- Opowiadanie: ManeTekelFares - Dwa złote polskie

Dwa złote polskie

Tekst pisany z myślą o konkursie literackim. Włożyłem w niego wszystko, co potrafię. A jak wyszło? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli znajdziecie czas i podzielicie się uwagami.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy V

Oceny

Dwa złote polskie

Baltazar ułożył się na karimacie, która doskonale chroniła przed chłodem betonowej posadzki. Wieczorem ze śmietnika wygrzebał też folię. Ta sprawdziła się w roli koca. Brama opuszczonej kamienicy zapewniała resztę wygód. Noc spędzi właśnie tutaj. Obrócił się na lewy bok i skupił wzrok na budynku czynszówki po przeciwnej stronie ulicy. W jednym z okien drugiego piętra na tle żółtego światła rysował się kontur kobiety. „Ciekawe, czy jej smakował?”, pomyślał Baltazar, kiedy z parapetu spadł niewielki snop iskier.

Po chwili światło w oknie zgasło. Baltazar czuł, że unoszenie powiek sprawia mu coraz więcej trudu. Obraz szarej kamienicy mieszał się ze skąpanym w słońcu parkiem. Zasnął.

Oddalała się, a on mógł tylko patrzeć na jej falujące blond włosy. Czuł żal, że nie potrafi jej zatrzymać. Rosnący niepokój ścisnął gardło. Krwawy błysk zasłonił świat.

Ulicą wstrząsnął wybuch. Baltazar zerwał się na równe nogi, jak wartownik przyłapany podczas drzemki. Oszołomiony hukiem zatoczył się i uderzył ramieniem o mur. Czaszkę rozsadzał przeciągły pisk. Wysunął się z bramy, a rozdygotane mięśnie nie pozwalały na pewny chód. Zachwiał się i przylgnął do latarni. Z całych sił zacisnął ramiona.

Świat przed oczyma stabilizował się. W umysł wdarła się niema wyrwa w ścianie kamienicy. Z dymiącej czeluści wypełzały języki ognia. Spragnione tlenu, umykały ku rozgwieżdżonemu niebu. 

*** 

– Szanowna pani. – Urzędniczka szorstkim głosem nadawała powagę swej mizernej posturze. – Już wszystko zostało wyjaśnione.

Elżbieta rozchyliła usta, ale stłumiła pytanie. Z blatu biurka zsunęła do torebki dowód osobisty. Próbowała jeszcze uchwycić choć cień zrozumienia w oczach urzędniczki, lecz odbijało się w nich wyłącznie niebieskie światło monitora. 

Kiedy zamknęła drzwi, przeszyły ją spojrzenia kilkunastu kobiet, otoczonych znudzonymi dzieciakami. Bez słowa przebiegła korytarzem. Fala wezbrała i łzy wystrzeliły spod rzęs, wycinając ścieżkę w grubo nałożonym makijażu. 

Czerwcowe słońce oślepiało. W pierwszej chwili nie potrafiła odczytać wskazań na tarczy zegarka, mimo to, wiedziała, że ma jeszcze sporo czasu. Marysia kończyła zajęcia w przedszkolu dopiero o czwartej. Córka bardzo lubiła tam przebywać. Całe popołudnie spędzała na podsumowywaniu przedszkolnych wrażeń. Siadała po turecku na dywanie i z poświęceniem sprawozdawcy sportowego, szczegółowo zdawała relację – jak dzieci przyszły ubrane, jakie miały zabawki. Kto płakał za mamą i w co się bawili.

Elżbieta zatrzymała się przy rozłożystym platanie. Tak jak inni przechodnie chciała choć na chwilę ukryć się przed żarem. Zauważyła, że nikt nie zwracał uwagi na plastikowe pudełko po herbatnikach, przy którym klęczał siwiejący mężczyzna. Niestrzyżona broda i porozciągany szary podkoszulek dawały obraz wychłostanego życiem staruszka. Elżbieta potarła dłonią czoło i uchwyciła spojrzenie żebraka. Niebieskie oczy błyszczały, ich białka przypominały świeżo wypraną hotelową pościel. Miały w sobie coś, co w myślach nazwała – nadzieją. Nie zastanawiając się, sięgnęła do portfela i po chwili dwuzłotówka zawirowała na pustym dnie pudełka po herbatnikach z Biedronki. Mężczyzna przyglądał się tańczącej monecie, twarz pojaśniała uśmiechem. Kąciki ust Elżbiety uniosły się mimowolnie. Spojrzała na zegarek. Miała jeszcze godzinę.

