- Opowiadanie: Rambert - Rogata egzemplifikacja

Rogata egzemplifikacja

Hasło: rogata egzemplifikacja

Jako człowiek nowy na tym portalu przy okazji się witam :)

Nie wyszło tak kafkowsko, jak bym chciała, ale mimo to postanowiłam, że warto to będzie tu wrzucić.

Miłej lektury <3

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

wilk-zimowy, Użytkownicy, Finkla

Oceny

Rogata egzemplifikacja

Postanowiłem ruszyć tyłek i udać się klatką schodową na najwyższe piętro.

Tak szczerze, to zapomniałem dokładnie czym są schody. Czy był to koncept, czy jakaś forma materii… Jakaś forma uformowania materii zgodnie z konkretnym konceptem? Będę musiał potem zapytać kogoś z wydziału konstruktorów historii i wynalazków.

Schody musiały jednak mieć jakąś swoją ideę. Klatka schodowa służyła do przemieszczania się pomiędzy piętrami. Stąd schody najpewniej miały coś z piętrami wspólnego.

Pewnie miały w jakiś sposób służyć ludziom.

Ludzie.

Cały ich projekt od samego początku jakoś do mnie nie przemawiał.

Ale nieważne.

Nasza klatka schodowa nie miała schodów (czymkolwiek miałyby być). Była po prostu przestrzenią, gdzie wszyscy mogliśmy latać ze sprawami do załatwienia na właściwe piętra. Tyle papierów podróżowało przecież z jednego na drugie. Czasem zdarzały się nawet zderzenia i na wszystkich dookoła sypały się deszcze zapisanych stron. Oczywiście łapaliśmy je wtedy i pomagaliśmy w porządkowaniu, aby mogły jak najszybciej trafić tam, gdzie trzeba, na poziom, który trzeba.

Lubiłem piętra. Wprowadzały porządek. Nasza hierarchia była oczywiście wszystkim znana, a jednak miło było widzieć jakieś dodatkowe jej podkreślenie. Szczególnie znajdując się w niej tak wysoko, jak ja.

Zastanawiałem się, co najlepszego właściwie robię.

Sęk w tym, że kiedy postanowiłem się z resztą podzielić swoimi przemyśleniami, swoimi pomysłami, to nie mówiłem poważnie. Bo po co cokolwiek zmieniać? Wszystko działa dokładnie tak, jak ma działać. Jak On mówi.

To było bardziej gdybanie. Co by było wtedy i wtedy. Zwykła ciekawość.

Tylko że moje pomysły łatwo chwytają. To się chyba nazywa charyzma. Bardzo wielu lubi mnie słuchać. Lubi ze mną przebywać. Poza tym sam temat też ich zainteresował. Zaciekawił.

Kiedy w środowisku, w którym dominuje praca nagle pojawi się coś interesującego, co wykracza poza jej obręb, to skupia to na sobie uwagę. Szybko bardzo wielu zaczęło więc samemu zastanawiać się razem nad moimi koncepcjami – w wolnych chwilach prowadzić rozmowy na ich temat. Pytać mnie o kolejne szczegóły. Dzięki temu moje pomysły mnożyły się praktycznie bez ustanku.

Zło, ból, lenistwo, choroba… Wszystkie miały takie chwytające uwagę zabarwienie. Każde z nich było czymś, czego nie dało się zignorować. Obok czego nikt nie mógłby przejść obojętnie.

Ale wprowadzanie ich w życie nie miało chyba większego sensu. Byłby to krok w stronę chaosu. A tego nikt z nas nie chciał. Prawda?

Tworzyliśmy porządek.

Ale z całą uwagą skupioną na mnie nie mogłem przestać mówić. Chcieli mnie słuchać. Gdybałem dalej.

Można by tak poeksperymentować. Wydzielić kolejny… wydział. Specjalnie do spraw takich koncepcji. Tylko nimi się zajmujący. Skoro już ich potencjał nam się ukazał, szkoda byłoby całkowicie je ignorować.

Mógłbym się spokojnie zająć takim wydziałem.

Nie lubię latać pod górę.

Wkrótce wszyscy ci, którzy byli bliżej mnie zaczęli nalegać. Podpowiadali, żeby może coś Mu zasugerować. Okazało się, że zaskakująca swoją liczebnością część z nich też nie gustowała w co poniektórych z ostatnich projektów. Wydawały im się zbyt proste, zbyt nudne.

