- Opowiadanie: JeRzy - Przywódca (Nagroda Bazgroł 2019)

Przywódca (Nagroda Bazgroł 2019)

Opowiadanie nagrodzone w 10. edycji konkursu literacko-plastycznego Bazgroł. Autor: Maciej Serżysko, ilustracje: Paweł Flieger.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Irka_Luz, wybranietz, Finkla

Oceny

Przywódca (Nagroda Bazgroł 2019)

 

Nazwiska bohaterów zostały zmienione ze wzglądów bezpieczeństwa.

 Wszelka zbieżność z postaciami prawdziwymi jest przypadkowa.

 

 

***

 

Podziemia Kancelarii Prezesa Rady Ministrów przeszył huk. Dyżurująca przy wejściu pani Małgosia przewróciła oczyma i wycisnęła resztę soku z cytryny do herbaty, po czym wsypała do niej trzy czubate łyżeczki cukru. Była to niska, chuda jak szkielet kobieta o znudzonym spojrzeniu, nieco po pięćdziesiątce, budząca grozę ze względu na otaczającą ją mroczną aurę, choć niektórzy podejrzewali, że udziela jej się po prostu atmosfera budynku, którego strzegła. Do niej należało pilnowanie kluczy i tego, by nikt niepowołany nie wszedł do kompleksu.

Hałas, który wstrząsnął murami, nie zachwiał spokoju pani Małgosi.

– Ten ich plan nie mógł się udać – powiedziała sama do siebie. Wiedziała, że akcja jest skazana na porażkę, zanim jeszcze opłacono Czeczenów i wysłano Ministerstwo Kultury na poszukiwania – wyszło jej to z pasjansa. Nie wierzyła w żadne horoskopy, ezoterykę, czy wróżby z fusów, jednak w moc pasjansa owszem. Słyszała legendę, według której marszałek Piłsudski układał kiedyś takiego i oznajmił, że jeżeli mu wyjdzie, to zostanie dyktatorem Polski. Było to jeszcze za cara i patrzcie państwo, sprawdziło się!

Ledwie pani Małgosia siorbnęła herbatę uchyliły się drzwi i do środka wszedł niski blondyn, ubrany w szyty na miarę, nienagannie wyprasowany garnitur. Blask świetlówek odbijał się w jego złotym zegarku i lakierkach. Wyglądał nawet dość sympatycznie, jednak przy ludziach takich, jak on, nie można było dać się zwieść pozorom.

– Dzień dobry! – Przywitał się grzecznie prezydent. – Czy może…

– …bry – burknęła przerywając politykowi. – Spóźnił się pan, wasz chory pomysł nie wypalił tym razem. Podobnie zresztą jak reforma rolna i plan rozbudowy przemysłu stoczniowego.

– Proszę pani, o jakim chorym pomyśle pani mówi? – Jego mina zdradzała, że o niczym nie miał pojęcia, albo zaprzepaścił szansę na Oskara, rezygnując z kariery aktorskiej. – Premier zaprosił mnie tutaj, by pokazać sensację, która uratuje nasz kraj przed pewną zgubą.

– Nic już nie uratuje, złociutki. Mówię, że po wszystkim, to znaczy, że nie uda się.

– Może raczyłaby mi pani chociaż wyjaśnić, o co tu tak właściwie chodzi, bądź raczej chodziło?

– A proszę bardzo! – Zgodziła się łaskawie. – Tyle, że ja nie umiem opowiadać, ale jak pan chce, to pan siada tu, na krzesełku i słucha. Tam i tak pewnie nie ma po co iść…

 

 

***

 

Twierdza w Nobirku przypominała raczej porzucony za Breżniewa garnizon, niż ważną placówkę wojskową Federacji Rosyjskiej. Miejsca tego nie było na żadnej mapie, nie sięgały tu nawet satelity zwiadowcze, które po prostu nie wiedziały, co ciekawego mogłoby się kryć w tej tajdze. Nie wygląda jak bateria rakiet? Nie jest podejrzane.

Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że dookoła twierdzy figurującej w moskiewskiej kartotece pod nazwą Gnezdo również nie znajduje się nic interesującego. A jednak właśnie tam, w tych mrocznych i gęstych zaroślach, ukryło się kilka osób dowodzonych przez wiekowego, acz wciąż silnego człowieka o długiej, ciemnej brodzie i nosie tak wielkim, że przypominał orli dziób.

Zelimchan Alichadżijew znał tę okolicę jak własną kieszeń, a woń Specnazu GRU potrafił wyczuć na kilometr. Doskonale pamiętał, jakim okrucieństwem żołnierze ci wykazali się w Czeczenii. Wkraczali w najmniej spodziewanym momencie, eliminując wszystko, co się ruszało. A i nawet to, co wydawało się całkiem statyczne. Wciąż serce mu pękało na wspomnienie dnia, w którym wraz z bratem bronił przed nimi ruin osiedla. Było wraz z nimi dwunastu najlepszych wojowników, jakich Allach kiedykolwiek stworzył, mieli swą bazę w piwnicy. Dziś stoi tam mały kamień z półksiężycem, a pod nim leżą ciała sunnitów.

Stary Czeczen wzdrygnął się. Nigdy więcej nie chciał już z nimi walczyć. Amerykańskie SEAL, brytyjskie SAS, to wszystko dzieci przy Specnazie. A jednak dał się raz jeszcze namówić na udział w akcji pamiętając, że tam, gdzie mięśnie nie dadzą rady, musi się wysilić głowa – jak mawiał jego dziadek.

Było to chyba najbardziej ryzykowne przedsięwzięcie, w jakim brał udział, ale i zysk mógł być ogromny. Kiedy dostarczy towar do interesantów, czeczeńska partyzantka będzie mogła przez następnych pięć lat nie martwić się o żywność, broń i opłacanie lojalności kontaktów operacyjnych. A i jeszcze na coś dla ciała i duszy wystarczy…

 

***

 

Profesor Piotrowski miał pewną hipotezę, dlaczego Lenin jest wiecznie żywy. Uważał, że Szatan nie chciał, by pojawił się on w piekle i zorganizował tam przewrót komunistyczny, a szans na miejsce w raju na pewno nie miał. Uznano zatem, że może zostać na ziemi, ludzie jakoś sobie dadzą z nim radę.

Ciekawiło go przy tym, jakim cudem może być żywa mumia, bez przerwy poddawana zabiegom sterylizującym, osuszającym i piorun wie, jakim jeszcze. Wykonywano je niezwykle starannie, gdyż wystarczył drobny błąd i biuro GRU Travel fundowało zwiedzanie łagrów, ale zdaniem Piotrowskiego nie był to powodem, dla którego Lenin nie odchodził w przeszłość. „Podobnie jak jego idee” myślał.

Niektórzy ignoranci uważali, że Lenina złożono na Placu Czerwonym w Moskwie. Piotrowski śmiał się z tego. Znał zamiłowanie Rosjan do sobowtórów i nie wierzył w to, że byli gotowi wystawić swój największy skarb na widok publiczny. Oczywiście, mentalność ludu zmieniła się, oficjalnie i powszechnie porzucono kult jednostki, a zbrodnie komunizmu zasługiwały na największe potępienie. Jednak z całej tej listy za prawdopodobne uważał tylko ostatnie stwierdzenie. Nie sądził, że miłość do Wodza Rewolucji umrze, skoro jemu samemu nie było to dane.

– Rodionie Iwanowiczu, spiszcie proszę protokół – rozkazał władczym tonem pułkownik Repnin. Jego zadaniem było osobiste nadzorowanie prac konserwatorskich nad Leninem, a uchodził za podręcznikowego funkcjonariusza wywiadu wojskowego GRU – korzystał ze stałego, nie zdradzającego niczego zestawu min trwale przykręconego do przystojnej twarzy śrubami żelaznej dyscypliny, mówił trzydzieści razy mniej niż słuchał i nie miał za grosz poczucia humoru. – Rodionie Iwanowiczu, czy mnie słuchacie, czy może odlecieliście gdzieś myślami? Na przykład na Zachód?

