wy­da­rzy­ło. Usły­szał w tym mo­men­cie ża­ło­sne łka­nie nie­opo­dal, lecz nie był jesz­cze w sta­nie okre­ślić, kto jest jego źró­dłem. Spoj­rzał na­to­miast na le­żą­cy pod no­ga­mi miecz. Był zła­ma­ny, a kilka odłam­ków le­ża­ło w po­bli­żu. Roz­ma­za­na po­stać po­de­szła do niego i sil­nie chwy­ci­ła za głowę, mó­wiąc:

– Czy ty żeś, kurwa, rozum po­stra­dał?! Co w cie­bie wstą­pi­ło?!

Ten ktoś wy­mie­rzył mu kilka pie­kiel­nie siar­czy­stych po­licz­ków na otrzeź­wie­nie.

– Urda­rze, co ty ro­bisz? – za­py­tał nie­skład­nym gło­sem mocno osłu­piały do­wód­ca, po­wo­li wra­ca­ją­cy do stanu świa­do­mo­ści.

– A co ty ro­bisz, po­wiedz? Pa­mię­tasz co się stało, czy wy­le­cia­ło ci to wraz z obi­ciem gęby?

Pusty wzrok wska­zy­wał na po­waż­ną lukę w pa­mię­ci.

– Mael, opo­wiedz mu co się stało, bo ja prę­dzej go tu roz­szar­pię! – wark­nął kra­sno­lud, lu­zu­jąc silny chwyt.

Blon­dyn wes­tchnął głę­bo­ko za­czy­na­jąc wywód.

– Więc to było tak. Mia­łeś w swo­jej tor­bie jedną mik­stu­rę, która zdol­na była zneu­tra­li­zo­wać li­kan­tro­pię. Cernu chciał byś dał ją Izni­so­wi, bo mu bar­dziej się przy­da. Cie­bie ogar­nę­ła złość, że mu­sia­łeś wy­bie­rać po­mię­dzy nimi, po­mię­dzy mrocz­nym pół­el­fem, któ­rym wielu gar­dzi, a sta­rym przy­ja­cie­lem, z któ­rym więź była przy­pie­czę­to­wa­na nie­zli­czo­ny­mi wy­pra­wa­mi na po­two­ry i tru­da­mi wo­jen­ny­mi. W ob­li­czu tego chwy­ci­łeś za miecz, by nie mieć tego wy­bo­ru. Tak jak­byś chciał usu­nąć jedną z opcji. 

– To nie może być praw­dą – szep­nął Te­re­neg, nie­do­wie­rza­jąc. Tym­cza­sem Mael kon­ty­nu­ował:

– Prze­cież wybór przy­ja­cie­la przez sza­no­wa­ne­go człon­ka za­ko­nu nie byłby tak szla­chet­ny, praw­da? Urdar, uch, dzię­ki bogom! Całe szczę­ście, że zdą­żył jed­nak pod­nieść drugi miecz, a ude­rze­nie było tak mocne, że ten twój roz­sy­pał się na ka­wał­ki. Zanim zdą­ży­łeś co­kol­wiek in­ne­go zro­bić, kra­sno­lud tak cię trza­snął po gębie, że ob­ró­ciw­szy się pa­dłeś na twarz, choć nie­wie­le bra­ko­wa­ło, byś się wrył jak kret na polu. I chyba wy­plu­łeś przy tym zęba czy tam, mhm, trzy. 

– Nie, nie…

Do­wód­ca ro­zej­rzał się po to­wa­rzy­szach. Ich miny wska­zy­wa­ły, że opo­wie­dzia­ny przez Maela ciąg zda­rzeń był praw­dą. W tej chwi­li sta­nął nad nim kra­sno­lud, w oczach któ­re­go do­strzegł po­gar­dę. 

– Tutaj nawet jak­bym chciał, to for­mal­nie nic nie mogę, lecz kiedy do­je­dzie­my do na­szych braci w Brell, to od­dasz się pod ich ko­men­dę i opo­wiesz, co się tu za­dzia­ło. Do­pil­nu­ję tego. Sta­niesz przed sądem za próbę za­bój­stwa. W życiu bym się nie spo­dzie­wał. Nawet w całej za­wi­ści, którą masz wzglę­dem niego – rzekł gniewnie Urdar.

Kra­sno­lud pod­szedł do psy­chicz­nie roz­bi­te­go pó­łel­fa i pod­no­sząc go za zdro­we ramię, po­mógł mu wstać. 

– No już, już, nie roz­kle­jaj się chło­pie. 

– Daj mu spo­kój. W ostrzu mie­cza, jak w lu­strze, do­strzegł samą śmierć i to, jak bar­dzo była łasa na jego duszę – po­wie­dział Mael.

– Urda­rze? – Cer­nun­nos zwró­cił się do kra­sno­lu­da, cią­gle łka­jąc.

– Tak?

– Skąd… skąd wy­ście się tutaj wzię­li?

– Jak za­uwa­ży­li­śmy, że znik­ną­łeś, to prze­czu­wa­łem coś nie­do­bre­go. Elfy zo­sta­ły, by pil­no­wać sprzę­tu, a ja skrzyk­ną­łem resz­tę i po­gna­li­śmy tutaj – od­po­wie­dział ni­zio­łek, po czym zwró­cił się do to­wa­rzy­szy:

– Trze­ba to wam wszyst­kim wy­ja­śnić zgod­nie z praw­dą – rzekł Urdar. – Cer­nun­nos z racji po­cho­dze­nia nie może się za­ra­zić li­kan­tro­pią tylko mu­siał­by ry­tu­al­nie ją przy­jąć. Cer­nun­nos jest… sfe­rotk­nię­ty. Tak, zna­cie ten ter­min. Po­mi­ja­jąc wasze po­my­lo­ne py­ta­nia, że skąd, że jak, że dla­cze­go nic nie wie­cie o tym. Nie wie­dzie­li­ście, bo nie było warto by­ście wie­dzie­li, gdyż pół­elf byłby dla was samym dia­błem. Złem wcie­lo­nym. Szyb­ki, wy­god­ny ostra­cyzm bez wcho­dze­nia w szcze­gó­ły i do wi­dze­nia. Może i stry­czek, dla cze­goś, co na­zwa­li­by­ście bez­pie­czeń­stwem. A sam się do­wie­dzia­łem przy­pad­kiem, bo chyba jako je­dy­ny z was w ogóle z nim tutaj gadam.

– Chcesz po­wie­dzieć, że Cer­nun­nos jest pół­bo­giem? – za­py­tał, wy­raź­nie wstrzą­śnię­ty, Mael.

– Nie. Wy­cho­dzi na to, że jest w nim de­mo­nicz­na cząst­ka po jego ojcu, coś co po­wo­du­je, że tylko ry­tu­al­nie może przy­jąć li­kan­tro­pię, wam­pi­ryzm i inne ścier­wa. Uro­dził się jed­nak na ziem­skich za­sa­dach, z czy­stą kartą i bez pie­kiel­nych na­le­cia­ło­ści cha­rak­te­ru. Sam tego do końca nie ro­zu­miem, ale dość tych roz­wa­żań. Za­bieramy ran­nych i wra­ca­my do wio­ski.

 

***

 

Grupa przy­go­to­wy­wa­ła się do od­jaz­du, wraz z po­szko­do­wa­ny­mi, któ­rych uło­żo­no na wozie ze sprzę­tem. Do Kwet­ka­rach wró­ci­li po­spiesz­nie, ni­ko­mu po dro­dze nie mó­wiąc, co się stało. Z roz­ka­zu Te­re­ne­ga osło­nię­to ran­nych tak, by unik­nąć nie­po­trzeb­nych pytań miej­sco­wych. Przed samym wy­jaz­dem w kie­run­ku Brell do grupy to­wa­rzy­szy po­de­szła żona na­czel­ni­ka.

– Czy zer­k­nie wiel­moż­ny pan jesz­cze do mo­je­go syna? Bo męża nie ma i nie ma! No nic, po­wi­nien nie­dłu­go być, a mały leży tam chory i może bło­go­sła­wień­stwo przed od­jaz­dem da mu siłę.

Oczy Te­re­ne­ga jakby za­szły mgłą. Otę­pia­ły rzekł do ko­bie­ty:

– Na co syn jest chory?

– Zo­stał zra­nio­ny przez be­stie, które za­bi­li­ście na to­pie­li­sku. Roz­ma­wia­li­śmy o tym prze­cież z panem. Bar­dzo pro­szę, naj­przed­niej­szy do­bro­dzie­ju! – od­po­wie­dzia­ła ko­bie­ta, nie ro­zu­mie­jąc zmia­ny za­cho­wa­nia roz­mów­cy.

– Te­re­neg! – usły­szaw­szy we­zwa­nie, po­wo­li się ob­ró­cił.

– Czy mam pójść z tobą? – za­py­tał po­nu­ro Urdar.

Do­wód­ca po­krę­cił głową w wy­ra­zie od­mo­wy.

– Ja sam, sam pójdę. – Po czym wziąw­szy drżą­cą ręką torbę ze szkla­ny­mi am­puł­ka­mi, udał się do chaty, kro­cząc cięż­ko. Po dro­dze cicho rzekł do ko­bie­ty, by im nie prze­szka­dza­ła.

Słoń­ce wy­do­by­wa­ło z sie­bie reszt­ki je­sien­nej ener­gii pró­bu­jąc ostat­kiem sił ogrzać tę kra­inę, jej nie­prze­by­te lasy, kry­sta­licz­ne rzeki, zie­lo­ne pa­gór­ki i nie­stru­dzo­ne serca jej miesz­kań­ców. Na da­le­kich gra­niach sza­la­ły pierw­sze śnie­ży­ce.

Nie mi­nę­ło wiele czasu, gdy Te­re­neg opu­ścił dom na­czel­ni­ka. W mil­cze­niu i ze zwie­szo­ną głową, udał się w kie­run­ku wierz­chow­ca. Z tru­dem wspiął się i usiadł w sio­dle. Je­dy­nie ge­stem wska­zał dru­ży­nie drogę do od­jaz­du na po­łu­dnio­wy za­chód. Konie ru­szy­ły żwawo, a kę­dzie­rza­wa broda łap­czy­wie wchła­nia­ła niemy stru­mień łez.

 

Koniec

Komentarze

Dość typowa opowieść fantasy z udziałem postaci charakterystycznych dla tego gatunku, a i problemy, z którymi przyszło się mierzyć bohaterom, nie odbiegają od normy i raczej niczym nie zaskakują.

Czytało się nieźle, choć wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

– Przy­stoj­ne rysy, na miej­scu… ―> Przystojny może być człowiek, ale nie jego rysy.

 

oczy w ko­lo­rze naj­lep­szych dę­bo­wych trun­ków, są. ―> Jakie trunki wyrabia się z dębów?

 

grzmiał kra­sno­lud, ma­cha­jąc gna­ta­mi… ―> Czym machał???

 

– Wi­taj­cie, panie Te­re­ne­gu! – wło­darz wio­ski opo­wie­dział grom­ko… ―> – Wi­taj­cie, panie Te­re­ne­gu! – Wło­darz wio­ski opo­wie­dział grom­ko

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

– A tych dwóch, co sio­dła konie? ―> – A tych dwóch, co sio­dłają konie?

 

A elf, choć w gwoli ści­sło­ści pół­elf, to Cer­nun­nos. ―> A elf, choć gwoli ści­sło­ści pół­elf, to Cer­nun­nos.

 

Po­ra­dzi­my sobie, to nie nasz pierw­szy raz. ―> Po­ra­dzi­my sobie, to nasz nie pierw­szy raz.

 

Tylko kilka osób w brac­twie za­kon­nym cie­szy­ło się więk­szym po­słu­chem od Te­re­ne­ga… ―> …więk­szym po­słu­chem niż Te­re­ne­g

 

choć jego mą­drość i roz­trop­ność była przez nie­któ­rych mocno kwe­stio­no­wa­na. ―> Piszesz o dwóch czynnikach, więc: …choć jego mą­drość i roz­trop­ność były przez nie­któ­rych mocno kwe­stio­no­wa­ne.

 

Cer­nun­nos dobył zza paska nie­wiel­ki to­po­rek. ―> Masło maślane – toporek jest niewielki z definicji.

 

po­zo­sta­wia­jąc pień oszczer­bio­ny na wy­so­ko­ści głowy śred­nio­ro­słe­go czło­wie­ka. ―> …po­zo­sta­wia­jąc pień poszczerbiony/wyszczerbiony na wy­so­ko­ści głowy śred­nio ­ro­słe­go czło­wie­ka.

 

Znacz­nym pro­ble­mem było prze­dzie­ra­nie się przez gę­stwi­nę w po­go­to­wiu… ―> Co to znaczy, że gęstwina była w pogotowiu?

 

od­bi­ja­ło się na uczest­ni­kach wy­pra­wy coraz więk­szym, psy­chicz­nym zmę­cze­niem. ―> Nie wydaje mi się, aby psychiczne zmęczenie było w tym opowiadaniu dobrym określeniem.

 

Eska­pa­da w końcu wy­szła na bagno. ―> Eskapada nie wychodzi ani na bagno, ani na nic. Na bagno mogli wyjść jej uczestnicy.

 

In­for­ma­cja zo­sta­ła prze­ka­za­na szep­tem do po­zo­sta­łych. ―> In­for­ma­cja zo­sta­ła prze­ka­za­na szep­tem pozostałym.

 

W tym cza­sie szare po­sta­cie maniakalnie trwa­ły… ―> To słowo nie pasuje do opowiadania.

Proponuję: W tym cza­sie szare po­sta­cie uparcie trwa­ły

 

Ryk wska­zał, że po­ci­ski do­się­gły celu. In­for­ma­cja zo­sta­ła prze­ka­za­na szep­tem do po­zo­sta­łych. ―> Skoro rozległ się ryk trafionych, to czy trzeba było o tym szeptać pozostałym?

 

zdą­ży­li po­ło­żyć trzy po­two­ry, nim odło­ży­li łuki i chwy­ci­li za mie­cze. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …zdą­ży­li trafić trzy po­two­ry, nim odło­ży­li łuki i chwy­ci­li mie­cze.

 

Pręd­ko do­go­ni­li oni resz­tę dru­ży­ny… ―> Zbędny zaimek.

 

cisza obec­na do nie­daw­na na mo­cza­rach stała się ka­ko­fo­nią chrzę­stu ła­ma­nych kości, gniew­nych wark­nięć i jęków nie­umar­łych oraz okrzy­ków zbroj­nych. ―> A może: …ciszę panującą do nie­daw­na na mo­cza­rach, zastąpił zgiełk chrzę­stu ła­ma­nych kości…

 

za­sko­czył kra­sno­lu­da i zbli­żył się nie­bez­piecz­nie bli­sko. ―> Czuję woń masła maślanego.

Proponuję: …za­sko­czył kra­sno­lu­da i podszedł/ znalazł się nie­bez­piecz­nie bli­sko.

 

Dru­gie­go z tych, który za­cie­kle dusił mło­dzień­ca, zdą­żył od­cią­gnąć Eli­das i wraz z Eoda­sem i kil­ko­ma cio­sa­mi śmier­tel­nie go po­kie­re­szo­wa­li. ―> Czy dobrze rozumiem, że ciosy brały aktywny udział w kiereszowaniu?

A może miało być: Dru­gie­go z tych, którzy za­cie­kle dusili mło­dzień­ca, zdą­żył od­cią­gnąć Eli­das i wraz z Eoda­sem pokiereszowali go śmiertelnie kil­ko­ma cio­sa­mi.

 

Za­mar­li w tej chwi­li. ―> Raczej: Za­mar­li w jednej chwi­li.

 

by mieć ocho­tę na ja­kie­kol­wiek żarty czy dy­wa­ga­cje. ―> Raczej: …by mieć ocho­tę na ja­kie­kol­wiek żarty czy pogaduszki.

 

od­rzekł, spo­glą­da­jąc się na mie­szań­ca z po­wąt­pie­wa­niem. ―> …od­rzekł, spo­glą­da­jąc na mie­szań­ca z po­wąt­pie­wa­niem.

 

– Kie­dyś na­praw­dę po­ża­łu­jesz, że nie chcesz mnie wy­słu­chać. ―> – Kie­dyś na­praw­dę po­ża­łu­jesz, że nie chciałeś mnie wy­słu­chać

 

za­ga­ił Iznis, do­sia­da­jąc się do sa­mot­nie sie­dzą­ce­go do­wód­cy. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Może: …za­ga­ił Iznis, podszedłszy do sa­mot­nie sie­dzą­ce­go do­wód­cy.

 

Za­gra­ca­ją tylko miej­sce na wozie. ―> Nie wydaje mi się, aby książki mogły zagracić wóz.

Proponuję: Zajmują tylko miej­sce na wozie.

 

Gry­mas roz­szedł się po twa­rzy Te­re­ne­ga, a ob­li­zaw­szy usta i wąsy z piw­nej piany, w końcu pod­de­ner­wo­wa­nym gło­sem rzekł do Izni­sa…―> Ze zdania wynika, że to grymas oblizał pianę, a potem zagadał do Iznisa.

 

Do­kład­nie. Obej­rza­łem go wów­czas.  ―> No właśnie. Obej­rza­łem go wów­czas.

 

Rany chłop­ca mogą nie być ra­na­mi od tru­pów. – kon­ty­nu­ował swój wywód do­wód­ca. ―> Rany chłop­ca mogą nie być ra­na­mi od tru­pów – kon­ty­nu­ował wywód do­wód­ca.

Zbędna kropka po wypowiedzi. Zbędny zaimek – czy kontynuowałby cudzy wywód?

 

Dalej trawi go go­rącz­ka i świa­do­mo­ści ma tylko tyle, że matka jest w sta­nie go na­kar­mić. Kiedy już to zrobi, to mały dalej śpi. ―> Powtórzenia.

Proponuję: Nadal trawi go go­rącz­ka i świa­do­mo­ści ma tylko tyle, że matka jest w sta­nie go na­kar­mić. Kiedy już to zrobi, mały dalej śpi.

 

– Wiej­my, w długą! ―> To chyba zbyt współczesne powiedzenie.

 

Ten, któ­re­mu miał pomóc, zdzie­rał z sie­bie ubra­nia, wijąc się i war­cząc. ―> Ten, któ­re­mu miał pomóc, zdzie­rał z sie­bie ubra­nie, wijąc się i war­cząc.

Ubrania wiszą w szafie, leżą w szufladach i na półkach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.

 

Wyż­szy o ponad głowę od prze­cięt­nej wiel­ko­ści czło­wie­ka… ―> Wyż­szy o ponad głowę od prze­cięt­nego wzrostu czło­wie­ka

 

Pół­elf prze­cią­gle zawył z bólu, pa­da­jąc na po­bo­cze drogi. ―> Raczej: Pół­elf prze­cią­gle zawył z bólu, pa­da­jąc na skraj drogi.

 

Do­wód­ca po­krę­cił głową w ge­ście od­mo­wy. ―> Gesty wykonuje się rękami, nie głową, więc: Do­wód­ca po­krę­cił głową w wyrazie od­mo­wy. Lub: Do­wód­ca odmownie po­krę­cił głową.

 

 Je­dy­nie ge­stem dłoni wska­zał dru­ży­nie… ―> Masło maślane – wszak gesty wykonuje się rękami/ dłońmi.

Wystarczy: Je­dy­nie ge­stem wska­zał dru­ży­nie… Lub: Je­dy­nie dłonią wska­zał dru­ży­nie

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy – dziękuję za przeczytanie, łapankę i komentarz. :) Co do oryginalności, nie kłócę się – za wyjątkiem jednej postaci, której konkretny motyw (to moje wrażenie) nie występuje zbyt często, jest mocno klasycznie. Wolałbym więcej powiedzieć w tym temacie, ale to krok po kroku. Mając już jakieś doświadczenie, małe bo małe ale jednak, na pewno łatwiej będzie myśleć o oryginalności, bo na brak pomysłów nie narzekam. Jak we wstępie, chciałem się skupić na czym innym nieco w tym opowiadaniu.

Korzystając, czy ogólnie w opowiadaniu udało mi się coś zamieszać, by nie było zbyt przewidywalnie, przynajmniej przez pewien czas? Jak wyszło przedstawienie postaci czy też fabuły przez dialogi?  Czy opisy są dynamiczne, kiedy trzeba? Jak wyobrażenie świata – przyszło łatwo czy nie? 

 

– Przystojne rysy, na miejscu… ―> Przystojny może być człowiek, ale nie jego rysy.

 

oczy w kolorze najlepszych dębowych trunków, są. ―> Jakie trunki wyrabia się z dębów?

 

Pierwsze – nie wiem, jak to zmienić póki co, by pasowało to do obydwu kwestii dialogowych. Pomyślę nad tym. Drugie – z dębów żadnych, to wskazanie na kolor tych trunków, które w dębowych beczkach leżakują.

Zostawię, w ustach postaci moim zdaniem nie zawsze musi być super poprawnie (a przynajmniej nie w tym wypadku). Mam nadzieję, że czytelnicy wyłuskają sens. Niech to będzie celowym zabiegiem. ;)

Resztę wskazanych błędów poprawiłem. :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Bardzo proszę, Sagitcie, miło mi, że mogłam się przydać. ;)

Jeśli mówisz, że jeden z Twoich bohaterów w pewien sposób się wyróżnia, to rozumiem, że masz na myśli Cernunnosa. Istotnie, dzięki posiadanym cechom i uporowi z jakim dąży do udowodnienia swoich podejrzeń, ma zadatki na stanie się w przyszłości całkiem interesującą postacią.

Owszem, było dość przewidywalnie, no bo wiadomo, jakim rezultatem skończy się potyczka na bagnach, wiadomo też, że mimo iż wojownicy dokonali dzieła, coś się jeszcze musiało wydarzyć. No a to do czego doszło podczas spaceru i rozmowy Terenega z Giezminem, zaskoczyło. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jeśli mówisz, że jeden z Twoich bohaterów w pewien sposób się wyróżnia, to rozumiem, że masz na myśli Cernunnosa. Istotnie, dzięki posiadanym cechom i uporowi z jakim dąży do udowodnienia swoich podejrzeń, ma zadatki na stanie się w przyszłości całkiem interesującą postacią.

Mam plan na rozwój historii tej postaci, ale najlepiej będzie, jak to po prostu przedstawię w nowym opowiadaniu, za jakiś czas. :)

Potyczka na bagnach jest przewidywalna, ale trochę pełniła funkcję wstępu do dalszej części. Cieszę się natomiast, że element zaskoczenia zaistniał. :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Sagicie, skoro masz konkretne plany na dalszą historię z udziałem rzeczonej postaci, pozostaje mi życzyć Ci udanej ich realizacji. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuję, regulatorzy! :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Bardzo proszę. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak obiecałem, jestem po lekturze.

Powiem szczerze, że podpadło mi średnio. Oczywiście, ilu ludzi, tyle gustów, a sam nie jestem zwolennikiem tego typu opowiadań z klasycznej fantasy. Szczególnie z elfami i krasnoludami, ale to właśnie kwestia osobistych prefencji. Dlatego uprzedzam o swoim uprzedzeniu ;)

Zacznę od dobrych rzeczy, jak podobno się powinno robić ;)

Piszesz ładnie, sprawnie, mało zdań zgrzytnęło mi tak bardzo, abym musiał jeszcze raz je przeczytać, więc to niewątpliwie na plus.

Fabuła, mimo że prosta, jest w porządku. Nic zaskakującego nie napotkałem, ale nudy też nie było. 

