- Opowiadanie: Selena - Zakurzona tożsamość

Zakurzona tożsamość

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zakurzona tożsamość

– Już niedaleko – wysapał Moloy.

– Mówiłeś tak godzinę temu – Argenika od początku była przeciwna ich wyprawie. Las był tak gęsty, że zmuszeni byli zostawić omniplan na pobliskim wzniesieniu. Od tego czasu minęła już godzina, a oni nadal przedzierali się przez zarośla w poszukiwaniu starych ruin. Moloy nazywał je zabytkami. Dla niego były to domy pradziadów, a dla niej nic więcej jak tylko sterta kamieni zawieruszonych gdzieś pośród wzgórz.

– Wiesz, że to dla mnie bardzo ważne. Ojciec mówił, że w podobnych domach mieszkał jego prapradziadek, jeszcze przed katastrofą.

– Jak długo ludzie będą wspominać katastrofę? Minęło prawie czterysta lat.

Moloy uśmiechnął się z roztargnieniem. To, co dla niej było tylko zamierzchłą historią, od kilku lat stanowiło sens jego życia. Czytał wszystko, co w jakikolwiek sposób wiązało się z dawnymi czasami: beletrystykę, prozę dokumentalną, dzienniki oraz doniesienia historyczne. Jednak to wszystko było niczym w porównaniu z możliwością zmierzenia się oko w oko z historią przodków. Historią tak bolesną, że prawie nikt nie chciał ani o niej mówić, ani tym bardziej zapuszczać się w miejsca zapomniane przez współczesną cywilizację.

– Czytałem, że tuż przed katastrofą na Ziemi żyło ponad dziesięć miliardów ludzi.

– Aż tyle? Gdzie oni się mieścili?

– Żyli w miastach.

– Miastach?

– Tak. Początkowo miasta przypominały nasze osady, z upływem czasu jednak zmieniły się w kilkumilionowe skupiska.

– To jakaś bzdura. Po co ludzie mieliby mieszkać na betonowych pustyniach, jeżeli na świecie jest tyle pięknych przestrzeni?

– Dziadek mówił, że ludzie byli głupi i nie dbali o przyrodę. Dlatego zostali ukarani. W wielu miejscach zabrakło słodkiej wody, a mieszkańcy Ziemi umierali z pragnienia. Najsilniejsi zdołali dotrzeć do nielicznych czystych rzek, gdzie musieli zacząć wszystko od początku. Te kilka milionów, które przetrwało, założyło nowe osady na terenach, których nie dosięgła katastrofa ekologiczna. Dzięki ingerencji rządów kilku państw ludzkość nie cofnęła się w rozwoju, lecz powstała nowa cywilizacja, której założyciele korzystali zarówno z dokonań, jak i błędów przodków. Dziś także mamy do dyspozycji różne środki komunikacji oraz elektryczność, ale nie szkodzimy już środowisku.

– Myślę, że nie powinniśmy byli tu przyjeżdżać. Tata mówił, że nikt przy zdrowych zmysłach nie zapuszcza się w te okolice. Możliwe, że woda i powietrze nadal są zatrute.

– Po tak długim czasie? Nie bądź przesądna, jak inni. Poza tym wzięliśmy zapas wody. Czy wiesz, że czterysta lat temu nie było omniplanów? Samochodem jechalibyśmy przez kilka dni.

– Tak, to pocieszające. – Argenika przerwała, gdyż nagle znaleźli sie na otwartej przestrzeni. Na porośniętej krzakami i ostem polanie stało kilka szarych, prostokątnych, dość wysokich budynków. Natrętne łodygi bluszczu zdołały pokryć popielate ściany do wysokości czwartego piętra. Owinęły się też wokół pordzewiałych balustrad balkonów.

Moloy podniósł głowę i w milczeniu przypatrywał się popękanym murom, czarnym oczodołom okien oraz zielonej powłoce pleśni, która nadała dwóm pierwszym piętrom maskujący kolor. Miejsce wydawało się tak nierzeczywiste, że Moloy na moment zwątpił w to, że budynek stanowił niegdyś dom mieszkalny.

Argenika spojrzała na porośniętą krzakami, nienaturalnie wysoką ruderę i poczuła mdłości. Nie mogła uwierzyć, że dała się namówić na ten wyjazd. Moloy zawsze miał jakieś szalone pomysły, ale teraz zdecydowanie przesadził. W ich mieście nikt nie mówił o przeszłości inaczej niż z pogardą.

Uwagę Moloya przyciągnęło miejsce pomiędzy dwoma najbliższymi budynkami. Spośród krzewów nieśmiało wyglądały powykrzywiane, metalowe konstrukcje. Moloy mógł sobie wyobrazić, jak na zardzewiałych, porośniętych mchem huśtawkach i karuzelach siadają dzieci, by ożywić zaklęty w milczenie świat.

Moloy od dzieciństwa marzył o zdobywaniu nowych, niedostępnych terenów. Zaczytywał się książkami o dawnych podróżnikach i wyobrażał sobie, jak jako jeden z pierwszych zdobywa miejsca nieodwiedzane od setek lat. On, który potrafił wydać ostatnie kieszonkowe na pożółkły tom w antykwariacie i przeczytać go w dwa wieczory, nigdy nie przegapiłby okazji uchylenia rąbka tajemnicy i obejrzenia choć fragmentu świata sprzed katastrofy. Potrzeba poznania była silniejsza niż siła przesądów, która trzymała wielu poszukiwaczy przygód z dala od zatrutych terenów. Nie wierzył, że podkradając ojcu omniplan, robi coś złego. Być może, jeśli dokona jakiegoś godnego uwagi odkrycia, pewnego dnia to o nim będą pisali książki.

Zbliżył się do miejsca, gdzie kiedyś zapewne były drzwi, a teraz znajdował się jedynie czarny otwór, z którego wydobywał się zapach stęchlizny. Argenika krzyknęła:

– Chyba nie zamierzasz tam wejść? Ten dom ma prawie cztery wieki! Lada chwila się zawali.

– Poczekaj tu na mnie, jeżeli się boisz. Tylko się rozejrzę. – Moloy za nic nie przegapiłby takiej okazji.

– A żebyś wiedział! I jak za piętnaście minut cię nie będzie, to lecę z powrotem!

 

Moloy obrócił się na pięcie i już po chwili był w środku. Z początku nie widział przed sobą absolutnie niczego. Po paru chwilach przed oczami zaczął mu majaczyć zarys czegoś, co przypominało schody. Wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności. Zakurzone stopnie z pordzewiałą barierką nie wydawały się godne zaufania, ale skoro dotarł już tak daleko, dlaczego nie miałby zajrzeć przynajmniej na pierwsze piętro?

Zaczął wchodzić, słuchając echa własnych kroków rozlegającego się na całej klatce schodowej. Na pierwszym piętrze było widniej. Mdłe światło wpadało przez pozbawione szyb okna. Wyjrzał przez jedno z nich. Okno wychodziło na północną stronę dawnego osiedla. Możliwe, że kiedyś był tu parking, teraz teren zarósł zielskiem, a betonową nawierzchnię zniszczyły korzenie drzew. Las powoli i systematycznie zbliżał się do budynku. Moloy odwrócił się i zauważył, że na drugim końcu korytarza znajdują się otwarte drzwi. Zapewne ludzie wynosili się stąd w panice. Chyba nikt nie został? Na myśl o znalezieniu kilkusetletniego szkieletu w którymś z mieszkań poczuł łaskotanie w żołądku i omal nie skusił się na szybkie opuszczenie budynku.

Nie! – pomyślał – Mam po prostu uciec i przegapić taką szansę? Raczej nieprędko będę mógł znów zwędzić ojcu omniplan.

Ruszył przed siebie, ściskając w ręku aparat fotograficzny. Za uchylonymi drzwiami znajdował się przedpokój. Brązowe tapety we wzory odchodziły od ścian, w powietrzu unosił się zapach zbutwiałego papieru. Zahaczył butem o rozrzucone na podłodze śmieci. Jakieś szmaty, naczynia, dziecięce zabawki. Moloy zebrał się na odwagę i ruszył przed siebie, prosto do drugiego pomieszczenia, w którym, zdaje się, było kiedyś biuro. W głębi stało duże, dębowe, nadgryzione nieco przez ząb czasu biurko. Moloy podszedł bliżej i zauważył leżący na blacie notatnik. Ciekawe, czy to zwykły notes czy też może pamiętnik? Z wahaniem wyciągnął rękę i chwycił stary pożółkły brulion. W powietrzu uniósł się kurz. Przez chwilę obawiał się, że zeszyt rozpadnie mu się w rękach. Może powinienem zawieźć to do naszej doliny i umieścić w muzeum? Ciekawość okazała się jednak silniejsza od strachu czy poczucia obowiązku. Moloy otworzył notes pośrodku, na pierwszej lepszej stronie i z ulgą stwierdził, że tusz wyblakł tylko trochę, a kartki są całe. Na pierwszej stronie było kilka luźnych notatek.

Moloy wyobraził sobie niemłodego już zapewne człowieka, który siedział przy dębowym biurku przed laty i pisał te słowa spoglądając na pędzące tuż za oknem samochody oraz na szereg wysokich budynków przesłaniających mu niebo.

Miał ochotę przeczytać choć fragment, ale przypomniał sobie, że na dole czeka Argenika. Zdążył ją poznać na tyle dobrze, by wiedzieć, że może faktycznie odlecieć sama i skazać go na samotne błądzenie po opuszczonym terenie, na którym nie wiadomo, czy jest woda pitna.

Wcisnął notes do plecaka, zrobił kilka zdjęć i wyszedł na korytarz. Tak, teraz wejdzie na drugie piętro (schody wydawały sie dość stabilne, w końcu to żelazobeton), rozejrzy się, być może pomacha Argenice przez jakieś okno, pstryknie kilka fotek i zejdzie na dół.

Wyszedł z mieszkania i podążył korytarzem w stronę schodów. Spojrzał na stopnie prowadzące w dół, a potem, po chwili wahania, wbiegł na schody prowadzące na wyższe piętra. Drugie, trzecie, czwarte… Zakręciło mu się w głowie. Od zapachu stęchlizny ponownie poczuł mdłości, ale nie dawał za wygraną. Jeśli nie teraz, to kiedy? Usłyszał cichy pisk. Szczur? Nie, to niemożliwe. Z pewnością nie ma tu już żadnych resztek, a zwierzęta, o ile w ogóle jakieś tu są, żyją w lesie. O tym, że wbiegł na dziesiąte, ostatnie piętro, poinformowała go dziura w dachu, przez którą widać było bure chmury. Wzrok Moloya przesunął się po obdrapanych, popisanych sprayem ścianach i spoczął na dużych metalowych drzwiach z napisem „Uwaga. Sprawdź, czy kabina znajduje się za drzwiami”.

– Sprawdzę! – mruknął do siebie. Był w swoim żywiole. Kiedy coś wzbudziło jego ciekawość, nie sposób było go zatrzymać.

Zrobił kilka kroków do przodu i wyciągnął rękę w kierunku szarego metalowego uchwytu. Kiedy dotknął śliskiej zimnej klamki, przeszył go dreszcz. Zacisnął zęby i całą siłą woli pociągnął drzwi do siebie.

Usłyszał głośne skrzypnięcie, a na twarzy poczuł powiew zatęchłego powietrza.

– Nie, nie ma kabiny – wyszeptał, wpatrując się w czarną pustkę. Powinien zamknąć drzwi, lecz jakaś siła pchała go do przodu. Jak zahipnotyzowany zbliżył się do miejsca, gdzie kończyła się podłoga i spojrzał w dół. Zakręciło mu się w głowie, a przed oczami latały małe, szare kółeczka. Zapewne otwierając drzwi spowodował przeciąg, gdyż nagle podmuch ciepłego wiatru o trupim odorze odrzucił go do tyłu. Z trudem odzyskał równowagę. Miał wrażenie, że po prawej stronie korytarza widzi małe jasne ślepia czające się półmroku. Tym razem nawet wrodzone zamiłowanie do odkrywania wszystkiego, co tajemnicze i zakazane nie było na tyle silne, by zapuścić się w ciemność i sprawdzić, czy to szczur, czy jednak coś jeszcze mniej przyjemnego. Potykając się ze strachu, zaczął zbiegać po schodach w dół. Echo jego niezdarnych kroków rozbrzmiewało w całym budynku. Opętana spirala stopni zdawała się nie mieć końca. Dyszał ciężko, częściowo z przestrachu, częściowo ze zmęczenia. W pewnej chwili uświadomił sobie, że zamiast przemieszczać sie w dół, biegnie do góry. To dlatego tak się zasapał! Zmienił kierunek i przyspieszył kroku.

Jedno półpiętro.

Drugie.

Trzecie.

Następne.

Ściana z fioletowym graffiti: „Tutaj byłem”.

Półpiętro z oknem.

Pot zalewał mu oczy, więc zatrzymał się i przetarł twarz ręką. Zaraz będzie na dole. Zobaczył, że na ścianie po prawej ktoś narysował symbol węża zjadającego własny ogon. Rysunek był całkiem interesujący, wykonany bardzo starannie. W innych warunkach pewnie by go sfotografował, ale teraz zmęczenie i chęć wydostania się z wieżowca stłumiły jego naturę odkrywcy. Odwrócił się od rysunku i ze zdumieniem zauważył, że znów jest na ostatnim piętrze. Chmury widoczne w dziurze dachu były teraz jakby ciemniejsze, przybrały kolor brudnego granatu.

– Powoli, muszę iść powoli, żeby się znowu nie pomylić. – Stąpał uważnie, krok za krokiem, a szuraniu jego nóg wtórowały cichutkie piski.

Argenika jeszcze raz przetarła oczy, uszczypnęła się w policzek, a po kilku nieudanych próbach przebudzenia się ze snu, wylała sobie na głowę butelkę wody. Nic z tego. Cały czas tu był. Obraz, na który patrzyła, musiał być wynikiem udaru słonecznego lub jakimś mirażem, jednak mimo jej najszczerszych wysiłków nie chciał zniknąć. Na polanie przed nią zamiast trzech wieżowców i zdewastowanego podwórka leżało tylko kilka starych sfatygowanych kawałków betonu.

– Ale przecież przed chwilą tu były! Sama je widziałam! A Moloy wszedł to tego po prawej. – Ktokolwiek miał być odbiorcą tych okrzyków, nie słuchał jej. Co się stało z Moloyem? A może to jakiś żart? Zasnęła na słońcu, przyśniły jej się bloki, a Moloy w międzyczasie schował się w krzakach? No jasne, przecież mówiła mu, że te budynki nie wytrzymałyby takiej próby czasu. Na pewno rozpadły się dwieście lat wcześniej.

– Moloy! Wyłaź, musimy już wracać! – krzyknęła w stronę zarośli.

***

Ciche burczenie omniplanu nie było w stanie zagłuszyć szlochania dziewczyny lecącej w stronę rodzimych stron. Co ona powie innym? Nawet nie wiedziała, co się stało. Jutro przylecą tu całą grupą i będą go szukać, ale czy nie będzie za późno? Na polanie zostawiła trochę wody, prowiant i paralizator laserowy, intuicja mówiła jej jednak, że jutrzejszy dzień będzie jednym z najgorszych w jej siedemnastoletnim życiu.

Koniec

Komentarze

Przede wszystkim - kim jest Szymon i co jego wzrok robi w budynku? ;)

Styl - Tworzysz fajne, ciekawe opisy, ale cierpią nieco na tym, że budujesz z nich same długie, złożone zdania. Jakby od czasu do czasu przecinało je jakieś krótsze, opowieść zyskałaby na płynności. Fajnie przedstawiony kontrast między bohaterami na początku, ale tego "dla niego, dla niej, dla niej" jest jak dla mnie odrobinę za dużo. Dało się to zapisać inaczej. Masz dziwną skłonność do nadużywania "oraz". Przy opisie budynków "popękane ściany" i "popękane mury". Nie jestem pewien, czy nie powinno być "zaklęty w milczeniu". Nie rozumiem "opętanej spirali stopni".

We fragmencie "zamiast zbiegać w dół, biegnie do góry" jedno bieganie bym mimo wszystko zmienił, zwłaszcza, że zabieg z celowym powtórzeniem wyrazu miałaś zdanie wcześniej. Dodatkowo ciężko mi to sobie wyobrazić, nawet po ciemku. Prędzej wywróciłby się, potykając się o stopień. Poza tym, czy on przypadkiem nie był na ostatnim piętrze? To jakim cudem szedł w górę? ;) Tego nie uzasadnia niestety pętla, w jakiej się znalazł.

