- Opowiadanie: Jurecki - Wesele Kuglarza - wstęp

Wesele Kuglarza - wstęp

Oceny

Wesele Kuglarza - wstęp

Starzec podpierał ladę. Od dobrej chwili gapił się smętnie w okno, jakby oczekiwaniu na gościa, albo chociaż wygaszenie stojącej na parapecie świeczki. Spoglądał na pustą uliczkę, w nastroju zupełnego otępienia. Na mocnym wietrze fruwały broszury zapowiadające pokazy egzotycznych stworzeń, a z naprzeciwka, co jakiś czas z hukiem trzaskały drzwi opuszczonego domostwa. Dzisiaj czuł się wyjątkowo staro. Nawet mieszkając na uboczu Nierenbergu, do jego chaty wyraźnie docierała muzyka i hałasy towarzyszące zabawie na wzgórzu. Z rozrzewnieniem wspominał lata własnej młodości i hulanki podczas corocznego festiwalu, gdy do miasta spływały wesołe tłumy z całej krainy.

Nagły hałas z dworu wyprowadził starca z zamyślenia. Wpatrywał się teraz w tęgiego mężczyznę idącego chwiejnym i powolnym krokiem. Musiał być odważny, zapuszczając się w te rejony miasta, gdy słońce dawno zniknęło za horyzontem. Wielki jak latarnia – to pewnie dlatego – w dodatku mocno zgarbiony, zaliczał teraz co drugi płot. W ostatnich dniach pijanych ludzi na ulicach było więcej. Mężczyzna z trudem stawiał kolejne kroki, aż całkiem znikł za rogiem. Po chwili świeczka całkowicie zgasła, pozostawiając po sobie jedynie ślad dymu. Starzec ruszył do łoża, zastanawiając się, czy jeszcze raz otworzy oczy. Ostatnimi czasy takie myśli prześladowały go częściej. Przeczuwał zbliżającą się z wolna kostuchę, a wręcz czekał z niecierpliwością na nieuniknione, choć i tym razem to nie była pora na odejście do zaświatów. Starzec też nie miał się dowiedzieć, że ostatnia osoba, którą zobaczył tego wieczoru, miała za moment, w istocie zginąć, po wyjątkowo precyzyjnym pchnięciu nożem. Podobnie jak świeczka, również życie tego olbrzymiego jegomościa zgasło, ale i pozostawiło po sobie ważny dla miasta ślad.

***

Kuglarz wędrował sam, tym razem zupełnie odprężony. Nie dźwigał już torby pełnej najróżniejszych rupieci, a ciężka sakiewka przypięta do pasa zdawała się ważyć mniej niż faktycznie. Mężczyzna po raz kolejny zaliczył błotnistą kałużę, ledwo widoczną w świetle księżyca. Życie wydawało się mniej beznadziejne, gdy czarodziej spędził kilka intymnych chwil z butelką ciężko zarobionego wina. Słynące z zabawy miasto Nierenberg jeszcze długo nie zaśnie, pomyślał wesoło czarodziej, oglądając się za siebie. Na szczycie wzgórza ciągle płonęły pochodnie, tworząc majestatyczną poświatę. Ludzie z różnych stron miasta podziwiali w tym momencie ten widok. Nic nie mogło zepsuć nastroju Kuglarza. Jeszcze chwila i mężczyzna znajdzie się w ciepłym wnętrzu powozu, zdradzając poprzednie wino z tym zupełnie nowym. Ta głupia myśl wprawiała go w jeszcze lepszy nastrój.

Za horyzontem wyłonił się powóz, którym Kuglarz podróżował od festiwalu do festiwalu. Wyglądał niepozornie, dla niektórych nawet odpychająco – tym lepiej dla Kuglarza, który za ludźmi przepadał tak samo, jak oni za nim. Prawda była taka, że czarodziej podróżował nim z czysto pragmatycznych pobudek, nie zaś ze smętnego sentymentu. Chyba sam królewski sejf nie był chroniony tyloma zaklęciami, co ten wysłużony powóz. Przypadkowi złodzieje, czy okazjonalni wandale, zazwyczaj przypominali sobie o czymś ważnym, gdy tylko zbliżali się do czarodziejskiego zaprzęgu na odległość kilkunastu metrów. Dla innych był on niewidzialny, albo przeobrażał się w coś zupełnie innego (dawniej był to rząd najbardziej odrażających szalet, jakie człowiek jest sobie w stanie wyobrazić, ale pomysł okazał się być nietrafiony). Na tym nie koniec, bo nawet gdy komuś już udało się zbliżyć do powozu, wystarczyło, żeby na sekundę odwrócił od niego wzrok, wtem o wszystkim zapominał i szedł w swoją stronę. Kosztowne i diabelsko trudne były to zaklęcia, ale skuteczne. Kuglarz je znał. Niektóre opracował.

Wnętrze było bardzo skromne, nieznające burżuazji, a nawet nieprzewidujące miejsca dla niepotrzebnych klamotów. Kuglarz rzucił sakiewkę na stół, a przyjemny brzdęk monet wyliczył na co najmniej miesiąc spokojnego egzystowania. Szary płaszcz zawisł na wieszaku.

– Ha! Jesteś w końcu, Panie Dzieju! – rozległ się głęboki męski głos, bynajmniej nie należący do gospodarza, którego natychmiast oblazła gęsia skórka.

W końcu mnie dopadli – pomyślał czarodziej i pojął, że żadnym zaklęciem nie jest w stanie obronić się dostatecznie szybko. Zresztą, jeśli komuś udało się przejść przez wszystkie zabezpieczenia, musiał być znacznie sprawniej panować nad domeną iluzji. Czarowanie bez dyplomu nie było całkowicie zgodne z prawem, chociaż zwykle przymykano oczy na drobnych sztuczkarzy, takich jak Kuglarz. Na kuglarstwo, nomen omen, było i tak zdecydowanie za późno. Czarodziej obrócił się i ujrzał w rogu spoczywającą na fotelu ogromną postać. Zachodził w głowę, jak mógł do tej pory nie ujrzeć mężczyzny? Ten, zupełnie rozwalony na fotelu, wpatrywał się zmęczonymi oczami w Kuglarza. Nieproszony gość nie wyglądał zwyczajnie, jego srebrzysta cera natychmiast wzbudzała podejrzenia.

– Duch, zgadza się? – wydyszał zszokowany Kuglarz i zrobił krok naprzód.

Jegomość powstał. Wysoki był prawie pod sufit. Poza tym, wyglądał niemal całkowicie zwyczajnie, gdyby nie fakt, że wprawne oko magika dostrzegło regał znajdujący się zaraz za nim, którego nie mógł ujrzeć w normalnych okolicznościach. Kostucha musiała szybko zabrać go ze świata, był na pewno młodszy od Kuglarza, przy tym niepospolicie wielki i odziany w podziurawiony mieszczański kożuch. Kuglarz odetchnął. Duchy, same w sobie nie były groźne, chociaż niektórzy mawiali, że zwiastowały kłopoty. Czarodziej wiedział natomiast, że potrafią być zwyczajnie upierdliwe. Nie mogły pokazać się byle komu, ale twarz młodzieńca nie wydawała się czarodziejowi znajoma. Miała raczej pospolite rysy, a burza jasnych, kręconych włosów również nie mówiła Kuglarzowi niczego konkretnego. Zwłaszcza po dwudniowym festiwalu i setkach takich samych, pijanych twarzy.

Gość przemówił ponownie, z wyraźnym zawodem – Chromolę… Liczyłem, że powiesz mi coś innego, ale wygląda na to, że duch – odrzekł ze spokojem mężczyzna, teraz lepiej widoczny. Głos miał niski. Niespodziewanie czknął. Kuglarz usiadł naprzeciw młodzieńca i polał sobie kapkę wina, proponując gestem ręki trunek gościowi. Nieoczekiwanie ten uśmiechnął się. Z duchem trzeba odbyć rozmowę i dowiedzieć się, czego chce.

– Nie dziwota, że ominąłeś moje zabezpieczenia, gratulacje. Nie byłem przygotowany na taką wizytę, ani specjalnie jej pragnąłem. Wiem jednak, że nie odczepisz się, dopóki nie porozmawiamy, a Twoja prośba musi być spełniona, inaczej może mnie spotkać pechowy los. Słucham, w czym mogę Ci pomóc?

Mężczyzna ciągle stał, górując nad Kuglarzem. Kołysał się delikatnie i głośno oddychał.

– Cholera, jasny gwint. To ułatwia sprawuchę – rzekł.

Kuglarz upił łyka i zmarszczył brwi, wpatrując się pytająco w olbrzyma. Właściwie, to nie był zupełnie przekonany, czy tak faktycznie było, w końcu nie na co dzień rozmawia się z tymi, którzy odeszli od żywych. Edukację czarodziejską zakończył na wczesnym etapie, wszak który potencjalny czarownik zostaje kuglarzem z pasji?

– Świeże morderstwo, na wzgórzu? – dopytał, wpatrując się teraz w podziurawiony kożuch. Pozostałość po precyzyjnym pchnięciu sztyletem, może dwóch. Zabójców mogła być para, albo jeden wyjątkowo sprawny.

– W mieście, chromolę. Fakt, może i wypiłem o kilka flaszek za dużo, ale te były nasłane. Zresztą, ciągle mam wrażenie, jakbym był na rauszu. To minie?

– Nie wiem wszystkiego o wszystkim. Możliwe, że nie. Korzystaj. Jesteś materialny na tyle, żeby wejść w interakcję z przedmiotami, ale nie na tyle, żeby płynęła w tobie krew. Ni mniej, ni więcej, jesteś tylko zapisem siebie sprzed śmierci. Dziwi mnie jednak twoja wizyta. Popraw mnie, jeśli się mylę, ale widzimy się pierwszy raz, prawda?

 – Zapomniałem o manierach, Detektyw Józef de Facto. – Gigant zasalutował i klepnął z powrotem na fotel. – Obecnie na spoczynku. – Dodał, po czym gorączkowo zaczął szukać czegoś w kieszeniach.

– Miło mi Józefie, mów mi Kuglarz, albo chociaż „na ty”. Z zawodu jestem Kuglarzem. Na spoczynku, zastanówmy się, do czasu skończenia się złota, albo tej butelki wina.

Józef wyjął zawiniątko z kieszeni kożucha i położył na stole. Kuglarz od razu zidentyfikował przedmiot. Niedbale przygotowany drewniany trójkąt z przymocowaną szmatką, to jeden z wielu udawanych artefaktów chroniących przed złymi duchami i niesprawiedliwościami losu. Czarodziej w ostatnim czasie sprzedał takich z kilkadziesiąt.

– Kupiłem to od Pana, to znaczy, od Ciebie, pamiętasz? Na festiwalu, za dnia.

W normalnych okolicznościach, Kuglarz byłby przejęty takim obrotem wydarzeń, wystarczająco namolny duch mógłby zniweczyć jego mało uczciwy interes. W tym wypadku jednak, może za sprawą krążącego w żyłach wina, nie był w stanie patrzeć poważnie na równie wstawionego ducha. Czarownik chwycił przedmiot do rąk, doskonale poznając trefny amulet.

– No nie wiem, wygląda na fuszerkę – ton miał zabawny, ale myśli mroczne. Nie był przecież zdolny do nekromancji, mało kto w historii potrafił poradzić sobie z taką magią. Kuglarz dobrze sobie przypominał ze swojego krótkiego pobytu na Uniwersytecie, że aktualnie nie ma na świecie żadnego żyjącego mistrza domeny śmierci. Mimo to, jego trefny amulet i nieszczęśliwy zbieg okoliczności, doprowadziły do zjawienia się ducha. Nie było mowy o przypadku.

– Dobrze wiem, że to ty. Wszyscy o tobie mówili, że w wozie gdzieś mieszkasz, czarujesz i złe moce odganiasz. Nikt nie wiedział gdzie konkretnie, ale wcale nie trudno było Cię znaleźć – Józef nie odpuszczał – nie będę cię prześladował, chciałem tylko prosić o pomoc.

– W czym Ci mogę pomóc?

– Chcę odejść do zaświatów, cholera. To nic przyjemnego, słowo daję. Jakby się dało, to dopaść też gościa, który nasłał na mnie zabójców, jak i ich samych! – brzmiał, jakby licytował sam siebie – Nie rób takiej miny, dobra? To nie były zwykłe rzezimieszki. Od długich miesięcy szukaliśmy haka na jedną grubą rybę z rady miasta, czujność straciłem, kurka. Wiemy o tym, że ma udziały we wszystkich nielegalnych interesach w mieście, a jest zupełnie nieuchwytny, słowo daję. Cała nasza praca na nic.

– Chcesz żebym z Twoją pomocą znalazł na niego dowody, zgadza się? Nic z tego. Nie moja sprawa.

– W żadnym wypadku. Mamy za mała czasu, wymyśliłem coś lepszego! – Józef poprawił się na fotelu, jakby miał coś ważnego do zakomunikowania. – Chcę zniszczyć jego wesele z piękną czarodziejką ze wschodu!

– Słucham?

– Może wydaje się to głupie, ale wszystko przemyślałem! Nazajutrz, jak słońce zacznie zachodzić, za rzeką odbędzie się ślub, który pomożesz mi zniweczyć. Tak bardzo, jak tylko będzie się dało!

Czarodziej zakrztusił się łykiem trunku.

– Raczysz sobie żartować?

– Nic z tych rzeczy, miły Panie. To znaczy, Kuglarzu… Sprowadź burzę, przyzwij demona, zamień wino w wodę, cholera – sam jesteś w tym najlepszy, widziałem co wyprawiałeś na wzgórzu – wszystko mi jedno. Zrób tam piekło. Slater nie może jutro poślubić tej czarodziejki!

– Powiedziałeś, Slater? – wysapał Kuglarz.

Józef potwierdził skinięciem głową, a Kuglarz nalał największy do tej pory kieliszek wina. Duszkiem wypił całą zawartość. Sytuacja zaskakiwała go z każdą chwilą. Nigdy by się nie spodziewał, że kiedyś znajdzie sposób, żeby odegrać się na Slaterze, a sposobność na to przyszła z otwartymi rękoma. Co prawda, słyszał o tym, że jego ex–nemezis przeniósł się do Nierenbergu, ale w ostatnich dniach skupiony był tylko na pracy. Czarodziej momentalnie zmienił nastawienie do Józefa, a jego historia zaczęła brzmieć przekonująco. Jeśli ktoś z Uniwersytetu byłby zdolny do przejścia na mroczną drogę, to Slater sam przepchałby się na pierwsze miejsce w kolejce. Poza tym, z czarodziejką w parze miałby niebezpiecznie duże wpływy nie tylko w mieście, ale i w całej prowincji. Możliwe, że i w całej krainie.

– Dajże spokój, chodzi tylko o jedne wesele. Przecież znajdziesz sposób, żeby się tam dostać. Coś takiego to dla ciebie pestka. Nażresz się, napijesz, a potem zamienisz weselę w stypę! – Kuglarz podniósł brew – Aj, tam! – kontynuował Józef – Ta gnida nie ma konkurencji, a wybory na Namiestnika zaczną się z pierwszymi spadającymi liśćmi. Ludzi już kupił, w ratuszu i na ulicach, psia mać. Została mu aprobata królowej, a z czarodziejką przy boku ma ją wysłaną z pocałowaniem ręki. Co innego, jakby nie wszystko poszło zgodnie z planem Slatera – Józef uśmiechnął się przebiegle, jakby zapominając, że nie żyje. Dziwny był to widok. – Ty sam czarodziejem jesteś, powiedz mi, tak szczerze, co to ma do czarowania, ta cała polityka, hę? Ja jestem prosty chłop ze wsi, co to mu się, co prawda, udało i do miasta wyjechał. Ważną funkcję piastować! Kurde, ale tego to nie rozumiem.

– Mam w życiu tylko jedną zasadę. Nie rozwalam weseli czarodziejów. Ten wóz, złoto i wino to wszystko, co mi pozostało, ale to środowisko magii dało mi cokolwiek. Poza tym, w czym to miałoby pomóc? Może i gość jest gnidą, znam go, ale nie oczekuj ode mnie, że będę niszczył uroczystość weselną, skoro istnieją inne sposoby na udowodnieniu winy.

– Psia mać. Znalazł się solidarny! To moja prośba, Kuglarzu. Jestem duchem, tak? Mam swoje prawa. Nie chcesz raczej, żebym dręczył cię do końca twoich dni.

– Wyjaśnijmy sobie coś, Detektywie de Facto. Nie interesuje mnie, czy jesteś duchem czy widmem i jeśli sądzisz, że to ty wytrzymasz ze mną dłużej, niż ja z tobą, to jesteś w takim samym błędzie, jak wtedy gdy kupiłeś ode mnie te drewnianą pierdółkę!

Atmosfera zrobiła się gorąca. Józef powstał, gorączkowo gestykulując. Kuglarz odchylił się nieznacznie.

– Hola! Ten rupieć sprawił, że wróciłem na świat, Kuglarzu!

– Skądże znowu! Nie wiem, czemu stałeś się zmorą, może byłeś nią po prostu za życia? Staram się powiedzieć, że nie wezmę udziału w twoim szalonym planie i jeśli nie wyfruniesz stąd, to w ciągu minuty znajdę sposób, żeby uprzykrzyć Ci życie. Nieskończona wędrówka przez świat w postaci ducha to małe piwo. Możliwe, że zajmie mi to nawet krócej.

Czarodziej powstał, zrobił krok do tyłu, pomimo świadomości zupełnego bezpieczeństwa. Olbrzym zbliżył się gwałtownie, chwiejnym i groteskowym krokiem. Duch nie mógł go skrzywdzić, przynajmniej w konwencjonalny sposób. Nie miał też takiego zamiaru, wpatrywał się świdrująco w Kuglarza swoimi pijackimi oczami.

– Oj, dajże sposób – machnął olbrzymią ręką, nie zważając na fakt, że przeszła przez głowę magika w całości.

– Dobrze wiesz, że dupa jestem, a nie duch, a dopiero co wyjawiłeś, że musisz spełnić moje życzenie. Chromolę, założę się, że od razu chciałeś się zgodzić!

Józef był dość spostrzegawczy, jak na spitą zmorę. Jak zwykle, można by zrzucić winę na alkohol. Faktem było jednak, że Kuglarza kusiło to wyzwanie, jakiekolwiek by nie było. Pomścić rodzinę? Nie ma problemu. Znaleźć zakopaną pamiątkę? Uważaj to za zrobione. Może postraszyć przełożonego oficera? Odwiedziny były fascynujące, zupełnie inne od tego, do czego magik zdążył się już przyzwyczaić. Wiódł zbyt stateczne i bezcelowe życie.

– Zgoda.

Duch milczał dobrą chwilę, aż klasnął gwałtownie w dłonie.

– Mówisz poważnie?

– Uznajmy, że mnie przekonałeś. Zastanowię się, co mogę zrobić. Utrzeć nosa Slaterowi to czysta przyjemność, ale niczego nie obiecuję. Jak wrócimy, to zajrzę do ksiąg i postaram się odesłać cię z powrotem. Nie wiem do czego jesteś zdolny. Na to również nie mogę dać Ci żadnej gwarancji, nie mam o tym pojęcia. Teraz – kieliszek znowu stał się pełniejszy – opowiedz mi więcej o tych machlojkach Slatera.

***

 

 

Koniec

Komentarze

Od dobrej chwili gapił się smętnie w okno, jakby oczekiwaniu na gościa, albo chociaż wygaszenie stojącej na parapecie świeczki. Spoglądał na pustą uliczkę, w nastroju zupełnego otępienia.

To patrzył w okno czy na uliczkę? ;) Niby nie błąd, ale moim zdaniem zbędne rozwlekanie opisu.

 

Na mocnym wietrze fruwały broszury zapowiadające pokazy egzotycznych stworzeń, a z naprzeciwka, co jakiś czas z hukiem trzaskały drzwi opuszczonego domostwa.

Z naprzeciwka można na przykład iść. Drzwi raczej trzaskają po prostu naprzeciwko. I przed “co” w tym wypadku nie powinno być przecinka.

 

Nawet mieszkając na uboczu Nierenbergu, do jego chaty wyraźnie docierała muzyka i hałasy towarzyszące zabawie na wzgórzu.

Z tego zdania wynika, że to muzyka mieszkała na uboczu Nierenbergu, a nie starzec. To dość powszechny błąd. Zamiast tego można napisać na przykład: Mimo, że mieszkał na uboczu Nierenbergu, do jego chaty…

 

Nagły hałas z dworu wyprowadził starca z zamyślenia.

Mówi się raczej “wyrwał z zamyślenia”. Wyprowadza się za to z równowagi.

 

Wpatrywał się teraz w tęgiego mężczyznę idącego chwiejnym i powolnym krokiem. Musiał być odważny, zapuszczając się w te rejony miasta, gdy słońce dawno zniknęło za horyzontem. Wielki jak latarnia – to pewnie dlatego – w dodatku mocno zgarbiony, zaliczał teraz co drugi płot.

Nie rozumiem wstawki “to pewnie dlatego”. Do czego ona się odnosi? Do tej odwagi? Dodatkowo “zaliczanie co drugiego płotu” brzmi dość potocznie i burzy klimat, który budujesz.

 

Starzec też nie miał się dowiedzieć, że ostatnia osoba, którą zobaczył tego wieczoru, miała za moment, w istocie zginąć, po wyjątkowo precyzyjnym pchnięciu nożem. Podobnie jak świeczka, również życie tego olbrzymiego jegomościa zgasło, ale i pozostawiło po sobie ważny dla miasta ślad.

Dziwne są te zdania. Wiem, co chciałeś przekazać, ale pomieszałeś interpunkcję. Lepiej (choć wciąż nie idealnie) byłoby: Starzec nie miał się nigdy dowiedzieć, że ostatnia osoba, którą zobaczył tego wieczoru, zginęła zaledwie chwilę później. Życie olbrzymiego jegomościa zgasło, podobnie jak świeczka, ale pozostawiło po sobie ważny dla miasta ślad.

 

Mężczyzna po raz kolejny zaliczył błotnistą kałużę, ledwo widoczną w świetle księżyca.

Znowu to zaliczył. To naprawdę nie jest dobre słowo przy tego typu opisach.

 

Życie wydawało się mniej beznadziejne, gdy czarodziej spędził kilka intymnych chwil z butelką ciężko zarobionego wina. Słynące z zabawy miasto Nierenberg jeszcze długo nie zaśnie, pomyślał wesoło czarodziej, oglądając się za siebie.

Zapis myśli zlewa się z resztą narracji. W necie można znaleźć sporo naprawdę fajnych poradników o tym, jak lepiej oddzielać to, co dzieje się w głowie postaci. Polecam. Chciałabym również zauważyć, że kuglarz to nie to samo co czarodziej i skakanie pomiędzy tymi definicjami na razie wydaje mi się bezzasadne (nie wykluczam, że to wyjaśni się w dalszej części tekstu). Dodatkowo, masz tu powtórzenie – dwa razy słowo czarodziej.

 

Ludzie z różnych stron miasta podziwiali w tym momencie ten widok.

“W tym momencie” zbędne. Dodatkowo znowu zmieniasz czasy i nie jestem przekonana, czy robisz to świadomie (najpierw przeszły, teraz teraźniejszy).

 

Za horyzontem wyłonił się powóz, którym Kuglarz podróżował od festiwalu do festiwalu.

Zza horyzontu, jeśli już.

 

Za horyzontem wyłonił się powóz, którym Kuglarz podróżował od festiwalu do festiwalu. Wyglądał niepozornie, dla niektórych nawet odpychająco – tym lepiej dla Kuglarza, który za ludźmi przepadał tak samo, jak oni za nim.

Przez chwilę zacięłam się, bo myślałam, że opis w drugim zdaniu dotyczy kuglarza, nie wozu. I znowu powtórzenie – tym razem słowa kuglarz właśnie.

 

Przypadkowi złodzieje, czy okazjonalni wandale, zazwyczaj przypominali sobie o czymś ważnym, gdy tylko zbliżali się do czarodziejskiego zaprzęgu na odległość kilkunastu metrów.

Interpunkcja – dwa pierwsze przecinki niepotrzebne. Ale okej, tutaj staje się jasne, skąd się wziął “czarodziej”.

 

Kuglarz rzucił sakiewkę na stół, a przyjemny brzdęk monet wyliczył na co najmniej miesiąc spokojnego egzystowania.

Brzęk wyliczył? Raczej przeformułowałabym to zdanie tak, aby wybrzmiewało jasno, że to po brzdęku monet ocenił, że starczy mu na miesiąc egzystowania.

 

Czarodziej obrócił się i ujrzał w rogu spoczywającą na fotelu ogromną postać. Zachodził w głowę, jak mógł do tej pory nie ujrzeć mężczyzny? Ten, zupełnie rozwalony na fotelu, wpatrywał się zmęczonymi oczami w Kuglarza.

Powtórzenie – fotel.

 

I na tym etapie wymiękłam. Opowieść może i byłaby ciekawa, ale wykonanie mnie wykańcza. Mnóstwo tu błędów każdego typu, przez co czyta się to bardzo topornie. Polecam przyjrzeć się opcji betowania na portalu. ;)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Nowa Fantastyka