- Opowiadanie: Deirdriu - O pokłonie i kłamstwie

O pokłonie i kłamstwie

Hasło: wolnomularski somnambulizm

 

Chciałabym serdecznie podziękować za wsparcie oraz pomoc Psychofishowi i kam_mod. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

O pokłonie i kłamstwie

OSTATECZNE ZGORSZENIE

Ku zgrozie najbliższych doradców, Król Salomon zaprosił królową Saby do swych prywatnych komnat.

Panie, nie potrzebujesz tej wiedźmy! – gromili królowi nad głową.

– Żadna królowa, tylko pomiot samego szatana!

Władca nie przejmował się ostrzeżeniami podwładnych. Ich głosy przypominały jedynie brzęczenie much.

Dudek śpiewał radośnie.

 

I

 

Hiram Abiff to człowiek, który nigdy nie istniał. Pomimo to miał się całkiem dobrze w zbiorowej wyobraźni grupki ludzi przekonanych, że mogą duchowo udoskonalić ludzkość. Przekazywali sobie z pokolenia na pokolenie, że Abiff był architektem Pierwszej Świątyni w Jerozolimie i znał tajne imię Boga.

Józef Kowalski nie znał prawdy o Hiramie Abiffie, a pragnął poznać imię Najwyższego. Po paru inicjacjach w loży masońskiej, stwierdził, że może zajść dalej w szybszym tempie. Niestety, członkowie stojący wyżej w hierarchii nie zgadzali się z jego poglądami. Kowalski postanowił pójść własną drogą, śladami swojego okultystycznego mistrza – Bestii, najbardziej niegodziwego człowieka na świecie.

W wielu rytuałach upijał się boskimi roślinami, rozmawiał z demonami i aniołami, korzystał z pisma automatycznego, konsultował z tarotem, a nawet spoglądał w kryształową kulę. Nie miał żadnych wątpliwości, że przeznaczenie doprowadzi do spotkania z jednym z potomków egipskich kapłanów. Tacy mają prawdziwą moc, a tkwią w uprzedzeniach swojej aktualnej religii.

Rzucił wszystko na jedną szalę. Z talią tarota Thotha oraz notatnikiem w skórzanej oprawie, który zawsze musiał mieć przy sobie, wyjechał do kraju faraonów. Ponieważ wycieczki do Kairu czy Aleksandrii chwilowo były poza jego budżetem, postanowił pracować w ośrodku rozpusty i grzechu: w Hurghadzie nad Morzem Czerwonym.

Uda mu się wezwać odpowiednią istotę, a może i samego Abiffa, aby zdradzić mu ostateczną tajemnicę! Pokaże tym bubkom z loży, że wcale nie potrzebuje ich opieki. Wszystko osiągnie sam!

 

(gdzieś we Wszechświecie, Keter – Malkuth)

 

– La-ahadzie – wyszeptałem.

Usta miałem spieczone od pustynnego wiatru. Delikatna skóra pękała i spływały z niej krople krwi. Mój sługa, ulepiony z gwiezdnego pyłu, przychodził i ocierał mi twarz wilgotną chusteczką. Przypomniało mi się, jak La-ahad śmiał się z mojego oblicza odbitego w materiale. Uznałem to za kiepski powód do rozbawienia.

Dlaczego w momentach zmęczenia przychodziły tak mało znaczące wspomnienia?

 

II

 

(Hurghada, czasy współczesne)

 

– Ktoś jest zainteresowany – powiedział Gerges, gdy przeszedł obok z głupim uśmiechem na twarzy. – Niezłe te Rosjanki, co nie? – Kiwnął głową w kierunku grupki roześmianych dziewcząt w przykrótkich szortach i bikini.

Akif poczerwieniał. U ich stóp kręciło się kilka niepokojących kształtów, przypominających szczury.

– Która ci się podoba? – dodał kolega. – Ta ciemna jest niczego sobie.

– Daj spokój – syknął Akif. – I zajmij się swoimi stolikami.

Gerges wybuchnął śmiechem, aż kierownik sali zwrócił na niego uwagę. Spojrzał rozgniewany, ale kelnera to nie obchodziło. Akif podziwiał beztroskę znajomego, ale sam nie potrafił się odważyć na takie zachowanie. I to w Hurghadzie, gdzie nie było problemu z szybkim znalezieniem okazji do zarobku.

Akifa przeszły dreszcze. Jego plecy świdrowało spojrzenie jednego z hotelowych gości. Wysoki i chudy niczym patyk mężczyzna przyglądał się mu dziwnie, jakby nikogo nie było wokół.

– Kto inny ci się podoba? – zapytał Gerges.

Akif zacisnął usta.

– Uroczy jesteś – syknął.

 

Młody mężczyzna przybył do szpitalnej sali. Do złudzenia przypominał Adama. Tego samego, przed którym miałem oddać pokłon. Podszedł do łóżka niepewnym krokiem. Chwiał się na boki niczym marionetka w niewprawnych rękach.

– Wróciłeś – powiedział łagodnie. – Stacja odsunęła się od Rysy.

Tak, Rysa. Moje wrota do odkupienia i nieustannego cierpienia.

Rysa w materiale Wszechświata.

I rozgniewałem się. Niech się skurwysyny udławią swoją pleromą, bo On mnie i tak nie kocha.

Zakaszlałem głośno, a z mojego gardła wysypywał się piasek.

Absolut był wszędzie i był wszystkim, przyszło mi nagle do głowy. Jak ja nie znosiłem nagłych momentów oświecenia. Nawet Yaldabaoth wiedział takie rzeczy, ale tego szczęściarza wszyscy czcili.

Nade mną jedynie się litowano.

 

OSTRZEŻENIE

 

Król Salomon nie miał zamiaru odwiedzać królowej w jej własnej krainie. Jego stopa nie mogła stanąć na ziemi należącej do czcicieli Słońca. Nie wypadało też się przyznać, że kosztowności przysłane w darze były piękne i zachwyciły cały dwór. Król odesłał je wraz z ambasadorami. Napisał jeszcze pogardliwy list. Wspominał o sile swojej armii i spalonej ziemi. Musiał pokazać butnej władczyni, że musi się liczyć z królestwem Izraela, podległemu jedynemu Bogu!

