- Opowiadanie: Draconis - W czerwieni ukojenie

W czerwieni ukojenie

Dziękuję, Primagenie. :}

Hasło: parusetstronicowy absmak.

Z doskoku.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

W czerwieni ukojenie

W kadziach pływają martwe ciała, blade i nabrzmiałe. Spoglądam na nie beznamiętnie i odwracam wzrok na V., która wrzuca do środka następnego truposza do reszty. Poruszam delikatnie palcami, kierując jej ruchami.

Nie możemy sobie pozwolić na utratę zbyt dużej ilości krwi.

Część z marionetek rozpada się na skinienie mojej ręki – towarzyszy temu słodko-gorzki zapach oraz ciepło, które zawsze odbieram jako skwar, oddech piekła na mym karku. Staram się go zignorować i przemierzam szybkim krokiem pomieszczenie. W  kadziach zaczyna bulgotać.

Korpusy z mlaśnięciem mieszają się w nich, tracąc swój kształt. Powstaje breja, która unosi się ponad krawędzie. Formują się z niej ciała kobiece; mają wszystko, oprócz głów.

Otwieram szafę z palisandru i napotykam karcące spojrzenia umarłych.

 

*

 

Och, Buenos Aires – miasto, przy którym Nowy Jork wydał mi się śpiący i ociężały – teraz, pod nocnym niebem, rozkwita jak lilia.

Czuję zapach palonego węgla drzewnego, cygar oraz perfum. Ostre akordy wygrywane na gitarze przez Hiszpanów i Włochów na białawych schodkach domu rozbrzmiewają po całym la Boca, podobnie jak ich śmiechy – nawet gdy ginę w tłumie imigrantów, wciąż je słyszę.

W chwili, gdy czerwień sukni miga mi w masie porteños, uśmiecham się kącikami warg i przyspieszam kroku.

1.

 

Cicho, ciemno i ciepło.

Słychać oddechy stłoczonych tu ludzi, bzyczenie muchy oraz chlupot kołysanego Catalba Malbec w kieliszku kobiety siedzącej przy barze. Wygląda pięknie, odziana cała w biel.

Rozlegają się leniwie tony pianina.

Na środek wychodzi tancerka w pomarańczowo-żółtej sukni – staje nieco pewniej na nogach, a wówczas w jej rozcięciu widzę piękne, umięśnione udo, zaś nieco wyżej wytatuowane skrzypce. Patrzę na wspaniałą V. i czekam, kto odważy się z nią zatańczyć.

Wycieram kolejny kieliszek i obserwuję uważnie moją laleczkę, moją Ángelę wchodzącą w męskim garniturze na parkiet. Rozglądam się po sali. Rozpoznaję niektóre osoby z wyższych sfer; na ten widok wzdycham cicho i poruszam palcami. Kelnerki zmieniają pozycję, omijają ich stoliki.

Marionetka tańczy w tym czasie zwinnie jak żmija, wpasowując się w takt skrzypiec, pianina oraz nieco piskliwe tony bandoneonów. Nie myli kroków do momentu, gdy decyduje się musnąć ustami odsłonięty kark tancerki – ta w odpowiedzi odchyla głowę.

Gasną światła, sala pogrąża się w ciemnościach. Słychać ciche westchnienie.

Dopiero kiedy znowu robi się jasno, nie widzę tańczących ani muzykantów. Zniknęli. Rozglądam się po sali i dostrzegam skrawek czerwonej sukni przy tylnym wyjściu; na ten obrazek wychodzę zza baru i zmierzam w tamtym kierunku.

Sprawnie wydaję dziewczętom rozkazy na odchodne i rzucam okiem w stronę skrytej w cieniach arystokracji. Mają sfinksowe twarze, posągowe rysy – lecz ich krew? Czy jest choć trochę szlachetniejsza od tych wszystkich tutaj, którzy nie mają rodzin?

Szum wiatru w uszach oraz huk fal o brzeg sprawia, że oddycham spokojniej, jakoś tak luźniej. Zawsze wychodząc z niebieskiej tancbudy czuję, jakby ktoś zdjął mi z barków ból oraz wyrzuty sumienia.

Rozglądam się po parkingu i dopiero po chwili w oparach wieczornej mgły dostrzegam zarysy ukochanej sylwetki. Ma na ramionach kaszmirowy szal; obejmuję ją, a ona wtedy przeszywa mnie spojrzeniem lapis lazuli, roztaczając wokół siebie zapach zgniłych malin, pomarańczy oraz dymu.

Wszystko to nie powinno być afrodyzjakiem, a działa.

Bierze mnie za ręce.

Jest chłodna.

Czuję silny zapach sardynek, wina i soli morskiej.

Nad nami śpiewają mewy; ich skrzek przypomina huk fal i łamanie krokwi, zdzieranie materiału. Potem do moich uszu dolatuje fado, śpiewane głosami kobiet tęskniącymi za swoimi żeglarzami, którzy, być może, utonęli w morzu.

W naszych głosach słyszę go również.

Noc staje się cieplejsza, a niebo bardziej rozgwieżdżone – oglądamy je, leżąc na masce samochodu i uśmiechamy się. Powoli przysypiam, gdy budzi mnie jej mała dłoń na policzku. Lekkim ruchem wskazuje mi budynki w oddali.

Dopiero po chwili dostrzegam ciemne kształty przed nimi, rozpływające się jakby w powietrzu. W blasku księżyca widzę jedynie, że cztery osoby, muzykanci i moje tancerki, próbują wejść do najbliższego domu. Wstaję niezgrabnie i odbieram koszulę z rąk mojej Czerwieni. Kobieta patrzy z czułością i rozpływa się w powietrzu.

Wraca do oceanu, który mi ją zabrał.

2.

 

Moje tancerki przyciągają wzrok w przygaszonym świetle bocznych lamp. Pachną dziwną mieszanką nafty, węgla drzewnego i ziół – chodzą między stolikami, chylą się ku gościom i uśmiechają pięknie.

Powoli całe pomieszczenie wypełnia się leniwie wonią, która przyprawia mnie o ciarki – zakładam maskę na twarz i obserwuję zza lady siedzących przy mahoniowych stolikach klientów. Głosy ich są coraz wyższe, bardziej piskliwie – niektórzy czerwienią się ze śmiechu.

Mają półprzytomne spojrzenia i nerwowe, szybkie ruchy. Jeden z mężczyzn zrywa się z krzesła, głośno coś krzyczy do swego towarzysza; im głośniej krzyczy, tym mniej zrozumiałe stają się jego słowa i ich sens.

Kelnerka pojawia się za nim i dotyka jego barku, łagodnie uśmiecha się i prosi, by za nią poszedł. Odprowadzam ich spojrzeniem aż do tylnych drzwi.

Zapachy w lokum nabierają siły.

Pozostałe moje dziewczyny krążą między gośćmi niczym jaguary, a następnie wyprowadzają niektórych na zewnątrz. Nieliczni pozostają, część zbiera się do wyjścia; przy barze zostaje jedna kobieta, odziana w biel.

W dłoni trzyma kieliszek niedokończonego Fernet Brancy. Spoglądam na nią z zaciekawieniem, wydaje mi się znajoma. Wrażenie potęguje się, gdy również zerka na mnie. Uśmiecha się, a wtedy zyskuję pewną pewność, że ona wie o wszystkim.

I mimo to pozwala się zabrać kelnerce na zewnątrz.

 

3.

 

Skwar jest jak z piekieł.

Wydobywa się ze ścian, podłogi, mebli i okien, przez które leniwie sączy się światło. Powoli wstaję, głowę mam obolałą, jakbym pił całą noc. A jednak… zrobiłem coś gorszego.

Chowam twarz w dłoniach i drżę, słysząc, najpierw zagłuszone, ale narastające śpiewy – śpiewy imigrantów oraz imigrantek, zmuszonych do zarabiania na życie albo dzięki zbrodni, albo dzięki sprzedawaniu wdzięków.

W tym śpiewie tkwi, jak drzazga w palcu, żal, gniew i bezradność.

Patrzę na kalendarz. W tym zresztą też to tkwi, myślę i skreślam kolejny dzień na czerwono. Biorę do ręki opasły, parusetstronicowy dziennik, w którym zapisywaliśmy wspólnie wspomnienia; mimo upływu dni, nie przeczytałem ich. Nie pozwalał mi na to żal, że wtedy – tego jednego dnia – pozwoliłem jej wypłynąć.

Omijam więc te fragmenty i wlepiam wzrok w krzywe pismo. Doszukuję się w nim nazwisk i liczb – następnie robię listę. Sprawdzam, ile potrzeba jeszcze krwi, aby przyzwać Czerwień.

Uśmiecham się. Skwar nieco łagodnieje.

Gdyby było trzeba, poświęciłbym więcej tych ludzi; potomków imigrantów, którzy zmierzając do Buenos Aires wierzyli, że spotka ich lepszy los i rozpoczną wszystko od nowa.

Odsuwam się od biurka, odkładam pióro i wstaję. Wyglądam przez okno na ulicę i spacerujące tam osoby. 

Tylko że rzeczywistość zmusiła tych ludzi do prostytucji, kradzieży i morderstw. Gdzie tu lepszy los?

Przypominam sobie burdel, do którego parę lat temu po raz pierwszy wszedłem, kierowany ciekawością. Chciałem zobaczyć na własne oczy tango, urodzone w domach publicznych i podrzędnych lokalach; to dziecko-przybłędę, pozwalające rodzicom na ucieczkę od rzeczywistości.

I ten taniec, jaki wówczas ujrzałem, faktycznie – zgodnie z tym, co stwierdził Enrique Santos Discépolo – mogłem określić jako smutną myśl, którą się tańczy. Zastygam na moment nad biurkiem. A jeśli to jest to, co przyciąga moje arystokratyczne Sfinksy?

 

*

 

Pokój tchnie coraz bardziej kurzem, popiołem i starą, zwierzęcą miłością.

Powoli zapach i śpiewy przybierają na sile. Sprawiają, że upadam z krzesła i zaczynam się wić. Przykładam dłonie do uszu, przyciskam je z całej siły – i wtedy wszystko niknie, jakby ktoś wywietrzył całe pomieszczenie, a muzyków zabił. Podnoszę wzrok i napotykam niewinne spojrzenie kobiety w bieli.

To spojrzenie…

Przypomina mi spojrzenie małej dziewczynki, którą kiedyś widziałem bawiącą się na cmentarzu la Chacarita. Ujrzawszy mnie, podbiegła. Dała zgniłą mburucyę, co wywołało we mnie początkowo absmak, ale potem, w miarę świergotu dzieciaka, doceniłem ten gest – oczy malutkiej, otoczone sińcami, rozweseliły się na moment.

Dziewczynka była urocza i bardzo, bardzo chuda – przemoczony płaszczyk, dziurawy zresztą, od październikowego deszczu, zwisał na niej. Dałem dziecku parę pesos na przeżycie i powiedziałem… Przełykam ślinę, drżę cały, a skwar powraca potężniejszy.

 

*

 

Trzy niewysokie budynki są wyblakłe pod osłoną nocy; podchodzę do środkowego z nich. Zwracam uwagę na łuszczący się, zielonkawy tynk. Drzwi skrzypią lekko; zawiasy są już – bądź co bądź – wysłużone. Zapamiętuję ten fakt i przekraczam próg.

Opatula mnie zapach etanolu i zgnilizny.

Kadzie są ponownie wypełnione, niektóre kończyny walają się po podłodze – wrzucam je ponownie do balii. Nagle w plecy kłuje mnie czyjś wzrok; odwracam się powoli i napotykam niewinne spojrzenie dziewczynki w bieli.

Podchodzę do basenu i unoszę głowę, przyglądam się uważnie – tak, to ta dziewczynka, ta której pozwoliłem kiedyś przychodzić do lokalu i chronić się przed matką i losem. Oczy lekko zachodzą mi mgłą. Wzdycham i wrzucam czerep z powrotem do zbiornika. Kiedy przyjdzie czas, zleje się z innymi tkankami i wspomnienie o niej zniknie.

Przechodzę do zbiornika z krwią, przyzywam swe marionetki i ruchami rąk rozstawiam je wokół.

Mają na sobie długie płaszcze oraz zasłonięte kapturami twarze; ręce wznoszą nad głowy, a oczy rozbłyskują im czerwienią – do cieczy dodają różne substancje i zaczynają modlić się moimi słowami. W miarę trwania Przyzwania, coraz silniej napływa do mnie zapach zgniłych malin, pomarańczy oraz dymu. Posoka wrze i paruje.

Wyrzut sumienia przestaje mnie dręczyć, a towarzyszący mu skwar powoli przemija. Ponownie mogę swobodnie oddychać oraz rozkoszować się zimnem na twarzy – otwieram powieki i wychodzę na zewnątrz.

Tam czeka na mnie moja Czerwień.

 

4.

 

Ukochana uśmiecha się do mnie najpiękniej na świecie, zdejmując mi z barków ciężar wyrzutów sumienia oraz śmierci, jaką ponieśli wszyscy ci ludzie – za dotyk jej ramion, dłoni, ciała oraz nieziemski zapach.

Obejmuje mnie i wówczas całe zło oraz bezwzględność wyparowują z mojej duszy. Ponownie czuję witalność, radość, szczęście.

To moja królowa.

Moje tango.

 

Koniec

Komentarze

Fabularnie i koncepcyjnie, przyznam, trochę się gubiłam, ale to weird, więc takie prawo gatunku. Na plus za to nastrój, umiejętne wykorzystanie realiów świata, ciekawe pogranie lubianym w gatunku konceptem władcy marionetek i bardzo porządne wykonanie. Biblioteka, znaczy. 

ninedin.home.blog

Ninedin, cieszę się, że generalnie opko ma więcej plusów dodatnich niż plusów ujemnych. Dziękuję za komentarz. ;)

Podobnie jak ninedin, odrobinę gdzieniegdzie czułam się zagubiona, ale wydaje mi się, że ogólny sens opowiadania złapałam. Na plus bardzo dobre wykonanie i nastrój – w niewiele ponad 10k zdołałaś zmieścić wiele wydarzeń, miejsc i charakterystycznych dla Buenos smaczków.

Również zgłaszam do biblioteki :)

 

Powodzenia w konkursie!

Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne

Sy, dziękuję serdecznie za komentarz i przeczytanie! 

uśmiecham się kącikami warg

Jakoś niezręcznie zabrzmiał mi ten zwrot, ale możliwe, że to subiektywne. 

 

zgodnie z tym, co stwierdził Enrique Santos Discépolo

Cytat wszystko zamienił mi w tę czcionkę – chodziło mi to, czemu to nazwisko zapisane jest akurat kursywą? W ogóle wiele nazw zapisanych jest kursywą – rozumiem, że miały zaznaczać obce słowo (np. fado, to akurat rozumiem), ale w przypadku nazwisk czy nazw miejsc wygląda to dość dziwnie. Tym bardziej, że np. la Boca zapisana jest zwyczajnie.

 

Ciekawy koncept. Przyznam szczerze, że na początku trudno było mi wejść w tekst, styl miejscami wydawał mi się nieco zbyt pretensjonalny, złożone opisy zapachów budziły lekkie skonfundowanie. Może po prostu nie moje klimaty. Jednak nawet mimo to, Buenos Aires zostało opisane naprawdę sugestywnie, rzeczywiście czuć jego kolory, zapachy, unikalną atmosferę. Pięknie wpleciony motyw tanga, a przy końcówce przeszły mnie lekkie ciarki. Więc generalnie na plus. 

Podobało mi się. Tango i gorąca miłość, która nie cofnie się przed niczym ;) Sugestywny początek, który wyjaśnia późniejsze zachowania marionetek. Pięknie oddany latynoski klimat, prawie czułam, jakbym się znalazła w jakiejś tancbudzie w Buenos Aires.

Kliczek :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Artemisia, dziękuję za komentarz i uwagę w kwestii tej czcionki. Przejrzę i pomyślę. Dzięki jeszcze raz. ;)

 

Irko, dziękuję za komentarz!  

Żonglerko, dzięki za obrazek. :3

Motyw marionetek nienowy, ale w połączeniu z latynoskim tłem wypadł ciekawie. Napisane ładnie, sugestywnie, klimat Argentyny też mi się podobał. Ale jak dla mnie zbyt niejasne fabularnie. Nawet jeśli owa Czerwień miała pozostać tajemnicza, niedopowiedziana, to brakuje mi tu punktu zaczepienia, czegoś bardziej ludzkiego, a mniej poetycko-onirycznego. Na przykład bohatera, z którym mógłbym się utożsamić albo coś do niego poczuć. Nie pomaga też konstrukcja: najpierw rozdzielasz fragmenty gwiazdkami, potem je numerujesz, potem znowu gwiazdki. To celowy zabieg? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Fun

Nawet jeśli owa Czerwień miała pozostać tajemnicza, niedopowiedziana, to brakuje mi tu punktu zaczepienia, czegoś bardziej ludzkiego, a mniej poetycko-onirycznego.

ona do pewnego stopnia jest dopowiedziana. Ludzka, może mocno między wierszami, ale jest tęsknota. Ta przeplatanka gwiazdkowo-numerowa celowa. Coś na zasadzie wybijania rytmu. W kwestii bohatera – cóż, kusiło mnie dopisanie jednej sceny, ale było ryzyko, że wyszłaby nielogiczna z powodu pośpiechu.

Dzięki za komentarz. 

Podobały mi się zdania, narracja i konstrukcja tego tekstu. Jest pewien klimat i tajemniczość. Muszę się jednak przyznać, że chyba nie do końca mogłem zrozumieć co się tak naprawdę w tym tekście dzieje :) Ale to może po prostu ja nie jestem domyślny :)

Edwardzie, dziękuję Ci za przeczytanie i komentarz. 

Nieźle się czytało :)

Przynoszę radość :)

Anet, dzięki za komentarz. ;}

Jest klimat, jest jasny dla czytelnika motyw miłości, która za wszelką cenę chce trwać nawet przekraczając granice śmierci, są ładne zdania, są mroczne marionetki.

Brakuje mi jednak czegoś, co mnie zahaczy, jakiegoś współodczuwania: nie wiem, czy kibicuję protagoniście, czy też obserwuję ze zgrozą jego poczynania. Ofiary są mi obojętne. Marionetki są mi obojętne. 

 

Dziękuję za lekturę!

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Czas na słowo ode mnie.

Całościowo tekścik zdecydowanie na plus. W niewielkiej objętości ujęłaś ciekawy pomysł, duszną atmosferę, a całość okrasiłaś orientalnym settingiem. Czuć, że historia jest bogatsza, że nie wszystko zostało przekazane poprzez to opko. Czy to jednak źle? Niekoniecznie – zostało samo mięso, a historia nie nudzi.

Ostała się pewna zagadkowość, jednak zrzucam ją na karb gatunku. Nie wszystko w fantastyce musi być oczywiste i klarowne. Nie wszystko musi być perfekcyjnie oparte na otaczającej nas rzeczywistości.

Warsztatowo też wyszło dobrze. Połączenie poetyki i lekkości zdań. Czyta się dobrze.

Na minus – zakotwiczenie tematu i, może, przesadny dystans narratora. Coś w tym jest, co pisze Psycho ze współodczuwaniem, chociaż… zdaje mi się to zarazem nieco subiektywne. Brak opinii narratora i określenia tonu zwiększa uniwersalność.

Ode mię – stempel jakości.

 

Dobra robota :>

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Tekst ma niesamowitą atmosferę, która wciąga w tę nie do końca jasną historię, jakby zapis marzenia sennego. Ale czyjego? Bo chyba narrator patrzy na ten fantastyczny świat troszkę z boku. Moja drobna sugestia byłaby taka, dorzucić troszkę realniejszych, bardziej namacalnych i uchwytnych opisów. Aczkolwiek poetyckość tego tekstu ma swój niewątpliwy urok.

PsychoFish, dziękuję za przeczytanie i komentarz. Rozumiem, że czegoś zabrakło. 

Primagen, dzięki za komentarz. ^^

Oirdrin, dziękuję za przeczytanie i za sugestię; przyda się. ;)

Draconis, stworzyłaś bardzo klimaryczne opowiadanie. Czytałam z przyjemnością. Podoba mi się jak zestawiasz skwar i zimno z odczuciami bohatera. Pozdrawiam

Olciatko, dziękuję za komentarz. Fajnie, że  spodobały Ci niektóre elementy i klimat. ;)

 

Bardzo ładne i nastrojowe, technicznie dopracowane (ukąsiła mnie tylko aliteracja w „poruszam delikatnie palcami, kierując jej ruchami”, oprócz tego raczej nie rzuciło mi się w oczy nic zdrożnego), moim zdaniem raczej oniryczne aniżeli horrorowo-weirdne. W świetny, nienachalny sposób odmalowujesz argentyński setting, sięgając po drobne elementy, z których składa się większa treść: nazwiska, lokalizacje, taniec, nazwy wina. To wszystko rewelacyjnie podbija immersję i sprawia, że przez tekst dosłownie śmignęłam. Parusetnicowy absmak także został tu wmanipulowany w taki sposób, że jego brak może nie postawiłby całej tej fabuły na głowie, ale z pewnością pozbawiłby ją części sensu. Wobec tego uznaję hasło konkursowe za zrealizowane (acz z chęcią poczułabym więcej tego absmaku narratora).

Co się zaś samej fabuły tyczy – nasunęło mi się jedno spostrzeżenie; nie tyle uwaga krytyczna, co raczej spostrzeżenie (odniesione dwukrotnie, bo wróciłam do tego opowiadania). Akcja wydaje się być szczątkowa, rozmyta w nastrojowym opisie. Trochę tak, jakbyś wymyśliła ten tekst tuż przed deadline i miała w głowie raczej zarys wrażenia, jakie chciałaś wywołać, zamiast określonej ścieżki fabularnej. Miałaś motywy, od których chciałaś wyjść (czerwień-tango, Buenos Aires, absmak), i pojęcie odnośnie tego, jaki nastrój, klimat ma wybrzmiewać z utworu, ale zabrakło Ci czasu, żeby to wszystko okrzepło, skrystalizowało się w konkretną ścieżkę fabularną. Załatwiłaś sprawę, kamuflując rzecz naprawdę gustownym opisem, więc nie czuję się oszukana, ale i z chęcią przeczytałabym pełną wersję tego tekstu – utrzymanego w tym klimacie, z tym smakiem języka, ale i konkretniejszą fabułą.

Podoba mi się konkretna beznamiętność i bezwzględność narratora. Kadź z bulgoczącymi trupami jest jednocześnie obrzydliwa, i turpistycznie elegancka. Budujesz wielowymiarowy świat, przebierając tylko w niektórych jego elementach – słodkogorzkie zapachy i rozkwitające kształty, doprawiająca wszystko czewień, która wygląda, pachnie, prowokuje, rani i nadaje poetyckości.

"Skwar jest jak z piekieł. Wydobywa się ze ścian, podłogi, mebli i okien, przez które leniwie sączy się światło"

Umiejętnie sączysz emocje. Sama końcówka jest ładnie dozowana, jak wiersz.

Dziennik jest najbardziej realnym elementem tekstu, konkretną kotwicą, wcale nie banalną.

 

Tekst to faktycznie afrodyzjak. Jego długość sprawia, że historia sama przypomina wycinek z dziennika, jakby było coś więcej na jego kartach, lecz czytelnik jest zbyt otępiały tym orientalnym dance macabre, by domagać się fabularnego więcej. Taka forma jest zrozumiała, jednak w konkursie można było zaryzykować więcej. Poszczególne scenki nieco się piętrzą, nachodzą na siebie (knajpa, burdel, laleczki, dziewczynka), misja upojonego Czerwienią narratora jest wyraźna, lecz niezrozumiała. Odrealnienie jego myśli i celu jak najbardziej mi się podoba, choć brakuje mi jego tożsamości, bym mogła odrealnić się razem z nim.

 

Dziękuję za udział w konkursie!

Trochę tak, jakbyś wymyśliła ten tekst tuż przed deadline

 

Trafiłaś, Wiktorio

Generalnie tekst był pisany i poprawiany na gorąco ostatniego dnia. 

Ech, gdzieś powyżej napisałam, że miałam pomysł na jeszcze jedną scenę (możliwe, że nieco by rozwiała oniryczny obraz i usadziła mocniej całą historię), niemniej, miałam pewne wątpliwości, czy ją dorzucać, bo zostało mi – jak kojarzę – jakieś pół godzinki przed końcem, a efektem tego mógł być większy burdello niż ten znajdujący się w tekście. 

 

Żonglerko, po Twoim komentarzu (i nie tylko), znowu odzywa się we mnie to, nad czym myślałam już dawno-dawno o tym opowiadaniu. Niemniej… ¯\_(ツ)_/¯

Dziękuję za komentarz. ;) 

Ładnie napisane, siła miłości, która odrzuca wszelkie normy też została odzwierciedlona. Przyznaję jednak rację przedmówcom, którym brakowało konkretniejszych cech u bohatera – ja też nie do końca się “zaczepiłem”. W moim odczuciu impresje nieco przeważyły tu nad fabułą, ale gdyby dało się jeszcze klikać to oczywiście też bym kliknął.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nevazie, dziękuję za przeczytanie. Hmm, a coś, w pewnym sensie, ,,zahaczyło” w tym tekście, jeśli bohater nie?

Hmmm. Bardzo zmysłowy tekst, ale nie przemówił do mnie. Nie w moim stylu – może poszło o nacisk na uczucia bohatera (i to akurat miłość, nudy), może oniryzm albo poetyckość… Nie jestem pewna.

Ale wykorzystanie zapachów interesujące.

Babska logika rządzi!

Czuć klimat i siłę uczuć. Ale z jakiegoś powodu bohater definiowany przede wszystkim siłą swoich uczuć nie okazał się dla mnie dość głęboki, żeby jego uczucia mogły mnie mocno poruszyć.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nowa Fantastyka