- Opowiadanie: Shawarkar100 - A kiszki grały marsza do końca

A kiszki grały marsza do końca

Hej,

choć hasło to międzyzębowe gnicie, to opowiadanie jest całkiem świeże. Zapraszam do czytania.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

A kiszki grały marsza do końca

Kiedy po raz czwarty w tym miesiącu, a przeszło dwudziesty w roku, kapitan “Titanica” oznajmił przerażonym pasażerom, że ich przepustka do marzeń za kilka godzin zakryje się falami, Miko poczuł w gardle znajomy skurcz. Za każdym razem dawał się złapać, w naiwnej nadziei, że bohaterowie, których zdołał poznać lepiej niż własną rodzinę, unikną przykrego końca. Historia jednak uwielbiała się powtarzać, a on właził raz za razem do tej samej rzeki, aż do odmarznięcia stóp w lodowatej wodzie. Nigdy nie wyciągał nauki.

Więcej okazji na poprawę jednak mieć nie będzie, to była jedyna absolutnie pewna rzecz. Ostatni cotygodniowy seans, pożegnanie z przyjaciółmi, światem, który zawsze był tylko swego rodzaju przedsionkiem.

– Miko, ale ty mnie nie opuścisz?

– Co, nie rozumiem?

Matylda wierciła się niespokojnie. Dziwne, zawsze lubiła ten film… Jakiś pryszczaty młodzieniec z drugiego rzędu szepnął: „Cisza!”.

– Pytam, czy mnie nie opuścisz, tam, na powierzchni? Tak jak Rose zostawiła Jacka – zapytała.

– O czym ty mówisz? Przecież nigdy go nie zostawiła. – odparł Miko.

– Patrzyła, jak umiera i żyła dalej. To już porzucenie.

– Ciii… Patrz, kapitan przemawia.

Babskie pytania. Matylda wczepiła się mocniej w jego spoconą dłoń i ułożyła ponownie na pufie ukształtowanym w jelicie Kornaka. Jak długo pozostawali w starym świecie, przygotowując się do wyjścia, ten prosty gest był szczytem czułości. Otaczały ich setki młodych ludzi, szykujących się do ceremonii. Ale każdy był sam. Prawdziwa miłość godna jest życia wolnych ludzi – tak mówiła Rada. A tylko wyjątkowe zrządzenie losu pozwoliło Człowiekowi z Wysokości uratować ze starego świata, jako jedyny film, „Titanica”, tak przepełnionego uczuciem. Miko widział wyraźnie tę oazę prawdziwego szczęścia pośród pustyni plugawego jelita Kornaka, w którym żyli jak kolejne robaki w robaku. Z dnia na dzień i z oddechu na oddech, w ciemności i w wiecznym oczekiwaniu na wyjście.

I jutro wyjście miało rzeczywiście nastąpić.

– Miko…

– Przeszkadzasz trochę, zaraz się pogubię w fabule…

– My już widzieliśmy ten film. Tysiące razy. Znamy go doskonale – odparła i nagle przybliżyła twarz do jego nierówno zgolonej brody.

Zamarł na moment, jak dzieciak przyłapany na zadawaniu niewygodnych pytań w szkole. „A co, jeżeli Człowiek z Wysokości nigdy nie istniał? Ja myślę, proszę pani, że dorośli mają więcej filmów i książek, tylko nie chcą nam ich pokazać. A co, jeżeli nie ma świata pod drugiej stronie i ten w ciele Kornaka jest jedynym, jaki mamy?”. Miko zdecydowanie należał do tego typu natrętnych dzieciaków, które za dużo chcą wiedzieć. Odkąd jednak przestał pytać, jego duszę nawiedził drętwy spokój. Teraz wiedział, że liczy się tylko dzień wyjścia. Jutro. Ono wszystko wyjaśni.

– Miko! Wiemy to, oni zginą! Zawsze giną.

Rzeczywiście, miała rację. Ale to stwierdzenie podobne było do tego, które kiedyś nierozważnie zatruło jego myśl. „Jesteśmy więźniami”. Teraz ta wiadomość doszła do niego ze zdwojoną siłą. Oczy Matyldy nigdy nie były tak blisko. Takie ciepłe…

Oderwał się na chwilę od filmu. Świadomość, że ludzie, na których patrzy, skazani są na zagładę, zaczęła go nagle męczyć. Dlaczego wcześniej tego nie dostrzegał? Nagle dziwna igiełka gniewu pojawiła się jak nieproszony kamień w bucie. Miał ochotę stąd wyjść. Pierwszy raz przed napisami końcowymi.

Spojrzał na Matyldę i nagle zrozumiał. Ona wiedziała od początku.

Wsiedli do skórowozu i Miko odpalił silnik napędzany energią beztlenowych bakterii. Ruszyli przez pierwszą śluzę i kilka kolejnych, aż brązowy sok jelitowy Kornaka zalał wszystko w jednej sekundzie. Pojazd, wykonany ze skóry robaka, chronił jednak przed jego własnymi enzymami.

Zamiast do domu radar nakierował ich automatycznie do hangaru pojazdów. Zapomnieli, że jako opuszczający ten świat, musieli zostawić swój pojazd przyszłym pokoleniom. Pawilon przywitał ich głuchą ciszą. Miko wybrał jedno z pustych miejsc i zgasił silnik. Wiele myśli kotłowało się w jego głowie.

Matylda. Obdarzała go dzisiaj wyjątkowym rodzajem dotyku, jakby bardziej miękkim. Może w głowie mąciło mu tylko zmęczenie, emocje. Ale…

Przysunął się nagle i zatoczył ręką łuk wokół jej talii. W swoim dzieciństwie, dopiero co świeżo zabliźnionym, wielokrotnie marzył o tym momencie. Jeszcze zanim przyjaciółka, jaką znał, przerodziła się w jego Matyldę. Jeszcze zanim zrozumiał z filmu to, co na początku było nudnym zapychaczem czasu przed fascynującą katastrofą. Nim z niemałym lękiem przysunął usta, zdążyła zapytać:

– Pamiętasz tę scenę w karocy z “Titanica”?

– Pewnie, przecież widzieliśmy to tysiące razy.

Uśmiechnęła się i spróbowała być jego Rose. Kiedy jednak poczuł już jej wszelkie lęki i radości na piersi, nagle oderwał od siebie drobne ciało. Tak gwałtownie, że sam zawstydził się swojego odruchu.

– Jutro… – wyszeptał. – Pamiętasz, co obiecali. Przypłyną po nas wielkim statkiem i będziemy żyć w szczęściu. Jutro będę przy tobie i wtedy nic nam nie przeszkodzi. Ale jutro. Tak… – bełkotał. Czuł winę za to, jak dokładnie wyplenili z niego potrzebę obcego ciała.

Dziwny lęk sparaliżował jego ręce i pozwolił tylko porwać koszulę z tylnego siedzenia. Wysiadł i zadzwonił po taxi.

– Miko? – zapytała Matylda, ciszej niż kiedykolwiek.

– Tak?

– Nie odpowiedziałeś mi, wtedy na seansie. Obiecujesz?

Żaden błysk świadomości nie przywiał zapomnianego pytania.

– Tak, tak – odparł ,nie chcąc sprawiać jej więcej bólu.

 

*

 

– Słaby połów, co? Jak tak dalej pójdzie, będziemy wszyscy przymierać głodem. A Rada milczy…

– Spokojnie, jutro dzień wyjścia. Smarkacze załatwią ofiarę dla minotaura i będzie mniej gęb do wykarmienia.

Wytłumiony głos poławiaczy treści jelitowej dochodził do zmęczonej głowy Miko z lekkim opóźnieniem. Zupełnie jak zamówiona taksówka. Jutro z samego rana odchodzi. Myślał długo o Matyldzie… Sam nie był świadomy, kiedy jego najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa przerodziła się nagle w sztucznie znajomą Rose. Może tak wcale nie powinno być. Może rzeczywiście to nie jest dobre miejsce na szczęście i powinien poczekać? Czuł, jakby spotkał ją gdzieś w środku życia, jako kompletnie nową osobę.

A może to “Titanic” kazał mu tak ją postrzegać?

Zawsze najlepsza przyjaciółka? A gdzie w tym wszystkim zniknął Albert?

Dosyć.

– Jaką ofiarę? – zapytał poławiacz, wypakowując sieci z białkiem skradzionym Kornakowi z jelita. Matko, jak bardzo Miko nienawidził tego paskudztwa. Ale było to jedyne zjadliwe paskudztwo po tej stronie świata.

– Zamknij się i pomóż mi z tym syfem – szczeknął ostro drugi.

Przyjechała. Wsiadł do taksówki i spojrzeniem dał znać kierowcy, że nie potrzebują bezsensownej rozmowy o niczym. Śluzy rozwarły się ze szczękiem i po chwili mknęli przez treść pokarmową w kierunku domu. Nagle Miko dostrzegł nieśmiały refleks na przedniej szybie i szybko zaczął szukać jego źródła. Złote naszywki na mankietach oznaczały, że kierowca należał do Rady. Po co więc gnił po nocach na taryfie?