Przedszkolny plac zabaw sąsiadował z niewielkim miejskim parkiem. Co prawda granicę wyznaczał solidny płot, ale siedząc na ławce można było przyglądać się beztroskim dziecięcym harcom. Elżbieta rozsiadła się wygodnie. Marysia, która wspięła się na szczyt drabinki, zauważyła matkę i zawachlowała rączką na powitanie. Po czym nie czekając na odpowiedź, jak małpka zsunęła się na ziemię i pobiegła do koleżanek. „Jak ja ją kocham”, serce kobiety ścisnęło się, a ślina z trudem minęła krtań.

Wygrzebała z torebki lusterko. W odbiciu ujrzała matową, poprzecinaną bruzdami twarz, pokrytą grubą warstwą pudru. Brązowe oczy spoglądały spod ostrego makijażu. „Boże, ja mam dopiero trzydzieści lat”, wargi zadrżały w preludium do wybuchu płaczu.

– Czy można?

Pytanie wyrwało Elżbietę z zadumy. Omiotła wzrokiem żebraka, którego spotkała pod platanem. Ławki w pobliżu były zajęte. Skinęła na znak zgody i odsunęła się najdalej, jak to możliwe. Podświadomie potrzebowała towarzystwa.

– Dziękuję – odparł mężczyzna i usiadł na przeciwległym krańcu. Z plecaka wyciągnął foliową torebkę, a z niej lnianą, pożółkłą chustkę. Rozłożył na deskach i starannie wygładził zagięcia.

– Pomogła mi pani. Pomyślałem, że się podzielę. – Wyjął kolejną foliówkę. Na chuście spoczęły dwie bułki, parówka i pomidor.

– Na więcej nie starczyło. – Uśmiechnął się, przecinając pomidora plastykowym nożykiem. – Ale jakby na to nie patrzeć, za dwa złote mamy lunch we dwoje.

Na twarzy kobiety malowało się zdumienie. Źrenice powiększyły się, a usta rozchyliły. Żebrak pewnym ruchem przekroił parówkę.

– Proszę się częstować. Czym chata bogata, jak to mówią.

Elżbieta nie poruszyła się. Z jednej strony doceniała gest, z drugiej czuła obrzydzenie. Tak bardzo chciała z kimś porozmawiać.

– To bardzo miłe z pańskiej strony, ale nie jestem głodna.

– Szkoda. – Mężczyzna ugryzł parówkę. Usta dopełnił kęsem bułki.

– Chętnie potowarzyszę panu. Za pół godziny moja córka wychodzi z przedszkola. – Po czym dodała. – Mam na imię Elżbieta.

– Baltazar, miło mi.

– To prawdziwe imię?

– Skądże. – Zaśmiał się i pospieszył z wyjaśnieniami. – Nowe życie, nowe imię.

Kobieta ożywiła się.

– Nowe? A co stało się ze starym?

– Przepadło. Kobieta puściła mnie, jak to mówią, z torbami. Jak psa, za drzwi i już. Z dnia na dzień zostałem z niczym. – Zamilkł zatapiając się myślach. Po chwili na twarzy znów pojawił się uśmiech.

– Ale pani to pewnie co innego. Wygląda pani na osobę, która nigdy nie skrzywdziłaby nikogo. Pani mąż musi być szczęściarzem.

Baltazar zajęty wkładaniem pomidora do przełamanej bułki, nie zauważył, że kąciki ust Elżbiety nagle opuściły się.

– Eh, że ja nigdy nie spotkałem takiej kobiety.