 

Wiadomo, w opowiadaniu trudno przedstawić porządnie kilkuosobową drużynę, szczególnie tak, aby każdy bohater był interesujący, więc nie można oczekiwać cudów. Brakowało mi jednak jakiś emocji bohaterów. Narartorem jest głównie Tereng, ale równie dobrze, mógłby to być którykolwiek z drużyny. Opisujesz akcję porządnie, ale to takie dla mnie sprawozdanie dziennikarza, wiem, co się dzieje, ale nie wiem, co uczestniczy sobie myślą, jak się czują. Takie wyrażenia jak “poruszony”, “psychicznie rozbity” nie pomagają. Chcę widzieć to poruszenie, to psychiczne rozbicie. 

 

Rozmowa Terenega z Giezminem wyglądała dość nienaturalnie. Nie wyobrażam sobie dowódcy, który z pierwszym lepszym klientem obgaduje (i to poważnie) jednego z członków drużyny. Poza tym wyglądało to na wielką ekspozycję na temat półelfa.

 

Końcówka też trochę mi się wymknęła. Najpierw Urdar wyjaśnia Terenegowi, że stanie przed sądem za próbę zabójstwa, po czym w ostatniej części, to właśnie Terengor wydaje polecenia i drużyna jedzie jak gdyby nigdy nic. Coś tu mi nie zagrało

 

Wtem rozmowę przerwał im mroczny półelf. 

Mam jakiś uraz do słowa mroczny. Kojarzy mi się ze sztucznym wywoływaniem heroizmu i machoizmu. Może to tylko moje wrażenia ;) Jeśli półelf jest ciemnoskóry (nie zdołałem wychwycić tego w tekście) to można to napisać inaczej. 

 

– Tutaj nawet jakbym chciał, to formalnie nic nie mogę, lecz kiedy dojedziemy do naszych braci w Brell, to oddasz się pod ich komendę i opowiesz, co się tu zadziało. Dopilnuję tego. Staniesz przed sądem za próbę zabójstwa – rzekł Urdar.

– W życiu bym się nie spodziewał. Nawet w całej zawiści, którą masz względem niego – wycedził przez zęby niziołek.

 

a ja skrzyknąłem resztę i pognaliśmy tutaj – odpowiedział niziołek, po czym zwrócił się do towarzyszy:

– Trzeba to wam wszystkim wyjaśnić zgodnie z prawdą – rzekł krasnolud.

Czy tu i tu, to mówi wciąż Urdar? Bo jeśli nie, to ja nie wiem, kim był niziołek. A jeśli tak, to po co przerywać wypowiedź, aby dodać niepotrzebne didaskalia?

 

Zanais – dzięki za przeczytanie i komentarz. :D I za konstruktywną krytykę!

Co do fabuły i do raczej klasycznych motywów, to trochę się powtórzę. Jest mocno klasycznie, najbardziej oryginalną postacią jest Cernunnos. Nie będę się za to obrażał, bo to prawda. Jedno, że lubię klasykę, choć nie chciałbym się na niej opierać tylko i wyłącznie, by dodać elementy, które sam wykreuję. Mam na nie pomysły, ale wszystko z czasem. Jak wspomniałem jednak, chciałem napisać spójną opowieść, by się sprawdzić, by wprowadzić bohaterów i postawić pierwszy krok. Taki „poligon”.

Wiadomo, w opowiadaniu trudno przedstawić porządnie kilkuosobową drużynę, szczególnie tak, aby każdy bohater był interesujący, więc nie można oczekiwać cudów.

Dlatego w różnym stopniu poświęciłem czas bohaterom. Niektórzy są z przodu, niektórzy bardziej robią jako tło i uzupełnienie. Na etapie wersji alfa kilka postaci wywaliłem, bo był tłok.

 Brakowało mi jednak jakiś emocji bohaterów. Narartorem jest głównie Tereng, ale równie dobrze, mógłby to być którykolwiek z drużyny. Opisujesz akcję porządnie, ale to takie dla mnie sprawozdanie dziennikarza, wiem, co się dzieje, ale nie wiem, co uczestniczy sobie myślą, jak się czują. Takie wyrażenia jak “poruszony”, “psychicznie rozbity” nie pomagają. Chcę widzieć to poruszenie, to psychiczne rozbicie. 

Hm, pomyślę nad tym. Tutaj, na potrzeby wersji finalnej chciałem przedstawić maksymalnie dużo w dialogach i na ich podstawie dać postaciom emocje, niekoniecznie pisząc o nich. Zobaczymy, jak odbiorą to inni.

Ponadto, historia w dużej mierze opiera się na Terenegu, by pokazać traktowanie i podejmowanie decyzji przez pryzmat osobistego podejścia do Cernunnosa.

Rozmowa Terenega z Giezminem wyglądała dość nienaturalnie. Nie wyobrażam sobie dowódcy, który z pierwszym lepszym klientem obgaduje (i to poważnie) jednego z członków drużyny. Poza tym wyglądało to na wielką ekspozycję na temat półelfa.

Był to „zarzut” podczas betowania. Taki był zamiar w tej rozmowie. Poprzez takie przedstawienie Cernunnosa miał trochę podbić znaczenie tego, co sam zrobił, w sytuacji o której opowiada. Nieprofesjonalizm? Tak, zdecydowanie.

Końcówka też trochę mi się wymknęła. Najpierw Urdar wyjaśnia Terenegowi, że stanie przed sądem za próbę zabójstwa, po czym w ostatniej części, to właśnie Terengor wydaje polecenia i drużyna jedzie jak gdyby nigdy nic. Coś tu mi nie zagrało

Urdar tam mówi, że „formalnie nic nie może” i chciałem wskazać na to, że nie Tereneg nie może zostać przez nich zdjęty z funkcji. Tereneg ponadto chyba zrozumiał swój błąd, nie podejmował odwetu i dalszych prób po tym, co opowiedział mu Mael, więc nie trzeba było go wiązać czy coś.

Wtem rozmowę przerwał im mroczny półelf. 

Mam jakiś uraz do słowa mroczny. Kojarzy mi się ze sztucznym wywoływaniem heroizmu i machoizmu. Może to tylko moje wrażenia ;) Jeśli półelf jest ciemnoskóry (nie zdołałem wychwycić tego w tekście) to można to napisać inaczej. 

Odsyłam do pierwszego dialogu pomiędzy Giezminem a Terenegiem, kiedy dowódca pokazuje członków drużyny. Tam jest wskazanie na rasę, a nie, że mrok i zło. :D I w opisie występuje, że miał szarą skórę.

– Tutaj nawet jakbym chciał, to formalnie nic nie mogę, lecz kiedy dojedziemy do naszych braci w Brell, to oddasz się pod ich komendę i opowiesz, co się tu zadziało. Dopilnuję tego. Staniesz przed sądem za próbę zabójstwa – rzekł Urdar.

– W życiu bym się nie spodziewał. Nawet w całej zawiści, którą masz względem niego – wycedził przez zęby niziołek.

a ja skrzyknąłem resztę i pognaliśmy tutaj – odpowiedział niziołek, po czym zwrócił się do towarzyszy:

– Trzeba to wam wszystkim wyjaśnić zgodnie z prawdą – rzekł krasnolud.

Czy tu i tu, to mówi wciąż Urdar? Bo jeśli nie, to ja nie wiem, kim był niziołek. A jeśli tak, to po co przerywać wypowiedź, aby dodać niepotrzebne didaskalia?

Pomyślę, jak edytować tą wypowiedź, by nie była przerwana. Co do krasnoluda – spotkałem się z określeniem „niziołek” jako zamiennikiem, chyba u Tolkiena. I trochę traktuję to tak, że jeśli niziołki nie są osobną rasą to np. gnomy  i krasnoludy należą do grupy „niziołków”.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Tu nawet nie chodzi o określenie kransoluda niziołkiem tylko o niepotrzebne didaskalia.

 

– Tutaj nawet jakbym chciał, to formalnie nic nie mogę, lecz kiedy dojedziemy do naszych braci w Brell, to oddasz się pod ich komendę i opowiesz, co się tu zadziało. Dopilnuję tego. Staniesz przed sądem za próbę zabójstwa – rzekł Urdar. – W życiu bym się nie spodziewał. Nawet w całej zawiści, którą masz względem niego – dodał, cedząc słowa przez zęby.

 

O takie coś na przykład, poprawiłem trochę. W sumie nie wiem czy “przez zęby” jest potrzebne? Może samo “cedząc” starczy?

 

Doskonale rozumiem słowa o “poligonie”. Sam piszę od niedawna, bodajże mam za sobą dziewięć opowiadań. Co to jest? Wykreowanie porządnego bohatera to problem, w sumie wolałbym kreować go opowieścią, gdzie sam ma główną rolę. Tutaj wygląda tak, jakby półelf stanowił protagonistę, ale narratorem jest Tenerg. Miałem z tym pewien problem ;] 

Dzięki za sugestię, zerknę niedługo i pomyślę nad zmianą, w tej lub innej formie. :D

No ja mam szalone jedno jak widać, haha. Zależało mi na tym, by kreować przez większość tekstu negatywną narrację względem Cernunnosa dla tego co się potem wydarzyło. Ale to, że jest dziwny i inny pada tylko z ust postaci, a nie od narratora. W przyszłości, on sam stanie się bardziej centralną postacią.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Ja bym chciał tak pisać, jak Ty po jednym opowiadaniu :P

Kwestia gustu, moje fantasy mam albo pierwszosobowe, albo bohaterka jest raczej sama. O, tu

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/24661

Ale to nie klasyzne fantasy i tak samo może się nie podobać. Tak gadam o tym bohaterze głównym, bo dla mnie to podstawa każdej książki/opowiadania. Jeśli nie lubię bohatera, to nie czytam, fabuła i świat nie są tak istotne. A jak przedstawiasz bohatera tylko z punktu widzenia kogoś innego, to nie wiem, czy taki jest naprawdę. Może Cernunnos to jakieś wredne bydlę albo nierozumiany dobrotliwy introwertyk? Tutaj gra rolę drugoplanowego bohatera, a opowiadanie traktuje go jak pierwszoplanowego. Może spróbuj napisać coś z jego perspektywy? Na pewno rzuciłbym okiem.

 

No Skyrim :D Wiem, że lubisz, więc mogę tak napisać i na tym głównie oprzeć moją opinię. Dla mnie Twoje opowiadanie jest jak opis questa z gry.

To, co najbardziej ujmuje mnie w Twoim tekście, to ładnie przedstawiony klimat klasycznego świata fantasy. Opisy broni, walki, karczma, potwory, trunki, mikstury, wojownicy itd. – widać, że to lubisz. Używasz też takiego stylizującego języka, który tu pasuje. Jak dla mnie mógłbyś więcej świata pokazać, coś rozwinąć o geografii czy backgroundzie (np. dwa słowa więcej czym jest zgromadzenie tych “wiedźmaków”?). Tyle, ile tu pokazałeś wystarczy dla fabuły, żeby się toczyła do przodu, jednak myślę, że dorzucenie kilku smaczków urealniłoby świat jeszcze bardziej i “wciągnęło” w niego czytelnika. Może nie wszyscy tego potrzebują, ja się lubię zanurzyć w obrazach i widzieć ciut więcej o świecie wykreowanym :) 

 

Fabuła – mam podobne odczucia, co regulatorzy, w tym tekście nie ma zaskoczeń, choć chyba nie taki był cel, bez zaskoczeń i tak gra się w tego questa dobrze :D Wydaje mi się, że chciałeś zbudować typową (ładniej brzmi słowo klasyczną ;)) krótką historię fantasy. Tu się odniosę do Twojego komentarza w odpowiedzi do reg: 

 (…) za wyjątkiem jednej postaci, której konkretny motyw (to moje wrażenie) nie występuje zbyt często]

-> tak, wiem o co Ci chodzi i masz rację, jednak w samej treści opka jest o tym wątku za mało. Jest ledwie zaznaczony, zasugerowany, a szkoda. Widać, że masz na to jakiś pomysł, nie trzymaj go gdzieś na później ;) 

 

Na koniec moje ulubione czyli: bohaterowie i ich emocje ;)

Bohaterowie – dość nierówno tu jest, najbarwniej przedstawiony jest Urdar, a tak mało miejsca mu dałeś. Cernu jest fajny, postać ma potencjał i dobrze byłoby jego wątek rozwinąć. Resztę ekipy mało poznaliśmy, ale jako tło taka brygada jest jak najbardziej ok. Mam natomiast problem z Terenegiem :D Przepraszam, ale jego zachowania i motywy są dla mnie niejasne, nie dogadam się z tym kapitanem. Kończąc tekst, miałam ochotę zakrzyknąć za krasnoludem: Czy ty żeś rozum, kurwa, postradał?! Co w ciebie wstąpiło?! :D 

W emocjach mam niedosyt, zgadzam się z Zanaisem, który mówi, że: (…) ale to takie dla mnie sprawozdanie dziennikarza, wiem, co się dzieje, ale nie wiem, co uczestniczy sobie myślą, jak się czują. Takie wyrażenia jak “poruszony”, “psychicznie rozbity” nie pomagają. Chcę widzieć to poruszenie, to psychiczne rozbicie.