O tak, królowa przybędzie ze swoją świtą. Nie może okazać strachu.

Poprosił dudka, swojego wiernego towarzysza, aby przyprowadził naczelnego maga biegłego w świętych pismach. Już coś przygotują wspólnie na przywitanie dla tej niezwykłej kobiety.

 

III

 

– Przyjacielu!

Akif usłyszał wołanie za swoimi plecami. Głos mówił po arabsku, z przesadnym akcentem. Nie podobało mu się to.

– Przyjacielu!

Nawet się nie odwrócił. Kątem oka, wśród spacerowiczów, zauważał szare kształty. Przypominały sylwetki ludzkie. Mimo braku twarzy, odczuwał ich wzrok na sobie.

– Chciałem tylko chwilkę porozmawiać – nalegał. – Widziałem cię w restauracji!

Akif miał ochotę uciekać jak najdalej. Mógłby w końcu zgubić tego kogoś w tłumie rozlewającym się po centrum miasta. Miał złe przeczucie, że szedł za nim gość z restauracji. Nie wiedział skąd, wziął taki pomysł. Każde rozwiązanie wydawało się sensowne, nawet wpaść wprost w objęcia szarych istot.

– Ale szybko chodzisz!

Akif poczuł na ramieniu kościstą dłoń.

Obrócił się.

– Nie jestem twoim przyjacielem!

Miał nadzieję, że wściekłość wystraszy natręta. Mężczyzna chwycił go za przedramiona.

– Nieważne, potrzebuję cię! Tak długo cię szukałem, Akifie. Nie zastanawiasz się, skąd wiem, kim jesteś? – zapytał, siląc się na poprawny arabski.

Akif nie mógł powstrzymać rozbawienia. Tego człowieka się bał? Zupełnie bez sensu. Przecież on jest śmieszny z tym nadętym akcentem. Nie wyglądał też na specjalnie groźnego. Nie miał na sobie ani grama mięśni. Akif mógł go szturchnąć palcem i połamał by mu kości.

Wyszarpał się ze słabego uścisku i popukał chudzielca w czoło. Jednak głęboko w sercu, czuł zaniepokojenie. Coś było nie tak. I czy dobrze widział, że za jego plecami stał wielki, czarny cień?

 

Bóg stwierdził, że istota z kupy gliny jest warta więcej niż płomień. W swojej łaskawości pozbawił mnie, Iblisa, i dżiny domu. Moja wiedza okazała się nieadekwatna. Musiałem wszystkiego uczyć się od nowa w otchłani kosmosu. A na Ziemi moi bracia w płomieniu, którzy zdecydowali się pozostać, okupowali najgorsze i najbrudniejsze zakątki. Serce mi się krajało na myśl, że ukrywają się w śmietnikach i chłepczą krew z wszelkiej padliny. Są tacy, co lubili taką egzystencję od wieków, ale byli w mniejszości.

– La-ahadzie, pozwól, że przyszykuję się do kolejnej podróży na Ziemię.

– Powinieneś odpocząć. Przekieruję stację z dala od kolejnej Rysy.

Rysami nazywaliśmy wyrwy w tkance Wszechświata, które pojawiały się przy brzegach czarnych dziur.

– Nie. Chcę zasnąć.

 

 

IV

 

Akif budził się zlany potem. W kącie jego pokoju pojawiał się chudzielec. Wyciągał tyczkowate ramiona i uśmiechał się, pokazując zęby.

– Potrzebuję cię, przyjacielu.

W lewej dłoni trzymał notatnik, który otwierał przed nosem Akifa. Na pożółkłych kartkach wyrysowano czerwonym atramentem dziwne symbole. Kiedy mężczyzna chciał coś powiedzieć, z ust wysypywały się mu karty z ilustracjami zniekształconych ludzi i zwierząt. Zapamiętał nagą kobietą siedzącą na grzbiecie lwa. Nie miała twarzy.

Młody mężczyzna pamiętał jeszcze czarno-białą posadzkę i kolumny.

Dwie wielkie kolumny. Jedna była czarna, a druga biała. Jak te cholerne kafelki.

Po podłodze turlały się jabłka, gdzieś gruchały gołębie, a schody przed nim prowadziły aż do burzowych chmur.

 

Przeczuwałem, że powinienem wrócić na Ziemię. Spotkanie z ludźmi nieszanującymi mój lud było poza moim zrozumieniem. Jakie ma znaczenie czy przyjmą istnienie dżinów i uszanują dokonania? Jakaś siła jednak pchała mnie ku temu. Yaldabaoth? Absolut? Jedynym promieniem światła w tym wszystkim było spotkanie z mądrością bożą.

Zofia była obleczona w błękitną suknię, a srebrzysta korona z półksiężycem zdobiła jej głowę. Stała na straży wszelakiej wiedzy ze światów materialnych i niematerialnych, wyobrażalnych i niewyobrażalnych. Mogła się też pochwalić zdolnościami wieszczymi, ale do nich nie przywiązywałem specjalnej wagi. Jako dżin poruszający się innymi prędkościami niż ludzkość sam umiałem sobie poradzić z przewidywaniem dwudziestu wydarzeń równocześnie we wszystkich zakątkach planety Ziemia. Umiejętność nie zginęła nawet, gdy leżałem w szpitalnym łóżku.

 

TRON

 

Fortel udał się znakomicie! Królowa Saby rozpoznała swój tron w jednym z ogrodów.

Król Salomon zacierał ręce zadowolony. Naczelny mag spisał się. W końcu zadanie nie było specjalnie skomplikowane.

Mag jednak nie uważał chuci króla za najlepszego doradcę. Dudek za tak nieprzystojne myśli dziobnął go boleśnie w ucho.

Władca Izraela wydał wystawną ucztę. Czekał na potwierdzenie z krainy Saby, że rzeczywiście jej tron znalazł się w jednym z salomonowych ogrodów.

Podczas spożywania posiłku nie szczędził królowej komplementów. Zachwalał kosztowności: złoto i mieniące się tysiącami barw kamienie szlachetne. Gdy kobieta śmiała się i szturchała jego ramię, bransolety i naszyjniki dźwięczały delikatnie. Zachęcony Król Salomon, przysunął się bliżej. Dyskretnie spoglądał na stopy królowej.

Tej tajemnicy nie poznasz – powiedziała zalotnie.

Moja piękna królowo, oczywiście, że się dowiem.

I posiądę twoją moc, powiedział sobie w myślach król Izraela.

 

V

 

Akif nie wychodził z domu. Zdawał sobie sprawę, że Hurghada jest duża, więc prawdopodobieństwo spotkania dziwaka było niewielkie. Jednak musiał się zamknąć w czterech ścianach. W telewizorze cały czas leciał kanał pokazujący Mekkę. Wyciągnął Koran z szuflady i położył na środku stołu, jakby święte słowa miały go chronić. Tylko nie wiedział przed czym. Koszmary były straszne, ale trwały chwilę. Nie musiał przecież spać. Do szarych postaci już dawno się przyzwyczaił.

Gerges i menadżer hotelu wydzwaniali do niego jak szaleni.

Po jakimś czasie zaczęli też pukać do drzwi. Tarek nawet wołał.

Cienie, których nawet w myślach nie nazywał dżinami, trzymały się z dala, dzięki recytacji sury Al-Baqarah.

Akif postanowił ugotować telefon komórkowy w garnku pełnym wrzątku.

 

Rysa coraz bliżej stacji i cząstki moich ziemskich umiejętności wracały.

Gdy tylko zamykałem powieki, rozluźniałem każdy mięsień w ciele, dałem się porywać energii, która promieniowała z brzegów czarnej dziury. Stawałem się jej częścią. Czekałem, aż mój umysł rozpadnie się.

Sen był sposobem na podróżowanie. Banalnym, ale skutecznym.

Zofia czekała u wrót do wielu światów.

 

VI

 

Akif otworzył drzwi. Wiedział kto za nimi stoi.

– Przyjacielu, cieszę się, że wreszcie widzę cię w innych okolicznościach, niż dotychczas – powiedział chudzielec w progu.

– Dlaczego to do mnie przychodzisz?

– Bo ciebie wybrałem.

Akif wpuścił gościa do mieszkania. Zdążył przygotować kolację w postaci puszki mielonki wołowej wymieszanej z cieciorką. Zatrzasnął drzwi przed tłumem cieni, który ciągnął się za niechcianym gościem.

– Ale dlaczego?

– Nie podrywasz starszych pań z Europy, odludek. Porządny chłopak z ciebie – powiedział natręt, zjadając banana bez ściągnięcia skórki. – Masz też trochę hebrajskiej krwi od samego Salomona.

Młody mężczyzna nic nie rozumiał. Patrzył ze smutkiem jak resztki kolacji znikają w ustach chudzielca.

– Jestem wyjątkowo niekulturalny. Nie przedstawiłem się!

– Wiem, kim jesteś.

Dziwak spojrzał na Akifa z nieudawanym zaskoczeniem.

– Jesteś czarnym magiem. Chodzą za tobą cienie.

Mężczyzna roześmiał się radośnie.

– Nazywam się Józef Kowalski. I znam się na paru mrocznych rzeczach, ale czego się nie robi, aby ulepszyć siebie i ludzkość! A te cienie? To moi przyjaciele.

 

– Witaj, Iblisie – powiedziała Zofia.

Pochyliłem głowę.

– Witaj, o mądrości! – odpowiedziałem z nabożną czcią.

Roześmiała się szczerze. W dłoni trzymała zwój, który co chwila zmieniał się w święte księgi – od Biblii, przez Koran aż po Upaniszady. Najbardziej jednak lubiła tablet. Lekki, lepiej w dłoni leży, a tytuły wszelkich ksiąg były w zasięgu kliknięcia – nie musiała się wysilać nad transformacjami. Przewidywania przychodziły w formie wiadomości tekstowych.

Moje odwiedziny sprawiały Zofii radość, ale musiała pogodzić się z tym, że przede wszystkim patrzyłem na to, co było za jej plecami. Tron kapłanki stał między dwoma kolumnami – czarną i białą, Boaz i Jachin – i zakrywał przejście na Ziemię.

– Znowu w podróży? – zapytała Zofia.

Pokiwałem głową.

– Ciekawe, gdzie mnie rzuci – powiedziałem.

– Przeczucie? – zapytała i po chwili zachichotała zalotnie, zakrywając palcami usta.

Jej przeczucia były trafniejsze od moich, o czym dobrze wiedziała. Zaczęła przeglądać zawartość tabletu.

– Gdy tylko uśniesz, od razu lecisz do świata ludzi. Tęsknisz?

Spojrzałem na jej zgrabne stopy obute w złote sandały.

– Rozumiem, że lubisz swoją starą postać – dodała, licząc na ciągnięcie rozmowy. 

– Nie ukrywam, to miłe wspomnienia. Lubię do nich czasem wracać.

Dobrze wiedziała, że byłem kłamcą. Nienawidziłem stacji kosmicznej. Niczego bardziej nie pragnąłem, niż wrócić do dawnej formy – płonąć, podszeptywać do uszu niegodziwe intencje. Jakże ludzie byli głupi, aby wierzyć, że ich myśli pochodzą tylko od nich – tacy łatwi do manipulowania.

– Odzywa się twoja niegodziwość, Iblisie – powiedziała Zofia, przesuwając palcem po ekranie. – Dostałam wiadomość. Czy miałeś jakieś plany?

– Niespecjalnie, chciałem po prostu odwiedzić Jemen – skłamałem.

Pokiwała głową z karcącą miną.

– Bije z ciebie udawany sentymentalizm.

Mogliśmy jeszcze długo dyskutować. Podejrzewałem, że Zofia po prostu się nudziła. Tyle światów na jej łonie powstało, a żadnego nie mogła odwiedzić.

– Słyszałeś o Hiramie Abbifie? – zapytała niewinnie.

Za śladem tego imienia podążałem.

 

SALA TRONOWA

 

Królowa Saby została wpuszczona do sali tronowej. Westchnęła, zaskoczona, a służki zawtórowały władczyni. Przed nimi była tafla wody! Królowa przezornie uniosła rąbek złotej sukni.

