- Opowiadanie: Merlock - Upiór w zbroi

Upiór w zbroi

Odkopany tekst z zeszłego roku. Pierwszy raz coś wrzucam, chętnie przyjmę wszystkie wskazówki. 

Pozdrawiam i ciekawej lektury :)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Upiór w zbroi

 

Po jakim czasie człowiek może się złamać? Zastanawiałem się nad tym po moich pierwszych dniach w armii Erlanu. Jeden potrafi wytrzymać kilka lat, drugi kilka dni. Inny ze strachu zesra się i porzyga po rozlaniu pierwszej krwi. I jeszcze będzie to rozpamiętywał do końca swojego życia. Nie dla mnie takie towarzystwo – pomyślałem i przyłączyłem się do pierwszej brygady. Tych, którzy idą w przedniej linii i nie mają czasu narzekać, bo nie starcza im na to życia. Zwyrodnialcy, łotry i cała reszta tałatajstwa. I ja byłem jednym z nich.

 

– Co się tak na nich gapicie, do cholery?! Będziecie mieli okazję przyjrzeć się ich ryjom do woli, gdy dojdzie do bitki! – ryknął Samwell, zwany Krukiem. – Ruchy, ruchy!

Kolejny dzień, kolejna walka do stoczenia. O dziwo, to posiłki potrzebowały zachęty, a nie nasz wykruszony oddział. Jedyne, co otrzymali, to krzyki mojego kompana, któremu udało się przetrwać tyle starć, że potrzebował swojego małego hobby. Samwell, jako weteran, zawsze lubił sobie pogawędzić przed bitwą ze świeżą krwią. Został więc kraczącym krukiem, chociaż ja zawsze wolałem nazywać go kwoką.

Żółtodzioby wpatrywały się wciąż w armię Zelorian. Kraju wszelkiego plugastwa i zła, jak to u nas mówili w Erlanie. Ale tak samo tamci mówili o nas, jak przypuszczam. To nie miało jednak większego znaczenia. Mnie obchodziło tylko, kiedy zacznie się mój dzień. A od tego miałem Jutrzenkę.

Wszystko mogło rozpocząć się w każdej chwili. Wystarczył jeden sygnał z rogu, który trzymał Taral, będący moją jutrzenką. Tyle razy słyszałem jego sygnał do walki, że stał się dla mnie wezwaniem do nieprzerwanego cyklu życia. Nie ptasi śpiew, nie kogucie pianie, a wycie rogu było czasem na pobudkę i otrząśnięcie się.

Kruk i Jutrzenka, moi najdłużej żyjący do tej pory kompani. Miałem ich wielu. Brzytwę, Krwiaka, Muchę i wielu, wielu innych. Ale nikt nie przeżył ze mną tyle, co ci dwaj.  No… była jeszcze Ona, ale Jej nie zaliczałem do żywych.

Byliśmy gotowi, a przynajmniej ja i Kruk. Odziani w pełne żelazne zbroje mające chronić nasze ciała, równie dobrze uniemożliwiające nam jakąkolwiek ucieczkę. Nie żebym to rozważał. Kruk prawie nigdy nie osłaniał głowy, chcąc drzeć się jak najgłośniej. Ja wręcz przeciwnie, nie zdejmowałem swego hełmu, od kiedy pamiętam. I dlatego zyskałem miano Upiora w Zbroi.

Włócznie, miecze, kusze, łuki – mógłbym wymieniać jeszcze trochę, ale rzecz w tym, że podczas bitwy nieważne czym walczysz, bo możesz zabić wszystkim. Chociażby kamieniem czy gołymi rękami. Ja zawsze miałem przy sobie prosty, żołnierski miecz i tarczę, które i tak traciłem na polu bitwy.

Razem z posiłkami przybył kolejny oficer, mający zastąpić poprzedniego. A zrobił to, co każdy: zgarnął resztki pierwszej brygady, czyli mnie, Jutrzenkę, Kruka, a także parudziesięciu pozostałych przy życiu żołnierzy i wygłosił przemówienie, które słyszałem niezliczoną ilość razy. Chodziło o gratulacje, nowe stopnie, a także nasze prośby i możliwości awansu czy rezygnacji ze służby za dokonania. Zignorowałem te słowa, podobnie jak kilka innych osób. Dołączyli do mnie nowi bracia boju. Skazani, zwyrodnialcy i inne ścierwa. W końcu pierwsza linia i tak była spisana na straty.

Jutrzenka obudził mnie z rozmyślań. Pora stanąć w szeregu, pora na bój, pora jeszcze raz otrzeć się o śmierć.

Wśród naszych posiłków znajdowały się dwie setki konnicy, parę setek więcej łuczników i jeszcze więcej piechoty. Razem było nas blisko dwa tysiące. Zelorianie byli zbitą, nieuporządkowaną kupą ciał. Wszyscy wyglądali tak samo, odziani w czarne pancerze. Żadnej konnicy. W środku armii znajdowało się coś na wzór wieży oblężniczej. Była opatulona skórami i płachtami, na których widniała krwawa plama na czarnym tle. Godło Zelorian. Wieża miała mało sensu na otwartym polu, ale nie intrygowało mnie to. Interesowali mnie tylko żywi wrogowie.

Dwie mile. Tylko tyle dzieliło mnie od rzezi. Zaraz spadnie deszcz strzał i kolejny róg Jutrzenki da sygnał do ataku. W końcu.

Strzały padały jedynie po stronie naszego wroga. Cóż to był za widok. Ta zgraja nie ruszała się ze swoich miejsc. Nikt nawet nie drgnął, gdy ktoś obok otrzymał strzałę w łeb czy w pierś. To była odwaga czy szaleństwo? Ja chciałem rozpocząć swoją własną masakrę, a nie tylko się jej przyglądać.

Oficer chciał chyba pozbawić łuczników wszystkich strzał i kazał im strzelać bez rozkazu. My staliśmy w miejscu i czekaliśmy tylko na znak, który nadszedł ze strony Zelorian.

Było to wycie kobiety, która została przywiązana do pala, wzniesionego na szczycie wieży oblężniczej. Ubrana w wystrzępioną czarną suknię, krzyczała jak opętana. Musiałem jej przyznać, że krew zaczęła się we mnie gotować.

Jutrzenka nie pozostał dłużny i jakby chcąc zagłuszyć dziewkę, zagrzmiał w róg. Razem z Krukiem ruszyliśmy naprzód. On, wykrzykujący jakieś głupoty i ja, milczący jak zwykle.

Nastąpiło trzęsienie wszelkiego żelastwa i całej ziemi. Mieliśmy dla siebie pustą glebę, gdziekolwiek sięgnąć wzrokiem. Żadnych drzew, cholernych krzewów i rzek do przekroczenia. Dzieliło nas już tylko kilkaset kroków. W końcu… w końcu.