Może gdyby było więcej przemyśleń postaci, albo głębszych rozmów, to mogłabym bardziej zrozumieć kierujące nimi motywy? 

 

Ode mnie tyle, Fus-Ro-Dah! :D 

Dziś tu wjeżdżam, ale raczej o duchowej porze, więc zaopatrz się w krucyfiks. 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Zanais – Nie no, jeśli chodzi o techniczną część tekstu i jej odbiór, to największa w tym zasługa niezastąpionych betowniczek. Na początku, tekst technicznie cienko stał. Ponadto pod wpływem wrażeń z bety, zamieniłem część opisów narratora na dialogi, pozbyłem się zaimkozy itd. Było dużo pracy językowej, ale niewiele było nieścisłości stricte fabularnych, więc to mnie cieszy. I jestem jakoś dumny z pierwszej sceny.

Wieczorem lub jutro przeczytam. :)

A to dobrze, że nie wiesz jaki jest naprawdę – bo chcę to potem pokazać, właśnie dając mu centralne miejsce w fabule. :)

Koimeoda – również dziękuję za to, że wpadłaś i zostawiłaś swoje zdanie. Rozbudowane i poparte czymś, to ważne!

No lubię, ale nie chciałem robić opowiadania, które wygląda jak quest z gry. xD Jasne, mieli robotę do wykonania, ale nie mogli sobie otworzyć mapy pod M i zerknąć, gdzie mają iść. Nie lubię, kiedy idzie za łatwo i kiedy postacie ogarniają teren na którym nigdy nie byli. M.in. stąd scena z drzewem, o której niestety nikt nie wspomniał, ech. xD

 

Wątki świata na pewno rozwinę w przyszłości, to cenna rada! Lubię bogate światy.

Bohaterowie – dość nierówno tu jest, najbarwniej przedstawiony jest Urdar, a tak mało miejsca mu dałeś. Cernu jest fajny, postać ma potencjał i dobrze byłoby jego wątek rozwinąć. Resztę ekipy mało poznaliśmy, ale jako tło taka brygada jest jak najbardziej ok. Mam natomiast problem z Terenegiem :D Przepraszam, ale jego zachowania i motywy są dla mnie niejasne, nie dogadam się z tym kapitanem. Kończąc tekst, mam ochotę zakrzyknąć za krasnoludem: Czy ty żeś rozum, kurwa, postradał?! Co w ciebie wstąpiło?! :D 

Jego motywy i sposób postępowania oparłem na czymś nielogicznym – emocjach i uprzedzeniu, które mają swoje źródło w przeszłości, gdzieniegdzie nakreślonej. Chciałem, by to było główną osią, uprzedzenia i nieufność, decyzje nimi kierowane i ich smutne efekty. To nie jest tak, że osoba na stanowisku zawsze robi wszystko dobrze i nie ma upadków, czy nie kieruje się impulsami. Chyba nie wyszło to po prostu w ten sposób, by czytelnicy zrozumieli. 

Może gdyby było więcej przemyśleń postaci, albo głębszych rozmów, to mogłabym bardziej zrozumieć kierujące nimi motywy? 

Hm, pewnie faktycznie można to w przyszłości pogłębić.

 

NearDeath – dzięki, czekam!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Emocje, uprzedzenia – wszystko racja, po prostu to nie było to zbyt widoczne, wg. mnie oczywiście. Sama jestem ciekawa odbioru innych czytaczy.

E tam, dobry quest, nie jest zły :D

Powodzenia! :) 

Przyjmuję Twoje zdanie bo kładąc nacisk na domyślanie się czytelnika póki co wychodzi, że przegiąłem w drugą stronę. Dziękuję bardzo! Robi się tu ruch i mam konkretne, rozbudowane opinie, a to ważne. :D

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Jak wspomniałem jednak, chciałem napisać spójną opowieść, by się sprawdzić, by wprowadzić bohaterów i postawić pierwszy krok.

Pierwszy krok postawiony i to chyba najważniejsze. Przeczytałem tekst i uważam, że popełniasz kilka typowych błędów, ale przy odpowiednim podejściu do pisania będziesz w stanie je wyeliminować dość szybko. Główne uwagi:

– Dobrze jest wprowadzić zaraz na początku opowiadania coś intrygującego. Coś, co mogłoby zaciekawić czytelnika na tyle, żeby po kilku akapitach nie porzucił lektury. Fantastyki mamy obecnie tak dużo, że czytelnik może wybierać do woli, a rozpoczęcie od przekomarzania się krasnoludów, elfów i ludzi, przedstawiania kolejnych postaci i wizyty w karczmie to spore ryzyko. Potrzeba naprawdę dużych umiejętności, żeby w ten sposób zdobyć ciekawość czytelnika.

– Według mnie wprowadziłeś za dużo postaci, przez co żadna nie została odpowiednio zbudowana. Tylko mroczny elf się trochę wyróżnia, wszyscy inni zlewali mi się przez cały tekst. Zbudowanie interesujących bohaterów to pierwszy stopień do sukcesu. Warto postawić na jedną/dwie/trzy postacie, którym poświęcisz znacznie więcej miejsca.

– Całość trochę zbyt przewidywalna, zlepiona z ogranych motywów. Niewiele dałeś „od siebie”. [Spoiler Wiedziałem, że naczelnik jest „winny” w chwili, gdy zaczął przekonywać, że to nieumarli stanowili problem. Z kolei jeśli chodzi o mrocznego elfa, doświadczenie z Sapkowskiego kazało mi przypuszczać, że okaże się wampirem ;) Tutaj się pomyliłem, ale w sumie nie chybiłem tak bardzo. Spoiler]

– Bohaterowie wypowiadają czasem zbyt długie kwestie (ze sporą dawką informacji), co niestety nie brzmi zbyt wiarygodnie.

– Spora część tekstu to po prostu opis walki, w efekcie w 40 tysiącach znaków dostajemy dość prostą fabułę i tylko lekko zarysowane emocje i motywacje postaci. Myślę, że zmiana tych proporcji wyszłaby na plus.

 

Co do stylu, czasami coś zazgrzyta, ale ogółem opowieść jest spójna i czyta się płynnie. Udało się przedstawić historię w założony sposób. Piszesz, że to twój pierwszy opublikowany tekst. Jestem pewien, że przy odrobinie pracy i z większym zaangażowaniem wyobraźni (przynajmniej delikatne wyjście poza najbardziej klasyczne motywy) stać Cię na dużo więcej ;) Powodzenia przy następnej próbie!

a rozpoczęcie od przekomarzania się krasnoludów, elfów i ludzi, przedstawiania kolejnych postaci i wizyty w karczmie to spore ryzyko.

Pierwsza scena została napisana z myślą, by odciążyć narratora, dać mu wolne od nudnych opisów wyglądu. Miała pokazać charaktery (jeden z lekko zawyżonym poczuciem własnej wartości, drugi nieco obrażalski, obaj złośliwi) i wygląd – bo na ten temat się wyzywają. Czy ktoś odebrał tę scenę humorystycznie? :P

Warto postawić na jedną/dwie/trzy postacie, którym poświęcisz znacznie więcej miejsca.

Trochę się zapędziłem, że nie chciałem mieć trzech super herosów idących na grupę trupów i walczących za dziesięciu, a potem zabrakło balansu w ich odpowiednim przedstawieniu.

 

Uwagi ogólnie przyjmuję, więcej oryginalności, inne proporcje, większe zagłębienie w motywy i emocje, przyjmuję i będę miał na nie wzgląd, przy tworzeniu czegoś nowego.

Co do stylu, czasami coś zazgrzyta, ale ogółem opowieść jest spójna i czyta się płynnie. Udało się przedstawić historię w założony sposób. Piszesz, że to twój pierwszy opublikowany tekst. Jestem pewien, że przy odrobinie pracy i z większym zaangażowaniem wyobraźni (przynajmniej delikatne wyjście poza najbardziej klasyczne motywy) stać Cię na dużo więcej ;) Powodzenia przy następnej próbie!

Bardzo dziękuję za komentarz i rady! To co napisałeś jest cenne i motywujące. :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

No i jak dałem słowo, to dałem słowo – jestem. 

Tego typu fantasy, to ja fanem nie jestem, więc myślałem, że odpadnę na starcie, ale jednak utrzymałeś mnie, abym nie wyłączył przeglądarki. 

No… nie mi to oceniać, na jakim poziomie ta oryginalność stoi, ale że tego typu literatury nie czytam, to uważam że było całkiem dobrze. A stylowo… no też bez zarzutów. Często wyrzucam coś autorom, ale tutaj jakoś nie napotkałem się na bardziej rażące oka błędy. 

No dla mnie całkiem ładny ten debiut. 

Klika dam. Niebawem tam przyleci. 

Pooozdro! 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Dziękuję za odwiedziny, komentarz i klika! :) Ja wiem, że jesteś fanem horrorów i im pozostajesz najczęściej wierny, dlatego tym bardziej cieszy mnie, że przeczytałeś. :) 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Dotarłam. Opowiadanie czytało się dobrze, mimo długości. Najpierw trochę rad. Proponuję, żebyś zaczął od pisania o pojedynczych bohaterach. Im więcej waznych osób, tym trudniej nimi “sterować”. Przy jednej postaci łatwiej rozbudujesz jej emocje, pokażesz motywy działania, przedstawisz myśli.

Kolejna rada: zgadzam się z Perruxem, warto od czegoś intrygującego, co przykuje uwagę. Czyli najlepsze na początek, taki “haczyk” na czytelnika, w kolejnych scenach można nawet cofnąć się w czasie.

Z własnych obserwacji: krótsze teksty znajdują więcej czytelników.

Jak dla mnie, postacie mogłyby mniej mówić, ale to kwestia gustu.

Podobały mi się opisy walki. Fakt, klasyczne fantasy, ale panujesz nad opowieścią, bohaterowie są przedstawieni dosyć spójnie. Wiadomo, czego chcą i co mówią. Panujesz nad logiką wydarzeń, co przy tak długim tekście to wcale nie jest łatwe. Nie przepadam za krasnoludami, ale Twoje wypadły dość przekonująco, nawet zaczęłam im kibicować. Dlatego ode mnie też klik.

Opowiadanie czytało mi się dobrze i szybko. Nie było to coś, co skłania do głębszej refleksji, ale lubię sobie czasem poczytać klasyczne fantasy, tak dla samej przyjemności z czytania, więc ogólnie jestem zadowolony z lektury. Akcję prowadziłeś w dobrym tempie, duża ilość dialogów w stosunku do opisów zadziałała jak należy.

