- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Niezwykły przypadek Jacka Dmocha

Niezwykły przypadek Jacka Dmocha

A Ty? Znasz może Jacka Dmocha?

Zbieżność imion i nazwisk jest przypadkowa.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Niezwykły przypadek Jacka Dmocha

– Hej, ty! Tak, ty, do ciebie mówię. Masz chwilę? No, może dwie? Proszę. – Oszczędnym gestem wskazuje miejsce po swojej prawej stronie. Ławkę otula cień rozłożystego klonu. – Usiądź tu, koło mnie. – Przeszywający wiatr wymierza ci policzek nieoczekiwanym podmuchem, mierzwiąc równocześnie rudawą czuprynę zuchwałego młodzieńca. – No śmiało, nie gryzę… – Co za tupet! Chłopak zauważa twoje niechętne spojrzenie. – Czasem brakuje mi ogłady, ja wiem. Chyba… chyba po prostu muszę się komuś wygadać. Komukolwiek. – Niespiesznie zajmujesz miejsce obok niego. Czekasz. Młody mężczyzna wbija wzrok w jakiś odległy punkt. Niezręczne milczenie. To był błąd… Już zamierzasz wstać, by z powrotem zanurzyć się w odmętach własnego świata, gdy nagle wyrywa mu się: – Znasz Jacka Dmocha? Nie…? Jak to… – Przewraca oczami. – Ach. Głupie pytanie. Nie jesteś stąd, teraz to widzę. Wiesz, czasem spotyka się takich ludzi, no, jakby to powiedzieć… z błyskiem w oku. Kojarzysz ten typ, prawda? – Przymyka powieki, jak gdyby próbując przywołać jakieś dawne wspomnienie. – I Jacek Dmoch… Jacek właśnie taki jest. 

Poznaliśmy się w głębokiej podstawówce. Przybył z daleka, wślizgując się do naszego sennego miasteczka i równie sennej szkoły. Był jak niezaproszony gość, którego podświadomie oczekujesz. I dostrzegł mnie. W tłumie rozwrzeszczanych, przebojowych dzieciaków dostrzegł właśnie mnie, niepozornego outsidera czytającego kolejną książkę z kartkami pomiętymi od nieustannego wertowania. Banał… Podszedł i wyszczerzył zęby w tym swoim asymetrycznym uśmiechu, wyrywając mnie z przydługiego snu i letargicznej bierności. Ot tak, po prostu. – Mężczyzna zauważa grymas na twojej twarzy i chyba interpretuje go jako zdumienie, bo bezzwłocznie dodaje: – Owszem, asymetrycznym. To przez ten dołeczek, tylko w jednym policzku. Błahostka, ale wbija się w pamięć. Cóż. Tym sposobem wślizgnął się też w moje nudne życie. Owa książka splotła nasze ścieżki, a już wkrótce miałem przekonać się, że „spostrzegawczość” Jacka Dmocha kryje w sobie drugie dno.

A zaczęło się całkiem niewinnie. Pamiętam, pamiętam doskonale. Spędzaliśmy wspólnie przerwę. Ja pogrążony w lekturze, Jacek we własnych myślach. Normalka. Ale gdy przewróciłem ostatnią stronę…

 

***

 

Przewrócił ostatnią stronę. Uświetniała ją monstrualna plama o tak niecodziennym kształcie, że nie sposób było uwierzyć w jej przypadkowość. Wyciągnął otwartą książkę w kierunku kolegi niemal odruchowym gestem. 

– Co robisz, spadaj! Zabieraj to! – wrzasnął Jacek, odskakując jak oparzony. Chłopięcym obliczem zawładnęła złość.

Rudzielec popatrzył na niego w kompletnym osłupieniu. Dmoch podciągnął kolana pod brodę, a jego przyspieszony oddech potrzebował pełnej nieznośnego napięcia chwili, by odzyskać ulotną harmonię. 

– Ech, sorry… – Powściągnął emocje, usiłując przywołać na twarz właściwy sobie uśmiech. – Ja… nieważne. Chodź, zaraz zacznie się matma.

I tak nastały trzy dni milczenia.

 

***

 

– Wtorek, środa, czwartek… nie odezwał się do mnie ani słowem! Równie dobrze mógłbym stać się niewidzialny. No i wszystko wskazywało na to, że znajomość skończyła się zanim jeszcze zdążyła na dobre zacząć, na dodatek… Ja rozumiem, jakieś urazy, pretensje… ale o co, u licha?!

Jednak w piątek nastąpił przełom. Podszedł, zagadnął o bzdety. Zaprosił mnie. Do siebie. Wyobrażasz sobie? Zaprosić dopiero co poznanego człowieka do domu? Po tak osobliwym incydencie na dobitkę! Byłem pełen rezerwy, ale to chyba nic dziwnego? Nawiasem mówiąc, nienawidziłem wtedy takich spotkań. Takich, siakich, jakichkolwiek. Żywiłem głęboką nadzieję, że niespodziewane zdarzenia losowe przyjdą mi z pomocą. I przeliczyłem się, a jakże. 

O umówionej porze posłusznie stanąłem przed jego drzwiami…

 

***

 

Zdenerwowany chłopak stanął przed drzwiami. Wiercił się niespokojnie, tocząc skomplikowaną batalię z własnym przerażeniem. Zadzwonił. „Proszę, nie otwieraj, proszę, nie otwieraj, proszę…” – powtarzał w myślach jak mantrę.

Drzwi jednak uchyliły się przekornie, odsłaniając roześmianą twarz Jacka Dmocha. Oszczędnym gestem, tak bardzo kontrastującym z ekspresyjną mimiką, zaprosił kolegę do środka. Nerwus nie protestował i potulnie podążył za nim, by już po chwili znaleźć się w jego pokoju.

Zaraz. Jakim pokoju?

To była istna biblioteka!

Sięgające sufitu regały zdawały się panoszyć bezwstydnie, atakując z każdej strony. I jeśli nawet na którejś z czterech ścian pozostawała przestrzeń, której nie zdołały sobie podporządkować, to i tak szczelnie wypełniała ją przeładowana książkami półka.

Przy jednym z regałów stała składana drabinka.

– Stary… To najdziwniejsze i najbardziej klaustrofobiczne pomieszczenie, w jakim się kiedykolwiek znalazłem…

Chichot Jacka wypełnił cudaczny pokój.

– Nic jeszcze nie widziałeś.

Jedynym pospolitym elementem wydawał się malutki, błękitny stolik, na którym przezorny gospodarz ustawił wielki talerz piegusków i dwie szklanki mleka. Mebel stał na środku pokoju i za nic nie wpasowywał się w pokrętną estetykę tego miejsca.

Jacek podszedł do drzwi i przekręcił kluczyk. Stanął przed jednym z regałów i wpatrywał się w barwne okładki. Ta chwila zdawała się nie mieć końca.

Wreszcie wybrał. Podstawił drabinkę i sięgnął po niepozorną książeczkę z półki pod samym sufitem. Niedbale zdmuchnął warstewkę kurzu. Okładkę zdobiła mysz.

– O czym to jest? – zagadnął rudzielec, by przerwać niezręczną ciszę.

Nie doczekał się odpowiedzi. Jacek usiadł po turecku tuż obok niego. Puszysty dywan potęgował senność i gdyby nie adrenalina, której stężenie rosło nieprzerwanie od momentu przekroczenia progu tego domostwa, rudy najpewniej by odpłynął. Jednak teraz czekał w napięciu na kolejny ruch.

A Jacek… po prostu zaczął czytać.

 

***

 

– Wiesz, przyznam ci, że wtedy po prostu mnie zamurowało. Nie wiedziałem, co myśleć. Jakiś dziwny kawał? Zemsta? Zaprosił mnie tylko po to, bym popatrzył, jak sobie czyta? Wolne żarty! Siedziałem tam jak skończony idiota, nie mając bladego pojęcia, co ze sobą zrobić. Przerwać mu? Obrazić się i wyjść? Roześmiać, udając rozbawienie? Biłem się z własnymi myślami, gdy nagle poczułem… sam nie wiem, coś dziwnego. Takie piekące ciepło, mrowienie…

 

***

 

Piekące ciepło, mrowienie i dotkliwy szum w uszach. Jakby metaliczny? A zresztą! W tamtej chwili to było najmniej ważne.

Bo właśnie przed oczyma chłopaka ukazała się niezwykła trójwymiarowa wizualizacja. Początkowo rozmazana i zamglona, lecz z każdą sekundą nabierała ostrości. Szara plama… Nie, teraz już szara sierść. Długa, ciemna linia, chyba ogon… I coś różowego! Zaraz, to małżowina uszna? I nosek! Tak, widać było nosek!

Małe stworzonko z nadspodziewanie głośnym piskiem spadło na książkę, by zaraz puścić się obłąkańczym pędem przez pokój. Trudno stwierdzić, kto w tamtym momencie był bardziej zdezorientowany. Rudy czy ta mysz?

– J-j-j-ak to możliwe – wyjąkał, blady jak śmierć.

– Szczerze? – Na policzku Dmocha ukazał się dołeczek. – Nie mam pojęcia. Ale, jak widać, jest możliwe. Musiałem ci to pokazać. Inaczej nigdy byś mi nie uwierzył.