Czarna armia rozpoczęła bieg w naszą stronę, więc i my chętnie ruszyliśmy ku nim, by paść w krwawe objęcia. Mój oddech był szybki, gdyż czułem, że Ona jest blisko.

Zderzyliśmy się. Zelorianie w pierwszej linii dzierżyli włócznie, które wbiły się w nas. Kruk uskoczył przed jedną i wbił miecz między oczy stojącego przed nim wojownika. Żołnierze obok mnie padli na ziemię pod siłami ciosów, lecz ja nic nie poczułem. Ostrze broni musnęło moją zbroję i rzuciłem się naprzód.

To wszystko trwało sekundę i wystarczyło, by rozpocząć rzeź każdej ze stron. Z przodu włócznicy i cała hałastra przeciwników, wspierana przez ciągłe wycie kobiety z wieży, a z tyłu pchający nas do przodu sojusznicy, posługujący się nami jak tarczami. Byłem tam, gdzie powinienem być. W samym środku tego szaleństwa.

Pył bitwy wzniósł się wysoko i moja muzyka zaczęła grać. Krzyki gniewu, brzdęki stali i jęki bólu. Słyszałem wszystko dokładnie. Nie musiałem myśleć, jak przebiega bitwa, ważne było, że mogę rozpocząć taniec śmierci.

Dziesiątki włóczni uderzały w moją zbroję i łamały się pod nią. Niektóre znalazły miejsce w połączeniach między blachami i wbiły się w ciało. Ból przybył i minął szybko. Wokół działo się go mnóstwo i nie było czasu się tym martwić. I sam zapomniałem, że nie byłem przecież zwykłym wojownikiem.

Wpadłem między szeregi wroga i pozwoliłem mojemu ciału robić swoje. Miecz krążył między trzewiami Zelorian, z łatwością przebijając się przez czarne pancerze, jakby były pyłem, który przykrywał warstwę flaków i krwi.

Mój hełm był przezywany przez Kruka wiadrem, gdyż według niego miałem w nim podobną widoczność. I tak nie zobaczyłbym nic w całym chaosie, w którym się znajdowałem. Kierowałem się słuchem i instynktem, które w zupełności mi wystarczały.

Śmierć otaczała mnie równo z pyłem ziemi, który unosił się w powietrzu. Wtedy czułem się naprawdę żywy. Gdy otaczałem się umarłymi.

Byłem tylko kroplą w morzu krwi. Całe pole bitwy było jedną wielką rzezią. Nie obchodziło mnie, co się dzieje poza zasięgiem mojego miecza. Liczyli się przeciwnicy, którzy mieli upaść. A było ich tak wielu.

Jeden padł, gdy zderzyłem swój hełm z jego. Wgniecenie w osłonie mówiło jasno, że jego walka o życie dobiegła końca. Zamachnąłem się i przedarłem się przez pancerz kolejnego, otwierając jego brzuch i opryskując krwią jego towarzyszy. Zupełnie, jakbym oznaczał ich do zabicia.

Byłem tak przejęty walką, że nie zauważałem własnych obrażeń. Moje ramiona były tak bardzo obite, że powinienem nie mieć siły ich podnieść. Moje ręce krwawiły z powodu cięć, a rany otwierały się coraz bardziej, gdy ściskałem miecz. Oberwałem tyle razy w boki zbroi, że trzewia powinny być poskręcane ze sobą. To jednak nie miało znaczenia. Przecież to zdarzało się wcześniej. Poza tym, zacząłem widzieć Jej cień nad trupami. Unoszącą się nad zmarłymi, krążąca niczym sęp. Wpatrującą się we mnie.

Usłyszałem Kruka, który krzyczał swoje obelgi i groźby do Zelorian. „Szmatławcy, fanatycy i pomyleńcy!” – tego typu okrzyki rzucał na całe pole bitwy. Słyszałem, jak dyszy i stęka ze zmęczenia. Ale zawsze miał siły na krakanie.

Nasza konnica uderzyła z flanki i pochłonęła mych wrogów niczym fala. Zebrali moje żniwa, ale na szczęście nie musiałem czekać długo, by wpaść znowu w swój rytm. Zresztą, w oddali widziałem Ją, spryskaną we krwi.

Trup ścielił się coraz gęściej i dostrzegłem, że pod moimi stopami znajduje się więcej Zelorian w swoich czarnych zbrojach. Zbliżał się zmierzch i dopiero wtedy zwróciłem uwagę na potężną machinę oblężniczą. Wieża leniwie przesuwała się przez ciała pokonanych, jakby miała ich zmielić. Z jej szczytu coś zaczęło drzeć się wniebogłosy.

Kobieta przywiązana do pala zawyła ponownie. Był to jeszcze głośniejszy krzyk niż na początku bitwy. Czułem się tak, jakby ta jędza wyła mi prosto do ucha. Pomyślałem, że tak muszą się czuć wszyscy Zelorianie, gdyż runęli na naszą armię z impetem, jak opętani.

Byli niczym rój. Krążyli wokół mnie i cięli każde miejsce, którego nie osłaniała zbroja. Kilkoro z nich rzuciło się nawet na mnie i powaliło na ziemię. Zanim pomyślałem chociaż o wstaniu z powrotem, kątem oka dostrzegłem błysk topora. Broń skierowała się ku mojej prawej dłoni i opadła, niczym katowski miecz. Nie poczułem jednak bólu, a usłyszałem jedynie róg.

 

Jutrzenka wbił się szpikulcem swojej lancy w topornika i stratował okoliczne towarzystwo.

– Dawno nie widziałem cię na łopatkach – rzucił do mnie. – Jesteś w jednym kawałku?

– Jestem – odpowiedziałem, chwytając topór mojego niedoszłego oprawcy.

Jędza zawyła znowu i w mojej głowie coś pękło. Nie mogłem tego znieść. Musiałem ją uciszyć. Na dobre. Ruszyłem w kierunku wieży, a Jutrzenka spróbował zagrzmieć w róg. Nie był w stanie jej zagłuszyć. Przynajmniej dla mnie.

Biegłem ku oblężniczej machinie, nie licząc się z niczym innym. Jutrzenka jechał przede mną i torował mi drogę. Z czasem dołączyli do niego inni jeźdźcy i zaszarżowali na wojowników broniących wieży.

Pod drewnianym kolosem rozpoczęła się prawdziwa jatka. I była ona prowadzona przez Zelorian. Zupełnie, jakby wieża była jakimś totemem, który dawał im siłę. A jędza wciąż wyła. Gdy przedarłem się między walczących, usłyszałem ich krzyki bólu. Nawet przed otrzymaniem jakichkolwiek ran wtórowali kobiecie z wieży, jakby byli jej cholernym chórem.