Fabularnie nie specjalnie coś mnie zaskoczyło. Na to, że naczelnik jest w jakiś sposób powiązany z potworami wpadłem dosyć szybko, bo już na początku, gdy się poskarży, że naszyjnik mu przeszkadza. Bo gdyby to był atrybut władzy, to by go zawsze miał na wierzchu, gdyby tylko błyskotka, to by raczej był zrobiony tak, żeby nie przeszkadzał. Musiał więc to być jakiś talizman i to dosyć istotny. Szczególnie, że jego opis jest po środku dialogów, więc po coś na pewno zwracasz na niego uwagę czytelnika. Chyba że po prostu to ja jestem przewrażliwiony na punkcie takich talizmanów, bo są bardzo popularnym motywem. I jeszcze podpytał, czy jakiegoś maga mają. Ogólnie odniosłem wrażenie, że coś ukrywa przed oddziałem.

Pozostałe wydarzenie też dosyć klasyczne, oddział walkę musiał wygrać, odsiecz musiała przybyć, ktoś musiał w porę zatrzymać miecz, żeby nie doszło do jatki wewnątrz oddziału. A może nie musiało to wszystko przebiegać pomyślnie? Małe nieszczęście i może byłby efekt zaskoczenia. Tak jak w chwili, gdy Tereneg zorientował się, że ma tylko jedną miksturę. Niemniej widać, że miałeś pomysł na historię i jak najbardziej stanowi ona spójną, zamkniętą całość.

Jeśli chodzi o same postacie, to raczej klasyki, przyzwoicie zarysowane, ale jednak. Najbardziej rzucili mi się w oczy dwaj, Mael i Cernunnos. Pierwszy już na początku, ponieważ wygadany piękniś w zbrojnym oddziale daje nadzieję na zabawne wpadki i niestety trochę się na nim zawiodłem, a drugi dlatego, że faktycznie okazał się ciekawym mieszańcem i udowodnił, że niesłusznie spychano go na margines. Nie rozumiem zupełnie zachowania Terenega. Łagodnie mówiąc słaby z niego dowódca. Najbardziej stracił, gdy zaczął ze szczegółami o Cernunnosie opowiadać. No nijak takie zachowanie nie przystoi, nawet jak podwładnego nie lubi. Do tego wydał się trochę nierozgarnięty, gdy dał się ugadać w karczmie Giezminowi, mimo że było parę znacznych przesłanek, że coś jest nie tak.

Dialogi porządnie zrobione, jak dla mnie to wyszły wystarczająco naturalnie. Ogólnie technicznie jest dobrze, większych zgrzytów nie było. W tych paru miejscach się zatrzymałem:

Promienie słońca, rozpoczynającego swoją codzienną wędrówkę po nieboskłonie, coraz śmielej wkradały się do pokoju na piętrze miejscowej gospody. Z czasem tylko światło dzienne coraz bardziej raziło śpiące w pokoju postacie.

Dziwnie brzmi drugie zdanie, “tylko” bym wyrzucił. I “pokój” jest małym powtórzeniem, z pierwszego zdania wynika, gdzie się akcja toczy. 

wioski opowiedział gromko

wioski odpowiedział gromko

Literówka

A podczas tej walki coś się posypało:

Kolejne wściekłe ataki złamały jedną z rąk Iznisa i powaliły.

Czegoś mi tu brakuje. Bo ataki chyba nie mogły powalić ręki. Może:

Kolejne wściekłe ataki złamały jedną z rąk Iznisa i powaliły go na ziemię.

Wtem Urdar, nie będący w centrum zainteresowania bestii, wykorzystał moment i wyciągając z cholewy długi nóż, wbił go w lewę ramię wilkołaka. Ten, po otrzymanym ciosie, obrócił się i próbował zagłębić kły w uporczywie tnącym go niziołku. Wtem srogie uderzenie ciężkiej, krasnoludzkiej pięści prosto w pysk, zamroczyło potwora na krótki moment.

Niby “wtem” nie występuje bardzo blisko siebie, ale z racji szybkiej akcji i tak rzuca się w oczy, zamieniłbym na coś innego. Druga kwestia, że Urdar wbił nóż wyciągając go z cholewy? Wyobraziłem sobie, że musiałby okrakiem siedzieć na łapie wilkołaka w tym celu :) Może to nie błąd, ale się rzuciło w oczy. I jeszcze “lewe”, literówka.

Najpierw napisałem komentarz, a potem przeczytałem komentarze przedmówców i zgadzam się w sumie z kilkoma opiniami, więc poniżej jeszcze parę uwag, które szczególnie warto podkreślić. Faktycznie klimat Skyrim i traktowanie opowiadania jako questa stawia go w korzystnym świetle. I również się zgadzam, że na plus stylizowany język i widoczna znajomość klimatu w którym się poruszasz, szczególnie sceny walk zgrabnie wyszły. A z niziołkiem i krasnoludem też miałem parę problemów. Musiałem kilka razy niektóre fragmenty przeczytać, żeby się upewnić, czy to ciągle o tej samej osobie mowa. Na przykład tu równie dobrze może chodzić o dwie różne postacie:

– W życiu bym się nie spodziewał. Nawet w całej zawiści, którą masz względem niego – wycedził przez zęby niziołek.

Krasnolud podszedł do psychicznie rozbitego półelfa i podnosząc go za zdrowe ramię, pomógł mu wstać. 

Podsumowując całość, uważam że to na prawdę dobry debiut, a im więcej osób do niego dotrze i skomentuje, tym lepiej. Klik.

Uwaga! Spoilery w komentarzach! Czytasz na własną odpowiedzialność

ANDO – dziękuję za klika, komentarz i cenne rady. :)

Odnośnie nich, to chyba właśnie spróbuję następnym razem pójść w stronę mniejszej ilości postaci, starając się je pogłębić. Tak samo z tym zaintrygowaniem czytelnika na początku.

Z własnych obserwacji: krótsze teksty znajdują więcej czytelników.

Rozumiem, aczkolwiek tutaj dałem się tej historii rozwinąć w jakiś taki naturalny i zgodny ze mną sposób. Niektórzy potrafią zawrzeć bardzo wiele w ilości 20 tysięcy znaków, a niektórzy mówią, że przy takiej ilości akcja nie zdąży się rozwinąć. Są gusta i guściki. ;) Nie planuję tekstów po 70-80 tysięcy znaków, ale jeśli by się w dalekiej przyszłości taki pojawił, to muszę liczyć się z tym, że przeczyta go mniej osób. Chciałbym, by niezależnie od długości czytało się go dobrze.

Jak dla mnie, postacie mogłyby mniej mówić, ale to kwestia gustu.

W wersji alfa było więcej narratora ale on dłużył czytanie. Wydaje mi się, że w tym wypadku więcej dialogów wyszło na dobre dla tekstu.

Dobre słowo motywuje. ;) Cieszę się, z zauważonej spójności tekstu i logicznego ciągu wydarzeń.

 

herox002 – dziękuję za przeczytanie i wnikliwy, rozbudowany komentarz oraz klika. :D

Na to, że naczelnik jest w jakiś sposób powiązany z potworami wpadłem dosyć szybko, bo już na początku, gdy się poskarży, że naszyjnik mu przeszkadza.

Tutaj się trochę tego obawiałem, że już to będzie podejrzane za bardzo, z drugiej zaś strony nie chciałem zrobić czegoś takiego, że na końcu opowiadania wychodzą wszystkie fakty, o których w tekście nawet nie było wzmianki. :P Trzeba więcej pisać i przede wszystkim czytać, by zyskać doświadczenie w temacie, jak zakręcić, ale tak, by nie było to znikąd.

A może nie musiało to wszystko przebiegać pomyślnie? Małe nieszczęście i może byłby efekt zaskoczenia. Tak jak w chwili, gdy Tereneg zorientował się, że ma tylko jedną miksturę.

Wyszedłem z założenia, że to co zostało z rodziny – martwy ojciec, martwy syn i żona pozostawiona sama sobie, bez wyjaśnień, będzie wystarczająco ponurym motywem. Nie, żeby wszystkich bezwzględnie mordować. :D

Najbardziej rzucili mi się w oczy dwaj, Mael i Cernunnos. Pierwszy już na początku, ponieważ wygadany piękniś w zbrojnym oddziale daje nadzieję na zabawne wpadki i niestety trochę się na nim zawiodłem, a drugi dlatego, że faktycznie okazał się ciekawym mieszańcem i udowodnił, że niesłusznie spychano go na margines.

To nie pozostaje mi nic innego, jak kiedyś rozwinąć te postacie. :D

Nie rozumiem zupełnie zachowania Terenega. Łagodnie mówiąc słaby z niego dowódca. Najbardziej stracił, gdy zaczął ze szczegółami o Cernunnosie opowiadać. No nijak takie zachowanie nie przystoi, nawet jak podwładnego nie lubi. Do tego wydał się trochę nierozgarnięty, gdy dał się ugadać w karczmie Giezminowi, mimo że było parę znacznych przesłanek, że coś jest nie tak.

Taki był zamiar, że nieprofesjonalizm i zbytnie zaufanie nie temu, co trzeba, spowoduje kłopoty.

Literówki i powtórzenia poprawię, oraz fragment z tą mylącą wypowiedzią niziołka po wypowiedzi krasnoluda. Co do tej cholewy, chyba rozumiem, chociaż nie czuję tego błędu. Niemniej jednak wiem chyba, jak go poprawić, by było klarowniej.

Podsumowując całość, uważam że to na prawdę dobry debiut, a im więcej osób do niego dotrze i skomentuje, tym lepiej. Klik.

Dzięki! Jak już widziałeś, kilka konkretnych opinii i porcji uwag już mam. Zobaczymy, kto jeszcze z kolejki lub spoza przeczyta i skomentuje, ale im więcej, tym lepiej. :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Cześć :D Tekst betowałam, więc moją opinię znasz, ale chciałabym dorzucić jeszcze swoje trzy grosze bardziej publicznie.

Jest to klasyczne fantasy z krasnoludami i elfami, do których mam ogromny sentyment. Jak widać po poprzednich komentarzach, mimo bety trafiło się trochę błędów, ale jak na tak długie opowiadanie, nie jest to wcale ilość przerażająca. Fabularnie podoba mi się to, że dość długo pozwalasz czytelnikowi wierzyć, że “to tylko kolejny quest drużynowy”, a potem pokazujesz, że jednak problem leży głębiej.

Trochę niedopracowana jest wciąż kwestia postaci – część z nich ma widoczny, dobrze zarysowany charakter, a część wydaje się dość bezbarwna. Dobrym pomysłem mogłoby być więc branie na warsztat mniejszej ilości bohaterów na raz, przynajmniej na początku.

Całość jednak podoba mi się i czyta się znacznie lepiej niż na początku. :D Rzucę też polecajkę do biblio.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Cześć Verus! Dzięki za rozszerzoną opinię i klika do biblioteki! :)

Wziąłem sobie do serca te rady. Następny powstający twór ma dwie główne postacie, wokół których wszystko się toczy i postaram się lepiej pokazać ich motywacje. Cieszę się też, że finalne przekonstruowanie tekstu wyszło mu na dobre. :D

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Dziękuję tajemniczej osobie za to, że zagadnęła do ducha biblioteki, by dołączył opowiadanie do swojego zbioru, dając piątego klika. To bardzo cieszy. :D

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Tekst przyzwoity, acz nie wykraczający poza typowe pomysły.

Najlepiej wypadają dla mnie bohaterowie, choć muszę przyznać, że z początku nie za bardzo się w nich orientowałem ze względu na dziwność i “niechwytliwość” imion. Jednak stopniowo się do nich przyzwyczaiłem, a nawet polubiłem. Nie wybili się jednak niczym szczególnie przykuwającym.

Sama fabuła to ponownie standard – “quest” rycerzy z dodatkiem dramatyzmu (wybór, komu przypadnie mikstura na likantropię). Wszystko rozwija się standardowo, nie zaskakuje. Jednak sposób napisania oraz postacie równoważą to w pewnym aspektach.