Brakuje przecinków (przykład: W głębi stało duże dębowe nadgryzione nieco przez ząb czasu biurko), ogonków (przykład: Zakurzone stopnie z pordzewiałą barierka nie wydawały sie godne zaufania), a nawet wyrazów (przykład: by zapuścić się ciemność - tutaj dodatkowo powtórzenie). Są za to literówki (przykład: A Moloy wszedł to tego po prawej.) Dużo tego zwłaszcza w środkowej części, gdzie najbardziej skupiasz się na plastyczności opisów.

Dialogi - to może być po prostu moje widzimisię, ale bardzo rzadko spotykam ludzi, zwłaszcza młodych, którzy w rozmowach między sobą używają "myślę, że", albo "jeżeli". To bardziej język dyskusji lub narracji.

Temat wyprawy w przeszłość fajny i nośny - niejeden potencjalny czytelnik uwielbia włóczyć się po takich terenach, a atmosfera wycieczki w nieznane została ciekawie oddana. Widać, że starasz się dbać o to, aby w tekście nie było nieścisłości i wyjaśniasz je np. wstawkami o zasięgu i szybkości omniplanu. 2/3 tekstu czytałem z przyjemnością i dużym zainteresowaniem.

Nie kupuję jednak samego pomysłu z pętlą. Tym bardziej, że dostaliśmy szczegółowy opis całej wędrówki, ale finał potraktowałaś bardzo po łebkach. Już samo przejście między opisywaniem losów Moloy'a i Argeniki, na przestrzeni tego samego akapitu, jest stanowczo zbyt szybkie. Nie jestem pewien, czy to dobry trop, ale wydaje mi się, że pomysł na finał pojawił się dopiero w połowie pisania. Dla mnie to wygląda tak, że ciekawe, fajne i co istotne oryginalne w treści opowiadanie bardzo spłycasz dość typowym motywem, który po prostu nie dorasta do poziomu reszty tekstu i średnio do niej pasuje.

Podsumowując - fajnie, sprawnie (choć nieco niedbale) napisany, interesujący tekst, który zapowiadał się bardzo dobrze, ale niestety cierpi przez znacznie słabsze zakończenie.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Brait, dziękuję za komentarz.

Błagam, powiedz mi, gdzie jest "Szymon"?

Czytałam ten tekst już jakieś kilkadziesiąt razy, w tym kilkanaście po "odleżeniu" i zmianie imion bohaterów. Mimo to wciąż przegapiam niezmienione imiona czy brakujące wyrazy, a całość wydaje się "niedbała". Grrrr..

Chyba przeczytam to zdanie po zdaniu od końca.

Szymona już nie ma, bo się zamienił w Moloy'a. ;) Najlepszy sposób na zmianę imion to "znajdz i zamień". Tylko on gwarantuje, że niczego nie przegapisz. Miałem taką samą sytuację ostatnio, gdy zmieniałem w bajce imię dziewczynki.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Moloya nie Moloy'a, fakt, Twoja forma jest poprawna.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Możliwe, bo jeszcze wprowadzałam drobne poprawki w czasie, kiedy wystawiałeś komentarz.

W każdym razie cieszę się, że się jako tako podobało.

 

 

Co do czytania tekstu po kilkadziesiąt razy.. no niestety nawet to nie gwarantuje, że się wszystko wyłapie, bo często jest ciężko zauważyć coś, co sami napisaliśmy. Sam tak mam, że najwięcej błędów wyłapuję dopiero po tym, jak już dany tekst gdzieś wyślę, bo po prostu zaczynam go inaczej traktować i mam świeże spojrzenie. Jeśli czujesz, że coś w Twoich tekstach jest nie do końca tak, to najlepiej poprosić kogoś o betowanie przed publikacją.

Sięgnę po Twoje archiwalne teksty, bo ten mimo zakończenia do tego zachęca. ;)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Podoba mi się pomysł, nawet bardzo, potrafisz wciągnąć, zaciekawić. Z chęcią przeczytałem do końca i ostatecznie nie zawiodłem się. Troszkę gorzej jest z samym wykonaniem, ale wszystko powiedział już brajt.  Czepianie się na siłę z mojej strony nie ma już sensu. Ogólnie jest całkiem nieźle. Daję 4.
Pozdrawiam.

Katastrofa nastąpiła czterysta lat temu, a budynki jeszcze stoją. Interesujące. Las dopiero zbliżył się do starych wieżowców, bluszcz porósł je aż do drugiego piętra... Czyjś notatnik przetrwał tyle wieków...
Widzi się mi, że szybciej by to poszło. I skuteczniej.

Wiesz.. co innego Ciemny Las podchodzacy pod hobbickie osady, a co innego, jesli musi sie przebijac przez betonowy swiat, z fundamentami, kanalami etc. Takie podloze srednio nadaje sie do rozwoju roslinnosci. Tak samo zauwaz, ze to sa solidne, wykonane z twardych materialow budynki, a nawet drewniane potrafia przetrwac stulecia. Ostatni drewniany kosciolek na Starym Miescie w Krakowie (sw. Marii Magdaleny) stalby do dzis, jakby go nie wyburzyli, bo grozil pozarem. Kamienne miasta starozytnych cywilizacji tez stoja do dzis. A z tego co zrozumialem, tej katastrofy nie spowodowala jakas wojna czy zywioly, wiec nie musiala spowodowac oslabienia czy zniszczenia budynkow.

Z notatnikiem celna uwaga.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Adamie KB,

przyznam, że długo zastanawiałam się nad tym, jaką ilość czasu tu podać.

Ruiny Azteków zachowały się mimo tego, że otaczała je dżungla, a nie "grzeczny" słowniański las.

Co do notesu, to papier drukarski może przetrwać ok 500 lat. Wszystko oczywiście zależy od warunków atmosferycznych, rodzaju papieru itd. Nieraz słyszymy o znalezionych starodrukach, prawda? Zakładałam, że piszę o brulionie z grubymi kartkami, który pozostał nieotwarty, a dzięki temu nie był narażony za bardzo na wilgoć.

Tak czy inaczej, żaden ze mnie spec, więc mogę się mylić.

O starodrukach tak, ale dawniej produkowano papier o wiele lepszej jakosci - teraz (i w przyszlosci pewnie tez) liczy sie przede wszystkim, aby minimalizowac koszty produkcji. Chyba, ze w swiecie przedstawionym wynaleziono jakies nowe technologie. Zauwaz na przyklad, jak szybko schodzi farba z paragonow sklepowych. ;)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Głos eksperta w temacie: http://www.naukowy.pl/ekspert-o-tajnikach-starzenia-sie-papieru-vt43702.htm

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Bez ekspertów Ci podam, że papiery o odczynie kwaśnym wytrzymują kiladziesiat lat, o zasadowym --- powyżej setki, natomiast czerpane --- kilka setek. Papirus --- tysiąc lat i więcej. Z badań praktycznych wzięte to o papierach.
Zamknięty notes? No i co z tego? Papier łatwo nasiąka wilgocią. Notesu na pewno nie sporządzono z papieru czerpanego...
Budowle Azteków i Majów też. Wielkie rzeczy --- z jakich kamorów je wnoszono, hę? Kamienne, nie chudy betonik zbrojony żelazem nieodpornym na korozję. Przemyślcie konsekwencje nadpęknięć betonu... Dziesieciopiętrowiec sam się złoży w stosik. Żywotność tego typu budowli wynosi, technologicznie, pięćdziesiąt lat. W naszym klimacie.
Las nie rozwali miasta, takiego dzisiejszego, naszego? Rozwali. Spokojnie wlezie do miasta i rozpirzy na drobne. To tylko kwestia czasu. Krótszego od czterech wieków.
Każda budowla może przetrwać wieki, millenia nawet, jeśli jest konserwowana i chroniona. Ale nie opuszczone miasto...

Selena, masz narracyjny oddech i wizję, tnij opisy, pozwól czytelnikowi "dowyobrażać sobie" co trzeba. Czasem warto że tak powiem wyciąć krzaki i osty, zostawić tylko bluszcz na balustradach, czyli zamiast: 

Na porośniętej krzakami i ostem polanie stało kilka szarych, prostokątnych, dość wysokich budynków. Natrętne łodygi bluszczu zdołały pokryć popielate ściany do wysokości czwartego piętra. Owinęły się też wokół pordzewiałych balustrad balkonów.

dać np.: 

Na polanie zobaczyli budynki obrośnięte bluszczem. Stare łodygi porastały ściany, zardzewiałe balustrady balkonów.

Powodzenia! 

Mnie się podobało. Kojarzy mi sie trochę z książką "Świt 2250" Andre Norton. Co do tych rozważań odnośnie trwałości papieru, czy szybkości porastania lasem i wytrzymałości budynków... No cóż, nie jestem specem, więc w tej kwestii się nie wypowiem, ale fakt faktem, że opowiadanko fajne, a powyższe zagadnienia techniczne nie wpływają jakoś bardzo negatywnie na jego odbiór.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Seleno, hmm wszystko już napisali... Mnie się podoba : tajemniczość, klimat! Poza tym chcę wiedzieć co będzie dalej...i coś czuję, że mnie zaskoczysz jako czytelnika ;) Pozytywnie - rzecz jasna ;)

Dziękuję wszystkim za komentarze.

Fasoletti, "Świtu..." nie czytałam, ale chętnie zajrzę.

Dobre :) Gratuluję wyróżnienia, całkiem słuszne.

Cieszę się, że akurat wszedłem na ten odnośnik i przeczytałem... U mnie masz duży plus.

Podstawową wadą tekstu jest jego długość... co ja mówię brak długości:) Bo ja chciałem sobie pospacerować po tej wchłanianej przez las dżungli. Doczepię się do zakończenia. Bo moim zdaniem ten fragment zaczynający się "Ciche burczenie..." niepotrzebny. Powinienem nadal słyszeć wołanie bohaterki i zastanawiać się czy Ona też gdzieś nie przepadnie:)
Ale tekst jak najbardziej na plus. Nie szukam błędów bo już raczej zostały wcześniej zauważone. No może jedno:w jednym zdaniu masz "biuro" a w drugim "biurko":D głupie bo przecież nie jest to błąd, żadne powtórzenie, a jednak zwróciłem uwagę:)
Zastanawiam się też przy okazji kiedy nasz świat, w końcu trafi szlag:D
I Twoja wizja przyszłości wydaje się całkiem optymistyczna... naprawdę:)
Pozdrawiam serdecznie

http://tatanafroncie.wordpress.com/

podoba mi się pomysł petli. Nie wiem czy dobrze zrozumiałem ale wydaje mi sie ze chciałąś pokazac ze człowiek w pogoni za cywilizacją zatracił poczucie co tak naprawdę jest ważne w życiu. Tak bynajmniej ja to odebrałem.
po za tym opowiadanie fajnie napisane, i przyjemnie się czyta:)

Dobrze, zrozumiałeś:)
Trochę to ogólnie proste i też chyba wepchnęłam za dużo info w dialogi. Chyba kiedyś spróbuję zrobić z tych czterech stron dziesięć i zobaczymy, co wyjdzie. 

mamy podobne poglady na te tematy. Tymbardziej mi się podoba ze pokazałaś to co chciałaś, co do wielkosci informacji chyba własnie o to chodzi aby czytelnik sie domyślił o co w tym biega.
Co do rozbudowania to masz spore pole do popisu

A co by Moloy zobaczył, gdyby wyszedł na dach? ;)
Podobało mi się. Lubię takie klimaty. I zapętlenia.

Witaj!

 

Całkiem umiejętnie zagrałaś zapętleniem, paradoksem czasu i przestrzeni. Podobalo mi się. Swoją oceną umacniam wystawioną Ci już piątkę. Zasłużyłaś tę (ciekawą zresztą) wizją świata po ekologicznej katastrofie, który ewoluował ku lepszemu, a nie - jak to zwykle bywa w literaturze postapokaliptycznej - ku gorszemu z padołów. Powtórzę więc raz jeszcze, że podobało mi się. W miarę poznawania Twoich tekstów jest coraz lepiej!

 

Pozdrawiam

Naviedzony

Nowa Fantastyka