W odbiciu posadzki oczy króla Salomona ujrzały kozie kopytka.

Pani – powiedział władca Izraela. – To nie jest woda, tylko kunszt moich rzemieślników.

Królowa Saby udała ciepły uśmiech. Oszustwem niegodziwiec dowiedział się o jej pochodzeniu.

Dudek latał po całej sali tronowej. Dołączyły do niego kolejne ptaki. Układały swoją pieśń na cześć mądrości króla.

Król Salomon postawi Świątynię!

 

VII

 

– Możesz nazywać mnie Therion. Na cześć wielkiego mistrza, który też odwiedził Egipt.

Akif nie wiedział czy ma uciekać, czy podbiec do szuflady z nożami i zadźgać Józefa na miejscu. Cienie za drzwiami pukały coraz natarczywiej.

– Chcę powtórzyć jego dokonania. Z moją wiedzą i doświadczeniem poznam tajemne imię Boga!

Akif usiadł naprzeciw Józefa.

– Jesteś wariatem – powiedział.

– Los nas połączył.

Akif uznał, że miał po prostu pecha, że spodobał się temu szaleńcowi.

 

– Józef Kowalski przyjechał do Egiptu, bo szukał człowieka do swojego… – Zofia zrobiła dłuższą pauzę. – Rytuału, chyba. Naprawdę, nie rozumiem tych ludzi – westchnęła. Wyglądała na zrezygnowaną. – Znowu wymyślają bajeczki. Uważa, że poprzez wspólne dokonanie rytuału, dowie się tajemniczego imienia staruszka. A wszystko po to, żeby zbudować świątynię od nowa. Jaką świątynię? – Spojrzała na mnie, zastanawiając się nad odpowiedzią. – Ci ludzie mają ich tyle, że trudno się domyślić.

– Pewnie chodzi o świątynię króla Salomona.

 

VIII

 

Józef kwiecistą arabszczyzną tłumaczył Akifowi, że do zrozumienia istoty Boga potrzebuje kogoś o czystej, egipskiej krwi.

Akif słuchał wszystkiego w osłupieniu. Zdolność widzenia niewidzialnego ukrywał przez całe dotychczasowe życie. Odkąd pamiętał, zawsze widział cienie w pokoju i rozmazane sylwetki kręcące się przy śmietnikach. Czyżby coś takiego naznaczyło go jako obiekt zainteresowania czarnego maga?

– Na środku tego pokoju narysujemy krąg – mówił Józef z pasją w głosie. – Lepiej by było pójść na pustynię, ale cóż, musimy użyć tego, co mamy pod ręką.

– A jeżeli nie chcę ci pomóc? – zapytał Akif drżącym głosem.

Józef Kowalski nie wyglądał na kogoś, kto przyjmuje odmowy. Z kieszeni wyciągnął czerwony pisak i zaczął rysować dziwaczne symbole, które Akif widział w snach.

– Zastanawiasz się co robię, prawda? – powiedział Kowalski, przyglądając się detalom rysunku.

Akif wzruszył ramionami.

– Długo myślałem, w jaki sposób mógłbym spotkać się z Hiramem.

– Nie wiem, kto to jest – powiedział Akif niepewnie.

– Hiram Abiff zbudował świątynię króla Salomona!

Egipcjanin roześmiał się szczerze. Większej bzdury jeszcze nie słyszał.

– Czego się śmiejesz? Hiram Abiff poznał tajne imię Boga! Tylko muszę zdecydować się na zaklęcie. Nekromancja jest możliwa, ale wymaga dużo mocy.

Akif wciąż śmiał się do rozpuku.

– Na pewno jest przy tronie samego Pana, ale z twoją pomocą zejdzie z niebios. Albo nie. – Józef Kowalski zastanowił się dłużej. – Może jakiś anioł przyjdzie i opowie?

Akif ocierał z oczu łzy.

– Dobrze! – ryknął Kowalski na całe gardło. – O co chodzi?

– BO ON ZNA ODPOWIEDŹ!

Akif i Józef Kowalski zadrżeli. Zaczęli rozglądać się po salonie. Nie wiedzieli, kto przemówił. Wtedy Akif wskazał palcem róg salonu.

Kowalski spojrzał w tamtym kierunku.

– O, kurwa – przeklnął.

 

– NIGDY NIE SPOTKASZ HIRAMA ABIFFA! – powiedziałem głosem, który wydobywał się z każdego zakątka salonu. Swoją postać uformowałem na obraz ludzki, ale o zwęglonej skórze. Miejscami widać było pęknięcia pod którymi iskrzyła się rozgrzana lawa. Nimb dymu otaczał mnie, przypominając baldachim.

– Uda mi się! – odkrzyknął ten głupkowaty mag. W jego kroku pojawiła się plama moczu.

– HIRAM ABIFF NIE ISTNIEJE!

– Niemożliwe – pisnął przerażony Kowalski.

– Przecież to dżiny zbudowały świątynię Salomona! – odezwał się nagle Akif. – Miał pierścień, który pozwalał im rozkazywać.

Józef Kowalski spojrzał na Egipcjanina z otwartymi ustami.

– To niemożliwe! Przeszedłem inicjację i wiem, że to Hiram Abiff zbudował jego świątynię!

– Wszyscy tutaj wiedzą, że to dżiny ją zbudowały – powtórzył Akif. – I lepiej, żebyś przyznał mi rację, bo w moim salonie stoi sam Iblis!

– Szatan? – zapytał głupio Kowalski.

– NIE BYŁO ŻADNEGO PIERŚCIENIA. TO BYŁA KRÓLOWA SABY. ONA DAŁA MOC SALOMONOWI NAD NAMI.  

Józef Kowalski kiwał głową z niedowierzaniem.

– Cała moja praca. Nieprzespane noce – mruczał pod nosem. – Cała magia i poszukiwania potomka kapłanów.

Akif patrzył na mnie jak w obraz, z uwielbieniem. Wreszcie nazwał prześladujące go cienie dżinami.

– Zabierz mnie – wyszeptał.

Wtedy postanowiłem zrobić coś, czego się nie spodziewałem.

