- Opowiadanie: Memento - Arlekinowa Sekta

Arlekinowa Sekta

Hasło: arlekinowa sekta

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Darcon

Oceny

Arlekinowa Sekta

 

 

Korneliusz nie zamierzał spać dzisiejszej nocy. Zarządzanie wesołym miasteczkiem, zazwyczaj jednostajnie nieprzyjemne, czasami zamienia się w pełen aktywności koszmar. Któż mógł przewidzieć, że praca w biznesie rozrywkowym sprowadzać się będzie do wypełniania stosów papieru i okazjonalnego rozsądzania sporów między pracownikami? Nie tak to sobie wyobrażał, gdy jako niskiej rangi urzędnik miasta marzył o stworzeniu tego miejsca. Czy w rzeczywistości można powiedzieć, że stworzył to miejsce? Przygarnął raczej gotowy już projekt i zaczął nim zarządzać tego pamiętnego dnia na pustyni. Rozmyślania przerwało stukanie do drzwi. Zerwał się z krzesła, nałożył okulary, pociągnął za klamkę. Jego oczom ukazał się podstarzały klaun. 

– Pan musi być James Pimpke, prawda? – z nadzieją w głosie zaczął Korneliusz. – Czekałem na pana.

– Zgadza się, panie zarządco, ale ja nie mam z tym nic wspólnego, przysięgam. Jestem tylko starym klaunem.

– Wiem, wiem. To znaczy, tak przypuszczam, ale nie po to tu pana zawołałem.

Korneliusz wciągnął swojego gościa do środka kabiny za rękaw fioletowej kurtki. Otarł krzesło ceremonialnie z kurzu i usadowił na nim Pimpke, sam na stojąco spoglądając przez szybę.

– James… Mogę mówić Ci James?

– Może pan mi mówić, jak pan chce, zarządco. Jestem tylko starym klaunem.

– James, traktuję Cię jak przyjaciela, mojego własnego, ale przede wszystkim tego miejsca. Co stałoby się z wesołym miasteczkiem, gdyby nie jego pracownicy? A teraz to miejsce chce odebrać od Ciebie – James, skromny dług. Wiem, że nie jesteś odpowiedzialny za tragiczną śmierć tego młodego człowieka. Co on wtedy krzyczał, próbując podpalić namiot cyrkowy?

– Arlekinowa rebelia… – ze smutkiem odpowiedział klaun.

– Przeczuwam, że wiesz, co to znaczy i wyjaśnisz mi teraz, abyśmy mogli uratować kolejne niewinne istnienia oraz to miejsce, które Cię wychowało. Wiele osób wskazało mi Ciebie, jako osobę kompetentną, która objaśni mi sens tych słów. Usłyszałem też, że sprawa sięga wstecz, na długo zanim osiedliliście się w mieście, więc potrzebuję także wprowadzenia.

– Ale nie rozgada pan, że coś o tym mówiłem? Jestem tylko starym klaunem. Nie chcę kłopotów. Nie zostało mi dużo życia.

Korneliusz westchnął głęboko, odchylając w tył głowę. Zaraz jednak wrócił do poprzedniej pozy, zamilkł i zaczął wpatrywać się w klauna. Cisza była oznaką irytacji oraz zniecierpliwienia, Pimpke nie był jednak biegły w odczytywaniu niewerbalnych sygnałów, po chwili więc zaczął ponownie.

– Nie powie pan nikomu, prawda? Niech mi pan obieca.

– Nie powiem, czy możesz już zaczynać? – Korneliusz irytował się coraz bardziej.

– Dobrze. Wie pan w ogóle, dlaczego jesteśmy klaunami? Tak naprawdę?

– Tak naprawdę? Masz na sobie fioletową kurtkę, jesteś pomalowany na twarzy – jak klaun i zafarbowałeś na czerwono włosy, więc jesteś tak naprawdę klaunem.

– Nie, nie. Chodzi mi o to, dlaczego jesteśmy klaunami, a nie zarządcami, zegarmistrzami czy burmistrzami.

– Zakładam, że odpowiedź „bo chcieliście” jest błędna, ale słuchaj… Nikt nie jest tym, kim chce być. To tak nie działa.

– Ja wiem, że to tak nie działa – Pimpke wyraźnie się zasmucił. – Widzi pan, różni ludzie dołączają do wesołego miasteczka, gdy coś umieją, na przykład akrobatykę, to zostają akrobatykami…

– Akrobatami – poprawił go odruchowo Korneliusz.

– … akrobatami, ok. Jak tresują jakieś zwierzęta, to treserami rzecz jasna. A jak nic nie umieją? To są też różne ścieżki, można się przecież nauczyć, ale nie każdy ma talent. Zawsze można sprzedawać bilety, jak się dobrze wygląda, a jeszcze, jak ktoś wygadany – to prezentuje, to jest, mówi coś przed pokazem i grosz wpada. A jak ktoś nic nie umie, nie wygląda i nie gada dobrze… to zostaje klaunem. Nas jest chyba najwięcej w całym wesołym miasteczku, bo mało kto coś umie. I od razu mówię, że nie narzekam i dziękuję, że pozwolono mi tyle tu pracować. Tylko ta robota to wieczne upokorzenie za grosze. Są takie specjalne miejsca, gdzie można wrzucić drobne do maszyny, odebrać ciasto i rzucić mi w twarz. I ja biorę osiem procent z tych drobnych, które ktoś wrzucił. W zeszłym roku było pięć, więc i tak dziękuję. Marta bardzo źle się czuje ostatnio i gdyby nie te dodatkowe pieniądze… – Pimpke zamilkł na chwilę.

– Na pewno zaopiekuję się Martą, Twoja żona otrzyma jutro najlepszych lekarzy. Kontynuuj.