Wiedzieli, że były potrzebne. Ale dlaczego to akurat oni mieli nad nimi pracować?

Asmodiel na przykład wciąż narzekał mi na ludzką miłość, którą ostatnio się zajmował. Była słodka. Była gorzka. Według niego – bardzo przereklamowany koncept. Zarazem prosty i skomplikowany. Jaki to miało sens?

Nasza miłość była prosta. Nie trzeba było się nad nią zastanawiać. Zajmowali się tym co najwyżej ci, którzy pisali hymny.

 U większości z tych, którzy się wokół mnie gromadzili ludzie też nie budzili wielkiej sympatii.

Ucieszyło mnie to.

Wolna wola.

Nie byłem pewien do końca, o co w niej chodziło. Chyba nikt poza Nim nie był. Ale zdawało mi się, że była to bardzo niebezpieczna, otwarta na oścież furtka, przez którą aż się prosiło, żeby w nasz świat wkradł się nieporządek.

Zapisałem swoje wątpliwości.

Wszyscy mnie do tego zachęcali.

Zapisałem też sugestie.

Wyszło z tego ostatecznie naprawdę długie pismo.

Zastanawiając się nad jego zawartością przestałem zwracać uwagę na inne mijające mnie w locie osoby. Pogrążony w myślach po drodze nawet się do nich nie uśmiechałem.

Zapewnienia towarzyszy o słuszności moich poczynań nie uciszyły kolejnych fal niepewności, dotyczących przedsięwzięcia. Co oni mogli wiedzieć? Nikt wcześniej nie porywał się ze zrobieniem niczego podobnego.

Chciałem to zrobić dobrze, chociaż nie byłem nawet pewny, czy robienie tego jest dobre samo w sobie.

Starałem się dobrać odpowiednie sformułowania. Wytłumaczyć swoje pomysły – co było oczywiście dosyć bezcelowe, gdyż On na pewno już je znał. Uzasadnić wątpliwości. Popierałem je wielokrotnie tym, że wielu popiera mnie.

Pozostało polecieć do Niego i wszystko przedstawić.

Niespecjalnie obchodził mnie wynik tej interakcji.

W ogóle.

Tak sobie mówiłem.

Reszta nie poleciała ze mną. Zostali na swoich miejscach, zajęci własnymi sprawami. Danymi im w opiekę elementami stworzenia. Ale wiedziałem, że ich myśli zwrócone są w moją stronę. Że popierają mnie – swojego lidera i przedstawiciela.

Dotarłem na miejsce.

Szedłem patrząc pod swoje stopy. Widziałem wszystko poniżej. Byłem na szczycie i upajałem się tym wrażeniem.

A jednak nie.

Mój wzrok nagle napotkał coś, co znajdowało się bardzo blisko, tuż przede mną.

Podniosłem nieco głowę.

Schody!

Tak, to były schody.

On nadal znajdował się wyżej. Siedział na tronie, do którego prowadziły stopnie. Jeden nad drugim.

Uśmiechnąłem się szeroko. Miło było odnaleźć zgubiony koncept.

Spojrzałem jeszcze wyżej.

Jego twarz była nieprzenikniona.

On wiedział o mnie wszystko. Ja o nim tak niewiele.

– Wiesz, z czym przychodzę – powiedziałem.

Pewność siebie, którą odczuwałem jeszcze tak silnie, kiedy spoglądałem w dół, na cały wszechświat krążący zawzięcie pod moimi stopami nagle mnie opuściła, przez co nie miałem już ochoty wdawać się w długą tyradę, którą oryginalnie planowałem.

Nie widziałem też sensu w podawaniu mu mojego manuskryptu. I tak wiedział co w nim napisałem. Znał każde jego słowo. Każde słowo, które wykreśliłem podczas jego układania także.

Chyba nie zachowałem się zbyt grzecznie rozpoczynając spotkanie w ten sposób.

– Wiem – odpowiedział.

– Co o tym myślisz?

Musiałem zapytać.

To co ja myślałem nie miało przecież większego znaczenia. To jego wyroki decydowały o wszystkim. Dosłownie wszystkim.

Cóż…

Cała interakcja potoczyła się w zupełnie innym kierunku, niż tego oczekiwałem.

To, co wymyśliłem najwyraźniej nie było dobre.

Co więcej okazało się nawet, że Zło jest w swojej istocie przeciwieństwem Dobra.