 

POTĘGA WŁADZY

 

– Bilqis – wyszeptał król Salomon do ucha królowej Saby.

– Po to to było? – spytała władczyni surowo. – Mój tron, posadzka przypominająca wodę?

Król Salomon uśmiechnął się.

– Może i tak, ale sława twojej piękności niczemu nie ustępuje.

– Nazwij mnie jeszcze raz Bilqis, władco Izraela, a pożałujesz.

Król Salomon dotknął kopyt królowej.

– Dasz mi władzę nad dżinami.

– Tego pragnąłeś?

– Poznam ich tajemnice.

W sypialni nagle zrobiło się goręcej. Król Salomon spojrzał na królową Saby, która zachowała całkowity spokój.

– Przybył do ciebie – powiedziała.

– Czy wyrzekasz się wiary w Słońce? – zapytał Salomon zdecydowanie. – Przyjmiesz jednego Boga?

Kobieta przewróciła oczyma.

– Niech ci będzie.

Iblis pojawił się w królewskiej sypialni w pełnej chwale, wśród płomieni.

– Posiadłem jedną z twoich córek! – krzyknął władca Izraela. – Nie pokłoniłeś się Adamowi, ale pokłonisz się mnie! Zbudujesz dla mnie najwspanialszą świątynię ku czci Boga! Ty i twój pomiot!

Dudek zaćwierkał. Oznajmił kolejne zwycięstwo ludzkości nad dżinami i okrucieństwo Boga Ziemi.

 

***

 

Iblis, władca dżinów, był kiedyś aniołem zrodzonym z płomienia. Później jego istnienie zostało sprowadzone do pisanego słowa.  Stał się słowem w rękach człowieka. I dlatego chciał gardzić ludzkością do samego Sądu Ostatecznego.

Jego chwała powróci, ale nie w formie przepełnionej nienawiścią. Ten czas się skończył. Skończyły się pokłony i kajdany.  Skończyły się kłamstwa i poddaństwo.

Sufi wciąż mogą wylewać łzy nad losem upadłego anioła, króla dżinów. Bóg jest miłosierny i litościwy, kocha swe dzieci.

Opowieść wciąż trwa, a Iblis recytuję ją La-ahadowi, czyli nikomu.

 

EPILOG

 

Gerges po raz kolejny wrócił pod mieszkanie Akifa. Skontaktował się z rodziną kolegi w Asuanie. Nie rozmawiali z nim od tygodni. Nie odbierał telefonów, ani nie odpisywał na esemesy.

– Mój syn nie miał kolegów – powiedziała mu matka Akifa. – Miło, że miał chociaż jednego przyjaciela.

Nie skomentował tych słów. Akifa widywał jedynie w pracy.

– Odkąd pamiętam, zamykał się w pokoju i czytał Koran – ciągnęła. – Pewnie znowu tak robi w nowym miejscu. On bywa taki strachliwy. Własnego cienia się bał.

Gerges poprosił dozorcę o zapasowy klucz. Nie miał zamiaru wszczynać alarmu bez potrzeby.

Wszedł do mieszkania. Jeden róg salonu był cały czarny, spalony. Na podłodze wyrysowano dziwaczne symbole. Nie było po śladu po Akifie.

Gerges przeżegnał się.

Koniec

Komentarze

że przeznaczenie doprowadzi [go+] do spotkania

Tu akurat by się przydał…

 

Młody mężczyzna przybył do szpitalnej sali.

Czy to się dalej dzieje w Hur hur czy gdzieś we Wszechświecie? I później również, te przeskoki nie są sygnalizowane jak za pierwszym razem.

 

Akif mógł go szturchnąć palcem i połamał by mu kości.

połamałby?

 

Wyszarpał się ze słabego uścisku

A może: wyszarpnął?

 

 

Znasz moje pytania, które wracają nieustannie:

A dlaczego po jednym spotkaniu i paru złych snach (skwitowanych jednym zdaniem) Akif postanowił zamknąć się w mieszkaniu na cztery spusty i zrobić bulion z telefonu? Motywacja Akifa jest dość nieokreślona, słaba – i dlaczego wpuszcza mężczyznę, którego spotkać się obawiał?

 

Wątek Józia dynda w powietrzu. Co się z stało z ambitnym masonem?

Wątek Akifa dynda trochę mniej, ale pojawiają się pytania: dlaczego Akif chciał, by Iblis zabrał go ze sobą? Dlaczego dżinn się zgodził – czyżby rodziny kapłańskie miały darmowy wjazd do dżinnowej krainy? (otwarte zakończenie, dokąd go zabrał dżinn, jest dla mnie ok; wydaje mi się, że informacje z epilogu o religijności i reakcjach Akifa powinny pojawić się wcześniej w tekście).

 

 

 

Uważam, że za tekstem stoi niezły pomysł: atrakcyjne, egzotyczne realia, mało powszechna u nas mitologia, kultura i religia; re-telling historii o królu Salomonie w tym kontekście bardzo udany. Nadal jestem przekonany, że tekst szwankuje przez niedoskonałości kompozycyjne – puchate łotdefaki wokół wątku Akifa jakby nieco rzadsze, ale nadal są i to istotne. Drobne potknięcia językowe czy niewygody stylistyczne nie zakłócały mi teraz lektury. Pisz, bo masz wiedzę o rzeczach egzotycznych, którą przez to pisanie możesz bardzo ciekawie przybliżyć, ale pisz dokładniej planując swoje postaci i ich postępowania!

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dziękuję, PsychoFishu, za odwiedziny i pozostawienie komentarza :)

 

Podążyłam jednak za swoją niedopowiedzianą wizją. Czy słusznie? Może nie, może tak, a może prawda jest po środku. Czas i więcej czytelników pokaże :) Ale zgadzam się, że pewne rzeczy są niedopracowane, a moje pisanie na ostatnią chwilę jest trochę (troszku tylko) szkodliwe. Mogę na pewno obiecać poprawę, bo kocham te egzotyczne realia i jak nie w tym opowiadaniu, to w kolejnym będzie na pewno lepiej (bo zacznę wcześniej pracować). 

 

Dzięki jeszcze raz za wszystko :)

Hej Deirdriu!

