- Opowiadanie: MarBac - Pan i Dżesika

Pan i Dżesika

Nosiłam to w sobie od dłuższego czasu.

Wreszcie postanowiłam się uwolnić od Dżesiki. 

Nie mogłam już z nią wytrzymać...

 

Ach, ta dzisiejsza młodzież! ;) 

 

 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Pan i Dżesika

Niewielki pokój wyglądał tak, jakby cierpiący na bulimię jednorożec właśnie w mieszkaniu Nowaków na trzecim piętrze postanowił wsadzić sobie kopytko do pyska i wyrzygać niestrawiony koktajl różu, pluszu i błyskotek. Kolorowe i puchate było wszystko – od dekoracji jasnoróżowych ścian, przez bibeloty upchane na meblościance, firankę kołyszącą się w otwartym oknie, po futrzany dywan oraz hałdy maskotek i poduszek zawalających łóżko. Właśnie na nim, otoczona gwardią pluszowych flamingów i koników, leżała Dżesika.

Dżesika była typową polską nastolatką, godną nosicielką tego „swojskiego” imienia. Prężyła właśnie swoje szczupłe, czternastoletnie ciało, próbując wypełnić nim jak najlepiej ekran smartfona zerkający na Dżesikę okiem aparatu. Unosiła brwi, ściągała usta w dzióbek, wykręcała główkę, szukając tej „najpiękniejszej” perspektywy. Nie, to nie to… Przystawiła dłoń do podbródka, pochwaliła się hybrydowymi pazurkami. Szkoda, że matka zabroniła jej „zrobić rzęsy”. Stara, zacofana baba… Alex już miała i rzęsy i brwi i pasemka we włosach. Różowe, O.M.G.!

Podczas tych manipulacji Dżesika przypadkiem trąciła zeszyty, które chwilę przed instagramową sesją przygotowała do pakowania. O, gitowy rekwizyt! Dziewczyna zgarnęła z toaletki okulary zerówki o wielkich, czarnych oprawkach, porwała książkę z fizyki, zrobiła mądrą minę. Po ośmiu próbnych zdjęciach zamieniła T-shirt na różowy, obcisły podkoszulek. Kolejnych pięć zdjęć. Sięgnęła po skarpetki, wepchnęła je do stanika o miseczce rozmiaru A – choć zawartości cielesnej było o wiele poniżej „A” –  położyła się na brzuchu. Odpowiednio wyeksponowała kiełkujący biust, opuściła okularki na czubek nosa, by sponad oprawy zalotnym spojrzeniem czarować followersów. Zeszyt odchyliła w bok, jakby telefon samowolnie robiący jej zdjęcie zaskoczył ją znienacka. Trzaskała zdjęcie za zdjęciem, aż wreszcie wybrała to idealne. W apce poprawiła kolor cery i kształt twarzy, powiększyła oczy. Epicko! Pyk i na insta.

Teraz tylko czekać na zachwyty.

Bip! Pierwszy komentarz po dwudziestu sekundach.

Dżesika wrzuciła książki do różowego plecaka, przyszykowała ubranie na jutrzejszy korytarzowy lans. Jeszcze tylko dwa tygodnie i „see you later” budo, „elo” wakacje! Pogoda już teraz dopisywała. Dżesika wyciągnęła z szafy krótkie spodenki z wysokim stanem, o których jej starszy brat mówił „cipołwłazy”. Ale co Brajan może wiedzieć o modzie. To lamus i nolife, obciach na całego dla niej, szkolnej influencerki.

Bip, bip, bip… Bip!

Dżesika rzuciła się na telefon. W komentarzach aż roiło się od emotek. „Sweet, kochana”, pisała jej psiapsi. Niżej: „Piękna jak zawsze”. „Pięknie!”. „Sexi laska, jak z obrazka”. „Rżnąłbym, aż wióry by szły”, napisał jakiś nieznany, trzydziestoletni fan pięknej Dżesiki, a dziewczyna aż pokraśniała z zachwytu. „Flaming z tyłu – zajebioza. A ty urocza!”. „Nie dość, że śliczna, to jeszcze mondra”.