Ledwo przebrzmiały te słowa, kobieta odparowała szorstko.

– Nie mam męża.

Zmiana tonu głosu nie mogła ujść uwadze. Żebrak podniósł wzrok. Na czole malowało się zdziwienie.

– Odszedł rok temu. – Mówiła spokojnie, wręcz obojętnie. – Tak po prostu. Wyszedł i nie wrócił.

– Dobry Boże! Wypadek?

Elżbieta chwyciła bułkę i szarpnęła zębami.

– Gorzej. Żyje i ma się całkiem dobrze, gdzieś za granicą.

W oczach Baltazara malowało się zdumienie.

– Nie rozumiem.

– Ma nas w dupie – krzyknęła. Emocje puściły, popłynęły łzy. Opadła ciężko na oparcie ławki. Baltazar zagryzł wargi i trwali w ciszy. Wreszcie Elżbieta pociągnęła nosem i zawstydzona wypowiedzianymi słowami podjęła rozmowę.

– Przepraszam, nie potrafię mówić o tym inaczej.

– Nie jest pani łatwo. – Pokiwał głową i odłożył nadgryzionego pomidora. Stracił apetyt.

– Nie jest. To prawda.

– Ma pani chyba jakąś pomoc?

Kobieta roześmiała się, ale w tym śmiechu czuć było tylko żal. Sięgnęła do torebki i wyciągnęła kopertę. Drżącymi rękoma położyła papier na serwetce. Baltazar wytarł dłonie o podkoszulek i ostrożnie rozłożył dokument.

– To nieludzkie – wyszeptał, wkładając kartkę do koperty.

– Ale zgodne z prawem.

Żebrak zamyślił się i spojrzał w kierunku przedszkolnego placu zabaw.

– Która to pani córka?

Elżbieta chętnie przystała na zmianę tematu.

– Tam pośrodku dziewczynek przy huśtawce. Blond włoski spięte w kucyki.

– Podobna do pani.

– Niezupełnie. Oczy ma po ojcu. Niebieskie.

Baltazar sięgnął do plecaka. W dłoni pojawiła się papierośnica.

– Zapali pani?

– Nie dziękuję. Nie palę.

Żebrak zawahał się.

– To proszę wziąć jednego na pamiątkę. Produkcja własnej roboty. Nic więcej nie mogę podarować pani na pamiątkę.

– Dziękuję. – Sięgnęła po papierosa. Obróciła w palcach i nawet powąchała, przymykając oczy. – Nawet pachnie.

Uśmiechnęła się i wstała z ławki, widząc, że opiekunka zwołuje dzieci.

– Muszę już iść.

– Na pewno jest jakiś sposób – Baltazar rzucił za odchodzącą Elżbietą. Odwróciła się na chwilę. Skinęła twierdząco głową.

Postanowił, że jej nie opuści. Że znajdzie rozwiązanie.

 

Elżbieta chwyciła za oparcie tapczanu. Twarz poczerwieniała z wysiłku. Szarpiąc przesunęła mebel pod przeciwległą ścianę. Tę, która dzieli pokój od kuchni.

– Mamo, co robisz? – Marysia siedziała na zwiniętym dywanie. Paluszkami rozczesywała lalce polimerowe blond włosy. Jednak całą uwagę skupiła na matce, która skończyła właśnie poprawiać narzutę i zabrała się do układania poduszek.

– Urządzam nasz nowy dom. – Elżbieta usiadła na łóżku, pochyliła się lekko do przodu i rozpostarła ramiona.

– Chcesz się pobawić? 

Dziewczynka podbiegła, z impetem wtulając główkę w pierś matki.

– A w co? – wyszeptała.

– Opowiedz mi, jak wygląda twój wymarzony, własny pokój.

Marysia rozejrzała się. Zmarszczyła czoło. Wyobraźnia pracowała intensywnie.

– Ściany powinny być żółte – zaczęła snuć wizję. – Pod oknem będzie biurko. Pani w przedszkolu mówiła, że musi być ustawione przodem do światła. A ja przecież po wakacjach idę do pierwszej klasy i będę miała dużo pracy domowej.

– Tak córeczko, pani ma rację. Trzeba dbać o oczy. Biurko pod oknem. Koniecznie.

Dziewczynka wysunęła się z uścisku i pobiegła na środek pokoju. Machając ręką niczym dyrygent, rozstawiała meble, wieszała obrazki, układała zabawki, kolorując najdrobniejsze elementy wystroju.

– A tutaj będzie nasze łóżko. – Małe stópki wybiły takt na podłodze i główka znów wtuliła się w pierś matki. – Dobre miejsce wybrałaś. Podoba mi się.

Opuszkami palców pogładziła włosy córki. Czuła oddech, który z dokładnością metronomu ogrzewał szyję – Marysia usnęła. Ułożyła ją na tapczanie i przykryła kocem. Kamienica po przeciwnej stronie ulicy rzucała cień, który powoli wypełniał pokój. Czerwcowy długi dzień dobiegał końca.

Na kuchennym stole obok talerza z niedojedzoną kanapką leżały koperty. Pięć kopert. Woda, prąd, gaz i czynsz. I ta z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. „Dwa złote, cholerne dwa złote”, natrętna myśl tłukła się pod czaszką, kiedy po raz nie wie który czytała uzasadnienie odmowy przyznania pieniędzy z funduszu alimentacyjnego. „Dla nich za dużo zarabiam, a pójdziemy pod most”.

Wyglądało na to, iż nadszedł ten właściwy moment. Wysypała na blat całą zawartość torebki. Wśród dokumentów, kosmetyków, paragonów i innych przedmiotów, o których nawet nie myślała, że posiada, odnalazła papierosa. Złapała leżące na kuchence zapałki i podeszła do okna.

W bramie opuszczonej kamienicy Baltazar rozkładał karimatę. Odpaliła papierosa. Pierwsze zaciągnięcie dymem zawróciło w głowie. Ile to lat już nie paliła?

Siedem.

Pamiętała ten dzień. Wiktor wrócił z pracy, odłożył płaszcz i zawołał „kochanie, gdzie jesteś?” Odnalazł ją w łazience. Siedziała na sedesie, jedną ręką ocierała policzki, w drugiej trzymała test ciążowy. To nie tak miało być. Został jej rok studiów. Nie napisze przecież pracy magisterskiej z dzieciakiem na ręku. To nie była jakaś tam politologia, czy pedagogika. To były studia prawnicze. Dobrze, że Wiktor miał pracę i udawało się płacić rachunki. Odliczali czas do ukończenia nauki. Żadnych wakacji, wypadów nad morze, w góry. Nauka, nauka, nauka. Potem miało być pięknie. A tu koniec. Marzenie ucięły dwie pionowe kreski.

Śmiał się wtedy. Gładził włosy, tulił. Uspokajał, miał nową wizję przyszłości. Otaczał ją bezpieczeństwem i wiarą.

Zaufała.

Spojrzała na Baltazara. „Pewnie już śpi”, pomyślała, gasząc papierosa o parapet. Upewniła się, czy okno jest domknięte.

Odkręciła kurek. Potem drugi, trzeci i czwarty. Zgasiła światło.

Wsunęła się pod koc. Znów poczuła na szyi miarowy, ciepły oddech. Zasypiając, wyobrażała sobie pokój z żółtymi ścianami i biurkiem pod oknem. „Tak, kupimy też żaluzje”, obiecała sobie w myślach.

***

– Mamo co się stało z naszym domem?

Elżbieta nie odrywała wzroku od porozrzucanego po ulicy gruzu. Ścisnęła drobną rączkę.

– Nie martw się, kochanie. Nowy będzie lepszy. 

Szły przed siebie, niewidoczne dla świata. Mijały biegających mężczyzn w strażackich mundurach. Zaglądały w nieludzko blade twarze sąsiadów.

W bramie opuszczonej kamienicy stał Baltazar. Podeszły bliżej. Elżbieta wierzchem dłoni przesunęła po zarośniętym policzku. Baltazar drgnął, usta skrzywiły się w uśmiechu, choć oczy dalej miał wpatrzone w niemą czeluść w ścianie kamienicy. 

Koniec

Komentarze

Nie wiem jaki jest właściwy stosunek mowy do opisów by wywołać u czytelnika eksplozję czytelniczej Extazy.. ale tu coś chyba niewłaściwie zamieszałaś ;)

Hej! Dobrze napisane, czytałem z przyjemnością, ale… koniec dla mnie trochę niewiarygodny. Rozumiem, że kobieta mogła być załamana po zostawieniu przez męża oraz mając przed oczami wizję wywalenia na ulicę. Skoro jednak tak mocno kochała córkę, nie mogę pojąć, że mogła zdecydować się na coś takiego. Nie mogła znaleźć innej pracy? Innego rozwiązania? A jeśli już koniecznie zdecydowała się popełnić samobójstwo, to dlaczego zabrała ze sobą niczemu winne dziecko? Nie mówię, że taka sytuacja jest niemożliwa. Ludziom odbija z bólu na różne strony. Ale za mało nakreśliłeś w tym opowiadaniu ten jej wewnętrzny ból abym uwierzył, że mogła być zdolna do czegoś tak drastycznego… Pozdrawiam

Realuc, ludziom czasem niewiele trzeba. Choć inni uznają, że do takich czynów trzeba wiele. Wiem, może to zabrzmieć, jak obrona. Jednak, mam kilka przykładów z życia, które pokazały mi, że postrzeganie świata może być bardzo proste. Warto, albo nie warto. Mam takie, jakie mam i widzę tylko to, co mogę zrobić w znanym mi obszarze. Na przykład, jestem ochroniarzem w Tesco i mój umysł wykroczy co najwyżej do tej samej pracy w Auchan albo Biedronce. I koniec. Znalezienie całkiem innego zajęcia, to wyjście ze strefy komfortu, a to nie jest łatwe. Trudniejsze, niż przejście z Tesco do Auchan. Do tego trzeba siły. Przygnębienie temu nie sprzyja. Mam tyle, więcej nie dostanę. Nie wystarczy. Koniec. Wybieram to rozwiązanie. Innego nie znam. 

Do napisania tego tekstu skłoniło mnie wydarzenie w ubiegłym roku na Śląsku. Chyba w Bytomiu, albo Chorzowie. W powietrze wyleciała kamienica. Zginęła matka i dwójka jej dzieci. Z tego, co wiem, nie był to nieszczęśliwy wypadek. Poza tym zetknąłem się kiedyś z kimś, kto planował rozszerzone samobójstwo. W życiu bym się nie domyślił. Depresja, decyzja. Amen.

Rozumiem. Zgadzam się z Twoimi argumentami i tak jak już mówiłem, nie twierdzę, że taka sytuacja nie mogła mieć miejsca. Zaznaczyłem tylko, że nie poczułem jakoś mocno emocji bohaterki. Nie poznałem głębiej jej bólu, depresji, beznadziejności, dlatego jej działanie mnie zaskoczyło i wydało się mało wiarygodne w tym konkretnym przypadku. Ale to subiektywne spostrzeżenia. Również znam z autopsji różne ekstremalne ludzkie decyzje. Znałem co najmniej dwie osoby, które myślały o samobojstwie z mniej poważnych powodów. Choć takie zbiorowe jest dla mnie abstrakcją, jestem w stanie w nie uwierzyć. Ze zmianą pracy też masz rację. Wielu ludzi nie potrafi wyjść ze strefy ,,komfortu", wiem. Choć akurat dziecko powinno dać bohaterce tego przełomowego kopa.

Dotarło do mnie, co napisałeś i chyba zrozumiałem, w czym problem. Odbierałem już wcześniej sygnały związane z niedosytem wejścia w bohatera i pokazania tego, co czuje. Myślę, że może to mieć związek z tym, że zawodowo zajmowałem się opisywaniem zdarzeń. I nie potrafię wyjść z roli obserwatora. Hmmm. Masz rację. Przy stole, coś musiało pęknąć w tej kobiecie. Właśnie sobie przypomniałem rozmowę z pewnym psychologiem. Przykładowy skoczek z okna może planować, przygotowywać się. Ale między wejściem na parapet a odbiciem się jest najdłuższa sekunda w jego życiu.

Opowiadanie przyjemne ale jednak nie bez wad (tu wstawić uwagi Realuc)

Moim zdaniem mógłbyś pochylić się też choć trochę bardziej nad historią Baltazara.

Więcej nie będę się rozpisywał bo tylko bym się powtarzał ;p

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

aKuba139, masz rację, Realuc dał mi bardzo cenne wskazówki. 

Co do Baltazara, to raczej nie ma sensu, skoro historia głównej bohaterki nie jest wystarczająco klarowna. :-)

Dzięki za odwiedziny i komentarz.

Sprawnie, elegancko napisane. Ciekawa historia, ładny rym pomiędzy jałmużną, a za dużym o dwa złote dochodem. Faktycznie przez większość opowiadania główna bohaterka wydawała mi się mieć za dużo planów i nadziei, żeby końcówka była wiarygodna.

Mimo to dobrze mi się czytało i moim zdaniem opowiadanie udane.

Dzięki i pozdrawiam. :)

Filip,  dzięki za uwagi. Faktycznie brakło “dopchnięcia”. 

No cóż, bywa i tak, że wszystko wali się ludziom na głowę, że nie umieją sobie poradzić z przeciwnościami, ale takiego zakończenie się nie spodziewałam.

Szkoda, że fantastyki tu tyle, co kot napłakał

Dobrze się czytało, choć wykonanie mogłoby być nieco lepsze.

 

sku­pił wzrok na ka­mie­ni­cy po prze­ciw­nej stro­nie ulicy. ―> Czy to zamierzony rym?

 

– Sza­now­na Pani. ―> – Sza­now­na pani.

Formy grzecznościowe piszemy wielka litera, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Uśmiech­nę­ła się i pod­nio­sła się z ławki… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Uśmiech­nę­ła się i wstała z ławki

 

Ski­nę­ła głową w ge­ście po­twier­dze­nia. ―> Gesty wykonuje się rękami, nie głową.

Proponuję: Ski­nę­ła twierdząco głową.

 

, która dzie­li pokój od kuch­ni. ―> , która dzie­li pokój od kuch­ni.

 

i za­bra­ła się za ukła­da­nie po­du­szek. ―> …i za­bra­ła się do ukła­da­nia po­du­szek.

 

„Dla nich za dużo za­ra­biam, a pój­dzie­my pod most.” ―> …pój­dzie­my pod most”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

„Tak, ku­pi­my też ża­lu­zje,” obie­ca­ła sobie w my­ślach. ―> „Tak, ku­pi­my też ża­lu­zje”,  obie­ca­ła sobie w my­ślach.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, rodzaj wskazanych błędów spowodował, że autentycznie się zawstydziłem. Wszak, jak wspomniałem w przedmowie, tekst przygotowałem na konkurs. W sumie wstyd. 

Dostrzegam też, że zgubiło mnie emocjonalne przywiązanie do tego opka i nie potrafiłem (chyba nadal nie potrafię) spojrzeć na nie “z boku”.

Błędy oczywiście poprawię, by nie waliły po oczach. Natomiast w pełni uznaję, że do portfolia się nie nadaje. Dzięki za poświęcony czas. Doceniam.

Bardzo proszę, ManeTekelFares. Cieszę się, że mogłam pomóc i miło mi, że doceniasz. :)

No i przestań się wstydzić – ot, trafiły się ustereczki. Następnym razem z pewnością ich nie będzie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, smiley

Mnie się podobało. Fajne :)

Przynoszę radość :)

O, Anet. :-) Dziękuję.

Mam przemyślenia.

Podoba mi się motyw z tymi dwoma złotymi. To, że to samo może nam coś odebrać, ale i całkiem sporo oferować, zależnie od sytuacji, w jakiej się znajdujemy.

Nie racjonalizowałabym zachowania matki. Jasne, że mogłaby to czy tamto. Nie ma to żadnego znaczenia, bo w sytuacji, w której się znalazła, tego nie widziała. Czasami nie potrzeba wiele, wystarczy impuls, żeby podjąć jakąś decyzję, to nie musi być nic spektakularnego ani dużego. Ochlapie cię autobus i myślisz “dość”.

Czyli ten… fajne :)

Przynoszę radość :)

MTF, i mnie się podoba! Pięknie opisałeś relację pomiędzy kobietą i żebrakiem. Sam motyw dwóch złotych również misie.

Czy mogłoby się to zdarzyć? Moim zdaniem tak i podobnie jak Anet zbytnio bym nie racjonalizowała w tym przypadku. Bardziej czepiałabym się zakończenia. No i że fantastyka tu raczej umowna. 

Sceny z Baltazarem strasznie fajne.

Skarżę. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hmmm. Rozumiem, że tekst może się podobać, ale mnie nie uwiódł. Za mocno próbujesz grać na moich emocjach.

Prawnik i wyjechał za granicę? Na ogół to mało kosmopolityczny zawód.

Babska logika rządzi!

Anet, Asylum, Finklo,

Na początek, najmocniej Was przepraszam, że tak długo czekałyście na odpowiedź. Poczytałem, chciałem odpisać coś mądrego, potem ostatnio częsty wir zdarzeń i klops.

Anet,

Nie racjonalizowałabym zachowania matki. Jasne, że mogłaby to czy tamto. Nie ma to żadnego znaczenia, bo w sytuacji, w której się znalazła, tego nie widziała. Czasami nie potrzeba wiele, wystarczy impuls, żeby podjąć jakąś decyzję, to nie musi być nic spektakularnego ani dużego. Ochlapie cię autobus i myślisz “dość”.

O tak.

Asylum,

Bardzo się cieszę, że się podobało.

Finklo,

Prawnik i wyjechał za granicę? Na ogół to mało kosmopolityczny zawód.

A gdzie w tekście jest napisane, że on był prawnikiem? I że w ogóle gdzieś studiował? :-)

Za mocno próbujesz grać na moich emocjach.

Wydarzenia, które były inspirację mocno mną wstrząsnęły. Może dlatego tak bardzo chciałem w te emocje wejść. 

A, A, F,

Tekst powstał “pod wpływem” i po Waszych komentarzach przeczytałem go ponownie. Czegoś mi brakuje, czegoś za dużo. Słowem, też mam mieszane uczucia.

 

Moment, moment. Jakie mieszane uczucia, skoro mnie się podobało?

I uważam, że “o tak” jest bardzo mądrą odpowiedzią na mój komentarz, uczcie się! ;)))

Przynoszę radość :)

Anet, o tak. <przytaknął głową, nogi wyprostował w kolanach>

Mam mieszane uczucia, bo jestem na etapie, w którym ma się tendencję do poprawiania w nieskończoność.

A gdzie w tekście jest napisane, że on był prawnikiem? I że w ogóle gdzieś studiował? :-)

Ach, to ona studiowała prawo, nie on. Jakoś mi się wydawało, że powinni mieć ten sam zawód. Co, oczywiście, nie jest obowiązkowe.

Babska logika rządzi!

Co, oczywiście, nie jest obowiązkowe.

Nie jest. :-) I mówiąc szczerze, dopiero po Twoim komentarzu zwróciłem uwagę, że może to być mylące. Zależy od doświadczenia poszczególnego czytelnika. Taka ciekawostka. Żona i ja studiowaliśmy ten sam kierunek na jednej uczelni z roczną różnicą i nie poznaliśmy się na studiach. :-)

Ekhm,

sprawdzam tylko, czy strategia przypomniana dziś na SB sprawdza się. :-)

Nie sprawdza się. laugh

MTF, widzisz, jakie tam dają rady ;)

Przynoszę radość :)

Anet,  :-)

Nowa Fantastyka