Taksówkarz chyba wyłowił nieśmiałe myśli Miko i poruszył niespokojnie zrośniętymi pośrodku czoła brwiami.

– Jesteś młody. Jutro wychodzisz? – zapytał nagle ponuro.

To pytanie trafiło Miko jakby wprost w potylicę. Tylko Albert dotąd potrafił tak dokładnie tropić jego myśli.

– Tak, opuszczam to więzienie – przytaknął i, żeby nie wyjść na gbura, postanowił jeszcze dodać: – Bardzo się cieszę.

– Aha – podsumował kierowca i jego twarz splamił szary smutek, jakby przyjmował od rodziców wieść o śmierci ulubionego zwierzątka.

Urwali rozmowę i Miko mógł wrócić myślami do poprzednich rozmyślań. Albert. Szpiczasta broda, przerzedzone od młodości sploty pokręconych włosów i wieczny cień żalu na twarzy. Zawsze, kiedy po spędzeniu wspólnego popołudnia opuszczał jego dom, Miko miał sumienie obciążone poczuciem winy. A mimo to Albert wracał za każdym razem. Chociaż momentami sprawiał wrażenie, że uśmiechał się tylko, gdy obok była też Matylda. Razem śmiało im się zdecydowanie najlepiej, ale to dla niego przecież Matylda miała oczy Rose.

– Zna pan Alberta Kovacica? – zapytał Miko, korzystając z faktu, że musi spędzić trochę czasu z członkiem Rady. Cisza robiła się nieznośna jak dźwięk płaczu cudzego dziecka.

– Miałem przyjemność. Przyjęli go przed rokiem – odpowiedział po odchrząknięciu mężczyzna.  – Świeżynka, ale… zadziwiający typ z niego. Proszę sobie wyobrazić, że jak go zapytałem, czemu nie chciał uciec, tylko zostać na zawsze, to powiedział coś takiego: „To więzienie, z całą pewnością. Ale najlepsze, jakie mamy. Ja nie wierzę w drugą stronę, że jest coś poza dupą Kornaka”.  Ma tupet, jego mać… – Uśmiechnął się, tak jak uśmiechają się właściciele psów, gdy te zrobią po raz pierwszy jakąś głupią sztuczkę. – I te oczy, od razu widziałem w nich przejrzystość.

Rzeczywiście po raz pierwszy stwierdzenie, że żyją w więzieniu, Miko usłyszał od Alberta. Ten nigdy nie przyjął jelita Kornaka jako własnego domu, a jednak postanowił zgłosić się dobrowolnie do Rady i zostać tu do końca życia, znaleźć kobietę, dać początek kolejnemu pokoleniu ocalałych z katastrofy. Z biegiem lat Miko coraz mniej go rozumiał.

– Pan go znał? – Taksówkarz po chwili ciszy zadał oczywiste pytanie.

– Kiedyś był moim przyjacielem.

Nie widzieli się od wielu lat i chyba wcale im to nie przeszkadzało. Albert jakby zniknął z życia. Teraz jednak, na kilka godzin przed porannym wyjściem, nagła fala nostalgii ogarnęła Miko i dołączyła do innych uczuć, które gromadził w żołądku tego wieczora. Przyjaciel stał się dla niego czymś w rodzaju starej zabawki, znalezionej podczas porządkowania strychu. Nigdy nie pozwoliłby się jej pozbyć, chociaż jeszcze kilka minut temu nie pamiętał o jej istnieniu.

– Czy mógłby pan? – zapytał, wstukując nowe współrzędne w radar.

– Chce go pan odwiedzić przed wyjściem? – upewnił się kierowca.

Sam nie wiedział. Żadne słowa nie przeszły mu przez gardło, ale po chwili skóropojazd zboczył lekko z pierwotnego kursu.

 

*

 

Miko nie krył zdziwienia, gdy wóz zatrzymał się ostatecznie obok jednego z departamentów Rady, ale odliczył pospiesznie niemałą kwotę i podał kierowcy. Dodał też napiwek.

– On nie rusza się z biura. Śpi tutaj i całe dnie przesiaduje w bibliotece – wyjaśnił taksówkarz, przyglądając się papierkom, jakby pierwszy raz w swoim długim życiu widział pieniądze. – Czyta – dodał.

– Różne wydania historii o Titanicu? – zapytał Miko, nie kryjąc zdziwienia.

– Nie no, wie pan. Inne, kolorowe, o wojnie, o apokalipsie, o czasach przed wielką wojną, o starych ludziach. Mają tam całe półki tego. Ja nie wyobrażam sobie tracić całe dnie przed papierem. – Uniósł wymięty banknot i spojrzał przez niego na światło lamp parkingowych. – Przecież na końcu liczy się tylko ten papier. No nie?

I nagle jakby iskra zapłonowa przeszła przez całe jego ciało. Od skórzanych mokasynów do monobrwi.

– O kurwa – skwitował. – Za długi jęzor, płacą ci za jazdę, idioto. – Tyle Miko zrozumiał, a później nastąpiła seria bełkotliwych bluzgów i śmiały dialog wewnętrzny. – Spokojnie stary, on jutro wychodzi. Spokojnie, on wychodzi – dodał, trzaskając drzwiami. Uprzejmość uleciała z jego dużego ciała tak samo szybko, jak szczęście z kapitana Titanica, po odebraniu raportu.

Kiedy Miko opuścił pojazd i dzwonił do bramy, zauważył jeszcze, jak mężczyzna pogłaśnia odbiornik i nerwowo pali papierosa. Spojrzał na zegarek i uświadomił sobie, że za mniej niż cztery godziny nastąpi wyjście. 

Drzwi, lekko uchylone, zapraszały do wnętrza potężnego gmachu. Miko bez trudu rozpoznał, że zarówno bramę, jak i fasadę wykonano z piaskowca, połkniętego niegdyś przez Kornaka. Wślizgnął się do środka.

Automatyczna sekretarka zaczęła odgrywać swoje stałe nagranie zakończone długim monologiem: „jeśli chcesz wejść do departamentu żywienia, wciśnij jeden, jeśli chcesz…”. Metaliczny głos bezlitośnie szarpał ciszę, w taki sposób, że Miko poczuł się winny budzenia tego piaskowego olbrzyma z nocnej hibernacji. W końcu wybrał numer szesnaście, czyli sypialnie urzędników.

– Tak, słucham? – odezwał się charkliwy kobiecy głos.

Miko myślał chwilę nad właściwą odpowiedzią, ale nie wykrzesał z siebie nic więcej niż:

– Ja do Alberta Kovacica. – Przełknął głośno ślinę i postanowił dodać. – Proszę mu przekazać, że to Matylda. Przyszłam się pożegnać.

Rozmówczyni odpowiedziała ciągiem niepochlebnych określeń dotyczących dzisiejszego prowadzenia się młodych dziewczyn. Było też porównanie do jej dawnych lat i kilka wezwań do Człowieka z Wysokości. Gdzieś pomiędzy tym bezsensownym szmerem Miko wychwycił dawno już zapomniany ton głosu.

– Już schodzę. – Było to najbardziej podekscytowane i przepełnione drobnym drganiem szczęścia „już schodzę”, jakie kiedykolwiek miał szansę usłyszeć.

Niemal wraz z odgłosem odkładanej słuchawki, na schody wypadła wydłużona postać goniąca swój cień. Obróciła się w biegu, pomagając sobie poręczą i zgasła nagle na widok masywnej sylwetki Miko. Chłopiec po raz kolejny poczuł się winny, że przeszkadza Albertowi w jego spokojnym życiu.

– Ach, to ty. – Usłyszał głos przypominający dźwięk psucia się zabawki, z którą człowiek był związany całe dzieciństwo.

Gdy w milczeniu pokonywali kolejne kondygnacje schodów, Miko miał okazję przyjrzeć się koledze. Zmienił się. Policzki miał zapadłe jak dwie drobne miseczki na papkę, dawaną im niegdyś w szkolnej kantynie. Ale oczy… Wciąż były bystre i przenikliwe.

Przeszli obok grubszej sekretarki, z którą Miko miał okazję rozmawiać. Widok mężczyzny tytułującego się Matyldą podsycił tylko lawinę narzekań. Albert tymczasem niemal machinalnie podszedł do zbrojonych drzwi z połkniętej przez Kornaka starej blachy i przejechał magnetyczną kartą.

Miko dziwiła jego kompletna obojętność, brak pytań, czy w ogóle jakiejkolwiek bariery, która powinna powstać przez dni ich rozłąki. Jakby spodziewał się, że kiedyś powróci, i chciał przeprowadzić z nim poważną rozmowę. Lub pragnął powiedzieć coś ważnego Matyldzie, ale z braku możliwości musiał teraz przekazać to Miko. Bo tej nocy Albert pokazał mu najpilniej strzeżoną tajemnicę Rady – bibliotekę z setkami małych pudełek, podobnych do tych, w jakich racjonowali im papkę. Wypełnione były one rozmowami, które Miko chciałby odbyć, i niebami, pod którymi chciałby zasypiać. Zupełnie różnymi od Titanica, choć często w opowieściach Alberta mężczyzna wyłapywał emocje przeżywane wcześniej podczas seansów. Jednocześnie ukłuło go poczucie, że nie tylko on może coś takiego czuć, że nie jest wyjątkowy. Jednak te wątpliwości spaliły się równie szybko co pet taksówkarza, gdy Albert zwierzył się:

– Czytając te ocalałe z apokalipsy książki, czuję, jakbym rozmawiał z Matyldą o trzeciej nad ranem. Czasem chciałbym nie wiedzieć tych rzeczy, które podano mi wraz z tym. – Mówiąc to, wskazał na złote sprzączki Rady. – Ale z drugiej strony, myślę, że gdybym przestał czytać, zacząłbym chyba milczeć na zawsze, nie mając już nic więcej do dodania.