Widziałem tylko czerwień, bo ktoś przywalił mi w hełm tak mocno, że rozciął mi łuk brwiowy. Inny wyjec wbił mi pod lewą pachę włócznię, którą złamałem prawą ręką. Wszystko to mi nie przeszkadzało, w odróżnieniu od tego koszmarnego wycia. Musiałem wejść na szczyt tej wieży.

Zacząłem wspinać się po wilgotnych skórach przymocowanych do ściany, które miały służyć ochronie przed ogniem. W połowie drogi poczułem, że coś obija się o moją zbroję. Stałem się łatwym celem dla Zelorian, więc rzucali we mnie, czym popadnie. Na szczęście moja zbroja była na to zbyt mocna.

Zbyt wolno. Zrobiłem wyrwę w wieży, tnąc bele mieczem, jak ostatni wariat. Kruk pewnie krzyczał coś w oddali, a Jutrzenka próbował zatrzymać całą machinę, cała reszta umierała wokoło. Ja musiałem tylko dostać się na górę, więc potrzebowałem znaleźć schody. Jędza wyła dalej, a ja traciłem nad sobą kontrolę.

Krew lała się ze mnie, pokrywając drewniane bele i skapując w końcu na sam dół. Przez czerwień widziałem schody, a także starców w szatach. Krzyczeli coś do mnie, nie atakowali. Bali się mnie i kto by się dziwił.

Ciąłem ich jak słomiane kukły. Nie czułem żadnego oporu ani satysfakcji. Mimo to, byłem pewny, że muszę ich zabić. Tak samo jak jędzę. Byłem tak blisko.

Pusto. Pal, przymocowany do klapy oblężniczej, był pusty. Żadnej jędzy, żadnych sznurów. Dlaczego więc wciąż słyszałem krzyk? Dlaczego? I wtedy mnie złapała.

To była Ona. Zawsze się tylko przyglądała. Gdy wokół mnie pojawiała się śmierć, Ona również była blisko. Traktowałem ją jak podmuch wiatru, opad deszczu czy pojawienie się tęczy. Zdarzała się w określonych momentach. Tym razem jednak coś było nie w porządku. Chwyciła mnie za hełm i podniosła z całą zbroją. Była taka, jak na polu bitwy. Cała we krwi.

– Dobrze ci szło, sługo. Nie wiem, czy jesteś najodważniejszy z nich wszystkich, czy najstrachliwszy. Nie ma to jednak znaczenia, ponieważ zgłodniałam.

Krew wsiąknęła w jej ciało, niczym w gąbkę. Moim oczom ukazała się krzycząca jędza, która wcześniej była uwiązana na palu. Chuda dziwka, która szczerzyła swe szponiaste zęby w moją stronę. Jej suknia stała się jakimś cudem biała, nie czarna. Ścisnęła mój hełm i czułem, jak głowa zaczyna mi pękać. Wtedy zbliżyła swe usta.

Coś ze mnie ulatywało. Życie. Pożerała je, a ja poczułem strach. Tak wielki, że zacząłem płakać i jęczeć jak dziecko. Chciałem się jej wyrwać, uciec, ale trzymała mnie tak mocno.

– Jestem pełna. Na ten moment. – rzekła i zrzuciła mnie z wieży.

Podobno, kiedy ktoś wie, że zaraz umrze, całe życie przelatuje mu przed oczyma. Lecąc w dół, widziałem wszystko, prawdę, która musiała być ukryta przeze mnie przed samym sobą. Ale teraz mogłem sobie przypomnieć wszystko.

Czarne pancerze, przede mną, za mną i obok mnie. Otaczające nas wieże, z których wyły kobiety w sukniach, wzywając nas do boju. Moja pasja, moje oddanie ku mojemu prawdziwemu krajowi. Ku moim władczyniom. Byłem gotowy umrzeć w każdej chwili. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Upadłem, krwawiłem jak świnia, lecz nie chciałem się poddać. Mimo wszystko. Okazałem się niewierny i pragnąłem utrzymać się życia. I wtedy zobaczyłem Ją. Jedną

z moich władczyń – Banshee. Błagania mojej duszy musiały do niej dotrzeć. Pojawiła się przede mną i okazała mi łaskę, a być może i klątwę zarazem.

– Strach przed śmiercią minie, gdy otoczysz się nią niczym płaszczem. Będzie dla ciebie wodą, pokarmem i powietrzem. Wszystkim – usłyszałem w mej głowie. I zgodziłem się na to.

 Bitwa się skończyła, a ja czułem się jak trup. Prawie. Był jeszcze strach i łaknienie. Nie haust powietrza był potrzebny, a odór śmierci. Wszyscy jednak byli nieżywi zbyt długo. Musiałem coś zabić.

Ktoś miał nieszczęście w szczęściu. Jeszcze zipał. Doczołgałem się do niego i patrzyłem mu prosto w oczy, gdy go dusiłem. Z niego życie uleciało, a we mnie wstąpiło. Miałem siły, by iść dalej. Ale potrzebowałem więcej.

Byłem tak przejęty zabijaniem i żywieniem się śmiercią, że zapomniałem o wszystkim. O swoim poprzednim wcieleniu, o bliskich. Stałem się jednak silny. Nie czułem bólu, nie byłem spragniony ani głodny. Wciąż jednak nie byłem w pełni żywy. Zebrałem tyle żniwa, lecz zawsze chciałem więcej, by poczuć cokolwiek. Dołączałem więc jako żołnierz do kraju, który toczył najwięcej wojen ze wszystkich. Liczyła się tylko kolejna bitwa.

W końcu doleciałem do ziemi.

Obudziłem się wśród zwłok, które złagodziły mój upadek i dały mi kryjówkę. Nie mogłem wstać. Zbroja ciążyła mi jak nigdy, a mięśnie rwały niemiłosiernie. Szczyt wieży rozpadał się w drobny mak, jakby pod wpływem eksplozji. Zobaczyłem postać w sukni, która ulatywała w oddali. Wieża zaczęła się sypać.

Zasłoniłem się trupami i zamknąłem oczy, błagając los, by drewniana bela nie przebiła mojego ciała. To był właśnie ten moment. Strach przed śmiercią. Pierwotny powód, dla którego stałem się Upiorem w Zbroi. Służyłem innym królestwom, byle tylko dostać się tam, gdzie mogłem bezkarnie zabijać. Do armii, w same serca bitew, gdzie nikt nie dziwi się śmierci, wiszącej w powietrzu i wypełniającej płuca.

Z wieży została góra drewna. Ja jakimś cudem byłem cały, lecz nie miałem chwili na radość. Ze zgliszczy wyłaniała się jakaś postać. Miała na swoich plecach przywiązane bele drewna. Nie mogłem tego pojąć. Banshee się nasyciła, więc kim była ta osoba? I gdzie była przymocowana wcześniej do wieży? Nagle wszystko do mnie dotarło, niczym grom. Przywiązany pod nią, zbierający żniwo.