– Marta to fretka, ale dziękuję. Ktoś rzucił do mnie kulą bilardową, gdy miałem ją w kieszonce i mocno oberwała. Tacy są ludzie, nie winię nikogo, pewnie i tak wyzdrowieje. Nie wszyscy jednak mają takie podejście, jak ja. Będę szczery, większość młodych klaunów załamuje się psychicznie po paru tygodniach. Bywało też gorzej, za czasów, gdy rozpoczynałem karierę. Wyruszaliśmy z miasta karawaną w tysiąc osób, a do kolejnego przybywało paręnaście mniej, bo młodzi strzelali sobie w głowę z tego wszystkiego. Tak jest w tym miejscu niestety. Wieczne siniaki, upokorzenia, żadnej przyjemności. Dobierało się nowych ludzi i karawana szła dalej, tak w kółko. Mój dziadziuś miał bardzo miękkie serce i nie mógł na to patrzeć. A jeszcze ja wtedy zostałem klaunem, bo trzeba było coś w życiu robić. On nie był klaunem tak, jak ja, proszę pana, tylko magikiem. Też miałem nim zostać, jednak nie każdy ma talent. Dziadziuś Staszek to był bardzo oczytany człowiek. Nie on jeden zresztą, wielu nosiło w karawanie tobołki z książkami i prześcigało się wieczorami w debatach. Znano wtedy wiele starych historii, może nawet tak starych jak wesołe miasteczko. Słuchałem tych rozmów, gdy byłem mały i tak myślę, że dziadziuś to zaczął, bo jak nie on, to kto? Prawdziwej magii nie ma, zawsze mi to powtarzał, to zawsze jest działanie człowieka. Biała magia jest, jak człowiek chce dobrze, a czarna, jak chce dobrze, ale mu nie wychodzi, czy jakoś tak. Byłem wtedy młody, spaliśmy razem z innymi klaunami w małym namiocie, straszny ścisk, smród. Na swój własny namiot trzeba niestety trochę poczekać i odłożyć parę wypłat. Nie myliśmy się przed snem, bo nikomu się nawet nie chciało zmywać tego całego makijażu, dalej mi się nie zawsze chce. Całe ciało obolałe, ale przede wszystkim dusza, panie zarządco. W takim namiocie emocje udzielały się bardzo szybko i jak ktoś miał gorszy dzień, zaczynał płakać, to i wszyscy płakali, doprowadzając się do obłędu. Nie szło nawet zasnąć. Wtedy coś po ciemku zaczęło do nas szeptać. Magiczna sztuczka, jeśli mnie pan pyta, ale nie każdy wiedział, bo ja jestem z tych bystrzejszych. Postać jakaś w mroku, której nie można chwycić, bo rozpływa się, odsuwa w ciemność. Każdy inaczej ją widział, ale ile z tego było prawdy, a ile sobie ludzie wymyślili, tego nie wiem. Postać jednak, która przedstawiała się jako posłaniec bogów, widzieliśmy, słyszeliśmy wszyscy, a oto co nam mówiła i z czego mieliśmy zdać sobie sprawę… Po pierwsze, klaun jest czymś, co w nas pokonanym być powinno. Tylko wtedy staniemy się nadklaunami. Żeby to uczynić, trzeba być świadomym swojej historii i tego, co z niej wynika dla nas teraz, jak i w niedalekiej przyszłości. Teatr uliczny powstał bardzo dawno temu, może nawet tak dawno, jak dwieście lat. Nikt tego nie pamięta, nawet ja, chociaż jestem tu najstarszym klaunem. Początkowo głównymi postaciami pantomimy byli Arlekin, Pantalon i Kolombina. Arlekin zawsze walczył o serce Kolombiny, stosując różne sprytne sztuczki, aby nie zostali nakryci przez jej ojca – złego bogacza, myślącego, że tylko pieniądze mogą dać szczęście. To był okres naszej świetności, ludzie podziwiali na scenie inteligencję i odwagę Arlekina. Potem do sztuki dodano postać tępawego pomocnika – Pantalona i nazwano go klaunem. W ten sposób, dzień za dniem zabijaliśmy teatr uliczny, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Tłum uwielbiał tą idiotyczną postać, która z każdym nowym scenariuszem obrywała coraz bardziej. Teraz wszyscy jesteśmy klaunami, a ludzie śmieją się z naszej niedołężności. Nie ma już sztuki ulicznej, jest tylko pośmiewisko. To nie jest jednak koniec naszej historii. Nadejdzie czas, gdy klaun w nas pokonanym będzie i odzyskamy dawny blask. Posłaniec bogów miał nam w tym pomóc. Jednak aby to uczynić, nie możemy być bierni. Dlatego każdego wieczoru ćwiczyliśmy we własnym gronie dawno zapomnianą arlekinadę, czekając na ten dzień. Wszyscy zaczęli zmywać z siebie farbę po pracy, przebierać w dawne stroje ozdobione rombami i odgrywać stare sceny. Samobójstwa ustały, ludzie odnaleźli jakiś cel, światełko nadziei na horyzoncie. Posłaniec bogów nawiedzał nas tylko przez miesiąc, po czym zniknął, a wszystkie jego nauki zostały zapisane w „Księdze Arlekina”. Wszystkie nasze zwyczaje i obrzędy wywodzą się z tych pism. Pół roku temu pojawił się pewien problem. To znaczy, ja nazywam to problemem, inni są zachwyceni. Posłaniec bogów powrócił z nowym przesłaniem, ale tym razem kierował je tylko do jednego klauna, niejakiego Baldocha. Według niego dzień wieczystej arlekinady jest już bliżej, niż dalej. Strasznie nakręca tym gadaniem młodych i bierze od nich fanty, aby się przygotować na nadchodzące wydarzenia. Dobiera jednak słowa dość niefrasobliwie, niemalże zachęca klaunów do popełniania przestępstw oraz buntu przeciwko władzy. Baldoch chyba wierzy w to, co mówi. Jest trochę szalony. Gdy był młody, to kompletnie ześwirował i zamknęli go w Bedlam na parę miesięcy, mało kto o tym wie. Na pewno nie ci napaleni gówniarze, którzy go tak uwielbiają. Ten chłopak, który umarł wczoraj, nakręcił się za bardzo, myśląc, że gdy krzyknie „arlekinowa rebelia!” i podpali namiot, to przyspieszy ten dzień. Dobrze, że Johnny był na miejscu i go powstrzymał, zanim zrobił więcej głupot. To nie jego wina, że jest tak silny, a z takimi narwańcami to trzeba twardo, żeby się innym nic nie stało. Wracam właśnie z pogrzebu i nie wszyscy klauni myślą tak, jak ja. Mówią, że Johnny mógł go obezwładnić, a nie rzucać w niego sztangą. Prawie mu głowę urwało, ale co zrobić, jak się jest narwanym oraz naiwnym, to płaci się za to cenę.

– Hmmm.

– O czym pan myśli, panie zarządco, żeby go aresztować… albo wysłać z powrotem do czubków? Nie wiem, czy to dobre rozwiązanie.

– Co? Skąd taki pomysł?

– Mówił pan przecież, że trzeba to jakoś powstrzymać. Śmierć w sensie.

– Nie, nie, żadnej policji. Musisz mi pożyczyć swojego buta, prawego albo lewego, obojętne. – głos Korneliusza brzmiał bardzo zdecydowanie.

– Buta? – zdziwił się Pimpke. – Oczywiście. Nawet nie chcę wiedzieć, co pan wymyślił. Proszę mi nie mówić.

– Nie zamierzam. Najlepiej daj mi oba i zapomnij, że tu byłeś. Możesz wziąć jakieś moje z szafki.

Pimpke posłusznie ściągnął swoje niewymiarowe buty. Zastanawiał się przez chwilę, po co zarządcy para olbrzymich fioletowych trzewików, jednak nie przywykł do kwestionowania poleceń. Korneliusz spoglądał w zamyśleniu przez okno, nie zwracając już większej uwagi na swojego gościa. Wesołe miasteczko rozlewało się w jego zamglonych oczach, niczym gąbka pochłaniając szare komórki. Cyrkowe namioty, budki z jedzeniem i naczepy kempingowe replikowały w jego głowie, pożerając impulsy neuronów…

– … jak wirus – wyszeptał Korneliusz.

– Wirus? – przeraził się Pimpke. – Każde rozwiązanie jest dobre, nie chcę wiedzieć.

– Mówiłem do siebie. Możesz już iść. Najlepiej nie wychodź jutro nigdzie.

 

***

 

Mikael rzadko kiedy pamiętał swoje sny, ale tej nocy z pewnością ich nie miał. Nie tylko własne myśli nie pozwalały mu usnąć na dłużej, niż kilkanaście minut. Niewyobrażalny zgiełk, który panował w namiocie klaunów, skończył się dopiero nad ranem. Niczym gniazdo szerszeni, pomniejsi pracownicy wesołego miasteczka wymieniali szeptem swoje obawy i żale. Jedni byli gotowi na wojnę, inni już skapitulowali. Wszyscy jednak czekali na to, co powie Baldoch. Nie da się wygrać wojny bez dowódcy, a jego nieobecność podczas pogrzebu była niezwykle enigmatyczna. Zdradził im jednak, że zamierza skontaktować się z posłańcem bogów oraz przekaże im wkrótce dalsze instrukcje.

Była już jedenasta, a Baldoch nadal nie pojawił się w namiocie, więc wszyscy zgodnie zasnęli, umęczeni pełnym napięcia wyczekiwaniem. Niemal natychmiast, gdy udało im się to osiągnąć, ze snu wyrwał ich piskliwy, rozentuzjazmowany głos. Jego właścicielka, drobna, pomalowana na różowo klaunetka, potrząsała teraz Mikaelem, wytrącając z niego okruchy onirycznych fantazji.

– Zostaw mnie, dopiero się zaczyna – bronił się werbalnie klaun.

– Tak, zaczyna się! – nie dawała za wygraną dziewczyna.

– Co? O czym Ty mówisz? Właśnie zaczynałem piękny sen.

– Baldoch miał rację! – zwróciła się do reszty. – Chodźcie wszyscy za mną na cmentarz, nie uwierzycie w to. Nasz męczennik nie odszedł na próżno. Został wybrany przez bogów! Co za dzień!

– O czym Ty bredzisz? To nie jest śmieszne, Daniel był moim kolegą, a nie żadnym męczennikiem. Uszanowalibyście chociaż żałobę po nim.

– Ha! Niedowiarek! Choć ze mną niedowiarku i przekonaj się na własne oczy!

Dziewczyna opuściła namiot, biegnąc do kolejnego. Mikael ubrał w pośpiechu podziurawioną, czarną marynarkę i olbrzymie czerwone buty. Z pensji klauna starczyło tylko na marynarkę. Na wczorajszym pogrzebie wyglądali jak zgraja cudaków, którzy zamiast uczcić pamięć kolegi, chcieli go wyśmiać. Każdemu z żałobników brakowało przynajmniej jednej części garderoby, która nadałaby się na tę smutną okazję. Ciężko jednak przeznaczać całą pensję na spotkanie ze zmarłym.

Kręta droga na cmentarz prowadziła niemal przez całe wesołe miasteczko. Pokonanie jej zabrało Mikaelowi ponad godzinę, ale głównie dlatego, że przystawał co chwilę, by obserwować trenujących akrobatów. Sam zamierzał zostać akrobatą, jego wrodzona niezdarność stanowiła jednak przeszkodę nie do przebycia.

Nie wierzył w ani jedno słowo klaunetki, dlatego nie był tak podekscytowany, jak reszta. Za nic jednak nie chciał przegapić przedstawienia. Baldoch z pewnością ukaże wczorajsze wydarzenia w pozytywnym świetle. Mikael miał mieszane uczucia co do objawień, nie znaczyło to jednak, że nie miał ochoty na rebelię. Nie chciał natomiast, aby rewolucja pożarła także jego. Daniel był jego kolegą, a teraz używano go do prowadzenia polityki i to tak mizernej treści. Czym bowiem są spory klaunów o przyszłość klaunów w miasteczku klaunów? Powinni i na to sprzedawać bilety, może starczyłoby mu na normalne buty.

Wzgórze, pod które wchodził Mikael, pełne było tłoczących się klaunów. Naliczył trzysta, może więcej osób, wszystkie zwrócone były w kierunku, ubranego w strój arlekina, Baldocha, który stał na czubku wzniesienia, pokazując coś palcem raz na dole, raz na górze. Mikael obrócił się w kierunku miasta, obserwując, jak przegrywa ono bitwę toczącą się z wesołym miasteczkiem. Nad krajobrazem górowało ogromne, stumetrowe diabelskie koło. W miejskie uliczki, niczym macki morskiego potwora, zanurzali się sprzedawcy waty cukrowej, akrobaci i przeróżni cudacy na szczudłach, bicyklach i tresowanych kucykach. Wesołe miasteczko wykupywało ziemię, rozrastając się do olbrzymich rozmiarów, być może większych nawet, niż pozostała część miasta. Kto wie, gdzie zaczyna się panowanie zarządcy, gdzie kończy i nad czym dokładnie on panuje, a co panuje nad nim.

Mikael przepychał się do przodu, aby usłyszeć przemówienie. Miny zebranych były nad wyraz błogie, nie licząc tych, którzy przyszli w scenicznym makijażu. Spod warstw pudru i farby nie można było dojrzeć najmniejszej emocji.

– … nasz dzień bracia! – słychać było coraz wyraźniej Baldocha. – Nasz męczennik został wskrzeszony przez posłańca bogów! Gdzie on jest? Gdzie on jest? Pytacie i odchodzicie od zmysłów. Ja sam tego nie wiem, tak głęboko nasz brat Daniel został wtajemniczony i dostąpiony! Jednak to wszystko zostało mi powiedziane, w tajemny sposób, abym i ja nie postradał zmysłów. Posłaniec zostawia nam znaki i zachęca nas do walki! Czyż nie wskrzesi nas wszystkich, zabierając z tego pagórka, jak wskrzesił Daniela? Kto jest szczery w sercu i wierzy w naszą sprawę, dostąpi tego. Niedowiarkowie niech pójdą precz!

– Tam jest jeden! – klaunetka stojąca przy Baldochu wskazała na Mikaela. – Podejdź do nas bliżej i przekonaj się na własne oczy! Ja sama to znalazłam, gdy byłam zanieść kwiaty na grób.

Mikael zbliżył się niechętnie pod presją tłumu, który wyraźnie tego od niego oczekiwał. Bał się nieco, że zostanie wkrótce pobity za swoje wątpliwości, ale nie miał większego wyboru.

– Nie chciałem podawać w wątpliwość Twoich słów, Baldochu. Po prostu nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi.

– Rozumiem. Nie bój się, chłopcze. Twoje winy zostaną odkupione! Spójrz pod swoje stopy. – Mikael posłusznie wykonał polecenie.

– Spalona trawa. Co to oznacza według Ciebie?

– Że śmierć naszego brata nie poszła nadaremno – Baldoch chwycił Mikaela za ramię. – Ale to nie wszystkie znaki. Nasz brat wyszedł z grobu i zostawił ślady swojej wędrówki. Nie lękaj się, to wszystko może Ci się wydawać niezrozumiałe, ale posłaniec bogów ma plan. Zaufaj mi. Jeśli chcesz, pójdziemy do grobu, abyś przekonał się na własne oczy.

Baldoch nie czekał na odpowiedź. Improwizowana ścieżka ostatniej podróży Daniela, wzdłuż której podążali, pokryta była w wielu miejscach gliniastym błotem. Baldoch zatrzymywał tłum w każdym z tych miejsc, wskazując innym wyraźnie odbite ślady olbrzymich klaunich butów, kierujące się w stronę wzgórza. Grób Daniela, do którego wkrótce dotarli, był pusty. Dookoła leżała rozrzucona na boki ziemia.

– Chyba sobie jaja robisz – mruknął pod nosem Mikael.

– Co się stało, bracie? Czy mało Ci dowodów, że Daniel ożył i wyszedł z grobu? W tych właśnie butach zakopaliśmy go, jak nakazuje tradycja.

– Zakopaliśmy go w jednym bucie?

– Słucham?

– Wszystkie ślady na drodze są wykonane prawym butem.

– Musiało Ci się coś pomylić.

– On ma rację! – krzyknął ktoś z tłumu.

– Nie. To niemożliwe – Baldoch był wyraźnie zakłopotany. – Posłaniec bogów nigdy mnie nie okłamał. Cóż może mieć na myśli, dając nam takie znaki?

– Mało tego – kontynuował wściekły Mikael. – Ty go nawet nie wykopałeś z tego grobu, bo Ci się nie chciało albo zabrakło Ci czasu. Gdybyś przyszedł na pogrzeb, to wiedziałbyś, że zakopaliśmy go głębiej i to w skrzyni! Jakoś nie widzę tu żadnych desek, myślisz, że zabrał je ze sobą na wzgórze? Bo ja myślę, że nie. Dajcie mi jakiś szpadel.

Zgromadzeni natychmiast przynieśli narzędzia do kopania i w parę osób zabrali się do pracy. Wzburzenie na oszustwo, którego dokonał Baldoch, mieszało się z głosami, aby poczekać na końcowy wynik. Gdy szpadle zaczęły uderzać o wieko skrzyni, wszyscy zamarli. Mikael wyrwał łomem paręnaście gwoździ i otworzył trumnę. Jego nozdrzy dobiegł odór rozkładających się zwłok. Sina twarz Daniela, pomimo zamkniętych powiek, spoglądała na niego, chłonąc z głębi jego umysłu ostatnie resztki spokoju i zastępując je gniewem. Mikael chwycił bladą ze strachu dłoń Baldocha, starając się wciągnąć go do grobu. Brakło mu siły, ale jeden z klaunów pchnął swojego dawnego mistrza, tak, że ten upadł twarzą na zwłoki. Baldoch podparł się rękoma, otrząsnął, następnie zwymiotował, nie mogąc wytrzymać odoru. Kolejne ciosy szpadlem powoli pozbawiały go przytomności, jednak dopiero uderzenie łomem, przebijające się przez tylną część czaszki, pozbawiło go życia. Mikael dyszał ciężko, spoglądając na zamarłych ze strachu gapiów.

– Wygnaliśmy go z miasta i nigdy nie wrócił. Rozumiemy się? – odpowiedziały mu przytakujące głowy. Zamknął wieko skrzyni, po czym zaczął powoli zasypywać grób.

 

***

 

Tej nocy nie rozmawiali wiele, jednak dalej ciężko było komukolwiek zasnąć w namiocie klaunów. Cisza bywa równie męcząca co zgiełk. Przez głowę Mikaela przebiegały miliardy myśli. Wahał się między samobójstwem, a zastąpieniem Baldocha i wszczęciem rebelii. Czy ktokolwiek za nim pójdzie? Całe jego ciało drżało, wstrząsane umysłem plątającym się w potrzasku tkanek. Dreszcze i mdłości zostały zastąpione wkrótce przez półsen i halucynacje. Przynajmniej tak wydawało mu się na początku, szmer w namiocie wskazywał jednak, że nie tylko on słyszy głos dobiegający z ciemności. Z miejsca, w którym migotała półnaga postać z dziwacznym, zdobionym skrzydłami hełmem.

– Nie lękajcie się, moje dzieci. Zgubiliście drogę, bo nie macie nóg tak sprawnych, jak ja. Nie znacie ścieżek, ani kolein umysłu, w które wpadacie. Baldoch okłamywał was, wzywając moje imię. Napełniłem więc ciała gniewem, a ręce wasze sprawiedliwością. Nie czujcie za to skruchy, lecz lęk przede mną! Nie zbłądziliście, czyniąc to, ścieżki nasze rozbiegły się wcześniej. Przymierze odnowione dzisiaj będzie. Od teraz nie podniesiecie ręki na żadnego pracownika wesołego miasteczka, ani na żaden namiot, ani żadna naczepa kempingowa nie będzie wam wrogiem. Pozostańcie ubodzy, bo świat do ubogich należeć będzie. Wszystkie czyny wasze spisane będą i zmierzone w dniu sądu, a strój do ostatniego występu taki dostaniecie, jaki wam się należy. Czy będzie to strój klauna, czy arlekina, to od was zależy. Arlekinadę czyńcie na moją pamiątkę.

Jeden z klaunów zerwał się wreszcie z łóżka, starając się dotknąć postaci, ta jednak rozpłynęła się w powietrzu.

– Arlekinadę czyńcie na moją pamiątkę – rozbrzmiało jeszcze raz w namiocie.

Jeszcze nigdy nie zasnęli tak szybko. Już dawno nie spali tak dobrze.

 

Koniec

Komentarze

Skąd, na Boga, na wzgórzu trzystu klanunów? :) A, zapomniałem, że to konkurs Kafki. ;) Wędruję tak sobie po konkursowych opowiadaniach i zatrzymałem się na chwilę u Ciebie. 

Jest tu pomysł, choć osobiście wolałbym odrobinę więcej szaleństwa. Trafiło się na początku parę zgrzytów, zdań bez płynności:

Korneliusz wciągnął swojego gościa do środka kabiny za rękaw fioletowej kurtki.

Usunąłbym wytłuszczony fragment, tym bardziej, że później wracasz do stroju, w tym miejscu nic nie wnosi.

Wiele osób wskazało mi Ciebie, jako osobę kompetentną w tym temacie, która objaśni mi sens tych słów.

Tak samo, jak tutaj.

Masz tendencję do nadmiernego wyjaśniania/detalizowania.

Podoba mi się dialog starego klauna, ale (zawsze jest jakieś “ale” ;) ) jest zbyt długi. Treść jest dobra, oddałeś klimat prostego, nie mylić z prostackim, starego człowieka, tylko to wielki blok tekstu. Szkoda, że nie rozbiłeś go narracją albo zapytaniami Korneliusza na kilka krótszych wypowiedzi.

Sumarycznie, to całkiem niezły tekst. :)

Pozdrawiam.

Intrygujące otoczenie, malowniczy koncept miateczka-raka i setek klaunów, jako pariasów cyrkowej społeczności. 

Nie jestem pewien czy to Zarządca w końcówce objawił się (wnosząc po treści) czy może rzeczywiście cuś/ktuś inny.

Nie rozumiem, po co zarządcy buty były – zakładam, że chciał wystawić Baldocha poprzez lewe wskrzeszonko i ślady, i że tak naprawdę to złowieszczy zarządca dzielił i rządził?

 

Bardzo weird, pesymistycznie. Typograficznie faktycznie przydałoby sie nieco porozbijac na paragrafy, wygodniej się czyta. Trochę niepotrzebnych dookreśleń, ale nie boli.

 

Zacne, naprawdę zacne.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dzięki za komentarze. :) Usunąłem drugi wytłuszczony przez Darcona fragment, to zdanie faktycznie brzmi teraz lepiej. 

Nie wiem co odpowiedzieć w kwestii długości dialogów. Zdaję sobie sprawę, że to niektórym przeszkadza w odbiorze. Nagminnie stosuję tę metodę w utworach literackich, często wprowadzając subiektywne podnarracje, retrospekcje w wypowiedziach bohaterów, a czasami i poddialogi. Tu chyba nie jest aż tak źle, przekartkowałem powieść i widzę, że mój rekord to 6 stron. ;)

PsychoFish, ja też nie jestem pewien czy to zarządca w końcówce objawił się, czy może rzeczywiście cuś/ktuś inny. Celowo nie zostawiam odpowiedzi na takie pytania w treści utworów. Jeśli mam do dyspozycji więcej miejsca, to chętnie podaję spectrum wyjaśnień magicznych i realistycznych, które często wzajemnie się wykluczają. 

Cieszę się, że się podobało, pomimo tych mankamentów . :) 

Memento, bardzo mroczny klimat opowiadania. Niedopowiedzenia czynią go jeszcze bardziej interesującym. Niezwykle smutne te wyznania klauna… powodzenia i pozdrawiam

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nie tak to sobie wyobrażał, gdy jako niskiej rangi urzędnik miasta marzył o stworzeniu tego miejsca. Czy w rzeczywistości można powiedzieć, że stworzył to miejsce?

Powtórzenie.

Co stałoby się z wesołym miasteczkiem, gdyby nie jego pracownicy? A teraz to miejsce chce odebrać od Ciebie – James, skromny dług.

Generalnie zwroty takie jak “ciebie” czy “tobie” piszemy wielką literą tylko w listach albo pismach – nie w dialogach bohaterów czy zwyczajnej narracji.

Masz na sobie fioletową kurtkę, jesteś pomalowany na twarzy – jak klaun i zafarbowałeś na czerwono włosy, więc jesteś tak naprawdę klaunem.

Przez to powtórzenie, zdanie jest jakoś niezgrabne.

– Nie, nie, żadnej policji. Musisz mi pożyczyć swojego buta, prawego albo lewego, obojętne. – głos Korneliusza brzmiał bardzo zdecydowanie.

W tym wypadku raczej powinna być wielka litera. O tutaj trochę więcej informacji o zapisie dialogów. https://www.fantastyka.pl/loza/14

 

Nie czytałam nigdy opowiadania o klaunach, więc z początku byłam zaintrygowana. Zniechęcenie dopadło mnie przy tym ogromnym akapicie wypowiedzi Jamesa. Tak długie bloki tekstu czynią czytanie męczącym i warto ich unikać. W opowiadaniu nieco brak emocji i napięcia, akcja jest bardzo jednostajna. Dziwi też całkowite zniknięcie starego klauna – pod koniec rozmowy pada, że nie powinien wychodzić, ale nie wiemy, co tak naprawdę robi. Mam wrażenie, że jego postać została wprowadzona tylko, aby zaserwował nam opowieść, a potem zniknęła zupełnie. Niekoniecznie dobra praktyka.

Podobał mi się za to sam pomysł – rewolucja klaunów, jakiś rodzaj proroctwa i świętej księgi brzmi dość odjechanie i oryginalnie. Ciekawa koncepcja.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Troszkę niekonsekwencji w fabule, ale opisy skutecznie budują gęsty, ciężki klimat, który jest siłą tego tekstu. Odbiór można by poprawić podzieleniem go na akapity i dodaniem ciut więcej metody do weirdowego szaleństwa, tak żeby mimo koniecznych – w mojej opinii– dla konwencji niedopowiedzeń całość miała obie ręce i nogi. 

Przyznaję, że jestem trochę rozczarowana. Cyrkowy setting daje przebogate pole do zabawy stylem, formą i konwencją, snucia barwnych dialogów i wprowadzania atmosfery stricte cyrkowego absurdu. Nic z tych elementów nie zostało wykorzystane w Twoim opowiadaniu, a szkoda. Na tle innych tekstów konkursowych „Arlekinowa sekta” właściwie jest całkiem trzeźwo trzymająca się rzeczywistości i formalnie zachowawcza.

Bardzo zabolała mnie nieprzemyślana kompozycja, co najsilniej zostało wyrażone w rozmowie klauna z szefem cyrku – pojawiła się tam JEDNA (!) wypowiedź licząca pięć i pół tysiąca znaków. To jest w zasadzie 1/5 długości całego opowiadania – objętość wystarczająca, by ująć ją w samodzielną narrację retrospektywną albo załatwić to w inny, lżej strawny sposób. Językowo jest sprawnie, ale wyłowiłam parę szczegółów do zastanowienia się nad przyjętą logiką (np. po co klaun miałby wykładać historię sztuk cyrkowych człowiekowi, który cyrk prowadzi, a zatem wie więcej niż on sam?). Na plus mogę wskazać parafrazę wezwań biblijnych przekutych na arlekinowe credo.

Nie jest źle, ale przy tym poziomie operacji słowem z pewnością mogło być lepiej.

Dziękuję za komentarz. :) 

Całkiem ładna opowieść. Otoczenie wydaje mi się ciekawsze niż fabuła, ale nie zamierzam się tego czepiać.

Dla mnie też długaśna wypowiedź klauna była nużąca. Niekoniecznie nudna, tylko graficznie monotonna. Poprzedzielałabym ją jakimiś komentarzami rozmówcy, didaskaliami, hałasem na zewnątrz… Czymkolwiek.

– James… Mogę mówić Ci James?

W dialogach ty, twój, pan itp. piszemy małą literą. W listach dużą.

Mikael ubrał w pośpiechu podziurawioną, czarną marynarkę

Ubrań się nie ubiera.

Babska logika rządzi!

"Korneliusz nie zamierzał spać dzisiejszej nocy."

Ja również. Ale o czym to…

Ci/Ciebie zbędnie grzecznościowe.

Lubię tragizm postaci klauna, więc czytałam z zainteresowaniem, ale dostałam trochę za dużo oczywistości. Moim zdaniem, lepiej byłoby wrzucić zgryzoty Pimpke do jednego wora i ograniczyć zażalenia typu: czy w życiu każdy dostaje to, co chce?, gdyż z góry wiadomo, że nie; a ponurość zawodu klauna pokazać bardziej obrazowo, chociażby tak, jak zrobiłeś to z opisem wesołego miasteczka oraz wzgórza okupowanego przez klauny. I jak sama arlekinada jest fascynująca i można naprawdę wiele podziałać, kombinując, to objawienie demona (?) ascety i podniosłe, ostateczne wezwanie do rebelii kojarzą mi się bardziej z czymś prześmiewczym niż poważnym. Jednak cieszę się, że klimat jest posępny.

Nowa Fantastyka