- Opowiadanie: drakaina - Skarb

Skarb

Słowniczek w pierwszym komentarzu.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Skarb

– Katagorri.

Czuję, jak pocieszny pyszczek wysuwa się z kieszeni, gdzie do przed chwilą spała. Czarne oczka mrugają.

– Szukaj, Katagorri.

Skacze. Ruda kita hamuje spadanie, więc zwierzątko ląduje zgrabnie na czterech łapkach i pędzi w głąb lasu.

Nie widzę tego. Wiem. Pamiętam. Rudy pyszczek, paciorkowate ślepka, puchaty ogon i zwinność nieporównana z żadnym innym zwierzęciem. Słucham, jak myszkuje po lesie, coraz dalej ode mnie.

Przysiadam na zwalonym pniu, który leży w tym miejscu od niepamiętnych czasów. Katagorri wróci, jak zawsze. Wróci wiele razy, przynosząc kolejne lehor: suche owoce, orzechy. Kilka z nich zje, resztę zakopie u moich stóp. A raczej będzie próbowała, ponieważ zabiorę je. Ona i tak zapomni, że przyniosła tam swoje skarby.

 

***

 

Jestem ostatnim człowiekiem. W wiosce na pewno. W okolicy – na pewno. W górach – kto wie. Może gdzieś są inni. Jeśli nie w górach, to daleko w dolinie, w miastach. Nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem. Nie jestem stary, ale jestem słaby i ślepy. Pozostały mi tylko dobrze znane miejsca, nie odchodzę daleko od szałasu, w którym mieszkam od – nie wiem jak dawna. Od kiedy odeszła. Od kiedy ja odszedłem.

Pyszczek Katagorri ociera się o moją nogę. Drobne pazurki czepiają się resztek ubrania.

Maitea. – Gładzę miękkie futerko, czuję, jak pod palcami pulsuje krew.

Tak mówiłem do kobiety, którą kochałem.

 

***

 

Nie dałem rady wszystkich pochować. Zaraz po katastrofie jeszcze widziałem, potem słońce wypaliło resztki wzroku, których nie odebrała choroba.

Umierali szybko. Ta, którą nazywałem ukochaną, odeszła wcześnie, ma więc grób na hali, za wioską. Nie byłem tam od dnia, kiedy ją pogrzebałem. Minęło dużo czasu, nie wiem, ile dokładnie, dawno przestałem liczyć dni, tygodnie, miesiące. Wciąż jednak czuję niedający się niczym zmyć odór rozkładu, wciąż słyszę jęki umierających, którym nie mogłem pomóc. Napis na deszczułce na pewno zmył deszcz, drewno zgniło; po kobiecie, którą kochałem, nie został żaden ślad. Zapomniałem jej imię tak jak zapomniałem swoje. Wiem tylko, że była maitea, ukochana.

Nie rozumiem, dlaczego przeżyłem. Może dlatego, że kiedy to się zaczęło, byłem w piwniczce, przerzucając zapasy na zimę. Choroba przyszła nagle, niczym burza. Zabrała wszystkich oprócz mnie. Widziałem, jak umierali, wciąż to widzę.

Katagorri biegnie znowu do lasu. Przed chwilą kręciła się u moich stóp, sięgam więc w dół, by wymacać rozgrzebaną ziemię, i wyciągam orzech. Potem to się powtarza: raz, drugi, trzeci. W końcu mam zapas orzechów, do których dozbieram jagód i grzybów; węch mam lepszy niż kiedykolwiek w życiu. Słuch też: gdybym był szybszy, żaden gryzoń by się przede mną nie ukrył. Jestem jednak coraz słabszy i powolniejszy. Niedługo dołączę do tych, którzy odeszli.

 

***

 

Pojawiła się kilka dni, tygodni, a może miesięcy po tym jak pochowałem ukochaną i odszedłem z wioski, pozostawiając za sobą jęki, krzyki, smród choroby i śmierci. Ruch wyrwał mnie z otępienia. Zakopała orzech koło szałasu, mojego nowego domu. Potem drugi, trzeci, czwarty. Podobnie jak ludzie robiła zapasy na zimę. Znałem te rudzielce od dawna: nigdy nie pamiętają, gdzie są ich skarby, ta jednak z uporem przychodziła pod mój szałas, znosząc tam orzechy, które podkradałem. Wkrótce wspinała mi się na rękę. Jak teraz.

Maitea – mówię, a ona drapie mnie delikatnie w dłoń.

Podaję jej jeden z orzechów, ale nie bierze go, tylko wbiega mi wyżej na ramię, gdzie układa się do snu.

 

***

 

We śnie widzę. Naszą wioskę, nasze góry, nasze stada, szkołę, w której uczyłem dzieci z całej okolicy liter i liczb. I dawnych opowieści. Widzę dziewczynę z dzbankiem mleka, pajdą chleba i koszykiem pełnym jagód, czekającą na mnie na podwórku przed niedużym kamiennym budynkiem, wśród uczniów biegnących do domu. Zawsze przychodziła po lekcji. Maitea, ukochana.

Myślałem o zamieszkaniu w tamtym miejscu, na obrzeżu wioski, z dala od śmierci i jej żniwa. Wciąż jednak widziałem jej postać, rozwiewającą się we mgle, znikającą sprzed gasnącego wzroku, ale obecną niczym powidok, kiedy zbyt długo patrzysz w słońce. Tego obrazu nic nie zdołało wypalić ze snów, w których przychodzi jak żywa. Zawsze błagam, by zabrała mnie ze sobą, a ona w odpowiedzi kładzie tylko palec na ustach, jakby mówiła „miej cierpliwość”.

 

***

 

Budzi mnie drapanie pazurków. Katagorri. Przez mgnienie oka miga mi jej obraz: zwierzątko trzyma łapkę przy pyszczku, jakby powtarzało słowa mojej ukochanej. Potem znów zapada ciemność pełna dźwięków i zapachów. Nocą padał deszcz, więc tuż za szałasem lada moment będą grzyby. Maliny przejrzewają, napełniając powietrze słodkim aromatem.

Siadam na wielkim głazie nieco poniżej szałasu. Katagorri skacze wokół mnie, jakby chciała się bawić. Przypominam sobie uczniów, gry na szkolnym podwórku. Woń leśnych malin miesza się ze wspomnieniem zapachu suchej czosnkowej kiełbasy, czekającej na mnie w domu.

Dziś Katagorri jest niespokojna. A przecież to nie pierwsza zima, którą razem spędzimy. Chwyta mnie ostrymi ząbkami za palec, drapie w ubranie.

– Szukaj, Katagorri – mówię, jak zawsze.

Zawsze rozumiała polecenie. Teraz wyczuwam w niej niecierpliwość, irytację. „Chodź ze mną” – zdaje się mówić całym zachowaniem. Wyciągam rękę, by ją pogłaskać. Przez chwilę pomrukuje, jak zawsze, a potem zeskakuje mi z kolan i biegnie w las. Słyszę, że przystaje i wydaje z siebie przenikliwy pisk. Chce, żebym tam poszedł, czuję to. Dlaczego?

Może znalazła albo wyczuła innych ludzi, myślę. Nadzieja wkrada się w serce, więc wstaję i ostrożnie ruszam za odgłosem szurania po suchych liściach. Katagorri kręci się wokół mnie. „Pospiesz się”. Odbiega głębiej w las.

Nie potrafię podążyć za nią, nie tak szybko. Potykam się o korzenie, gałęzie uderzają mnie w twarz, nogi grzęzną w błotnistych kałużach.

– Czego chcesz, Katagorri? – wołam, dysząc ciężko ze zmęczenia.

Nikt nie odpowiada, nadzieja na to, że ktoś tam jest, gaśnie. Słyszę tylko szuranie biegnącego przede mną małego zwierzątka, szelest liści, kapanie wody. Biegniemy coraz głębiej w las, tracę siły, padam na kolana.

Czuję na twarzy dotyk dłoni.

Maitea?

To tylko mokra łapka Katagorri. Znów w mgnieniu oka ją widzę, jak pogania mnie gestem. „Chodź, chodź, to już niedaleko”. Pełznę wśród krzaków, ich kolce ranią twarz. „Umrę” – myślę i jest to zaskakująco kojąca świadomość.

Nagle czuję wszystkie zapachy mocniej, bliskość ziemi odurza mnie. Gdzieś przemyka mysz, słyszę krople spływające po pniach drzew. Wystarczy, żebym otworzył oczy, a zobaczę.

Zatrzymuję się tam, gdzie moja przewodniczka.

– Katagorri?

Słyszę, jak kopie w ziemi, jakby to tu zagrzebała najcenniejszy orzech. Z oddali dobiega mnie szum wodospadu. Wzdrygam się, bo wiem, co to za miejsce.

– Dlaczego mnie tu przyprowadziłaś? – prawie krzyczę.

Katagorri skacze mi na ramię i szepce do ucha:

Otwórz oczy.

Znam ten głos.

Zaciskam powieki i widzę ją, jakby to było wczoraj. To tu wyznaliśmy sobie miłość, tu przychodziliśmy kąpać się w zimnej wodzie spływającej ze szczytów gór. Tu wrzuciliśmy w błękitny wir pieniążek, przywołując opiekuńcze laminak. Wzywałem je potem, wyjąc nad jej martwym ciałem. Błagałem o pomoc, o litość, o cud.

Cuda nie istnieją.

Katagorri trzyma coś w pyszczku, trąca mnie czymś chłodnym w pokrwawioną dłoń.

– Nie.

Palce same zaciskają się na małym okrągłym kawałku metalu.

 

***

 

Nie zapomniałam, gdzie jest nasz skarb – szepce moja ukochana. Chodź za mną, Azeri.

To nie jest moje imię. Nie pamiętam, jak miałem na imię. Ale ona też nie ma na imię Katagorri, więc równie dobrze mogę tak się nazywać.

Przez zaciśnięte powieki widzę małe rude zwierzątko biegnące w stronę szumiącego wodospadu. Wiem dobrze, że jesteśmy nad nim. Podnoszę się na nogi, przeciskam przez kolczaste krzewy, czując jak ten ostatni wysiłek wysysa ze mnie resztę sił. Szum wodospadu zamienia się w huk. Otwieram niewidzące oczy i robię krok ku mokrej skale. Woda obejmuje mnie jak niegdyś ona.

 

***

 

Krople rozpryskują się na wszystkie strony. Otrzepuję się jeszcze raz. Przeżyłem upadek, choć wolałbym nie żyć.

Nareszcie jesteś.

Widzę ją, przykucnęła na kamieniu z orzeszkiem w łapkach. Wokół niej unosi się widmowa postać kobiety, tej samej, która przynosiła mi owoce i mleko do szkoły. Maitea.

Maitearen – odpowiada w moich myślach. Teraz pobiegniesz ze mną i nigdy się nie rozstaniemy.

Patrzę na swoje odbicie. Widzę trójkątny pysk, smukłe ciało. Wyskakuję na brzeg na czterech łapach, otrzepuję z wody rudą kitę.

Azeri – myślę do niej, wskazując na swój nowy kształt. – Skąd wiedziałaś?

Dlaczego tak długo się nie domyśliłeś? – odpowiada pytaniem mała ruda Katagorri. Słyszę wyrzut, ale w jej paciorkowatych ślepkach błyszczy radość.

Może musiałem dojść do kresu sił, myślę.

Jak? – pytam, wskazując na nią, na mnie.

Katagorri rzuca orzeszek w wir u stóp wodospadu.

Przez mgnienie oka widzę tam postać kobiety o miedzianej skórze i ptasich stopach. Lamina nie odmówiła pomocy.

Cuda istnieją – potwierdza moja ukochana.

Koniec

Komentarze

Mikro słowniczek baskijski:

Azeri – lis

Katagorri – jedno z określeń wiewiórki

Lamina (l.mn. laminak) – opiekuńcze duchy natury

Lehor – suchy owoc, orzech

Maitearen, maitea – ukochany, ukochana

http://altronapoleone.home.blog

Jakie ładne, i smutne, i wzruszające. Podobało mi się, świetnie się czytało. Obce słowa w zasadzie nie potrzebują tłumaczenia, ładnie się wyjaśniają same, w tekście. Klik. 

ninedin.home.blog

Pomysł na przekazywanie myśli zwierzętom nienowy, pojawił się już również w tym konkursie. Motyw powrotu pod postacią zwierzęcia też wielokrotnie wykorzystywany, ale dobrze się czytało.

ANDO, dzięki za opinię, ale tu nie ma motywu “przekazywania myśli zwierzętom” :O Wskaż mi, proszę, miejsce, które coś takiego sugeruje, bo może coś, co mi się wydaje oczywiste, nie jest takie dla każdego odbiorcy…

http://altronapoleone.home.blog

Och, jakie to było smaczne!

Podoba mi się ta nieoczywista oniryczność opowieści, to, że można odczytać ją na kilku różnych poziomach. I zgadzam się z Ninedin – słowniczek nie jest niezbędny, słowa bronią się same, ich znaczenie pięknie wynika z tekstu.

say what you mean, but don't say it mean

Przy odpowiednim uogólnieniu prawie każdy pomysł jest nienowy, ale to nie oznacza, że jest komuś podebrany czy kiepski. Czytało się dobrze, fajna narracja, fakt, że pod koniec nie sposób było się nie zorientować, kim jest wiewiórka. 

Jedyne co mi zgrzytało to to, że mężczyzna nie pamięta, czy wiewiórka zjawiła się kilka dni czy miesięcy po katastrofie – rozumiem zmęczenie umysłu, ale aż tak? :) 

Chciałbym tez dodać, że bardzo podoba mi się liczba znaków. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

@ANDO: hmm, mam wrażenie, że idea jakiegoś rodzaju kontaktu myślowego tu (jednak konkretna wiewiórka, zachowująca się jak świetnie wytresowany, doskonale rozumiejący jednego konkretnego pana pies) i w “Jesteś jednym z nas”, gdzie też się pojawia (koncept użycia ponadzmysłowej komunikacji służącej kontroli zwierząt mających być wykorzystanymi w zamachu) jest tak różny, a i same opowiadania tak niepodobne (gatunkowo, emocjonalnie, koncepcyjnie), że ciężko je porównać…  

ninedin.home.blog

O, ładne, ciepłe, wzruszające :) I na dodatek dobrze napisane. Podobało mi się :)

Ode mnie też kliczek :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Wielki plus za wykorzystanie baskijskiego. Pięknie też napisana historia – wzruszająca i subtelna. Tekst też jest dowodem, że nie trzeba pędzić za oryginalnością, ale umiejętnością napisania w sposób szczególny i poruszający. Wtedy najbanalniejszy temat będzie od nowa fascynujący. 

Otwieram niewidzące oczy i robię krok ku mokrej ska.

Ładne :)

Przynoszę radość :)

Wspaniale się to czyta, a na koniec oczy mi zwilgotniały.

Piękne, smutne, wzruszające…

Na początek pomarudzę.

Na koniec nie wiem czy Katagorri to jego maitea.

I czy bohater umarł i doznał reinkarnacji?

I jakże to? Lis z wiewiórką?

 

No koniec trochę pochwalę: za klimat, za uczucia, za opowieść o wiosce i przeżytej tragedii. Jak również za historię przyjaźni człowieka z wiewiórką. Pięknie opowiedziane. Doceniam.

 

 

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Fizyku… Dziękuję za miłe słowa :)

 

czy Katagorri to jego maitea

To dobre pytanie. Kiedy anonim pisał/a ten tekścik, zakładał/a, że tak. Teraz dochodzi do wniosku, że to nie ma znaczenia – ważne, że bohater odnalazł znów sens życia/nieżycia.

 

czy bohater umarł i doznał reinkarnacji?

Można to tak nazwać – choć czy on umarł? Chyba tak, bo zakładam, że słaby człowiek lotu przez górski wodospad raczej nie przeżyje, a boginki dały obojgu (zakładając, że Katagorri = ukochana) drugie życie.

 

I jakże to? Lis z wiewiórką?

A czy prawdziwej miłości cokolwiek jest w stanie przeszkodzić?

http://altronapoleone.home.blog

I ja mam wrażenie, że w tej opowieści nie jest ważne, kim dla bohatera była wiewiórka. Ważne, że była i że razem było im dobrze. A ponieważ rzecz została opowiedziana bardzo ładnie, zajęła miejsce na bibliotecznej półce. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Anonim dziękuje za umieszczenie na bibliotecznej półce i z wielką radością dziwi się jednakowoż, że nie ma uwag technicznych :O

http://altronapoleone.home.blog

Bardzo proszę, Anonimie. ;)

A w sprawie Twojego zdziwienia uprzejmie informuję, że się wahałam – albo robić łapanki i nie przeczytać wszystkich Wiewiórek, albo odstąpić od wskazywania usterek i poświęcić się lekturze – no i wybrałam to drugie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Słuszna decyzja!

Nieśmiało zakładam jednak, że koszmarnych baboli nie było, bo pewnie byś się nie powstrzymała :p

http://altronapoleone.home.blog

Gdybym dostrzegła coś koszmarnego, nie odesłałbym opowiadania do Biblioteki. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo poruszający tekst. Naprawdę piękna historia umieszczona w nietypowej scenerii. Postać głównego bohatera wiarygodna, dlatego wzrusza, a koniec przynosi czytelnikowi ukojenie. Wspaniale się to czytało!

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Anonim się rumieni :)

http://altronapoleone.home.blog

A mi te wstawki po baskijsku przeszkadzały :(

 

Nie zmienia to faktu, że ładnie napisane do tego wzruszające na koniec. Bardzo fajnie Anonimie zagrałeś tą przyjaźnią wiewiórki/ukochanej z człowiekiem. yes

Dzięki, grzelulukasie :)

Z ciekawości: gdyby anonim nie ujawnił/a, że to baskijski, tylko udawał/a, że to jakiś fantasyjęzyk, zaakceptowałbyś wstawki łatwiej?

A wybór był dość prosty: anonim nie chciał/a fantasylandu, nie chciał/a też, żeby bohaterowie mówili do siebie per Wiewióreczko i Liseczku ;) w żadnym powszechnie zrozumiałym języku. Jest też dodatkowy powód, ale bardziej osobisty.

http://altronapoleone.home.blog

Problem nie tkwi oczywiście w samym baskijskim, mogłyby tam być słowa w pierwotnym języku elfickim, węgierskim albo jakimkolwiek innym, którego nie rozumiem, efekt byłby ten sam. Oczywiście, mogę rolować do słowniczka albo sprawdzić w Google, ale to mnie wybija z czytania.

Niemniej, rozumiem, oczywiście takie rozwiązanie, jakże różnie brzmią te zdania:

 

Azeri – myślę do niej, wskazując na swój nowy kształt. – Skąd wiedziałaś?

Lis/ie– myślę do niej, wskazując na swój nowy kształt. – Skąd wiedziałaś?

 

Powód osobisty zmienia trochę kontekst, bo w końcu te wstawki nie pełniły wyłącznie roli “uromantycznienia” tekstu i miały jakieś głębsze przesłanie. Teraz nie pozostaje nic innego jak w pełni je zaakceptować :)

Jak już wspominali poprzedni komentujący – przede wszystkim ślicznie napisane, a poza tym naładowane emocjami, w pozytywnym tego słowa znaczeniu i takie przyjemnie oniryczna. Bohater też na plus. Wyjątkowo satysfakcjonująca lektura.

Bardzo ładne!

Bardzo pięknie oddane uczucia!

Mały klejnocik!

Piękne po prostu!

 

Czepiłbym się tylko: “liter i liczb”. Skoro lter, to cyfr. Liczby można zestawić ze słowami. Ale to takie czepialstwo na siłę ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

O, jak ładnie opowiedziane! :) Jest klimat, opowieść. Lis i wiewiórka, piękna przypowieść.

Bardzo misię. :)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Bardzo wam dziękuję, mili komentatorzy :)

http://altronapoleone.home.blog

Ładna, smutna opowieść. Choć nie do końca potrafiłam zanurzyć się w emocjach, to jak najbardziej doceniam tekst. Podoba mi się, że ich imiona mają podwójne znaczenia.

Piękna historia :)

Wzruszająca, apokaliptyczna opowieść. Subtelny język, intrygujący dobór tła – mitologia baskijska to już naprawdę praktycznie nieeksploatowane pole. Piękna relacja pomiędzy bohaterem a wiewiórką, trochę przywiodła mi na myśl “Ostatni kurs” Katii, oczywiście w pozytywnym kontekście.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Piękna relacja pomiędzy bohaterem a wiewiórką, trochę przywiodła mi na myśl “Ostatni kurs” Katii, oczywiście w pozytywnym kontekście.

Anonim odbiera to jako komplement, ale przyznaje, że to skojarzenie mu nie przyszło do głowy, a podobieństwo co najwyżej przez dyfuzję ;)

http://altronapoleone.home.blog

Hmmm. Bardzo uczuciowe postapo.

Dobrze napisane.

Babska logika rządzi!

Przyjemne, bardzo emocjonalne. Miła lektura.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Bardzo sympatyczne, nastrojowe opowiadanko. Czyta się. I ładnie wyszło z tym baskijskim.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

A to niespodzianka! Opowiadanie zupełnie inne od Twoich poprzednich tekstów, w życiu nie domyśliłabym się autorstwa.

Wiesz, jakoś niedługo po jego wrzuceniu w konkurs napisałam – w odpowiedzi na jakieś pytanie – że ja to właściwie nie umiem w czas teraźniejszy w pierwszej osobie :D Po czym uświadomiłam sobie, co właśnie opublikowałam…

 

Ale paradoksalnie ono może być z mojego uniwersum, tylko bardzo lokalnie. “Choroba” pasuje do różnych pomysłów w tym świecie.

http://altronapoleone.home.blog

Nadrabiana “wiewiórków” ciąg dalszy…

Opowiadanie niezbyt długie to i ja się nie będę rozpisywał.

Bardzo ładny tekst. Właśnie ładny, bo tutaj całą robotę odwala to, w jaki sposóbb jest napisany. Subtelnie, z wyczuciem. Tak fajnie “maźnięty” emocjonalnością. Nie grasz tu na emocjach, ale lekko je zakreślasz, otulasz nimi jak gdyby to opowiadanie. I dlatego ta historia, budowana w dużej części na elementach może nie typowych, ale jednak jakoś powszechnych, wybrzmiewa tak fajnie.

Chyba wystarczy. Jakby coś było w moim komentarzu niejasne, to najwyżej dopowiem.

Pozdrowił i poszedł.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Super yes

Bardzo przyjemna lektura.

Bardzo, panowie, dziękuję :)

 

CM za przegapiony przeze mnie (nie wiem, jakim cudem) bardzo miły komentarz, Mersejk za zajrzenie tak niespodziewanie :)

http://altronapoleone.home.blog

Dobrze się czyta. Nostalgia. Smutek. Delikatność. Optymizm. Polecam

Nowa Fantastyka