I wtedy Miko zrozumiał, dlaczego ludzie tam na zewnątrz czytali książki, pisali książki i musieli wyginąć. Cały ten wieczór był tak niesamowity i nierealny, że musiał przyjąć to, co właśnie mu serwowano, za prawdę ze snu, lub kompletnie zwariować.

– Naprawdę myślałem, że nie istnieje nic więcej niż “Titanic”, ten, który zabierze mnie do szczęścia po wyjściu stąd, i że o nic więcej nie warto zabiegać – mówił przejęty Miko. Czuł, jakby miał w ustach mleczne zęby i posługiwał się świeżo wyuczonymi słowami.

Czas leciał im na poznawaniu historii życia. Albert opowiadał, Miko słuchał i marzył. To była piękna zabawa i chłopiec żałował, że kiedykolwiek zapomniał o Albercie. Nagle ten przymknął „Mit o Minotaurze” z pięknymi ilustracjami i oparł książkę o wystające spod piżamy kolana. Jakby przypomniał sobie coś odległego na widok tego akurat tomu.

– Wy, którzy wychodzicie, tak niewiele wiecie o otaczającym was świecie… Ci ludzie. Wszyscy oni wydają się gnijącymi kawałkami między zębami Kornaka. – Balansował na granicy płaczu i mówił przygotowanymi wcześniej słowami, które teraz zaledwie odkurzał. – Czemu nigdy nie pytałeś o to, dlaczego urodziliśmy się w brzuchu bestii? Czy gdybyś przyszedł na świat w środku kamienia, też nie wydawałoby ci się to dziwne i spróbowałbyś ułożyć tam swoje marne życie? – Miko patrzył, jak z każdym słowem gniew ogarnia Alberta. Nie był on jednak skierowany do niego, obejmował raczej wszystkich, którzy kiedykolwiek uznali Titanica za odpowiedź na wszelkie pytania.

– Ja uważam, że to ty zgnijesz tutaj. Nawet nie podejmujesz próby ucieczki, tylko godzisz się z tym…

– Więzieniem – dokończyli wspólnie i jakby poczuli odległy zapach dziecięcych kłótni.

Albert wykonał kilka nerwowych wdechów.

– To nie jest miejsce dla ludzi, przyjacielu. – Miko ze smutkiem zauważył, że Albert nie wymawia już jego imienia. On nie istniał. Był tylko ogół, który należy pouczać. – Jak robaki w robaku, a największe stworzenie jest pasożytem.

Miko chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, stukając w swój ukochany zegarek. Zaciął się. Cholera…

– Ale jest Człowiek z Wysokości, to znaczy z przełyku. On pierwszy wskoczył do ujścia jelita Kornaka i wrócił po miesiącu pyskiem, by ogłosić wygnańcom nowy świat.

– Ha! Człowiek z Wysokości! Prorocy, kapłani, mistycy. To wszystko już było! – Oczy Alberta zabłysły. – Wiesz, dlaczego te wszystkie książki trzyma się pod kluczem? Bo im więcej dróg pokażesz człowiekowi, tym bardziej on wątpi, czy warto męczyć się ich przebyciem! A jeśli pokażesz mu więcej niż jednego Człowieka z Wysokości, który wrócił, ludzie zaczną się zastanawiać po co w ogóle wracał, skoro tam był raj.

Nastała cisza. Albert odchrząknął i przygładził tłustawe włosy. Chłonął teraz łapczywie spokój i dochodził do siebie.

– Jesteś wariatem, Albert. Powinieneś zająć się życiem. – Tylko tyle przychodziło Miko na myśl.

– A ty jesteś grzesznikiem.

To nowe wyzwisko kłuło w zupełnie inny sposób od pozostałych. Boleśniej.

– Co to znaczy? – zapytał Miko, próbując odnaleźć to pojęcie na pokładzie wielkiego statku w swojej głowie.

– To znaczy mieć swoją Rose i dać jej obietnicę miłości, gdy idziecie na pewną śmierć. Nawet nieświadomie – odparł.

Miko zrozumiał, że Albert od zawsze był związany nierozerwalnie z Matyldą. Tylko ona chyba nie chciała tego dostrzec. Dlatego postanowił wstąpić do Rady, by nie musieć przez całą wieczność oglądać obcego szczęścia na powierzchni. Niewiarygodne, że tak przenikliwym człowiekiem mogła rządzić prostacka zazdrość. A jednak… Miko postanowił, że nie będzie lepszego momentu na takie wyznania i rzucił to przyjacielowi prosto w twarz. Ale tamten tylko gorzko się uśmiechnął.

– Wy zginiecie, przyjacielu. Dzisiejszego dnia. Nie ma żadnego raju, jest tylko krzyk i odgłos łamanych kości. Wiesz, po co są w takim razie wyjścia? Bo jelito Kornaka jest wąskie, daje niewiele jedzenia, ma dwa końce i ktoś musi pójść dalej, by inni mogli cieszyć się tym więzieniem. Ale o tym mówią tylko tym, którzy zostają.

Miko wiedział, po co tamten kłamie. Chciał mu ją odebrać. Przywiązać do siebie i pozbyć się w łatwy sposób konkurenta, wysyłając go samotnego na drugą stronę. Na zawsze. I to wszystko po płomiennych przemowach i uderzeniu w gong uczuć.

Albert wyjął tymczasem drobny przedmiot z kieszeni swojej piżamy. Miko nie miał czasu zastanawiać się, dlaczego jego były przyjaciel zabiera ze sobą rewolwer do krainy snów.

– W środku są dwa naboje. Daję ci go. Jeżeli jakimś cudem uda ci się przeżyć, musisz zakończyć tę marną farsę. Ludzie nie powinni kalać się takim istnieniem. W takim miejscu jak to, wszelkie książki tracą swój smak. – Dokładnie akcentował każde zdanie, jakby rozpruwał haft serwety. – Zabijesz Kornaka, a później zabijesz się z samotności. Matylda zginie podczas drogi. – Bolała pewność, z jaką mówił o śmierci, jakby zamiast tego rutynowo wbijał papkę do miski śniadaniowej.

Miko wraz z ostatnimi słowami zbliżył się do Alberta i bez zastanowienia rozwalił mu nos kolbą pistoletu. Krew trysnęła na ilustrowane wydanie „Legendy o Minotaurze”. Nagle do biblioteki wszedł nieproszony gość. Miko mimowolnie schował rewolwer do wewnętrznej kieszeni kurtki.

Był to jeden z pomocników mistrza ceremonii. Nie pytał o okoliczności bójki.

– Mamy nakaz zabrać pana Miko Nowakowskiego. Ceremonia rozpoczyna się za dwadzieścia minut, a jest pan zapisany. Szukaliśmy pana po całym jelicie… Jest pan gotów do drogi?

 

*

 

Nie było żadnego raju, tylko krzyk i odgłos łamanych kości. Miko nie potrafił oddać tego lepiej, niż przelewając do swojego umysłu cierpkie słowa Alberta. W jednej chwili jechał pojazdem przyozdobionym złocistym sztandarem, na końcu kawalkady młodych uciekinierów, słyszał odgłos zaciskającego się ujścia jelita. Wiwat i klaśnięcia dookoła. Życzenia, życzenia, życzenia… Szczęścia w raju!

Kilka sekund później krzyk i nagłe skurcze ostatniej fazy trawienia. Tunel mięśniowy zaciskał się i unosił, miażdżąc kolejne skórowozy. Śmierć. Szyby pękały, a soki trawienne wlewały się do wnętrz, zagłuszając ostatecznie spazmatyczne wrzaski. Nigdzie nie było wielkiego statku i morza ze snu, tylko śmierć, śmierć, coraz bardziej okrutna i namacalna. Nachalna w powitaniu.

Ich szyba także nie wytrzymała po tym, jak grzmotnęła w nią nadtrawiona czaszka jednego z nieszczęśników. Kwas wlał się po stronie Matyldy. Miko żałował później, że puścił jej dłoń, kiedy żywy ogień wypalał to drobne ciało. Ale każdy zrobiłby to samo, zapewniam. Matylda na zmianę to krzyczała, dołączając się do wielkiego chóru skargi oszukanych, to mdlała. Mężczyzna nie dał rady tego znieść i przypominając sobie o rewolwerze, przyłożył lufę do jej skroni i wypalił, skracając cierpienia. Ze strachem zdał sobie sprawę, jak bardzo odsunął się od swojej Rose. Siedział teraz skulony, byle dalej od szpetnego trupa i kwasu wlewającego się do pojazdu. Później niewiele myśląc wypchnął ją, wypchnął sztandar, fotele, silnik. Musiał wyładować adrenalinę i poddać się wyporowi. Ocaleć. Skóropojazd wynurzył się i uderzył o górną ścianę jelita, wprawiając je w drgawki. Nigdy później nie widział Matyldy ani nie szukał kości. Tylko obietnica, którą złożył dzień wcześniej, weszła w jego zmęczony umysł niczym drzazga i potwornie ropiała na długo po tym, jak krzyk umilkł.