Rodion drgnął. Był jednym z tych niepozornych mężczyzn, których mija się dziesiątki na ulicy. Nie wyróżniały go ani lekkie zakola, ani zielone oczy, ani worki pod oczyma, które dowodziły tego, jak ciężko musiał pracować, by utrzymać marudną żonę i wyjątkowo uporczywą teściową.

– Naturalnie, że słucham! – Zapewnił profesor i wymieszał bagietką roztwór, po czym ostrożnie postawił go na palniku, regulując pokrętłem temperaturę. Następnie przywołał tego młodego doktora z okropną wadą zgryzu, Nabakowa i skinieniem głowy kazał mu kontynuować prace, po czym zasiadł do wypełniania tabelek. Na ekranie komputera wyrosły białe kolumny ozdobione cyrylicą, podtrzymujące biurowy dach świątyni ich dzieła. Zasady tu były dziecinnie proste – na sali przebywa jednocześnie osiem osób – jeden człowiek z GRU dbający o bezpieczeństwo prac, profesor – kierownik zmiany (czyli on, Rodion Iwanowicz Piotrowski), trzech niższych rangą profesorów i trzech doktorów – asystentów. Oraz mumia Lenia, rzecz jasna. Jeśli któryś zachowa się podejrzanie, to do sali wleci trujący gaz. Było już kilka takich przypadków, a on znał osobiście ofiary, dlatego nie miał zamiaru popełnić najmniejszego błędu.

Żadnych gwałtownych ruchów. Wielki Brat patrzy. Kontrola jest najwyższą formą zaufania.

Tego dnia profesor zauważył z pozoru nic nie znaczącą zmianę – w miejscu młodego Waśki Fiodorowa stał zupełnie inny doktor, czarnowłosy i o ciemniejszej karnacji, zapewne jakiś typ z Kaukazu. Mężczyzna wyglądał dość młodo i bynajmniej nie był zbyt urodziwy. Lekki wąs pod nosem potwierdzał niezbyt zaawansowany wiek, a okropne dziury w twarzy mogły być skutkami dawnych problemów dermatologicznych. Na jego spiczastym nosie tkwiły okulary o wyjątkowo grubych oprawkach. Dziwne. Tutaj zmiany kadrowe nie były częstym zjawiskiem.

– A co z Fiodorowem? Urlop miał mieć dopiero za dwa tygodnie – zagadnął Rodion i spojrzał na wyloty gazu. Starał się usilnie, by jego głos nie był zbyt cichy, ani zbyt donośny. W pierwszym przypadku uznano by go za szpiega lub spiskowca, w drugim za sabotażystę chcącego głośnymi rozmowami przeszkadzać w pracy naukowcom. Najwidoczniej sędzia po drugiej strony pancernej ściany nie uznał jednak tego pytania za niebezpieczne, ani też podejrzane.

– Fiodorow miał umówione spotkanie – wzruszył ramionami nowy, nie przerywając pracy. – Z marszałkiem Żukowem.

Ciekawe, czym sobie zasłużył? Czyżby za dużo mówił? Za dużo się domyślał? A może spróbował szczęścia z Zachodem? Kto go tam wie?

Właśnie chciał zapytać nowicjusza o nazwisko, jednak w tej samej chwili ten krzyknął na całe gardło:

– Proletariusze wszystkich krajów radujcie się, niech orkiestry grają Międzynarodówkę, wywieśmy czerwone sztandary, gdyż oto właśnie towarzysz Lenin przemówił!

Naukowcy nie zwrócili na jego słowa większej uwagi, wiadomo praca pod taką presją, wielotygodniowa rozłąka z światem i niekończąca się harówka dawały się we znaki zwłaszcza młodym pracownikom i psychika niektórych tego nie wytrzymywała. Repnin jednak – co należało do jego obowiązków – dwoma susami był już przy nim i świecąc oczyma jak lampką na przesłuchaniu zapytał:

– Co takiego powiedzieliście?

– Towarzysz Lenin, kiedy przenosiłem go do wanny, przemówił do mnie swym oświeconym głosem! Wiwat! Umacniajmy robotniczo-chłopski internacjonalizm!

– Ktoś coś słyszał?

Sześć postaci w białych kombinezonach zgodnie pokręciło głowami.

– Towarzysz Lenin szeptał mi tak cicho, że tylko ja mogłem coś usłyszeć. – Wyjaśnił nowy. – Wyklęty ludu powstań!

– Przykro mi, ale taki numer przeszedłby jeszcze za Stalina, ale nie dziś. To nie jest Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, tylko Federacja Rosyjska, państwo suwerenne i demokratyczne. My już nie wierzymy w mity komunizmu, jesteśmy dojrzałym społeczeństwem. – Powiedział Repnin, po czym wziął głęboki wdech, stanął na baczność i na wszelki wypadek zapytał uroczystym tonem: – Władimirze Iljiczu, czy mnie słyszycie?

Mumia nie odpowiedziała mu z wiadomych przyczyn. Była martwa.

– Czy wy się dziś źle czujecie? – Zwrócił się podejrzliwie do doktora.

– Skądże! Obawiam się, że po prostu wystraszyliście Lenina swoim żołnierskim tonem. Od 1924 roku patrzy tylko na naukowców w białych kitlach czy kombinezonach, a wy próbujecie mu oddawać honory, jak jakiemuś marszałkowi?

Repnin stracił część pewności siebie i odsunął się na kilka kroków. Widać było, że nie wie, co ma teraz zrobić. Z jednej strony wiadomo, że zmarli nie mówią, ale przecież Indianie do dziś wyprowadzają mumie przodków i wodzów na spacery, a nawet pozwalają im załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Poza tym nikt nie wiedział, co tak właściwie temu Leninowi wstrzykiwano i jakie związki chemiczne kryły się pod oznaczeniami C-55 i KC-666.

– Z całym szacunkiem, może trzeba było spokojniej, panie pułkowniku? W Boliwii czaszki zmarłych są raz w roku wyciągane z grobów, przystrajane kwiatami, karmione i daje się im ulubione papierosy. My tu mówimy o całym ciele, tyle, że pozbawionym organów wewnętrznych – zauważył dyskretnie Rodion Piotrowski nie odwracając wzroku od monitora. – Wiem, bo nawet książkę o tym napisałem.

– Załóżmy, że Lenin przemówił do was… – Pułkownik zaciął się, nie będąc pewnym nazwiska doktora. – Do was, panie…

– Kerselidze, jestem Tetri Kerselidze. Mam gruzińskie korzenie, ale jestem Rosjaninem i mam rosyjskie obywatelstwo. Rodzice jednak byli bardzo sentymentalni i dzięki temu nie nazywam się Wasilij, czy Fiodor… A nazwisko po pradziadku. – Wytłumaczył szybko, po czym zawołał: – Własność jest narzędziem panowania bogatych nad biednymi!

– W takim razie powiedzcie, Tetri, co powiedział wam towarzysz Lenin?

– Cóż, może się to wam wydać dziwne, jednak chciał wyjść na zewnątrz – wyjawił doktor Kerselidze. – Powiedział, że chce jeszcze raz wciągnąć do płuc świeże, rosyjskie powietrze, którym oddychał za młodu, o ile nie jesteśmy jeszcze w Berlinie lub Pekinie

– Przecież płuca wycięto mu w 1924 roku.

– Pułkowniku, nie chciałbym, by zabrzmiało to źle, jednak jest to wola samego towarzysza Lenina i ja na przykład bałbym się jej przeciwstawić. Z drugiej strony… Może hojnie wynagrodzić wszystkich, którzy pomogli mu, gdy już powróci do żywych. Kto nie pracuje, ten nie je!