Mysz uspokoiła się i usnęła obok Jacka, utrudzona nadmiarem wrażeń. Podniósł ją delikatnym ruchem i ułożył sobie na kolanach. Gładząc szare futerko, powiedział cicho, prawie szeptem:

– Jeżeli chcesz, opowiem ci więcej. Ale musisz obiecać, że nigdy nikomu tego nie powtórzysz. Rozumiesz? Nikomu.

Poprzysiągł milczenie.

 

***

 

– Boże, ja miałem wtedy tyle pytań… Zresztą ja zawsze mam do niego mnóstwo pytań. Gdy już wydaje ci się, że wreszcie poznałeś Jacka Dmocha, on znowu udowadnia, jak nikła jest twoja wiedza. Ba, powiem więcej! Założę się, że i sam Jacek Dmoch nie jest w stanie dobrze poznać Jacka Dmocha.

Jego niecodzienny talent był wielką tajemnicą – dla nas obu. Bo szybko okazało się, jak niewiele Jacek o nim wie.

 

***

 

O dziwo, pierwszym pytaniem, jakie nasunęło się wtedy temu rezolutnemu chłopcu, było całkiem zasadne:

– Jakim cudem, u licha, nikt jeszcze się o tym nie dowiedział?

– Po prostu jestem ostrożny. Szalenie ostrożny. Odkryłem tę… umiejętność bardzo wcześnie. Byłem wtedy sam, czytałem „Doktora Dolittle’a” i nagle zmaterializowała mi się ta kaczka, Dab-Dab. Powiedziała coś do mnie, ale byłem tak zszokowany, że nie jestem w stanie sobie przypomnieć…

– Kurde, rozmawiałeś z kaczką?! – Oczy rudzielca przybrały rozmiar pięciozłotówek.

– Przecież mówię – obruszył się Jacek. – Albo mi wierzysz, albo nie. Lepiej się zdecyduj.

– Dobra, dobrze już… Co zrobiłeś z tą… kaczką?

– Po prostu uciekłem. A ty co byś zrobił z gadającą kaczką, mądralo? Pamiętam siebie z tamtych dni. Mętlik w głowie i ta okropna obawa, że coś ze mną nie halo. – Wzdrygnął się na samą myśl. – W końcu ciekawość wzięła górę, chwyciłem tę książkę, poszedłem do parku, znalazłem odludne miejsce. Powtórzyło się. Tylko tym razem wylazł z niej sam doktor Dolittle.

– I co, co?! Co zrobiłeś?

– No jak to co? Uciekłem.

Rudzielec prychnął, ale Jacek zignorował go z właściwym sobie wdziękiem.

– Dopiero potem zrozumiałem, że te postacie zwykle szybko znikają. Niektórym zajmowało to dwie minuty, innym pięć, ale były też takie, które nie chciały ulotnić się po godzinie. – W tym momencie rudy spojrzał na jego kolana. Po myszy nie było już śladu. – Zwykle zwierzęta, rzadziej ludzie, bardzo rzadko postacie fantastyczne, ale zdarzało się. Teraz chyba rozumiesz, dlaczego nie jestem fanem „Władcy Pierścieni”. – Lekki, perlisty śmiech Jacka zalał pomieszczenie. – Jednak musisz zdawać sobie sprawę z tego, że… – Chłopak spoważniał. – Ja tego nie kontroluję. Nie wiem nawet, czy w ogóle da się to kontrolować. Nie mam wpływu na to, która postać się zmaterializuje. Ba, są książki, które mogę czytać zupełnie bezkarnie i nigdy nic z nich nie wyłazi. Przypuszczam, że to losowe. Zauważyłem, że szkolne podręczniki są stosunkowo bezpieczne. Zresztą ogólnie czytanie na głos jest chyba trochę mniej efektywne… wywoławczo. Nie wiem, może chodzi o skupienie? Tak czy siak, na wszelki wypadek migam się od czytania w klasie, pewnie sam zauważyłeś. Niektórzy muszą mieć mnie za skończonego imbecyla, lecz chowam dumę do kieszeni, wolę nie kusić losu. Słuchaj, czasem naprawdę chciałbym się tego pozbyć, ale czasem… bywa fajnie…

Tego chłodnego popołudnia między chłopcami nawiązała się niezwykła więź i jeszcze niezwyklejsza przyjaźń.

 

***

 

– Jacek Dmoch to mój najlepszy przyjaciel. No dobra, jedyny przyjaciel… I chociaż poza szkołą miał mnóstwo znajomych, których, stroniąc od ludzi, nigdy nie poznałem, to jestem pewien, że tylko mnie wyjawił swój sekret.

Natomiast w szkole… My dwaj przeciw całej reszcie. – Uśmiecha się do własnych myśli. –  Ale komu by to przeszkadzało? Mając takiego przyjaciela, więcej nie potrzebujesz. Od tej pory spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Mieliśmy zadanie: rozpracować jego dar. Przejąć kontrolę.

I wiesz, szło nam naprawdę nieźle. Zaraz po zajęciach biegliśmy szukać jakiegoś ustronia, odludnego miejsca, w którym Jacek mógłby dać upust swej mocy. Eksperymentatorzy czy króliki doświadczalne? Sam już nie wiem. Ale słowo daję, to były najlepsze lata mojego życia! Niektórzy gadają, że czytanie to wspaniała przygoda, ale założę się, że nie mają bladego pojęcia, o czym mówią.

„Książki nigdy nie bywają w złym humorze, odpowiadają na każde pytanie”. Tak twierdził Petrarka. Nasze bywały wyjątkowo kapryśne. Willy Wonka za nic nie chciał opuścić swojej fabryki. Lis z „Małego Księcia” milczał jak zaklęty, kryjąc się płochliwie za literami. Nawet Pippi Långstrump nie dała się namówić na małe rendez-vous.

Jednak to wcale nie te niemrawe postacie sprawiały największy kłopot. „Narwańcy”, bo tak ich nazywaliśmy – z nimi było znacznie gorzej. Wychodził taki bezpardonowo z książki i albo truł nad uchem, albo ganiał za tobą, wymachując mieczem. Istny koszmar. Jeśli sam wybierasz lektury, nie ma problemu, lecz jeśli towarzystwo narzuca ci podstawa programowa – masz przechlapane. „Krzyżaków” nigdy nie zapomnę. Jak Boga kocham, uciekaliśmy po lesie przed samym Zygfrydem de Löwe! Cud, że język mam wciąż na właściwym miejscu. Jakby to nie mogła wyjść Danusia albo chociaż Jagienka… Ach, a „W pustyni i w puszczy”? Żadna tam Nel, żaden Staś. Banda rozjuszonych Arabów! Nie cierpię Sienkiewicza.

Na szczęście Jacek uczył się błyskawicznie. Po kilku miesiącach umiał już kontrolować czas wizyt. Cóż, tylko mniej więcej i nie zawsze z sukcesem, ale chyba rozumiesz, że przy agresywnych gościach każda minuta była na wagę złota… Niech mnie, co to za dziwny dźwięk, u licha?! – Nie słyszysz niczego niepokojącego. Rozkojarzony mężczyzna rozgląda się nerwowo. Po kilku sekundach daje za wygraną. – No, nieistotne. O czym to ja… A, tak. Potem stopniowo opanował sztukę blokowania niektórych bohaterów, a wyciągania innych. No i przedmioty. Oho, ze świata nieożywionego też mieliśmy niezłą frajdę! Ochota na coś pysznego? Proszę bardzo, naleśniki Mamusi Muminka. Koniecznie z malinową konfiturą! A może domowa zupa? „Opium w rosole” idzie w ruch. W monopolowym potrzebny dowód? Nim skończyliśmy osiemnastkę, mogliśmy już skosztować spirytusu. Prosto od Behemota.

Był obrzydliwy.

Zresztą po co komu procenty? „Dobra książka to rodzaj alkoholu – też idzie do głowy” – czyżby Magdalena Samozwaniec cieszyła się podobną umiejętnością? Nie mam zielonego pojęcia, ale my mieliśmy kaca po każdym seansie.

Jednak nadal nie wszystko było możliwe. Różdżka Harry’ego Pottera? Zapomnij. Nie wiedzieć czemu, książka kucharska niezmiennie stawiała opór. Eksperyment z gazetką „Playboya” także zakończył się fiaskiem. Może to przez nadmiar ilustracji… Cóż, można mieć wielką moc, ale ograniczenia są nieuniknione.

Tajemnicza siła wreszcie została ujarzmiona – przynajmniej częściowo, a upływający czas zyskał nową jakość. Wyobraź sobie, że Wielkiej Improwizacji uczyłem się od samego Konrada. Ciągle gderał, że nic nie rozumiem. Wredny typ.

Gdy któryś z nas chorował, sprowadzaliśmy lekarza. Judym? Rieux odpadał, nie znaliśmy francuskiego. Zawsze prosiłem o doktora House’a, jednak Jacek zaklinał się, że z filmami nie daje rady.

Ech, ale i od tego francuskiego nie było ucieczki. Szkoła narzuciła nam zajęcia, więc przed pierwszym sprawdzianem postanowiliśmy poszukać pomocy u zjawiskowej Madame prosto od Antoniego Libery. Co za kobieta! Zdradzę tylko, że nawet sam autor nie był w stanie w pełni oddać jej wdzięku na kartach powieści. Za to w trójwymiarze… – Rudzielec milknie rozmarzony, by po chwili podjąć temat: – A jeśli już jesteśmy przy kobietach… Wiesz, nie mogliśmy pojąć, co ten Wokulski widział w Izabeli Łęckiej. No to dawaj, Dmoch wziął „Lalkę” i elegancko ją przywołał. Spędziliśmy z tą panią okrągłe dwie godziny. I wiesz co? Nadal nie pojmujemy. Widać, są zagadki trudne i trudniejsze.

Cóż, w ciągu kilku lat poznaliśmy całą plejadę barwnych postaci. Zakolegowałem się z Holdenem Caulfieldem, próbowałem uspokoić Raskolnikowa bredzącego w malignie, podążałem za Białym Królikiem, obserwowałem lewitującego Dawida Weisera, przekomarzałem się z Lyrą Belacquą i zamieniłem kilka słów z Pantalaimonem. Tak, tak, przetestowaliśmy, że bohaterowie „Mrocznych materii” nawet po naszym świecie przechadzają się z nierozłącznymi dajmonami u boku. Latem z kolei wzięliśmy na warsztat naszą rodowitą sagę, sprowadzając Geralta, Jaskra i Yarpena Zigrina. Cholera, jacy oni byli głośni! No, poza Geraltem, rzecz jasna. Gwynbleidd tylko zaklął pod nosem, rzucił ironiczny komentarz i ruszył szukać Płotki. Ach, no i spłoszył kilka kotów. Tak… Było naprawdę fajnie… – Młody mężczyzna znów przerywa opowieść. Hm, co to? Jego twarz wykrzywia coś na kształt nerwowego tiku… a może tylko ci się zdawało? – Było fajnie, ale do czasu. Sielanka nie mogła trwać wiecznie… Normalka. Nie?

Kasztany nie kwitły, lecz matura zbliżała się wielkimi krokami. To wtedy doszliśmy do całkiem oczywistego wniosku, że zmęczenie obniża kontrolę. Znów bywało ryzykownie, ale i tak brakowałoby nam czasu na częste seanse. Ambitny Jacek Dmoch nie zamierzał spoczywać na laurach. Osiedlenie się w tym połowicznie realnym świecie fantazji nie wchodziło w grę. Może wydoroślał. Może po raz pierwszy w życiu zapragnął czegoś… rzeczywistego?

Wbił sobie do głowy, że pójdzie na medycynę. Co mogło pójść nie tak?

Cóż. Jak się okazało, bardzo wiele.

Chociaż zaczęło się – jakżeby inaczej – niewinnie. Normalka. – Ponownie dostrzegasz ten dziwny grymas. – Dostał się i wkroczył tym samym do krainy wiecznego zmęczenia. Teraz odwiedzałem go w pokoju, gdzie zwykle ślęczał nad stertą atlasów…

 

***

 

Jacek ślęczał nad stertą atlasów. Cerę miał ziemistą, ale na twarzy wciąż jaśniał ten sam uśmiech.

– Co się tak gapisz, siadaj! – Roześmiał się, wymierzając przyjacielowi poufałego kuksańca. – Muszę ci coś pokazać.

Rudzielec poczuł radosne podniecenie, zupełnie jak za starych dobrych czasów. Jacek sięgnął po jakąś cegłę ze swojej pokaźnej kolekcji. Rudy zdążył dostrzec jedynie słowo „anatomia” wytłoczone na naddartej okładce ascetyczną czcionką. Przyglądał się pożółkłym stronom przerzucanym przez Jacka w niemal nabożnym skupieniu. I oto jest, wreszcie! Odpowiedni rozdział.

Po trzech sekundach mrowiącej gęsiej skórki i rozlewającego się po ciele żaru ich oczom ukazał się czerwono-brunatny kształt, coraz wyraźniejszy i wyraźniejszy, i… Pac! Lśniąca wątroba spadła prosto na otwartą książkę, odciskając na niej mokrą plamę.

– Możesz dotknąć, jeśli chcesz – zachęcił Jacek, nie przestając się uśmiechać.

Rudy wyciągnął dłoń w stronę dziwnie pachnącego obiektu. Palce zetknęły się z odbijającą światło powierzchnią. Miękka. Wilgotna. Brr.

– Inni muszą sobie wyobrażać. Ja mogę po prostu zobaczyć.

 

***

 

– Dla mnie to było obrzydliwe, ale jemu ułatwiało życie. Nauka wszystkich otworków i bruzd w czaszce okazała się znacznie prostsza z własnym eksponatem na wyciągnięcie ręki.

Ciągle spieraliśmy się o to, czy jego umiejętności obejmują także histologię. Czy nieświadomie materializuje te wszystkie małe komórki, niedostępne ludzkiemu oku? Makrofagi, limfocyty, mastocyty? Czy one też są cichymi uczestnikami tego dziwnego spektaklu?

Szybko wyszło na jaw, że rozmiar naprawdę nie stanowi przeszkody. I tak nadeszły trudne czasy mikrobiologii. Stres i zmęczenie robiły swoje. Campylobacter? Biegunka murowana. Neisseria? Proszę bardzo, rzeżączka raz! A w tym tygodniu może tylko paciorkowcowe zapalenie gardła? Patogeny wyłaziły z podręczników jak szalone, a on tracił kontrolę. Prawdopodobnie stał się najbardziej schorowanym studentem na roku i niechybnie zszedłby z tego świata, lecz wtedy nastąpiło objawienie. E-booki!

Szelest kartek, nęcący zapach farby drukarskiej, gładki papier subtelnie pieszczący palce… Niektórzy potrzebują tego wszystkiego do pełni czytelniczego szczęścia. Dar Dmocha zdawał się mieć podobne wymagania. Tekst na ekranie zwyczajnie nie działał. I wiesz, to stało się błogosławieństwem. Jacek zaczął gromadzić podręczniki w wersjach elektronicznych. Nigdzie nie ruszał się bez laptopa i odetchnął z ulgą.

Wreszcie czuł się normalny.

Mniej więcej do czasu egzaminu, przerwy w dostawie prądu i rozładowanej baterii.

 

***

 

– Cholera jasna! – zaklął, garbiąc się nad czarnym ekranem w egipskich ciemnościach.

Jak mógł go nie naładować? Dzień przed egzaminem!

Wiedział, że ostatnie dwa działy wciąż stanowią wymagającą uzupełnienia lukę. Zbyt długa idylla skutecznie uśpiła jego czujność. Zaopatrzył się w kieszonkową latarkę i poszperał po półkach. Jest!

W skąpym świetle jął przedzierać się niestrudzenie przez kolejne strony zakurzonego podręcznika, chłonąc niebezpieczną wiedzę, linijka za linijką… choroby zakaźne… patogeny rzadkie… „Spokojnie, tylko spokojnie. Jestem wyspany. Jestem wypoczęty…”

Mroczki zatańczyły mu przed oczami. Zamknął książkę, owładnięty przemożnym osłabieniem. Silny ból zatętnił w jego rozpalonych skroniach, bezlitośnie rozsadzając czaszkę, a panika chwyciła za gardło, dotkliwie nakreślając w jego umyśle najbardziej prawdopodobny scenariusz.

Puls przyspieszył, narastające wiercenie w brzuchu narzuciło wariacki sprint do toalety. Zawiesił wzrok na swoim odbiciu w lustrze. Na ramieniu dostrzegł jakąś dziwną zmianę. Niedbale podwinął rękaw i odskoczył jak oparzony. Z trudem łapiąc oddech, czym prędzej ściągnął koszulkę. Jęknął. Jego oczom ukazała się czerwono-fioletowa wysypka. Osunął się na kolana. Zwymiotował.

Minęło kilka minut. Ból przygasł, nudności ustąpiły. Światełko w tunelu. Nakarmił strapioną duszę dopiero co odzyskaną nadzieją. To osobliwe, że właśnie w tej chwili do jego umysłu wkradło się rachityczne wspomnienie przywołanej niegdyś szarej myszy, owego nieszczęsnego stworzenia o efemerycznej naturze, które nie wiedzieć czemu zdało mu się naraz tak niepokojąco bliskie…

Ostrożnie podniósł się z podłogi, by chwiejnym krokiem wrócić do pokoju. Z trudem przekroczył próg. Problem polegał na tym, że nie miał bladego pojęcia, gdzie się znajduje. Kontur błękitnego stolika począł rozmywać się niczym tiulowe tutu na płótnie Degasa. Ciemne plamki znów zawirowały mu przed oczami.

Jacek Dmoch runął na puszysty dywan, wydając z siebie tylko jeden krótki krzyk. Szczupłym ciałem wstrząsnęły drgawki, a sącząca się z jego nosa i ust krew, zmieszana z pienistą śliną, utworzyła odrażającą plamę. Kałuża słomkowego płynu błyskawicznie wsiąkła w tkaninę. 