Podsumowując: koncert fajerwerków sporządzony według sprawdzonych przepisów. Wykonany też w miarę starannie, bez większych bruzd. Może nie oryginalny, ale dobrze się czytało.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Cześć. 

Jak na debiut opowiadanie wydaje mi się całkiem niezłe, choć jest trochę elementów do dopracowania. Rada na przyszłość: nie próbuj na samym początku tekstu przedstawiać dużej ilości bohaterów. Czytelnik raczej tego nie zapamięta.

Gratuluję biblioteki i życzę powodzenia w dalszym pisaniu. ^^

NoWhereMan

Cieszę się, że dobrze się czytało. Dzięki za przeczytanie i opinię, z pewnością popracuję nad wymienionymi elementami następnym razem. ;)

 

Ajzan

choć jest trochę elementów do dopracowania.

Wymienisz coś więcej oprócz dużej ilości bohaterów? ;) Tobie również dzięki, za przeczytanie i dobre słowo. :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Z rzeczy, które rzuciły mi się w oczy, to jeszcze Tereneg nie mający oporów przed opowiedzeniem kanclerzowi o przeszłości Cernunnosa. O takich sprawach, jak doprowadzenie do katastrofy, raczej nie rozpowiada się na lewo i prawo.

Nieźle się czytało :)

Przynoszę radość :)

Ajzan – celowy zabieg, by pokazać nieprofesjonallizm oraz że “wszyscy lepsi niż Cernunnos”.

 

Anet – dziękuję, przyniosłaś radość. :D

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Fajna historia. Podobał mi się twist z wilkołakiem na końcu :) Mimo pewnych niedociągnięć, oceniam pozytywnie :) Świat przedstawiony przypomina Wiedźmina, i to raczej grę niż ksiązkę czy serial. Mam też skojarzenia z Dawidem Eddingsem i jego trylogią Elenium (tam też były zakony rycerskie).

Duży potencjał dostrzegam w tekście, ale i mnóstwo zgrzytów. Odniosłem się do dużej części z nich; są to moje, często subiektywne, opinie. Zrób z nimi co zechcesz.

 

 Z czasem tylko światło dzienne coraz bardziej raziło śpiące w pokoju postacie.

– Dzień dobry wszystkim! – zakrzyknęła dudniącym głosem jedna z nich

 

Jeżeli postacie spały, to okrzyk mógł być jedynie przez sen. Ktoś nie spał, jak rozumiem? Może by troszkę przemodelować? Propozycja: "Młody mężczyzna wstał energicznie, uprzednio odrzucając okrywający go gruby, wełniany koc.

– Dzień dobry wszystkim! – zakrzyknął dudniącym głosem. […]”

– Słuchaj! – rzekł poirytowany.

 

– rzekł krasnolud poirytowany.

 

– Idź w cholerę, Mael! – warknąwszy na niego, zwrócił się do pozostałych:

 

– jak wyżej, rozważ dodanie wykonawcy czynności.

 

[…]i rzuciła się w wir gorączkowych przygotowań, by prędko osiodłać konie.

 

– hmmm, wg mnie przygotowania nie dotyczyły tylko osiodłania koni, może: "rzuciła się w wir gorączkowych przygotowań, aby następnie szybko osiodłać konie".

 

Wojownicy odziani w kolczugi, błyszczące karwasze z litej blachy i półotwarte hełmy cieszyli się zainteresowaniem miejscowej gawiedzi.

 

– to znaczy, że wyjechali z obozu, ale co jak? A jeżeli nie wyjechali, po co siodłali konie? Chyba, że ktoś im przerwał i… pogubiłem się ;)

 

Giezmin

 

– Giezmin, Giedźmin, Wiedźmin – mi się ewidentnie kojarzy ;) No i ma medalion, prawda? Może nie jest to medalion z wilkiem, ale ostatecznie koleżka okazuje się wilk-ołakiem.

 

Powiedz, kogo masz pod sobą, panie wojowniku?

 

– "Chwilowo pod sobą mam konia, ale liczę, że znajdzie się zaraz jakaś hoża dziewoja". Przepraszam, jakoś tak dosłownie to zdanie do mnie przemawia. Ale to pewnie tylko ja ;)

 

Poradzimy sobie, to nasz nie pierwszy raz.

 

– propozycja: "to nie jest nasz pierwszy raz", żeby trzymać się oryginału lub nieco stylizowana forma: "dla nas to nie pierwszyzna".

 

Tylko kilka osób w bractwie zakonnym cieszyło się większym posłuchem niż Tereneg

 

– to zakon? I przyjmuje ludzi, krasnoludy elfy i mroczne półelfy (półmroczne elfy)? Dziwna reguła, może coś więcej można by skrobnąć.

 

[…]zanieś wiernego, mężnego ducha przed podnóżek w twych złotych komnatach.

 

– troszkę to uwłaczające dla wiernego, mężnego ducha, IMO. Może przed wrota twoich złotych komnat chociaż?

 

Wezwanie to Tereneg zakończył uniesieniem uzbrojonej w srebrzyste ostrze ręki w geście zwycięstwa i błogosławieństwa.

 

– składniowo coś nie halo, propozycja: "Wezwanie Tereneg zakończył uniesieniem uzbrojonej w srebrzyste ostrze ręki. Był to gest zwycięstwa i błogosławieństwa, który wlał w drużynę spokój i ład ducha" (do przeredagowania, wg Twojego zamysłu, jbc).

 

Półelf prędko dostrzegł niemą wątpliwość.

 

– He? Może: Półelf odpowiedział na niemą wątpliwość towarzyszy. Albo jeszcze prościej: na niezadane pytanie.

 

Trafne spostrzeżenie zyskało uznanie grupy, wyrażone kilkoma pomrukami

 

– propozycja: Grupa kilkoma pomrukami wyraziła swoje uznanie dla trafnego spostrzeżenia.

 

[…] bowiem za każdym pełznącym korzeniem i w każdym zagłębieniu mogła czaić się śmierć. Wyczulone zmysły śledziły każde, choćby najmniejsze, źródło szmeru

 

– powtórzenie: każde.

 

Wojownicy w końcu wyszli na bagno. Zmienił się krajobraz, drzewostan stał się rzadszy, a jego miejsce stopniowo zajmowały szuwary i krzewy. Wojownicy mocniej ścisnęli tarcze […]

 

– powtórzenie: wojownicy.

 

próbując głuszyć odgłosy rozmiękłego podłoża przy każdym kroku.

 

– zagłuszyć

 

– Pssst, Elidas! Wychyl się i zerknij, czy dostrzeżesz to samo.

 

– nie to samo, tylko raczej bym oczekiwał więcej szczegółów, na miejscu dowódcy. Bo Eodas, zobaczył, że może ktoś tak jakby…

 

Zbrojni podnieśli się i pomimo trudności terenowych zbliżali się pewnym krokiem do grupy przeciwników.

 

– trudności terenowe, trochę to brzmi jak za komuny (kartka: jezdem w terenie). Albo samochód terenowy – nie gra mi to z klimatem Twojego tekstu.

 

Prędko dogonili resztę drużyny, podczas gdy spomiędzy wysokiej roślinności wysuwali się kolejni nieumarli.

 

– to nieumarli, czy topielcy w końcu? Dla mnie to różne rodzaje (PWN, topielec: «w baśniach, podaniach ludowych: pokutujący duch utopionego człowieka») A może utopce?

 

Nastał czas pierwszych walk wręcz.

 

– tak jakby żniw czy zamążpójścia. Trochę bym złagodził patos ;) To przecież zwykła potyczka… Czy nie?

 

Obok czarnobrodego niziołka walczył Cernunnos

 

– Panie, niziołki to nie krasnoludy, zdaje się, że już ktoś wyżej zwrócił na to uwagę.

 

Mael z trudem parował niektóre ciosy kotłując się błocie, próbując nie dopuścić do tego, by w nim utonąć pod ciężarem dwójki atakujących.

 

– czegoś tutaj brakuje, "w błocie"?

 

Miecz przeszedł przez korpus potwora, a ten jęknął jedynie przed tym, gdy zamarł na wieki.

 

– może "jęknął tuż przed tym". Jeżeli są nieumarli faktycznie, to nie wiem, czy zamarł na wieki.

 

– To nie kwestia magii. To wzrasta – szepnął Cernunnos.

– Nie przeszkadzaj mi w obowiązkach – odpowiedział Tereneg, odwracając wzrok.

– Kiedyś naprawdę pożałujesz, że nie chciałeś mnie wysłuchać.

– dziwny ten dialog, Co mu tam wzrasta temu Cernunnosowi? Co zajmuje Terenega, że nie ma czasu pogadać z towarzyszem. I kiedy będzie to kiedyś? Kiedyś brzmi, jakby dziadkiem będąc miał wspominać, że wyprawa na bagna

 

– Podejrzewam, że właściwy problem pozostał niewyeliminowany.

 

– ale co jak? Najpierw olał Cernunnosa, a teraz sam ma podejrzenia? Żeby za chwilę ponownie olać Cernunnosa, kiedy ten dzieli się po raz kolejny swoimi podejrzeniami.

 

To pewnie przez to, że to typ niepokorny, idzie przez życie swoimi drogami.

 

– typ niepokorny, to jedno mi się tylko nasuwa ;) Wpisz sobie w google i zobacz wyniki.

 

– To tylko plotki, lecz słyszałem kiedyś o tym, że jak się Cernunnos pojawia gdzieś, to dzieci płaczą, a matki nie mogą nic z tym zrobić dopóki nie opuści okolicy. Ponoć jak wejdzie do jakiegoś miejsca świętego, to miejsce owo tak jakby gaśnie. Wie pan. Nie jest tak duchowo kojące, jak wcześniej. Dopóki nie wyjdzie stamtąd oczywiście – odpowiedział cicho dowódca.

 

– jako się rzekło w komentarzach wyżej – marny to ptak, co własne gniazdo kala. Jak może tak jechać na swojego towarzysza? I to dowódca!

 

– Stać! I nie odwracać się! – warknął na nich cicho tajemniczy głos.

Obaj unieśli ręce w geście poddania.

 

– zbyt łatwo dali się zastraszyć. Ktoś im przystawił miecz do pleców czy jak?

 

Choć przewyższał mieszańca budową, w tym momencie stał z nim jak równy z równym, ponieważ Cernunnos miał odwagę walczyć.

 

– przewyższał budową? Budową ciała, w jakim sensie? Był umieśniony, bardziej gibki, miał dłuższe łapy? Konkretniej proszę.

 

[…] przeklęte cielsko z całą energią uderzyło na półelfa, któremu udało się uniknąć kilku pierwszych ciosów.

– zmora, wilkołak, czy przeklęty? Te wszystkie nazwy się pojawiają w kontekście postaci byłego naczelnika, dobrze byłoby to usystematyzować.

 

Kolejne wściekłe ataki złamały jedną z rąk Iznisa i go powaliły

 

– jakby Iznis miał conajmniej cztery ręce.

 

Tereneg, dotychczas z przerażeniem obserwujący starcie, oprzytomniał i energicznie podbiegł do koni.

 

– co za tchórz!

 

 Miałeś w swojej torbie jedną miksturę, która zdolna była zneutralizować likantropię.

 

– co za przypadek z tą miksturą, pech, że była tylko jedna. Mało to wszystko prawdopodobne.

 

Che mi sento di morir

Hmmm. Początek jak w klasycznym fantasy. Tak klasycznym, że bardziej nie można – elfy i krasnoludy, start w karczmie, rąbanka z jakimś odwiecznym złem… Potem zaczyna robić się ciekawiej.

Dlaczego tak głupi facet jest dowódcą, a ludzie go słuchają? Najpierw nie chce gadać z podwładnym, bo go nie lubi. No, idiota. A potem przypadkowemu obcemu udziela ważnych informacji. Już osiedlowa plotkara lepiej kontroluje, komu opowiada pikantne kawałki. Albo to syn jakiejś szychy i tylko dlatego dowodzi, albo przegiąłeś przy konstruowaniu postaci.

Żołnierze też żadna rewelacja – trzeba im tłumaczyć, po co znaczy się drzewa w obcym lesie. Jak tępym rekrutom.

Babska logika rządzi!

BasementKey:

 

Dzięki za odkopanie, przeczytanie i komentarz. :) Cieszę się z pozytywnej oceny ostatecznie.

Świat przedstawiony przypomina Wiedźmina, i to raczej grę niż ksiązkę czy seriał.

Dopiero jakiś czas po wypuszczeniu opko zacząłem czytać Wiedźmina, a kiedyś byłem na musicalu. W grę nigdy nie grałem, a Netflixowy Wiedźmin nie jest Wiedźminem. Po prostu lubię takie ala średniowieczne, ponure światy,

– Idź w cholerę, Mael! – warknąwszy na niego, zwrócił się do pozostałych:

– jak wyżej, rozważ dodanie wykonawcy czynności.

Wydaje mi się zrozumiałe, kto do kogo mówi, bo jest ich tam tylko dwóch.

Wojownicy odziani w kolczugi, błyszczące karwasze z litej blachy i półotwarte hełmy cieszyli się zainteresowaniem miejscowej gawiedzi.

– to znaczy, że wyjechali z obozu, ale co jak? A jeżeli nie wyjechali, po co siodłali konie? Chyba, że ktoś im przerwał i… pogubiłem się ;)

Akcja, jak siodłają konie dzieje się rano, a oni przyjechali wieczorem do miejscowości.

Giezmin

– Giezmin, Giedźmin, Wiedźmin – mi się ewidentnie kojarzy ;) No i ma medalion, prawda? Może nie jest to medalion z wilkiem, ale ostatecznie koleżka okazuje się wilk-ołakiem.

Nie, to tak nie wyglądało. ;) Kwetkarach, nazwa miejscowości w której dzieje się akcja, powstała w wyniku przeróbki jakiegoś litewskiego słowa. Więc poszedłem tym tokiem jednego kręgu językowego i wymyśliłem Giezmina, który jest przekształceniem Giedymina. Wilk-ołak jakoś tak wyszedł.

Powiedz, kogo masz pod sobą, panie wojowniku?

– "Chwilowo pod sobą mam konia, ale liczę, że znajdzie się zaraz jakaś hoża dziewoja". Przepraszam, jakoś tak dosłownie to zdanie do mnie przemawia. Ale to pewnie tylko ja ;)

Jak dowódca ma pod sobą pułk piechoty, to nie znaczy, że siedzi na pięciu tysiącach facetów. :P Spotkałem się kiedyś z tym określeniem.

Tylko kilka osób w bractwie zakonnym cieszyło się większym posłuchem niż Tereneg

– to zakon? I przyjmuje ludzi, krasnoludy elfy i mroczne półelfy (półmroczne elfy)? Dziwna reguła, może coś więcej można by skrobnąć.

Taka organizacja multikulti w założeniu, ale nie chciałem już wydłużać by opisywać samą organizację.

[…]zanieś wiernego, mężnego ducha przed podnóżek w twych złotych komnatach.

– troszkę to uwłaczające dla wiernego, mężnego ducha, IMO. Może przed wrota twoich złotych komnat chociaż?

Czy uwłaczające? Lepiej siedzieć przed drzwiami niż przed podnóżkiem? Oni chcieli by ich duch po śmierci mógł być chociaż u stóp ich Boga. To ma na celu wywyższenie jego znaczenia.

Prędko dogonili resztę drużyny, podczas gdy spomiędzy wysokiej roślinności wysuwali się kolejni nieumarli.

– to nieumarli, czy topielcy w końcu? Dla mnie to różne rodzaje (PWN, topielec: «w baśniach, podaniach ludowych: pokutujący duch utopionego człowieka») A może utopce? https://pl.wikipedia.org/wiki/Utopiec

W którymś bestiariuszu słowiańskim utopiec/topielec były określeniami zamiennymi i tutaj szedłem tym tokiem.

Obok czarnobrodego niziołka walczył Cernunnos

W przekładzie Marii Skibniewskiej „Władcy Pierścieni” jest to zastępcze określenie Gimliego. Po drugie, wedle definicji którą znalazłem: (1.1) fant. lit. istota niskiego wzrostu charakteryzująca się krępą budową ciała i dużymi stopami

Po trzecie, jak sobie poukładałem nieco specyfikę świata, to ustaliłem, że niziołki to pewna grupa do której należą wszelkiej maści krasnoludy i gnomy. :D

– To nie kwestia magii. To wzrasta – szepnął Cernunnos.

– Nie przeszkadzaj mi w obowiązkach – odpowiedział Tereneg, odwracając wzrok.

– Kiedyś naprawdę pożałujesz, że nie chciałeś mnie wysłuchać.

– dziwny ten dialog, Co mu tam wzrasta temu Cernunnosowi? Co zajmuje Terenega, że nie ma czasu pogadać z towarzyszem. I kiedy będzie to kiedyś? Kiedyś brzmi, jakby dziadkiem będąc miał wspominać, że wyprawa na bagna

Miało być dziwnie, Cernunnos miał wypaść dziwnie. :D

– jako się rzekło w komentarzach wyżej – marny to ptak, co własne gniazdo kala. Jak może tak jechać na swojego towarzysza? I to dowódca!

Tak miało być. Miał być uprzedzony, miał go nie słuchać, miał go olewać i go obgadywać, próbując tuszować swoje złe decyzje i brak talentu i odwagi. Wszelkie dziwne i nieodpowiadające stanowisku dowódcy zachowania Terenega miały takie być.

– Stać! I nie odwracać się! – warknął na nich cicho tajemniczy głos.

Obaj unieśli ręce w geście poddania.

– zbyt łatwo dali się zastraszyć. Ktoś im przystawił miecz do pleców czy jak?

No nie wiem, nie widzieli ilości zagrożenia więc próba odwrócenia się mogła skończyć się bliskim spotkaniem z bronią.

Kolejne wściekłe ataki złamały jedną z rąk Iznisa i go powaliły

– jakby Iznis miał conajmniej cztery ręce.

Fakt. :P

 

Co do reszty, której nie wyszczególniłem powyżej to przemyślę, na pewno zmienię ręce, powtórzenia i kilka innych rzeczy. Reszta jest do zastanowienia.

 

Finklo:

Tobie również dzięki za przeczytanie i ocenę. :)

Dlaczego tak głupi facet jest dowódcą, a ludzie go słuchają? Najpierw nie chce gadać z podwładnym, bo go nie lubi. No, idiota. A potem przypadkowemu obcemu udziela ważnych informacji. Już osiedlowa plotkara lepiej kontroluje, komu opowiada pikantne kawałki. Albo to syn jakiejś szychy i tylko dlatego dowodzi, albo przegiąłeś przy konstruowaniu postaci.

Można powiedzieć, że jak to możliwe, że tak głupi ludzie mogą nazywać się politykami i sprawować urzędy… Miałem zamiar by była to postać podejmująca złe decyzje i nie pasująca do swojej funkcji. Tak było w planach. Może braki w umiejętnościach spowodowały, że ten zamiar nie został wyszczególniony i jest to odbierane, jako błąd logiczny. Wychodziłem z założenia, że mogą oni znaleźć nić porozumienia i że mogą rozmawiać na różne tematy bo była to relacja dowódca-naczelnik. A że dowódca miał skrajne emocje względem podwładnego, to cóż.

Żołnierze też żadna rewelacja – trzeba im tłumaczyć, po co znaczy się drzewa w obcym lesie. Jak tępym rekrutom.

Hm, faktycznie, trochę tutaj popłynąłem. Ale to przez to, że sam nie lubię, jak bohaterowie wchodząc na obcy teren poruszają się jak u siebie, więc to był ich sposób na drogę powrotną, ale może powinienem to opisać inaczej, tak, aby grupa nie dziwiła. :P

Mam nadzieję, że więcej dobrego będzie można powiedzieć następnym razem. :)

 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Polityk może sobie wyobrażać, że odpowiada tylko przed Bogiem i historią. Żołnierz ma kogoś nad sobą. I jeśli notorycznie podejmuje durne decyzje, to przełożeni powinni niechętnie powierzać mu ludzi, a podwładni traktować przydział do tego oddziału jak wyrok. A tu nic takiego nie widać.

Babska logika rządzi!

Słuszna uwaga w sumie. Z racji, że byłaby to zbyt duża ingerencja w tekst i że został on opublikowany już dwa miesiące temu, to potraktuję Twoje komentarze jako cenne rady na przyszłość, by takie aspekty miały ręce i nogi.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Bardzo słusznie – rzecz się może bronić w szerszym kontekście. Jeśli to krewny jakiejś szychy, a przełożeni starają się dawać facetowi łatwe misje i albo cwanych weteranów, albo podpadniętych szwejów. Aż tu razu pewnego przyszedł ktoś nowy, z centrali czy tam arcykapłan się wmieszał, że tylko ten doskonały żołnierz…

Babska logika rządzi!

Klasyczne fantasy… mniam. Od jakiegoś czasu za mną chodziło. Na początku zajęło mi chwilę, nim się wciągnąłem w historię, ale później czytało się bardzo szybko i przyjemnie. Historia może i niezbyt odkrywcza, ale mi się podobała. Nie pomyślałem zupełnie, jakie konsekwencje może być to, że syn został zraniony przez wilkołaka i ten fragment był dla mnie zaskoczeniem. Ogólnie opowiadanie na plus.

Dzięki Filip za przeczytanie (tym bardziej po takim czasie od publikacji) i opinię. ;) Nie spieram się, bo faktycznie jest o historia raczej na znanych motywach, ale to co się dzięki niej nauczyłem, to moje. No i stanowi początek pewnej historii. 

Niezliczone notatki leżą w koncie mojego dysku google, więc jeśli wena i czas pozwolą, to w tym roku jeszcze wypuszczę kolejne opowiadanie w ramach tego świata.

Pozdrawiam!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Z dawien dawna dodałam do kolejki, a dziś wpadam z wizytą :) No to już patrzę, co my tu mamy. Wbrew swoim zwyczajom zacznę od wrażeń ogólnych, a na łapankę przyjdzie pora później.

Jak przedpiścy – od razu powiem, że klasyczne fantasy, i fabułą nie zaskoczyło. Całkiem przyjemna i standardowa konstrukcja, szkoda, że bez powiewu świeżości. Osobiście sądzę, że trochę też przydługie – 40k znaków na to, by zabić grupkę topielców, a później jednego wilkołaka. No, mamy jeszcze kłótnię w drużynie, ale nie czuję, by tekst był gęsty – w sensie treściwy, gdzie z każdego akapitu dowiaduję się czegoś ciekawego. Zauważyłam, że każda, a przynajmniej przytłaczająca większość wypowiedzi zaopatrzona jest w – nazwijmy to – didaskalia. Jasne, kiedy rozmawia dużo osób, trzeba zaznaczyć, kto co wypowiada, ale w wielu przypadkach to tylko dodatek do długości niekrótkiego wszak opowiadania.

Ryzykownym posunięciem było wrzucenie sporej grupy bohaterów. Wiadomo, że przy takiej długości ciężko, aby każdy dostał odpowiedni czas antenowy. Najbardziej wyróżniał się Cern, no i siłą rzeczy dowódca Tereneg (troszkę średnio brzmiące zdaje mi się to imię, w trakcie lektury często sobie skracałam do Terenga). Pozostali, w tym ludzie z wioski, to takie NPCe. Nie jest to jakiś duży problem, bo statyści też są potrzebni, tyle że niektórych członków drużyny ciężko było zapamiętać, a potem odróżniać.