Repnin wyszeptał jakieś tajemnicze zaklęcia rodem spod sklepu monopolowego, ścisnął gniewnie pięść, po czym podszedł do stojącego na biurku białego telefonu stacjonarnego, nacisnął środkowy przycisk i powiedział:

– Z Moskwą proszę… Kod Uran-17. Dzień dobry, panie generale!

Stanął na baczność strzelając obcasami. Poczekał chwilę w milczeniu, rozglądając się po sali, by w końcu pokiwać kilka razy głową, przybliżyć krótko sytuację i odłożyć słuchawkę.

Pancerne drzwi uchyliły się szybko.

– Panowie – zwrócił się do naukowców. – Wszyscy oprócz doktora Tetriego Kerselidze muszą niezwłocznie opuścić pomieszczenie i skierować się do pokoju 118. Przerwać prace. Już!

 

***

 

Warta Specnazu w kominiarkach i z nieśmiertelnymi kałachami w dłoniach ciągnęła za sobą owoc miłości powozu z cesarską karetą. Funkcjonariuszom towarzyszył naukowiec o kaukaskiej urodzie, bądź raczej jej braku.

– Ile towarzysz Lenin życzył sobie spacerować? – Zapytał oficer. – Za kwadrans będzie tu śmigłowiec, który zabierze was i towarzysza prosto do Moskwy, więc nie mamy wiele czasu na przyjemności.

Tetri przyłożył ucho do ust wodza, zakrył je ręką, pokiwał głową i oznajmił:

– Towarzyszowi zbrzydł widok broni, w końcu po wielkiej rewolucji komunistycznej wszyscy mieliśmy żyć w pokoju. Chce, bym się z nim przeszedł, o tam, po tych uroczych rowach. Przypominają mu lata dziecinne – wskazał doły porośnięte cebulicą. – Spokojnie, panowie, nie zgrzytajcie tak zębami. Będę na odległość celownika, a zresztą – jesteśmy na Syberii, i tak nigdzie nie ucieknę. Jeśli spróbuję dać nogę – znajdziecie mnie czym prędzej, tym bardziej, że wczepiliście mi chip lokalizujący. Chyba nie chcecie sprzeciwiać się woli Przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych? Na Zachód! Będziemy bronić Moskwy!

Oficer mógł sobie pozwolić na mordercze spojrzenie, po czym kiwnął głową.

– Minuta. – Warknął, zgrzytając zębami. – I skończcie już z tymi radzieckimi hasłami, szału od tego dostaję.

Doktor Kerselidze ściągnął z pojazdu mumię, ostrożnie przytrzymał ją i udał się we wskazanym przez siebie kierunku.

– Ale jeden warunek – idę z wami. – Tetriemu zdało się nagle, że w oku żołnierza dostrzegł błysk porozumienia. – Spokojnie, bez broni, nie potrzebuję.

 

***

 

– Idzie! – Szepnął zwiadowca Imam gładząc się po długiej brodzie i stawiając oddział w stan gotowości, jednak zaraz pobladł jak ściana. Wraz z Tetrim szedł żołnierz Specnazu, tyle, że nie miał ze sobą karabinu. Jego serce, tak, jak serca wszystkich jego braci, kołatało tak mocno, że zdawało się, że zaraz pęknie zabierając go do upragnionych rajskich dziewic. Dopiero gdy obaj mężczyźni zbliżyli się odetchnął z ulgą.

Kerselidze ostrożnie podał Czeczenom ciało wodza rewolucji.

– Nie ma się co martwić, kamery w tym sektorze nie rejestrują naszych poczynań. Macie fałszywkę?

Imam otworzył worek, który taszczył z sobą i wyjął z niego inną mumię, owoc wypadu na zlot sobowtórów.

– Jesteśmy całkowicie bezpieczni. Kontrola autentyczności nastąpi dopiero w Moskwie, a jej wynik będzie pozytywny – dodał oficer Specnazu. – Zapewniam, że operatorzy kamer, większość obstawy Lenina, funkcjonariusz GRU odpowiedzialny za pilnowanie mumii, generał ze stolicy, doktor Kerselidze… Słowem, wszyscy jesteśmy całkowicie bezpieczni.

Zelimchan Alichadżijew objął go pytającym wzrokiem. Nie chciało mu się wierzyć, że nagle w uprowadzenie angażuje się pół Rosji. Coś mu tu śmierdziało, tak się zwyczajnie nie dzieje.

– W każdym kraju są ludzie, którzy chcą zmian. Większość siedzi w domach i przy rodzinach, tylko w myślach krytykują rządy, religie, układy, sojusze i decyzje wyżej postawionych, jednak zawsze są też radykałowie gotowi działać. Niektórzy z nich, najbardziej utwierdzeni w słuszności swoich przekonań, nie cofną się przed niczym, byle by tylko szkodzić wrogom na każdym kroku – powiedział oficer. – Pośpieszcie się jednak z tym Leninem.

– I niby jesteś jednym z tych, którzy chcą rewolucji? Jakimś zamaskowanym rojalistą, komunistą, faszystą, socjalistą lub liberałem, któremu Kreml zaufał, przyjął do Spenazu i nadał stopień oficerski?

– Część Kremla też może chcieć zmian. – Czeczeni przebrali już zakonserwowane ciało i wcisnęli je w ręce Tetriemu. – Zresztą, myślicie, że ktokolwiek, kto nie współpracuje z wami, uwierzyłby w historyjkę o gadającym Leninie? Towarzysze, mamy XXI wiek!

 

***

 

Słoneczko grzało spokojnych Czechów, bo i czym mieliby się martwić? Wszystkie zabytkowe kościoły miały się dobrze, zamek stał, podobnie jak fragmenty murów miejskich. W Znojomie nie trzeba było się martwić niczym, tylko podziwiać zabytki i ewentualnie dyskutować z sąsiadem o pogodzie.

Mężczyzna kroczący spokojnie ulicą Pontassievską nie budził żadnych podejrzeń. Ot, zwykły turysta, jakich pełno w każdym mieście opisanym w przewodnikach turystycznych. Krótko przystrzyżone włosy i broda, okulary przeciwsłoneczne o brązowych szkłach, aparat przewieszony przez szyję, koszulka z napisem I ♥ Czechia, lekkie spodnie i markowe tenisówki, przez ramię przerzucił niezwykle wypakowany plecak. A jednak nie interesowały go ani umocnienia, ani muzeum. Ciekawił go tylko niewielki sklepik z szyldem Starožitnictví. Gdy przekroczył próg antykwariatu pluszowy świstak z wbudowanym czujnikiem i głośnikiem zaśpiewał wesoło.

Antykwariusz, mały człowiek nie pierwszej młodości, o imponującym mięśniu generalskim ukrytym pod staromodnym swetrem, nie zwrócił nawet uwagi na potencjalnego klienta, a wciąż wpatrywał się w pełnym skupieniu w książeczkę z krzyżówkami.

– Jak będzie „mały, sztuczny matematyk” na dziesięć liter? – Zapytał w końcu po czesku, nie podnosząc wzroku.

– Kalkulačka?

– K-a-l-k-u-l-a-č-k-a… – Przyłożył długopis do kartki dziesięć razy, licząc kratki, po czym wstawił w nie literki i powiedział zachrypniętym głosem: – Pasuje! Pięknie dziękuję. W czym mogę pomóc?

Wnętrze było pełne półek ze starymi książkami, komiksami i filmami, znalazło się też miejsce na zabawki, a także wichajstry, klamoty i najpospolitsze buble. Gość omiótł je wzrokiem i zainteresował się dużym słojem, w którym pływał mózg. Ustawiony na ladzie wydawał się tu czymś przypadkowym, a z całą pewnością makabrycznym. Trudno było uwierzyć, że amatorzy staroci mogli być też zainteresowani ludzkimi szczątkami.

– Czy on jest na sprzedaż? – Zapytał spokojnym tonem.

– Oczywiście, że jest. Chciałby pan może kupić? Bardzo realistyczny, idealna pomoc naukowa. Może pan się skusi.

Mężczyzna zdjął plecak i postawił go na ladzie przed sprzedawcą, otwierając główną komorę. Czech zajrzał do niego niepewnie, po czym przeżegnał się na widok stosu banknotów o nominałach dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt i sto euro.

– Chcę kupić ten mózg wraz z pańskim milczeniem. Zapomni pan, że kiedykolwiek go posiadał. Płacę od zaraz, równo pół miliona euro. Prawdziwe. Czy przyjmuje pan ofertę?

– Oczywiście! – Krzyknął właściciel sklepu, chwytając mamonę i przytulając ją do siebie, jakby bał się ją utracić. – Mózg jest pana, proszę się rozejrzeć, może coś pana jeszcze zainteresuje…

– Dziękuję, będę się już zbierał. Robi się późno. – Odparł tamten i wyszedł ze sklepu z triumfalną miną. Nie mógł uwierzyć, że poszło tak łatwo. Odgarnął włosy z czoła, otarł pot i choć na chwilę musiał przysiąść na ławce. Sięgnął do plecaka i dotykał słoja, jakby nie wierząc, że znalazł się w jego posiadaniu. W pewnej chwili jego palec natrafił na małą nalepkę na wieku. Wysunął ją nieco i zdębiał na widok napisu. 1300 Kč. Potrząsnął głową. 1300 koron czeskich. Jakieś 50 euro. On dał pół miliona.

Wytyczne nie były skomplikowane – omamić sprzedawcę górą pieniędzy, tak, by za nic w świecie nie sprzedał mózgu Józefa Piłsudskiego nikomu innemu. Może ten Czech tylko udawał, że nie zna ceny towaru? Może miał już umówionych kupców ze Szwecji, czy Arabii Saudyjskiej? Tak będzie musiał powiedzieć. Jakieś wytłumaczenie dla przełożonych zawsze się znajdzie.

 

 

***

Mały stateczek zbliżał się powoli ku jednej z tych dzikich plaż, o których śpiewał Stan Borys. A może Irena Santor? Złote piaski słonecznej Italii przykryły co prawda glony, ale i tak miały wciąż swój urok. I żadnych turystów, to najważniejsze.

Jednostka przypominała przestarzałą krzyżówkę łodzi rybackiej i rozbrojonego kutra torpedowego, jednak po płytkiej wodzie sunęła z nadzwyczajną gracją i łatwością, była bowiem przystosowana do potrzeb przemytników, szybka i pełna małych schowków. Kiedyś Barbarossa woziła zegarki i inne pożądane towary, a także tytoń, a dziś jej właściciel znalazł dla niej nowe zastosowanie.

W umówionym miejscu na wybrzeżu stał już zaparkowany van, przy którym kręciło się dwóch osobników. Pierwszy, nieznacznie wyższy od drugiego, wystroił się w koszulę pokrytą hawajskimi wzorami, powycierane jeansy oraz górskie buty, a we włosy wsmarował mnóstwo żelu. Drugi natomiast, rudzielec, miał na sobie białą bluzkę przykrytą turecką bomberką, sztruksy i wyeksploatowane adidasy. Były to ubiory idealne na tak ciepły i słoneczny dzień, a jednocześnie osłaniające przed chłodnym wiatrem zaciągającym od strony morza. Naprzeciw nim po trapie ruszyło czterech brodatych ludzi w wojskowych strojach z demobilu: amerykańskich spodniach, niemieckich bluzach, duńskich butach i ukraińskich czapkach, niosących potężną skrzynię. Dźwigali ją niczym żałobnicy trumnę i z dala scena ta mogła sprawiać przygnębiające wrażenie. Po chwili wymienili ładunek na torbę pełną pieniędzy, sprawdzili czy pod światło widać znak wodny. Był. Kondukt wrócił na pokład i tyle go widziano, przynajmniej w tej części świata.

Van w tym czasie powiózł skrzynię w zupełnie inną stronę.

– Wiesz co, Jachu? – zagadnął kierowca. – Nawet lubię Włochy. Wiesz, krajobrazy, jakich u nas nie ma nawet na obrazkach, dobra pogoda, makarony, pizza, Berlusconi, Italo disco i to beztroskie podejście do życia… O ładnych kobietach nawet nie wspomnę.

– Berlusconiego zaliczasz do tej samej kategorii, co dziewczyny? – Zapytał Jan z figlarnym uśmieszkiem.

– Chodziło mi o porządnego polityka, jakiego u nas ze świecą szukać! Choć po namyśle, to porządnego tylko zawodowo. Może i Włochy to europejski lider korupcji, ale polityków mają niezłych. Na przykład tego Altiero Spinelli, czy jak to się tam odmienia – dodał ze śmiertelną powagą i zapytał jeszcze raz: – Co sądzisz o tym kraju?

– Mnie się tu nie podoba. Większość czasu służyłem w Skandynawii i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że tamtejsze świeże powietrze i niskie temperatury były dla mnie rajem na ziemi. Ludzie mają tam do siebie wielki dystans, są tacy serdeczni oraz niezwykle solidarni. Pomagają sobie, a nie cieszą się, że sąsiadowi zepsuło się auto… Szkoda, że u nas tak nie ma, myślę, że wszystkim byłoby dużo łatwiej, a na pewno przyjemniej żyć. W końcu uprzejmość nic nie kosztuje, a daje wiele profitów. Byłeś kiedyś w Szwecji, Norwegii lub Finlandii?

– Ta, siostra za Fina wyszła. Ludzie to owszem, bardzo mili, jednak kraj nie dla mnie. – Jego kolega wzruszył ramionami, po czym poinformował: – Zaraz skręcę do tego lasku, przebieramy się i zmieniamy tablice.

Po chwili dwaj mężczyźni zjechali łagodnie na pobocze, wyjęli z bagażnika mundury Wojska Polskiego i zmienili tablice rejestracyjne na wojskowe, cały czas upewniając się, czy nikt ich nie śledzi. Po wszystkim odjechali co sił w silniku.

Tak oto zaprzęgnięty do stu trzydziestu koni mechanicznych chiński rydwan powożony przez dwóch oficerów polskiej armii wiózł trumnę z ciałem Władimira Lenina w jego kolejną wielką podróż…

Zatrzymali się dopiero, gdy drogę zagrodził im szlaban Włoskich Sił Zbrojnych.

Jan uchylił okno i uśmiechnął się do podchodzącego sierżanta.

– Dzień dobry – powiedział po angielsku. – Rozumiem, że musicie sprawdzić papiery, nim wpuścicie kogokolwiek do bazy, jednak bardzo nam się spieszy i za półtorej godziny odleci stąd nasz samolot, a my, jako żołnierze państwa sojuszniczego, nie mamy zamiaru atakować was vanem.

– Proszę spokojnie – mruknął Włoch i przechwycił ich dokumenty: – Major Jan Górski i kapitan Edward Czarny?

Skinęli głowami zgodnie.

– Co panowie przewożą?

– Części, które mamy zbadać u nas w Polsce – wytłumaczył kapitan. – Wiecie doskonale, że na misji w Afryce rozbił nam się jeden F-16, więc wieziemy elementy wraku do Warszawy, gdzie zbada je specjalna komisja. A tak się składa, że przez Włochy nam było najbliżej do domu. Zresztą, co ci będę tłumaczył, wiesz jak wygląda praca w lotnictwie.

– Proszę mi je pokazać.