Jakoś tego wcześniej nie zauważyłem. Po prostu naprawdę zauroczyła mnie jego idea.

Kara.

Nad karą też prowadziłem rozważania. Nie spodziewałem się tego, że mnie spotka.

Egzemplifikacja.

Stałem się przykładem dla innych, którzy ośmieliliby się pójść moim śladem.

Moje sugestie zostały potraktowane tak, jakby były rozkazami. A nikt nie ma prawa rozkazywać Bogu.

Upadłem.

Większość z tych, którzy się wokół mnie zbierali spadło razem ze mną.

Ucieszyło mnie to.

Ale tylko na początku. Później okazało się, że nie byli już dla mnie tacy mili.

Lubiłem hierarchię. Lubiłem piętra. Lubiłem być wysoko.

Trafiłem więc najniżej, jak się dało.

Nie na najniższe piętro.

Niżej.

Do miejsca, którego wcześniej nie było.

Gdzie, jakby nie patrzeć, założyliśmy w końcu wydział zajmujący się moimi koncepcjami.

Odebrał mi też możliwość korzystania z klatki schodowej. Nie mogłem już latać na kolejne piętra. Nikt z moich „popleczników” też nie mógł. Zostaliśmy odcięci od własnego domu.

Zabrał nam skrzydła, a dał rogi.

Swoją drogą…

To ciekawe, że ostatecznie bardzo wiele, jeśli nie wszystkie z moich pomysłów znalazło swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości.

Ucieszyło mnie to.

I czerpię z tego radość do dzisiaj.

Koniec

Komentarze

"Nasza klatka schodowa nie miała schodów (czymkolwiek miałyby być)"

Hm, to czy nazwa się zachowała? Może szyb albo coś?

 

"Tyle papierów podróżowało przecież z jednego na drugie"

Aż się film Brazil przypomniał :-) (jeśli nie znasz – polecam!)

 

Pomysł ciekawy, przewrotny, choć chyba dało się tę przewortnosć jeszcze wzmocnić sugerując które z pomysłów zostały wdrożone.

 

Zauważyłem kilka rzeczy w sposobie pisania. Jedna to krótkie akapity – bardzo fajna sprawa, mocno ułatwia czytanie jeśli sa zrobione dobrze.

Druga rzecz – dość często używasz podobnych wyrazów obok siebie. Tak często, ze trudno ocenić czy to nieuwaga, czy celowy zabieg. Częśc ludzi może to odebrac jako niepotrzebne powtórzenia, ale jeśli jest

 

No i trzecia sprawa. Masz dość nietypowy sposób układania szyku wyrazów. czasem to się rzuca w oczy. Nie będę sugerować konkretnych zmian, bo jednak nietypowy szyk potrafi być cechą wyróżniającą, ale warto przejrzeć tekst pod kątem tego, czy nie ma w nim jakieś zdania, które zostało pod tym względem przekombinowane. Nie do przesady :) (choć jestem stronniczy, bo sam miewam nietypowe szyki w zdaniach)

 

Może nie kafkowskie, ale przyjemnie się czytało. Takie w sam raz.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Dzięki za sporą ilość wskazówek wilku :) Postaram się następnym razem o nich pamiętać.

Co do powtórzeń – chciałam uzyskać pewien efekt powracaniem do kilku sformułowań. Mogło się to nie do końca udać. Jeżeli nie w tym tkwi problem, to zapewne jest to wynik mojej nieuwagi.

Brazil sprawdziłam sobie na imdb i wikipedii. Myślę, że obejrzę przy najbliższej okazji. Dzięki ;)

Fanthomas, cieszę się, że Ci się podobało :)

ilość wskazówek

Liczbę ;) Wskazówki są policzalne ;)

 

Co do powtórzeń – chciałam uzyskać pewien efekt powracaniem do kilku sformułowań

Czy to jest problem… zależy. Jak napisałem – niektórzy mogą to tak odebrać. Choć – tu mi widzę ucięło komentarz – osobiście uważam, ze w niektórych sytuacjach może to być uzasadnione, choćby konkretnym zamiarem autorskim. Np. może to oddawać sposób mówienia danej postaci, podkreślać coś, wbijać się w język głównej grupy docelowej tekstu… Można wymienić sporą listę przypadków, na które ortodoksi językowi będą kręcić nosem, ale w niektórych przypadkach będzie to związane nie tyle z językiem, co z funkcją, której tekst ma służyć. Tylko ważne, że jeśli to robisz, to powinnaś być tego świadoma i wiedziała dlaczego.