Wszędzie trupy.

 

*

 

Był w raju. Jedna wielka pustynia zaorana bruzdami ziemi, którą pochłaniały Kornaki, ryjąc swoje korytarze. A wewnątrz odpady kości, pojazdów, poczucia oszukania, cierpienia i gówna. Miko poczuł, że może ruszać kończynami, choć wcale się z tego nie cieszył. Wypełzł ze szczątków pojazdu i postanowił zrobić jedyną rzecz, jaka przychodziła mu jeszcze do głowy.

Wieczorem założył obóz na grzbiecie Kornaka. Spał pierwszy raz pod niebem, choć nie tak sobie to wyobrażał. Nie było morza, statku i uśmiechniętego Człowieka z Wysokości. Brzydził się siebie, tego w co wierzył i kim był, chociaż nie dane mu było żadnej z tych rzeczy wybrać. Niebo nie niosło ze sobą nadziei, tylko dzień lub noc. Na zmianę.

Dwa dni później stanął na wprost gęby Kornaka, zsuwając się uprzednio po wąsach czuciowych. Widział olbrzymie oko ciemieniowe, szukające pożywnych resztek pozostawionych po apokalipsie.

– To dla ciebie, Albert – wydusił i wycelował w oko. Usłyszał tylko głuche szczęknięcie oznajmiające, że magazynek jest pusty. Więc tak… Ten świat w końcu niczym nie różnił się od wnętrza, tylko że tutaj paliło poczucie zmarnowanego czasu i rozdrapanej młodości.

Upuścił broń w piach i dopiero teraz wypłakał cały krzyk dudniący mu wciąż w uszach. Ten Człowiek z Wysokości musiał być głuchy, jeżeli po tym wszystkim postanowił wrócić. Całkiem głuchy i chory.

I wtedy Miko postanowił, co zrobi ze swoim wątłym życiem na granicy raju i jelita. Rozłożył ręce, bo wreszcie cały był gnijącą cząstką między zębami, o której wspominał Albert. Inaczej nie mógł siebie nazwać. I wszedł do paszczy Kornaka, spokojnie, jak do najpiękniejszej biblioteki uczącej życia. Wyobrażał sobie, jak poławiacze papki wyciągną i zmielą jego kości. A później dziecko, wykarmione kłamstwem od narodzenia, pożywi się jego ciałem i zacznie płakać głosem tysięcy uciekinierów. 

Koniec

Komentarze

Świetny warsztat jak na twój wiek. W paru miejscach pozjadałeś słowa, popraw (reg tez troche pozamiata). Wrócę tu jeszcze.

To bardzo dobre, to co napisałeś i mówię tu bardziej o stylu niż o całokształcie opowiadania.

Przyznaję, jestem trochę wstrząśnięty tym, jak bardzo twój język jest giętki, obrazowy i równocześnie stonowany, i jak dobrze się to czyta. Nie widzę siebie w wieku siedemnastu lat piszącego tak dojrzałe teksty i jasne można mieć talent, ale trzeba być też bardzo, bardzo pracowitym, żeby coś podobnego osiągnąć. Także gratuluję Tobie pracowitości autorze. 

Żeby nie było tak słodko, mam wrażenie, że nie poprawiłeś wszystkiego dokładnie i zostało parę baboli, niezręczności itd. rozrzuconych na przestrzeni tekstu, plus fabularnie i koncepcyjnie jakoś nie do końca mi podeszło (co nie znaczy, że innym nie podejdzie).  

Z drugiej strony fabułami raczej się nie przejmuj (tutaj się często psioczy na fabuły).

Jestem ciekawy ile i co czytasz. I ile piszesz. Naprawdę dobry tekst. Klika do biblioteki niestety nie dam, bo nie mogę.

edit: tytuł też świetny

Dzięki leniwy za przeczytanie. Jedno połknięte słowo zostało już wyłapane, jakiś chochlik musiał wkraść się przy wklejaniu tekstu na stronę. Resztę poprawek muszę chyba oddać w niezawodne ręce Reg.

To co napisałeś o warsztacie bardzo mnie cieszy, bo chyba ta kwestia (nie licząc wciąż zawiłej dla mnie interpunkcji w dialogach) kulała dotychczas najbardziej. Trzeba jeszcze wiele czasu, żeby ją dopracować, ale twoje słowa dały mi nadzieję, że warsztat pełza powoli, ale pełza w dobrym kierunku :)

Prawdę mówiąc, kwarantanna pod względem czytania okazała się błogosławieństwem. Stos książek już za mną, drugi podobnych rozmiarów wciąż jest w planach. Staram się poznawać klasykę, żeby mieć jakieś fundamenty, ale gdy w swoim stylu, podczas pisania, zauważam anachronizmy zapożyczone z nieco wiekowych już utworów, wiem, że pora sięgnąć po coś nieco bliższego nam w czasie. No i oczywiście książki przeplatać ze zbiorami opowiadań, bo to jednak nieco odmienny kawałek chleba.

Ostatnio postanowiłem zrobić research tematyczny i pochłonąłem “Dżumę”. Niestety za oknem zauważam coraz więcej analogii do tej powieści :(

Dzięki!

Rany, jesteś synem swego ojca. To bardziej stwierdzenie faktu, niż wada, czy też zaleta. Ależ macie podobne postrzeganie świata, i nie chodzi o pomysły, a pewien sposób wypowiadania się. Plus masz taki, że jesteś o kilkadziesiąt lat do przodu. ;) A to daje morze możliwości.

Przeczytałem powyższe komentarze i rzeczywiście widzę tym razem pewne potknięcia warsztatowe. Nie lubie wyszukiwać błędów, ale coś na przykład takiego:

Urwali rozmowę i Miko mógł wrócić myślami do poprzednich rozmyślań.

W poprzednim opowiadaniu tego nie zauważyłem, mniej piszesz?

Sam pomysł mi się podobał, choć ze dwa razy musiałem się cofać, gdy wrzucałeś jakieś wtrącenia poławiaczy lub nawiązania do Titanica. Dobre to jest, koncepcja przemyślana, jakieś drobne, ale ważne nazwy własne. Problemy egzystencjalne, które bardzo lubię i finał, który może nie zaskoczył, ale zamyka ładną klamrą całe opowiadanie. Wszystko okraszone dojrzałością przemyśleń, ale to już chyba pisałem poprzednio.

Fajne są te Twoje pomysły, ani Cobi, ani ja nie wpadlibyśmy raczej na takie. To się chyba nazywa młodość. ;)

Pozdrawiam.

 

Ps. Do klasyki podchodź z umiarem, bo na Ciebie przejdzie, jak sam zauważasz. Młodzi nawiązujący do klasyki? Po kiego grzyba? Żeby zrobić przyjemność dziadkom? Oni już wystarczająco nawiązują do skamielin. Poznać warto, ale jak wiele innych rzeczy.

Masz bardzo ładny warsztat, poukładany i można powiedzieć aksamitny, zdania się piękne i delikatne, co mówię trochę z zazdrością, bo w Twoim wieku w ogóle nie pisałem, a moje zdania wyglądały jak pokraczny zlepek wszystkiego co pod ręką. Z tekstem niezaprzeczenie się płynie, choć może bardziej mógłbym powiedzieć unosi, bo dużej prędkości nie osiągnąłem.

Bo poza naprawdę dobrym warsztatem, jest kilka innych rzeczy, które zgrzytały. Do połowy tekstu nie miałem pojęcia jaki w tym cel i o co dokładnie chodzi, nie rzuciłeś żadnego haczyka, który by mnie przyciągnął, więc trzymał mnie przy tekście wyłącznie ładny język. Opowiadanie w pewien sposób wciągnęło, dopiero po odwiedzinach w bibliotece, fabuła nabrała kształtu i sensu, zaczęła być interesująca. Nie miałbym nic przeciwko, żeby czytać dłuższą formę zbudowaną w taki sposób, ale to nie byłaby opowieść, przy której zarywałbym nocki i tutaj chcę przejść do kolejnego spostrzeżenia:

Akcja jest stała, ma stały rytm i stałą prędkość snucia opowieści, która oczywiście bardzo pasuje do początku i końcu historii, jednak najbardziej dramatyczny moment wcale mnie nie zaangażował, nie czułem emocji, prędkości akcji, przepłynąłem tę część tekstu tak samo jak resztę, a mam wrażenie, że powinno być inaczej. Opowiadanie jest zdecydowanie ładne, ale jedyne co z niego zapamiętam, to przyjemny warsztat u siedemnastolatka, natomiast treść zniknie w odmętach pamięci, właśnie z powodu braku tej prędkości i dramatyczności. Ten opis jest dobry, jednak można by go podkręcić na przykład zapachem, bólem, bardziej rwanym opisem, mam wrażenie (choć to już oczywiście bardzo subiektywne), że zbytnio trzymasz się tej poetyckości widocznej we wcześniejszych fragmentach tekstu. Dam Ci przykład:

Kwas wlał się po stronie Matyldy. Miko żałował później, że puścił jej dłoń, kiedy żywy ogień wypalał to drobne ciało.

Masz zdanie o potężnym wydźwięku, możesz zmiażdżyć czytelnika, ale dodajesz “Miko żałował później”, bardziej oddalić mnie nie mogłeś od tego co się dzieje. Przestałeś pokazywać, tylko opisałeś niszcząc cały ładunek. Ja nie mówię, że to okropne, bo zdanie niby jest ładne, ale zwracam uwagę na poszczególne elementy, które jeśli Ci się spodobają, może wyciągniesz je na przyszłość.

Bohaterowie nie byli źli, ale nie byli także specjalnie wyraźni, mieli swój rys, jednak zabrakło ewidentnych zachowań, reakcji ich ciała w niektórych sytuacjach, głębszego zarysowania ich psychiki, wiemy, że głównemu bohaterowi coś nie pasuje, a jednak mam wrażenie, że trochę za mało wyraźnie jest to pokazane.

Problemem też bywa rozpiętość niektórych opisów, czasem jednej, mało znaczącej rzeczy poświęcasz kilka zdań, a to jednak nuży, jak śliczne zdania by nie były. Często wspominasz o przyjaźni Alberta z Mikko i jeszcze relacji z Matyldą, kiedy właściwie wystarczyłoby jedno lub dwa krótsze wspomnienia, dajesz dużo przeszłości bohaterów, która nie wnosi aż tak wiele do ich rysu psychologicznego, ponieważ krótsza wiadomość również byłaby wystarczająca, przez to rozciągasz opowiadanie, ono nawet jeśli wyśmienicie się czyta, nie porywa tak bardzo, jest po prostu wolne, albo niektóre rzeczy zamiast wybrzmieć, przelatują gdzieś tam na granicy i się ich nie zapamiętuję.

Jednak w ogólnym odczuciu historia całkiem niezła, a za bardzo dobry warsztat klik zdecydowanie się należy. Proponuję Ci, Shawarkar, żebyś odwiedzał innych piszących na Kafkę, wtedy odwiedzi Cię więcej czytelników i szybciej trafisz do biblioteki. Z lektury jestem zadowolony, a zadowolony będzie jeszcze bardziej, jeśli moje uwagi okażą się przydatne.

Powodzenia w konkursie. ;)

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

DARCON – dziękuję za odwiedziny i za to, że pojawiasz się z komentarzem pod niemal każdym moim tekstem. Rzeczywiście konstrukcyjnie może być kilka błędów, których nie wyłapałem, ale ciężko mi je teraz samodzielnie znaleźć. Mogą one wynikać z dłuższej przerwy, jaką miałem ostatnio od pisania. Zafundowałem ją sobie po kilku gorszych opowiadaniach, gdzie dłużyzny zdaniowe i pokrętne fabuły były nie do przyjęcia. To pierwszy tekst po przerwie i był czymś w rodzaju testu i mam nadzieję, że teraz wszystko będzie już szło w dobrym kierunku.

A jeżeli chodzi o klasykę, to przed takim konkursem wypadało się w końcu z “Procesem” zapoznać :)

MASKROL – szacunek za naprawdę obszerny opis tego co przypadło do gustu lub przeciwnie. Szczerze z jednej strony zaskoczyłeś mnie, że najbardziej podobał się warsztat, bo we wcześniejszych tekstach otrzymywałem raczej wyższe oceny za pomysł, który mógłby być lepszy, przy bardziej umiejętnej realizacji. Ciekawa zmiana. Jeżeli chodzi o wolny, przydługawy styl to mogę się obronić, że miałem w intencji zbudowanie przede wszystkim bogatego, gęstego klimatu, który wydaje mi się charakterystyczną cechą weirdowych opowiadań. A bohaterowie… Też ciągle pracuję nad nadawaniem im indywidualnych rysów, jednak w tym wypadku trzymał mnie trochę ciasny limit znaków. 

Dziękuję za klik i docenienie. Rzeczywiście trzeba brać się za komentowanie. Życzę przyszłego miejsca w antologii!

Też zacząłem Proces, ale jako, że zdecydowanie bardziej przyciąga mnie pisanie niż lektury, tekst już jest, a książka jeszcze niedokończona, czytaj, póki masz ochotę, bo kiedy będą kazać ochota minie. :P

I wybacz, że wyciągam nieco wiadomości z odpowiedzi do Dracona. Jeśli to tekst po przerwie, to wszystko zdecydowanie idzie w dobrym kierunku, ja troszkę ponarzekałem, trochę z faktu, że jestem nieco innym targetem, zależy mi na emocjach i akcji, lubię pięknie snute opowieści, ale nie to jest najważniejsze. Nie czytałem żadnego innego Twojego tekstu, ale jestem pod wrażeniem. Wiesz, mam wrażenie, że od pochwał za pomysł się zaczyna, później, kiedy już lepiej piszemy, do pomysłu dochodzą takie rzeczy jak warsztat, emocje bohaterowie itd. pomysł jest rzeczą, która może określić dobrego kandydata na kogoś piszącego, a cała reszta wraz z pomysłem określa już piszącego, jeśli rozumiesz o co mi chodzi (bo chyba trochę zakręciłem się przy pisaniu tego zdania). Jeśli takie widziałeś pochwały, a teraz będą nieco inne, to oznacza progres i trzeba pisać dalej, sam pamiętam jak jakiś czas temu miałem przełamanie i z tekstu na tekst coś było lepsze, nic tylko czerpać motywację. :D

Jak wspomniałem, długawy styl różnie na mnie działa, ale bogaty jest zdecydowanie, gęsty też bywa. Weird ogólnie jest bardzo specyficznym działem literatury, sam nawet nie potrafię go określić i pisałem bardzo intuicyjnie.

Bohaterowie to trochę oddzielna kategoria, bez bohatera nie ma opowieści, bo bohater po części sam nią jest (oczywiście są wyjątki, ale to już wyższa szkoła jazdy). Stworzenie dobrego bohatera w krótkim opowiadaniu nie jest łatwe, sam ciągle się tego uczę. Jednak nie wspomniałem, że byli dla mnie źli. Nie doskonale zarysowani, ale autentyczni i ciekawi, limit znaków oczywiście przeszkadzał.

Mam nadzieję, że uda się dostać do tej antologii, Tobie też życzę miejsca wśród wygranej dwunastki. Przepraszam również za długi off top, lubię pisać z innymi użytkownikami pod opowiadaniami. :D

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Z góry przepraszam za czepialstwo… Ale z drugiej strony – wspomniałeś, że samemu ciężko znaleźć błędy, więc ja pomogę :)

 

– Pytam, czy mnie nie opuścisz, tam, na powierzchni? Tak jak Rose zostawiła Jacka – zapytała.

– O czym ty mówisz, przecież nigdy go nie zostawiła? – odparł Miko.

Skoro “Pytam, czy…” to na końcu powinna być kropka, nie pytajnik. Poza tym w zdaniu “Tak jak Rose zostawiła Jacka” ja pytania nie widzę. Może “oznajmiła” lub coś w ten deseń.

Podobnie w wypowiedzi Miko, wywal pytajnik z końca. Gdybyś ją rozdzielił na dwa zdania, po pierwszym pytajnik jak najbardziej, drugie to już znowu oznajmienie. Może nawet tak by to lepiej wyglądało…

 

Zjedzone przecinki:

Rzeczywiście, miała rację.

Proszę sobie wyobrazić, że jak go zapytałem, czemu nie chciał uciec (…) Ale najlepsze, jakie mamy.

Rzeczywiście, po raz pierwszy stwierdzenie, że żyją w więzieniu (…)

– Czy mógłby Pan? – zapytał, wstukując nowe współrzędne w radar.

Nawiasem mówiąc, “Czy mógłby pan…?” zapisałabym z wielokropkiem. Poza tym wielka litera jest zbyteczna, to nie forma grzecznościowa w liście, tylko wypowiedź bohatera.

Wiesz, po co są w takim razie wyjścia?

Bolała pewność, z jaką mówił o śmierci (…)

Tunel mięśniowy zaciskał się i unosił, miażdżąc kolejne skórowozy. Śmierć. Szyby pękały, a soki trawienne wlewały się do wewnątrz, zagłuszając ostatecznie spazmatyczne wrzaski.

Brzydził się siebie, tego, w co wierzył i kim był (…)

Dwa dni później stanął na wprost gęby Kornaka, zsuwając się uprzednio po wąsach czuciowych. Widział olbrzymie oko ciemieniowe, szukające pożywnych resztek pozostawionych po apokalipsie.

– To dla ciebie, Albert – odparł i wycelował w oko.

Bonus: komu odparł i na co? Raczej “powiedział” czy coś takiego, przecież nie odpowiadał nikomu, bo był sam.

 

A tu cudzysłowy (bo jak mniemam, w każdym z poniższych przypadków chodzi o film?):

– Pamiętasz tę scenę z karocy z “Titanica”?

– A może to “Titanic” kazał mu ją tak postrzegać?

Zupełnie różnymi od “Titanica” (…)

 

 

Może zmęczyło go tylko zmęczenie, emocje.

Powtórzenie.

 

– On nie rusza się biura.

A tu zjadłeś “z”.

 

Ja nie wyobrażam sobie tracić całe dnie przed papierem.

Ja też sobie nie wyobrażam. Prędzej przed telewizorem. Natomiast nad papierem już prędzej ;)

 

“jeśli chcesz wejść do departamentu żywienia wciśnij jeden, jeśli chcesz…”

“Jeśli chcesz wejść do departamentu żywienia, wciśnij jeden. Jeśli chcesz…”. Nawiasem mówiąc, może nazwę departamentu warto by było zaakcentować wielkimi literami? Choć tu się nie upieram.

 

– Czytając te ocalałe z apokalipsy książki, czuję, jakbym rozmawiał z Matyldą o trzeciej nad ranem.

A może “czuję się”? Poza tym, niezależnie od tego, czy bohater czuje, czy czuje się, przed “jakbym” koniecznie powinien być przecinek.

 

– Ja uważam, że to ty gnijesz tutaj. Nawet nie podejmujesz próby ucieczki, tylko godzisz się z tym…

– Więzieniem – odparli wspólnie (…)

Może “dokończyli”? Bo po raz kolejny niekoniecznie jest to odpowiedź, a raczej dokończenie wypowiedz.

 

Ale każdy zrobiłby to samo, zapewniam.

Zaintrygowało mnie, że ten jeden jedyny raz ujawnił nam się w tekście narrator. Skoro nie występuje tutaj narracja pierwszoosobowa, mam wątpliwości, czy jest to… słuszne. Aczkolwiek też się nie upieram.

 

Matylda na zmianę krzyczała, (…) to mdlała.

to krzyczała, (…) to mdlała”

 

Skóropojazd wynurzył się i uderzył o górną ścianę jelita (…) Nigdy później nie widział jej, ani nie szukał jej kości.

Z tego fragmentu wynika, że bohater nie widział i nie szukał górnej ściany jelita.

 

Patrzę na kolejny hiperdługi komentarz i zastanawiam się, czemu w swoich tekstach nie wyłapuję tak wszystkich potknięć…

No nieważne, teraz trochę ocieplę atmosferę. Istotnie, ładnie piszesz, warsztat co prawda wymaga dopracowania, ale ogólnie świetnie sobie radzisz. Zgodzę się też, że tempo jest dość wolne, ale nie uważam tego za mankament jako taki (choć mnie osobiście trochę to uwiera) po przeczytaniu “Przemiany” Kafki – opowiadanie, które miało być luźną lekturką w przerwie od książki, męczyłam dość długo jak na mnie… To dopiero było wolne tempo.

Twój pomysł jest dość interesujący. Zakończenie może nie porywa, ale dobrze pasuje do całości.

Czytało się dość długo, ale to raczej ze względu na wyłapywanie “smaczków” do zwrócenia uwagi, za co jeszcze raz przepraszam. Z drugiej strony mam nadzieję, że będzie z tego jakiś pożytek :)

No i pisz dalej, bo idziesz w naprawdę dobrym kierunku!

Spodziewaj się niespodziewanego

No, na coś takiego bym w życiu nie wpadła :)

Wybrałeś dość ryzykowną historię, życie w trzewiach… czegoś. Takie to fizyczne, niesmaczne. Potrafię sobie wyobrazić mnóstwo sposobów na schrzanienie tej historii, a Tobie się udało poprowadzić ją tak, że czytałam z przyjemnością i bez problemów żołądkowych ;)

Wymyślony przez Ciebie świat trzyma się kupy, wszystko tu jest na swoim miejscu. Opowiadasz w taki stonowany, nieśpieszny sposób, jaki bardzo lubię. Dobrze radzisz sobie z emocjami, ani ich za dużo, ani za mało. I za to wielki szacun, sama w Twoim wieku pisałam na naprawdę wysokim C ;)

Drobny czep. Potknęłam się na scenie w taksówce. Wydawało mi się, że bohater wsiadł do niej razem z Matyldą. To zdanie:

Wsiadł do taksówki i spojrzeniem dał znać kierowcy, że nie potrzebują bezsensownej rozmowy o niczym.

utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Nie potrzebują: on i Matylda. Tylko gdzie podziała się Matylda?

 

Poza tym czytało się płynnie, spodobało mi się. Kliczek ode mnie :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dobre to jest. 

Nie napiszę nic nowego, ale chcę wspomnieć, że jak na tak młody wiek (pod względem literackim to ja w twoim wieku żarłam jeszcze piach) masz początki ładnie wyrobionego warsztatu i potrafisz zbudować wciągającą historię od A do Z. Mocnym punktem jest tu zakończenie, co nie zdarza się często – w większości tekstów to bardziej środek gra pierwsze skrzypce. Co do weird – jurki raczej będą mieć zagwozdkę, bo nie jest to typowe osadzenie w gatunku. Niemniej opowiadanie samo w sobie jest bardzo fajne. Przeczytałam z prawdziwą przyjemnością, idę zgłosić do biblio. 

 

Też zacząłem Proces, ale jako, że zdecydowanie bardziej przyciąga mnie pisanie niż lektury

MaSkrolu, chyba nie muszę ci mówić, że bez czytania to daleko nie zajdziesz w pisaniu :D

 

utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Nie potrzebują: on i Matylda. Tylko gdzie podziała się Matylda?

O, chodziło pewnie o Miko i taksówkarza, ale Irka ma rację, można się tu zagubić, poprawiłabym.

 

Tyle. Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne

MaSkrolu, chyba nie muszę ci mówić, że bez czytania to daleko nie zajdziesz w pisaniu :D

Ależ ja to wiem, czytam, czytam, tylko mam przestoje, gdy trafiam na klasykę i niewiele z tym zrobię. Kiedy ktoś mnie zmusza do czytania, lub sam się zmuszam, to mi się nie chcę, ale gdy dorwę coś swojego…Nie musisz się martwić o moje czytanie i mam pełną świadomość :P

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

NaNa – dziękuję za kawał dobrej roboty z przecinkami, błędy poprawione. Doceniam taki wkład, który zapewne przedłużył ci lekturę o dobrych kilka minut. Wolne tempo już mam do siebie, chociaż planowałem właśnie nieco uśpić czytelnika, przed sceną wyjścia, aby ta mocniej wstrząsnęła. Nie wiem na ile to wyszło. I absolutnie za wyłapywanie “smaczków” na tym portalu nie można przepraszać. Tekst ma być poprawny, aby nie przysparzał dodatkowych problemów przy czytaniu. I czekałem na kogoś, kto pomoże mi je wyłapać. Dzięki!

Irka_Luz – absolutnie nie miałem zamiaru pisać opowiadania na obrzydzenie czytelnika, choć takie być może nadałoby mu bardziej weirdowskiego klimatu. I do skrobania zbyt emocjonalnego muszę się przyznać, więc pilnowanie się z właściwym tonem zawsze stanowi wyzwanie. Czasem przy scenach z dużą dawką ludzkich uczuć czuję się jakbym wyprowadzał klika dobermanów na spacer :). Trzeba być czujnym, żeby nie przesadzić. Dziękuję za miłe słowa, motywują do dalszej pracy. A no i klik oczywiście robi swoje :)

sy – wyrobienie warsztatu, z którym czytelnik będzie płynął, to zadanie na całe życie, ale ponownie dziękuję za miłe słowa. A jeżeli chodzi o uderzenie na końcu – te dwadzieścia tysięcy znaków bardziej skłaniało mnie do przyjęcia konwencji a la szortowej niż klasycznego opowiadania. A w takim cała fabuła buduje napięcie i dobry grunt dla końcowego twistu. I tak to zazwyczaj u mnie wygląda.

Powodzenia w konkursie tym, którzy zdecydowali się podjąć kafkowską rękawicę!

MaSkrolu, chyba nie muszę ci mówić, że bez czytania to daleko nie zajdziesz w pisaniu :D

Ależ ja to wiem, czytam, czytam, tylko mam przestoje, gdy trafiam na klasykę i niewiele z tym zrobię.

Możliwe, że Was zaskoczę, ale czytanie nie jest najważniejsze. Nauczycie się pisać i prawdopodobnie powielać innych. Jeśli chcecie napisać coś dobrego, wyjątkowego, poszukujcie inspiracji w innych dziedzinach sztuki i życia. Polecam przede wszystkim malarstwo, muzykę, także film i przedstawienia teatralne. Ale przede wszystkim obserwujcie ludzi wokół siebie, a niewielu potrafi to robić. Każdy bowiem pisarz, każdy, jest w części intelektualnym ekshibicjonistą. Obnażamy nas umysł, chcąc skoncentrować spojrzenie na sobie, a z własnym “ja” przed sobą, trudniej jest zobaczyć innych. 

Paradoksalnie, na forum więcej nauczcie się czytając komentarze, niż same opowiadania.

Pozdrawiam.

Pozwolę sobie zacytować Irkę:

Wybrałeś dość ryzykowną historię, życie w trzewiach… czegoś. Takie to fizyczne, niesmaczne. Potrafię sobie wyobrazić mnóstwo sposobów na schrzanienie tej historii, a Tobie się udało poprowadzić ją tak, że czytałam z przyjemnością i bez problemów żołądkowych ;)

Uważam to za bardzo trafną opinię. Tekst jest zgrabny i nieodpychający – mimo obrzydliwego, jakby nie patrzyć – świata. Warsztatowo też jest naprawdę dobrze. Ciekawa historia w oryginalnych realiach.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Niezłe opowiadanie. Fajny pomysł na interpretację hasła. Ciekawy świat Ci wyszedł i moim zdaniem bardzo sprawnie się w nim poruszałeś, nie wyczułem żadnych większych zgrzytów. Również fakt, że mimo otoczenia jakie sobie wybrałeś, nie epatowałeś w żaden sposób obrzydliwością jest dużym sukcesem.

Kiedy zaczęłam czytać, miałam wrażenie, że będzie to historia miłosna. Ależ się zdziwiłam! Choć miłość, w takiej, czy innej formie się tam przewija. Krótko: opowiadanie zgrabne, czyta się dobrze, a opisy nie są przeciągnięte (może i lepiej zważywszy na miejsce opowieści) Ale chyba najbardziej podobał mi się interpretacja hasła i język opowiadania.

Gdy w milczeniu pokonywali kolejne kondygnacje schodów, Miko miał okazje przyjrzeć się koledze.

okazję

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Shawarkarze, czytałam mocno zdumiona miejscem, w którym przyszło żyć bohaterom i nie będę ukrywać, że nie bardzo rozumiałam, co tam się tak naprawdę dzieje. Nie wiem, czy to właściwe określenie, ale nic mi się tam kupy nie trzymało. A może tak miało być… Tak czy siak, szczerze zazdroszczę Ci tak pomysłowości, jak i umiejętności opisania tego, co podpowiedziała wyobraźnia.

Czytało się naprawdę nieźle, tyle że, nad czym mocno boleję, zrozumienie nie chciało się włączyć.

 

uło­ży­ła po­now­nie na pufie ukształ­to­wa­nej… ―> Puf jest rodzaju męskiego, więc: …uło­ży­ła po­now­nie na pufie ukształ­to­wa­nym

 

za­to­czył ręką łuk wzdłuż jej talii. ―> Raczej: …za­to­czył ręką łuk wokół jej talii.

Czy talia ma długość? Można zmierzyć obwód tali, ale nie powiedziałabym, że to jej długość.

 

Miko miał oka­zje przyj­rzeć się ko­le­dze. ―> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jestem pod wrażeniem. Mogę napisać wręcz z angielskiego: holy shit!, dwuznacznie oddając to, w jaki sposób tekst mnie poruszył i jednocześnie to, jak turpistycznymi krajobrazami i mocno naturalistyczną symboliką traktował o sprawach wielkich takich jak Bóg czy życie po śmierci. 

To rodzaj utworów, które lubię, tajemnicze, z oryginalnym, fantastycznie wykreowanym światem przedstawionym i z inteligentnymi, refleksyjnymi dialogami. Postaci zaprezentowane w opowiadaniu są głębokie, a jednocześnie nieco wyłamują z szablonu typowo ludzkich zachowań, co dodaje im weirdowości.

W stylistyce na uwagę zasługują wyszukane, niebanalne porównania, choćby:

 

Uśmiechnął się, tak jak uśmiechają się właściciele psów, gdy te zrobią po raz pierwszy jakąś głupią sztuczkę.

 

Cały utwór ma też dużą “cytowalność”, padające w nim zdania mają charakter sentencji, które nawet w odłączeniu od zasadniczej treści niosą ze sobą konkretny przekaz, to również jest jedna z cech, której szukam i lubię w tekstach kultury. Jako przykłady mogę podać:

 

Bo im więcej dróg pokażesz człowiekowi, tym bardziej on wątpi, czy warto męczyć się ich przebyciem! A jeśli pokażesz mu więcej niż jednego Człowieka z Wysokości, który wrócił, ludzie zaczną się zastanawiać po co w ogóle wracał, skoro tam był raj.

Niebo nie niosło ze sobą nadziei, tylko dzień lub noc.

Ciekawa jest również metatekstualność i odniesienia do Titanica.

 

Z minusów typowo treściowych mógłbym w zasadzie podać tylko ten plot-twist z brakującym pociskiem – wydawał się dość dziwny i mało uzasadniony, ewentualnie można by się doszukiwać w tym chęci oszukania Miko u Alberta, ale wydaje mi się, że lepszym podkreśleniem ironii losu i “boleści” świata byłoby to, gdyby ten pistolet po prostu się zaciął i nie chciał strzelić.

 

Czysto technicznie natomiast mogłoby być trochę lepiej, sugestie poprawek:

 

Za każdym razem dawał się złapać, w [-swojej] naiwnej nadziei, że bohaterowie, których zdołał poznać lepiej niż własną rodzinę, unikną przykrego końca.

Zaimek jest raczej zbędny.

 

– O czym ty mówisz, przecież nigdy go nie zostawiła? – odparł Miko.

Może lepiej będzie rozbić to na dwa zdania, jedno pytające, drugie oznajmujące, żeby uniknąć dysonansu:

 

– O czym ty mówisz? Przecież nigdy go nie zostawiła – odparł Miko.

 

Jak długo pozostawali w starym świecie, przygotowując się do wyjścia, ten prosty gest był szczytem czułości. Otaczały ich setki młodych ludzi, przygotowujących się do ceremonii.

 

Powtórzenie.

 

plugawego jelita Kornaka, w jakim żyli[-,] jak kolejne robaki w robaku

 

Powtórzenie i zbędny przecinek:

 

plugawego jelita Kornaka, w którym żyli jak kolejne robaki w robaku

 

Pojazd[+,] wykonany ze skóry robaka, chronił jednak przed jego własnymi enzymami.

Brakujący przecinek oddzielający przydawkę dopowiadaną.

 

W swoim, dopiero co świeżo zabliźnionym, dzieciństwie wielokrotnie marzył o tym momencie.

Wtrącenie w tym miejscu brzmi mi trochę nienaturalnie, zmieniłbym szyk:

 

W swoim dzieciństwie, dopiero co świeżo zabliźnionym, wielokrotnie marzył o tym momencie.

 

– Tak, tak – odparł[+,] nie chcąc sprawiać jej więcej bólu.

Brakujący przecinek przed imiesłowem przysłówkowym.

 

Czuł[+,] jakby spotkał ją[-,] gdzieś w środku życia, jako kompletnie nową osobę.

Przecinek w złym miejscu.

 

przytaknął i,  żeby nie wyjść na gbura

Podwójna spacja przed “żeby”.

 

Gdzieś pomiędzy tym bezsensownym szmerem[-,] Miko wychwycił dawno już zapomniany ton głosu.

Zbędny przecinek.

 

na schody wypadła wydłużona postać[-,] goniąca swój cień.

Przecinek raczej zbędny, przydawka nie jest dopowiadana.

 

Widok rosłego mężczyzny tytułującego się Matyldą podsycił tylko lawinę narzekań.

To rodzi pewien dysonans z nazywaniem Miko “chłopcem” wcześniej w opowiadaniu.

 

Jakby spodziewał się, że kiedyś powróci[+,] i chciał przeprowadzić z nim poważną rozmowę.

Przecinek zamykający zdanie podrzędne.

 

Wypełnione były one rozmowami, które Miko chciałby odbyć[+,] i niebami, pod którymi chciałby zasypiać.

Jw.

 

choć często w opowieściach Alberta mężczyzna wyłapywał emocje[-,] przeżywane wcześniej podczas seansów.

Zbędny przecinek, przydawka integralna.

 

– Naprawdę myślałem, że nie istnieje nic więcej niż “Titanic”, ten[+,] który zabierze mnie do szczęścia po wyjściu stąd, i że o nic więcej nie warto zabiegać

Brakujący przecinek przed zdaniem podrzędnym.

 

Czuł[+,] jakby miał w ustach mleczne zęby i posługiwał się świeżo wyuczonymi słowami.

Jw.

 

Człowieka z Wysokości, który wrócił, ludzie zaczną się zastanawiać[+,] po co w ogóle wracał, skoro tam był raj.

Jw.

 

Nie było żadnego raju[+,] tylko krzyk i odgłos łamanych kości.

Brakujący przecinek.

 

Nigdy później nie widział Matyldy[-,] ani nie szukał kości.

Zbędny przecinek – gdy “ani” pojawia się po raz pierwszy w zdaniu, z reguły go nie stawiamy.

 

Wypełzł ze szczątków pojazdu i postanowił zrobić jedyną rzecz[+,] jaka przychodziła mu jeszcze do głowy.

Brakujący przecinek przed zdaniem podrzędnym.

 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Shawarkarze

Namalowałeś niesympatyczne i dziwne miejsce w taki sposób, że nie odstręczało od lektury. Prowadziłeś mnie wraz z bohaterem ku ujściu czegoś bardzo dużego, nieładnego, a w dodatku na zewnątrz były tylko samotność i rozczarowanie, co protagonistę doprowadziło do gwałtownego, neofickiego niemalże zapału w kwestii recyklingu i obiegu zamkniętego.

Gotowość do przerwania mizernej wegetacji innych przetrwałych we wnętrzu Kornaka osób poprzez owego Kornaka ukatrupienie, nawet jeżeli mamionych i okłamywanych, wydała mi się dość egoistycznym aktem, nawet jeżeli zrodzonym z desperacji i chęci przerwania kłamstwa. 

 

Masz niezwykle dojrzały jak na swój wiek warsztat – pozazdrościć!

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Verus – może już wspominałem, ale zupełnie nie chodziło mi o zarzucenie czytelnika dantejskimi scenami i obrazami rodem z “Historii Brzydoty” Eco. Taki świat pasował mi do konwencji, pomysłu oraz hasła, jakie sobie wylosowałem. Byłoby mi nawet przykro, gdyby jego kreacja przypadkowo odrzucała czytelników. Cieszę się więc, że tak się ostatecznie nie stało.

kasjopejatales – z historiami miłosnymi to trzeba uważać, bardzo łatwo je psuję :). Myślę, że szczególnie w tak małej objętości. Goniące na klawiaturze tysiące znaków nie pozwoliłyby wykreować uczucia niepapierowego. Chociaż, czy łatwiej o bardziej zjadliwy i weirdowy świat niż ten, jaki rozgrywa się w głowie przy skokach oksytocyny i serotoniny? 

regulatorzy – przy ilości opowiadań, z którymi w swojej karierze się już zmierzyłaś, zaskoczenie ciebie mogę zapisać jako pewnego rodzaju osiągnięcie. A do powodów do zazdrości to jeszcze długa i wyboista droga. Czy coś konkretnego sprawiło ci problemy ze zrozumieniem? Wiem, że tekst powinien bronić się sam, ale może pewne kwestie powinienem sprostować, żeby inni się na nie nadziali na nieścisłości.

Wicked – no niezła robota z tymi przecinkami. Zazdroszczę uporu i wzroku, skoro nawet podwójne spacje jesteś w stanie wychwycić. Dziękuję za porządną betę. Zawsze mi się marzyło, że jakiś mój tekst przemówi w pełni do czytelnika oddalonego kilometry ode mnie… No i chyba pora otwierać picolo. I cieszę się, że wyłapałeś i wypisałeś te fragmenty, które najbardziej przypadły. Chociaż z tą cytatowalnością muszę chyba przyhamować w kolejnych tekstach. Teraz szykuję coś z szybszą akcją.

No i dzięki za zgłoszenie do nominacji. Pierwszy raz, więc tego też się nie zapomina.

Pozdrawiam i zdrówka!

Witaj!

 

Przecinek oszalał!

– Tak, tak – odparł ,nie chcąc sprawiać jej więcej bólu.

Zabrakło d!

Kiedy Miko opuścił pojazd i dzwonił do bramy, zauważył jeszcze, jak mężczyzna pogłaśnia odbiornik i nerwowo pali papierosa.

 

Napisałeś bardzo dobre opowiadanie. Światotwórstwo wysokiego lotu, gadżeciarstwo – auta ze skóry robaka, z adekwatnym napędem bakterii beztlenowych, sceneria – rzeczy z rzeczy połkniętych przez Kornaka, filozofia Titanica, i zacięcie prawdziwego fantasty.

Są i poprzetwarzane, dopasowane, sentencje, znane i nieznane, wszystkie dobre i cytowalne.

Obrzydliwą scenerię i świat opisałeś w bardzo przystępny, ciekawy sposób.

Świetna Titanikowa propaganda. Przesiąknięcie bohatera Titanikiem widać i tu:

– Co to znaczy? – zapytał Miko, próbując odnaleźć to pojęcie na pokładzie wielkiego statku w swojej głowie.

No i świetne granie na motywie Rose – jako kochanki/miłości.

 

Zastanawiałem się, coś mi nie pasowało, po co małemu Albertowi dwa naboje w maleńkim rewolerze? Coś mi nie pasowało, by mógł nim zabić Kornaka, ale i tu nie zawiodłeś i zaskoczyłeś tym, że nabój był tylko jeden.

 

Przeskanowałem komentarze i widziałem, że nie popisałeś się początkowo chyba z wykonem ;P Trzeba było dać odleżeć i przejrzeć jeszcze raz, ale Ty to przecież wiesz.

 

Dałbym klika do biblioteki, ale już masz. Do piórka też bym chyba był na tak.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Nie bardzo mogę pojąć, Shawarkarze, dlaczego w tym miejscu można oglądać tylko jeden film. Skąd tam w ogóle nie tylko film, ale swoisty świat i ludzie… To nawet nie są pytania, a raczej zdumienie, że taki świat przyszedł Ci do głowy. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo mi się podobało. Mam słabość do tekstów o pokrętnym, nieoczywistym światotwórstwie, a ten jest akurat wybitnym przykładem. Imponująco spójnie przedstawiasz wizję swojej obrzydliwie przygnębiającej rzeczywistości. Ta swoboda w kreowaniu wizji świadczy o dużej pisarskiej dojrzałości i świadomości, a że do tego tekst językowo sprawny i pomysłowy – stanowi naprawdę satysfakcjonującą lekturę, nawet jeśli postacie są nieco chwilami bladawe. 

ninedin.home.blog

Językowo super, ale tu nie mam co powtarzać po reszcie. Warsztat miodzio i już. 

Natomiast jak chodzi o kreację bohaterów, można by to troszkę podkręcić, żeby wydawali się bardziej z krwi i kości, bo troszeczkę się ze sobą zlewają. O ile nie było to zamysłem autora oczywiście. Tyle, nie czepiam się więcej. smiley

Ha, wiedziałam, że będzie coś o „Titanicu”!

Bardzo frapujące, nieoczywiste opowiadanie osadzone w ciekawym settingu (czyżby delikatna inspiracja biblijnym Jonaszem?), napisane językiem sprawnym, choć miejscami przydałby się redakcyjny szlif. Nawiązanie do wylosowanego tematu konkursowego jest, choć mam wrażenie, że gdyby koniec końcu wplecionych zębów tu nie było, całość trzymałaby się kupy w równym stopniu.

Miałam wrażenie pewnego nieuporządkowania myśli – akcja leci dość szybko, dając czytelnikowi mało czasu na zapoznanie się z niuansami tego oryginalnego świata. Myślę też, że w kwestii budowy bohaterów zadziałał tu pewien standard: jest Bohater, jego Mądry Przyjaciel i oczywiście jakaś Kobieta.

Prywatna fanaberia niewpływająca na ocenę: jako że nawiązujesz do „Titanica” (szczególnie podobała mi się scena podchodzących soków żołądkowych, dało się odczuć atmosferę ginącego statku), zabrakło mi tu silniejszego akcentu tej nieszczęsnej orkiestry, którą przecież przywołujesz w tytule!

Interesujące, bo nietypowe, miejsce akcji.

Trochę gorzej odebrałam fabułę. Pierwsze primo – nie widziałam “Titanica”, więc wszystkie nawiązania przelatywały obok mnie ze świstem. Drugie primo – oczekiwałam w finale rozwiązania zagadki, kim są bohaterowie i Kornak, a tu nici. I ciągle mnie to gryzie – żyją w przewodzie pokarmowym. Czyli bakterie. Ale nie, bo mają płcie. Tasiemce, owsiki itp.? I skąd tam się wziął film wraz z oprzyrządowaniem do jego wyświetlenia? Książki? Kim, do licha, jest ten wszystkożerny Kornak? Ma wąsy, więc chyba ssakiem. Ale jakie ssaki jedzą ziemię?

Gryzie mnie, że nie rozumiem tych rzeczy. Ale może nie powinnam narzekać, bo to przecież kafka…

Fajna gra słów w tytule.

Babska logika rządzi!

Punktem wyjścia jest Titanic, i choć opierasz się na tej przegadanej, już zatopionej miłości Jacka i Rose, intertekstualność dała opowiadaniu pewnego rodzaju mit założycielski. Oparta na nim historia dorastającego chłopaka brzmi jak scenariusz dystopijnej powieści (jak z nimi bywa, są podszyte "krindżem" i kiczem), ale stanąłeś na wysokości zadania i podążyłeś dalej, w kierunku mitu właśnie, w kierunku konfrontacji oraz człowieczych zwątpień.

Choć czasami skręcasz ku przygodówce (brakujący pocisk), to świat w brzuchu bestii jest na tyle wyrazistym, wyjątkowym elementem tekstu, że pamiętam go dobrze, pisząc komentarz po paru miesiącach od pierwszej lektury.

 

Najsłabiej wypadły postaci, a właściwie ich archetypy. Można dopatrzeć się celowości w tym zabiegu, ale chyba jednak zwyczajnie czegoś tu zabrakło.

 

Językowo zręcznie, to dobrze napisany tekst.

Nowa Fantastyka