Skóra Jacka Dmocha przybrała żółte zabarwienie. Zaczerwienione oczy zgubiły blask. Stracił przytomność.

Zatrwożona matka wpadła do pokoju.

– Boże, synku! – Rozpaczliwy okrzyk, sprowokowany widokiem makabrycznej sceny, był tylko niestłumioną ekspresją paraliżującego przerażenia, żałosnym wyrazem owego obezwładniającego lęku stającego się udziałem człowieka, który może stracić to, co najcenniejsze.

A potem wszystko działo się tak szybko…

Telefon. Resuscytacja.

Pogotowie.

Szpital.

 

***

 

– Wstrząs i niewydolność krążeniowo-oddechowa. Tak mi powiedzieli. Od dwóch tygodni izolują go na intensywnej terapii. C-c-c-codziennie stawiam się w wyznaczonych godzinach odwiedzin. – Urywa na chwilę, próbując opanować łamiący się głos. – Ale n-nie chcą mnie wpuścić. I myślę… Myślę, że on już z tego n-n-n-nie… – Młody mężczyzna zaczyna przypominać bezradnego chłopca. Wiatr potargał jego włosy, formując osobliwe gniazdo, lecz on zdawał się nawet tego nie zauważać. – N-n-nie wyjdzie. W-w-wiesz, ja n-nie mam pojęcia, co robić, naprawdę n-n-n-nie wiem, to mój jedyny przyjaciel, jedyny, ja mam tylko jego, tylko jego… – Głos zamienia się w niewyraźny szept. Coraz bardziej chaotyczny, coraz mniej zrozumiały. Rudzielec gwałtownie odwraca głowę, nie chcąc, by ktokolwiek dostrzegł strużki łez lśniące na jego policzkach. Ponura cisza. Chrząknięcie. Niezdarnie przeciera twarz dłońmi i spogląda na zegarek. – To już za dziesięć minut. Może dzisiaj będę miał więcej szczęścia. Może mnie wpuszczą…

– Rany! – dobiega was z oddali dziewczęce wołanie. – Tu jesteś, braciszku. Wszędzie cię szukam!

Młoda kobieta o filigranowej sylwetce przypada do zaskoczonego mężczyzny, chowając jego głowę w drobnych ramionach, zupełnie jakby chciała osłonić swojego małego braciszka przed całym złem tego świata.

– Nie rób tego więcej, odchodziłam od zmysłów…

Pochyla się, czule muskając rude włosy spierzchniętymi wargami.

Po chwili podnosi na ciebie wzrok, a na jej twarzy pojawia się ledwie dostrzegalny rumieniec.

– Chryste, najmocniej przepraszam! Bardzo przepraszam… – powtarza te słowa, ujawniając zakłopotanie przesadną gestykulacją. – Mój brat ma problemy… natury psychicznej. – Wykrzywia usta w czarującym, lecz pełnym zażenowania uśmiechu. – Dwa tygodnie temu dostał nowe leki, objawy miały ustępować… Przepraszam!

Chwyta brata za rękę, nakłaniając do powrotu.

Docierają do niej twoje słowa.

– Słucham? – pyta zdziwiona. – Jacek Dmoch? Nie znam żadnego Jacka Dmocha. Pewnie brat znowu coś nawymyślał, proszę go nie słuchać. Czasem konfabuluje, ale to nie jego wina… Proszę puścić te rewelacje mimo uszu. Jeszcze raz przepraszam!

Bierze go pod rękę, prowadząc niczym niedołężnego starca. Odprowadzasz wzrokiem ich oddalające się sylwetki.

Mężczyzna odwraca się do ciebie z uśmiechem. Coś jest nie tak…

Czy w lewym policzku ma asymetryczne wgłębienie? Nie masz pewności, odległość jest już zbyt duża…

Rudzielec puszcza do ciebie oko. Lodowaty podmuch wiatru wiruje wśród klonowych liści.

Idź. Twój świat cię wzywa.

 

Koniec

Komentarze

Dobrze napisane. Lekko i sprawnie. 

Tytuł nieco przewrotny, bo sugeruje komedię, a tymczasem dostajemy weirdowy dramat.

 

Dwie rzeczy mi się nie spodobały.

Jedna to fragmenty z narracją drugoosobową, które mnie osobiście męczą i przytaczają. To trochę jak gwałt na czytelniku. Autor zmusza Cię być znalazł się w centrum jego historii, nie pytając Cię o zgodę.

Wolę osobę trzecią, gdy kiedy obserwuję historię z zewnątrz, lub pierwszą, kiedy to bohater dzieli się swoimi przeżyciami.

 

W pierwszym akapicie coś nie gra z tą narracją, a jak jest celowa, to trudno ten cel zrozumieć:

– Hej, ty! Tak, ty, do ciebie mówię. Masz chwilę? No, może dwie? Proszę. – Oszczędnym gestem wskazuje miejsce po swojej prawej stronie. Ławkę otula cień rozłożystego klonu. – Usiądź tu, koło mnie. – Nieoczekiwany podmuch lodowatego wiatru smagnął twoje policzki, mierzwiąc równocześnie rudawą czuprynę zuchwałego młodzieńca. – No śmiało, nie gryzę… – Co za tupet! 

Pierwsze zdanie narracja jest trzecioosobowa, ale następne już drugoosobowa.

 

– Niespiesznie zajmujesz miejsce obok niego. Czekasz. Młody mężczyzna wbija wzrok w jakiś odległy punkt. Niezręczne milczenie. To chyba był błąd. Już zamierzasz wstać i z powrotem zanurzyć się w głębinach własnego świata, gdy nagle wyrywa mu się: – Znasz Jacka Dmocha? Nie? Jak to… Ach. – Chłopak przewraca oczami. – Głupie pytanie. Przecież nie jesteś stąd, teraz to widzę. Wiesz, czasem spotyka się takich ludzi, no, jakby to powiedzieć… z błyskiem w oku. Kojarzysz ten typ, prawda? – Przymyka powieki, jak gdyby próbując przywołać jakieś dawne wspomnienie. – I taki właśnie jest Jacek Dmoch.

Tutaj jest podobnie. Druga osoba, skok do trzeciej osoby.

 

Druga rzecz, która mi się nie spodobała, to zakończenie. Szpital psychiatryczny lub wybudzenie się ze snu to drogi na skróty. Pójście na łatwiznę. Zakwestionowanie całej historii. Po cóż więc się tyle trudzić, by ją opowiedzieć, skoro na końcu okazuje się mirażem.

W Twoim przypadku to zakończenie nie jest oczywiste, bo interpretować je można wielorako. Czy Jacek rzeczywiście jest chory psychicznie, czy może chorego udaje? Kim w takim razie jest jego przyjaciel, może i on jest wytworem wyobraźni? Pozostawiasz to zakończenie niedopowiedziane, ale mimo wszystko, to jednak droga na skróty.

 

Ogólnie jednak z lektury jestem zadowolony. Sprawnie układasz zdania, potrafisz zainteresować opowieścią. Nie nudzisz. Akcja jest dość wartka. Biblioteka się należy bez dwóch zdań.

Mam w sumie dość podobne wrażenia, jak Chrościsko. Wykonaniu, w tym sposobowi narracji, faktycznie można byłoby trochę zarzucić, narracja drugoosobowa mnie tutaj brzmi sztucznie (jest w ogóle piekielnie trudna), a zakończenie – no cóż, prawie zabolało, bo to za fajna historia, żeby ją zbywać banalnym wytrychem pt. “w sumie to prawie na pewno tak się nie zdarzyło”. Wyliczanki kolejnych powieści jest odrobinę za dużo jak dla mnie, a rama – bohater przychodzi i opowiada, mogłaby być nieco naturalniejsza. 

Ale. 

Ale ten tekst stoi pomysłem, a ten jest znakomity i bardzo obiecujący, dający szansę na tekst potencjalnie wybitny. Dla tego dziwnego fantastycznego pomysłu udało się wymyślić pewne ograniczenia, tak żeby nie zamienił się w narracyjny chwyt umożliwiający bohaterowi wszystko, udało się też opowiedzieć go z suspensem. Tu jest trochę roboty, IMHO, ale jest też nadzieja na coś naprawdę fajnego. 

Anonimie, popraw zapis dialogów w pierwszej części (albo przekonaj mnie, że się mylę, oceniając go jako błędny), a z przyjemnością kliknę bibliotekę. 

Chrościsko, ninedin – bardzo dziękuję, że poświęciliście czas na lekturę i zostawiliście komentarze pełne przydatnych uwag.

 

Muszę przyznać, że i ja nie lubię narracji drugoosobowej – zdaję sobie sprawę z tego, że bywa drażniąca, może zostać odebrana jako spoufalanie się. Równocześnie nad wyraz trudno jest mi się nią posługiwać – dlatego właśnie zależało mi na jej wprowadzeniu. To miał być rodzaj wyzwania, eksperymentu, zabawy.

Przed publikacją test był czytany przeze mnie wielokrotnie, właśnie po to, by wyeliminować zgrzyty w tak trudnym dla mnie sposobie narracji, zatem wskazane zdania były raczej przemyślane.