– Przykro mi – pokręcił głową kapitan Czarny. – Nasze procedury zabraniają. Nawet ja tego nie mogę otworzyć, a jeśli ruszymy ładunek zostaną wobec nas wyciągnięte konsekwencje. Wszystko ma dotrzeć do Polski tak, jak to spakowano.

Wartownik westchnął ciężko. Ruszył do budynku, gdzie przez chwilę badał autentyczność dokumentów. Nie budziły zastrzeżeń i wróciły do właścicieli. Włoch zasalutował, a szlaban podniósł się do góry, wpuszczając żołnierzy na teren bazy. Teraz należało już tylko zapakować skrzynię do czekającej na pasie startowym Casy i przewieźć ładunek do ojczyzny.

 

***

 

W sali im. Tadeusza Kościuszki zgromadził się niemal cały rząd, tylko dla pana Halickiego nie znaleziono stołka. Ministrowie, ściśnięci, wypatrywali owego cudu obiecanego przez premiera. Na razie widzieli jednak tylko białą zasłonę z namalowanym godłem, zakrywającą nie wiadomo co. Na sali rodziły się i umierały jeden po drugim pomysły i domysły, co też zaraz ujrzą? Czyżby rozrysowany program reform? Wyliczenia zysków i strat? Analizy? Żywot tych koncepcji był zaskakująco krótki, nie to, co plan podwyżek dla gabinetu – tu wszyscy byli zgodni, co do ich słuszności, jednak, by ogłosić taką decyzję nikt by ich nie wzywał do podziemi, tylko cicho dogadaliby się po obradach Sejmu.

 

***

 

Premier czuł się niepewnie w sali pełnej sprzętu droższego od wystroju jego rezydencji. Cały mechanizm, niczym pajęcza sieć, oplatał kablami złapane w nią komputery, skrzynie pełne światełek, urządzenia elektryczne. Pośrodku pomieszczenia, na stole operacyjnym leżała mumia Lenina, przez rurki i rureczki nasączana kolejnymi odczynnikami.

– Rozumie pan, że Rosjanie zrobili z ciała mumię kąpaną bez przerwy w substancjach wysuszających i konserwujących, mamy więc z tym trochę pracy – powiedziała doktor Burhardt, kobieta wyjątkowo młoda, a pomimo to wykładająca już na uniwersytecie medycznym. Już od liceum wykazywała wielki pociąg do medycyny i jeszcze większy talent. Zapewne gdyby mieszkała na Zachodzie pracowałaby właśnie nad lekiem na ADIS, w Polsce jednak przywracała do życia towarzysza Lenina. Pani doktor sprawiała sympatyczne wrażenie, była też urodziwą szczupłą, wysoką damą o naturalnie falowanych czarnych włosach. – Szacuję, że trzeba poświęcić kilkadziesiąt godzin na odwrócenie dziewięćdziesięciu lat takich zabiegów, ale spokojnie, damy sobie radę. Nie takie trupy sklejaliśmy!

– Kamień z serca… – westchnął polityk zacierając ręce.

– …spada na nerki – dopowiedział jeden z naukowców, a cały zespół wybuchł śmiechem. Zamilkli, gdy pracownicy Służby Ochrony Państwa wprowadzili do sali wózek załadowany białymi skrzyniami i podepchnęli go tuż pod ciało.

– Pani doktor, czy mogę wiedzieć, co to jest? – premier wskazał na tajemnicze, zapieczętowane pakunki. Widział kiedyś podobne opakowania, przychodziły w nich wędliny zamawiane przez Internet.

– Może pan zobaczyć, jeśli pan chce. Tylko proszę nie upuścić, drugich z Chin nie sprowadzimy tak szybko, a pan uparł się żeby przedstawić efekty naszej pracy jeszcze dziś.

Premier spokojnie podszedł do wózka i zdjął z niego pierwsze pudełko. Chwycił za skalpel i przeciął ostrożnie zalepiające je taśmy, tak by nie uszkodzić zawartości. Następnie zdjął wieko, a jego oczom ukazały się prawdziwe, w dodatku jeszcze całkiem świeże jelita przysypane czymś zimnym.

– Co to, do diaska, jest takiego?! – krzyknął, zakrywając wnętrzności i odsuwając się z obrzydzeniem. Wyglądały, jak surowe kiełbasy wypełnione tatarem…

– Jelita – wzruszyła pani doktor ramionami, jakby nigdy się nic nie stało. – Oryginalne wycięto Leninowi po śmierci, więc wszystkie organy wewnętrzne musieliśmy dokupić. Brzydzą pana świńskie jelita? A flaczki i kiełbaski się zajada!

Wtedy właśnie premier został weganinem, a mięso na stałe zniknęło z jego stołu, nawet tego świątecznego.

 

 

***

 

Znudzeni ministrowie przedstawiali swoje stanowiska na temat uchodźców w adekwatny dla siebie sposób, więc uspokojenie ich zajęło trochę czasu. Premier i Marszałek Sejmu mieli już doświadczenie i nie poświęcili na to nawet pół godziny, więc można było mówić o pewnym sukcesie.

Wreszcie premier, poprawiając krawat wiszący na długiej szyi, stanął twarzą do zebranych i poprosił o ciszę, a następnie rozpoczął przemowę:

– Szanowni ministrowie, drodzy współpracownicy – spróbował nie stracić z trudem wypracowanego poważnego tonu, choć nie wiedzieć czemu zebrało mu się na śmiech. – Doskonale wiecie, że sytuacja w Polsce nie wygląda tak, jakbyśmy tego chcieli, ani jakby tego chciała opozycja, czy nawet sam naród. Mówiąc prostym językiem, wszyscy jesteśmy niezadowoleni i nikt z tym nic nie zrobi.

Politycy nagrodzili go owacjami. Klask, klask, klask.

– Długo myślałem nad tym, jak rozwiązać wszystkie problemy Rzeczpospolitej – niestabilną politykę, gigantyczne długi, osłabioną armię, niewydajną wieś, kiepskiej jakości drogi i fatalną sytuację międzynarodową.

Klask, klask, klask.

– Po wielu nieprzespanych nocach znalazłem antidotum na cały jad wstrzykiwany Polsce od początków jej istnienia!

(Klask, klask, klask)2.

– Potrzeba nam nowego, silnego przywódcy, apolitycznego, który poprowadzi nas w pokoju i w wojnie, w dobrobycie i biedzie, w słońcu i deszczu, kogoś, kto nie ulęknie się i nie ulegnie presjom. Kogoś z charyzmą Kościuszki, urokiem Paderewskiego, przebiegłością Jaruzelskiego, darem przekonywania Gierka, poświęceniem dla sprawy Sikorskiego i zmysłem taktycznym Maczka, tyle, że o wszystkich tych cechach potrojonych!

Kilku zebranych mruknęło z uznaniem. Czuć było, że ta narracja wyćwiczona podczas niezliczonych zebrań Rady Gabinetowej przekonywała ich. Tylko kto byłby tym przywódcą? Kto zaskarbi sobie serca Polaków? Kto może być jednocześnie doświadczonym politykiem i nie zhańbić się aferami?

– Panie i panowie, szanowni zebrani, chcę wam pokazać efekty współpracy naszej armii, wywiadu, Ministerstwa Kultury i naukowców. Odpowiedzmy sobie jednak najpierw na pytanie, kto był najwybitniejszym polskim politykiem wszechczasów?

– Józef Piłsudski – odpowiedziała zgodnie cała ekipa, czekając w napięciu na finał wywodu.

– Macie rację, Piłsudski! Jak wiadomo, nasz kraj można uzdrowić tylko przy pomocy zmian nagłych, radykalnych, wręcz rewolucyjnych. A kto był najwybitniejszym rewolucjonistą wszech czasów, przywódcą zrywu, który wstrząsnął całym światem?