Ciekawą tematykę poruszyłaś, dlatego wciągnęłam się. Początek nieco zagmatwany, albo ja niewyspana. Później się wyjaśnia i robi się coraz ciekawiej. Bardzo spodobała mi się Rysa. Sam Kowalski, faktycznie, zapowiadał się interesująco, a wypadł poniżej moich oczekiwań. Nawiązania do religii, mnogość postaci na plus. Masz kobietko wiedzę. 

Czytało się płynnie. Znalazło się kilka ładnych zdań, takich “Och! Ale ładne!”

 

Powodzenia w konkursie!

Ładny tekst. Poruszasz bardzo zgrabnie wątki religijne i mitologiczne, łącząc je ze sobą sprawną ręką. Podoba mi się motyw nieistniejącego budowniczego. Zabrakło z kolei zarysowania postaci innych niż Akif, który jest ze wszystkich najbardziej spójny. Wstawki o królu Salomonie pomagają w tworzeniu klimatu i sprawiają, że tekst wydaje się mieć jakąś głębszą warstwę. Generalnie udane opowiadanie, które czytałam z zainteresowaniem. :)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Dziękuję za odwiedziny i miłe słowa, SaroVerus!

 

Łączenie mitologii, religii etc. to mój konik ;)

Ładnie i zgranie sobie to wszystko połączyłaś :) Wątki i mitologiczne i religijne. Przeczytałam z przyjemnością, a przede wszystkim z zainteresowaniem. Dobrze nakreślona postać Akifa. Podobało mi się i ode mnie kolejny biblioteczny kliczek :)

Dziękuję, Katiu, za odwiedziny! Cieszę się, że udało mi się Ciebie zainteresować akcją i wątkami mitologiczno – religijnymi w tekście :)

 

Żongler, byłam ciekawa jaki obrazek dostanę :D

Jest ciekawa koncepcja, ale dosyć chaotycznie podana. Dosyć długo nie mogłam się zorientować w licznych wątkach, dopiero pod koniec się jakoś rozsądnie połączyły. Nie wiem, czy nie było tego za dużo jak na limit.

Przecinkologia kuleje.

Akif mógł go szturchnąć palcem i połamał by mu kości.

Połamałby łącznie.

Babska logika rządzi!

Jest chaosik, to fakt, brakuje mi trochę do kondensacji fabuły. 

Poprawki wprowadzę po ogłoszeniu wyników. 

 

Dziękuję za kliczki :)

Do któregoś momentu nie bardzo wiedziałam, o co chodzi, ale na szczęście potem wszystko zaczęło się zazębiać. Kowalski – zabawna postać, taki swojski ;) Spodobał mi się klimat i egzotyka, rzeczywiście nieczęsto czyta się takie rzeczy. Z tym Akifem miałam trochę problem, bo miałam wrażenie, że coś już wie na temat Kowalskiego albo jego zamiaru, skoro wpuścił go do domu, a wyszło na to, że to był po prostu obcy natręt. Ale poza tym – bardzo fajny tekst.

deviantart.com/sil-vah

Dziękuję Ci, Silvo, za odwiedziny! Fajnie, że w tekście znalazłaś coś dla siebie :)

Miałaś świetny pomysł na to opowiadanie. Sieć intryg przenikająca przez różne warstwy rzeczywistości, akcja rozgrywająca się w różnych momentach historii, w przestrzeni duchowej i fizycznej – to wszystko super. Jak się spodziewasz zapewne, będzie też “ale”. 

Pierwsze “ale” jest takie, że przez takie nagromadzenie wątków z początku tekst czyta się ciężko. Mało co można zrozumieć. Ja do opowiadania podchodziłam chyba 4 razy i odbijałam się przez te pierwsze akapity, które trudno pojąć, a za ostatnim razem motywowała mnie nadzieja, że na końcu wszystko się wyjaśni. No i wyjaśniło się… Prawie wszystko. 

Świry już zwrócił uwagę, że trochę porzucasz wątek Józefa. Chociaż jedno zdanie o tym, że ifryt go zabił, albo że uciekł i zaginął – cokolwiek, co pozwoliłoby czytelnikowi dowiedzieć się, co się z nim ostatecznie stało, bo z początku tak prowadzisz narrację, że można odnieść wrażenie, iż jest on Twoim głównym bohaterem… A Ty go tak po prostu porzucasz ;) Wiem, że mocno cięłaś tekst, więc może wycięłaś po prostu odrobinkę za dużo? A może w ogóle sam pomysł był pomysłem na nieco dłuższą formę? Nie wiem, bo w gruncie rzeczy gdyby wyjaśnienie tajemnicy – kim jest podmiot mówiący w pierwszej osobie i jaki jest związek historii Józefa z królem Salomonem – miało trwać dłużej, mogłabyś nie utrzymać uwagi czytelników. No, ale nie wiem. 

Językowo można by jeszcze dopieścić to opowiadanie. Podam tutaj przykład, który bardzo mi się rzucił w oczy, może dlatego, że był all caps. 

“ONA DAŁA MOC SALOMONOWI NAD NAMI.” → ten szyk wydaje mi się bardzo nienaturalny i nawet jeśli miał być stylizacją mowy dżina, choć nie wydaje mi się, to dużo naturalniej akcent na to, co w zdaniu ważne rozkładałby się tak: “ona dała salomonowi moc nad nami”. Takie było moje wrażenie. 

Podsumowując jednak, tekst jest ciekawy – z pewnością koncepcyjnie – i jak już czytelnik się zaweźmie, że chce zrozumieć jak się te wszystkie wątki łączą, to w końcówce nagradzasz go fantastycznym połączeniem ich w jedną całość – chwała Ci. 

Doklikam do Biblioteki, bo imo tekst zasługuje na to, żeby tam trafić. Jest dobry, choć mógłby zostać dopieszczony jeszcze. Ale to po konkursie, w którym życzę Ci oczywiście – powodzenia!

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Dziękuję Rose za odwiedziny, bardzo wyczerpujący komentarz i kliczek! :)

 

Fakt, Świr w wielu punktach miał rację i nie posłuchałam go. Cóż, prawo nieopierzonego piszącego pisklaka. Pod kątem fabularnym, są niedoróbki, ale one też wynikają z nieco innego problemu – za dobrze znam swój koncept i nie uważałam, żeby dokładne go opisanie było dla mnie korzystne. Tekst roi się od skrótów myślowych, założenia, że mój potencjalny czytelnik coś tam wie na temat zachodniego ezoteryzmu (gnostycyzm, tarot, mit o Hiramie Abiffie, personifikacja mądrości bożej), doświadczeniach Aleisteira Crowleya, które są dość istotne dla zrozumienia Józia (w każdym razie, w moich oczach). Już nie wspomnę o ezoteryce muzułmańskiej, która jest totalnie obca. Wydaje mi się, że psychicznie byłam gotowa na to, że nie będzie wszystko do końca zrozumiałe i że będzie mi brakowało paru elementów, aby zapiąć historię na ostatni guzik. Zabrakło mi, po prostu, pomysłów na większą klarowność, bo bardzo ostrożnie podchodzę – nie wiem jak to nazwać – na zbytni opis wydarzeń? Prowadzenie narracji kawa na ławę? Chyba to mnie przyhamowało na ostatniej prostej. Po prostu lubię metafory, lubię czytać opowieści w których nie wszystko jest jasne i wymagają wysiłku. Ale równocześnie wiem (i to też podkreślał mi Świr), że trzeba iść na kompromisy, zwłaszcza jak się pisze o czymś bardzo obcym, bo nawet zachodni ezoteryzm jest dość dużą zagadką dla wielu czytelników. Jestem po prostu jeszcze w drodze do wypracowania odpowiedniego sposobu przedstawienia światów, które mnie interesują :) A tego opowiadanka na pewno nie porzucę – może jeszcze się z nim pobawię? 

Uf, mam nadzieję, że choć trochę elokwentnie wyszło. Albo gadam zagadkami ;)

Wiktor! Uwielbiam tego orełka :D

Dobrze mi się czytało :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję, Anet! :)

Działo się w tym opowiadaniu :D Bardzo dużo wątków i postaci jak na tak morderczy limit – podobnie jak Finkla, na początku pogubiłam się fest, dopiero na koniec niektóre sprawy połączyły mi się w głowie. Jak dla mnie trochę za dużo grzybów w tym barszczu, ale trzeba ci oddać, że pomysł miałaś epicki, ładnie ukazałaś elementy związane z religią i mitologią, a i styl masz bardzo przystępny i schludny :)

 

Powodzenia w konkursie! ❤

Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne

Dziękuje Ci, sy, za odwiedziny! Lubię epickie pomysły, takie większe od życia. Po to czytam i tworzę, więc mam nadzieję, że w przyszłości barszczyk będzie lepiej przygotowany i przepyszny!

 

Nawzajem!

Hm, miałam nieco jak rosebelle.

Rysujesz naprawdę sporo postaci, choć wydaje mi się, że Kowalski wziął i zaginął w akcji nieco. Na początku nieco się gubiłam, lecz potem, koło końca, wątki zaczęły się łączyć. Fajnie odmalowałaś egzotyczny klimat, Deirdriu. 

Dziękuję za odwiedziny i lekturę, Draconis!

 

Tzw. “egzotyczne klimaty” to mój konik i właśnie sobie uświadomiłam, że to dopiero moje pierwsze opowiadanie, które opublikowałam w kręgu kultury muzułmańskiej. Będzie więcej ;)

Keter – Malkuth

Dałbym po polsku – Keter – Malchut, bo Malkuth to nie jest nawet zapis i wymowa hebrajska, tylko angielska.

 

przeklnął

Mam wątpliwości czy w tym przypadku jest to równoprawna forma z “przeklął”

 

W jego kroku

Myślę, że chodziło Ci o krocze.

 

DAŁA MOC SALOMONOWI NAD NAMI

Zmieniłbym szyk – “dała Salomonowi moc nad nami”

 

Z jednej strony podoba mi się Twój styl pisania, bez udziwnień, które nie wniosłyby nic do klimatu, ale mam wrażenie, że cięłaś nie tam gdzie trzeba. Faktycznie jest spory chaos przez większość tekstu, te trzy plany fabularne, przechodzące potem w dwa, są dość męczące. Dostrzegam w tym pomyśle naprawdę duży potencjał, ale, przy takim upakowaniu imion i postaci, całość musiałaby być dużo dłuższa. Mogłabyś wtedy dać czytelnikowi w samym opowiadaniu wystarczająco dużo kontekstu. Mam jakąś wyrywkową wiedzę o mitologii hebrajskiej czy arabskiej, ale jednak skakania po Google było zbyt wiele. W ramach konkursowego limitu lepiej wypadłaby bardziej kameralna i przez to płynniejsza opowieść, jakiś wyrywek tego wielkiego uniwersum, które tu zarysowałaś. Tak jak jest – niestety i postacie wypadają zbyt płytko, i światotwórstwo przytłacza, i sam tekst jest nadmiernie rwany.

Dla mnie to jest taka bardzo fajna i barwna wizja, która niestety mnie przygniotła, choć ciekawie było przenieść się przez chwilę w tak egzotyczne rejony, i tego tropu zdecydowanie nie porzucaj!

"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski

Dziękuję, Bail, za odwiedziny i komentarz!

Za dużo chciałam upakować, ale kurczę, fajnie, że googlowałeś i tekst chyba do tego “zachęcił” ;D

Nie tyle zachęcił, co chwycił za fraki i zmusił ;D

No, ale od kminienia jak się ma Yaldabaoth do Demiurga to już mi mózg wypłynął :P

"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski

Haha, gwarantuję wypływanie, ale też przepalenie neuronów! Ale postaram się delikatnie, z odpowiednimi sugestiami w tekstach ;D

Gęsto tu od motywów mitologiczno-biblijnych, że aż prawie noże można kroić. I to się bardzo chwali. Nie wiem, czy słusznie, ale miejscami atmosfera była jak z Amerykańskich bogów Gaimana, zwłaszcza rozdziałów w Memphis.

Co do samego opowiadania, szybko i przyjemnie się czytało, ale zakończenie jakieś takie urwane. W sensie na ten moment nie wiem, czy dlatego, że chciałabym wiedzieć więcej czy muszę przetrawić jeszcze trochę tekst. Ogólne wrażenie jednak na duży plus. 

Dziękuję za odwiedziny i komentarz, oidirin! Cieszę, że moje skondensowane przedstawienie historii na swój sposób przypadło Ci do gustu. Podstawą jest jednak muzułmańska interpretacja wydarzeń biblijnych oraz ciekawe podejście wolnomularzy. 

Kurczę, czyżbym miała w ręku kolejny tekst do poszerzenia? ;)

Interesują mnie zagadnienia z pogranicza religii, a do tego od lat walczę z (momentami ostrą) bezsennością, dlatego Twoje hasło od razu przykuło moją uwagę. Muszę jednak przyznać, że odniosłam wrażenie lekkiego miszmaszu; pojawia się tutaj sporo wątków, sporo motywów odnoszących do antyku i Biblii, ale trudno było wyodrębnić konkretną oś fabuły, wzdłuż której tekst miał się poruszać. Widać, że poruszasz tematy, na których się znasz i którymi się interesujesz – ale te motywy bez bardziej „user-friendly” omówienia dla czytelnika nieobeznanego mogą okazać się niezrozumiałe.

Przede wszystkim mamy przynajmniej dwie ścieżki główne: „masońską” i „królowej”, a oprócz tego wątki poboczne. Objętość konkursowa nie była zbyt duża (to jest ok. 10, może 12 stron), trudno w tym zamknąć tak „mięsistą” historię. Wydaje mi się, że lepiej zadziałałoby jej uproszczenie.

Masoneria była, choć raczej w ujęciu bardziej ogólnym, ale drugi człon hasła – somnambulizm – gdzieś się zgubił.

Wprawdzie nawiązujesz do niego okrężnie w ten sposób:

“Józef Kowalski kiwał głową z niedowierzaniem.

– Cała moja praca. Nieprzespane noce – mruczał pod nosem. – Cała magia i poszukiwania potomka kapłanów.”

Szkopuł w tym, że same nieprzespane noce (przepracowane?) to jeszcze nie jest somnambulizm, czyli sennowłóctwo, zaburzenie snu polegające na aktywności motorycznej w jego trakcie. Wręcz sugerowanie nieprzespanych nocy z powodu wielkiego przedsięwzięcia kompletnie zaprzecza temu elementowi. W związku z tym zgodność z hasłem musiałam ocenić słabiej.

Na plus staranny research i bijąca z tekstu biegłość autora co do poruszania się w tematach, o których pisze. Jednak jak wspomniałam: odniosłam wrażenie, że musiałaś się streszczać, by zmieścić wszystko, co chciałaś, przez co motywy mogą być słabo zrozumiałe.

(A, jeszcze kopytka królowej mnie ujęły. :3)

Językowo nieźle, nie rzuciły mi się w oko żadne większe (może poza: „Ludźmi nieszanującymi mój lud” -> mojego ludu). 

Bardzo Ci dziękuję, Wiktorze, za wyczerpujący komentarz. Zgadzam się z wszystkimi punktami i to nad czym muszę pracować to na pewno być bardziej “user-friendly”. Chciałabym się dzielić mało znanymi motywami.

Rzeczywiście, tekst powinien być dłuższy, abym mogła przedstawić wszystko, co chciałam. A uproszczenia to nie jest mocna strona ;)

Dziękuję jeszcze raz odwiedziny!

Efektywnie i drapieżnie napisane, ale zgubiłaś mnie pod pierzynami religii i mitologii, które piętrzą się jak… no, piramidy. One potrzebują przestrzeni – a więc limitu – oraz mniejszej lub większej lojalności/dosłowności/poboczności – a więc mogą minąć się z duchotą i niezrozumieniem weird fiction. Duchota dusi za to elementami: Yaldabaoth, “gdzieś we Wszechświecie”, Rosjanki, arabski, Koran, Salomon… można by wymieniać. Rozgałęzienie wątków i metafizyki potrzebuje znacznie większej doniczki. Wygląda to tak, jakby ciężko było Ci zdecydować się na jeden pomysł, więc skończyło się na wszystkich.

Sama fabuła jest sensowna, a bohaterowie podejmują logiczne decyzje, które logicznie okazują się właściwe, a to już chyba nie wierd, to też nie absurd. Historia przygniata protagonistę, ciężko go dostrzec i poczuć świat ‘jego ciałem’, o co rozbija się groza gatunku WF i ewentualny absurd – wtedy percepcję bohatera należałoby odwróć, jednak w tym celu należałoby konkretnie określić, gdzie Kowalski stoi. Jego nieco męczeńskie – “muszę wracać” – wprowadza do tekstu ciekawy romantyzm, ale nie jestem pewna, gdzie w tym wszystkim “dziwność”. Nawet “postanowiłem zrobić coś, czego się nie spodziewałem” słabo się broni; jednak postanowiłem, z własnej woli, rozsądnie dokonałem decyzji – ani to absurd, ani WF.

“Sen był sposobem na podróżowanie” to nieco oklepany motyw, choć osobiście sama dość go lubię; jednak wylosowany “somnambulizm” wydaje się jeno liźnięty. Surrealistyczny świat przedstawiony można tłumaczyć “zwykłym” podróżowaniem bohatera.

 

Dziękuję za udział w konkursie!

Dziękuję, Żonglerko, za komentarz! Kurczę, ta cholerna doniczka.

Cześć :-) Fajne to opowiadanie, zawiera ciekawą warstwę narracyjną ubogaconą w Blisko Wschodnie konteksty. Myślę, że udana wariacja o Salomonie i Sabie. A poza tym nieźle napisana. Z jednej strony prostolinijnie i schludnie pod względem językowym, a z drugiej: krótkie rozdziały tworzące poukładaną kompozycje. Być może znalazły by się małe usterki językowe, ale oprócz tego tekst bez większych zarzutów.

Mersejku, jak się cieszę, że przybyłeś i jeszcze Ci się podobało :) Dziękuję za odwiedziny i polecam się na przyszłość.

Nowa Fantastyka