Czułem, że ta postać jest nasycona śmiercią, w przeciwieństwie do mnie, który był jedynie bliski swojej. Ta wieża nie była tylko dla Banshee. Starcy byli kapłanami, a osoba stojąca przede mną była… kolejnym mną.

Chłop w sile wieku, jedynie w przepasce na biodrach. Pewny siebie, swojej siły i wytrzymałości. Jak ja wcześniej. Pragnący jedynego posiłku, który wypełniłby miejsce na jego duszę. Jak ja wcześniej. Gdy tylko spojrzał na mnie, zobaczyłem swoje wcześniejsze odbicie. Zesrałem się.

Wszystko wokół nas ożyło. Ktoś rzucił się na przeklętego i zginął po sekundzie. Zza moich pleców zaczęli biec towarzysze bitwy, a naprzeciwko nas, przez zgliszcza wieży przedzierali się Zelorianie. Do tego zaczął lać obfity deszcz.

Musiałem wrócić do pełni sił. Nie wiedziałem, jak dużo życia mi zostało, na ile mogłem sobie pozwolić. Stałem się na tyle słaby, że zacząłem się wszystkim przejmować. Ciężarem, bólem i śmiercią.

Przez deszcz nie mogłem nikogo zobaczyć, więc i ja byłem bezpieczny. Otaczały mnie tylko postacie, chcące pozabijać się nawzajem. Dołączyłem do nich. Pozbawiałem życia zarówno Zelorian, jak i Erlan. Robiłem to niezdarnie, podstępnie, chcąc jedynie zyskać od nich siłę. By uciec od śmierci i czuć się bezpiecznie. Ponownie.

Nie wiedziałem, ilu ludzi zostało na polu bitwy, ale chciałem walczyć dalej, gdyż z każdą śmiercią wokół mnie czułem się pewniej. Potrzebowałem jednak więcej, by przestać się znowu bać. I wtedy ujrzałem jego.

W oddali, na górze trupów stanął Kruk, trzymając w jednej ręce miecz, a w drugiej chorągiew, na której widniało godło Erlanu: dwa złote miecze, skrzyżowane ze sobą na białym tle. Nie słyszałem go, ale chyba pierwszy raz chciałem.

Jego okrzyk nie przedarł się do uszu walczących, ale był widoczny. Deszcz ustał, a przez chmury przebiło się zachodzące słońce, które oświetliło Kruka. Każdy go widział, lecz nie słyszał przez brzdęk stali i wycieńczone okrzyki. Ja jednak patrzyłem na niego i chciałem krzyczeć razem z nim. Zapomniałem o strachu. Lecz wtedy przypomniano mi, na czym polegają bitwy.

Włócznia przebiła na wylot głowę Kruka, a on wydał z siebie ostatni dźwięk, chcąc krzyknąć z całych sił. Dołączył do sterty trupów pod nim, a broń z jego głowy została wyjęta przez mężczyznę w przepasce. Nowego sługę Banshee.

W ciągu tych kilku chwil przeżyłem więcej niż przez setki bitew. Podobnie musiał poczuć się Jutrzenka, który pognał na swym wierzchowcu w stronę zabójcy Kruka. Koń przeskoczył stertę zwłok i popchnął kopytami stojącego na nich mężczyznę. Gdy znaleźli się pod nią, zwierzę wydawało się oszaleć, tak jak jeździec. Skakało dziko po swojej ofierze, a Jutrzenka dął w swój róg z całych sił. Słońce wydawało się skupiać na moim kompanie, podobnie jak okoliczni wojownicy.

Być może ktoś chciał powstrzymać Jutrzenkę, jednak dźwięk jego rogu zrobił swoje i przyzwał do boju żołnierzy Erlanu. Ruszyli wszyscy naraz, z pełną siłą. Nim się zorientowałem, byłem wśród nich.

Wciąż zabijałem i odnosiłem śmiertelne rany. Mógłby to być taki sam obraz jak na początku całej bitwy, lecz ja czułem się inaczej. Bo chciałem walczyć dla innych, nie tylko dla siebie. I mogłem do tego zwyczajnie umrzeć.

Słońce już prawie schowało się za horyzontem i wszyscy zaczęli się wycofywać. Nikt przecież nie walczyłby w kompletnej ciemności. Jednak gdy tylko pokonałem parę metrów, jeden z trupów rzucił mi się w oczy od razu. W jego ustach tkwił róg bojowy. 

Druga i ostatnia osoba, która miała ze mną jakąkolwiek więź, umarła. Zostałem sam i to w dniu, w którym poczułem, że naprawdę sam nie byłem. Strach przed śmiercią i chęć przeżycia kurczyły się. Wypełniał mnie gniew. Wtedy zobaczyłem osobę, na której mogłem go wyładować.

Przeklęty w przepasce kroczył, upaprany we krwi, ku naszym tylnym liniom. Zrozumiałem, że ciągnie go do żywych i pragnie się nimi pożywić. A na tacy miał wycieńczonych i rannych Erlan. Moich sojuszników, których sam niedawno pozbawiałem życia.

Postawiłem krok w jego stronę, lecz wtedy w mojej głowie pojawiły się dwa głosy. Jeden kazał mi uciekać, bo przecież pragnąłem żyć. To było moje jedyne pragnienie, a stojąc na drodze takiemu przeciwnikowi, na pewno bym zginął. Ale drugi głos przypominał mi o Kruku, Jutrzence i o tym, że zapomniałem tak naprawdę, iż jest różnica między życiem a przeżyciem.

Okrążyłem go i stanąłem mu na drodze. Szedł mozolnie, lecz wiedziałem, co czuje w środku – głód. W ręce trzymał jeden z tysięcy mieczy walających się na polu bitwy. On sam był jednak jak tysiąc mężczyzn w jednym. A ja chciałem go powstrzymać.

Ciemność wzięła nas w objęcia, lecz nie chciałem, by nas zauważono. Musiałem walczyć z nim sam. Nie mogłem mu już dłużej pozwolić rosnąć w siłę. Podniosłem z ziemi włócznię i rzuciłem nią w przeklętego.

Zrobiłem to jeszcze kilka razy. Ja się tym zmęczyłem, a on się tym nie wzruszył. Jego jelita zwisały, łeb był poharatany, a lewe płuco przebite. Szedł dalej.

Jego wzrok w końcu stanął na mojej postaci, jakby nie zauważył wcześniej nikogo ani niczego. Chciał mnie pożreć.

Gdy stanął przede mną, jego rany były zasklepione, a twarz bez wyrazu, jakby wykuta w marmurze. Zaatakował.

Był ode mnie silniejszy, wytrzymalszy i bezwzględny. Nie miał jednak doświadczenia, zbroi ani motywacji, nie licząc łaknienia śmierci. Był jednak na tyle nasycony, że wydawał się otępiały. Mogłem to wykorzystać. Starałem się więc zabić go jak najwięcej razy.

Jego serce powinno przestać bić, oddech zatrzymać się, a mięśnie i trzewia leżeć wokoło. Wszystko jednak było na swoim miejscu i spełniało swoje funkcje. To cholerne bydlę nie padało, a było bardziej żądne krwi.

Ciąłem go bez przerwy, a ten wyprowadzał uderzenia, które hamowała moja zbroja, ciążąca mi jak nigdy. Dzięki niej mogłem dłużej przetrwać. Nawet jeśli życie ze mnie ulatywało, a wnętrzności skręcały się… chciałem żyć jeszcze trochę. Bym mógł powstrzymać bestię.

Pozbawiałem go życia tak wiele razy. On również nie pozostawał mi jednak dłużny. Ja jednak z czasem stawałem się silniejszy. Zupełnie jakbym na nowo otaczał się płaszczem umarłych.

Stawał się bardziej… zrozpaczony i zawzięty. Wiedział, że coś jest nie tak, a ja również pojąłem, iż okradam go z życia. Nie istniało nic innego. Tylko my i ciemność.

Słońce wschodziło, a my straciliśmy rachubę. Kto powinien umrzeć od następnego ciosu? Komu starczy życia, by ustać na nogach? Nasza bitwa trwała, lecz za chwilę kolejna miała rozpocząć się na nowo.

Na pole walki wkraczały właśnie zastępy Erlanu i armia Zelorian. Może i nas dostrzegli, lecz uznali to za zwykły spór lub potyczkę. Zignorowali walkę przeklętych i ruszyli na siebie, wciągając nas niczym morskie fale.

Moja walka dobiegła końca. Po prostu upadłem na ziemię i to samo stało się z moim przeciwnikiem. Wokół nas zaczynał się taniec śmierci, lecz my zapomnieliśmy kroków. Wycisnęliśmy z siebie wszystkie soki i przyjęliśmy na siebie gniew pozostałych armii. Moi jedyni druhowie zginęli, nie pozostawiłem po sobie nic na świecie, ale osiągnąłem swój cel. Nade mną pojawiła się Ona. Wisiała w powietrzu i uśmiechała się szyderczo. Wiedziałem. Wiedziałem, że moja bitwa o życie się skończyła.

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Piszesz całkiem sprawnie, Merlocku. Podobał mi się początek, od razu angażujący czytelnika w historię. Później mamy przygotowania do bitwy, które trochę się rozwlekają. Podczas samej potyczki najciekawsza wydała mi się postać wyjącej jędzy. Sceny dość plastyczne, ale jak dla mnie, zabrakło realizmu. Nawet latające flaki są opisane w taki sposób, że nie wydają się zbyt straszne.

Z rzeczy technicznych, zwrócić uwagę na nadmiar zaimków, np. tutaj:

Trup ścielił się coraz gęściej i dostrzegłem, że pod moimi stopami znajduje się więcej Zelorian w swoich czarnych zbrojach.

W tekście powtarzają się też: moje ręce, moje nogi, mi.

Zabrakło mi bardziej skomplikowanej fabuły, np. wydarzeń poprzedzających bitwę i wyjaśnień, dlaczego te dwie armie się biją. Ale ogólnie, całkiem udany debiut.

Dziękuję za uwagę o zaimkach i opinię :) 

Cześć, Merlocu. :-)

Tytułem wyjaśnienia, amator na fantasy ze mnie – żaden, a i nie znam się na gustach współczesnych fantasybiorcow. Wychował mnie Tolkien, Pratchet, Opowieści z Narni, Alicja, Le Guin, poczytywałam też Norton, ale to już nie ta liga. Wiedźmin wchodził ale nie wszystko i nie bez wahania. Dlaczego więc czytam? Obligo – piątkowy dyżur czytelniczy. 

Zaznaczam na wstępie, abyś wiedział z jakich pozycji czytam i spokojnie poczekał na inne komentarze, jeśli za bardzo będę wydziwiała.

 

Tytuł dla mnie niezły, przez nawiązanie do „Upiora w Luwrze”, a z francuskiej fantasy nie znam niczego oraz przywędrowało mi do głowy jeszcze skojarzenie z „Gwiezdnymi wojnami”, których jestem bezrozumnym wielbicielem, ciągle jeszcze i przymykam oko na wszelkie wady kolejnych odsłon.

 

Zatem do czytania przystąp. :-)

Bohaterem jest buńczuczny zawadiaka, zaczynasz ze swadą. Pierwszy, drugi, trzeci akapit, w każdym można byłoby wykreślić kilka słów, odchudzić i… niestety jest coraz gorzej.

 

Po przeczytaniu całości.

Dwoma słowami określiłabym: niezgrabne i rozmemłane tj. przemyślane w naprawdę niewielkim stopniu.

Gdybym miała opisać przy pomocy większej liczby słów, hmm, spróbuję.

Po pierwsze nie wiem, o czym chciałeś napisać, tj. mogę się domyślać, że chodziło o strach, lęk przed śmiercią, który uczynił z bohatera maszynkę do zabijania, a w opowieści miały być trzy zwroty akcji, przynajmniej tyle ich udało mi się zauważyć.

Po drugie wady tego tekstu, dla mnie:

– przez cały czas trwa nawalanka i rąbanka, która jest nierealistyczna, i nawet jeśli potraktować ją jako wizję, to powtarzające się akapity opowiadające o tym samym, w dodatku niewiele różniącymi się słowami i wyrażeniami, nic nie wnoszą do akcji, poza nabijaniem znaków. Przypominają mi zacinającą się winylową płytę, wkręconą taśmę magnetofonową, odtwarzającą kilkanaście razy ten sam krótki motyw.

– główny bohater i jego przemiany nie przekonują mnie, są naiwne. Przypominają mi się gry do zabijania czasu, nie powiem, nawet przyjemne, jeśli w towarzystwie i na niby. Gdy potraktować na poważnie – zajmującości brak

– szwankuje logika, kolejność. Zmarli wstają, zbroje znikają i zmieniają się w inne. Przydałoby się więcej konsekwencji i namysłu.

– liczne wyrażenia i zbitki słowne niepoprawnie zastosowane.

 

Z plusów: niektóre zdania ładne, pomysł – jego zalążek ciekawy, w nielicznych miejscach narracja teraźniejsza, osobista nawet coś w sobie ma.

 

Kilka wypisanych zatrzymań z różnych, powyżej wspomnianych kategorii. Wybór przypadkowy, tj. zaczęłam od początku, lecz cały tekst był czarny.