Po tym – BUCH!

„Te, MONDRA! Trzymasz książkę do góry nogami, lambadziaro” – napisał Janek, kolega z klasy.

I ciąg roześmianych emotek.

Dżesika zagryzła muśnięte błyszczykiem wargi, paluszki dziewczyny zacisnęły się na telefonie tak mocno, jakby chciały wydusić z niego baterię i procesor.

– Ty glucie – syknęła i skupiwszy wszystkie siły umysłowe, przystąpiła do kontrataku.

„Ciąg się flecie po tapecie” – odpisała elokwentnie.

Dzyń, dzyń, dzyń…

Dżesika zerknęła na pasek u góry, lecz żadne nowe powiadomienie nie migotało na ekranie. Przesłyszała się. Wszystko przez tego gluta… Nawet spojrzenie na ścianę oblepioną mnóstwem dżesikowych selfie nie pomogło zmyć gorzkiego posmaku osiadłego na słodkim, różowym torciku ego dziewczyny. „Lambadziaro”… Dżesika tego tak nie zostawi! Niewiele czasu jej zostało do wakacji, lecz jeszcze zdąży rozsiać w szkole kilka plotek o Janku. Powie… O, powie, że nakryła Janka, jak harcował z Włodzimierzem, kiedy został sam w chłopięcej szatni. L.O.L., pikantnie, rękodzieło w szkole, ale będzie afera…

 Dżesika pisnęła, kiedy tuż przed oczami dziewczyny przeleciał świetlik. Paskudne owady, niby ładnie świeciły, ale wyglądały jak te robaki ze szczypawkami, co nieraz dreptają w łazience. Tyle że świetlikom dupa świeciła… Fuj!

Dziewczyna pochwyciła jedyny oręż – różowy, futrzany kapeć. Przyczaiła się niczym kot, śledziła zielonymi, nieco tępawymi oczami lot świetlika, a gdy ten przysiadł na stoliku nocnym, Dżesika pacnęła robala kapciem. I po sprawie. Ciekawe, czy mocno ubrudziła sobie kap…

– Coś ty zrobiła, dziewczyno?! – dobiegło od strony okna.

Zaskoczona Dżesika zwaliła się na podłogę, za nią potoczyła się lawina pluszaków. Krzyknęła krótko. Na więcej nie starczyło jej odwagi.

Na parapecie stał chłopiec w wieku Dżesiki. Z zielonego stroju sypał się migoczący kurz, jak brokat osiadał na framudze okna. Strzecha rudych włosów zdawała się płonąć, a piegatą twarz wykrzywiał grymas niedowierzania i złości.

– Głupia dziewucho… – wydusił chłopiec. – Zabiłaś Dzwoneczka!

Dżesika spojrzała na podeszwę kapcia. Przyczepiona do niej plama z pewnością nie była rozkwaszonym na dżem robakiem. Dziewczyna rzuciła kapciem w stronę okna, lecz nie strąciła włamywacza. Chłopak pochwycił but, zdrapał z niego „robala”. Następnie, nie poruszając ani jednym mięśniem, zeskoczył z parapetu… Nie, nie zeskoczył!

Sfrunął.

– Co… Kim ty… jak… Co… – bełkotała Dżesika, odsuwając się pod ścianę.

– Wróżka żyje. Masz szczęście – powiedział rudzielec, spode łba zerkając na Dżesikę. – Choć solidnie ją sponiewierało.

– Kim ty, kurwa, jesteś?!

Chłopiec skłonił się. Na futrzany dywan posypał się brokat.

– Piotruś Pan. Szukam swojego cienia. Ktoś zrobił mi psikusa i…

– Co ty pierdolisz? – pojękiwała Dżesika. – Wynoś się… Wynoś się z mojego pokoju!

Piotruś rozejrzał się. Zmarszczył nos, oglądając ścianę pełną autoportretów Dżesiki, które między sobą różniły się tylko wyzierającym tu i tam kawałkiem tła. Wszędzie tylko dzióbki, zmrużone oczka, potargane blond włosy.

Różowo-pluszowa świątynia samouwielbienia.

– Dwa razy nie mów. To jak, to nie ty zabrałaś mój cień?

– Nie – odparła machinalnie Dżesika. – Zaraz zawołam ojca…

– Po co te nerwy? To ja się powinienem denerwować. To, co zrobiłaś z Dzwoneczkiem… –  Piotruś zerknął w garść. Dzwoneczek wciąż leżała nieprzytomna.

– Czego chcesz? Jesteś złodziejem? A może gwałcicielem? Zboczeńcem! No jasne, w tych legginsach jajogniotach to tylko… Dżizas, zgwałcisz mnie!

Dziewucha rozszlochała się na całego.

– Mówiłem, Piotruś jestem, nie Dżizas. Ale widzę, że nie mam tu nic do roboty. Nawet ci na flecie nie zagram, choć dobrze byś po tym spała.

– Flecie? Czyli jednak zboczeniec!

Piotruś pokręcił głową.

– Ot, współczesne dzieciaki… Pewnie gdybym zaproponował ci lot do Nibylandii, szukałabyś drogi do niej w nawigacji? Ale nie, nie zaproponuję. Nazwałabyś mnie dla odmiany porywaczem.

Nagle jakaś iskierka pomyślunku na moment rozjaśniła spojrzenie Dżesiki. Nastolatka porwała telefon, odpaliła aparat i pstryknęła zdjęcie intruzowi.

– Ha! – zawołała. – Teraz cię mam. Wysyłam zdjęcie do matki, z podpisem… „to mój… porywacz, pszekażcie”…

– “Przekażcie” przez “r-z” – poprawił Piotruś, nawet nie patrząc na Dżesikę i jej telefon.

Dziewczyna usunęła błędne słowo.

– „pszekarzcie zdjęcie… policji”.

Kciuk dziewczyny zawisł nad ekranem.

– Ciurlaj dropsa, tranzystorze! – rzuciła z tryumfem. – Wynoś się, to nie wyślę.

Ciężkie westchnienie uniosło ramiona rudowłosego chłopca. Piotruś podszedł do Dżesiki, nachylił się nad nią. Pokręcił głową.

– Aleś ty pusta. Pusta jak dzban. Cały twój świat istnieje tylko na twojej dłoni. – Wskazał ruchem podbródka świecący ekran telefonu. – Cały świat… I ty.

Palec Piotrusia uderzył w ekran, prosto w przycisk wysyłania wiadomości. Nad telefonem uniosła się migocząca mgiełka… Zepsuł, skurwiel! Wysadził jej telefon!

Wrzask Dżesiki wstrząsnął różowym pokoikiem. Pluszowy flaming schował dziób pod skrzydło, a dwa jednorożce pogalopowały pod łóżko, postukując tęczowymi kopytkami. Dywan zamienił się w żywe, dygoczące ze strachu stworzenie. Nawet liczne Dżesiki ze sweet fotek na ścianie wykrzywiły dzióbki w wyrazie skrajnej grozy. Zatańczył kryształkowy żyrandol.

– Wynoś się! – wrzeszczała Dżesika. – Wynoś się, wynośsię, wynosię, wynosię…

Ciskała w Piotrusia Pana czym się dało. Chłopiec oberwał zeszytem od chemii, piórnikiem, drugim kapciem, poduszką. Wzbił się pod sufit, krążył wokół żyrandola, unikając ostrzału. Nim dopadł do okna, oberwał jeszcze różową świnką skarbonką. Na ziemię posypały się drobniaki.

– Dżesi, co ty odpierdzielasz?!

Dżesika urwała dziki skowyt. W drzwiach pokoju stał ojciec w dresie i czarnym podkoszulku. Srebrny łańcuszek na jego byczym karku połyskiwał w świetle lampy.

– Bo… bo tu… – jąkała dziewczyna, trwożliwie zerkając na okno.

Ojciec krytycznym okiem obejrzał pokój, który wyglądał jak po przejściu różowego tornada.

– Anka, cho no tu! Robota dla ciebie – zawołał w głąb mieszkania. –  Ja się nie znam na tych napięciach i miesiączkach.

Do pokoju wkroczyła matka.

– Dziecko, co ty się tak wydzierasz po nocach?!

– Mamo… Mamo, t-t-tu był ktoś, chciał mnie zgwałcić, gadał o flecie, o dzwonach, chciał mnie porwać…

– Kędy wlazł? Przez okno? Na trzecie piętro?

– Wleciał, miał taki magiczny pył… Nie wiem! Dżizas, to był zboczeniec! Sprawdź telefon! Wysłał ci zdjęcie…

– On mi? – zapytała matka.

– Tak, z mojego telefonu!

Matka próbowała ocenić, czy Dżesika przyćpała, czy wydudliła ojcową wódkę, która została z zeszłotygodniowych imienin starego. Posłusznie jednak wyciągnęła z kieszeni dżinsów telefon, popikała, popikała…

Zmarszczyła brwi.

– Widzisz?! – ucieszyła się Dżesika. Aż jej łzy ulgi pociekły. – Mówię prawdę! Widziałam go! Był tu, on tu…

Matka podstawiła dziewczynie pod nos swój telefon. W komunikatorze różową czcionką pyszniło się zdanie „To mój porywacz, przekażcie zdjęcie policji”. Pod nim zdjęcie, a na nim…

– Jak to? – zapytała Dżesika.

Na zdjęciu różowy, pluszowy flaming pytająco przekrzywiał w bok łebek.

I tyle.

 

Dżesika leżała, cała nakryta kołdrą. Pod bezpieczną, różową kopułą bladym światłem połyskiwał ekran smartfona. Rudy frajer nie zepsuł jej telefonu, całe szczęście… Inaczej – kaplica! Wszystkie foty, wszystkie konta na social mediach szlag by trafił. Dziewczyna przeglądała raz po raz galerię zdjęć, lecz pośród setek selfie nie znalazła zdjęcia rudowłosego chłopca w gejowskich legginsach.

Tylko fotkę pluszowego flaminga.

Po krótkim, acz kosztującym sporo intelektualnego wysiłku namyśle, Dżesika otworzyła nawigację i wbiła cel: „Nibylandia”. Wyskoczyły sale zabaw i przedszkola, rozsiane po całej Polsce. Dokąd ten chłopak chciał ją porwać…

Pluszowy flaming, Dżesika – szepnął jakiś cichy głosik w jej blond główce.

A może on tylko zhakował mi telefon?

Tak, to był haker. Następnie wyfrunął przez okno, z trzeciego piętra!

Wklepała w wyszukiwarkę hasło „Piotruś Pan”, ale żaden profil na FB czy Insta nie wyskoczył. Tylko jakaś bajka telewizyjna, linki do odcinków na YT. Nie pozostało Dżesice nic innego…

– „Halucynacje” – mamrotała, prosząc o poradę doktora Google.

No proszę. Omamy. Zwidy. Mogą być objawami choroby psychicznej, nowotorów mózgu, niewydolności wątroby…

– „Objawy guza mózgu” – drążyła dalej Dżesika, próbując postawić sobie diagnozę.

Siedzący w rogu łóżka różowy flaming jeszcze niżej zwiesił pluszowy łebek.

 

W tym samym czasie na skraju dachu siedział rudowłosy chłopiec w zielonym ubraniu. Machając nogami kilkanaście metrów nad ziemią, chuchał w złączone dłonie, szeptał, prosił, zaklinał, czarował. Szczupłymi palcami delikatnie rozprostowywał skrzydełka sponiewieranego Dzwoneczka.

– Widzisz, kochana, takie nadeszły czasy – powiedział, gdy wreszcie usłyszał cichutkie dzwonienie. – Wyobraźnia umiera. To, co na ekranach, jest o wiele ciekawsze niż własny świat, który można stworzyć w głowie. Ludzie nie wiedzą, że tego świata nikt nie zniszczy, nie podejrzy, nie ukradnie, nikt nie skomentuje złym słowem. A ten… „ekranowy światek”? Wystarczy, że mu się bateria skończy, to już nie istnieje. Klops! Klops z kapustą.

Westchnął chrapliwie, wpatrując się w migotliwą gonitwę gwiazd na niebie.

– Nie ma tu dla nas miejsca, Dzwoneczku. Wirtualny, stworzony przez kogoś innego świat bardziej fascynuje dzieciaki niż… Fuj! Co ty?! Zrzygałaś mi się na rękę? Mdlą cię moje wywody?

Dzwoneczek zadzwoniła przepraszająco, zrzucając winę za swojego pawika na wstrząs mózgu.

– Oj, biedaczko – mruknął Piotruś. Schował Dzwoneczka do kieszeni. – Wracamy do siebie. W Nibylandii życie łatwiejsze. Już wolę piratów niż współczesne dzieciaki!

Piotruś Pan zsunął się z przerdzewiałej rynny. Chwilę spadał swobodnie, śmiejąc się ze świszczącego przy uszach wiatru. Wreszcie poleciał na północ, prosto w białe, świetliste oko księżyca.

Koniec

Komentarze

Przeczytałam z przyjemnością, podobało mi się.

Co do uwag:

Można się zastanowić, czy moralizatorstwo Piotrusia tu pasuje, mi jakby zgrzyta:

Już wolę piratów niż współczesne dzieciaki!

Początek, długi, drobiazgowy, ale tylko pozornie przedstawiający bohaterkę. Nie wchodzisz jej do głowy, nie wiemy, co ona myśli, kiedy patrzy na różowe plusze, jej paskudny charakter objawia się o wiele, wiele dalej. A mógłby zaskoczyć czytelnika już od razu.

 

Najlepiej napisana scena i najciekawsza to ta z Piotrusiem i Dzwoneczkiem na dachu :)

Pozdrawiam!

Hej :) 

Rozumiem zamysł tekstu i co tu chciałaś osiągnąć. Ogólnie taka stylistyka jest ciekawa. Mam też jednak wrażenie, że z taką dosadnością trzeba bardzo uważać i czasem było tego dla mnie za dużo, za wyraziście. Tutaj też powtórzę po pierwszym komentarzu, że może to moralizatorstwo Piotrusia nie było potrzebne, bo już samo takie wyraźne przerysowanie rzeczywistości sprawia, że czytelnik dokładnie wie co próbujesz przekazać.

Osobiście lubię teksty prześmiewcze, coś w tym stylu, kiedy ktoś pisze bez takiej spiny, także chętnie coś jeszcze Twojego poczytam.

Dziękuję za przeczytanie opowiadania, komentarze i uwagi. Celowo przerwałam monolog Piotrusia "dzwonkowym pawikiem". Ot, tak żeby trochę zepsuć ten moralizatorski ton ;)

Celowo przerwałam monolog Piotrusia "dzwonkowym pawikiem". Ot, tak żeby trochę zepsuć ten moralizatorski ton ;)

I dobrze to wyszło :)

Zastanawiam się, dlaczego że Piotruś Pan nawiedził Dżesikę i czego spodziewał się po tej wizycie.

Czytało się całkiem nieźle, ale nie bardzo wiem, MarBac, co miałaś nadzieję opowiedzieć…

 

za­mie­ni­ła t-shirt na ró­żo­wy… ―> …za­mie­ni­ła T-shirt na ró­żo­wy

 

po­ło­ży­ła się na brzu­chu. Od­po­wied­nio uło­ży­ła kieł­ku­ją­cy biust… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Może: …po­ło­ży­ła się na brzu­chu. Od­po­wied­nio eksponując/ prezentując kieł­ku­ją­cy biust…

 

za­sko­czył ją z nie­nac­ka. ―> Co to jest nienacek?

A może miało być: …za­sko­czył ją znie­nac­ka.

 

Dziew­czy­na po­chwy­ci­ła je­dy­ny oręż – ró­żo­we­go, fu­trza­ne­go kap­cia. ―> Dziew­czy­na po­chwy­ci­ła je­dy­ny oręż – ró­żo­wy, fu­trza­ny kap­eć.

 

Dzwo­ne­czek wciąż leżał nie­przy­tom­ny… ―> Chyba: Dzwo­ne­czek wciąż leżała nie­przy­tom­na

 

Wy­sy­łam zdję­cie do matki z pod­pi­sem… ―> Jak wygląda matka z podpisem?

A może: Wy­sy­łam zdję­cie do matki, z pod­pi­sem

 

Dzwo­ne­czek za­dzwo­nił prze­pra­sza­ją­co… ―> Dzwo­ne­czek za­dzwo­niła prze­pra­sza­ją­co

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, regulatorzy, za poprawki – "nienacek", mój nowy ulubiony babukol ;) Dlaczego Piotruś odwiedził Dżesikę? – taki mój eksperyment przenoszący starą bajkę do współczesności. Czy ma rację bytu w tych czasach, kiedy dzieciaków nie można niczym zaskoczyć? Jak zareagował by współczesny "smartfonotłuk"? Czy dzieciaki dorastające z telefonem w ręku mają jeszcze wyobraźnię? To chyba chciałam "opowiedzieć" ( byłam na warsztatach, na których dowiedziałam się, w jakim stopniu nadużywanie przez nawet ledwo kilkuletnie dzieci telefonów wpływa na rozwój wyobraźni przestrzennej, rozwiązywanie problemów, myślenie abstrakcyjne itp)

Tak też sobie myślałam, MarBac, że Twoim zamiarem było pokazanie współczesnej nastolatki. Jednak pewności nie miałam, bo nie mam żadnego kontaktu z młodzieżą w tym wieku.

Nienacka stworzyłaś sama, więc pozwól że wspomnę, jak to kiedyś dość długo czekałam na przystanku z pięcioletnim bratankiem, a ten w pewnej chwili zapytał:

– Ciociu, kiedy przyjedzie ten autobus?

– Niebawem – odpowiedziałam.

– A co to jest niebaw? – zapytał zaciekawiony.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:) ja w dzieciństwie zastanawiałam się, czy istnieje "tylne czoło" – podczas procesji Bożego Ciała śpiewano " stańmy wszyscy pięknym kołem i uderzmy PRZEDNIM czołem" :)))

Dzieci, nie znając pewnych pojęć i znaczenia niektórych słów, słyszą i rozumieją je całkiem po swojemu. Często bardzo zabawnie. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cóż, do mnie niestety nie przemówiło. Czytało się nieźle, ale nie znalazłam tu niczego odkrywczego. Jako tekst rozrywkowy – całkiem ok. :)

SaraWinter, u mnie zawsze na pierwszym miejscu rozrywka – wieszcz ze mnie żaden, przyszła Szymborska też nie ;) Ot, chcę Was trochę rozerwać, może i rozweselić w tych parszywych czasach. Odkrywczość zostawiam przyszłym noblistom, ja jestem grafoman :)) Dziękuję za przeczytanie opowiadanka!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję, Anet :)

Nowa Fantastyka