Hm, by lepiej przedstawić swój zamiar, może posłużę się fragmentem “Szkoły” Jacka Dukaja, właśnie w narracji drugoosobowej:

“Wszedł wysoki brodacz w cywilu. Podał tłustej jakieś papiery. Coś pomruczała, wskazała cię kciukiem, zaklęła, uśmiechnęła się sardonicznie, zapaliła beznikotynowego papierosa i wyszła z pokoju. Brodacz usiadł na jej miejscu. Potarł długimi palcami nasadę nosa, spojrzał na ciebie bez wyrazu.”

Wydaje mi się (oczywiście może mi brakować obiektywizmu), że w moim tekście wygląda to podobnie, bo gdyby wyciąć fragment dialogu, to powstałoby:

“Oszczędnym gestem wskazuje miejsce po swojej prawej stronie. Ławkę otula cień rozłożystego klonu. Nieoczekiwany podmuch lodowatego wiatru smagnął twoje policzki, mierzwiąc równocześnie rudawą czuprynę zuchwałego młodzieńca. Co za tupet! Chłopak zauważa twoje niechętne spojrzenie. Niespiesznie zajmujesz miejsce obok niego. Czekasz. Młody mężczyzna wbija wzrok w jakiś odległy punkt. Niezręczne milczenie. To chyba był błąd. Już zamierzasz wstać i z powrotem zanurzyć się w głębinach własnego świata, gdy nagle wyrywa mu się: […] Chłopak przewraca oczami. Przymyka powieki, jak gdyby próbując przywołać jakieś dawne wspomnienie”

Moim celem (we fragmentach „ławkowych”) było opisywanie zdarzeń jak gdyby z perspektywy czytelnika. W czasie teraźniejszym opisuję to, co może on „w danej chwili” zobaczyć. Czytelnik wciąż jest bezpośrednio wciągany w rozgrywające się wydarzenia, opowiadam mu, co w danej chwili robi i co widzi.

(EDIT: Swoje narracyjne zamierzenia precyzyjniej opisuję w troszkę późniejszym komentarzu z 04.05.20, g. 02:53)

“Chłopak przewraca oczami” jest dla mnie naturalnym skrótem od: „widzisz, że chłopak przewraca oczami”, „siedzący obok ciebie chłopak przewraca oczami”.

Natomiast: “oszczędnym gestem wskazuje miejsce po swojej prawej stronie” to “oszczędnym gestem wskazuje ci miejsce po swojej prawej stronie” z pominięciem zaimka, który wydał mi się zbędny. 

Zdaję sobie sprawę, że narracja drugoosobowa to coś, co będzie wymagało ode mnie jeszcze długiej pracy, jednak chcę pokazać, że powyższe kwestie nie zostały napisane na łapu-capu, bez przemyślenia. 

Odnosząc się do zakończenia… “W sumie to prawie na pewno tak się nie zdarzyło” – wiem, że motyw psychiatryczny jest ograny, więc może napiszę tylko, że jako autor… skłaniam się ku tej mniej prawdopodobnej wersji ;) Jednak nie chcę niczego narzucać. 

 

 

Anonimie, rzeczywiście ta Twoja scena podobna w konstrukcji do Dukajowej.

Jeśli Cię to pocieszy, to dodam, że nawet u Dukaja tego typu narracja nie zachęca mnie do lektury. :)

Ciekawy tekst oparty na dość oryginalnym pomyśle, gładko i sprawnie napisany. Niby nic konkretnego się nie dzieje, a jednak czytelnik chce się z nim zapoznać do końca.

Z minusów – narracja. Ja w tej kwestii jestem zamkniętym na nowinki tłukiem, który rękami i nogami trzyma się narracji trzecioosobowej w czasie przeszłym do tego stopnia, że narracja pierwszoosobowa w czasie teraźniejszym była jedynym powodem, dla którego “wymiękłem” przy próbie przeczytania “Pana Lodowego Ogrodu” Grzędowicza. Tutaj we fragmentach posługujesz się narracją drugoosobową i choć nie cieszy ona moich oczu, to jej zastosowanie jest na tyle ograniczone, że nie psuje lektury.

Co do zakończenia – nie czuję się nim szczególnie zawiedziony, choć przyznaję, że odbiera ono całej historii trochę uroku.

Podsumowując, przyjemnie spędziłem czas i gdybym miał dostateczną ilość skomentowanych tekstów, z przyjemnością zgłosiłbym opowiadanie do biblioteki w wątku na Hyde Parku.

Chrościsko, owszem, to pocieszające ;) 

Wiem, że narracja drugoosobowa ma szerokie grono przeciwników. To już kwestia gustu. Jej zastosowanie niosło za sobą ryzyko. Dlatego w tej kwestii zależy mi głównie na tym, by od strony technicznej było OK – jestem tylko amatorem, dopiero się uczę. 

Bardzo dziękuję za motywującego klika!

 

Zawi47, dziękuję za lekturę, miłe słowa i pozostawione uwagi!

Cieszy mnie, że przyjemnie spędziłeś czas. 

 

Zwykle nie lubię zdradzać, w jaki sposób interpretuję swoje zakończenia. Czytanie różnych wersji Czytelników daje mi sporo satysfakcji. Tutaj może wyjawię, że moja ulubiona interpretacja brzmi: zarówno choroba psychiczna, jak i niecodzienna umiejętność były prawdziwe. Opisane spotkania z literackimi bohaterami naprawdę miały miejsce. Główny bohater, bezimienny rudy chłopak wytworzył w swojej głowie postać Jacka Dmocha, być może nie mogąc poradzić sobie z dziwnym talentem. Jacek “pomagał mu” oswoić ten dar, dawał odwagę, dotrzymywał towarzystwa. Kiedy dwa tygodnie temu rudy dostał nowe, skuteczniejsze leki, Jacek Dmoch trafił symbolicznie do szpitala. Końcowy uśmiech i porozumiewawcze mrugnięcie mogą sugerować, że cała historia nie była tylko smętną opowieścią wariata plotącego trzy po trzy. A, no i może jeszcze: “Idź. Twój świat cię wzywa” – malutka sugestia, że świat rudego jest nieco odmienny od naszego i takie rzeczy jak wyciąganie bohaterów z książek mogą być jak najbardziej możliwe. Siostra nie zdawała sobie sprawy z prawdziwości słów brata – tajemnicę znali tylko rudy i Jacek Dmoch. Zwykle – czy to w literaturze, czy to w filmie – widzę, że albo istnieje ten element nadprzyrodzony, albo bohater okazuje się osobą chorą. Tutaj raczej próbuję połączyć te dwa rozwiązania. Jednak interpretacji może być wiele. Im więcej, tym lepiej :) 

 

Cześć, Anonimie. :-)

Chciałam rozpocząć od zwyczajowego zrzędzenia, że fantasy, ale tego nie zrobię, ponieważ tagi: literatura, medycyna i przyjaźń mnie zaintrygowały. Znaczy będzie poważnie, nie o czarownicach i wiedźmach, w dodatku – literatura. O, i jeszcze pierwszy akapit, mój wzrok prześlizgnął się po nim (jest na samej górze, tak jak tytuł i inne podstawowe informacje, że się wytłumaczę z zachowania) i on jest dziwny, chyba zagmatwany.

Pozostając „przy nadziei”, że autor dopasował długość opowiadania do jego rozmiaru zaczynam czytać, bo czytanie może być przygodą, tak jak wyjazd, wiesz, Anonimie. :-)

 

W trakcie czytania.

Niełatwa narracja. Nie wiem, czy nie „przedobrzyłeś” z poziomem złożoności w pierwszym akapicie, ale o tym za chwilę, gdyż najpierw muszę ustawić sobie scenę i aktorów dramatu.

 

Nie jest to klasyczne narracja w drugiej osobie liczby pojedynczej, ponieważ wtedy narrator (bohater) wciela się w Ty, a Inny/Inna/Inni są w trzeciej osobie l.p. lub l.m. Idealnie nadaje się do sytuacji, gdy mamy do czynienia z pouczaniem, wtedy potrafi być mega zabawny, wzmacniając rozwiązanie rozpoczętych wątków, dramatycznych wydarzeń na poziomie samego sposobu opowiadania.

Zastosowany przez Ciebie zabieg jest inny. Narrator pozostaje w pierwszej osobie liczby pojedynczej, będzie mówił i myślał o sobie jako „Ja”, czyli narracja główna jest pierwszoosobowa. Za to – drugą osobę/figurę spostrzega jako „Ty”, odnosząc się do niej w drugiej osobie liczby pojedynczej, co wskazuje na skrócenie dystansu w relacji, mogące być wyrazem bliskości lub jakiś rodzaj protekcjonalności. Pewnie ma spowodować efekt zanurzenia się czytającego w tekst, gdyż zdawać się może, że narrator mnie zaprasza, do mnie mówi.

 

Dodatkowo jest czas teraźniejszy, więc akcja będzie działa się teraz, może z odejściami. Zobaczymy. 

 

Niespiesznie zajmujesz miejsce obok niego. Czekasz. Młody mężczyzna wbija wzrok w jakiś odległy punkt. Niezręczne milczenie. To chyba był błąd. Już zamierzasz wstać i z powrotem zanurzyć się w głębinach własnego świata, gdy nagle wyrywa mu się

Kim jest wspomniany przez Ciebie „młody mężczyzna”? Nie może to być Ty (dosiadający się), natomiast jeśli to narrator powinno być ja, inaczej wprowadzasz nową narrację w obrębie jednego akapitu. Hmm, jest i czwarta opcja, czyli przechodzisz na narrację trzecioosobową z POV osoby, która się dosiadła. W każdym razie wydaje mi się zdecydowanie niejasne.

Dobrze, dalej.

Znasz Jacka Dmocha? Nie? Jak to… Ach. – Chłopak przewraca oczami. – Głupie pytanie. Przecież nie jesteś stąd, teraz to widzę. Wiesz, czasem spotyka się takich ludzi, no, jakby to powiedzieć… z błyskiem w oku. Kojarzysz ten typ, prawda?

Kurcze, kto przewraca oczami? „Chłopak” powinno być w trybie Ty, czyli „przewracasz oczami”.

– Przymyka powieki, jak gdyby próbując przywołać jakieś dawne wspomnienie. – I taki właśnie jest Jacek Dmoch. Poznaliśmy się w głębokiej podstawówce

Kto przymyka powieki? Jeśli narrator to Ja, czyli „przymykam powieki”, jeśli dosiadający się – Ty, to „przymykasz powieki”. Chyba, że to ten trzeci narrator zdystansowany.

W tłumie rozwrzeszczanych, przebojowych dzieciaków dostrzegł właśnie mnie, skrytego outsidera czytającego kolejną książkę z kartkami pomiętymi od nieustannego wertowania.

Skryty outsider, zatrzymało mnie, chociaż pewnie i outsider może być skryty (nie dawać się poznać z tej strony), jednak w tym zdaniu nie o to chodzi, gdyż kontrastujesz go z tłumem rozwrzeszczanych, przebojowych dzieciaków.

Mężczyzna dostrzega grymas na twojej twarzy i interpretuje go jako zdumienie. – Owszem, asymetrycznym. Ma dołeczek tylko w jednym policzku.

Hmm, mężczyzna jest narratorem, a więc tym Ja, stąd logicznie, aby byłby „dostrzegam”.

Sądzę, że to celowe, ale nie rozumiem. Zwróć uwagę, że wprowadzasz kolejny poziom narracji, tym razem trzecioosobowej. Nawet, jeśli można byłby z tym się pobawić, to musiałbyś bardzo konsekwentnie go używać, pewnie też pilnować się, aby sam zapis był czytelny (tu mamy ciąg jednoakapitowy) oraz pytanie, czy ma sens, znaczy na ile jest rzeczywiście uzasadnione. 

Cóż, przekonam się, kiedy skończę czytanie.

Niepozorna książka splotła nasze ścieżki, a już wkrótce miałem przekonać się, że ta jego „spostrzegawczość” ma drugie dno.

Niepozorna zdaje mi się niepotrzebne, nic nie wiemy o tej książce. Nie wygląda na niepozorną, jeśli splotła ich losy, chyba, że to, co czytał będzie miało znaczenie.

Przekonam się pod koniec tekstu.

Ta, chyba niepotrzebne.

– Co robisz, spadaj! Zabieraj to! – Jacek odskoczył jak oparzony. Na czerwonej twarzy malowała się złość.

Rudzielec popatrzył na niego w kompletnym osłupieniu. Dmoch podciągnął kolana pod brodę. Nieznacznie przyspieszony oddech unormował się po chwili nieznośnego napięcia.

– Ech, sorry… – Powściągnął emocje, usiłując przywołać na twarz właściwy sobie uśmiech. – Ja… nieważne. Chodź, zaraz zacznie się matma.

Pogubiłam się i nawet kilkukrotne przeczytanie tego fragmentu nie pomogło, granica pomiędzy postaciami zaciera się na poziomie fizycznym. Nie wiem, czy to celowe.

Zamieszanie zwiększa sposób zapisu.

Niech mnie, co to za dziwny dźwięk, u licha?! – Nie słyszysz niczego niepokojącego. Rozkojarzony mężczyzna rozgląda się nerwowo. Po kilku sekundach daje za wygraną. – No, nieistotne, mówiłem o zaproszeniu

Tu, naginasz zasady zapisu. Mamy ciągłą wypowiedź Ja. Kiedy coś słyszy – przerywa na chwilę oraz zaczynasz atrybucję okołodialogową. O ile jeszcze zaakceptowałabym pierwsze zdanie w niej, drugie już nie, bo jest POV Ty, bądź trzecioosobowy narrator, ale też bym przełknęła, gdyby nie było pisane jednym ciągiem: jedno zdanie z tego, drugie z innego. 

Za dużo rozkminiania i zatrzymań, narracja przestaje być płynna, zniechęca.

Łatwiej byłoby gdyby była wskazówka, gdyby „szło”, np. tak „…Nie słyszysz niczego niepokojącego. Przyglądasz się/obserwujesz jak mężczyzna rozgląda się nerwowo. Po kilku sekundach daje za wygraną…”

Chociaż zaczynam przyzwyczajać się do tego zabiegu i nazywania Ja – mężczyzną, kiedy jest spostrzegany przez Ty.

Rudy czy ta mysz?

– J-j-j-ak to możliwe – wyjąkał chłopiec, blady jak śmierć.

Rudy=chłopiec? Zamienniki tuż obok siebie. Nie gmatwaj, niepotrzebne.

pierwszym pytaniem, jakie nasunęło się wtedy temu rezolutnemu chłopcu, było całkiem zasadne:

pierwsze pytanie?

Chłopak spoważniał

Hmm, czy chłopak=chłopiec, czy to Jacek, kto? Sprawdź.

Rudzielec milknie rozmarzony, by po chwili podjąć temat

Rudzielec, czyli chłopiec, a on się dosiadł do siedzącego narratora Ja. Początek niestety do poprawy, trzeba gmatwać precyzyjniej.

Młody mężczyzna znów przerywa opowieść. Hm, co to? Jego twarz wykrzywiło coś na kształt nerwowego tiku. A może tylko ci się zdawało?

Cholipciuś, zdecydowanie mamy tutaj jakiegoś nadrzędnego X, który widzi Ja i dosiadającego się na ławkę chłopca/rudzielca odnosi się przez Ty (jednocześnie również Ja odnosi się do chłopca -Ty). Kwestia uporządkowania zapisu i uważności.

 

Skończyłam.

Powyżej masz moje myśli w trakcie czytania, może do czegoś Ci się przydadzą Anonimie. :-)

Czas na podsumowanie. Piękna historia – treść, napisana w miarę oszczędnie, co mi się spodobało, ale jednak chyba trzeba byłoby jeszcze powalczyć ze sposobem prowadzenia narracji. Jest narzędziem, więc warto posługiwać się nim jak skalpelem i ciąć po znacznikach. Moim zdaniem gdzieniegdzie się rozjeżdża. Mam nadzieję, że wystarczająco jasno pokazałam swoje zatrzymania i ich możliwe (według swojej subiektywności) przyczyny.

Zastanawiam się, czy i co wnosi ten sposób prowadzenia narracji? Pogdybajmy. 

Koncept bardzo dobry dla tej opowieści. “Ja” jest rozdwojone (zostwiasz dwie możliwe interpretacje), zewnętrze postrzega jako Ty, więc ok. Tylko jak ugryźć kwestię dwoistości? Czy dlatego mniej wyśnionemu (pytanie, który z nich takim jest) przydzielasz rolę zewnętrznego obserwatora-narratora, któremu czasami przydzielasz POV. Tu się chyba rypie, IMHO, naturalnie. 

Jeśliby niewiele chcieć z tym powalczyć, chyba najmocniej trzeba pomyśleć nad zapisem pierwszej sceny, bo potem zaczęłam się jako czytelnik przyzwyczajać, zwłaszcza że spójnie powielałeś schemat. Może pomogłoby konsekwentne używanie „imion” (nie w znaczeniu prawdziwych imion), po czym sprawdzenie w całym tekście, czy jest ok. 

 

Gdybym miała się czepiać to niektóre słówka są takie se, znaczy spodziewałam się niekiedy mniej typowych, a już lodowatego wiatru bardzo nie lubię, zwłaszcza jak smaga, ale rozwichrzona czupryna jest ok. :D

 

A teraz wreszcie przyszedł czas na zachwyty: książki i medycyna – są the best! Fabuła bardzo misie! jest niesztampowa, a takie najbardziej kocham. Dialogi chłopców i historia przyjaźni – fajne i realistyczne.

Całość misię! prócz tych rozkminek na cały komentarz.

Idę zdecydowanie skarżyć do biblio. :-)

 

Pzd srd :-)

piątkowa Asylum w niedzielny wieczór

 

PS. Przeczytałam jeszcze komentarze, ponieważ mignęło mi tam Twoje wyjaśnienie i Dukaj. I wtedy dodałam edytkę.

 

Edytka.

U Dukaja nie jest tak samo, ale może musiałabym zobaczyć większy fragment, jak wyglądają u niego dialogi. U Ciebie plącze się jeszcze pierwszoosobowa – Ja.

Hej, ty! Tak, ty, (ja) do ciebie mówię. Masz chwilę? No, może dwie? Proszę. – Oszczędnym gestem wskazuje miejsce po swojej prawej stronie. Ławkę otula cień rozłożystego klonu. – Usiądź tu, koło mnie.

Asylum, długość Twojego komentarza szczerze mnie przeraziła ;) 

Bardzo dziękuję, że zechciałaś poświęcić tyle uwagi mojej skromnej opowieści. I oczywiście dziękuję za “myśli w trakcie czytania”, dobrze jest poznać te najświeższe odczucia Czytelnika, tuż po pierwszym kontakcie z tekstem. Zwróciłaś moją uwagę na kilka niedociągnięć, które umknęły mi pomimo wielokrotnej lektury. I dostarczyłaś mi kilku sformułowań, dzięki którym mogę nieco precyzyjniej opisać swoje narracyjne intencje, a których brakowało mi w poprzednich komentarzach :)

Teraz postaram się odnieść możliwie najdokładniej do przedstawionych uwag – może trochę na wyrost, bo nie mam pewności, które stały się mniej aktualne po skończeniu lektury, a nie chcę niczego zignorować. 

Zdaję sobie sprawę z tego, że początek może dezorientować, dlatego po tym wstępie staram się już trochę “uspokoić” ze zmianami narracji. I rzeczywiście, jak słusznie zauważyłaś, przeplatają się tutaj pierwsza, druga i trzecia osoba. D

 

Zastosowany przez Ciebie zabieg jest inny. Narrator pozostaje w pierwszej osobie liczby pojedynczej, będzie mówił i myślał o sobie jako „Ja”, czyli narracja główna jest pierwszoosobowa. Za to – drugą osobę/figurę spostrzega jako „Ty”, odnosząc się do niej w drugiej osobie liczby pojedynczej, co wskazuje na skrócenie dystansu w relacji, mogące być wyrazem bliskości lub jakiś rodzaj protekcjonalności. Pewnie ma spowodować efekt zanurzenia się czytającego w tekst, gdyż zdawać się może, że narrator mnie zaprasza, do mnie mówi.

Dodatkowo jest czas teraźniejszy, więc akcja będzie działa się teraz, może z odejściami.

Te słowa dość dobrze opisują moje zamiary. Moje wyobrażenie jest następujące:

Czytelnik (w chwili obecnej – czas teraźniejszy) “przechodzi” obok ławki, na której siedzi młody, rudy mężczyzna (dwudziestokilkuletni – wiek studencki, co później wychodzi w tekście). Zagaduje on Czytelnika – zatem we wszystkich kwestiach, które wypowiada ów rudy mężczyzna, będzie pojawiał się bezpośredni zwrot do Czytelnika, przeplatany z opowieścią tego chłopaka – opisywaną z jego własnej perpektywy, czyli w pierwszej osobie – i to jest właśnie monolog, który stanowi główną część tekstu. Czytelnik jest po prostu człowiekiem, który dosiada się do nieznajomego w parku i któremu ów nieznajomy chce opowiedzieć swoją historię. Nieznajomy = monologowy “Ja” = rudzielec = młody mężczyzna, chłopak.

Monolog jest natomiast przeplatany atrybucją (brakowało mi tego słowa!), która budzi chyba największe wątpliwości dotychczasowych Czytelników. To tutaj stosuję narrację drugoosobową + “narrację trzecioosobową z POV osoby, która się dosiadła”, lecz to drugie wydaje mi się naturalnym elementem drugoosobowej narracji i podobne połączenie widzę właśnie u pana Dukaja – to tę atrybucję nieśmiało przyrównuję do zacytowanego fragmentu (choć są różnice). Kwestie odnoszące się bezpośrednio do literackiego “Ty” (jak np. Dukajowe “spojrzał na ciebie bez wyrazu” i moje “zauważa twoje niechętne spojrzenie”) przeplatają się z opisem działań innych bohaterów pisanych w trzeciej osobie, ale obserwowanych przez “Ty” (Dukajowe “usiadł na jej miejscu” i moje “przymyka powieki” – u mnie akurat w czasie teraźniejszym).

W atrybucji opisuję postać rudego mężczyzny widzianą właśnie oczyma Czytelnika – stąd piszę, że przewraca oczami, wskazuje miejsce – bo to “obserwuje” Czytelnik. Natomiast sam Czytelnik występuje tu jako “Ty” – opisuję wykonywane przez niego czynności, np. “zajmujesz miejsce obok niego”, “nie słyszysz”. We wszystkich scenach ławkowych są tylko dwie osoby – nieznajomy i słuchający go Czytelnik. Dopiero na końcu dołącza siostra.

Natomiast partie oddzielone gwiazdkami to już pisane w typowej narracji trzecioosobowej i czasie przeszłym opisy perypetii znanego nam z parkowej ławki rudzielca i tytułowego Jacka Dmocha.

Podsumowując. Monolog rudego (oraz pojedyncze kwestie wypowiadane przez jego siostrę) = narracja pierwszoosobowa, bezpośrednie zwroty do Czytelnika. Atrybucja dialogowa (i końcówka opisująca pojawienie się siostry) = narracja drugoosobowa (z zawartą w niej narracją “trzecioosobową” z POV Czytelnika), czas teraźniejszy. “Odgwiazdkowane” scenki = zwykła narracja trzecioosobowa, czas przeszły. I tego staram się konsekwentnie trzymać. 

Dezorientujący dla Czytelnika początek nie jest całkiem przypadkowy – wszak i przedstawiona sytuacja wydaje mi się dezorientująca, dziwna, powodująca dyskomfort – chyba niewiele osób lubi być w natrętny sposób zagadywana (przez jakiegoś nieznajomego dziwaka z parkowej ławeczki!). Mężczyzna próbuje “wciągnąć” Czytelnika w swój świat, niemal na siłę wyrywając go z jego własnej rzeczywistości. Celowo opisuję więc Czytelnika z niechętnych spojrzeniem i wahaniem. Ale to pierwszy akapit – dalej dyskomfortu na pewno być nie powinno, to już tylko słabość mojego lichego warsztatu.

Przepraszam, jeśli się powtarzam, ale chcę możliwie najdokładniej przedstawić swój zamysł :) 

 

Teraz może po kolei:

Kim jest wspomniany przez Ciebie „młody mężczyzna”? 

To już chyba wyjaśnione ;) “Młody mężczyzna” = monologowe “Ja” = “On” w atrybucji (z perpektywy Czytelnika). 

 

“Skryty outsider” – rzeczywiście :) Bardzo nieładnie. Pasuje mi tutaj “niepozorny outsider”, a “niepozorną książkę” zamienię po prostu na “ową książkę”. 

Owa książka splotła nasze ścieżki, a już wkrótce miałem przekonać się, że „spostrzegawczość” Jacka Dmocha kryje w sobie drugie dno.

 

Niech mnie, co to za dziwny dźwięk, u licha?! – Nie słyszysz niczego niepokojącego. Rozkojarzony mężczyzna rozgląda się nerwowo. Po kilku sekundach daje za wygraną. – No, nieistotne, mówiłem o zaproszeniu

 “Tu, naginasz zasady zapisu. Mamy ciągłą wypowiedź Ja. Kiedy coś słyszy – przerywa na chwilę oraz zaczynasz atrybucję okołodialogową. O ile jeszcze zaakceptowałabym pierwsze zdanie w niej, drugie już nie, bo jest POV Ty, bądź trzecioosobowy narrator, ale też bym przełknęła, gdyby nie było pisane jednym ciągiem: jedno zdanie z tego, drugie z innego.” – Tutaj mimo wszystko wydaje mi się, że forma jest jednolita… Dla mnie jest to cały czas POV Ty. Myślę, że wszystkie te czynności Czytelnik może bez trudu zaobserwować z zewnątrz. “Obserwujesz jak” chyba nawet pojawiło się w pierwotnej wersji opowiadania, lecz później zostało wycięte, bo zdało mi się tylko zbędnym wypełniaczem zdania. Mam zagwozdkę. 

Rudy czy ta mysz?

– J-j-j-ak to możliwe – wyjąkał chłopiec, blady jak śmierć.

Tutaj zgadzam się całkowicie, bez “chłopca” będzie dużo lepiej.

Młody mężczyzna znów przerywa opowieść. Hm, co to? Jego twarz wykrzywiło coś na kształt nerwowego tiku. A może tylko ci się zdawało?

Hmm, do nadrzędnego X może należeć pytanie: “A może tylko ci się zdawało?”, jednak pozostała część to dla mnie wciąż POV Czytelnika (”Ty”), krócej zapisane: Zauważasz, że młody mężczyzna znów przerywa opowieść. Widzisz, że jego twarz wykrzywia coś na kształt nerwowego tiku i myślisz sobie: “Hm, co to?”. Wiem, że można było to zapisać w taki sposób, wtedy narracja drugoosobowa byłaby na pewno wyraźniej nakreślona, jednak to ten ostatecznie zastosowany w opowiadaniu zapis przemawia do mnie bardziej :( Może za bardzo lubię skracać. Słówka jak “zauważasz” czy “widzisz” nie wydają mi się niezbędne do tego, by przedstawić zdarzenia z perspektywy Czytelnika, stąd je pomijam, lecz rozumiem, że Czytelnik – szczególnie na początku, gdy nie zna moich zamiarów – może się łatwo pogubić.  

pierwsze pytanie?

Pierwsze pytanie rudego chłopca po tym, jak poznał tajemnicę Jacka. 

– Co robisz, spadaj! Zabieraj to! – Jacek odskoczył jak oparzony. Na czerwonej twarzy malowała się złość.

Rudzielec popatrzył na niego w kompletnym osłupieniu. Dmoch podciągnął kolana pod brodę. Nieznacznie przyspieszony oddech unormował się po chwili nieznośnego napięcia.

– Ech, sorry… – Powściągnął emocje, usiłując przywołać na twarz właściwy sobie uśmiech. – Ja… nieważne. Chodź, zaraz zacznie się matma.

Tak, osoba, która nie jest mną, rzeczywiście może mieć tutaj trudności. 

Wprowadzę drobne poprawki: 

“Zabieraj to! – wrzasnął Jacek i odskoczył jak oparzony.”

oraz:  “Dmoch podciągnął kolana pod brodę, a jego przyspieszony oddech potrzebował pełnej nieznośnego napięcia chwili, by odzyskać ulotną harmonię” 

Teraz tekst wydaje mi się bardziej czytelny. 

 

A odchodząc od spraw narracyjnych:

Gdybym miała się czepiać to niektóre słówka są takie se, znaczy spodziewałam się niekiedy mniej typowych, a już lodowatego wiatru bardzo nie lubię, zwłaszcza jak smaga, ale rozwichrzona czupryna jest ok. :D

Wezmę sobie do serca ;) “Smagnięcie” już chyba zostawię, ale “lodowaty wiatr” spróbuję jeszcze dopracować, bo faktycznie jest oklepany. Niech no tylko znajdę pomysł. Hm, na razie zmienię z “Nieoczekiwany podmuch lodowatego wiatru smagnął twoje policzki, mierzwiąc równocześnie rudawą czuprynę zuchwałego młodzieńca” na Przeszywający wiatr wymierza ci policzek nieoczekiwanym podmuchem, mierzwiąc równocześnie rudawą czuprynę zuchwałego młodzieńca”.

zostwiasz dwie możliwe interpretacje

Mam nadzieję zostawiać ich więcej ;)

Co do dwoistości… tutaj wolę jednak zbyt wiele nie mówić, by nie sugerować. Według mojej ulubionej wersji rudzielec i Jacek Dmoch stanowią “jedność”, a rozdzielenie następuje mniej więcej wtedy, gdy rudy zaczyna przyjmować skuteczniejsze leki. W tej wersji ta ostatnia scena, w której Jacek Dmoch wyjątkowo jest opisywany osobno, bez rudego i dostaje napadu, to także jedyna scena, która w całości powstała tylko i wyłącznie w umyśle rudego – w ten sposób próbował “wytłumaczyć sobie” zniknięcie przyjaciela. Dlatego mógł przywołać ją jako jedno ze swoich wspomnień, mimo że teoretycznie w niej nie uczestniczył. Rudy zachowa swój dar (wszak to nie choroba ;), lecz Jacek zniknie z jego życia. 

 

I wreszcie dziękuję za wszystkie miłe słowa oraz skargę do biblioteki! Bardzo się cieszę, że mój pomysł przypadł Ci do gustu i został tak pozytywnie odebrany. Chociaż oczywiście zależy mi na tym, by narracja była warsztatowo poprawna, konsekwentna i zrozumiała, to jednak najważniejsza jest dla mnie historia. Przyznam, że opisywanie “książkowych” perypetii oraz postaci Jacka Dmocha sprawiało mi mnóstwo przyjemności, więc mam nadzieję, że i Czytelnik chociaż troszeczkę to poczuje ;) 

 

długość Twojego komentarza szczerze mnie przeraziła ;)

Przyznaję się do przewinienia, ale któż jest bez winy? xd  

I mnie długość własnego komentarza zaniepokoiła, kiedy już kliknęłam – gotowe. Rozgrzeszenia sobie udzieliłam, gdy pomyślałam, że z pozycji osoby lekko szalonej i niezrozumiałej mogę więcej, ot, dziwactwa. ????

 

O dziwo, pierwszym pytaniem, jakie nasunęło się wtedy temu rezolutnemu chłopcu, było całkiem zasadne:

Nie chodziło mi o treść (jasna ) lecz zerknij na dopasowanie. 

 

dlatego po tym wstępie staram się już trochę “uspokoić” ze zmianami narracji

Dało się odczuć pewną regularność, bo co za dużo to niezdrowo ????

 

Wyjaśnienia zrozumiałe i jasne, tylko te zamienniki na Ja ciągle mnie męczą, ale taka już na forum jest maniera, więc strzępić języka po próżnicy nie będę.

Z Dukajem, przynajmniej w podanym przez Ciebie fragmencie, nie jest tak samo. Mamy narrację trzecioosobową połączoną z drugoosobową, więc dwa w jednym. Ty łączysz trzy, a jedną wysycasz POV Ty.

“Wszedł wysoki brodacz w cywilu. Podał tłustej jakieś papiery. Coś pomruczała, wskazała cię kciukiem, zaklęła, uśmiechnęła się sardonicznie, zapaliła beznikotynowego papierosa i wyszła z pokoju. Brodacz usiadł na jej miejscu. Potarł długimi palcami nasadę nosa, spojrzał na ciebie bez wyrazu.”

 

Co do dwoistości… tutaj wolę jednak zbyt wiele nie mówić, by nie sugerować.

Słusznie ????

opisywanie “książkowych” perypetii oraz postaci Jacka Dmocha sprawiało mi mnóstwo przyjemności, więc mam nadzieję, że i Czytelnik chociaż troszeczkę to poczuje

Mocno poczuł! ????

Asylum

Nie chodziło mi o treść (jasna ) lecz zerknij na dopasowanie.

Już widzę. Spróbuję wprowadzić zmianę, gdy tylko wpadnę na pomysł, który zachowa sens pierwotnego zdania. Przy okazji postaram się o kilka kosmetycznych poprawek, by wyeliminować te nazbyt typowe słówka i doszlifować niektóre fragmenty. Oby zdołało to umilić lekturę kolejnym osobom, które pochylą się nad tekstem. I osłodzić trudy przedzierania się przez narrację :)

te zamienniki na Ja ciągle mnie męczą

Ten tekst został już w ten sposób skonstruowany, ale z pewnością wezmę to pod uwagę przy tworzeniu kolejnych, jeśli takowe powstaną! ;) 

 

Wszystkie Twoje spostrzeżenia na pewno przemyślę później raz jeszcze, coby dobrze je “przetrawić”.

 

OMG, przy ostatnich dwóch moich komentarzach wskoczyły znaki zapytania zamiast aprobaty. Przepitraszam, bardzo. Cholipciuś, jednak muszę sprawdzać po zamieszczeniu. Eh.

Słusznie ????

Miało być: Słusznie yes

Mocno poczuł! ????

Miało być: Mocno poczuł. :DDD, znaczy ja-czytelniksmiley

Porządnie napisany tekst, widać dobry warsztat. Jak dla mnie, trochę za dużo eksperymentowania z narracją, pogubiłam się w tych przeskokach. Nie rozumiem, dlaczego zostało użyte znane nazwisko piłkarza, który wydaje się nie mieć nic wspólnego z bohaterem tego opowiadania.

Ogólnie, ciekawy pomysł, ostatnia scena zaskakuje.

Dobry tekst, ciągnięty w dół przez jeden element.

Pomysł na wizualizację treści książek nienowy, ale przedstawiłeś to bardzo interesująco. Zwłaszcza część środkowa i przywoływanie postaci. Końcówka spodziewana, ale dobrze przemyślana.

To, co nawala, to ta nieszczęsna drugoosobowa narracja. Niestety nie dała rady. Dla mnie jest zbyt rwana, zbyt przy tym przekombinowana. To niestety zaburza dobry odbiór tekstu.

Tak więc to dobry koncert fajerwerków, z jednym elementem ściągającym ocenę w dół. Trochę szkoda, ale wierzę, że następne będą lepsze :)

Zgodzę się z przedpiścami – bardzo fajny pomysł na przypadłość bohatera, końcówka nie przypadła mi do gustu (jak napisano wcześniej – potrafi przekreślić całą fantastykę). Narracja drugoosobowa zbytnio nie przeszkadzała.

Postaci wyłażących z książek już trochę było, ale w tej formie jeszcze nie. Studiowanie medycyny w takim wypadku to prawdziwy hardcore, dobrze poprowadzony.

Przyjemne :)

Podoba mi się pomysł na osobliwy dar Jacka Dmocha i na postaci materializujące się w trakcie czytania książek. Natomiast nie jestem zachwycona rozwiązaniem sprawy, bo choroba rudzielca, moim zdaniem, odziera opowiadanie z całej tak obiecująco zapowiadającej się fantastyki.

Nowa Fantastyka