Zachowanie Terenega, kiedy opisuje zarządcy przypadkowej wioski wybryk swojego podwładnego, a potem o nim plotkuje, jest skandaliczne. Może go nie lubić, ale dowódca obgadujący własnych ludzi z obcymi po prostu podminowuje swój autorytet. Poza tym, jak to wygląda, kiedy fachowcy odwalą fuchę, a potem kierownik robót oznajmi klientowi, że kiedyś omal nie doprowadzili do katastrofy przez błąd pracownika?

Ogólnie całkiem spoko, choć nie zauroczyło.

oczy w kolorze najlepszych dębowych trunków

Mael przeglądał się w wodzie. Zdaje mi się, że w takich odbiciach nie widzi się kolorów na tyle dokładnie, by ocenić barwę oczu ;)

warknąwszy, wyszedłszy, przywiązawszy

To przykłady wyrazów, które zabrzmiały w trakcie lektury troszkę dziwnie, jakby zakradły się z opowiadania napisanego zupełnie innym stylem.

– Dobrze jest was zobaczyć w świetle dnia, bo zaiste, późno wczoraj przyjechaliście. Niewielu decyduje się na podróże traktem po zmroku, głównie ze względu na dzikie zwierzęta i stwory czyhające po lasach – kontynuował Giezmin.

Giezmin dziwi się, że liczna, uzbrojona po zęby banda nie bała się podróżować nocą?

– Bardzo dobrze – odrzekł dowódca i zwrócił się do naczelnika. – Proszę poznać, oto moja prawa ręka w formacji, a zarazem przyjaciel z czasów służby dla cesarza, Iznis.

– Niepotrzebnie, poznaliśmy się przecież z panem Iznisem wczoraj, późnym wieczorem.

– Ach, faktycznie, zapomniałem już – odpowiedział Tereneg

Trochę zabawnie to wypadło, jako że chciałeś przedstawić czytającym ostatniego członka drużyny, nawet jeśli w opisywanej sytuacji nie miało to sensu. Brakowało mi tu tylko zburzenia czwartej ściany przez Terenega odpowiedzią w rodzaju “Wiem, ale czytelników wczoraj z nami nie było” ;)

a w razie tragedii cielesnej powłoki

Wiem, że to fragment modlitwy, ale wydało mi się ciut przegięte.

– Idziesz tym tokiem co wszyscy i byłeś na mnie cięty od samego początku.

Eee… chodziło o to, że idzie tym samym tokiem rozumowania? Trochę osobliwie to wygląda.

Nie miał w tym momencie powodu, by kwestionować słuszność tego, co przedstawił mu Giezmin.

Narrator osądza sytuację, chociaż wcześniej tylko opisywał fakty, i na dodatek spoileruje – bo już wiadomo, że coś jest nie tak.

Blondyn westchnął głęboko zaczynając wywód.

Który z perspektywy czytelnika był zbędny, więc wystarczyłaby tylko wzmianka, że streścił wydarzenia ostatnich paru chwil.

Krasnolud podszedł do psychicznie rozbitego półelfa

Narrator znów osądza sytuację. Rozumiem, że Cern mógł się trząść, mógł siedzieć jak otępiały, ale “psychicznie rozbity”? To już nie opis, tylko diagnoza.

Cernunnos zwrócił się do krasnoluda, ciągle łkając. (…) odpowiedział niziołek

Krasnolud to chyba nie to samo co niziołek? Myślałam, że niziołki to hobbici…

deviantart.com/sil-vah

Z dawien dawna dodałam do kolejki, a dziś wpadam z wizytą :)

Super :)

Zauważyłam, że każda, a przynajmniej przytłaczająca większość wypowiedzi zaopatrzona jest w – nazwijmy to – didaskalia. Jasne, kiedy rozmawia dużo osób, trzeba zaznaczyć, kto co wypowiada, ale w wielu przypadkach to tylko dodatek do długości niekrótkiego wszak opowiadania.

Patrząc na chłodno, to masz rację. W ostatnim opko na konkurs lovecraftowy starałem się ograniczyć ich ilość.

Ryzykownym posunięciem było wrzucenie sporej grupy bohaterów. Wiadomo, że przy takiej długości ciężko, aby każdy dostał odpowiedni czas antenowy. Najbardziej wyróżniał się Cern, no i siłą rzeczy dowódca Tereneg (troszkę średnio brzmiące zdaje mi się to imię, w trakcie lektury często sobie skracałam do Terenga). Pozostali, w tym ludzie z wioski, to takie NPCe. Nie jest to jakiś duży problem, bo statyści też są potrzebni, tyle że niektórych członków drużyny ciężko było zapamiętać, a potem odróżniać.

Taaak, nie chcąc robić sytuacji, w której trzech gości robi za herosów dałem więcej postaci, ale przegiąłem w drugą stronę. Albo nie przegiąłem, tylko opisywanie dużej ilości osób wymaga może pewnego pomysłu i wprawy, której nabywam.

Zachowanie Terenega, kiedy opisuje zarządcy przypadkowej wioski wybryk swojego podwładnego, a potem o nim plotkuje, jest skandaliczne. Może go nie lubić, ale dowódca obgadujący własnych ludzi z obcymi po prostu podminowuje swój autorytet. Poza tym, jak to wygląda, kiedy fachowcy odwalą fuchę, a potem kierownik robót oznajmi klientowi, że kiedyś omal nie doprowadzili do katastrofy przez błąd pracownika?

Pojawiły się na ten temat podobne głosy, Finkla mi to także wcześniej skutecznie wytłumaczyła, że mógł się tak zachowywać, ale żeby to było odpowiednio umotywowane. Tutaj faktycznie powinno być, a nie ma.

Mael przeglądał się w wodzie. Zdaje mi się, że w takich odbiciach nie widzi się kolorów na tyle dokładnie, by ocenić barwę oczu ;)

Rozumiem i masz rację, z drugiej strony w odbiciu wody w misce stojącej na drewnianym, pewnie chybotliwym, stole też ciężko dokładnie dostrzec przystojne rysy o których także była mowa. Faktycznie nie musiał widzieć koloru oczu, a chciał przedstawić jak jest skromny po prostu… ;)

Giezmin dziwi się, że liczna, uzbrojona po zęby banda nie bała się podróżować nocą?

W moich myślach wyglądało to lepiej. Potraktuję to jako radę na przyszłość, bo tutaj wymagałoby to konkretnych zmian w tekście.

Trochę zabawnie to wypadło, jako że chciałeś przedstawić czytającym ostatniego członka drużyny, nawet jeśli w opisywanej sytuacji nie miało to sensu. Brakowało mi tu tylko zburzenia czwartej ściany przez Terenega odpowiedzią w rodzaju “Wiem, ale czytelników wczoraj z nami nie było” ;)

Uśmiałem się mocno przy tym komentarzu, choć masz rację. :D

Wiem, że to fragment modlitwy, ale wydało mi się ciut przegięte.

Rozumiem, choć nie ukrywam, że celowo poleciałem tutaj z patosem.

Eee… chodziło o to, że idzie tym samym tokiem rozumowania? Trochę osobliwie to wygląda.

Tutaj zaliczyłem problem pod tytułem: mam pomysł na tą postać i czym jest to uwarunkowane ale zbytnio zrobiłem z tego tajemnicę co w konsekwencji jest niezrozumiałe.

Narrator osądza sytuację, chociaż wcześniej tylko opisywał fakty, i na dodatek spoileruje – bo już wiadomo, że coś jest nie tak.

Racja.

Narrator znów osądza sytuację. Rozumiem, że Cern mógł się trząść, mógł siedzieć jak otępiały, ale “psychicznie rozbity”? To już nie opis, tylko diagnoza.

Brakowało mi tego słowa.

Cernunnos zwrócił się do krasnoluda, ciągle łkając. (…) odpowiedział niziołek

Krasnolud to chyba nie to samo co niziołek? Myślałam, że niziołki to hobbici…

Czytając Tolkiena, dla Gimliego było używane określenie „niziołek” w polskim przekładzie. Ogólnie potraktowałem „niziołki” jako całą grupę humanoidów o określonych proporcjach ciała w tym krasnoludy czy gnomy. Herezja? Widzę, że tak to jest odbierane… :D

Dziękuję Silvo za przeczytanie i komentarz. Kilka mniejszych błędów poprawię, te które bardziej ingerują w konstrukcję nie tyle pominę, co po prostu tekst jest tu kilka miesięcy, więc chyba lepiej skupić się, by powyższe zastosować w czymś nowym. Komentarz na pewno będzie pomocny przy kolejnych opkach, szczególnie to:

No, mamy jeszcze kłótnię w drużynie, ale nie czuję, by tekst był gęsty – w sensie treściwy, gdzie z każdego akapitu dowiaduję się czegoś ciekawego.

Niby „teoretycznie” gdzieś to wiedziałem, ale Twój komentarz mi to czucie zmaterializował do pewnej zasady, którą z pewnością będę poddawał kolejne twory.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Taaak, nie chcąc robić sytuacji, w której trzech gości robi za herosów dałem więcej postaci, ale przegiąłem w drugą stronę. Albo nie przegiąłem, tylko opisywanie dużej ilości osób wymaga może pewnego pomysłu i wprawy, której nabywam.

Jasne, ćwiczenie czyni mistrza, a sądzę, że w opowiadaniu też da się fajnie przedstawić drużynę. :)

Pojawiły się na ten temat podobne głosy, Finkla mi to także wcześniej skutecznie wytłumaczyła, że mógł się tak zachowywać, ale żeby to było odpowiednio umotywowane. Tutaj faktycznie powinno być, a nie ma.

Dla mnie słowa Terenega były dużym zaskoczeniem, bo tak jakby wyskoczyły “znikąd” – brakowało jakichś przesłanek, że jest człowiekiem, który może zrobić coś takiego. Więc rzeczywiście, gdyby znalazły się wcześniej odpowiednie fundamenty, ten fragment nie wydawałby się taki, hm, oderwany.

Czytając Tolkiena, dla Gimliego było używane określenie „niziołek” w polskim przekładzie. Ogólnie potraktowałem „niziołki” jako całą grupę humanoidów o określonych proporcjach ciała w tym krasnoludy czy gnomy. Herezja? Widzę, że tak to jest odbierane… :D

W wydaniu “Władcy Pierścieni”, które mam na półce, chyba nie używano tego określenia względem krasnoludów. Akurat niedawno odświeżałam sobie pierwszą część, na święta pewnie przeczytam drugą, to będę uważnie czytać, gdy będzie mowa o Gimlim. :)

Cieszę się, że mogłam doradzić! Rozumiem, że nie chcesz już w tym tekście za bardzo grzebać, więc trzymam kciuki za następne, no i bardzo chętnie je przeczytam :)

deviantart.com/sil-vah

Dla mnie słowa Terenega były dużym zaskoczeniem, bo tak jakby wyskoczyły “znikąd” – brakowało jakichś przesłanek, że jest człowiekiem, który może zrobić coś takiego. Więc rzeczywiście, gdyby znalazły się wcześniej odpowiednie fundamenty, ten fragment nie wydawałby się taki, hm, oderwany.

Może kiedyś napiszę opko, które stanowiłoby osobną historię, ale rzucałoby światło na te motywy. Coś takiego chodzi mi czasem po głowie, ale to póki co raczej odległa i niepewna kwestia.

W wydaniu “Władcy Pierścieni”, które mam na półce, chyba nie używano tego określenia względem krasnoludów. Akurat niedawno odświeżałam sobie pierwszą część, na święta pewnie przeczytam drugą, to będę uważnie czytać, gdy będzie mowa o Gimlim. :)

Ta moja wersja chyyyba jest w przekładzie Marii Skibniewskiej. Sprawdziłbym nawet, ale książka jest prawie 200 km dalej. :P

Cieszę się, że mogłam doradzić! Rozumiem, że nie chcesz już w tym tekście za bardzo grzebać, więc trzymam kciuki za następne, no i bardzo chętnie je przeczytam :)

Dziękuję Ci bardzo! :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nowa Fantastyka