- Opowiadanie: NaNa - Antykwariusz

Antykwariusz

Ponieważ to mój debiut w tym zacnym gronie, niniejszym dzielę się opowiadaniem, które już raz stanowiło debiut (zresztą nawet całkiem udany) i do tej pory jest chyba jednym z najlepszych tworów, jakie wypełzły spod mojej ręki.

Nawiasem mówiąc, nawiązuje do “Króla w Żółci” Roberta W. Chambersa.

Smacznego życzę :)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Antykwariusz

Zatrzymałem się przed kolejną witryną. Jubiler by na mnie nie zarobił, lecz mimo to nie mogłem odmówić sobie podziwiania tych wszystkich cudeniek wyłożonych na lśniącym ciemnym aksamicie. Wszak żaden człowiek wrażliwy na piękno, potrafiące skryć się w najmniejszym nawet drobiazgu, nie minąłby takiej wystawy obojętnie. Wiedziałem, że niczego nie kupię, chciałem jedynie nacieszyć oczy niezwykłą urodą misternie wykonanych bibelotów.

Nie należałem do osób zamożnych, nikomu nawet przez myśl by nie przeszło mnie do nich zaliczyć. Nie było mi z tym źle, nigdy nie miałem specjalnie wygórowanych wymagań. To, co posiadałem, w zupełności mi wystarczało.

Zmieniło się to nieco, gdy poznałem Angeline Louer. Odkąd się zaręczyliśmy, nie szczędziłem wysiłków, by wprawić ją w zachwyt. Uwielbiałem patrzeć, jak na jej różanych usteczkach z wolna pojawia się nieśmiały uśmiech, by wkrótce rozpromienić całą twarz i zalśnić w rozmarzonych błękitnych oczach. Nie mogłem pozwolić sobie na wiele, co pani mojego serca przyjmowała z ogromną wyrozumiałością. Tym bardziej zdawała się doceniać każdy najdrobniejszy podarek – a to pierwszy wiosenny kwiat, zerwany ukradkiem w ogrodzie sędziwej pani Petit, innym razem pióro zgubione przez pawia w pobliskim parku. Tradycją było już, że dwa razy do roku, gdy zbliżało się Boże Narodzenie lub – tak jak teraz – urodziny Angeline, wędrowałem po wszystkich znanych mi antykwariatach, poszukując czegoś godnego uwagi, co mógłbym jej ofiarować, nie wydając przy tym majątku, którego przecież nie posiadałem.

Otrząsnąłem się z rozmyślań, czując, że ktoś mnie obserwuje. W wypolerowanej szybie ujrzałem odbicie stojącego po drugiej stronie ulicy bladego mężczyzny. Przez moment jego zimne, nieruchome oczy wpatrywały się we mnie intensywnie. Najwyraźniej zorientował się, że go zauważyłem, gdyż odwrócił się i odszedł. Niespodziewanie ogarnął mnie nieprzyjemny chłód. Zadrżałem, zerkając przez ramię, jednak obcy zdążył zniknąć w jakimś zaułku. Wróciłem więc do oglądania maleńkich cudów, lecz nie sprawiało mi to już takiej przyjemności. Zadziwiające, jak najbłahsze zdarzenie potrafi wytrącić człowieka z równowagi.

Naraz moje spojrzenie spoczęło na niewielkiej broszce, jakby przycupniętej nieśmiało pomiędzy innymi, znacznie bardziej wykwintnymi ozdóbkami. Przywodziła na myśl znak pochodzący z tajemnego alfabetu, z jakim się nigdy dotąd nie zetknąłem, pomimo mego bogatego doświadczenia. Nietypowy kształt przyciągał wzrok, a jednak wcześniej go nie spostrzegłem. Im dłużej mu się przyglądałem, tym dziwniejsze we mnie wzbudzał odczucia – nie był to może czysty strach, lecz jakaś niezrozumiała obawa, która wprawiała mnie w drżenie. Zwróciłem uwagę, że broszka, jakkolwiek wykonana z niebywałą precyzją, nie pasuje do innych misternych błyskotek z wystawy. Zupełnie jakby znalazła się na niej przypadkiem, jakby ktoś umieścił ją tam w niezrozumiałym celu. Z pewnością to nie sprawka jubilera – widać było na pierwszy rzut oka, że nie jest dziełem tej samej ręki, co reszta.

Westchnąłem, z politowaniem kiwając głową do własnych, cokolwiek niepoważnych myśli, i powoli ruszyłem przed siebie – niemal natychmiast wymazując z pamięci to, co widziały moje oczy – by kontynuować obchód. Zostało kilka sklepików, do których jeszcze nie zaglądałem, a kto wie, może nawet natrafię na jakiś nowy, do tej pory mi nie znany?

 

***

 

– Ach, młody pan Adalbert! Witam, witam! Co nowego?

– Niewiele – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, podając antykwariuszowi dłoń, a na mojej twarzy zagościł zmęczony uśmiech.

To był doprawdy długi dzień. Co więcej, całkowicie bezowocny. Oto przekroczyłem próg ostatniego ze znanych mi kilkunastu świetnie zaopatrzonych antykwariatów, a nie napotkałem ani jednego przedmiotu, najmniejszego drobiazgu, który przykułby moją uwagę. Nigdy jeszcze moje poszukiwania nie przyniosły tak marnych – właściwie żadnych – rezultatów. Cała nadzieja w panu Vieux i jego osobistej kopalni złota. Ten człowiek potrafił znaleźć dosłownie wszystko, czego tylko klient mógłby sobie zażyczyć. Dowcip polegał na tym, że nie przyjmował banalnych zleceń. Im większe wyzwanie się przed nim postawiło, z tym większym zapałem się go podejmował. Głównie dlatego zawsze zostawiałem sobie jego sklepik na koniec. Kolejnym powodem, nieco bardziej przyziemnym, był fakt, iż antykwariusz był niezwykle gadatliwy. Potrafił godzinami perorować na temat, który go aktualnie interesował – a zainteresowań miał wiele. To sprawiało, że na wizyty u niego potrzeba było znacznie więcej czasu niż w innych podobnych miejscach, zwłaszcza jeżeli kogoś znał i cenił.

– Co u pięknej panny Louer? Kiedy wreszcie zostanie panią Fidele? – zapytał ze śmiechem.

– Przypuszczam, że niebawem zaczniemy się nad tym zastanawiać – odparłem.

Szybko wyjaśniłem powód swojej wizyty. Naturalnie nie musiałem tego robić, pan Vieux doskonale znał te ze zwyczajów swoich stałych klientów, które dawały mu szansę na zarobek. Gdy tylko skończyłem mówić, pokiwał głową ze zrozumieniem i zaczął z niebywałą prędkością przemieszczać się po sklepie, co rusz zdejmując coś z gustownych mahoniowych regałów, innym razem wskazując mi jakieś doskonale utrzymane stare woluminy. W jego antykwariacie można było znaleźć istne cuda – a jednak wciąż brakowało czegoś, co byłoby warte uwagi. A trzeba przyznać, że sprzedawca, znając mój wybredny gust, nie zawracał sobie głowy prezentowaniem mi byle czego.

Po blisko trzech kwadransach uganiania się za jakimś nieuchwytnym cieniem stanął przede mną, z bezradną miną rozkładając ręce.

– Bardzo mi przykro, panie Fidele, chyba tym razem nie jestem w stanie panu pomóc – westchnął, a w jego oczach niemal zalśniły łzy rozpaczy. Był to bodaj pierwszy raz, gdy nie sprostał oczekiwaniom klienta.

– Cóż, zostało mi jeszcze trochę czasu…

– A więc proszę koniecznie wrócić do mnie za kilka dni, może będę miał coś, co pana zainteresuje. – Pan Vieux rozpromienił się na myśl, że jeszcze będzie miał szansę podjąć wyzwanie i jakoś się zrehabilitować.

Skinąłem głową z uśmiechem i opuściłem sklep, nim antykwariusz zdążył wciągnąć mnie w rozmowę. Byłem nie tylko zmęczony, ale i przygnębiony, chciałem więc czym prędzej znaleźć się w moim przytulnym mieszkanku, z dala od ludzi. By skrócić sobie drogę, ruszyłem krętymi uliczkami, które co prawda znałem, lecz rzadko odwiedzałem. W moim odczuciu okolica była nader ponura – zachwycające niegdyś fasady wspaniałych budynków straszyły obskurnym wyglądem, a ogrody i skwery były karygodnie zaniedbane. Doprawdy, nic przyjemnego dla oka.

Przystanąłem na moment, usiłując uprzytomnić sobie, gdzie jestem i w którą stronę powinienem się teraz udać. Zajrzałem w ponurą wąską uliczkę, natychmiast postanawiając, że tędy na pewno nie pójdę. Coś jednak przykuło moją uwagę. Wytężyłem więc wzrok, by upewnić się, że zmęczony umysł nie płata mi figli. Oto w miejscu, w którym najmniej bym się tego spodziewał, wciśnięty między obskurne lokale, do których nawet nie śmiałbym zajrzeć, przycupnął maleńki sklepik. „ANTYKWARIAT” – głosił dumnie szyld nad drzwiami. Natchnęło mnie to nową nadzieją. Było już jednak zbyt późno, poza tym nie miałem siły na kolejne rozczarowania, a w głębi duszy tego właśnie się spodziewałem. Postanowiłem, że wrócę tu następnego dnia i postarałem się zapamiętać lokalizację nieznanego mi sklepu z antykami. W dalszą drogę ruszyłem już z uśmiechem na twarzy.

 

***

 

Poranek zastał mnie w pełni rozbudzonego, choć nie mógłbym powiedzieć, że przytomnego. Przez całą noc, ilekroć zmorzył mnie sen, prześladowały mnie okropne koszmary, których za nic nie mogłem sobie przypomnieć po powrocie do rzeczywistości. W końcu uznałem, że nie ma sensu tego dłużej ciągnąć, tym bardziej, że do świtu pozostało niewiele czasu.

Spędziłem kilka godzin, trwając w zawieszeniu gdzieś pomiędzy jawą a krainą fantazji i pozwalając mojemu umysłowi swobodnie błądzić po nieznanych mi dotąd terenach. Gdy otrząsnąłem się wreszcie z tego dziwnego letargu, zmęczony bezsennością i długim oczekiwaniem, było już prawie południe. Opuściłem mieszkanie, nie mogąc się nadziwić, w jaki sposób uciekło mi tyle godzin.

Przez jakiś czas błądziłem po wąskich uliczkach, kończących się niespodziewanie zaśmieconymi zaułkami, usiłując odnaleźć napotkany wczoraj antykwariat. Choć z każdym krokiem moje wysiłki zdawały się coraz bardziej bezsensowne, nie mogłem się poddać. Naraz dostrzegłem przed sobą jakby znajomą postać, znikającą w mroku. Odniosłem wrażenie, że to w tamtym kierunku powinienem się udać, choć moja pamięć temu przeczyła.

Poszedłem za głosem przeczucia i oto stanąłem pod szyldem długo szukanego antykwariatu. Przyjrzałem się witrynie, przez którą niewiele można było dostrzec – nie była brudna, a jednak dziwnie nieprzejrzysta. Odczuwając lekki niepokój, niewątpliwie spowodowany znalezieniem się w zupełnie obcym miejscu, chwyciłem klamkę. Gdy przekraczałem próg, nad moją głową srebrzyście rozbrzmiał maleńki dzwoneczek. Dźwięk ten był zaskakująco nieprzyjemny. Powstrzymując odruch nakazujący mi się cofnąć, nieśmiało ruszyłem przed siebie.

Drzwi się za mną zamknęły, a we wnętrzu przesyconym zapachem starych ksiąg, kadzideł i jeszcze czegoś, czego nie potrafiłem zidentyfikować, zapadła głucha cisza. Rozglądałem się z podziwem po pomieszczeniu, które zdawało się być znacznie większe, niż na to wyglądało z zewnątrz, gdy za ladą poruszył się jakiś cień. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, kiedy w człowieku, który wyłonił się z mroku, rozpoznałem tego obserwującego mnie dzień wcześniej przed sklepem jubilerskim. Antykwariusz wyciągnął dłoń, więc niechętnie podszedłem i podałem mu swoją. Jego skóra była chłodna i lepka, ciało wydawało się dziwnie miękkie.

– Jaunet. – Przedstawił się cichym głosem, nieprzyjemnie kojarzącym się z ostatnim tchnieniem umierającego. Jego zimne oczy wpatrywały się we mnie nieruchomo. – Czym mogę służyć?

– Adalbert Fidele. Szukam czegoś… niezwykłego.

Wyjaśniłem dokładnie, o co mi chodzi, unikając jego strasznego spojrzenia. Powoli skinął głową, która sprawiała wrażenie dziwnie bezkształtnej. Wskazał oszczędnym gestem regały, na których piętrzyły się stosy najniezwyklejszych ksiąg. Natychmiast rzuciło mi się w oczy kilka bardzo rzadkich i poszukiwanych tytułów. Prawdę powiedziawszy, po wstępnych oględzinach nie zdziwiłoby mnie nawet, gdybym natknął się wśród nich na słynny „Necronomicon” szalonego Araba Abdula Alhazreda.

Jeden z woluminów zwrócił moją szczególną uwagę. Na grzbiecie nie było tytułu, za to zdobiły go maleńkie piktogramy, które wydały mi się dziwnie znajome, choć nigdy nie miałem okazji widzieć oryginału na własne oczy. Wyciągnąłem rękę, chcąc wziąć niewielką książkę, lecz przed moją twarzą natychmiast pojawił się groteskowy miękki palec, powstrzymując mnie w pół ruchu. Zrozumiawszy ze zdziwieniem, że w tym osobliwym sklepiku zapewne nie wolno dotykać niczego, za co się jeszcze nie zapłaciło, cofnąłem się o krok i poprosiłem o zdjęcie z półki, jak mi się wydawało, niezwykle rzadkiego tomiku słynnego poety. Nie pomyliłem się. Na świecie istniało zaledwie kilkanaście egzemplarzy, a jeden z nich właśnie leżał przede mną na ladzie. Był w doskonałym stanie. Obawiając się, że nie będzie mnie stać na takiego białego kruka, zapytałem o cenę. Przez następną wieczność – takie przynajmniej miałem wrażenie – wpatrywałem się z niedowierzaniem w sprzedawcę, który najwyraźniej zupełnie poważnie wymienił zaskakująco niewielką sumę. Czując, że szczęście wreszcie się do mnie uśmiechnęło, błyskawicznie podjąłem decyzję. Zakup wprawił mnie w tak doskonały nastrój, że wciągnąłem antykwariusza w rozmowę. Nie był przesadnie gadatliwy, za to wyrażał się z zastanowieniem i wielką precyzją.

– Muszę przyznać, że nie słyszałem o tym antykwariacie. Od dawna pan tu jest, Jaunet?

– Niedawno otwarłem. No właśnie – uniósł dłoń, jakby sobie o czymś przypomniał – nie zdążyłem jeszcze skatalogować wszystkich moich zbiorów. Obawiam się, że będzie pan musiał nieco poczekać na swój zakup. Jednakże – musiał dostrzec na mej twarzy pewną obawę, gdyż dodał z zastanowieniem – jeśli zechce pan zostawić mi swój adres, postaram się dostarczyć książkę jeszcze w tym tygodniu.

Musiałem przemyśleć tę propozycję. Prawdę powiedziawszy, posłaniec mógłby mnie nie zastać, gdyż miałem zaplanowany pilny służbowy wyjazd. Obawiając się, że nie zdążę wrócić po książkę przed urodzinami mojej Angeline, zacząłem gorączkowo zastanawiać się nad lepszym rozwiązaniem.

– Wie pan, Jaunet, to ma być prezent – zacząłem. W tym momencie wpadł mi do głowy doskonały pomysł. – Czy gdybym podał panu adres, mógłby pan dostarczyć go osobie, dla której jest przeznaczony, w najbliższy poniedziałek?

– Naturalnie, do tego czasu na pewno zdążę skończyć katalog. – Wyjął spod lady pióro, papier i kopertę, i podsunął mi je, wpatrując się we mnie tymi zimnymi oczami. – Czy zechce pan skreślić kilka słów? Można zapisać adres na kopercie, włożę ją do książki i zaręczam, że prezent dotrze do adresatki na czas.

Tak mnie zachwyciła ta propozycja, iż zupełnie nie zwróciłem uwagi na fakt, że choć nie zdradziłem ani słowem płci osoby, dla której zakupiłem ów prezent, Jaunet zdawał się ją znać. Szybko napisałem parę zdań, w krótkich słowach życząc Angeline wszystkiego, co najlepsze, zapewniając o moim oddaniu i obiecując, że odwiedzę ją, gdy tylko wrócę z wyjazdu. Starannie zaadresowałem kopertę i podałem ją antykwariuszowi razem z należnością. Skinął krótko głową i wyciągnął dłoń, którą uścisnąłem z niechęcią. Sklepik z marzeniami każdego miłośnika literatury opuściłem z zadowoleniem.

 

***

 

Mimo wszelkich starań nie udało mi się powrócić z podróży na czas. W dniu urodzin pani mojego serca byłem jeszcze tak daleko od domu, że oczywistym stał się dla mnie fakt, iż nie zdążę. Do własnego mieszkania dotarłem dopiero we wtorek późnym wieczorem. Nie była to odpowiednia pora na wizytę, postanowiłem więc, że udam się do Angeline nazajutrz.

Gdy tylko zamknąłem oczy, zapadłem w głęboki sen. Nie trwał on jednak długo. Ponownie, tak jak przez cały zeszły tydzień, zaczęły mnie dręczyć koszmary. Budziłem się co kilka minut, mokry i z bijącym mocno sercem, a potem przez kolejne kilkadziesiąt na próżno starałem się uspokoić. W końcu zasypiałem, by znów znaleźć się w tej krainie straszliwych fantazji, których rano nie pamiętałem.

Wstałem okropnie zmęczony i długo doprowadzałem się do porządku. Wreszcie wyszedłem z mieszkania, wciąż odczuwając pozostałości zrodzonego w nocy niepokoju. Choć niezmiernie radowała mnie perspektywa spotkania z panią mego rozkołatanego serca, świat tego dnia wydawał mi się dziwnie ponury i nieprzystępny. Miałem nadzieję, że długi spacer nieco ukoi moje nerwy, lecz szybko pozbyłem się tego złudzenia. Z prawdziwą ulgą stanąłem na progu domu Louerów.

Drzwi otworzyła mi zapłakana służąca. Nie zważając na to, kto to może zobaczyć, padła mi w ramiona i zaniosła się głośnym szlochem.

– Co się stało?! – wykrzyknąłem, pełen najgorszych przeczuć, wprowadzając ją z powrotem do środka.

– Panienka… Państwo… – Tylko tyle zdołała wydukać biedna służka.

Przerażony, rzuciłem się pędem w stronę pokojów Angeline. Nie dbając o konwenanse, szarpnąłem klamkę i wbiegłem do środka, nie zawracając sobie głowy zamykaniem drzwi za sobą, jak powinien to uczynić dżentelmen.

Pani mojego serca leżała w łóżku. Jej słodka twarzyczka była trupio blada, spierzchnięte wargi poruszały się lekko, nie wydając jednak żadnego dźwięku. Pierś z rzadka unosiła się w płytkim oddechu. Przysiadłem ostrożnie przy niej i ująłem jej zimną dłoń. Zaciśnięte palce rozwarły się, upuszczając na pościel niewielką broszkę. Wydała mi się dziwnie znajoma, nie miałem jednak ochoty się nad tym zastanawiać.

Na progu pokoju stanęli państwo Louer. Oboje byli równie bladzi jak ich córka, zdawało się, że ledwie stoją na nogach. Ojciec Angeline spojrzał na mnie pustym wzrokiem i wykrzywił twarz w niechętnym grymasie.

– To twoja wina – wymruczał ledwo słyszalnie, zbliżając się do mnie o kilka chwiejnych kroków.

– Co się stało? – Nie zrozumiałem, co miał na myśli. – Czy rozmawialiście z doktorem? Co powiedział?

– Gdybyś nie przysłał jej tej przeklętej książki, żyłaby nadal! – Pani Louer skinęła głową, przyznając mężowi rację.

Wzdrygnąłem się, patrząc na nich z niedowierzaniem. Co to ma znaczyć? Przecież sam widziałem, że Angeline oddycha. Owszem, musiała być bardzo chora, ale na pewno nie martwa. Spojrzałem na nią, gdy jej drobna dłoń gwałtownie zadrżała. Szeroko otwarte błękitne oczy były szkliste. Patrzyłem na nią długo, lecz nie dostrzegłem najmniejszego ruchu, ani jednego oddechu. Poczułem piekące łzy, gdy uświadomiłem sobie, że właśnie ją straciłem.

Wstałem i odsunąłem się o kilka kroków, gdy państwo Louer przypadli do łóżka martwej córki i padli na kolana, zanosząc się szlochem. Broszka, którą trzymałem w dłoni, zdawała się nieznacznie pulsować. Była zimna, a równocześnie parzyła moją skórę. Rozwarłem palce. Ozdoba spadła na stolik, przy którym stałem. Pochyliłem się lekko. Spostrzegłem mój list, napisany w antykwariacie Jauneta. Tuż obok leżała nieznana mi książka. Jakaś sztuka, uznałem, dostrzegając na otwartej stronie napis „AKT DRUGI”.

Zaintrygowany, przeczytałem kilka zdań o dość niepokojącym wydźwięku. Niewiele z tego rozumiejąc, zamknąłem książkę i spojrzałem na okładkę. Kolana się pode mną ugięły, gdy rozpoznałem tytuł. Był to niesławny „Król w żółci”, który nigdy nie powinien był powstać. Jak to możliwe, że się tu znalazł? Czyżby antykwariusz omyłkowo…

Nagle wszystko pojąłem. Nie było żadnej pomyłki. Jaunet wykorzystał moją naiwność. Przeczucie od początku podpowiadało mi, że komuś o tak straszliwym spojrzeniu nie należy ufać. Nie posłuchałem wewnętrznego głosu i Angeline za to zapłaciła. Jakże głupi byłem!

Spojrzałem jeszcze raz na broszę. Przypomniałem sobie, skąd znam ten kształt – widziałem go na wystawie jubilera w zeszłym tygodniu, gdy Jaunet mnie obserwował. W tej chwili domyśliłem się, że mógł to być jedynie Żółty Znak. Zadrżałem, tym razem z wściekłości.

Pochwyciłem książkę i broszę, które nie miały prawa znaleźć się w tym pokoju i odwróciłem się do państwa Louer. Chciałem im powiedzieć, że zostałem oszukany. Chciałem obiecać, że tego, kto sprowadził zgubę na ich córkę, dosięgnie sprawiedliwość. Chciałem przysiąc, że dorwę go osobiście, choćbym miał to przypłacić życiem. Tyle rzeczy chciałem im powiedzieć – i nie zdążyłem. Oboje byli martwi. Domyśliłem się, że wiedzeni niezdrową ciekawością musieli zajrzeć do sztuki, której nie powinni czytać ani oni, ani Angeline. Powstrzymując łzy, wybiegłem z domu.

 

***

 

Od wielu godzin błądziłem po wąskich uliczkach najbardziej zaniedbanej dzielnicy miasta. Byłem pewien, że to tutaj znajdował się antykwariat Jauneta, lecz nie mogłem go znaleźć. Co więcej, nie potrafiłem nawet odszukać zaułka, w którym był sklepik. Zupełnie jakby zapadły się pod ziemię.

Naraz dostrzegłem przed sobą jakby znajomą postać, znikającą w mroku. Odniosłem wrażenie, że to w tamtym kierunku powinienem się udać, choć moja pamięć temu przeczyła. Doznałem dziwnego uczucia, że oto historia się powtarza. Popędziłem przed siebie, w myślach wygrażając obmierzłemu antykwariuszowi. Nagle zatrzymałem się i rozejrzałem wokół, niczego nie rozumiejąc.

Patrzyłem na gołą ścianę.

Koniec

Komentarze

Ładne. Pastiszowe, w sensie – mocno naśladujące stylistykę inspiracji (Lovecraft, Chambers), czyta się jak wariację na znany temat, ale bardzo dobrze i płynnie. 

ninedin.home.blog

Kiedy opowiadanie powstało, byłam akurat na etapie pochłaniania Lovecrafta i Poego, przed samym jego napisaniem zaczytywałam się też w Chambersie – zarówno w oryginałach, jak i w tłumaczeniach – więc styl mocno mi “siadł”, czego zresztą nie omieszkałam wykorzystać smiley

Dzięki bardzo za miły komentarz!

Spodziewaj się niespodziewanego

NaNa, bardzo dobrze napisane, ale opowiadanie, które miało być horrorem, dla mnie nim nie było. No dobrze, pan znalazł w końcu książkę, a jego luba zmarła, i cóż w tym strasznego. Może się czepiam, może gdyby tekst miał rozwinięcie, ale rozczarowałem się tą gołą ścianą na końcu.

Ogólnie opowiadanie jest ok, klimat w nim też jest, ale grozy nie poczułem :)

 

Pozdrawiam

Hesket

bardzo dobrze napisane, czytało się szybko i z przyjemnością :) Styl trochę przypominał mi ten z książki “Okruchy dnia” (czyli jak dla mnie super). 

– Niedawno otwarłem. 

Zmieniłabym “otworzyłem”. Teoretycznie można “otwarłem”, ale jakoś mi to nieładnie wygląda :)

Hesket za dobre słowa dziękuję :) Co do grozy-niegrozy, może więcej jej było w mojej głowie, jak próbowałam nadążyć z zapisywaniem tego, co się w niej działo. Albo… albo nie wiem. W zasadzie wszystko zależy od subiektywnego odczucia.

 

hamburgerek_aga Tobie również dziękuję :) Widzisz, Jaunet z założenia cały miał być nieładny. Niby wszystko, co robił i mówił, było starannie zaplanowane… Ale i on mógł się potknąć.

 

Niezmiernie mi miło, że wpadliście!

Spodziewaj się niespodziewanego

Warsztat dobry, zadania ładne, wyważone. Czyta się tę delikatną stylizację płynnie. Słownictwo bogate, klimacik epoki czuć wyraźnie. Mam jednak zastrzeżenia do struktury tekstu, jego kompozycji/konstrukcji.

Na przykład, po co pojawia się porzucony i zapomniany, a bardzo rozbudowany wątek pana Vieux? Dlaczego skupiasz naszą uwagę na broszce, która ostatecznie pojawia się w innym miejscu i czasie, ale nie ma żadnego znaczenia i wpływu na wydarzenia? Po co po opisujesz dokładnie wyroby jubilerskie, nieistotne dla akcji? Po co powtarzasz kilka razy i na różne sposoby, że bohater nie jest majętny? Dlaczego nagle i bez zapowiedzi wyskakuje jakaś Żółta księga, jakieś Żółte symbole, jakiś drugi akt? To są elementy ważne, ale zupełnie oderwane od wcześniejszej narracji. Po co opisujesz dziwaczny wygląd antykwariusza? To przecież także okazuje się bez znaczenia. Nie bardzo rozumiem również, po co antykwariusz miałby katalogować sprzedany przedmiot i chociaż jest to potrzebne w fabule, nie wiem, jak bohater mógł się na to nabrać.

Takich nieścisłości i (moim zdaniem) poważnych błędów w prowadzeniu historii jest jeszcze kilka.

I na koniec jedna uwaga. Bohater/narrator non stop coś spostrzega, widzi, ogląda, patrzy itd. mnóstwo jest określeń dotyczących zmysłu wzroku, patrzenia, oczu, widzenia, zaglądania, obserwowania itp. podczas pisania warto pamiętać, że mamy też inne zmysły.

Klika dam. O! nawet dwa dałem…

Po przeczytaniu spalić monitor.

Bardzo dziękuję za miłe słowa! I za klika, nawet podwójnie :)

Wątek pana Vieux sam mi wskoczył jakoś tak naturalnie i wydaje mi się, że dobrze obrazuje długie trudne, a na dodatek nieudane poszukiwania bohatera. No i ostatecznie wprowadza “do akcji” nieznany wcześniej bohaterowi antykwariat.

“Król w Żółci”, akt drugi tegoż dramatu, Żółty Znak i charakterystyczny wygląd Jauneta nawiązują do opowiadań z “Królem w Żółci” w roli głównej i z tego powodu są dość istotne, choć nie do końca zrozumiałe, zwłaszcza jeśli się tych opowiadań nie czytało (choć przyznam, że sama, czytając, czułam się nieco zagubiona). Korzystając z okazji, serdecznie polecam prozę Chambersa, którym inspirował się sam Lovecraft.

Co do katalogu – Jaunet był dziwny, więc może i metody prowadzenia biznesu miał jakieś swoje. A bohater był tak wniebowzięty, że nie zastanowił się nawet, skąd antykwariusz wie, dla kogo jest przeznaczona książka – więc dlaczego miałby się zastanawiać nad jakimś katalogiem?

Cóż, jakoś musiały mi umknąć te wszystkie dostrzegania, widzenia itd… Mea culpa.

 

Jeszcze raz dzięki za poświęcenie czasu i uwagi!

Spodziewaj się niespodziewanego

Właściwie to zgadzam się z Marasem, trochę za dużo zbędnych wwątków, prowadzących czytelnika na manowce i odrywających uwagę od głównych wydarzeń. Na dodatek jeśli ktoś nie czytał Króla żółci, a ja nie czytała, to czuje się lekko zagubiony w końcówce.

Pozy tym jednak fajny pomysł, bardzo ładnie napisany. Jako debiut to bardo udane opko :)

Dorzucę kliczka :)

 

Edytka: O, mnie się też wyszedł czarodziejski podwójny kliczek :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Witaj w klubie, Irko. Z czasem nauczysz się panować nad nowymi mocami ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

:D

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz, dzięki za poświęcony czas, za dobre słowo i za magicznego klika :)

Nawiasem, prawdę mówiąc wg mnie nawet po przeczytaniu opowiadań z “Królem w Żółci” niewiele więcej wiadomo, o co w ogóle chodzi z tym drugim aktem, umieraniem itd. Chyba taki jego urok :)

Spodziewaj się niespodziewanego

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję :)

Spodziewaj się niespodziewanego

Dobrze się czytało, ale zakończenie okazało się rozczarowujące.

Od początku domyślałam się, że osobnik, którego odbicie bohater dostrzegł w szybie sklepu jubilera, jest mocno podejrzany, a ich późniejsze spotkanie nie skończy się niczym dobrym, ale żałuję, że do końca pozostał zagadką, że nie było mi dane dowiedzieć się, co nim powodowało i dlaczego zamienił książki. Nie umiem też domyślić się, w jaki sposób przysłana książka przyczyniła się do śmierci Angeline i jej rodziców, ani jaka w całym zajściu była rola broszy…

 

Naraz moje spoj­rze­nie spo­czę­ło na nie­wiel­kiej bro­szy… ―> Brosza nie może być niewielka, albowiem jest duża z definicji.

 

– Bar­dzo mi przy­kro, panie Fi­de­le, chyba tym razem nie je­stem w sta­nie panu pomóc.Wes­tchnął, a w jego oczach nie­mal za­lśni­ły łzy roz­pa­czy. ―> – Bar­dzo mi przy­kro, panie Fi­de­le, chyba tym razem nie je­stem w sta­nie panu pomóc – wes­tchnął, a w jego oczach nie­mal za­lśni­ły łzy roz­pa­czy.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

chwy­ci­łem za klam­kę. ―> …chwy­ci­łem klam­kę.

 

Nie dba­jąc o kon­we­nan­se, szarp­ną­łem za klam­kę… ―> Nie dba­jąc o kon­we­nan­se, szarp­ną­łem  klam­kę

 

Wzdry­gną­łem się, wpa­tru­jąc się w nich z nie­do­wie­rza­niem. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Wzdry­gną­łem się, patrząc na nich z nie­do­wie­rza­niem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, cieszę się niezmiernie, że dobrze Ci się czytało :) I jak zwykle dziękuję za cenne uwagi!

Co do dialogów, podlinkowany poradnik przeczytałam i przeanalizowałam bardzo szczegółowo już jakiś czas temu. W tym konkretnym wypadku, który Ci zazgrzytał, chodziło mi o troszkę inny wydźwięk… Ale po zastanowieniu stwierdziłam, że jednak rzeczywiście lepiej jest tak, jak Ty to widzisz.

Resztę również poprawiłam – i ponownie cieszę się, że nie jest tego tak dużo, jak w pierwszych moich tekstach, które wzięłaś w obroty :)

Jeśli chodzi o niewyjaśniające niczego zakończenie, o niewiadomą rolę postaci antykwariusza, Króla w Żółci i Żółtego Znaku, ponownie odsyłam do “Króla w Żółci” Chambersa – z zastrzeżeniem, że lektura tych opowiadań zasadniczo za wiele nie rozjaśni. W nich także zarówno dramat Król w Żółci (ściśle rzecz biorąc, bluźnierczy akt drugi, którego przeczytanie z niewiadomego powodu prowadzi do samych nieszczęść) i tajemniczy Żółty Znak, jak i przewijająca się w niektórych nieco bezkształtna postać, przywodząca na myśl trupa, odgrywają znaczącą rolę, którą jednak trudno zrozumieć. Właściwie nic nie jest wyjaśnione w tym zakresie – a jako że mocno inspirowałam się tymi opowiadaniami podczas pisania powyższego tekstu, nie chciałam zagłębiać się w to i interpretować na swój sposób, ale właśnie pozostawić te niejasności w dalszym ciągu. Może nie jest to najładniejsze postępowanie wobec czytelnika, ale akurat tu mi ono odpowiadało – a może to podświadoma zemsta za to, że z opowiadań Chambersa sama niewiele wiem, choć przeczytałam je kilkukrotnie :)

Dzięki za komentarz!

Spodziewaj się niespodziewanego

Nano, bardzo dziękuję za wyjaśnienie powodów wybrania takiego zakończenia opowiadania i za zasugerowanie lektur, które były Twoją inspiracją. Może kiedyś przeczytam.

Miło mi też, że uwagi okazały się przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Polecam się :) I polecam teksty Chambersa, o ile gustujesz w takich klimatach (bo moim zdaniem jest to bardzo solidna, ale niespecjalnie lekka lektura). Jak już gdzieś w komentarzach powyżej wspomniałam, ponoć jego dziełami inspirował się sam Lovecraft, więc chyba więcej nic dodawać nie trzeba ;)

Spodziewaj się niespodziewanego

No cóż… jak by to powiedzieć… Lovecrafata, niestety, nie udało mi się polubić, więc obawiam się, że i pan Chambers chyba nie zostanie moim idolem. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Doskonale to rozumiem. Doceniam dorobek obu panów, ale zdecydowanie nie należą oni do moich najulubieńszych autorów ;)

Spodziewaj się niespodziewanego

Mogę się zgodzić z Marasem – sporo niepotrzebnych wątków, powielanie informacji… Ale tekst dopracowany, może się podobać.

Nie czytałam Chambersa, więc z samego tekstu nie wiedziałam, o co chodzi z tą złą książką.

Babska logika rządzi!

Bo "Król w Żółci" to już ma do siebie (przynajmniej w moim odczuciu), że nie wiadomo, o co z nim chodzi :) Dzięki za poświęcenie czasu i zostawienie komentarza!

Spodziewaj się niespodziewanego

Gdybym wcześniej nie czytał Obłędotwórczego tuktania, Matki i Zmierchu rodu Montalpich, to pewnie bym powiedział, że dobry warsztat, trochę pochwalił, trochę ponarzekał i poszedł.

No ale czytałem.

No wiec tak, warsztat jest dobry, można sobie wyobrazić sceny, ale opowieść jest trochę zbyt mało wciągająca. Owszem, bardzo dobrze sprawdza się jako wariancja na temat stylu książek grozy sprzed stu lat, ale opowiadanie samo w sobie ot, jest. Z drugiej strony jeśli to był debiut-debiut “tak w ogóle”, no to nieźle rokował – i rokowanie to było słuszne. Co zresztą widać po opowiadaniach, które wymieniłem wyżej. zwyczajnie w “Matce” była większa obrazowość, w “Zmierzchu rodu” była większa groza, a w “Obłedotwórczym tuktaniu” można było bardziej wniknąć w postrzeganie głównego bohatera ;-)

Ale co się rzuca w oczy… Znów “zamkniętość” przestrzeni. Niby bohater wędruje uliczkami, niby podróżuje, niby na koniec przyjeżdża do większego domu, a i tak wyobrażenie wszystkiego dominują przestrzenie dwóch ciasnych antykwariatów, w tym jednego dodatkowo niby z kadzidłami, a nasuwającego skojarzenia z dusznością. I to tez jest ciekawe, bo przecież nie poświęcasz im nieproporcjonalnie dużo czasu, a jednak obraz został zbudowany wyraźnie. Mocno.

Dobra, doradź, po który tekst powinienem sięgnąć w następnej kolejności, coś mocniejszego od Antykwariusza ;-)

 

Ave, wilku, szalenie miło Cię widzieć :) Z góry przepraszam za chaos i brak akapitów, ale pisanie komentarzy z telefonu jest uciążliwe… No wientz tak: właściwie na polu "wariacji stylu sprzed stu lat" i grozy w takim konkretnie wydaniu to rzeczywiście był debiut-debiut (i pierwsze moje opowiadanie, które ukazało się w Histerii, a do tej pory było ich już kilka). "Zmierzch…" był zdaje się napisany właściwie bezpośrednio po "Antykwariuszu", stąd kolejne odniesienie do tego stylu, ale nieco bardziej udane. "Matka" byla jeszcze gdzieś później i tu już w sumie obracałam się w trochę innych "kręgach"… Natomiast "Obłędotwórcze…" to był tylko (i aż) ogrom pracy, co raczej rzadko mi się zdarza przy pisaniu. Czyli warto, jak widać :) Cóż, rozmawialiśmy już o tej klaustrofobiczności, to chyba już taki mój znak rozpoznawczy, hmm… Jak Ci mam doradzić, jak te co lepsze już przeczytałeś! Czegoś mocniejszego od "Antykwariusza" to tu u mnie póki co nie uświadczysz :/ Zostały w sumie takie luźne ochłapki… Ale chyba możesz wziąć ten najświeższy, z Z(a)mian, jest tak dziwny, niespójny i niedopracowany, że to aż wzruszające xD A na serio to przykro, że opko konkursie takie osamotnione stoi xD Dzięki za komentarz!

Spodziewaj się niespodziewanego

A na serio to przykro, że opko konkursie takie osamotnione stoi xD

Ach, że materializm, mówisz? XD

 

Ach, że właściwie to nie wiem, co mówię :P

Spodziewaj się niespodziewanego

Nowa Fantastyka