 

Ciekawy tekst. Warsztatowo dobrze by było jeszcze nad nim popracować, bo zdarzały się zgrzyty. Pomysł mi się spodobał, fajny sposób ukazania wycinka biblijnej historii. Szkoda tylko, że dość przewidywalny. Mimo wszystko od początku wiedziałam, do czego historia zmierza. Gdyby opowiadanie było dłuższe, stałoby się to męczące i uczyniło je nużącym.

Na szczęście dłuższe nie jest. ;) Polecam do biblioteki.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Piekło i Niebo jako krainy dziwnej biurokracji widziałam już w wielu tekstach, więc jakoś specjalnie nie zaskoczył mnie pomysł, ale tekst jest udany i fajnie pomyślany. Chyba najciekawszą jego częścią jest pomysł na nieświadomy de facto upadek bohatera: on chyba nie bardzo wie, że/czy coś robi źle. Czytało się przyjemnie mimo drobnych zgrzytów.

ninedin.home.blog

Dzięki Verus heart

W sumie zastanawiałam się, czy nie zakwalifikować tekstu jako szort.

Następnym razem na pewno postaram się przejrzeć tekst kilka dodatkowych razy. Może wtedy coś się dogładzi.

Odnośnie nieświadomości bohatera – pomyślałam, że większość błędów w życiu wynika chyba z niewiedzy :)

Dzięki ninedin heart

Nie z przysłówkami i przymiotnikami piszemy razem. Popraw proszę.

 

Niby nihil novi, a ładnie podane, przez paradygmat początkowo nieświadomego konsekwencji pomysłów anioła. Biurowa rutyna jako źródło koncepcji zła jest dość zabawna, ale i trafna… Nuda. Mamusia Zła. :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dzięki za wyłapanie błędów PsychoFish i cieszę się, że pomysł się spodobał :)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki Anet heart

Na pierwszy rzut oka hasło „rogata egzemplifikacja” kojarzyła mi się z diabłem i jakąś formą napiętnowania, kary będącej przykładem, czyli dokładnie to, do czego odnosi się Twoje opowiadanie, w związku z czym pomysł mnie raczej nie zaskoczył. J

Przyjmujesz ryzykowną kompozycję tekstu, w którym właściwie trudno jest wyodrębnić oś fabularną – jest to w gruncie rzeczy monolog/wspomnienie upadłego anioła, który przybliża nam historię swojego upadku. Nie twierdzę, że jest to błąd, natomiast uważam, że taka strategia kreowania tekstu jest trudniejsza niż potraktowanie go konwencjonalnie – opracowania konkretnej ścieżki scen, w których uczestniczą bohaterowie – i dużo trudniej skupić na niej uwagę. Niemniej tekst całkiem mi się podobał, choć „flow” myśli narratora momentami wydał mi się słabo czytelny.

Technicznie jest naprawdę dobrze, wyłowiłam raczej drobne pierdoły pokroju: „Stałem się przykładem dla innych, którzy ośmieliliby się pójść moim śladem” (tworzy się rym przykładem-śladem, którego w narracji warto unikać). Masz też swój unikalny styl uparty na budowaniu raczej krótszych zdań z tendencją do rozbijania ich na jednowierszowe akapity – co czyni go z pewnością rozpoznawalnym na tle schludniejszych tekstów bardziej trzymających się formy.

Slajdowość myśli sugeruje przemyślany zwarty ciąg, ale tekst jednak zaskakuje, a stabilizacja uporządkowanej roli”lidera i przywódcy” staje się rozchwiana. Element retoryczny przywodzi mi na myśl solilokwium, a “upadek” bohatera już wgl odsyła mnie do klasyki. Ta cała dramatyczna (sceniczna) otoczka wyszła całkiem nieźle, opisałaś nimi całą historię, nie nudząc i nie zbaczając z traktu. W dłuższej formie mogłoby się nie sprawdzić, tutaj działa. Niestety, wydaje mi się, że to jednak zbyt mało na możliwości konkursu.

Podoba mi się rytmika i wyważenie, a końcowa radość to taki przyjemny, kontrastowy uśmieszek.

 

Dziękuję za udział!

Zgadzam się z przedpiścami – trochę przewidywalne, ale ogólnie nieźle napisane. I tak – monolog to trudna forma. Tym razem wyszło nieźle.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka