- Opowiadanie: hamburgerek_aga - Calima

Calima

Opowiadanie zainspirowane prawdziwą Calimą, która dopadła mnie w tym roku na Wyspach Kanaryjskich. Zdjęcia w tekście mojego autorstwa. 
 

Dziękuję bardzo betującym - Pawełek i Bronchospazm:)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Calima

– Zamknij w nocy okna, cariño! Jutro przychodzi calima. Burza piaskowa. Ponoć całkiem spora tym razem, ale nie ma się czego bać. Po prostu zamknijcie okna – zagadał do nas stary rybak, którego mijaliśmy spacerując w porcie.

Spojrzeliśmy na czyste, błękitne niebo, a potem na falujący ocean, który co jakiś czas pryskał na nas słoną bryzą.

– To niesamowite, że tyle piachu przeleci taki kawał drogi! – Karolina pokazała na ostro zarysowany horyzont. Gdzieś daleko, setki kilometrów stąd, przesypywały się piaski Sahary.

Czwarty dzień korzystaliśmy z zasłużonego urlopu na Wyspach Kanaryjskich, a portowe miasteczko na południu Gran Canarii idealnie spełniało nasze oczekiwania. Wiatr, słońce, tanie knajpki i prawie całkowity brak turystów. Dzień minął nam spokojnie, a wieczorem piliśmy wino w nadmorskiej restauracji, patrzyliśmy na ciemniejący ocean, w ogóle nie myśleliśmy o jutrzejszej burzy.

Około dziewiątej, kiedy słońce już zaszło, a wioskę przykryła ciemność do naszego stolika podszedł młody kelner i sprzątając talerze zaczął zagadywać.

– Macie gdzie spać, chicos?

– Tak, dzięki, wynajęliśmy domek od Jorje, koło kawiarni – odpowiedziałem łamanym hiszpańskim.

– Dobrze, dobrze, jutro calima. Uważajcie na siebie. Duża calima się szykuje. – Kelner spojrzał na nas bez uśmiechu.

 

Moja towarzyszka mówiła po hiszpańsku dużo lepiej ode mnie, więc wcześniej, w ciągu dnia, próbowała dopytać mieszkańców, jak wygląda taka burza.

– Mucho polvo! – tyle zrozumiałem z ich odpowiedzi, podsłuchując. Dużo pyłu. No cóż, domyślałem się.

– Mucho polvo – powiedziałem do Karoliny.

– Mucho, mucho. Ponoć to będzie największa calima od lat, tak mówił ten dziadek w porcie. Mamy grzecznie siedzieć w domu, bo pył może uszkodzić nam płuca. No i możliwe, że nie będą wpuszczać samolotów. Przez widoczność.

– Taki urlop nam się trafił. Cholera, urlop w mieszkaniu.

– Słuchaj, Kamil, wolę urlop w mieszkaniu na Kanarach niż urlop w mieszkaniu na Prądniku.

Wzruszyłem ramionami.

– Coś w tym jest. Dobra, ale calimy jeszcze nie ma, bawmy się póki możemy! – Pocałowałem ją w policzek, a potem pokazałem kelnerowi naszą pustą butelkę. Przerwałem tym samym jego burzliwą rozmowę z szefem kuchni. Kątem oka zobaczyłem, że brodaty kucharz ukrył twarz w dłoniach.

 

*

 

Przez żaluzje sączyło się dziwne światło. Było blade jak stare kartki papieru, jak gromnica. To była moja pierwsza myśl po przebudzeniu. Panowała też cisza. Wyskoczyłem z łóżka, zaciekawiony i nie budząc Karoliny pobiegłem szybko do toalety, a potem jeszcze boso i w bokserkach wypadłem na zewnątrz, gdzie stanąłem twarzą w twarz z calimą.

 

Spodziewałem się burzy, nawałnicy, szumów i hałasów. Zamiast tego uderzyła mnie całkowita cisza. Rozejrzałem się dookoła, rzuciłem okiem na uliczkę po prawej stronie i na ocean po lewej.

Widok był niezwykły. Całkowicie puste ulice, chociaż nie byłem pewny, bo widoczność wynosiła może ze sto metrów. Szczyty wyższych palm rozpływały się w żółtym, miękkim świetle. Jednak najdziwniejszy był ocean. Gdy patrzyło się tam, gdzie powinien być horyzont, oko natrafiało na mętny bezkres. Widać było tylko pierwsze trzy, może cztery grzywy załamujących się fal, a za nimi nie było niczego. Ich szum wydał mi się jakby przygaszony, brakowało wesołego nawoływania mew i klekotu odbijanych w przyboju okrągłych kamieni.

 

 

Po dłuższej chwili poczułem nieznośną suchość w gardle, a pył wyraźnie zaczął zgrzytać mi między zębami.

Trzasnąłem jeszcze kilka fotek oceanu, wyplułem piasek z ust, wróciłem do środka i zamknąłem drzwi.

 

*

 

Dzień spędziliśmy bardzo miło, oglądaliśmy seriale i wylegiwaliśmy się, przy okazji nadrobiłem trochę pracy na komputerze. Co chwilę wyglądaliśmy przez okno i zafascynowani patrzyliśmy na niesamowity, nowy świat. Wieczorem, w porze zachodu słońca niebo nagle z żółtego stało się fantastycznie różowe. Liliowy kolor obejmował firmament, a nad powierzchnią oceanu światło zmieniało się na ciemnofioletowe. Jak zaczarowani oglądaliśmy niesamowite zjawisko. Powietrze dookoła powoli ciemniało, a w końcu zapadła noc.

Spędziliśmy w ten sposób również cały następny dzień. Przez okna wciąż nie dostrzegaliśmy żywej duszy, a widok nie zmienił się ani odrobinę.

W mediach pojawiło się parę wzmianek o zamknięciu lotniska, jednak nic nie wskazywało na to, żeby sytuacja była poważna. Calimę trzeba było po prostu przeczekać, a do naszego odlotu mieliśmy jeszcze dziesięć dni, więc nie niepokoiło to szczególnie.

Trzeciego dnia skończyły się zapasy jedzenia, a co ważniejsze – zapasy rumu po pięć euro za litr. Zaczęło nam się już trochę nudzić – calima póki co ani myślała ustąpić.

Zapakowałem zapas wody do plecaka, zawinąłem różowy szalik Karoliny dookoła twarzy i wyszedłem z mieszkania. Czekał mnie około godzinny spacer, założyłem słuchawki na uszy i poszedłem główną ulicą na północ, w stronę supermarketu.

 

Idąc, nie spotkałem żywej duszy. Dookoła mnie dalej panowała nieprzenikniona, słomiana mgła, było też bardzo gorąco. Puste samochody wzdłuż ulicy pokrywała brązowa warstwa piachu, krajobraz wyglądał apokaliptycznie. Gdy minąłem zamkniętą stację benzynową i znalazłem się na pustkowiu, po raz pierwszy poczułem niepokój.

 

 

Musiałem przystanąć, bo zrobiło mi się duszno i słabo, a chyba nie miało to nic wspólnego z piachem w powietrzu. Wyciągnąłem słuchawki z uszu i w całkowitej ciszy rozejrzałem się dookoła. Miasteczko zostawiłem daleko w tyle, szedłem chodnikiem pustej drogi, a z każdej strony napierała na mnie gęsta, pudrowa mgła. Zdawałem sobie sprawę, że dookoła są wielkie przestrzenie, ale dopadło mnie wtedy klaustrofobiczne uczucie i nie mogłem wyrzucić go z głowy.

Poczułem się bardzo mały. W promieniu kilkudziesięciu metrów byłem tylko ja. Widziałem fragment ulicy z białymi pasami, kawałek chodnika, jakiś zapomniany papierek po lodach i pył, wszędzie był pył.

Nie zaliczyłbym się do osób strachliwych, jednak w tej ciszy było coś niepokojącego. Nie minąłem żadnego przechodnia, żadnego pojazdu, nie docierał do mnie żaden dźwięk. Spojrzałem na ekran telefonu – nie było zasięgu. Mgła wyraźnie zgęstniała.

 

Stałem tak przez dłuższy czas i biłem się z myślami. Wiedziałem, że głupio będzie wrócić do Karoliny z pustymi rękoma, z drugiej strony dalsza samotna wędrówka napawała mnie lękiem. Zrobiłem parę kroków i zatrzymałem się gwałtownie, bo nagle dotarły do mnie dźwięki, głośny ludzki śmiech i odgłos muzyki.

Ogarnęło mnie cudowne uczucie ulgi – w końcu ktoś się pojawi i cały mój lęk okaże się śmiesznym przywidzeniem! Czekałem dłuższy moment, może mi się wydawało, ale śmiechy i dźwięki – brzmiały jak gwizdy – były coraz bliżej. Zwróciłem głowę w ich stronę bo kształty powinny już powoli wyłaniać się z żółtej zamieci, jednak nie dostrzegłem niczego. Tylko dźwięk był coraz głośniejszy i wyraźniejszy. Odróżniałem kobiece śmiechy, teraz już wyraźnie słyszałem rytmiczne dudnienie i jakieś dzwonki. Temu wszystkiemu towarzyszył chyba tętent kopyt i szalone wycie.

„Świetny pomysł urządzać sobie w tej mgle końskie rajdy” – pomyślałem. Równocześnie rozglądałem się jak szalony, bo wciąż otaczała mnie ta sama pustka, a za chwilę spodziewałem się zostać rozjechany przez wariatów na koniach.

Byli tuż, tuż.

Zmrużyłem oczy, rozglądając się dookoła na wszystkie strony, bo przed chwilą wyraźnie słyszałem, że byli za mną, a teraz po prawej… i nagle przede mną… i znowu zapanowała cisza. 

Zwątpiłem w trzeźwość mojego umysłu.

„Albo ta pieprzona mgła jest naprawdę aż tak gęsta, albo wariuję” – pomyślałem.

„Walić to. Wracam do Karoliny. Powiem, że buty mnie obtarły”. Wciąż nie miałem zasięgu, straciłem ochotę na muzykę, chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu i zacząłem biec, nie zważając na to, że szalik zsunął mi się do połowy szyi i w ustach poczułem nieprawdopodobną ilość pyłu. Plując i smarkając biegłem przed siebie, czując, jak ostry kurz drażni mi przełyk.

Nagle asfalt się skończył, i zamienił w kamienistą ścieżkę. Nie znałem jej.

– No bez jaj, nie mówcie, że zgubiłem drogę… – jęknąłem głośno. Nogi ugięły się pode mną i usiadłem na ostatnich metrach asfaltu.

 

Wziąłem głęboki oddech, by się uspokoić, ale nałykałem się tylko gorącego pyłu, zawinąłem więc szczelnie usta szalikiem i ukryłem twarz w dłoniach, usiłując doprowadzić myśli do porządku.

 

Po chwili wrócił dźwięk kopyt, a ja podniosłem się gwałtownie. „Muszę ich znaleźć” – pomyślałem. Gdy zbliżyli się znowu, zacząłem krzyczeć i machać rękami.

Hola! Ayuda! Help! – darłem się na cały głos.

W odpowiedzi usłyszałem podniesione głosy i więcej śmiechów. Słyszałem, jak zwalniają do kłusu, byli coraz bliżej, chyba krążyli wokół mnie.

Nagle stanęli, tętent ustał i otoczyła mnie nieprzenikniona cisza. Rozglądałem się niecierpliwie, usiłując wydobyć wzrokiem choćby jeden kształt. Przez chwilę, trwającą kilka uderzeń serca, nie działo się nic.

 

Potem jednak z mgły zaczęły wyłaniać się ciemne kształty. Bezszelestnie przechodziły przez piaski, które powoli rozstępywały się przed nimi, jak fale. Zobaczyłem jeźdźców na ogromnych rumakach, trzech mężczyzn i dwie kobiety.

Byli to straszni ludzie, wysocy i uzbrojeni po zęby w miecze, noże i łuki. Ich konie poruszały się jak jeden organizm, jak żołnierze w szyku.

Policzki jeźdźców były przekłute złotymi kółkami. Kobiety były nagie od pasa w górę, na piersiach miały wytatuowane splątane, czarne znaki, nieprzypominające niczego, co znałem. Umięśnione, ciemne ciała zdobiły setki błyskotek. Wszyscy wpatrywali się we mnie uporczywie, a smagłe twarze były groźne, ale bardzo piękne.

Piach zdawał się im nie przeszkadzać, omijał ich tak, jakby byli magnesami o tych samych biegunach. Przepływał gładko obok, zwijał się w małe wiry między ich palcami, końskie ogony podrzucały drobinki do góry, ale na jeźdźcach i wierzchowcach nie osiadł nawet jeden pyłek. 

Somos la calima – powiedziała jedna z nich mocnym głosem i pochyliła się nade mną. Ostre spojrzenie niezwykłych, żółtych oczu przeszywało mnie na wylot, aż włosy zjeżyły mi się na karku.

– Jesteście duchami? – jęknąłem po polsku. – Czy ja umarłem? 

Po moim pytaniu znowu zapadła głucha cisza. Jeźdźcy ani drgnęli, mierząc mnie wzrokiem, przez chwilę słyszałem tylko powolne, ciche końskie oddechy. Nie odważyłem się ruszyć. Czułem wtedy, że w pewnym sensie ważą się moje losy. 

 

Nagle bransolety zadzwoniły, zwierzęta zaczęły ryć kopytami w ziemię, obsypując mnie pyłem. Piątka wybuchnęła głośnym, dzikim śmiechem, który brzmiał jak ujadanie.

 

Dziewczyna pewnym ruchem podała mi ciemną, smukłą dłoń i pomogła wstać. Czarne znaki na jej piersiach z bliska mieniły się złotymi drobinkami. Zdezorientowany obserwowałem, jak ustawiają się za mną i powoli ruszają stępem. Idąc w gęstej mgle, popychany przez jeźdźców, słyszałem ich dziwny śpiew, nie było tam chyba słów, była za to piękna melodia, która już na zawsze pozostała mi w głowie. Odważyłem się spojrzeć za siebie i zobaczyłem jak poruszali się w siodłach tańcząc i śmiejąc się do siebie nawzajem. Druga kobieta podała mi butelkę i skinęła głową zachęcająco. Łyknąłem, bo nie odważyłbym się jej wtedy odmówić.

 

Płyn pachniał i smakował jak woda, chłodząc podrażnione gardło. Jednak po chwili poczułem przyjemne mrowienie w całym ciele, z każdym następnym wdechem ogarniał mnie spokój, który powoli zmieniał się w uczucie szczęścia, a nawet euforii. Nie bałem się już.

Piach przestał mi przeszkadzać, czułem tylko spokój ponad wszelkie wyobrażenie, jedność z całym światem i z nimi, z pierwotnymi duchami Calimy, którzy przylecieli tu na piaskach Sahary. Tańczyłem z nimi i śpiewałem.

Później pamiętam niewiele, szczęk żelastwa, tę niezwykłą muzykę i dziwne wibracje powietrza, jakby delikatny prąd przepływał przez całe ciało.

Szliśmy tak długo, nie wiedziałem ile. Przypomniałem sobie całe życie, myślałem jasno o wszystkich konfliktach i nierozwiązanych problemach. Nagle widziałem jasno wyjście z każdej sytuacji. Wiedziałem co robić, gdy wrócę do domu. Znałem swój cel. Ziemia pode mną wyglądała cały czas tak samo, nie zmieniało się światło, przed sobą widziałem tylko piaskową mgłę i czułem się bardzo szczęśliwy.

 

 

Obudziłem się na schodku naszego apartamentu, tego samego, z którego jeszcze niedawno robiłem zdjęcia calimy. Bolało mnie całe ciało i potwornie chciało mi się pić. Jeźdźcy zniknęli, nie miałem pojęcia jak się tu znalazłem.

Ile godzin mnie nie było? Pomyślałem, że Karolina się zamartwiała, musiałem wyglądać strasznie.

Wciąż oszołomiony, miałem nadzieję, że żaden z sąsiadów nie widział mnie leżącego przed drzwiami.

Popatrzyłem na swoje drżące ręce pokryte pyłem i zacząłem się zastanawiać, jak od teraz będzie wyglądało życie. Nie mogłem dojść do siebie.

 

*

 

Trzask otwieranych drzwi poderwał mnie ze schodka.

– Karolcia… – powiedziałem tylko, prawie płacząc i zarzuciłem na nią ramiona.

Obcy krzyk postawił mnie na równe nogi. W drzwiach naszego apartamentu stała wysoka blondynka, obca kobieta, która odepchnęła mnie mocno, z wyrazem głębokiego oburzenia. 

What the hell? Who are you? – powiedziała ostro. Odwróciła się i krzyknęła w głąb mieszkania:

Honey, come here! – Spojrzała na mnie badawczo. – You look terrible. Do you need me to call somebody? BABE! – krzyknęła znowu przez ramię. - COME HERE! 

Stałem jak sparaliżowany.

W drzwiach pojawił się mężczyzna, pewnie mąż, albo chłopak. Słyszałem jak marudzi, pewnie oderwała go od telewizora.

– What’s up, Anna? Sorry, who are you? – zwrócił się do nas, zdezorientowany.

Poczułem, jak uginają się pode mną nogi, zalała mnie fala mdłości, musiałem usiąść. Próbowałem połączyć w całość części tej historii. Gdzie popełniłem błąd? Może dalej śnię? W takim razie, co muszę zrobić, żeby się obudzić? 

Ucho wychwytywało strzępy rozmowy pary z tyłu. Chcieli dzwonić po policję. Miałem to gdzieś, nie zamierzałem teraz wstawać. Chyba się kłócili.

Nagle zamilkli. 

Po chwili poczułem rękę mężczyzny na swoim ramieniu.

Podniosłem wzrok, facet pokazywał coś palcem.

Na pobliskiej latarni wisiało wyblakłe, potargane ogłoszenie. 

 

MISSING PERSON

LOST POLISH TOURIST

MISSING SINCE 23.02.2020

 

Pod ogłoszeniem widniało moje zdjęcie, na którym uśmiechałem się szeroko do obiektywu z plaży w Jastarni. 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Hej Aga ;)

Do wyrazów obcych – cariño, chicos – dodałbym odnośnik z tłumaczeniem na końcu, umili to czytanie. Calima to nazwa własna dlatego jej nie wymieniłem. Poza tym, jakie jest znaczenie słowa chicos tutaj (czy ma inne)? Moja mierna wiedza z hiszpańskiego mówi mi, że znaczy to tyle co „chłopaki” a w opowiadnaniu występuje dziewczyna i facet. Proszę o wytłumaczenie, bo może po prostu to ja czegoś nie wiem :D

Dzień minął nam spokojnie, a wieczorem piliśmy wino w nadmorskiej restauracji, patrzyliśmy na ciemniejący ocean, w ogóle nie myśleliśmy o jutrzejszej burzy.

Może: […] patrzyliśmy na ciemniejący ocean, w ogóle nie myśląc o jutrzejszej burzy.

 

Ogólnie bardzo klimatyczne opowiadanie. Podobają mi się opisy i późniejsza tajemnica dotycząca tego co się dzieje. UWAGA SPOJLER Gdzieś kiedyś czytałem, że takiego przeniesienia w czasie mogą doznać osoby porwane przez dziki gon. Czy tutaj została zamieszczona jego saharyjska wersja czy jest to po prostu moje skojarzenie?

 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Z dzikim gonem to Twoje skojarzenie, ale teraz widzę że rzeczywiście by się zgadzało :) Fajnie że się podobało:) Jeśli chodzi o "chicos" – na Kanarach mówią tak do grupy ludzi, coś jak angielskie "guys". Dzięki za uwagi, zaraz się zastanowię w jakiej formie wrzucić to tłumaczenie:)

Hejka!

Muszę przyznać, że podobało mi się. Jest klimatycznie, tajemniczo, trochę niepokojąco. Jest też nieco dziwnie – jeźdźcy delikatnie mnie zaskoczyły, ale w sumie na plus. Wyszedł całkiem fajny horrorek. Napisane ładnie, nie mam nic do zarzucenia, choć i tak nie jestem w tej kwestii ekspertem. Po prostu dobrze się czyta. Do tego udane zakończenie – jestem na tak. Ode mnie będzie klik. 

Pozdrawiam :) 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Hejka! 

Nie wiem czy miał to być horrorek, ale jak się dobrze czyta to to jest dla mnie najważniejsze. 

Bardzo dziękuję NearDeath :)

O ciekawie, calkiem poszlas w inna strone, az przeczytalem jeszcze raz co pozmienialas.

 

jak dla mnie zmniejszylas horro i zwiekszylas tajemnice, nadal jest dobrze, ale chyba wczesniej podobalo mi sie bardziej. Fajnie podalas od kiedy koles zaginal, ale nie wiadomo ktory dzis jest w Twoim opowiadaniu. Brakuje cos w stylu, men it’s 1 july now… 

nadal brakuje mi troszke ustrasznienia sceny spotkania, bo chyba ja zlagodzilas dosc mocno. 

powodzenia, bo klimaty rysujesz fajne.

 

Na początek – trochę czepialstwa.

 

Dlaczego calima pisana jest wielką literą? Nie widzę uzasadnienia. 

 

Gdzieś daleko, tysiące kilometrów stąd, przesypywały się piaski Sahary. – z tego, co pamiętam, to kalima niesie piasek znad Sahary Zachodniej, a ta w prostej linii znajduje się około 250 kilometrów od Gran Canarii, więc te tysiące to nawet metaforycznie trochę za dużo.

 

Około dziewiątej, kiedy słońce już zaszło, a wioskę przykryła ciemność(+,) do naszego stolika podszedł młody kelner i(+,) sprzątając nasze(+,) talerze zaczął zagadywać. – w tekście brakuje kilku przecinków, tu tylko przykład

 

w ciągu dnia, próbowała dopytać się mieszkańców – nie siebie pytała, więc się jest zbędne

 

brakowało wesołego nawoływania mew i klekotu odbijanych w przyboju okrągłych kamieni – od czego się odbijały te kamienie? Jakoś mi to słowo tu nie brzmi 

 

Przez okna wciąż nie było widać żywej duszy, a widok nie zmienił się ani odrobinę. – nie brzmi za dobrze takie powtórzenie; może coś takiego: przez okna wciąż nie dostrzegałem żywej duszy…

 

Zapakowałem zapas wody do plecaka, zawinąłem różowy szalik Karoliny dookoła twarzy i wyszedłem z mieszkania w poszukiwaniu sklepu. – poszukiwanie jakiegoś miejsca to próba znalezienia go w sytuacji, gdy się nie wie, gdzie ono się znajduje – tu jakoś mi to słowo nie leży, skoro bohater jest w wiosce/miasteczku któryś dzień i do tego dalej w następnym zdaniu piszesz, że chłopak skierował się do supermarketu, którego położenie znał.

Jeszcze się zastanawiałam nad szalikiem. Czemu nikt im nie poradził, ostrzegając przed kalimą, żeby kupili na wszelki wypadek specjalne maseczki? To taka dygresja, a nie krytyczna uwaga :)

 

BABE! – Krzyknęła znowu przez ramię. krzyknęła 

 

Ciekawe. Pierwszoosobowa narracja w zaprezentowanym wydaniu jednak nieco zubaża tekst, bo wiele rzeczy jest powiedzianych, nie pokazanych. Jednak nie jest źle, czuć tu pewien klimat.

Jednej rzeczy w końcówce mi zabrakło. Widzę, że Kamil do rzeczywistości wrócił w przyszłości, ale nie wiem, w jak odległej – kilkanaście dni, kilka tygodni, miesięcy? Wyblakłe ogłoszenie nie jest tu żadną wskazówką, bo w takim klimacie druk wyblaknie bardzo szybko. Ten brak nie jest jakimś błędem, ale mnie osobiście trochę uwiera. 

 

PS. z ciekawości :) Rozumiem, że sama takie zjawisko przeżyłaś i je tu opisałaś. Jak długo ono trwało? Bo słyszałam, że potrafi się ciągnąć nawet kilka tygodni i wtedy z fajnego urlopu faktycznie może się zrobić słaby wypoczynek. 

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Pawelek, dzieki za pomoc! Od początku jednak nie myślałam o tym, żeby opowiadanie “ustrasznić”… nie wiem, nie po drodze mi z horrorami :D Opowiadanie miało ze sto wersji, każda podobała się komu innemu, więc postawiłam na tą, która mi się podoba najbardziej ;)

Brakuje cos w stylu, men it’s 1 july now…

Zastanowię się jak to ugryźć. Śniąca pod Twoim komentarzem też zwróciła na to uwagę. 

Inna sprawa, że ogłoszenie które jest potargane i obdarte miało sugerować, że minęło sporo czasu. 

 

Śniąca, dzięki za komentarz, fajna łapanka, zaraz będę poprawiać. 

Zjawisko ciągnęło się przez kilka dni, życie w miarę normalnie wyglądało, chociaż rzeczywiście ludzie siedzieli w domach. Ja wychodziłam robić zdjęcia, ale ilość pyłu naprawdę przeszkadzała w oddychaniu. Taka burza się pojawia mniej więcej raz w roku, ale teraz była wyjątkowo silna. Nie ogłaszali jakiegoś stanu klęski żywiołowej, nie było mowy o maseczkach, po prostu prosili żeby przez te 2-3 dni siedzieć w domu. Ogólnie calima niesamowita sprawa, polecam :)

Inna sprawa, że ogłoszenie które jest potargane i obdarte miało sugerować, że minęło sporo czasu. 

Sporo to pojęcie względne ;) Dla jednego to tydzień, dla drugiego dekada.

 

Z jednej strony lubię poznawać nowe miejsca i osobiście obserwować i doświadczać różnych zjawisk, ale jakoś na Kanary nie potrafię dotrzeć (osobna sprawa, czy akurat by mi się kalima trafiła). Odkładam wciąż na później i później. Zdecydowanie wolę zimniejsze klimaty i nieustannie ciągnie mnie na północ. Ale może kiedyś… 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Aga– najwazniejsze, ze sie Tobie podoba, a reszta sie przyzwyczai. Nadal – dobre to jest.

 

Sniaca, norwegia jest the best, chociaz Grecje tez uwielbiam. Kanarow nie widzialem, za to sardynia i korsyka spoko.

Północna Korsyka i Sardynia faktycznie są ok. Grecja mnie nie zachwyciła – byłam, zobaczyłam, wracać nie mam zamiaru. Skandynawia cała jest cudowna, a najukochańsza dla mnie jest Islandia. A o podróżach lepiej ze mną nie zaczynać, bo mogę mieć problem ze skończeniem, jak zacznę dyskutować ;)

 

Ago – przepraszam za offtop :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nie szkodzi, fajny offtop, ja podróżuje większą część roku (chyba że akurat jest pandemia) więc doskonale rozumiem ;)

Większość roku!!! Też bym tak chciała, ale ja mogę tylko w czasie urlopu :(

 

Edyta

Zerknęłam na poprawki (żeby zobaczyć, czy mogę z czystym sumieniem dać klika) i zauważyłam, że się nieco zagalopowałaś ;) 

 

calimę trzeba było po prostu przeczekać, a do naszego odlotu mieliśmy jeszcze dziesięć dni, więc nie niepokoiło to nas szczególnie. – tu calima wielką literą, bo na początku zdania

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Akurat praca mi się fajna trafiła :)) ale teraz to niestety nikt sobie nie pojezdzi :( Już poprawiam, rzeczywiście się zagalopowałam :D

Przyznam szczerze, że początek musiałem przeczytać jeszcze raz. Wpadlem w pułapkę i zasugerowałem się, że narratorem jest kobietą. Dopiero "odpowiedziałem" przewróciło moje wyobrażenia. Od tego momentu dotarło do mnie, że mam do czynienia z kobietą i mężczyzną.

Cześć, hambugerek_aga! :)

Lekkie opowiadanie, niestety nie wywarło na mnie większego wrażenia. Jest milutko, a mogłoby być mrocznie. Bardzo szkoda, że nie poświęciłaś więcej uwagi jeźdźcom. 

Mała uwaga techniczna: może to czepialstwo, ale wydaje mi się, że nadużywasz “być”. 

Sara, fajnie że wpadłaś! :D

Myślę, że w moich opowiadaniach nie będzie nigdy mrocznie, szczerze mówiąc nie lubię mrocznie. Nie był to mój zamysł i tutaj (ale już parę osób mi mówiło, że za mało horroru więc może coś w tym jest :) )

Przyjrzę się za to mojemu nadużywaniu “być”. Dzięki za uwagi :)

Wiesz, nie każdy musi pisać horrory. ;) Tutaj po postu jeźdźcy pasowaliby, moim zdaniem tylko, do mroczniejszej historii. Wyrabiasz swój styl, widzę. Jest lekki, przyjemny, przypuszczam, że dotrzesz do wielu odbiorców, którzy oczekują takich lektur. Powodzenia! :)

Sara dzięki za miłe słowa. Oby się tacy znaleźli!! :D

 

Rozumiem, Hamburgerku_Ago, że dla Ciebie kalima byłą szczególnym doświadczeniem, skoro natchnęła Cię do napisania opowiadania, ale muszę wyznać, że dla mnie opowieść Kamila była średnio interesująca, a jego spotkanie z osobliwymi jeźdźcami jakieś takie dość nijakie. Ot, spotkał ich i co dalej? Informacja, że na słupie wisiało ogłoszenie z jego wizerunkiem sugeruje, że chłopak zniknął, ale ciekawsze byłoby dla mnie opisanie tego, co działo się z nim w czasie od zniknięcia do przebudzenia na schodkach.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

a wio­skę przy­kry­ła ciem­ność do na­sze­go sto­li­ka pod­szedł młody kel­ner i sprzą­ta­jąc nasze ta­le­rze za­czął za­ga­dy­wać. ―> Czy ciemność zakryła wioskę do ich stolika, czy do ich stolika podszedł kelner?

Czy oba zaimki są konieczne?

 

niż urlop w miesz­ka­niu na Prąd­ni­ku. ―> Co to znaczy mieszkać na Prądniku?

 

Przez ża­lu­zje są­czy­ło się dziw­ne świa­tło. Było blade jak stare kart­ki pa­pie­ru, jak grom­ni­ca. ―> Gromnica nie jest światłem, co to znaczy, że światło było jak gromnica?

 

do na­sze­go od­lo­tu mie­li­śmy jesz­cze dzie­sięć dni, więc nie nie­po­ko­iło to nas szcze­gól­nie.

Trze­cie­go dnia skoń­czy­ły się nasze za­pa­sy je­dze­nia, a co waż­niej­sze – za­pa­sy rumu po pięć euro za litr. Za­czę­ło nam się… ―> Nadmiar zaimków. Powtórzenie.

 

za­wi­ną­łem ró­żo­wy sza­lik Ka­ro­li­ny do­oko­ła twa­rzy… ―> Szalik owinięty dookoła twarzy osłaniałby podbródek, brzegi policzków, uszy i czubek głowy nad czołem – czy o to chodziło?

 

na­pie­ra­ła na mnie gęsta, pu­dro­wa mgła. Zda­wa­łem sobie spra­wę, że do­oko­ła mnie są wiel­kie prze­strze­nie, ale do­pa­dło mnie wtedy… ―> Nadmiar zaimków.

 

i cały mój lęk okaże się śmiesz­nym prze­wi­dze­niem! ―> …i cały mój lęk okaże się śmiesz­nym przy­wi­dze­niem!

Poznaj znaczenie słów przewidzenieprzywidzenie.

 

sza­lik zsu­nął mi się do po­ło­wy szyi i w ustach po­ja­wi­ła mi się… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

W od­po­wie­dzi usły­sza­łem pod­nie­sio­ne głosy i wię­cej śmie­chów. Sły­sza­łem… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

z mgły za­czę­ły wy­ła­niać się ciem­ne kształ­ty. Bez­sze­lest­nie prze­cho­dzi­li przez pia­ski, które po­wo­li roz­stę­py­wa­ły się przed nimi… ―> …z mgły za­czę­ły wy­ła­niać się ciem­ne kształ­ty. Bez­sze­lest­nie prze­cho­dzi­ły przez pia­ski, które po­wo­li roz­stę­powa­ły się przed nimi

 

uzbro­je­ni po zęby w mie­cze, noże, łuki i inne że­la­stwo… ―> Mieli żelazne łuki?

 

czar­ne znaki, nie przy­po­mi­na­ją­ce ni­cze­go… ―> …czar­ne znaki, nieprzy­po­mi­na­ją­ce ni­cze­go

 

Ich umię­śnio­ne, ciem­ne ciała zdo­bi­ły setki bły­sko­tek. Wszy­scy wpa­try­wa­li się we mnie upo­rczy­wie, a ich sma­głe twa­rze były groź­ne, ale bar­dzo pięk­ne. Piach zda­wał się im nie prze­szka­dzać, omi­jał ich tak, jakby byli ma­gne­sa­mi o tych sa­mych bie­gu­nach. Prze­pły­wał koło nich gład­ko, zwi­jał się w małe wiry mię­dzy ich pal­ca­mi, koń­skie ogony pod­rzu­ca­ły go do… ―> Nadmiar zaimków.

 

szczęk że­la­stwa, nie­zwy­kłą mu­zy­kę… ―> …szczęk że­la­stwa, nie­zwy­kłą mu­zy­kę

 

- COME HERE! ―> Zamiast dywizu powinna być półpauza.

 

Sły­sza­łem jak ma­ru­dzi do blon­dyn­ki. ―> Na czym polega marudzenie do kogoś.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za komentarz Regulatorzy, przeczeszę tekst jeszcze raz pod kątem Twoich uwag i poprawię :)

 

Bardzo proszę, Hamburgerku_Ago. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

ciekawsze byłoby dla mnie opisanie tego, co działo się z nim w czasie od zniknięcia do przebudzenia na schodkach

Reg, a mnie się wydaje, że to właśnie zostało opisane w opowiadaniu :) Zgubił się w calimie, ucztował z jeźdźcami. A że w ich świecie czas płynie inaczej… 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Zgu­bił się w ca­li­mie, uczto­wał z jeźdź­ca­mi.

Śniąca, może jestem mało rozgarnięta, może coś przeoczyłam, ale nie zauważyłam aby w opowiadaniu była mowa o jakiejś uczcie. Jest tylko opisane spotkanie z jeźdźcami i to, że kobieta podała mu butelkę z napojem o smaku i zapachu wody, a potem to już szli, tańczyli i śmiali się. I dla mnie to trochę za mało. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Z ucztą, to może i przesadziłam (tak to jest, jak się pisze na głodnego ;)), ale właśnie spotkanie generalnie miałam na myśli.

 

I dla mnie to trochę za mało.

I tu leży piękno różnicy gustów i zdań. Bo co by to było, gdyby wszyscy wszystko odbierali tak samo, oceniali tak samo? O czym by dyskutowali? ;)

Mam nadzieję, że Aga się ze mną zgodzi.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ech, spotkanie zarejestrowałam i właśnie żałuję, że tylko na spotkaniu się skończyło.

A poza tym, to i ja jestem zdania, że to dobrze, że mamy różne oczekiwania wobec opowieści i różnie je odbieramy . ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgodzę się;) Chciałam zostawić dużo dla wyobraźni czytających. Ale akurat to opowiadanie wywołało baaardzo sprzeczne i skrajne opinie w odbiorcach. WIadomo, szkoda, że się nie wszystkim podoba, ale tak bywa. Dzięki za rzeczową dyskusję :D

– Słuchaj, Kamil, wolę urlop w mieszkaniu na Kanarach niż urlop w mieszkaniu na Prądniku. – Wzruszyłem ramionami.

To wygląda jak kwestia Kamila. Lepiej rozdzielić enterem:

 – Słuchaj, Kamil, wolę urlop w mieszkaniu na Kanarach niż urlop w mieszkaniu na Prądniku. 

Wzruszyłem ramionami. 

 

„Świetny pomysł urządzać sobie w tej wichurze końskie rajdy”

To znaczy jak to jest – kalima to wichura, czy cisza? Bo wydawało mi się, że do tej pory opisywałaś bezwietrzną, zapyloną ciszę. 

 

Cóż, mam jak Regulatorzy. Tekst jest… w porządku, ale wrażenia nie wywarł. Byłaś świadkiem ciekawego zjawiska, ale nie udało Ci się oddać jego niezwykłości, jego niesamowitości w opowiadaniu. Przyjąłem rzecz raczej beznamiętnie. A szkoda, bo to właśnie powinno stanowić siłę tekstu – gdyby czytelnik mógł choć w części poczuć ów klimat, ów nastrój, poczuć to, co Ty w trakcie kalimy, opowiadanie byłoby udane. Bo sama historia Kamila raczej nie zachwyca – facet się zgubił, spotkał sacharyjskie duchy, tańczył z nimi i zniknął na jakiś czas. Za mało, by wciągnąć i zainteresować. 

Rozumiem, że nie zmierzałaś do budowania złożonej fabuły, przestawiania skomplikowanych perypetii Kamila po spotkaniu z duchami, ani wyjaśniania istoty owych duchów i znaczenia tego wszystkiego. Postawiłaś na klimat i niesamowitość. I jest to jak najbardziej okej, tyle że, niestety, nie do końca wypaliło. Cóż, zadanie było trudne – opisanie komuś niezwykłego zjawiska, którego nigdy świadkiem nie był, w sposób taki, by poczuł nastrój i emocje choćby zbliżone do tych, które ogarniały uczestniczącego w owym zjawisku autora, to nie banan z masłem i nawet profesjonalistom niekoniecznie wychodzi. 

Nie jest więc to tekst w pełni udany, ale spokojnie – tragedii też nie ma. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki Thargone za komentarz i miło, że przeczytałeś. Ostatnie zdanie mocno budujące :D Przerzuciłam się niedawno z publicystyki na tworzenie i jest to niełatwa sprawa, ale mam nadzieję dalej się rozwijać w tym kierunku. No i poprawię błędy jak tylko znajdę dłuższą chwilkę, dzięki jeszcze raz :)

To dobrze, że odebrałaś to zdanie jako budujące, bo wydawało mi się, że jednak za mocno skrytykowałem :-) To niezły tekst, tylko po prostu wysoko postawiłaś sobie poprzeczkę. Z opisywaniem tak ulotnych i osobistych wrażeń i emocji jest jak z muzyką. Kawałek, przy którym gubisz buty, najczęściej jest meh dla kogoś innego. I spróbuj mu wytłumaczyć, dlaczego piosenka jest tak rewelacyjna :-) 

Oparcie tekstu o taką właśnie próbę, to najczęściej strzał w stopę :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Przyznam, że czytało mi się przyjemnie. Do zakończenia, które niezbyt pasuje do reszty. Co na przykład wynikało z tego, że w czasie swojej przygody Kamil wiedział co robić, gdy wróci do domu i znał swój cel i co wywołało takie refleksje? No i co się tak naprawdę z nim działo podczas tej “przerwy w życiorysie”? “Calima” składa się z wciągającego wstępu oraz szkicowego środka i zakończenia. Warto te części rozwinąć.

Marcin dzięki za komentarz i odwiedziny :) Przygoda Kamila miała być troche oderwana od naszego czasu. Będę rozmyślała nad rozwinięciem tej całej historii. Pomyślę nad zakończeniem! 

Uważam, że to całkiem przyjemna miniaturka z fajnym klimatem. Rzeczywiście, dałoby się nieco pewne wątki rozwinąć, a i przyznam, że już od momentu wyjścia bohatera z domu spodziewałam się właśnie czegoś takiego – bo wiadomo, umrzeć nie mógł, w końcu był narratorem. Wstęp jest nieco rozwleczony, jakbyś cały opis niezwykłej burzy ścisnęła na początku zamiast rozmieścić go w toku wydarzeń. Mimo to, czytało się miło i nie miałam problemu z załapaniem, że Kamil odczuwał czas inaczej. Zdjęcia też są fajnym dodatkiem. ;)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Verus dzięki za miłe słowa. Dla mnie "czytało się miło" to najlepszy motywator :) Ooooo i dzięki za klika!

Jest jakiś pomysł. Sam w sobie stary, ale ubrany w egzotyczne szatki calimy.

Faktycznie, może się kojarzyć z Dzikim Gonem.

Mnie też brakowało obecnej daty pod koniec. W końcu jest różnica, czy wrócił po dwóch tygodniach, czy po dwudziestu latach.

Babska logika rządzi!

Dziękuję, miło mi że przeczytałaś :) sama już nie wiem jak z tą datą, zdania są bardzo podzielone.. Dzięki za komentarz:)

Sympatyczne opowiadanie.

Ładne, klimatyczne, fotografie też urokliwe, pasują do tekstu.

Podoba mi się motyw “zgubienia” czasu, ale też uważam, że końcówka wybrzmiałaby mocniej, gdyby było wiadomo, ile tego czasu upłynęło. Chyba nie lubię dobrych zakończeń, bo wolałabym, żeby minęło ze sto lat niż tydzień ;)

Czytało się bardzo dobrze.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Anet, fajnie że wpadłaś:) dzięki!

Nowa Fantastyka