– Mao Zedong? – Tu już nie wszyscy byli pewni, o kogo chodzi, ani tym bardziej, o co premierowi chodzi.

– Nie do końca… Trochę bardziej na północ i trochę wcześniej.

– Lenin? – wyrwała się Minister Cyfryzacji.

– Dokładnie! – Zaklaskał w ręce premier. – Proszę państwa, z dumą informuję, że udało nam się przechwycić zarówno mózg Józefa Piłsudskiego, który po jego śmierci został wycięty celem badań i zaginął podczas II wojny światowej, jak i mumię Władimira Lenina.

Zebrani najpierw osłupieli, ale po chwili zaczęli szeptać między sobą. Zapewne już się domyślili, o co takiego chodzi.

W pewnej chwili sam Minister Obrony Narodowej podniósł się z krzesła i nie czekając, aż ktoś udzieli mu głosu, zapytał:

– Czy wy próbujecie odtworzyć Lenina z mózgiem Piłsudskiego?!

– Nie do końca. Już odtworzyliśmy!

 

***

 

Pompa huczała wtłaczając w żyły i tętnice Lenina-Piłsudskiego świeżą krew, podskórne źródło życia, które raz na zawsze zwiąże hemoglobinowymi nićmi ciało z mózgiem. Tak oto nowy wódz Polski i Polaków po niemal setce lat nieobecności na tym świecie powracał w glorii i chwale z zaświatów!

– Długo to jeszcze potrwa? – zapytał funkcjonariusz SOP-u obserwujący z niecierpliwością tą emocjonującą scenę. Tu właśnie tworzyła się historia, a on był jej świadkiem. Zupełnie jak mieszkańcy Sarajewa patrzący na powóz arcyksięcia tamtego pamiętnego dnia – jeden punkt czasoprzestrzeni, w którym rozpoczęła się I wojna światowa, samoloty i gazy bojowe, wojna pozycyjna, klęska Państw Centralnych, powstanie niepodległej Polski, rozpad Austro-Węgier, upokorzenie caratu i rewolucja w Rosji, wojna domowa białych z komunistami, powstanie Związku Radzieckiego, a w końcu i dojście do władzy Stalina, czystki i zbrodnie, kryzys w Niemczech i przemowy Hitlera, II wojna, Holocaust, zbrodnie Japończyków w Chinach, przejęcie kraju przez Mao Zedonga, bomba jądrowa, rozpad systemu kolonialnego, narodziny bloków Wschodniego i Zachodniego, zimna wojna… Teflon, telefony komórkowe i Internet. Wszystko przez to, że Gavrilo Princip pociągnął wtedy za spust. Pewnie nie wiedział, co to światu przyniesie. A jakie konsekwencje będą mieć te decyzje, by przywrócić do życia dwie tak znaczące dla historii osoby w jednym ciele?

– Zaraz pan marszałek powinien się obudzić – oznajmiła doktor Burhardt z uśmiechem. Widać było, że jest bardzo dumna ze swojego dzieła i spodziewa się po wszystkim tytułu profesora zwyczajnego z pominięciem habilitacji. Dostanie własny pokój na uniwersytecie i może nawet pozwolenie, aby wbić gwóźdź w ścianę! W nowej siedzibie uczelni było to kategorycznie zabronione, a miała takie ładne obrazki…

Jej asystent w tym samym czasie wziął ze stołu wielki aparat przypominający inhalator, jakim leczy się pacjentów z zapaleniem płuc w szpitalach, tyle, że ten był dużo większy i miał znacznie więcej kontrolek mieniących się niczym skrzydła motyle zmoczone poranną rosą. Ostrożnie rozchylił usta ciała i sylikonową końcówkę umieścił na języku.

– Teraz – oznajmił. – Zmówimy wszyscy razem modlitwę za pomyślność operacji.

Tak też zrobili. Po słowie „amen” naukowiec przełączył największy pstryczek-elektryczek, a pierś Lenina-Piłsudskiego powoli zaczęła się unosić. Następnie aparat wypompował powietrze i powtórzył jeszcze kilka razy sekwencję. Wreszcie asystent ostrożnie wysunął urządzenie z ust wodza i sprawdził puls. Był!

– Pani doktor, on żyje! – Wykrzyknął uradowany, wcale nie starając się kryć wzruszenia. – Udało się nam, dokonaliśmy cudu!

SOP-owiec stanął na baczność widząc, jak otwiera się wodzowska powieka.

Marszałek wstał powoli i przeciągnął się, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu. Następnie chwycił się za głowę, skrzywił, jakby w bólu i zapytał:

– Gdzie ja jestem? Pełno tu jakiejś aparatury, a to chyba bunkier nie szpital… Berlin?

– To ja zawiadomię premiera i rząd… – Uśmiechnął się lekko speszony magister Kowalski i czym prędzej wybiegł z sali, trzaskając drzwiami.

– Panie Piłsudski, z chęcią… – Zaczęła doktor, jednak zauważyła, że Józef wpatruje się a to w jej identyfikator, a to znowu spogląda na twarz.

Dr J. Burhardt – przeczytał i rozchylił usta, zdziwiony, po czym uśmiechnął się szeroko i zeskakując ze stołu operacyjnego uściskał ją mocno, krzycząc wniebogłosy: – Dzidziu kochana, wiedziałem, że mnie nie zostawisz tym paskudnym Szwabom!

– Przepraszam, marszałku, ale co tu się do diaska dzieje?! – wykrzyknęła kobieta, próbując odpychać obejmującego ją Piłsudskiego w ciele Lenina.

– Wypraszam sobie, ja Szwabem?! – oburzył się SOP-owiec, po czym zdecydował się pomóc pani doktor i chwycił przywróconego do życia za ramiona. – Jesteśmy w Polsce, w Warszawie!

Wódz się tym raczej nie przejął i wciąż ciągnął ku sobie doktor Burhardt.

– O co tu właściwie chodzi?!

– Pani doktor? – naukowiec kryjący się za monitorem komputera podniósł rękę, zwracając na siebie uwagę zebranych. – Chyba pomylił panią z doktor Jadwigą Burhardt… To była jego ostatnia miłość, młodsza o trzydzieści cztery lata, i nazywał ją „Dzidzią”…

– Dzidziu, nie poznajesz mnie? To ja, Józek! – Krzyczał dalej ożywiony.

– Panie marszałku Piłsudski! – Doktor w końcu wyrwała się z jego objęć. – Nazywam się Julia Burhardt, jestem doktorem nauk na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, mam męża Adriana i córkę. Nie znam Burhardtowej, z którą mnie pan pomylił, bo ona nie żyje od kilkudziesięciu lat. Przeszczepiliśmy pański mózg do ciała Władimira Lenina, by uratował pan Polskę, swoją jedyną, pierwszą i ostatnią miłość, nie po to, by szukał dawnych wybranek, które mogłyby być pańskimi córkami, bo wszystkie już dawno siedzą z Dmowskim na tamtym świecie. Mamy XXI wiek! Zaraz ma pan spotkanie z rządem, prezydentem i premierem.

Lenin-Piłsudski słuchał jej słów, od czasu do czasu kiwając niemrawo głową, jakby wszystko miał za nic. Powoli posępniał, po czym zwrócił się do SOP-owca i w mgnieniu oka wyrwał mu pistolet z kabury.

– Ja Leninem i bez mej damy?! – Ryknął rozpaczliwie i odbezpieczył broń.

 

***

 

– Wiem, że wielu z was może się to wydać dziwne: żeby tak ożywiać zmarłych, w dodatku tego kalibru… – Mówił dalej premier. – Pomyślcie jednak, że możliwe jest połączenie dwóch genialnych przywódców i polityków w jednym! Od razu mianujemy go prezydentem, premierem, Ministrem Obrony Narodowej, marszałkiem Polski, Szefem Sztabu Generalnego…

– …i papieżem! – dodał uradowany Minister Spraw Zagranicznych, po czym w pomieszczeniu rozległy się owacje na stojąco, jakich nawet Chopin po koncercie nie słyszał. Wtedy premier poczuł wreszcie, że uda mu się uzyskać aprobatę starego partyjnego betonu, ludzi, którzy od lat wymieniają się stołkami gromadząc tylko środki we własnych kieszeniach. Wiedział, że ten problem dotyczy nie tylko Polski, a wieczne, zwalczające się główne bloki polityczne można zastać w każdym kraju. Może nareszcie coś się zmieni, a Polska stanie się wzorem dla świata?

W tym samym czasie przed jego oblicze padł zziajany naukowiec i wysapał:

– Piłsudski… Już… Żyje!

Ministrowie zawyli triumfalnie, niczym wikingowie składający ofiarę dziękczynną Odynowi po wyprawie łupieżczej na Anglików.

– Proszę państwa! – premier otarł męską łzę rękawem. – Nadchodzi nowa era w dziejach Polski! Nowy złoty wiek! Nowy…

Ministrowie nigdy nie dowiedzieli się, co nowego nastanie, gdyż podziemia przeszył huk wystrzału z broni palnej.

 

***

 

– Panie premierze, ja… – SOP-owiec próbował się tłumaczyć, jednak premier uciszył go machnięciem dłonią. Aparatura naukowa w sali była poprzewracana, a podłogę pokrywała szkarłatna tłuczka szklana, będąca jeszcze przed chwilą zlewkami i próbówkami. Pośrodku tego bałaganu leżała mumia Lenina z wyraźną, czarną dziurą w głowie.

– Ciało zniszczone, mózg zniszczony, krew dookoła… – wyliczał magister Kowalski. – Nic już nie wykombinujemy. Chciał pan dobrze…

– …a wyszło jak zawsze! – dopowiedział Minister Obrony Narodowej.

Marszałek Sejmu tylko westchnął ciężko i wyszedł z pomieszczenia trzaskając pancernymi drzwiami.

 

***

 

– I tak to właśnie było. – Pani Małgosia dopiła ostatni łyk herbaty. – Tym razem bez hepiendu.

– Może to i lepiej? – Prezydent wciąż nie mógł sobie wyobrazić premiera bawiącego się w Pana Samochodzika i doktora Frankensteina w jednym. – Może…

– Co pan niby chce przez to powiedzieć?

– Myślę, że to, co martwe powinno takie pozostać. Nie możemy przerzucać odpowiedzialności na innych ludzi – wojny, zmiany klimatyczne, konflikty, kryzysy to wszystko są nasze problemy i jeśli my nie będziemy potrafili im zaradzić, to nie mamy racji bytu. Czy sensem istnienia nie jest czasem takie działanie, by żyło się coraz lepiej z każdym pokoleniem? Nie możemy czekać na proroków obiecujących nam raj, tylko sami powinniśmy go stworzyć tu, na ziemi. Czyż nie mam racji? – zapytał prezydent natchnionym tonem, a pani Małgosia pokiwała głową.

Może gdyby wiedziała, że potrafi tak mądrze mówić, oddałaby na niego głos. Pomyśli o tym przed kolejnymi wyborami, chyba, że pojawi się nowy, lepszy kandydat. Albo ktoś takiego stworzy. W końcu mumia Mao Zedonga wciąż ma się dobrze, a Einsteinowi też mózg wycięto…

 

 

Koniec

Komentarze

O proszę, jaka ładna inicjatywa, ten Bazgroł :-)

 

”Przywódca” to taka satyra fantastyczna, wycelowana niby w klasę polityczną, ale tak naprawdę w sny o potędze śnione przez dowolnego Polaka. Zastanawiam się także, czy nie czasem w nurt fantastyki historii alternatywnej, w której Polska jest krajem znacznie lepszym niż ta nasza, za oknem. Sprawnie nawiązuje do faktów historycznych, także tych z życia prywatnego znanych osobistości. Kpi sobie delikatnie również z “jawiemlepiejizmu” przeciętnego, twardo stojącego na ziemi współobywatela poprzez postać pani Małgosi, pstrykając parę razy hipokryzję w nos. Kanwą jest polityka historyczna, która ciałem się stała – w dość przewrotny sposób…

 

W warstwie konstrukcyjnej prosi się o odrobinkę lepsze rozłożenie tempa (przebudować niektóre sceny, bardziej zdynamizować narrację kosztem niektórych dygresyjnych gagów, rozważyć, czy może zakończenie nie jest zbyt pospieszne), w formie – o bardziej “show, not tell”, ale lektura nie sprawia przykrości, a niektóre zdania to wręcz perełki. Umowność satyry pozwala zmrużyć oko, może nawet dwa i radośnie uśmiechać się w trakcie czytania.

 

P.S. Ilustracje kapitalne. Większy format by się chciało! ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Pochwalić znajomość historii, pochwalić nawiązania i bardzo ładne napisanie. Każda scena rozpisana, zakończona.

Z czepialskiego, iście czytelniczego punktu widzenia czytało mi się miejscami trudno z uwagi na nadmiar szczegółów w stosunku do opowieści. Lubię opowieści człowieka dla człowieka, a bohaterowie choć zostali scharakteryzowani, nawet czasami zbyt dokładnie, jakby duszy własnej nie mieli, pionkami będąc w opowiadaniu.

Inicjatywa zacna, opowiadanie dopracowane. Smutna ta nasza historia w wersji alt. Może różne nasze złote rogi przestaną się zmieniać w konopny sznur.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Styl sprawny, język poprawny – i to są plusy, ale… Zbyt podobne do Pilipiuka (do tego stopnia, że gdyby to było w druku i nie byłoby podpisu, to bym tak właśnie obstawiał). A opowiadania Pilipiuka mają to do siebie, że po przeczytaniu jednego jest świetnie, ale jak się przeczyta kilka, robi się przesyt – i to bardzo mocny.

To jednak wypowiedź bardzo subiektywna i zdaję sobie sprawę, ze niezbyt konstruktywna, więc jeśli Macieju czytasz komentarze, to proszę, nie bierz tego do siebie.

 

Podobało mi się, choć nie przepadam za tematami politycznymi w literaturze. Tobie wyszła po prostu zabawna satyra na polityków wszelkiej maści, miało być dobrze, a wyszło jak zwykle :) Połączenie Piłsudzkiego z Leninem było niezłe, to by mi w życiu do głowy nie przyszło :)

Nieźle napisane, widać znajomość historii. Mam wrażenie, że się nieźle, Maćku, bawiłeś przy pisaniu. Natomiast ja dobrze się bawiłam, czytając Twoje opko.

Ode mnie kliczek :)

A może sam się tutaj zarejestrujesz i napiszesz coś więcej :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Doceniam pomysł i opisanie stworzenia przywódcy spełniającego marzenia i oczekiwania wszystkich, ale nijak nie mogę sobie imaginować, aby Polacy zechcieli zaakceptować wodza z twarzą towarzysza Lenina.

Czytało się nieźle, a mogło być znacznie lepiej, gdyby Autor zechciał dołożyć starań, aby w opowiadaniu nie było tylu błędów i usterek. Najbardziej przeszkadzały źle zapisane dialogi i nie najlepsza interpunkcja. Przykro mi to pisać, ale opowiadanie w obecnym stanie nie powinno trafić do Biblioteki.

 

 – Dzień dobry! – Przy­wi­tał się grzecz­nie pre­zy­dent. –> – Dzień dobry! – przy­wi­tał się grzecz­nie pre­zy­dent.

Większość dialogów jest źle zapisana. Tu znajdziesz wskazówki, jak robić to poprawnie: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

zda­niem Pio­trow­skie­go nie był to po­wo­dem… ―> Literówka.

 

 Naj­wi­docz­niej sę­dzia po dru­giej stro­ny pan­cer­nej ścia­ny… ―> Naj­wi­docz­niej sę­dzia po dru­giej stro­nie pan­cer­nej ścia­ny

 

 – Skąd­że! Oba­wiam się, że po pro­stu wy­stra­szy­li­ście Le­ni­na swoim żoł­nier­skim tonem. Od 1924 roku… ―> – Skąd­że! Oba­wiam się, że po pro­stu wy­stra­szy­li­ście Le­ni­na swoim żoł­nier­skim tonem. Od tysiąc dziewięćset dwudziestego czwartego roku

Liczebniki, zwłaszcza w dialogach, zapisujemy słownie.

 

nie cofną się przed ni­czym, byle by tylko szko­dzić wro­gom… ―> …nie cofną się przed ni­czym, byleby tylko szko­dzić wro­gom

 

apa­rat prze­wie­szo­ny przez szyję… ―> Obawiam się, że przez szyję nie można niczego przewiesić.

Proponuję: …apa­rat zawieszony na szyi

 

po­wy­cie­ra­ne je­an­sy oraz gór­skie buty… ―> …po­wy­cie­ra­ne dżinsy oraz gór­skie buty

Używamy pisowni spolszczonej.

 

Drugi na­to­miast, ru­dzie­lec, miał na sobie białą bluz­kę… ―> Piszesz o mężczyźnie, a bluzka jest strojem kobiecym.

Winno być: Drugi na­to­miast, ru­dzie­lec, miał na sobie białą koszulę

 

Na­prze­ciw nim po tra­pie ru­szy­ło czte­rech bro­da­tych ludzi… ―> Na­prze­ciw im, po tra­pie, ru­szy­ło czte­rech bro­da­tych ludzi

 

Włoch za­sa­lu­to­wał, a szla­ban pod­niósł się do góry… ―> Masło maślane – czy szlaban mógł podnieść się do dołu?

Wystarczy: Włoch za­sa­lu­to­wał, a szla­ban pod­niósł się

 

a cały ze­spół wy­buchł śmie­chem. ―> …a cały ze­spół wy­buchnął śmie­chem.

 

Chwy­cił za skal­pel i prze­ciął ostroż­nie… ―> Chwy­cił skal­pel i prze­ciął ostroż­nie

 

– Je­li­ta – wzru­szy­ła pani dok­tor ra­mio­na­mi… ―> – Je­li­ta – Pani dok­tor wzruszyła ra­mio­na­mi

 

był naj­wy­bit­niej­szym pol­skim po­li­ty­kiem wszech­cza­sów? ―> …był naj­wy­bit­niej­szym pol­skim po­li­ty­kiem wszech ­cza­sów?

 

ob­ser­wu­ją­cy z nie­cier­pli­wo­ścią emo­cjo­nu­ją­cą scenę. ―> …ob­ser­wu­ją­cy z nie­cier­pli­wo­ścią emo­cjo­nu­ją­cą scenę.

 

po­cią­gnął wtedy za spust. ―> …po­cią­gnął wtedy spust.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Długie strasznie. Dodałem do kolejki i może przeczytam kiedyś. Albo poczekam na druk tego opowiadania w magazynie. Takie długie teksty lepiej na papierze czytać.

No, ładnie.

 

>>> Słyszała legendę, według której marszałek Piłsudski układał kiedyś takiego i oznajmił, że jeżeli mu wyjdzie, to zostanie dyktatorem Polski. Było to jeszcze za cara i patrzcie państwo, sprawdziło się!

Ładnie napisana dygresja, ale wydaje mi się, że tekstowi dobrze by zrobiło skrócenie całości lub podkręcenie dynamiki akcji, bo tego trochę zabrakło – mam wrażenie jakby całość składała się z żartobliwych dygresyjek. Na dłuższą metę może być niestrawne, coś jak zbyt wiele pieprzu, ale umiejętnie dawkowane robią robotę.

 

>>> Po chwili wymienili ładunek na torbę pełną pieniędzy, sprawdzili czy pod światło widać znak wodny. Był.

Ale torbę sprawdzili? Czy każdy banknot osobno? :D

 

>>> – Czy wy próbujecie odtworzyć Lenina z mózgiem Piłsudskiego?!

Piękne xD

 

>>> Prezydent wciąż nie mógł sobie wyobrazić premiera bawiącego się w Pana Samochodzika i doktora Frankensteina w jednym.

Równie piękne ;D

 

Powodzenia!

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Wybranietz, naprawdę uważasz, że opowiadanie ze źle zapisanymi dialogami i tak wieloma błędami i usterkami powinno trafić do Biblioteki?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak po prawdzie to nie zwróciłam na to uwagi.

 

Myślę, że koncept jest na tyle ciekawy, że szkoda, żeby całkiem tekst przepadł. 

Autor się jak na razie nie odezwał – co by znacznie ułatwiło sprawę – niemniej, opowiadanie wygrało jakiś konkurs, dwie osoby włożyły w to trochę pracy i szkoda, żeby się zniechęcały. Trochę marchewki do tego kija ; ) 

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Myślę, że koncept jest na tyle ciekawy, że szkoda, żeby całkiem tekst przepadł. 

Wybranietz, tekst nie przepada, bo jest na stronie, tak jak wiele innych tekstów.

 

…niemniej, opowiadanie wygrało jakiś konkurs, dwie osoby włożyły w to trochę pracy i szkoda, żeby się zniechęcały. Trochę marchewki do tego kija ; )

Nie interesuje mnie, ile osób pisało tekst, istotne jest, że zostało napisane na tyle źle, że, moim zdaniem, na Bibliotekę nie zasługuje. A to, że zwyciężyło w jakimś konkursie, nie jest dla mnie argumentem, by honorować je naszym wyróżnieniem.

Biblioteka nie jest na zachętę, nie jest też marchewką. Biblioteka jest docenieniem dobrego tekstu, a ten taki nie jest.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jedna pisała, druga rysowała ilustracje; nie dwie pisały.

 

Twoim zdaniem nie zasługuje, więc nie klikasz.

Ja uważam inaczej i klikam.

 

Na czym polega problem?

 

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Jedna pisała, druga rysowała ilustracje; nie dwie pisały.

To był konkurs dla dzieci – czy naprawdę uważasz, że opowiadanie napisało/ zilustrowało dziecko?

 

Twoim zdaniem nie zasługuje, więc nie klikasz.

Ja uważam inaczej i klikam.

 

Na czym polega problem?

No cóż, Wybranietz, skoro takie jest Twoje podejście do sprawy, niech Biblioteka wypełnia się fatalnie napisanymi tekstami, niech już całkiem przestanie być wyróżnieniem dla naprawdę dobrych i porządnie napisanych opowiadań.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To był konkurs dla dzieci – czy naprawdę uważasz, że opowiadanie napisało/ zilustrowało dziecko?

Tak. Szczególnie, że ten dzieciak ma 14 lat.

Zresztą, to już jest poważny zarzut – aż prosiłoby się o komentarz kogoś z góry. 

 

niech Biblioteka wypełnia się fatalnie napisanymi tekstami

przynajmniej ich nie nominuję ;)

 

 

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Sympatyczny tekst. Podobał mi się pomysł połączenia Lenina z Piłsudskim.

Medycznie nie do zaakceptowania, ale skoro to (chyba) satyra, nie będę się czepiać.

Mnie też skojarzyło się z Pilipiukiem. Podobny klimat, tematyka…

Szkoda, że z powodu nietypowej drogi publikacji Autor nie może edytować tekstu. A i z odpowiadaniem komentującym może być problem.

Babska logika rządzi!

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka