- Opowiadanie: tfurca - Piasek i woda

Piasek i woda

Podobieństwo do sytuacji i zdarzeń rzeczywistych jest niezamierzone i przypadkowe.

Podczas pisania opowiadania nie ucierpiała żadna cywilizacja.

Hasło: wierutna antycywilizacja.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Wiktor Orłowski, Finkla

Oceny

Piasek i woda

Część pierwsza: Incydent w oberży

 

Jean-Hans Scarpety, nazywany z racji wydzielania ostrej woni Pachnącym, siedział zamyślony z ponurą miną nad kuflem grzańca, którego nie tknął jeszcze językiem. Jego masywne płaskie czoło marszczyło się pod wpływem myśli, aż skóra falowała niczym wody jeziora Lough Corrib, miejsca, z którego pochodził przyjaciel i zarazem wspólnik Jean-Hansa, Cedric O’Nuce. On również cuchnął, ale przydomek “Pachnący” był już zarezerwowany. Kto inny by się wkurzył, ale nie Cedric, bo on był prawdziwym przyjacielem, a nie tylko malowanym.

– Pij, bo wystygnie – powiedział Cedric z troską. Naprawdę martwił się o kumpla, ale także o siebie. Ostatnim razem po takim zamyśleniu skóra na czole Jean-Hansa tak się naciągnęła, że potem przez wiele tygodni jej nadmiar zwisał, zasłaniając mu oczy. Któregoś razu z tego powodu Jean-Hans pomylił drogę, bo nie dostrzegł drogowskazu i obaj zabłądzili na pustyni. O mały włos wysuszyli by się na wiór! Jednak dzięki temu dotarli do oazy, do której teraz dostarczali piasek. To był dobry interes. 

– Co cię tak zatroskało? – zapytał wprost Cedric.

Pachnący podniósł na niego wzrok. Podrapał się po głowie, rozczesał palcami skołtunione włosy.

– Nie chodzi o ciebie – zapewnił.

– Jeśli nie o mnie, to o kogo? – dociekał Cedric. – Jesteśmy tu tylko we dwóch.

– Jest jeszcze oberżysta.

Obaj jednocześnie spojrzeli na oberżystę. Oberżysta jednocześnie spojrzał na nich.

Zapadło pełne napięcia gęste milczenie. Cisza złowrogo zagrzmiała w uszach. Cała trójka zamarła w chaotycznym bezruchu – oberżysta ze ścierką w kieliszku, Jean-Hans z palcami w skołtunionych włosach, Cedric z dłonią wyciągniętą w stronę flinty. Gdyby tę scenę wymyślił Tarantino, zapewne żaden z nich nie dożyłby poranka.

Pierwszy nie wytrzymał oberżysta:

– Ależ nic się nie stało! – zapewnił, nonszalancko machając ręką, a właściwie ręką ze ścierką.

Drugi nie wytrzymał Jean-Hans:

– Wydaje mi się jednak, że powinienem przeprosić – powiedział groźnie, kontynuując rozczesywanie skołtunionych włosów.

Oberżysta znów machnął ręką. Jednak tym razem pomylił ręce i machnął tą, w której trzymał kieliszek. Ten zaś sprytnie wymsknął mu się z palców i pomknął wprost na nos Pachnącego, gdzie z hukiem zakończył swój żywot. Ta zabawna sytuacja rozładowała napięcie, które z sykiem opuściło knajpę.

– Przeprosiny przyjęte – powiedział oficjalnie oberżysta.

Trzeci nie wytrzymał Cedric:

– Jean-Hansie, za co ty go chcesz przepraszać?!

Kiedy Cedric mówił “Jean-Hans”, a nie “Pachnący”, znaczyło to, że był wkurzony.

Scarpety zignorował jednak pytanie i nadal konwersował z oberżystą.

– Jak panu na imię?

– Joanna – odpowiedział tamten.

– Joanna… – powtórzył Jean-Hans zmienionym głosem. – Ładnie – dodał.

– Dziękuję. Czy…

– Chwileczkę! – wtrącił się O’Nuce. – Nie otrzymałem odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie. Proszę mnie nie ignorować. Mam flintę! – W tym momencie ścisnął flintę na znak, że nie żartuje.

– Wyluzuj, Cedriku – odparł na to wciąż zmienionym głosem Jean-Hans. – Napięcia już nie ma. Wysyczało się z knajpy po tym incydencie z kieliszkiem.

I w tej chwili Cedric zrozumiał, co zmieniło głos i całą postawę przyjaciela – nie rozczesywał już skołtunionych włosów, albowiem trzymał palec w nosie, by zatamować krew. O’Nuce ścisnął jeszcze mocniej flintę.

– Wyluzuj Cedriku – wypaliła flinta. Ona nie wytrzymała jako czwarta.

– Widzisz, chodzi o zupę. – To powiedział Jean-Hans.

– O tę zupę schabową, cośmy ją tu przed chwilą jedli?

– Tak. Ale nie przerywaj mi, bo stracę wątek. – Tu Pachnący zaniemówił na chwilę, by upewnić się, czy O’Nuce nie będzie mu przerywał. A ponieważ nie przerywał, mógł kontynuować wypowiedź. – Otóż jadłem tę zupę, która notabene była par excellence wyśmienita (tu skłonił się w stronę Joanny, ten jednak pozostał niewzruszony, nie wiedząc czy nie usłyszał właśnie obelgi), jak jakiś cham, prostak, bydlę lub świnia, albo pochłun, żłop, chłeptak, czy też morświn, stukając przy każdym kęsie łyżką o zęby.

Znów zapadła cisza, ale tym razem nie złowroga, bo napięcie na szczęście nie zdążyło jeszcze wrócić, zaś oberżysta wykazał się refleksem i szybko ją przerwał.

– Nic to – powiedział.

Jean-Hans jakby się ocknął z letargu. Wyciągnął palec z nosa i jął na powrót rozczesywać skołtunione włosy.

– Poznajcie się – rzekł. – Cedriku, to jest Joanna. – Cedric pomachał do Joanny. – Joanno, to jest mój przyjaciel Cedric. – Joanna tylko się uśmiechnął, nie chcąc narobić bigosu machaniem niewłaściwą ręką. 

– Flinta – wypaliła flinta.

– Wypijmy zatem za nową znajomość!

Przyjaciele upili po dużym łyku grzańca, zaś oberżysta, który zapomniał, że nie ma już kieliszka, przez pomyłkę zjadł ścierkę.

– A teraz powróćmy do sedna sprawy. – Jean-Hans delikatnie barwił skołtunione włosy czerwienią krwi z palca, który uprzednio trzymał w nosie. Skóra na czole falowała delikatnie z lewej do prawej i na odwrót. Pachnący był najwyraźniej rozluźniony, co bardzo ucieszyło jego przyjaciela. – Joanno, dziękuję za wyrozumiałość. Uważam jednak, że powinienem jakoś zrekompensować straty moralne, które poniosłeś w wyniku mojego zachowania. Czy zadośćuczynieniem mogłaby być pewna suma pieniędzy? Nie krępuj się, stawiając warunki. Ludzie z oazy dobrze nam płacą za piasek.

Oberżysta popadł w chwilową zadumę. Myśli wprawiły w wibrację jego odstające uszy. Odezwał się, gdy prawie zaczęły brzęczeć.

– Nie chciałbym, żeby ktoś pomyślał sobie, że jestem zachłanny. – W tym momencie przytrzymał uszy, żeby się uspokoiły. – Oczywiście nie pogardzę sutym napiwkiem, ale jeśli chodzi o rekompensatę, to może opowieść… Lubię słuchać opowieści, zwłaszcza tych prawdziwych.

Jean-Hans aż klasnął w dłonie z zadowolenia. Uwielbiał opowiadać historie, zwłaszcza te prawdziwe. Cedric był przekonany, że Pachnący opowie, jak to zgubili się na pustyni, jak prawie skonali z wycieńczenia i jak odnaleźli oazę. Ale Scarpety miał w zanadrzu coś dużo ciekawszego.

 

Część druga: Opowieść Jean-Hansa Scarpety’ego

 

Dawno dawno temu, za siedmioma mgławicami, za siedmioma czarnymi dziurami… a właściwie dużo bliżej, niemalże za rogiem, na kulistej planecie powstała wspaniała cywilizacja. A była tak wspaniała, jak tylko można sobie wyobrazić, że mogłaby być. Mówiono o niej Arcycywilizacja, albo wręcz Cywilizacja Wybrana! Lud żył tam piękny i mądry, silny i dumny jak żaden, swobodny, prawy i szlachetny. Arcylud. Wybrańcy. A nade wszystko lud Arcycywilizacji umiłował sobie wolność. I tego strzegł jak oka w głowie. I za to oddałby życie.

Wszystkie sąsiednie cywilizacje, a także te mniej sąsiednie, jak i zupełnie odległe zazdrościły Arcycywilizacji jej wspaniałości i pielęgnowały tę zazdrość, aż w sercach ich ludów zrodziła się nienawiść tak zajadła, że poczęła dominować rozum. I tam, gdzie rozumna istota widziałaby dobro, oni widzieli teraz zło. Tam zaś gdzie było zło, oni myśleli, że widzą dobro. I tak się w tym wszystkim zaplątali i pomieszali, że już nikt nie byłby w stanie przekonać ich, że dobro jest dobrem, a zło złem.

A potem sprzysięgli się, by knuć jak zniszczyć Arcycywilizację, bo solą w ranie im była, drzazgą w stopie, paprochem w oku. Szczuli się wzajem, podjudzali, podkręcając nienawiść, by nigdy nie ostygła. Aż wreszcie ich dusze stały się czarne, lecz nie czarne jak diament bądź choćby obsydian, lecz jak smoła lub smółka.

Na koniec poczęli mącić w samym rdzeniu Cywilizacji Wybranej. Wichrzyciele wprowadzali ferment, by złamać ducha jedności Arcyludu. Zasiano zamęt, niezgodę wręcz, podkopano zaufanie, wprowadzono niepewność i strach.

Wtedy wraże armie uderzyły z całą siłą. Arcycywilizacja ugięła się pod naporem i szybko uległa przemocy. 

Dwieście tysięcy lat żyli Wybrańcy w niewoli, a potem jeszcze kolejne niemal sto tysięcy w krainie rozszarpanej na strzępy orlimi szponami i kłami niedźwiedzia. Lecz duch wolności nigdy w nich nie wygasł, choć najeźdźcy robili wszystko, by wyrugować pamięć o ich istnieniu. I byli zaborcy w tym tak skuteczni, że sami o nich zapomnieli. To osłabiło czujność wrogów na tyle, że wreszcie Arcylud powstał i przepędził ciemiężców.

O tym jak wielka nastała radość nie da się opowiedzieć słowami, ani niczym innym, czym opowiadać można. Na gruzach dawnego świata z wielką energią jęto zszywać to, co zostało rozerwane, tworzyć nowy Arcyświat – równie piękny, jeszcze bardziej silny i jeszcze bardziej dumny. Lecz cóż to? Już nie tak prawy i szlachetny, zarażony niedoskonałościami agresorów! Milenia niewoli nie pozostały bez śladu. Nie byli to już ci sami Wybrańcy, do cna kryształowi, lecz nowa rasa, skażona niecnymi żądzami, małostkowością, egoizmem, uprzedzeniami, oportunizmem i całym zestawem innych zwyczajnie ludzkich przypadłości, lecz spotęgowanych, gdyż każdy rok niewoli wypalił w nich swe piętno i zdegenerował moralnie.

Gdy dostrzegli to wrogowie, z radości zatarli ręce. Byli chytrzy i podstępni. Tym razem nie wysłali armii, by pokonać dumnych Wybrańców w krwawych bitwach. Znów skorzystano z usług wichrzycieli, którzy obiecali ludziom życie łatwe, beztroskie i syte. Ci zaś uwierzyli, bo tak było łatwiej, bo nie byli już Arcyludem cnotliwym, lecz Antyludem upadłym. Otumanieni obietnicami, wywyższyli intrygantów, nadając im zaszczyty i władzę. Po krótkich negocjacjach dawni Wybrańcy za pięćset srebrników sami sprzedali swą wolność. To, co było największym skarbem, zostało zatracone. Arcycywilizacja przepadła na zawsze, stając się swym przeciwieństwem, wierutną Antycywilizacją.

 

Część trzecia o tytule bez znaczenia

 

– A niech mnie kule biją! – zakrzyknął Cedric, gdy Jean-Hans skończył opowiadać i zaznaczył to pociągnięciem solidnego łyka zimnego już grzańca.

– Do usług – wypaliła flinta.

– Ciekawa historia – przyznał Joanna, kiwając z uznaniem głową. – Szkoda, że nieprawdziwa.

– Jakże to? – zdumiał się Cedric.

Jean-Hans nic nie powiedział, tylko spojrzał pytająco na Joannę.

– Po prostu nie wierzę – zaczął tłumaczyć oberżysta. – Nie wierzę, że mogli sprzedać się za pięćset srebrników.

– Pięćset miesięcznie – spokojnie uzupełnił dane Pachnący i dalej przyglądał się niedowiarkowi, rozczesując palcami skołtunioną brodę.

– No, nie wiem… – zawahał się Joanna. – Gdyby to chociaż były złote, nie srebrne…

– W porządku, może to były złote. Historia z ust do ust przekazywana może być nieścisła, bo to nie ludzie słowa, ale słowa ludzi niosą. Co nie znaczy, że rzecz nie jest prawdziwa.

Znów w oberży zapadła cisza, jeśli nie liczyć delikatnego bzyczenia wibrujących uszu Joanny.

– Ale czy mogli upaść tak nisko, nawet za złote? 

Jean-Hans wzruszył tylko ramionami.

– Właściwie to nieistotne. Prawdziwa, czy nie, opowieść była bardzo ciekawa i pouczająca. Jestem usatysfakcjonowany.

– A zatem kwita?

– Mało powiedziane! Teraz to ja czuję się zobowiązany. Chętnie odwdzięczę się jakąś powiastką, gdy tylko coś przyjdzie mi do głowy.

– Świetnie! Ale może następnym razem. Musimy już ruszać w drogę. Prawda, Cedriku?

– Rzeczywiście, pora na nas – przytaknął O’Nuce. – Musimy być na czas na wyspie z dostawą wody.

– Zatem nie zatrzymuję.

I faktycznie, Joanna nie zatrzymywał Scarpety’ego i O’Nuce’a z jego flintą. Po chwili obaj przyjaciele znaleźli się na zewnątrz oberży, gdzie czekała na nich ich nyska, załadowana po brzegi beczkami z wodą i zaprzężona w cztery kare rumaki. Zmierzchało, a na niebie wisiały już obie połówki księżyca.

– Zamarudziliśmy trochę – mruknął Jean-Hans, rozczesując palcami skołtunione włosy łonowe.

– Zdążymy – zapewnił Cedric. – Zresztą, nie nazwałbym tego “marudzeniem”. To była naprawdę ciekawa historia. I wiesz, tak sobie myślę, że… – tu O’Nuce zawahał się, jakby miał powiedzieć coś niemądrego. – Zastanawiam się, czy…

Gdy Cedric zastanawiał się, lub myślał, nie działo się nic ciekawego – żadnego falowania skóry, żadnego brzęczenia uszu. Dziwne, ale taki był Cedric.

– Jak sądzisz, Jean-Hansie, czy nasza cywilizacja jest dobra?

Scarpety nie odpowiedział, więc Cedric postanowił drążyć temat.

– Nie mówię, że zależy mi, byśmy byli Arcycywilizacją. Nie chciałbym jednak, żeby ktoś kiedyś opowiadał w jakiejś oberży historię o nas i nazywał nas ludem upadłym, Antyludem. Jak myślisz, Pachnący, czy my jesteśmy dobrzy?

Jean-Hans wyciągnął palec do nieba.

– Co widzisz? – zapytał Cedrika.

– Gwiazdy… nie chodzi o gwiazdy? Księżyc. Jego dwie połówki. Jedna wschodzi, druga zachodzi.

– A więc jest balans, prawda? To dobrze, czy źle?

– No, chyba dobrze.

– A czy to, że dostarczamy piasek do oazy, to dobrze, czy źle?

– Bez piasku nie byłoby oazy, więc chyba dobrze.

– A czy to, że dostarczamy wodę na wyspę, to dobrze, czy źle?

– Bez wody nie byłoby wyspy, więc chyba dobrze.

– To czy nasza cywilizacja jest arcy, czy anty?

Ostatnie pytanie było retoryczne, więc Cedric nie odpowiedział.

 

Rozdział czwarty: Koniec

 

Koniec.

Koniec

Komentarze

Tfurca, ciekawe poczucie humoru:-) muszę przyznać, że naprawde mi się podobało! Czy ja dobrze widzę, że napisałeś to opowiadanie w trzy dni? Pozdrawiam

Cieszę się, że ktoś podziela moje poczucie humoru :)

Opowiadanie napisałem w dwa wieczory, a potem zaaplikowalem mu 24-godzinną kwarantannę. Ale to chyba żaden wyczyn.

To chyba bardziej absurd niż bizzaro?

 

Miszę przyznać, że nazwiska pary kupiecko-opowieściowej nieco mnie zraziły z początku swoja oczywistością, albowiem wiszące ocza to już nie raz, nie dwa, a trzy razy widziałżech i dobre są z nich zrazy, ale ile można je zwarzywać? 

 

A ponieważ rzecz dialogiem stoi, a nie leży, to muszę nawspominać, że dialog, zaiste, naturalny ci wychodzi, choć wolałbym nie dowiadywac się skąd. I tenże dialog, w finale, ratuje jakoś tak nieodpowiedzialnie na pytania, całość, która zdała mi się skołtuńsza niż włosy Żana Hanza, jakkolwiek w taki nauśmiechowy sposób.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Siedem i pół raza czytałem definicję bizarro i stwierdzam, że przy odrobinie (ociupinie, ciuteńce) złej woli można to tak zakwalifikować. I uprę się, nawet jak będę wiedział już, że nie mam racji. A co, wolno mi! :P

Ugryzłem się w kawiaturę. Już prawie napisałem, skąd biorą się u mnie dalogi…

Dzięki za PsychoKomentarz :)

Tfurca, ja swoje napisałam w jakieś 10 dni, więc dla mnie to wyczyn:-) pozdrawiam

Jak będziesz miała tyle lat co ja, też będziesz szybko pisać, żeby zdążyć, nim… laugh

E tam, wiek nie ma znaczenia:-)

Karczma. Bohaterowie o idiotycznych nazwiskach wożą piasek do oazy, oberżysta przez pomyłkę zjada ścierkę, flinta co chwilę coś wypala. To jest tak głupie, że nie wiem.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Anet, przyniosłaś mi radość.

No ba!

Przynoszę radość :)

Niezłe opowiadanie. Podobały mi się niektóre rzeczy które tam zamieściłeś, chociażby noszenie wody na wyspę :). Napisanie płynnie, dobrze się czytało. 

Jedyne co mi osobiście do końca nie pasowało to Część druga: Opowieść Jean-Hansa Scarpety’ego. I nie chodzi, że jest cokolwiek złego z samą częścią, ale bardziej chodzi o konstrukcję, że w relatywnie krótkim opowiadaniu mamy wrzuconą tą dodatkową opowieść. Wydaje mi się, że takie “wtręty” bardziej pasowałyby do dłuższego opowiadania lub książki.

Przyjemnie się czytało i kilka razy uśmiechnęło :) Drobne humorystyczne wstawki – te oczywiste, jak i te mniej, są idealnie wplecione w tekst. Ani ich za dużo, ani za mało. Opowieść fajna i trochę kojarzy mi się z Pratchettem, ale nie do końca wiem dlaczego. Może przez głównych bohaterów; no ale z drugiej strony kojarzą mi się też z głupim i głupszym (Carrey i Daniels).

I jedynie Część druga: Opowieść Jean-Hansa Scarpety’ego, nie przykuła za bardzo mojej uwagi (trudno mi jednak powiedzieć dlaczego).

Podobało mi się, bo humor w tym tekście jest naprawdę pode mniesmiley Gry słowne i ich zastosowanie w dialogach bardzo interesujące, nawiązujące do klasyki gatunku. Jedyną drobną wadą jest to, że pierwsza część jest troszkę bardziej wciągająca od drugiej. Chociaż druga nadrabia oszczędnym w didaskaliach, ale satysfakcjonującym finałem.

Ejże, jakie to było fajne!

Na początku miałam obawy, że absurd wymsknie się spod kontroli i wyewoluuje w zwyczajny bełkot, który nie doprowadzi do żadnej konkretnej puenty ani chociaż zamkniętej całości. A tymczasem opowiadanie jest spójne, zakończone moim zdaniem ŚWIETNĄ puentą, napisane zabawnie i z polotem (nazwiska bohaterów mnie urzekły), a przy tym niepozbawione cienia gorzkiego uśmiechu. Podział kompozycyjny opowiadania jest dobry i płynny (przy ostatnim rozdziale szczerze prychnęłam). Większe problemy językowe: nie odnotowano.

Cywilizacja pojawia się i okazuje być wierutną… poza tym, gdyby się tak głębiej zastanowić, wysunie się pytanie, o wierutność której cywilizacji chodziło.

I jest to dobre pytanie.

Podobnie jak jest to dobry kawałek beletrystyki.

Fajnie absurdalny humor, niezła zabawa nazwiskami. Podobały mi się interesy przyjaciół. Jest w tym pewna logika – wyspa bez wody nie może być wyspą… :-)

Babska logika rządzi!

Fajnie pobawiłeś się rozdziałami. Więcej takich zabiegów jest mile widziane. Skoro autorowi wychodzi, to namawiam.

Ciekawy problem długotrwałego marszczenia czoła. I jak marszczenie przykuło moją uwagę, to anegdotka z pustynią wydała mi się tylko kabaretowym gagiem. Podobną zależność obserwowałam przez całość opowiadania: patrzenie na oberżystę w punkt, "pełna grozy złowroga cisza" już lekko grafomańska. Podoba mi się postmodernistyczne wplatanie świata w świat, szczególnie z użyciem Tarantino, który jest chyba jednym z najpostmodernistów dzisiejszego kina.

"Joanna" przeistacza tekst już w silniejszy absurd i reszta rozdziału ma nieco inny klimat niż jego początek. "Zupa schabowa" i gadająca flinta są śmieszne, ale tylko śmieszne. Służą do tego, by czytającego rozbawić, ale czy prócz tego pełnią jakaś większą rolę?

Opowieść Pachnącego quasi Pratchettowa, nie tak dobra, by porządnie mnie ubawić, ale cieszę się, że spróbowałeś pożartować z kosmologią i pokpić z człowieka.

Wszystko powyższe przypomina mi bardzo niespójną, lecz poniekąd przyjemną sesję RPG: oberża, uniwersalia, gadająca flinta, poalkoholowe problemy istnienia balansu.

Nowa Fantastyka