O dziwo, to po­sił­ki po­trze­bo­wa­ły za­chę­ty, a nie nasz wy­kru­szo­ny od­dział. Je­dy­ne, co otrzy­ma­li, to krzy­ki mo­je­go kom­pa­na, któ­re­mu udało się prze­trwać tyle starć, że po­trze­bo­wał swo­je­go ma­łe­go hobby.

Rozumiem, że nasz bohater jest weteranem i opisuje zwyczaje, charakterystyczne zachowanie swojego kumpla, to czemu się dziwi? Słowo „hobby” – niekoniecznie pasuje.

Żół­to­dzio­by wpa­try­wa­ły się wciąż w armię Ze­lo­rian. Kraju wszel­kie­go plu­ga­stwa i zła, jak to u nas mó­wi­li w Er­la­nie.

Hmm, przejście. Żółtodzioby wpatrywały się w armię, a następne zdanie dotyczy kraju, a nie armii.

Wszyst­ko mogło roz­po­cząć się w każ­dej chwi­li. Wy­star­czył jeden sy­gnał z rogu, który trzy­mał Taral, bę­dą­cy moją ju­trzen­ką. Tyle razy sły­sza­łem jego sy­gnał do walki, że stał się dla mnie we­zwa­niem do nie­prze­rwa­ne­go cyklu życia. Nie ptasi śpiew, nie ko­gu­cie pia­nie, a wycie rogu było cza­sem na po­bud­kę i otrzą­śnię­cie się.

Dlaczego tak to rozwlekasz, zresztą powielasz podobną sekwencję jeszcze po wielokroć później. Bardzo refleksyjny ten Twój bohater, chociaż ponoć zapamiętały w walce i tylko wtedy żyje. Pierwsze wyboldowane – skróciłabym. Kolejne dwa do usunięcia, naturalnie z dopasowaniem do reszty zdania.

Odzia­ni w pełne że­la­zne zbro­je ma­ją­ce chro­nić nasze ciała, rów­nie do­brze unie­moż­li­wia­ją­ce nam ja­ką­kol­wiek uciecz­kę. 

Pełne zbroje, tj. jakie? Ważne wydaje mi się w kontekście późniejszych ran i czułych miejsc tego woja. Dwa kolejne do usunięcia, a jestem bardzo ostrożna z propozycjami. Odnośnie ucieczki i jej niemożliwości ciekawe jak się wspinał później na wieżę, bo jakoś mu to nie przeszkadzało, a w ucieczce to żadna zbroja nie pomoże.

Wśród na­szych po­sił­ków znaj­do­wa­ły się dwie setki kon­ni­cy, parę setek wię­cej łucz­ni­ków i jesz­cze wię­cej pie­cho­ty. 

Ciekawe te Twoje liczby i wielkości. Parę setek więcej – od czego?, i piechoty też. 

Ze­lo­ria­nie byli zbitą, nie­upo­rząd­ko­wa­ną kupą ciał. Wszy­scy wy­glą­da­li tak samo, odzia­ni w czar­ne pan­ce­rze. Żad­nej kon­ni­cy. W środ­ku armii znaj­do­wa­ło się coś na wzór wieży ob­lęż­ni­czej. Była opa­tu­lo­na skó­ra­mi i płach­ta­mi, na któ­rych wid­nia­ła krwa­wa plama na czar­nym tle. Godło Ze­lo­rian. Wieża miała mało sensu na otwar­tym polu, ale nie in­try­go­wa­ło mnie to. In­te­re­so­wa­li mnie tylko żywi wro­go­wie.

Hmm. Ciężko. Sam się temu przyjrzyj. Kupa ciał, choć w pancerzach? Nie mieli konnicy ok, czy dlatego byli kupą? Wyboldowane – dziwne, a to niby dlaczego (w sensie znaczenia) i ciekawe dlaczego jeśli był tak bitny go nie zainteresowała? Piszesz dlalej, ze interesowali go żywi wrogowie, a tam była żywa postać, w dodatku zagrzewająca do walki. Dziwne i nielogiczne. 

Dwie mile. Tylko tyle dzie­li­ło mnie od rzezi. Zaraz spad­nie deszcz strzał i ko­lej­ny róg Ju­trzen­ki da sy­gnał do ataku. W końcu.

Strza­ły pa­da­ły je­dy­nie po stro­nie na­sze­go wroga. Cóż to był za widok. Ta zgra­ja nie ru­sza­ła się ze swo­ich miejsc. Nikt nawet nie drgnął, gdy ktoś obok otrzy­mał strza­łę w łeb czy w pierś. To była od­wa­ga czy sza­leń­stwo? Ja chcia­łem roz­po­cząć swoją wła­sną ma­sa­krę, a nie tylko się jej przy­glą­dać.

Ten fragment jest okropny i w dodatku powielasz go nieustannie do końca tekstu. Przyjmuję, że takiego mamy nieskomplikowanego bohatera, żywiącego się walką wręcz i zabijaniem, aby myśl o własnej śmierci odepchnąć, unicestwić w ten sposób i to są jego myśli, lecz… po kolei

Pierwszego zupełnie nie rozumiem??? Drugie wyboldowane – dziwne złożenie słów, slang z gry? Dalej to już w ogóle bez sensu i psychologicznie, i wojskowo. 

Popatrz. Doświadczony wojak widzi przed sobą armię wroga i jak rozumiem, tzn. nie jestem pewna (bo nie napisałeś), ale zakładając, jego wojsko puszcza grad strzał w kierunku wroga, a on się temu przygląda i widzi, że przeciwnicy padają, lecz nie ruszają się z miejsc. I na to nakładam komentarz Twojego bohatera: myśli o nich zgraja, bo nikt nie drgnął, lecz go to nie interesuje, bo chce rozpocząć „własną masakrę” (nawiasem mówiąc co miałeś na myśli – własna masakra).

Dzie­siąt­ki włócz­ni ude­rza­ły w moją zbro­ję i ła­ma­ły się pod nią. Nie­któ­re zna­la­zły miej­sce w po­łą­cze­niach mię­dzy bla­cha­mi i wbiły się w ciało. Ból przy­był i minął szyb­ko. Wokół dzia­ło się go mnó­stwo i nie było czasu się tym mar­twić. I sam za­po­mnia­łem, że nie byłem prze­cież zwy­kłym wo­jow­ni­kiem.

Kolejne dziwne. Włócznia uderza?, ale dobrze, niech będzie, ale kiedy łamała się „pod zbroją” – nie do pojęcia – pod? Połączenia między blachami, ha, znaczy może opisz tę pełną zbroję, jak wyglądała (pamiętasz – początek). Drugie wyboldowane – dziwne – czego się działo mnóstwo – bólu? W takim razie dlaczego wokół, jeśli jego kłuli. A już ostatnie zdanie, sama nie wiem? Jest kilka przeczeń: atak włóczniami, które dosięgły bohatera – bolało – bolało bardziej, bo więcej ran – nie miał czasu się tym martwić, ciekawe dlaczego? – zapomniał, że nie był zwykłym śmiertelnikiem. Ta ostatnia konkluzja najdziwniejsza, przecież nim był.

 

Podsumowując.

Gdybym miała coś rekomendować, zaproponować:

– przemyśl kim jest, jaki jest, jak się zachowuje bohater i Ci, jemu najbliżsi. Co nimi kieruje? Bezładne miotanie się na planszy, chyba nawet w fantasy jest (chyba?) bez sensu.

– poukładaj w punktach, co chcesz opowiedzieć i rozpisz na wyraźne fragmenty opowiadania. Następnie przyjrzyj im się krytycznie, sprawdź, czy musi to koniecznie być jedna bitwa, ciągnąca się jak makaron przez ponad 20k.

-jeśli mają się cały czas tłuc koniecznie wzbogać i urozmaić słownictwo.

 

Niezbyt przychylny opowiadaniu ten mój komentarz, ale dużo do poprawy w opku widzę. Jednak dwie mocne strony są: teraźniejszość i dorastanie bohatera (takie uświadamianie sobie siebie, swoich wyborów, motywacji, pozycji) w teraźniejszości. Niestety reszta leży i kwiczy. Spróbuj krótszych form i poczytaj tutejsze fantasy, jak je ludzie budują, z czego, oraz komentarze. Są dobrzy w te klocki. :-)

 

pozdrawiam serdecznie :-)

piątkowa asylum pisząca komentarz w niedzielę

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum – Dzięki za wskazanie tych błędów. Jedyne, co mogę dać na swoją obronę to, że tekst był pisany na konkurs, który miał dotyczyć bitew, więc tylko temu poświęciłem uwagę (może właśnie za bardzo). Do braku doświadczenia i warsztatu przyznaję się bez bicia, ale jestem wdzięczny za takie komentarze, bo widzę, ile naprawdę mam do poprawy. Także dzięki raz jeszcze :) 

Nie dziękuj. :-) Początki są, jakie być muszą i cześć. Wiedziałam na co się decyduję, biorąc dyżur, że będą różne teksty, niekoniecznie créme de la créme w poprawności oraz w gatunku. Kłopotem dla mnie ciągle pozostaje fakt, że i jam w języku nie pływam jak ryba, wiele błędów robię i ponadto reaguję emocjonalnie. Nad pierwszym pracuję, lecz ślimaczo idzie, jeśli chodzi o drugie – postanowiłam nie zmieniać, bo emocje, odczucia to radość na tym ziemskim padole, nawet gdy nieprzyjemne.

Merlocku, pisz i komentuj innych na forum, będzie łatwiej o komentarze, naturalnie, gdy tego chcesz.

Pewnie zajrzy jeszcze tu NWM i zamieści plik linków, ja ukradnę jemu jeden i Ci zapodam:

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli

http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Tak zrobię :) Mam nadzieję, że początki nie będą trwały zbyt długo :D 

Od Ciebie to zależy. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Zaczęło się interesująco i podoba mi się, że było czuć więź bohatera z dwójką jego towarzyszy. Sam pomysł na Upiora w Zbroi również przypadł mi do gustu. W paru miejscach trafiły się bardzo zgrabne i ładne zdania, jak np. porównanie dwóch ścierających się armii do morskich fal. Wciągnęłam się przy opisie bitwy, jednak ta bitwa trwała… i trwała… i trwała jeszcze trochę. Tak jak napisała Asylum, czasem z akapitu na akapit czytałam o tym samym, tylko ubranym w trochę inne słowa. Właśnie, akapity – szczególnie pod koniec zaczęło się dziać coś dziwnego, bo nagle, bez wyraźnego powodu, stawały się jedno-, dwuzdaniowe. Więc o ile na początku czytało się nieźle, tak później było coraz gorzej. Wybijały też z rytmu liczne zaimki, zupełnie zbędne, jak w dwóch poniższych przykładach:

Odziani w pełne żelazne zbroje mające chronić nasze ciała, równie dobrze uniemożliwiające nam jakąkolwiek ucieczkę.

Ja wręcz przeciwnie, nie zdejmowałem swego hełmu, od kiedy pamiętam.

W dwóch miejscach trafiła się pusta linijka, tzn. dodatkowy enter, jakby rozdzielający osobne fragmenty, ale ich treści były bezpośrednim ciągiem dalszym, nie zrozumiałam więc tego zabiegu. Nie wiem, czy był przypadkowy, czy zamierzony.

Z innych drobiazgów:

– Jestem pełna. Na ten moment. – rzekła i zrzuciła mnie z wieży.

Wypowiedź zakończyła się kropką, zatem następne zdanie powinno zacząć się wielką literą: “Rzekła …”.

Jedną

z moich władczyń – Banshee.

Dodatkowy enter.

Przeklęty w przepasce kroczył, upaprany we krwi, (…)

Myślę, że lepiej brzmiałoby “upaprany/ubabrany krwią”.

Jego wzrok w końcu stanął na mojej postaci,

Zapewne miało być “zatrzymał się”.

Zasadniczo myślę, że tekst mógłby być pokaźnie odchudzony – i wyszłoby mu to na dobre.

deviantart.com/sil-vah

Dzięki za komentarz, Silva :) Dostrzegam teraz, że za bardzo wtedy uczepiłem się konkretnej wizji i nie szukałem żadnej alternatywy.

Proszę bardzo, Merlocku :)

deviantart.com/sil-vah

Masz tu pomysły na ciekawe sceny. Zwłaszcza wyjąca kobieta przykuła moją uwagę. Jednak czuję, że zawadiacki bohater w pewnym momencie oddaje się naczelnemu wrogowi pierwszoosobowych narratorów – gadulstwu. Gada i opisuje każdy szczegół, każdy element, a ja przy tej okazji gubię gdzieś napięcie. Ostatnia scena nie wywołała we mnie żadnych emocji – zostałem bowiem wcześniej zalany potokiem plastycznych słów, które jednak nie uwiodły mnie tak, jak powinny.

Jednak pierwsze koty za płoty i jako takie nie jest źle. Kwestia dalszego szlifowania warsztatu i ćwiczeń (oraz czytania!). Chwytaj więc przydatne linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Powodzenia

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki za słowa i linki, NoWhereMan :)

Merlocku, mam wrażenie, że opowiadając o bitwie widzianej oczami jednego jej uczestnika, usiłowałeś przekazać więcej, niż bohater był w stanie zobaczyć, skutkiem czego relacja okazała się być mocno nużąca, by nie rzec, nudna. Wolałabym, abyś, zamiast rozwodzić się nad licznymi szczegółami, opowiedział o zatargu miedzy walczącymi stronami, o powodach ich walki, bo w tej chwili jest to opis bitwy, toczonej w celu opisania bitwy, a to, niestety, nie wzbudza we mnie żadnej ciekawości.

Rozumiem, że zapewne ograniczały Cię określone wymagania konkursowe, ale prezentując opowiadanie tutaj, nie byłeś już nimi skrępowany. Mogłeś napisać tę historię inaczej, znacznie ciekawiej.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Nie dla mnie takie to­wa­rzy­stwo – po­my­śla­łem i przy­łą­czy­łem… ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

po­trze­bo­wał swo­je­go ma­łe­go hobby. ―> Słowo hobby nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

Wy­star­czył jeden sy­gnał z rogu, który trzy­mał Taral… ―> Wy­star­czył jeden sy­gnał rogu, który trzy­mał Taral

 

Zi­gno­ro­wa­łem te słowa, po­dob­nie jak kilka in­nych osób. ―> Rozumiem, że zignorował słowa oficera, ale dlaczego zignorował też inne osoby?

 

i ko­lej­ny róg Ju­trzen­ki da sy­gnał do ataku. ―> Raczej: …i ko­lej­ny raz róg Ju­trzen­ki da sy­gnał do ataku.

 

Mu­sia­łem jej przy­znać, że krew za­czę­ła się we mnie go­to­wać. ―> Kim jest ta, której musiał przyznać?

 

i jakby chcąc za­głu­szyć dziew­kę, za­grzmiał w róg. ―> W róg się nie grzmi, w róg się dmie.

 

i moja mu­zy­ka za­czę­ła grać. ―> Muzyka nie gra – grają muzycy na instrumentach.

Proponuję: …i zabrzmiała moja mu­zy­ka. Lub: …i usłyszałem moją muzykę.

 

Ból przy­był i minął szyb­ko. Wokół dzia­ło się go mnó­stwo… ―> Czy ból może się dziać?

 

Nie ob­cho­dzi­ło mnie, co się dzie­je poza za­się­giem mo­je­go mie­cza. Li­czy­li się prze­ciw­ni­cy, któ­rzy mieli upaść. A było ich tak wielu. Jeden padł, gdy zde­rzy­łem swój hełm z jego. Wgnie­ce­nie w osło­nie mó­wi­ło jasno, że jego walka o życie do­bie­gła końca. Za­mach­ną­łem się i przedar­łem się przez pan­cerz ko­lej­ne­go, otwie­ra­jąc jego brzuch i opry­sku­jąc krwią jego to­wa­rzy­szy. ―> Nadmiar zaimków. Lekka siękoza.

 

Byłem tak prze­ję­ty walką, że nie za­uwa­ża­łem wła­snych ob­ra­żeń. Moje ra­mio­na były tak… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Uno­szą­cą się nad zmar­ły­mi, krą­żą­ca ni­czym sęp. Wpa­tru­ją­cą się we mnie. ―> Literówka.

 

Szma­tław­cy, fa­na­ty­cy i po­my­leń­cy!” – tego typu okrzy­ki rzu­cał na całe pole bitwy. ―> Poznaj znaczenie słowa szmatławiec: Za SJP PWN: szmatławiec  1. pogard. «bezwartościowa gazeta» 2. pogard. «w okresie okupacji hitlerowskiej: organ prasowy okupanta»

 

wi­dzia­łem Ją, spry­ska­ną we krwi. ―> …wi­dzia­łem Ją, spry­ska­ną krwią. Lub: …wi­dzia­łem Ją, całą we krwi.

 

Kil­ko­ro z nich rzu­ci­ło się nawet na mnie… ―> Kil­ku z nich rzu­ci­ło się nawet na mnie

Kilkoro to mężczyźni i kobiety, a nie przypuszczam, by wśród Zelorian były walczące kobiety.

 

Ju­trzen­ka wbił się szpi­kul­cem swo­jej lancy w to­por­ni­ka i stra­to­wał oko­licz­ne to­wa­rzy­stwo. ―> To chyba nie jest najlepsze określenie.

 

a Ju­trzen­ka spró­bo­wał za­grzmieć w róg. ―> …a Ju­trzen­ka spró­bo­wał zadąć w róg.

 

Chuda dziw­ka, która szcze­rzy­ła swe szpo­nia­ste zęby… ―> Ktoś może mieć szponiaste dłonie, ale na czym polega szponiastość zębów?

 

– Je­stem pełna. Na ten mo­ment. – rze­kła i zrzu­ci­ła mnie z wieży. ―> Zbędna kropka po wypowiedzi.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Moja pasja, moje od­da­nie ku mo­je­mu praw­dzi­we­mu kra­jo­wi. Ku moim wład­czy­niom. ―> Oddać się można komuś/ czemuś, ale nie ku komuś/ ku czemuś.

Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Ze­bra­łem tyle żniwa… ―> Ze­bra­łem takie żniwo

 

w prze­ci­wień­stwie do mnie, który był je­dy­nie bli­ski swo­jej. ―> …w prze­ci­wień­stwie do mnie, który byłem je­dy­nie bli­ski swo­jej.

 

Jego okrzyk nie przedarł się do uszu wal­czą­cych, ale był wi­docz­ny. ―> Co to znaczy, że okrzyk był widoczny?

 

nie sły­szał przez brzdęk stali i wy­cień­czo­ne okrzy­ki. ―> Wycieńczony może być ktoś, kto krzyczy, ale nie okrzyk.

 

Jed­nak gdy tylko po­ko­na­łem parę me­trów… ―> Skąd w tym świecie wiadomo, co to metry?

 

Prze­klę­ty w prze­pa­sce kro­czył, upa­pra­ny we krwi… ―> Prze­klę­ty w prze­pa­sce kro­czył, upa­pra­ny krwią

 

Moja walka do­bie­gła końca. Po pro­stu upa­dłem na zie­mię i to samo stało się z moim prze­ciw­ni­kiem. Wokół nas za­czy­nał się ta­niec śmier­ci, lecz my za­po­mnie­li­śmy kro­ków. Wy­ci­snę­li­śmy z sie­bie wszyst­kie soki i przy­ję­li­śmy na sie­bie gniew po­zo­sta­łych armii. Moi je­dy­ni dru­ho­wie zgi­nę­li, nie po­zo­sta­wi­łem po sobie nic na świe­cie, ale osią­gną­łem swój cel. Nade mną po­ja­wi­ła… ―> Jeszcze jeden przykład nadmiaru zaimków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgodzę się z przedpiścami – zaczyna się nawet interesująco, ale potem biją się, biją, biją… Im dalej w las, tym nudniej się tłuką.

Babska logika rządzi!

No, biją się i biją, i biją…

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka