- Opowiadanie: brunoo - Rzecz

Rzecz

Opowiadanie napisane na konkurs Kawka z Kafką :]]]

Moje hasło: arcynudna zagłada

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Rzecz

Pewnego zwykłego, nudnego dnia, wracając do domu, Eliza zobaczyła w ogrodzie coś, czego nigdy wcześniej nie widziała.

Zawołała Mamę, która, wyjrzawszy przez okno, z niepokojem podrapała się po głowie. Eliza pobiegła do pokoju Ignacego, swojego starszego brata, który, jak co dzień, leżał na łóżku bez koszulki, pił piwo, palił trawę i oglądał kabarety. Następnie w gabinecie odnalazła Tatka – siedział na bujanym fotelu, z gazetą na kolanach i kubkiem kawy w ręce. Wszyscy razem zgromadzili się w ogrodzie w odległości kilku metrów od tajemniczej Rzeczy.

Wyglądało to tak, jakby ktoś wysypał górę gruzu na środku ich trawnika. Z tym jednak, że pojedyncze odłamki błyszczały delikatnie w promieniach słońca, tak jak szkło. Ponadto, wszystkie były zupełnie identyczne. Niewielkie fragmenty, o tym samym kształcie i rozmiarze, układały się w kolistą rozetę; świetlne refleksy powodowały tysiące optycznych złudzeń. Trudno było stwierdzić, na co tak naprawdę się patrzy. Rzecz pojawiła się znikąd.

Eliza chciała przyjrzeć jej się bliżej; jednak, gdy postąpiła krok naprzód, wyciągnięta ręka Mamy zatrzymała ją.

– Stój. Powinniśmy zaczekać…

Po kilku minutach duży van zatrzymał się na podjeździe przed domem. Eliza obserwowała, jak wysiada z niego pięciu techników ubranych w obszerne, białe kombinezony, gumowe rękawice i maski ochronne. Nie odzywali się wcale, skinęli głowami na przywitanie, gestami rozkazali oddalić się jeszcze bardziej od dziwacznego obiektu, po czym obszar wokół niego otoczyli policyjną taśmą. Kręcili się po ogrodzie jak chirurdzy przy operacyjnym stole; bez przerwy przynosili z vana nie wiadomo do czego służące narzędzia, podawali sobie nic nieprzypominające przedmioty, zabezpieczali próbki, badali okolice, fotografowali. W końcu jeden z nich podszedł do stojących z boku Elizy, Mamy, Tatka i Ignacego.

– Cóż, obawiam się, że przez jakiś czas nie będzie państwu wolno ruszyć się z domu…

– Przez jakiś czas? To znaczy jaki? – spytała Mama.

– Trudno mi powiedzieć; być może kilkanaście dni, może kilka miesięcy, a może kilka lat.

Elizie na wieść o tak długich wakacjach serce zabiło szybciej. Mama jednak nie wyglądała na zadowoloną.

– Kilka lat?! Proszę pana, ja mam pracę.

– To nakaz odgórny, pani pracodawca będzie musiał zrozumieć. Nie będzie państwu wolno uchylić drzwi nawet na centymetr, otworzyć żadnego z okien. – Mężczyzna zrobił poważną minę. – To sprawa naprawdę wielkiej wagi.

Mama opuściła głowę załamana.

– Co to jest? To coś? – zapytała.

Mężczyzna obejrzał się i chwilę obserwował pracę swoich kolegów. Podał Mamie karteczkę z numerem telefonu i powiedział, żeby dzwoniła na niego w każdej sprawie. Oddalił się i wrócił do pracy.

Eliza przyjrzała się wszystkim domownikom po kolei. Mama chowała twarz w dłoniach w geście rozpaczy, łzy ciekły jej przez palce, Ignacy z rękoma w kieszeniach kręcił się w kółko jak pingwin, Tatko zaś wydawał się być całą sprawą niezwykle zafascynowany – pogrążony w sobie, ze wzrokiem wlepionym w Rzecz, podskakiwał i klaskał jak podekscytowane dziecko, masywne krople potu lśniły na jego łysym czole.

 

Na resztę dnia Tatko zamknął się w piwnicy. Lata wstecz urządził sobie w niej pracownię, do której ostatnimi czasy zaglądał coraz rzadziej. Wszystko jednak wskazywało na to, że w najbliższych dniach sytuacja ta może ulec zmianie.

Ignacy jak zwykle bezczynnie tkwił przed telewizorem za zamkniętymi drzwiami. Mama relaksowała się na kanapie w salonie, głośno wymyślając nieobecnemu synowi, który w tym tygodniu miał znaleźć sobie pracę. Eliza cierpliwie wysłuchiwała jej lamentów, myślami była już jednak w swoim pokoju, którego okna wychodziły na ogród. Zgasiła światła i długo gapiła się na leżącą pośrodku trawnika Rzecz. Ta w świetle księżyca błyszczała jeszcze intensywniej niż za dnia.

Eliza myślała o tym, czym mógł być ten niepodobny do niczego obiekt. Przyszło jej do głowy, że stali się przedmiotem badań, że rząd przeprowadza na jej rodzinie tajemniczy eksperyment. Potem wymyśliła, że być może statek kosmiczny należący do inteligentnych stworzeń wielkości kleszczy wylądował na ich trawniku. Wiele możliwości i teorii naraz pojawiło się w jej głowie. Każda wydawała się być prawdopodobna, żadna jednak w stu procentach przekonująca.

Westchnęła. Nagle odniosła wrażenie, że coś poruszyło się w ogrodzie nieznacznie, w niedużej odległości od Rzeczy. Obserwowała uważnie i po chwili jej oczom ukazała się ciemna postać. Blady blask księżyca padł na skupioną, pełną napięcia twarz. Tatko rozejrzał się dookoła, upewniając się, że nikt go nie obserwuje, po czym przeczołgał się pod policyjną taśmą. Na czworakach, bardzo ostrożnie podszedł do Rzeczy. W jego dłoni błysnęła srebrna pęseta. Przy jej pomocy oderwał jeden świecący odłamek nieznanej materii i schował go do przezroczystego, foliowego woreczka. Przyglądał się swojej zdobyczy przez kilka sekund, drżąc z podniecenia. Wyczołgał się z powrotem, wstał i wrócił do domu.

 

Następnego dnia Eliza obudziła się po dziesiątej. Ledwie otworzywszy oczy, wyjrzała przez okno; wokół Rzeczy kręciło się pełno techników w szerokich, białych kombinezonach. Było ich znacznie więcej niż zeszłego dnia. Eliza potraktowała to jako zły omen.

Wróciła do łóżka, leżała długo i bezczynnie, nie widząc sensu wstawania. Ciężkie, duszne powietrze kotłowało się w pokoju. Zrzuciła kołdrę na podłogę i rozebrała się do naga. W końcu poczuła okropny głód.

Gdy opuściła swój pokój, od razu usłyszała krzyk Mamy, która – jak się okazało – stała pod drzwiami prowadzącymi do sypialni Ignacego, uderzając w nie raz po raz złożonym parasolem.

– Kiedy znajdziesz pracę, łajzo?! – wrzeszczała. – Słyszysz mnie?! Ścisz ten telewizor!

Podgłośnił. Widownia kabaretu wybuchła śmiechem.

– Mamo, gdzie jest Tatko? – spytała Eliza. Mama dostrzegła ją dopiero teraz.

– Siedzi od rana w piwnicy, prosił, żeby mu nie przeszkadzać. Ignacy, natychmiast otwórz drzwi!

– Yhm. Jest coś do jedzenia?

– Nie wiem, sama zobacz. Mam ci pomóc otworzyć lodówkę? Ignacy!!!

Eliza westchnęła, z nadzieją udała się w stronę kuchni. Nadzieja szybko jednak okazała się być płonna – lodówka świeciła bowiem pustkami. Gdy Mama zrezygnowała w końcu z, od początku skazanych na fiasko, prób dostania się do pokoju Ignacego, Eliza poinformowała ją o brakach w zaopatrzeniu. Mama nerwowo podrapała się po głowie; tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy, przez okno, zobaczyła Rzecz.

– Powinniśmy chyba do nich zadzwonić – stwierdziła Eliza. – Gdzie masz kartkę z numerem?

Mama zaczęła gorączkowo obmacywać kieszenie dżinsów. Zamyśliła się.

– Cholera, nie wiem – powiedziała w końcu, po czym spojrzała na Elizę przerażonym wzrokiem. Przytłumiony śmiech widowni kabaretu dotarł do nich z sypialni Ignacego.

 

– Posłuchajcie! – Mama mówiła przejętym tonem pełnym powagi – jeśli nie chcemy umrzeć w tym domu z głodu, musimy jak najszybciej odnaleźć karteczkę z numerem telefonu.

Spojrzała na siedzących przed nią Elizę oraz Ignacego, który w końcu opuścił pokój, gdy skończyło mu się piwo. Przez chwilę skupiony wzrok zatrzymała na synu.

– Jest jeszcze jedna opcja – powiedziała w końcu. – Ignacy…

Chłopak rozejrzał się na boki zmieszany. Nieuczesana grzywka opadała mu na oczy.

– Musisz zwrócić na siebie uwagę techników. Staniesz przy dużym oknie wychodzącym na ogród i zrobisz wszystko, żeby ktoś cię zauważył.

– Że co? Niby jak?

– Nie wiem, pomyśl. My z Elizą w tym czasie przeszukamy dom. Musi się udać.

– Ale…

– Czy każdy rozumie plan?

– Tak jest! – Eliza odpowiedziała błyskawicznie. Nie zamierzała ukrywać, że podział ról ją zadowalał.

Razem z Mamą ruszyły na poszukiwania małej karteczki, która mogła być dosłownie wszędzie. Zamierzały przeczesać każdy zakamarek domu, sprawdzić każdy pokój, spenetrować każdy kąt. Ignacy tymczasem stanął przed zajmującym całą ścianę oknem i próbował sprawić, żeby choć jeden z techników go dostrzegł. Wymachiwał rękami na wszystkie strony, pukał w szybę, robił pajacyki i tańczył jak cyrkowa małpa. Jego wysiłki były jednak daremne. Rzeczywistość na zewnątrz zdawała się stanowić osobny, bardzo daleki świat. Technicy o zasłoniętych maskami twarzach nie widzieli nic poza tym, co znajdowało się w ogrodzie. Krążyli dookoła Rzeczy niczym mrówki wokół mrowiska, wykonywali swoją pracę mechanicznie jak roboty. Eliza, gdy zakończyła poszukiwania, na moment przystanęła obok Ignacego i przyglądała się mu krótką chwilę. Pomyślała, że oglądając świat na zewnątrz przez tak długi czas, można zwątpić w jego realność; praca dziesiątek techników, cały ogród i Rzecz leżąca na trawniku – wszystko to było jak dziwny sen. Ignacy, pogrążony w transie, kręcił się na palcach niby baletnica, z rękoma uniesionymi nad głową. On także zdawał się być niepokojąco nieprawdziwy.

Po kilku godzinach poszukiwań i prób zwrócenia na siebie uwagi musieli w końcu dać sobie spokój. Byli zmęczeni i głodni. Długo siedzieli w ciszy naprzeciwko siebie, Mama zaczęła głośno płakać. Nikt nic nie mówił. Niespodziewanie usłyszeli hałas i nagle otworzyły się drzwi prowadzące do piwnicy. Ciężkim, zdecydowanym krokiem do salonu wszedł Tatko.

 

Eliza zadrżała.

Tatko wyglądał, jakby postradał zmysły. Stał nad nimi z wysoko uniesionymi rękoma, głośno dysząc. Jego koszulkę pokrywały ciemne plamy potu, oczy miał wielkie, dużo większe niż zwykle.

– To ewenement – mówił – że istnieć może byt, który zarówno jest żywy, jak i martwy. Który żyje i nie żyje jednocześnie.

Rozpocząwszy wywód, Tatko jakby trochę się uspokoił. Wciąż gestykulował żywo i wydawał się być przejęty, słowa wypowiadał jednak powoli, próbując brzmieć rzetelnie i wiarygodnie.

– Rzecz to niezbity dowód – kontynuował – iż życie jako takie nie jest, i nigdy nie było, domeną organizmów biologicznych. Skończyła się era istnienia zależnego od przemian fizycznych, chemicznych reakcji i procesów biologicznych! Zaczyna się nowa epoka – epoka, w której życie nie ma nic wspólnego ze śmiercią, w której śmierć…

W tym momencie Tatko zrobił pauzę. Spojrzał w stronę Elizy i Ignacego, wyciągnął przed siebie wskazujący palec. W swoich gestach przypominał klauna popisującego się przed dziećmi.

– W której śmierć – mówił dalej – staje się reliktem przeszłości, zostaje zapomniana, nie ma jej! Koniec z materią organiczną! Koniec z procesami biologicznymi, koniec z gniciem ciał, starzeniem się! Nadchodzi czas żywej materii nieorganicznej! Nadchodzi czas wolności, nasza organiczność nie będzie nas już dłużej ograniczać!

Eliza starała się cokolwiek z tego zrozumieć, przychodziło jej to z trudem. Tatko nagle wziął powietrze głęboko w płuca, jakby miał zaraz zanurzyć się pod wodę. Usiadł powoli obok Mamy, która podczas jego wywodu szlochała cały czas. Objął ją i pocieszył.

Za oknami zrobiło się ciemno. Technicy musieli odjechać w międzyczasie, w ogrodzie bowiem nie było już nikogo. Eliza, Ignacy, Mama i Tatko poszli spać głodni.

 

Tatko zniknął następnego dnia.

Tym razem Eliza obudziła się jako pierwsza. Mama spała w łóżku sama, Ignacy chrapał głośno, zagłuszając dźwięki kabaretu. Wszystkie inne pomieszczenia stały puste. Eliza – przekonana, że Tatko znów poranek spędza w pracowni – zeszła powoli do piwnicy po betonowych schodkach.

Powietrze było ciężkie i wilgotne, miała wrażenie, jakby kleiło się do jej ciała, próbowało ją osaczyć. Jedyne źródło światła stanowiła licha żarówka wisząca na nadgryzionym kablu pod sufitem. Na środku piwnicy stał podłużny, drewniany stół, na nim mieściła się skomplikowana, dziwaczna konstrukcja, na którą składały się szklane naczynia o różnych rozmiarach i kształtach. Było ich kilkanaście, wszystkie połączone ze sobą przy pomocy rozmaitych rurek, kanałów i przewodów. Konstrukcja zajmowała całą powierzchnie stołu, naczynia wypełniała ciekła substancja zdająca się być w bezustannym ruchu. Przepływała z jednego pojemnika do drugiego, zmieniając przy tym swoją barwę – metalicznie niebieski płyn nagle robił się smoliście czarny, po to by po chwili, w kolejnym naczyniu, stać się połyskujący srebrny niczym rtęć. Substancja przeobrażała się na oczach Elizy, w każdej sekundzie była inna. Ludzkie oko nie miało szans za nią nadążyć. Widok ten przywodził na myśl Rzecz; mieniącą się bez przerwy, powodującą tysiące optycznych złudzeń. Eliza przypomniała sobie słowa Tatka. O tym że coś może żyć i jednocześnie nie żyć. Zastanawiała się – czy oznaczało to, że substancja, na którą patrzyła jest żywa? Jeśli tak, to co by to miało znaczyć?

Z rozmyślań wyrwał ją hałas dobiegający z góry. Usłyszała, że ktoś otwiera prowadzące do piwnicy drzwi. Przyszło jej do głowy, że Tatko nie byłby zadowolony, gdyby zastał ją tutaj w tej chwili. Nigdy nie wyraził wprost, że wolałby, aby nikt nie odwiedzał pracowni, miała jednak poczucie, że tak właśnie było. Mimo to nie ruszyła się z miejsca. W końcu w niewyraźnym świetle żarówki ujrzała dwie postacie. Stali przed nią Mama i Ignacy.

– Eliza…

– Mamo… Gdzie jest Tatko?

 

Opuścili piwnicę i zamknęli ją na klucz. Eliza opowiedziała o nocy, podczas której widziała, jak Tatko zakradł się do ogrodu. Mama podrapała się po głowie.

– Dlatego zniknął – stwierdził Ignacy z przekonaniem. – Nie możemy wychodzić. Koniec kropka.

– Umrzemy z głodu. – Mama była pełna niepokoju.

– W końcu znajdziemy ten pieprzony numer. – W głosie Ignacego brzmiała determinacja, której Eliza nie słyszała u niego nigdy wcześniej.

– Tak? Gdzie?!

– Ty mi powiedz! To ty go wzięłaś!

– Przestańcie – wtrąciła Eliza. – Ignacy ma rację – jeśli Tatko wyszedł z własnej woli, to na pewno wróci, a jeśli stało się coś innego, to i tak nie mamy, jak mu pomóc. Musimy znaleźć karteczkę i tyle.

Mama opuściła głowę. Miała świadomość tego, że szukanie numeru telefonu jest jedyną rzeczą, która im pozostała. Wciąż jednak sprawiała wrażenie złamanej i zgorzkniałej. Eliza wiedziała, o co chodziło, znała Mamę dobrze i zdawała sobie sprawę z tego, że tym, co ją zabijało, była bezradność – nie wiedziała, gdzie jest Tatko, nie mogła nic zrobić i nie potrafiła sobie z tym poradzić.

Zbliżało się południe. Zjedli resztki czerstwego chleba z musztardą i keczupem. Oprócz tego znaleźli pół paczki płatków kukurydzianych, parę torebek herbaty i trochę kawy. Nic więcej.

Ignacy znów stał przy oknie, próbując za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę. Eliza z Mamą wciąż szukały. Każdy zakamarek domu przeczesały wielokrotnie, wywróciły każdy pokój do góry nogami, karteczki ciągle jednak nigdzie nie było.

 

Czas upływał im na nicnierobieniu. Dni mijały coraz szybciej i szybciej, a oni coraz bardziej czuli się jak chodzące trupy. Widząc, że poszukiwania nie przynoszą rezultatów, zrezygnowali z nich po jakimś czasie. Ignacy także stracił nadzieję na jakikolwiek sukces i odpuścił ślęczenie przed szybą. Technicy go nie zauważali, a on zaczynał wątpić, czy widzą w ogóle cokolwiek. Bardziej niż rozumne istoty przypominali bezmózgie maszyny zaprogramowane na przyjeżdżanie pod ich dom każdego dnia i symulowanie pracy. Eliza, Ignacy i Mama byli jakby zamknięci w szklanej kuli.

Racjonowali porcje pozostałych płatków kukurydzianych, pomimo to ubywało ich w zatrważającym tempie. Kończyły się także kawa i herbata. Powietrze zrobiło się okropnie duszne. Dom jakby się kurczył, każdy pokój z dnia na dzień był coraz mniejszy, coraz bardziej ciasny. Eliza oddałaby wszystko, żeby poczuć na ciele powiew wiatru, położyć się na trawie w ogrodzie. Nie potrafiła stwierdzić, od jak dawna są w zamknięciu.

– Technicy niedługo skończą i będziemy mogli wyjść – uspokajał Ignacy, który od czasu zniknięcia Tatka zrezygnował nawet z oglądania kabaretów. Mama nie wyglądała jednak na pocieszoną. Bezczynność doprowadzała ją do szaleństwa. Eliza widziała to po jej twarzy. Zdawała sobie sprawę, że Mama nie ma zamiaru czekać. Nie myliła się.

 

Którejś nocy Elizę zbudziły głośne hałasy dobiegające, jak jej się wydawało, z dolnego piętra. Zbiegła po schodach na wpół przytomna. Mama stała w pobliżu drzwi wyjściowych, miała na sobie buty i kurtkę. Przed nią stał Ignacy w szlafroku. Oboje byli bladzi i zdenerwowani.

– Co się dzieje? – spytała Eliza.

– Ktoś chce zrobić coś, czego nie powinien – odparł jej brat poważnym tonem. Eliza dopiero teraz zauważyła, że Mama w zaciśniętej dłoni trzyma pęk kluczy.

– Wychodzę; nie pozwolę, żebyśmy zginęli, siedząc bezczynnie na tyłkach.

– Nie zginiemy, jeśli będziemy stosować się do zaleceń. Technicy niedługo o nas pomyślą. Myślisz, że dlaczego Tata zniknął, co?! – Ignacy trząsł się cały. – Dlaczego zawsze musisz wiedzieć wszystko lepiej? Nie możesz chociaż raz posłuchać ludzi, którzy mają pojęcie o tym, co robią? Powiedzieli, że nie wolno nam wychodzić, otwierać okien. Tak?!

– Wyjdę tylko na moment. Do całodobowego sklepu za rogiem. Kupię parę rzeczy i wracam.

– Oddaj mi klucze.

Mama westchnęła ciężko.

– Nie – powiedziała zdecydowanie, po czym odwróciła się do Ignacego plecami. Ruszyła w stronę drzwi. Klucze zabrzęczały w jej dłoniach. Już wkładała jeden z nich do zamka, gdy Ignacy doskoczył do niej błyskawicznie, wyciągając spod szlafroka ciemny przedmiot. W półmroku zaspana Eliza nie widziała go dokładnie. Podeszła bliżej. Usłyszała brzęk upadających na podłogę kluczy i zobaczyła, jak Mama obraca się powoli i widzi wycelowany w siebie pistolet w dłoni własnego syna. Jej twarz zmieniła się nagle. W dosłownie jednej sekundzie nabrała kredowej barwy, rysy stężały zupełnie, oczy stały się bezdennie puste, jakby martwe. Z jej gardła nagle zaczął wydostawać się chaotyczny, nieskładny bełkot:

– Synku… Ale… Ty… Skąd… Ty… Jak… Ale… Syn… To… Nie… Bo… Dom… To… Te… Bo… Brr… Wrr… Wór… Ten… Twór… To… Bee… Nie… No… Muu… Ale… Tro… Ty… Źle… Bo… My… Ja… Brr… Baa… Cii… Trr… Buu… Ooo…

Mama przypominała telewizor podczas zakłóceń albo robota, któremu przegrzał się system. Eliza przyglądała się całej scenie z boku, Ignacy stał wciąż w tej samej pozycji z pistoletem wycelowanym w Mamę i dramatycznym wyrazem twarzy. W końcu opuścił broń bezsilnie i, chowając twarz w dłoniach, zaczął głośno szlochać. Gdy Eliza podeszła do niego, próbując go pocieszyć, uciekł z płaczem na górę jak zawstydzone dziecko.

– Ale… Te… Nie… To… Bee… Ooo… – powiedziała Mama, po czym zamilkła zupełnie.

 

Eliza została sama.

Ignacy zamknął się w swoim pokoju i nie reagował na nic, Mama kompletnie straciła kontakt z rzeczywistością. Mimo że oddychała, to sprawiała wrażenie nieżywej. Siedziała bez przerwy na kanapie z wzrokiem wlepionym w wyłączony telewizor. Eliza wymachiwała rękami przed jej pozbawioną emocji twarzą, potrząsała jej ramionami z całej siły; nic to jednak nie dawało. Mama była odcięta od świata; tkwiła w salonie jak kolejny niepotrzebny mebel, siedziała na kanapie jak wielka, szmaciana lalka, ogromny, pluszowy miś.

Eliza długimi godzinami ślęczała pod drzwiami pokoju Ignacego, waląc w nie pięściami i bezustannie nawołując. Efekt był żaden. Słyszała tylko ciche, niewyraźne odgłosy kabaretu. Dziewczyna nie miała pewności, czy ktokolwiek z jej rodziny jeszcze żyje: nie wiedziała, co dzieje się z Tatkiem, który zniknął przed kilkoma – a może nawet już kilkunastoma – dniami, nie potrafiła stwierdzić, co dolega Mamie i poważnie zastanawiała się, czy z Ignacym wszystko w porządku. Była przerażona. Próbowała się nie łamać, jednak jej ciało drżało bez przerwy, a do oczu mimowolnie napływały łzy. Nie spała już w swoim łóżku, cały czas tkwiła na korytarzu, oczekując, aż Ignacy opuści sypialnie. On był jej jedyną nadzieją; nie wierzyła już bowiem, żeby Mama nagle odzyskała świadomość albo Tatko niespodziewanie wrócił do domu.

Była tak okropnie osłabiona, że z trudem przychodziło jej postawienie kilku kroków, czuła nudności i kręciło jej się w głowie. Zasypiała bez przerwy na podłodze, a kiedy się budziła nie wiedziała, która jest godzina i ile spała. Wciąż zastanawiała się, jak dużo czasu minęło, odkąd Mama próbowała wyjść…

 

Odzyskała przytomność z poczuciem, że coś się zmieniło. Rozejrzawszy się dookoła, stwierdziła, że znajduje się w łazience. Czuła się tak, jakby właśnie wybudziła się ze śpiączki po kilku latach. Choć była słaba i kręciło jej się w głowie, to i tak miała wrażenie, że jej stan poprawił się w porównaniu z poprzednimi dniami – stała się jakby żywsza, chyba przyśpieszył jej puls. Nie wiedziała, jak to możliwe, przerażało ją to – nic przecież nie jadła – lecz postanowiła nie myśleć za wiele.

Gdy wyszła z łazienki, ujrzała, że drzwi prowadzące do pokoju Ignacego są szeroko otwarte. Ostrożnie zajrzała do środka – nikogo tam nie było. Schodząc powoli po schodach, usłyszała znajome odgłosy. Znalazłszy się w salonie, najpierw dostrzegła Mamę. Siedziała ona w tej samej pozycji co wcześniej, naprzeciwko telewizora nadającego kabaret. Widownia kabaretu piała ze śmiechu niemal bezustannie, a Ignacy tańczył przy jej akompaniamencie. Eliza przypomniała sobie, że ten taniec już widziała; miała wrażenie, że było to bardzo dawno temu. Jej brat kręcił się na palcach wokół siebie, vis-a-vis okna, z dłońmi złączonymi ponad głową, śmiertelnie poważną miną i skupionym, dalekim wzrokiem. Krzyczała, krzyczała, żeby na nią spojrzał. A on patrzył w jej kierunku z niezmiennym wyrazem twarzy, wcale jednak jej nie dostrzegając. Jakby była niewidzialna, jakby była duchem.

Zeszła po piwnicznych schodach do dawnej pracowni Tatka, z której dobywało się wielkie, migoczące światło. Wisząca pod sufitem żarówka nieustannie gasła i zapalała się. Znajdująca się tu dziwaczna konstrukcja stała teraz pusta i smętna. Nie było w niej zmieniającej barwy substancji. Patrząc na plątaninę rur i przewodów łączących ze sobą szklane naczynia, Eliza miała wrażenie, że ogląda odkopany szkielet czegoś, co kiedyś, dawno temu, żyło.

Klucz odnalazła na podłodze tuż przed wyjściowymi drzwiami. Włożyła go do zamka i ostrożnie przekręciła. Chłodne powietrze nagle zalało jej ciało potężną falą, oślepiło ją wschodzące słońce i usłyszała śpiew ptaków. Powoli weszła do ogrodu, stawiając bosą stopę na zimnej, zroszonej trawie. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Stawiała kolejne kroki bardzo nieśpiesznie, czujnie rozglądając się na boki. Dookoła nie było jednak nikogo, panował niezwykły spokój. Myślała o tym, że pora musi być bardzo wczesna.

Zatrzymała się przy policyjnej taśmie, która delikatnie powiewała na wietrze. W miejscu, w którym wcześniej leżała Rzecz nie dostrzegła teraz ani dziwnego obiektu, ani żadnego śladu po nim. Tak jakby nigdy nic tutaj nie było. Policyjne taśmy odgradzały jedynie fragment ogrodu, na którym nie znajdowało się nic prócz trawy. Eliza przechadzała się wokół niego bardzo długo i bardzo powoli. Nabierała w płuca tyle świeżego powietrza, ile tylko się dało; dławiła się nim, traciła oddech. Wstawał nowy dzień i było tak jak jeszcze nigdy wcześniej.

Koniec

Komentarze

Pomimo tego że dałeś ciała z tą karteczką, to czyta się znośnie. Mogli zadzwonić do kogokolwiek. Za to postacii nie są papierowe i nawet w miarę gładko się toczy. Nie ma przeemocjonowania postaci. Patrz pozostawia pole do wyobraźni zamiast opisywać każdą myśl bohaterów co jest zupełnie niestrawne. Początek nawet jakby z lekka P.K.Dickiem zalatuje. Niestety. Karteczka kładzie cały pomysł.

Jasne, mogli. Myślałem o tym, pisząc, i nawet zastanawiałem się, czy nie jest to wadą opowiadania. Ale, wiesz, ostatecznie dla mnie to jeden z elemntów absurdalnej konwencji. Dzięki za czytanie! To naprawdę dużo :)

Brunoo, czytało się naprawdę nieźle. Pokazaleś absurdalny, bezsensowny powód zamknięcia rodziny w domu. Muszą pozostać w izolacji, a nikt im nie wyjaśnia wlaściwie dlaczego. Ale muszę się zgodzić z Kawkoj-Degenerat, że wątek z karteczką nieudany, niestety. Pozdrawiam

Olciatka, na pewno jeszcze przemyślę ten wątek. Wielkie dzięki za komentarz! Pozdrawiam :))

Hmmm, sporo niejasności jak dla mnie:

– motyw karteczki

– skąd syn wziął broń

– zaskakująca, bo nie umotywowana przemiana w końcówce

 

Absurd, owszem, ale ja wolę absurd będący konsekwentny w swojej absurdalności, taki, który nie wymaga wysiłku w zawieszeniu niewiary.

 

Dziękuję za lekturę.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dzięki za lekturę, Psychofish! :}

Też nie kupuję karteczki, ale czytało się nieźle ;)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet! :} Kurczę, nikt nie kupuje tej karteczki, a myślę, że łatwo można by ten motyw podreperować. Cóż… W każdym w razie – jestem bardzo wdzięczny wszytskim, któzy dzielą się wrażeniami :}

Komuś tu się lockdown daje we znaki. ;)

Dobrze napisane i należycie absurdalne. Gdyby się uczepić, można wskazać pewne nieścisłości logiczne (np. los rodziny zależący od jakiegoś papierka z numerem telefonu), ale postanowiłam podejść do tego opowiadania w sposób symboliczny. Bardzo wyraźne nawiązanie do aktualnej sytuacji, zakończone – to wie? – może proroczą puentą. Znikąd pojawia się Rzecz, o której bohaterowie nie wiedzą nawet, czym jest; wiedzą jedynie, że należy jej nie dotykać, unikać, a najlepiej to nie wychodzić z domu. W efekcie z każdego kąta owego domu zaczyna wyglądać paranoja. Nie wiem, czy celowo odrysowałeś członków rodziny w takich barwach, ale sięgnąłeś po bardzo ciekawe, nieoczywiste motywy odpowiadające za wytworzenie atmosfery stricte arcynudnej zagłady – nie wiem, czy istnieje obecnie coś nudniejszego i mniej zabawnego niż nowe kabarety. Sprytne, nawet jeśli nieplanowane, całkiem do mnie przemówiło.

Pod względami technicznymi bardzo przyzwoicie. Będę kibicować kolejnym Twoim tekstom. J

Po lekturze czuję się tak, jakbym obejrzała powolną, dziwnie wykadrowaną plastelinową animację. Bohaterowie są uwięzieni w rutynie bez specjalnego powodu, jakby dryfowali w nicości, będąc niewielkim wycinkiem niezrozumiałego, niepasującego nigdzie świata. Widzę tu Weird Fiction, nie absurd. Rzecz, która pojawia się znikąd i rozpoczyna akcję, doprowadzając (akurat na przekór WF) do pozytywnego zakończenia – ucieczki z wycinka ku właściwemu światu – jest niewytłumaczalna i prawidłowo paranoiczna. Można dopatrywać się eksperymentu Rzeczy na monitorowanych bohaterach. Przechodzą przez kolejne fazy szaleństwa (pingwin), gniewu (”Kiedy w końcu znajdziesz sobie pracę, łajzo?!”), podejmują próby zatrzymania lub zapobiegnięcia akcji (broń Ignacego).

Podoba mi się klasyczne rozpoczęcie historii (pewnego dnia), które dobrze koresponduje z zakończeniem – inny “pewny dzień” był inny od poprzednich.

 

Dziękuję za udział w konkursie.

Hmm. Ja też nie kupuję karteczki. Mogli zadzwonić gdziekolwiek – na policję, pogotowie, do sąsiadów/znajomych, żeby przyszli i fizycznie pokazali technikom, o co chodzi, w ostateczności wrzucili na Rzecz cegłę owiniętą w kartkę z listem… Mnóstwo opcji.

Rodzina powinna od razu zapytać o żarcie.

Każdy człowiek ma w domu coś tam do jedzenia – cukier w cukierniczce, trochę makaronu, ryżu, mąki, jakieś konserwy, przyprawy… Ta całkiem pusta lodówka też była dla mnie mało wiarygodna.

Nie będzie państwu wolno uchylić drzwi nawet na centymetr, otworzyć żadnego z okien.

A żarcie święty Mikołaj będzie im wrzucał przez komin… Bez przesady z tym otwieraniem. Jeśli zamknięcie byłoby szczelne, to by się szybko podusili. A gdyby nie było – uchylenie okna niewiele zmieni.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka