- Opowiadanie: Joker246 - Ostatni błąd wojownika

Ostatni błąd wojownika

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Ostatni błąd wojownika

 

*

Ciszę, która wręcz wżerała się w spokojny obraz lasu, przerywały tylko od czasu do czasu relaksujące śpiewy ptaków. Wszystko zdawało się spać, było pogrążone w zimowym śnie, chociaż zaczęły się już pierwsze odwilże. Gdzieniegdzie można było jeszcze przyłapać pojedyncze grudy śniegu zalegające drogi, gościńce i doliny, ale głównie było to błoto i grząski grunt, w który łatwo było się zapaść. Las, jaki otaczał pokaźnych rozmiarów zamek, był majestatyczny, a najpiękniej wyglądał porą jesienną, gdy liście powoli żółkły i opadały na ziemię, by tam potem wyschnąć i wydawać trzeszczące odgłosy pod butami podróżnych. Sam zamek, jak już było wspominane, był ogromy. Niedawno restaurowany, prezentował się przepięknie, aczkolwiek gdyby dłużej mu się przyjrzeć, zdawał się z czegoś obdarty, jakby jakaś ważna cząstka, jakaś siła, która niegdyś chroniła ten budynek, która sprawowała nad nim opiekę, odeszła z nieznanych przyczyn dawno temu. Było pięknie, ale brakowało czegoś ważnego, choć niemożliwym do powiedzenia jest, czego.

Na dziedzińcu Zamku Pitrell trwał gwar. Był późny świt, paru mężczyzn zgromadziło się, by pograć w karty, jeden opróżniał pęcherz za pobliskim drzewkiem, a dwóch kolejnych przenosiło jakiś wielki stół do stodoły. Z okna na pierwszym piętrze wychyliła się kobieta, rozejrzała po placu i siarczyście splunęła na trawnik pod parapetem, po czym wpełzła do środka i zatrzasnęła okno. Drzwi twierdzy otworzyły się i wyszło stamtąd kolejnych dwóch mężczyzn, śmiali się i co chwila szeptali coś, by znowu wybuchnąć śmiechem. Gdy rozległ się dźwięk rogu, mężczyźni spojrzeli na zamkniętą bramę twierdzy, a potem na wysokiego mężczyznę powolnym krokiem zmierzającego do źródła dźwięku.

– Koniec popijawy, panowie – zakrzyknął mężczyzna, z uśmiechem spoglądając na zrezygnowanych towarzyszy – Robota wzywa. A niech no tylko któryś wykrztusi choćby słowo, to sam podejdę i skopię tłuste tyłki! – mężczyźni wybuchli śmiechem, ten który do nich mówił, stanął przed bramą – Otwórz to, zawszony kundlu!

Niski facet stojący na bramie i trzymający jedną ręką łańcuch zaśmiał się serdecznie. Pociągnął za łańcuch i brama zaczęła ustępować. Był nadzwyczaj silny, taką bramę powinno otwierać co najmniej dwóch silnych ludzi, on radził sobie w pojedynkę. Gdy wrota otworzyły się całkowicie, na dziedziniec wjechało trzech mężczyzn na koniach. Ten, który jechał na przodzie miał na sobie złote szaty i niebieską pelerynę, pozostali dwaj ubrani byli w zbroję i dzierżyli lance. Gospodarz rozłożył szeroko ręce i uśmiechnął się na powitanie z nutką złośliwości, bogato ubrany gość zeskoczył z konia i podszedł do rozmówcy.

– Chciałbym rozmawiać z Lordem tego Garnizonu – powiedział, krzyżując ręce na piersi. Miał podkręconego do góry wąsa i strasznie owalną twarz. Krótko ścięte włosy tworzyły dziwne wrażenie, że podczas ich ścinania użyto jakiegoś garnka.

– Ja jestem tutaj Lordem – odparł ten drugi i potarł brodę. Był bardzo wysoki, co zawsze widział jako zaletę, bo patrzył na innych z góry. Miał gęstą, czarną brodę, ale był przy tym całkowicie łysy. Wiecznie zmrużone oczy i mnóstwo zmarszczek, gdyż zawsze powtarzał, że zabiegi kosmetyczne są dla bab i woli mieć zmarszczki, niż poddać się czemuś takiemu. Ubrany był w podarte łachmany, widocznie nie spodziewał się żadnych gości – Lord Ranker, do usług. A jeśli już tutaj jesteś i chcesz ze mną rozmawiać, to założę się, że mam do czynienia z potencjalnym zleceniem. Co jest trochę dziwne, gdyż ostatnio widziałem podobnego do ciebie posłańca jakiś miesiąc temu. Czyżby uczciwie nam panujący Margren Wielki narobił sobie aż tylu wrogów?

– Nie wam decydować o tym, kiedy imperator zechce was zatrudnić. Możecie zawsze odmówić, co stanowczo bym odradzał.

– Czyżby?

– Imperator Margren Wielki lubi mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Jeśli przekażę mu informacje o tym, że odmówiliście, możecie popaść w niełaskę. Chcielibyście żyć w ciągłym strachu o wasze kochane Bractwo?

Brodacz cicho prychnął i odwrócił się do kamratów. Wiercili się niespokojnie i wbili spojrzenia w ziemię. Chciał im pokazać, że wszystko w porządku, ale wiedział, że jest inaczej. Byli na łasce królów, możnych i arystokracji, tych, którzy płacili za ich usługi. Nigdy jeszcze w historii nie zdarzyło się, żeby odmówili, żeby nie wzięli zlecenia, niezależnie od ryzyka. Jedna odmowa mogłaby się równać stracie renomy, a nawet mała skaza na ich Bractwie… arystokracja nie lubi niepewnych ludzi. Jedna skaza, przestaliby płacić. Jak łatwo można wszystko przegrać.

– Co tym razem? – spytał w końcu, trąc łysą głowę.

– Przejdźmy gdzieś, żeby usiąść – zaproponował posłaniec. Ranker kiwnął głową i poszedł przodem, wysłannik Imperatora nakazał strażnikom, żeby zostali na zewnątrz. Minęli stolik graczy i weszli do stodoły. Śmierdziało w niej, gdyż trzymali tam trzy krowy, ale posłaniec postanowił więcej się nie kłócić. Na progu stało dwóch mężczyzn, Lord odprawił ich i kazał zamknąć drzwi. Wtedy stodoła pogrążyła się w ciemności, ale tylko na moment. Ranker chwycił jedną ze stojących na ziemi lamp i zapalił ją, po czym postawił na nowo wniesionym stole.

– Możemy już w końcu pogadać? Chciałbym zjeść jakieś pożywne śniadanie, a zamiast tego… – popatrzył podejrzliwie na gościa – Kiedy ty musiałeś wstać, że dotarłeś tutaj tak wcześnie?

– Byłem w drodze od trzech dni – zakomunikował posłaniec i usiadł. Ranker po chwili ciężko opadł na swoje krzesło – Codziennie kilka godzin drogi, nie musiałem zbytnio się spieszyć.

– Jadłeś coś? Możemy cię poczęstować, dzisiaj będziemy jeść jagnięcinę!

– Nie, podziękuję. Pół godziny temu zjadłem hasher, w zupełności mi wystarczy. Ale jeśli chcesz, nie krępuj się, możesz zjeść choćby tutaj.

– Poczekam, aż wyjedziesz. Hasher… to takie podobne do masła, prawda? Nie smaruje się tym chleba?

– Niektórzy wolą to jeść jako osobne danie. Na przykład ja.

– Niektórzy też mają nieźle narąbane pod czaszką. Na przykład ty.

– Przejdźmy do interesów – mężczyzna wyciągnął zza pazuchy jakiś dokument i rzucił go na stół. – Pogrzeb bohaterów wojennych, najpierw przemówienie, potem osobista interakcja z bliskimi. Na koniec pochód cmentarzem i wyjazd dorożką do pałacu. Całość zajmie ze trzy godziny, powinno być spokojnie, ale pogrzeby to drażliwy temat, Margren woli mieć pewność.

– Ile płaci?

– Sześćset metów, oczywiście możecie liczyć na małą premię, jeśli tylko Imperator będzie w dobrym humorze.

– Sześćset?! – Lord odchylił się w krześle i splunął do góry. Potem szybko odsunął głowę, ślina go nie drasnęła – Za poprzednie zlecenie dał tysiąc dwieście, to dwa razy tyle, ile chce dać teraz. Co najmniej tysiąc, inaczej nie kiwniemy palcem.

– Ostatnio chodziło o defiladę, trwała cały dzień i trzeba było posuwać się przez miasto. Teraz kwestia obejmuje tylko cmentarz i raptem trzy godziny. Sześćset pięćdziesiąt to maksimum moich możliwości. Zgadzasz się?

– Traktujecie nas jak psy! Kiedyś stawki były ponad sto procent wyższe.

– Kiedyś też była inna inflacja, Lordzie. Pogódź się z tym i po prostu przyjmij ofertę. Pamiętaj, że to Margren decyduje o waszym Bractwie, o waszej działalności na naszych ziemiach, nikt inny. A już na pewno nie ty.

– Dobijesz chociaż do siedmiuset?

– Nie ma takiej możliwości – mężczyzna podparł się na łokciach i uważnie przypatrzył twarzy Lorda. Ranker był wściekły, cały czas zaciskał pięści, ale nie mógł nic zrobić. Po chwili ze świstem wypuścił powietrze i wstał, nogi strzyknęły ostrzegawczo.

– Przyjmuję ofertę. – sięgnął po kartkę i schował ją do kieszeni, nie spojrzawszy na nią – Możesz już odjechać.

– Tradycyjnie na kartce są wszystkie potrzebne wam dane – herold również wstał – Margren będzie zadowolony, możesz być pewien. A co się tyczy wypłaty… uwierz, nie ode mnie to zależy. Chociaż gdyby zależało… – pstryknął palcami koło nosa Lorda – nie dostalibyście kompletnie nic!

*

Dwa tygodnie po wizycie herolda sześciu wojowników na czele z Regentem Wilhelmem wyruszyło do Brienfort, miasta położonego około tygodnia drogi od stolicy Imperium Cerathornu – Tesraviku. Gdy dotarli do mieściny, trwało tam wielkie poruszenie, grupa chłopów zebrała się w przydrożnej karczmie i o czymś głośno dyskutowali. Regent obrzucił rozbawionym wzrokiem swoich ludzi.

– Zakwaterowanie mamy zapewnione w jakiejś gospodzie w centrum – powiedział i podał najbliższemu wojownikowi kartkę do dłoni. Tamten szybko odnalazł adres i zwinął kartkę w rulon – Zajmijcie pokoje i dzisiaj macie wolne. Ale jutro o świcie chcę was widzieć zwartych i gotowych.

– Regencie? – zagadnął jeden z mężczyzn, bardzo pewny siebie, przecierając spocone od grzejącego słońca czoło – Jakim cudem możemy się podzielić taką małą sumą? Bądź co bądź… zwykle braliśmy więcej!

– Być może – Wilhelm przywiązał konia przed niszczejącą karczmą i westchnął cicho, by inni nie usłyszeli – Ale tym razem bierzemy tyle, wiecie z czym jest to związane. Poza tym, jeśli Lord uznał, że wystarczy sześćset, to tak widocznie jest.

– Czyżby? – zapytał półgłosem ktoś inny, z tyłu, Regent nie chciał go wychwytywać.

– Sprawdzę, co to za poruszenie. Zajmijcie ten pokój, oby nie wcisnęli nam jakiegoś burdelu!

Wojownicy oddalili się, a Wilhelm pewnym krokiem wszedł do karczmy, zasłaniając płaszczem miecz wiszący mu u pasa. Wnętrze było, krótko mówiąc, obleśne. Obdrapane ściany z najtańszego drewna i nierówny strop, oraz trzy lampy naftowe, które były w zasadzie zbędne, bo nikt nie miał ochoty oglądać tego przybytku w pełnym świetle. Dwa jedyne okna zabite były deskami, a szynkwas, który powinien przywoływać bogatym wystrojem i liczną kolekcją alkoholi i strawy, odpychał przez lepiący się blat i uginające się krzesła. Cztery na krzyż stoliki pokryte były starą ceratą, a kufle, z których goście pili piwo o kolorze starego moczu, obklejone były brudem. Wilhelm pokręcił zrezygnowany głową, ale to nie wystrój lokalu wyjątkowo przykuwał całą uwagę, a małe zbiorowisko, raptem siedmiu gości, oraz karczmarz, którzy zgromadzili się obok baru i zawzięcie o czymś dyskutowali. Karczmarz wymachiwał nad ich głowami pogniecionym dokumentem.

Regent chrząknął znacząco, ale nikt nawet nie obarczył go spojrzeniem. Ruszył więc przed siebie i usiadł na jednym ze stołków pod barem, który zadygotał, skrzypnął i ugiął się lekko. Puknął trzy razy w blat, karczmarka obrzuciła go zniesmaczonym spojrzeniem. Miała około pięćdziesięciu lat, była gruba i nosiła znoszone ciuchy, które musiała kupić sobie z dwadzieścia lat temu. Gdy podeszła do Wilhelma, teatralnie podrzucała biodrami i złapała się pod boki, jednocześnie uśmiechając się bezzębnie i podgryzając górną wargę. Regent odwzajemnił lekko uśmiech, karczmarz nawet nie zwrócił na to uwagi.

– Czym ci służyć, kochaniutki? – zapytała gardłowym głosem, choć z całych sił starała się dodać mu trochę słodkości i zmysłowości. Na próżno.

– Co pani ma? – odpowiedział pytaniem na pytanie klient. Karczmarka obrzuciła szybkim spojrzeniem uchylone drzwi na zaplecze i uśmiech nieco jej zrzedł.

– Piwo z Doliny, na przykład – Wilhelm skinął głową, choć już wyrzucał sobie, że zgodził się zapłacić choćby meta za takie świństwo. Piwo z Doliny, jak nazwa wskazuje, wytwarzane jest w dolinach, w kraju zwanym jako Merthavert. Kraj ten, ostoja nieludzi bez jako takiej władzy, administracji i waluty, żyje głównie z przemysłu stolarskiego i handlu drewnem, gdyż ich ziemie obfitują w lasy i parki. Kiedy kilkanaście lat temu ogłosili, że pragną wbić się w światowy rynek napojów wyskokowych, ludność zawrzała. Alkohol na drzewach? Tego jeszcze nikt nie widział, wiązano z tym szczere i ogromne nadzieje. Gdy pierwsze piwo przyszło na świat w tamtejszych destylarniach, gdy pierwsi smakosze wzięli łyk do ust… nastąpił totalny bojkot tych szczyn. Merthavert nie odbudował swojej potęgi na rynku alkoholowym, a do dzisiaj największe meliny sprzedają tylko ich trunki, jako te najtańsze do nabycia.

– Słuszny wybór – powiedziała po chwili karczmarka i oddaliła się na zaplecze, a Wilhelm ze zgrozą zobaczył, że ona naprawdę wierzy w to, że Piwo z Doliny warte jest swojej ceny!

Regent, korzystając z nieobecności kobiety, zwrócił wzrok na zbiorowisko obok niego.

– Trzeba działać! – wykrzyczał karczmarz, przekrzykując ogólne poruszenie – To już trzeci wzrost podatku w tym roku! Jak tak dalej pójdzie, nie stanie nam nawet na pomyje dla świń, a co dopiero dla nas!

– A bo to tylko karczmy ucierpiały? – zawołała nagle jakaś staruszka, łokciami torując sobie drogę na szczyt zbiorowiska – Z mężem już dwudziesty rok leci, gdy otworzyliśmy sklep z ziołami. Nigdy, powtarzam, nigdy nie było tak źle. Ledwie zapłaciliśmy podatek, a tu już list, jakoby od przyszłego miesiąca mamy płacić cztery procenty więcej. Tfu! Do czarta z takim państwem.

– A ja? – wypowiedział się tym razem bardzo niski człowiek, o bujnej, ale zaniedbanej brodzie – Toż ja tylko hodowlę bydła mam, a wiecie ile mi przychodzi płacić? Czterdzieści procent z miesięcznego przychodu! To zdzierstwo, córka ostatni ciuch kupiła trzy lata temu, taka bieda!

– Jak tak dalej pójdzie, będziemy pracować dla państwa, a żyć tylko za comiesięczną emeryturę, gówno zresztą wartą! – wtrącił się karczmarz i ponownie pomachał dokumentem, bez wątpienia na temat podatku – Dosyć tego! Nie będziemy więcej tego tolerować. Życie obok stolicy? Wolałbym żyć choćby na wsi, byle w innym kraju!

Karczmarka wróciła i postawiła na ladzie sporych rozmiarów kufel z płynem. Z grzeczności Wilhelm upił łyk, skrzywił się lekko, po czym uśmiechnął do kobiety. Kiedy niedawno wziął ten trunek do ust przyrzekł sobie, że nigdy więcej tego nie zrobi. Jak życie potrafi jednak spłatać nam figla…

– O co cała ta awantura? – spytał wciąż stojącej tam babki, która drgnęła lekko, jakby się zamyśliła, po czym z lekkim rozbawieniem spojrzała na męża i resztę hałastry.

– Co, o to panu chodzi? Mój stary i reszta dziadostwa obmyślają plan obalenia Imperatora. Chyba zamierzają tam obsadzić kogoś stąd, ale jeśli o mnie chodzi… – machnęła lekceważąco ręką, nie dokańczając zdania. Regent upił kolejny łyk, a jej twarz pokraśniała. Może był jednym z niewielu klientów, który nie wybrzydzał?

– Słyszałem, że chodzi o jakieś podatki.

– Skąd żeś się urwał, przecież tobie też Imperator musiał zajść za skórę! Chyba żeś z jakiej arystokracji i ciebie podatki nie dotyczą, hę?

– Nie, skądże – zaprotestował szybko Wilhelm. Bractwo Płonącego Ostrza było póki co zwolnione od podatków, chociaż już dzisiaj krążyły plotki, jakoby na tajnych królewskich zebraniach debatowano, by i ich obarczyć tym obowiązkiem. Co kompletnie mijałoby się z celem, skoro Bractwo oddawałoby pieniądze wcześniej zarobione właśnie u władców… – Jestem tu przejazdem, mieszkam w Karmilasie. Podróżuje na południe, koniecznie więc trzeba przejechać tędy – karczmarka zaśmiała się, nie wiadomo w sumie po co – Zawsze mi się wydawało, że Cerathorn jest bogaty. Taki wielki kraj, taki… rozwinięty. Ale widzę, że skoro muszą wyciągać pieniądze od obywateli…

– Nic bardziej mylnego, jesteśmy bogaci, a jak! Ale Imperator w swojej mądrości uznał, że lepszą sytuację byśmy mieli inwestując więcej w armię i obronę terytorialną, niż w obywatela, przemysł i rolnictwo, stąd te kwoty. No i oczywiście są jeszcze te bankiety i luksusy, którymi dekorują pałac. Hipokryci…

– Stara, czego tam język strzępisz – zawołał karczmarz, drąc na kawałki państwowe pismo. Regent uśmiechnął się pod nosem, gdy sobie wyobraził, jakie będzie to miało dla niego konsekwencje – Podaj nam po piwie, bo nam w mordach zaschło! A ty, eleganciku? Masz coś ciekawego do powiedzenia? 

– Nie czepiaj się go, Bogan! – zgromiła go wesoło karczmarka, mrugając porozumiewawczo do klienta – To przyjezdny, z Karmilasu do nas przyjechał. Takiego to aż przyjemność gościć!

– O proszę, to ci dopiero niespodzianka – mężczyzna szybko przeszedł do lady i wypchnął żonę na zaplecze – Przynieś więcej napoju, gościa trzeba ugościć i to na koszt firmy!

– Nie chcę robić kłopotu – odezwał się z uśmiechem Wilhelm, upijając kolejny łyk piwa. Ze zgrozą zobaczył, że nie dotarł nawet do połowy kufla – Tym bardziej na wasz koszt, gdyż słyszałem o jakichś problemach finansowych w tym mieście. Czy jest z tym aż taki kłopot?

– By szanowny pan tylko wiedział, jak wielki! – reszta gości pokiwała ze zrozumieniem głowami, niektórzy wypuścili spod powiek łzy – Ten młodzik, ten dureń i cap, nasz teraźniejszy Imperator Margren co i rusz podwyższa podatki, albo robi takie rewizje, żeby zawsze coś znaleźli, a potem każe sobie płacić kary!  

– Macie zamiar coś z tym zrobić?

– A co my możemy? – lamentowała kobieta, która napomknęła o sklepie z ziołami. Karczmarz walnął ręką w blat.

– A właśnie, że możemy i to sporo! Słuchajcie ludziska, niedługo Imperator wyprawia pogrzeb tych dzielnych bohaterów z Brienfort – Wilhelm drgnął lekko, w duchu prosił bogów, by jakiś głupi pomysł nie wpadł temu mężczyźnie do głowy – A co gdybyśmy wtedy… bo ja wiem?

– Zaatakowali? – spytała drwiąco karczmarka, wyłaniając się z zaplecza z kilkoma butelkami alkoholu. Mąż spojrzał na nią, jak na jakieś przepiękne bóstwo.

– A choćby i tak!

– Chcecie przebić się przez zastęp straży, gwardii i ludzi wielbiących Margrena i zadać mu cios w samo serce? – Regent zaśmiał się donośnym głosem – Nie wydaje mi się to możliwe. Zaprowadzicie się tylko na szafot, a większość z was zginie podczas puczu!

– Przybysz ma w pewnym sensie rację – powiedział jakiś młody mężczyzna, ale zrobił to tak powoli, jakby intensywnie nad czymś myślał. Po chwili dokończył zdanie – Ale gdybyśmy dobrze się przygotowali… mój brat pracuje w ochronie magazynu broni w Tesraviku. Mógłbym go poprosić o kilka sztuk miecza, może nawet znalazłby się jakiś łuk? Gdyby było nas więcej…

– To może się udać – wykrzyknął uradowany karczmarz, jakby już byli po zamachu – Cholera, że też wcześniej na to nie wpadliśmy!

– To się nie uda! – przekrzyknął rozradowany tłum Wilhelm, uderzając dłonią w blat. W całym przybytku zrobiło się nagle cicho, a wszystkie pary oczu zwróciły się na nowo przybyłego. Karczmarz próbował coś przebąknąć, ale nie miał jakoś odwagi, by wejść w słowo temu postawnemu i groźnemu mężczyźnie. Zdecydował się na to jakiś młodzik, który ledwo odrósł od podłogi, albo miał tak słaby rozwój fizyczny.

– A to niby czemu? Jak wiemy, podczas pogrzebów nie ma w pobliżu Obdarzonych, to ponoć świętokradztwo, by mieszać magię z religią! Niektórzy z nas wychowali się na roli, inni kuli w dzieciństwie miecze. Krzepę mamy, a z zaskoczenia to i królewską gwardię pokonać idzie. Czego nam, zatem, brakuje, mości gościu?  

– Wiedzy o tym, kto jeszcze zaszczyci to spotkanie – tajemniczy uśmiech pojawił się na chwile na twarzy nowego, potem zupełnie zgasł, a w jego oczach pojawiła się jakaś dziwna chmura, wszyscy wzdrygnęli się od tego, karczmarka wpełzła na zaplecze i tylko ukradkiem wyglądała zza drzwi.

– To Płonące Ostrze – wycedził zza zaciśniętej szczęki karczmarz, struga potu spłynęła mu do oka – Wiecie, on z tych, co za pieniądze nawet dupę Imperatorowi podetrze. Kupił was, żebyście go chronili podczas pogrzebu, co?

– Nie wchodźcie mi w drogę, ludzie, to i ja dam wam spokój. Liczę na spokojny dzień i robotę bez problemów. Bardzo poważnie traktuje swoje powołanie, jeśli chociaż błyśnięcie sztyletu w słońcu zwróci moją uwagę, lub któregoś z moich chłopców… – przejechał palcem po pooranym bliznami gardle – A wierzcie mi, z wieży nad cmentarzem jest bardzo dobry widok!

– Tfu, czarci synu! – karczmarz splunął pod stołek, na którym siedział gość, kilku innych zrobiło to samo – Żebyś zgnił gdzieś, w jakimś dole! Nie masz prawa, by żreć i chlać w mojej karczmie. Wynoś się stąd!

– Bardzo chętnie – Wilhelm wstał, poprawił płaszcz, specjalnie ukazując pozostałym skrawek długiego miecza i zaśmiał się serdecznie. Nikt nie odezwał się podczas gdy on szedł do drzwi, ale gdy złapał za klamkę, usłyszał przekleństwo rzucone zduszonym głosem. Spojrzał jeszcze raz na szczerze nienawidzący go tłum.

– Pamiętajcie, że ostrzegałem – rzekł, przejeżdżając ręką po głowie – Nie mam empatii dla kogoś takiego jak wy. Jeśli mi płacą, bym was zabił, zrobię to.

– Więc jesteś maszyną, nie człowiekiem – wykrzyknęła z zaplecza karczmarka, cały czas nie ukazując oblicza. Wilhelm uśmiechnął się lekko, pozornie nie urażony rzuconą obelgą.

– Proszę tylko, żebyście pamiętali.

Potem wyszedł.

*

Gdy Regent podchodził pod przydzielony im hotel, zobaczył dwóch gwardzistów, którzy stali nieopodal i opierali się o mur. Zajęci byli ożywioną rozmową, początkowo nie dostrzegając Wilhelma. Gdy jednak chciał już przekroczyć próg budynku, zatrzymali go i szybkim krokiem do niego podeszli.

– Panowie wołacie mnie? – zapytał Wilhelm, natychmiast rozpoznając umundurowanie żołnierzy jako prywatną gwardię Imperatora Cerathornu. Gwardziści spojrzeli po sobie, starszy z nich chrząknął nerwowo.

– Imperator jest już w Brienfort, póki co incognito – rzekł – Chciałby koniecznie porozmawiać z Regentem oddziału, który został oddelegowany do jego obrony. Zdaje się, miał mieć na imię Wilhelm…

– To ja – Regent poprawił miecz u pasa – Prowadźcie zatem. Chociaż szczerze dziwi mnie, że gwardziści wiedzą o naszym zaangażowaniu. Zwykle tylko małe grono o nas wie, abyśmy mogli lepiej działać.

– Tym razem sprawa jest poważniejsza, ale o tym już u Imperatora.

Ruszyli krótką ścieżką, która zaprowadziła ich do mało uczęszczanej okolicy, pełnej ostrych krzewów i zwiędłych róż. Chociaż przez chwilę wojownik myślał, że zatrzymają się przy starym, rozpadającym się budynku, minęli go, nawet się na niego nie oglądając i ponownie wyszli na ulicę Brienfort. Wilhelm był szczerze zaciekawiony, gdzie Imperator mógł się skryć, by pozostać incognito, ale stanął wręcz jak wryty, gdy gwardziści wstąpili do ozdobnego i ogromnego budynku, chyba największego w całym mieście. Napis głosił, że był to ratusz połączony z biblioteką i salą pokazową. Jego dach wieńczyły dwa wspaniałe posągi w kształcie sokołów, okna były duże, kwadratowe i wpuszczały dużo światła. Drzwi otwarte były na szerz, ale nigdzie nie było nawet śladu straży.

– To tutaj? – zagadnął Wilhelm, przekraczając próg ratusza i rozglądając się na boki. W tak wielofunkcyjnym budynku spodziewał się tłumu turystów i stałych mieszkańców, a już na pewno urzędników i może samego burmistrza spacerującego po korytarzach. Nic takiego nie zastał, tylko pustka i cisza. Oraz oczywiście dudniące odgłosy kroków gwardzistów.

– Tak – rzekł krótko jeden z mężczyzn, nawet nie zwalniając kroku.

– To właśnie rozumiemy dzisiaj poprzez określenie „incognito” – zaśmiał się Regent głośno, echo ruszyło w górę ogromnego hallu – Chyba że to tylko skrót, zaraz wyjdziemy na ulicę i ruszymy gdzieś dalej, tak? Przyznajcie mi rację, nie trzymajcie dłużej w niepewności!

– Nie drwij sobie z decyzji naszego Imperatora, durniu – zgromił go drugi obecny gwardzista, lekko odwracając głowę, ale nie zaszczycając Wilhelma całym spojrzeniem – Jeśli postanowił wybrać właśnie to miejsce, to taki jest najodpowiedniejszy wybór, czy ci się to podoba, czy nie!

Wkroczyli na strome schody i, przeskakując po dwa stopnie, zaczęli piąć się w górę. Regent cały czas usilnie starał się wychwycić choćby pojedynczy szmer jakiegoś skrytego w kącie urzędnika, ale nie udało mu się to. Na pierwszym piętrze było tak samo, a na drugim, oprócz pustki, panował jeszcze półmrok. Gwardziści pewnym krokiem podeszli do drzwi po prawej stronie korytarza i bez pukania weszli tam. Wilhelm z trudem w ciemności odczytał, że był to pokój samego burmistrza. Wkroczył za nimi i zamknął odrzwia.

Pokój był niewielki, ale solidnie umeblowany. Uwagę przykuwały zwłaszcza najróżniejsze popiersia i ukryte za gablotą naszyjniki i inna biżuteria, która z pewnością tania nie była. Dosyć ironiczne, biorąc od uwagę biedę, z jaką zmaga się ten kraj, a w szczególności to miasto! Po lewej stronie były jeszcze jedne drzwi, tym razem bez plakietki i nareszcie dobiegały stamtąd jakieś przytłumione odgłosy, chyba kłótni. Wilhelm wyciągnął rękę w stronę klamki, ale jeden z gwardzistów szybko do niego doskoczył i zablokował drzwi.

– Imperator przyjmuje teraz burmistrza Brienfort – wytłumaczył, zakładając ręce na piersi – Poczekamy chwilę, aż nas zaproszą.

– Nie wiecie może panowie skąd ta audiencja – zagadnął w międzyczasie Wilhelm, jeszcze raz dokładnie studiując bogato urządzony pokój burmistrza – Zwykle po spotkaniu z heroldem mamy spokój aż do wykonywania zlecenia, a teraz Imperator prosi o rozmowę…

– Nie prosi, ale rozkazuje – poprawił go ten, który przy drzwiach nie stał, ale siedział w burmistrzowym fotelu – A co do przyczyn, trochę cierpliwości, na pewno za moment wszystko stanie się jasne.

Zapadła chwila ciszy, ale Wilhelm czuł wręcz mnóstwo pytań, które cisnęły im się na usta. Nie miał teraz ochoty, by na nie odpowiadać, dlatego specjalnie lekceważył ilustrujące go spojrzenia.

– Gdzie całe towarzystwo? – zapytał po jakichś dwóch minutach, robiąc ręką szeroki gest. Gwardziści nie zrozumieli, o co mu chodzi – Jacyś ludzie, może urzędnicy. Cały budynek świeci pustkami, a podejrzewam, że na co dzień to bardzo rozchwytywana atrakcja turystyczna.

– Imperator nakazał zamknąć budynek na czas jego pobytu tutaj. Jak wspominaliśmy, póki co jest tylko incognito.

– Tak, chyba wspominaliście, choć patrząc na to wszystko, ciężko w to uwierzyć.

Drzwi otworzyły się nagle, gwardzista, który je blokował zachwiał się, natychmiast odskoczył do przodu i stanął na baczność przed Imperatorem, który się w nich ukazał.

– Macie tego człowieka? – zapytał, na pewno nieźle wkurzony rozmową z burmistrzem. Tamten nie wyszedł z gabinetu, chyba miał uczestniczyć w ich rozmowie.

– To ja jestem Regentem sił, które mają cię ochraniać, panie – rzekł Wilhelm i skłonił się po pas. Płaszczenie się przed koronowanymi głowami to był punkt, którego mężczyzna nienawidził najbardziej.

– Zatem wchodźże, ale szybko. – gwardziści postąpili krok do przodu – Wy mi nie jesteście potrzebni! Płacę temu mężczyźnie za dbanie o moje życie, nie sądzę, żeby jednocześnie na nie dybał! Czekajcie tutaj, to nie powinno potrwać długo.

Wilhelm sprężystym krokiem wszedł do pokoju. Jak przypuszczał, siedział tutaj burmistrz, równie zniesmaczony, jak Imperator. Był starszym człowiekiem z ogromnymi zakolami z tych ostatnich siwych włosów, jakie mu zostały. Jego prosty ubiór ustrojony był w perły i diamenty, a na palcu lśnił mu wielki rubin. Spojrzał krótko na Wilhelma i ponownie spuścił wzrok.

Imperator był za to potężny, majestatyczny. Był właśnie w sile wieku, jego czarna, gęsta broda dodawała mu powagi i autorytetu. Krok miał władczy, to znaczy jednocześnie powolny, ale jakby samym chodem chciał wydać jakiś ważny rozkaz w trakcie ostatecznej bitwy. Z jego oczu biła niesamowita aura, nie mądrości, ale czegoś co kazało na niego patrzeć, zachwycać się nim i dziękować wszystkim bogom świata, że właśnie taki człowiek może rządzić Cerathornem jeszcze przez długie lata!

Oczywiście Wilhelm znał prawdę. Wiedział, że młody Margren jest tak naprawdę kiepskim dowódcą, a jeszcze gorszym Imperatorem. Jego zamiłowanie do luksusu i wygórowana ambicja wtrąciły kraj w otchłań ubóstwa, a poddanych na skraj buntu. Podczas przemówień pewny siebie i doskonały mówca, zmieniał się w pałacu w rozkapryszonego bachora, któremu w głowie były jedynie zabawy, mocny alkohol i parę dziewczyn po ostrej hulance.

Imperator zmierzył Regenta wzrokiem, po czym wskazał mu drewniane krzesło zaraz obok burmistrza. Gdy zajął miejsce, starzec lekko się odsunął. Sam Margren zasiadł po drugiej stronie stołu na wyściełanym łóżku, splótł dłonie na brzuchu i cierpliwie czekał, aż minie odpowiednia ilość czasu. Nikt oprócz niego nie wiedział, po co tak naprawdę czeka. Krążyły teorie, jakoby miażdżył rozmówców wewnętrznie tak, by podczas konwersacji nie mieli już sił na dyskusję. Prawda jednak była taka, że Margren nie umiał improwizować, więc zawsze chwilę czekał i wymyślał spektakularne teksty, z myślą o tym, by one kiedyś przeszły do historii jako cytaty wielkich ludzi!

– Poznaj obecnego tutaj burmistrza miasta Brienfort – rozpoczął Margren, odgarniając jakieś dokumenty piętrzące się na biurku – Adrien Brookill… dobrze mówię, szanowny panie?

– Bezczelność, Margren! – zagrzmiał burmistrz, w jego oczach pojawiły się iskierki wściekłości, oraz pojedyncze łzy. Wtedy też czujne oko Wilhelma wychwyciło łańcuchy, jakimi przykuto mu dłonie do obręczy fotela. Regent z jeszcze większym zaciekawieniem spojrzał na Imperatora.

– Musisz wybaczyć burmistrzowi, jest trochę sfrustrowany nadciągającymi wydarzeniami. Ale nie jesteś tutaj po to, by wysłuchiwać płaczów tego głupca. Zostałeś zatrudniony z prostą misją, masz ochraniać moją dupę, gdy będę prowadził pogrzeb tych dzielnych wojaków na cmentarzu na peryferiach Brienfort.

– Tak właśnie było napisane w dokumentacji.

– Tak. Dokumentacja… nie zawierała pewnych szczegółów. Nie mogła zawierać, bo oprócz mnie i moich naprawdę zaufanych ludzi nikt nie zna tych punktów.

– Wiesz, Imperatorze, że to nadzwyczaj kontrowersyjna decyzja. – Wilhelm poprawił się na krześle, czuł gdzieś w środku, że właśnie wplątali się w jakąś polityczną gierkę, a kto jak kto, ale rozkapryszony Margren mógł wpaść na dosłownie wszystko! – Podpisaliśmy kontrakt znając szczegóły podane w dokumentach. Te wszystkie punkty ostatecznie też rzutowały na cenę za nasze usługi. Dodanie dzień przed pogrzebem dodatkowych atrakcji jest trochę…

– Trochę… jakie? – spytał Margren, odchylając się w krześle. Doskonale wiedział, że w tym starciu, to on jest górą. Regent cicho westchnął, musiał być nadzwyczaj ostrożny.

– Nieodpowiednie. – dokończył wojownik. Imperator pokiwał głową. Zamaszystym ruchem podniósł się z siedziska i począł krążyć po gabinecie. Regent kątem oka widział, jak Brookill mierzył go wzrokiem, ale nie spojrzał w jego stronę. Co było na rzeczy, Margren chciał wplątać Płonące Ostrze w polityczne gierki? A obecny również w pokoju Adrien Brookill zdawał się mieć z tym wszystkim coś wspólnego.

– Wie pan co, Regencie? – zapytał w końcu Imperator, biorąc do ręki pięknie zdobioną fajkę i zapalając ją. Po gabinecie rozniósł się zapach ziół palindryjskich, niezwykle luksusowy towar. Wilhelm raz w ustach miał tak nabitą fajkę, ale tylko dlatego, że wymagała tego jego misja. – Opowiem ci, co sądzę o tym całym pogrzebie. 

– Nie sądzę, żeby pańskie zdanie pomogło mi zrozumieć…

– Pomoże, uwierz mi.

– Zatem słucham.

– Dobrze. Jak zapewne z plotek już wiesz, cenie sobie życie. Życie ciekawe, wypełnione treścią, rozrywką i miłymi chwilami. Życie pełne balów, luksusów i pięknych panienek na skinięcie palca. Życie syna Imperatora, a później i samego władcy, jest pełne tego typu rozrywek, jeśli wiesz, jak je wprowadzić!

– Zabawy, panienki, wino! – wydarł się na cały głos burmistrz i wybuchnął falą płaczu. Imperator podszedł do niego i uderzył go szybko w policzek. Adrien skulił się na fotelu, próbował naciągnął ręce na głowę, ale łańcuchy dobrze mu to uniemożliwiały.

– Jeśli władca nie zezwala, trzeba zachować ciszę – odrzekł krótko Margren i wydmuchał sporą chmurę dymu prosto w twarz Brookilla. – Wracając… Mój ojciec nie rozumiał tego, zawsze był taki spięty, karał mnie, gdy za dużo wypiłem, lub gdy spędziłem choćby jedną noc poza zamkiem! Kazał mi wtedy spędzać całe popołudnia z tymi starymi capami od czytania i prawa karnego, zamiast pozwolić mi na zabawę z prawdziwą arystokracją, ludźmi, którzy mnie rozumieli, którzy mieli takie potrzeby, jak ja! Zawsze miałem mu to za złe.

– Mogę coś rzec? – uprzedził wypowiedź Adrien, Margren niechętnie przyzwolił mu ruchem głowy – Czcigodny Imperator Abbaden na pewno chciał dla swojego młodego syna dobrze. Chciał wychować godnego następcę i jeszcze lepszego człowieka! Nie wypominałbym mu pośmiertnie braków w wychowaniu, jakie sam pan posiadasz!

– Wyborna wypowiedź, burmistrzu! – Imperator klasnął w ręce i rzucił się na łóżko. Z jego fajki wysypało się trochę drogich ziół, ale mężczyzna nie zwrócił na to uwagi – Doprawdy, chyba przekonałeś mnie do tego, że był dobrym człowiekiem! Jestem ci dozgonnie wdzięczny… – Adrien wypuścił spod powiek kolejną łzę, Margren odwrócił od niego wzrok z odrazą.

– Rozgrywająca się tu scena jest doprawdy intrygująca i, przyznam uczciwie, nadzwyczaj ciekawa – powiedział lekko ironicznie Wilhelm, Imperator jakby go nie słyszał. Pykał fajką i patrzył gdzieś ponad głową wojownika – Ale nie mam pojęcia, do czego to wszystko mogłoby prowadzić. Może gdybyś, łaskawy panie, zechciał nieco rozświetlić sprawę…

– Wierz mi, dzielny woju, iż do tego zmierzam, ale… – spojrzał z wahaniem na fajkę, po czym wstał i, uprzednio ją przeczyściwszy, schował do jednej z szuflad – Ale obecny tu burmistrz wszystko przedłuża! Zmierzam do jednej, niezmiernie ważnej sprawy. Gdyby chodziło tylko o pogrzeb tych ludzi, których zresztą cenię za ich poświęcenie, nie zawracałbym wam nawet głowy.

– Rozumiem zatem, że cel jest trochę inny, niż ochrona pańskiej osoby?

– Nie! Cały czas wymagam ochrony, ale nie z powodu niegroźnego pogrzebu! Ale może obecny tu pan Brookill rozwinie moją myśl, hę?

Regent pokiwał ze zrezygnowaniem głową. Powoli sam zaczął się gubić w tym, czego właściwie od niego wymagano. Uwięziony we własnym miasteczku burmistrz, Imperator występujący incognito, choć powinien był się zjawić dopiero nazajutrz i do tego dokumenty, które Lord osobiście podpisał, a które okazały się nie mówić całej prawdy. Wilhelm zastanawiał się właśnie, co też może być nadzwyczajną prośbą Imperatora, gdy Adrien, łamiącym się głosem, przemówił.

– Chcą mnie ukatrupić! – wykrzyknął i naraz wybuchnął rzewnymi łzami. Margren zaśmiał się serdecznie i zaklaskał w dłonie, Wilhelm siedział osłupiały, kompletnie się tego nie spodziewając.

– Chodzi o… egzekucję? – spytał naiwnym głosem, a zamiast słów, otrzymał potwierdzające kiwnięcie głową władcy – Przykro mi, ale ponad moje kompetencje jest, bym mógł aż tak naruszać klauzule umowy. Musisz się, panie, zgłosić do Lorda Rankera, tylko on…

– Zamknij się! – Margren wystrzelił jak strzała i w oka mgnieniu znalazł się przy wojowniku. Wilhelm z przyzwyczajenia sięgnął po miecz, ale nie miał go przy boku. Strażnicy mu go zabrali. – Dokumenty mogły zostać łatwo przechwycone, nie mogłem ryzykować, umieszczając w nich takie informacje. A od przybytku głowa nie boli, prawda?

– Co to ma znaczyć?

– Proponuję… dwieście dodatkowych metów za nieprzewidziane trudności podczas zlecenia.

– Nieprzewidziane trudności? – Wilhelm był czerwony z wściekłości. Uśmieszek zwycięzcy nie schodził z twarzy Margrena, a Adrien obok ciągle łkał i wzywał Panteon na pomoc – Nie mogę ci pomóc, panie. Jeszcze dzisiaj odwołam swoich ludzi, a jutrzejsza ceremonia będzie musiała się obejść bez nas.

– Nie sądzę – Imperator postąpił krok do tyłu i uniósł otwartą dłoń – Wiesz, co się stanie, gdy skinę ręką w charakterystyczny sposób? Dam wtedy znak moim strzelcom wyborowym, którzy w tej chwili obserwują twoich ludzi w ich pokojach hotelowych. Musisz przyjąć moje warunki… albo tamci zginą.

Wilhelm stanął, był o głowę wyższy od Margrena, ale mimo wszystko czuł się niepewnie. Spojrzał na uniesioną dłoń władcy i westchnął ciężko. Imperator, widząc rezygnację rozmówcy, delikatnie opuścił rękę.

– Cieszę się – rzekł Imperator – że się rozumiemy. Ale za karę premii będzie tylko sto metów, rozumiemy się?

– A czy… – Regent przełknął głośno ślinę i spojrzał na Brookilla. Jego oczy wyrażały pragnienie pomocy, ale dobrze wszyscy wiedzieli, że pomoc nie nadejdzie. Mimo wszystko Wilhelm postanowił chwycić się ostatniej deski ratunku, jaka mu pozostała – Nie uważasz, panie, że łączenie uroczystości pogrzebowej i egzekucji burmistrza jest trochę nie na miejscu? Można na przykład przenieść egzekucję na jutro, do tego czasu zdążylibyśmy spisać nową umowę, więc wszystko odbyłoby się legalnie i bez niedomówień.

– Myślałem, że już doszliśmy do porozumienia, czy się myliłem?

– Nie… oczywiście, że nie – Wilhelm czekał na następne słowa Imperatora z nadzieją. Może ten rozpuszczony i żądny krwi bachor jednak coś zrozumie? Przecież… w kraju już panują grobowe nastroje. Jeśli teraz Margren posunie się do czegoś tak barbarzyńskiego jak egzekucja w trakcie pogrzebu, zostanie znienawidzony. Kto wie, może doprowadzi nawet do wojny domowej?

– Mamy sporo do obgadania z panem burmistrzem – zakomunikował sucho Margren – Możesz już iść, wojowniku. I jutro się nie spóźnijcie, tylko napytacie sobie biedy.

Regent nie spojrzał na burmistrza, chociaż czuł na sobie jego oskarżycielskie spojrzenie. Wyszedł, nie kłaniając się władcy. Przed gabinetem czekali na wojownika żołnierze, którzy oddali mu jego ekwipunek i zapytali, czy mają mu towarzyszyć w drodze do hotelu.

– Nie, dziękuję – odparł prawie szeptem Wilhelm – To niedaleko, sam trafię.

– Mimo wszystko – powiedział jeden z rycerzy – Nalegam. Po drodze można wpaść na pewnych ludzi, którzy… mówią co im ślina na język przyniesie. Widzieliśmy już cię w ich otoczeniu w karczmie. Nie chcielibyśmy, żeby jakiś wieśniak pomieszał ci w głowie.

Regent zmierzył rycerzy zimnym spojrzeniem, ale nawet jeśli się przestraszyli, nie dali tego po sobie poznać. Bez słowa ruszył przed siebie szybko, tak że tamci nie mogli za nim nadążyć.

*

Hotel, do którego zostali zakwaterowani Regent i jego ludzie, leżał trochę na uboczu względem reszty Brienfort. Rycerze odprowadzili wojownika pod same drzwi i dopiero wtedy odeszli, by znowu pilnować Imperatora… incognito, podobno. Wilhelm dosłyszał zza półprzymkniętych drzwi śmiechy i rozmowy, przypuszczał, że jego ludzie się zabawiają. Na chwilę przysiadł na ławeczce pod hotelem i spoglądał na ludzi, którzy powolnym krokiem podążali uliczkami.

Jak często Wilhelm przebywał w Brienfort, tak nigdy nie mógł zrozumieć fenomenu tego miejsca. Miało jakiś urok, fakt. Ale koniec końców bardziej przypominało zapuszczoną mieścinę, niż prawdziwe, tętniące życiem miasteczko. Mimo to, kogokolwiek w świecie zapytałbyś o najbardziej charakterystyczne miasta Cerathornu, bez wahania stawiano Brienfort na drugim miejscu, zaraz za stolicą, Tesravikiem. Może miało to jakiś związek z historią, jakoby w Brienfort ukryto skarb, strzeżony przez gorgonę skrytą pod miastem? Ale póki co, choć wiele ekspedycji poszukiwało tajemniczych bogactw, nikt nie znalazł nawet zejścia pod ziemię, a władze skutecznie uniemożliwiały wykopaliska, w obawie przed „naturalnym osunięciem się miasta w dół”. Słaba wymówka, ale i tak zabraniała kopać. W ten sposób każdy poszukiwacz skarbów odchodził stąd z niczym.

Regent nie zobaczył, kiedy drzwi hotelu się otworzyły i wyszedł stamtąd jeden z jego ludzi. Dosyć młody mężczyzna miał w ustach prymitywnego skręta, najpewniej z majeranku, albo innego szczypiorku! Młodziak ze zdziwieniem chwilę popatrzył na Wilhelma, po czym klepnął go w ramię po przyjacielsku. Regent drgnął niespokojnie i uniósł wzrok.

– Słyszę, że nieźle się tam bawicie – rzekł Wilhelm, uśmiechając się półgębkiem – Właściciel sam zaproponował, czy pijecie na krzywy ryj?

– Właściciel zaproponował – odrzekł młody wojownik Bractwa – Poszedł do nas na górę i powiedział, że dostał dostawę pysznego piwa… zawołał tez jakieś zabawowe panienki z okolicznych domostw. Zabawa na całego, szefie, nie ma co!

– Świetnie. Cieszę się, że właściciel tego przybytku jest tak miły – młody nie zrozumiał ironii i poważnie pokiwał głową.

– A ty, szefie? – Wilhelm popatrzył na niego, nie rozumiejąc pytania – Trochę zabawiłeś w tej karczmie. Nieźle się bawiłeś?

– Gorzej, niżbym chciał. Opowiem wam po kolacji.

– Niech będzie. Teraz zapraszam do środka, zabawa trwa w najlepsze! – Regent zaśmiał się głośno i pokiwał głową ze zrezygnowaniem.

– Myślałem, że macie więcej oleju w głowie! Och, niedouczeni gówniarze. Bawcie się, bawcie. Tylko że jak jutro przez kaca zawalicie misję, Lord mnie osobiście wypatroszy, wy dostaniecie tylko naganę.

– Ciebie wypatroszy, boś nas nie przypilnował, ale…

– Co, ale?

– Ale gdybyś też miał kaca, wszystko wyglądałoby inaczej, prawda? Wypatroszyłby nas wszystkich!

Regent spojrzał na niego, najpierw z powagą, ale już po chwili wybuchnął serdecznym śmiechem. W związku z argumentem przytoczonym przez podwładnego, nie można było się dłużej kłócić. Wilhelm pierwszy przekroczył drzwi hotelu i natychmiast na jego szyję rzuciła się prawie pijana panna.

*

Tej nocy mało kto w Brienfort spał. Odgłosy popijawy, głośna muzyka i dziesiątki śmiechów z hotelu jednak nikomu nie przeszkadzały. Znudzonym mieszkańcom Brienfort potrzeba było trochę zabawy, trochę więcej rozrywki, dlatego już wkrótce kolejne, w ogóle poza tematem osoby, dołączały do nocnej hulanki.

– Dawson, gdzie pakujesz ten obrzydliwy ryj? – ryknął Wilhelm do podwładnego, który przywołał go wcześniej do hotelu, zawtórowały mu tłumy pijackich śmiechów – Wyciągaj łeb z tej beczki, to piwo będą pili też inni!

– To jest ohydne – odparł tylko Dawson, ciężko padając na tyłek i łkając w rękaw – Piwo z Dolin jest ohydne!

– Innego nie mamy, przykro nam – powiedział współczująco hotelarz, jedyny trzeźwy w całym towarzystwie. Nawet muzycy, którzy raźnie grali do skocznych tańców, byli już na rauszu.

– Dobra… diabli z piwem – skomentował Mitt, inny z wojowników Bractwa – Tańczmy! Bawmy się! Noc jeszcze młoda, a towarzystwo wciąż chętne!.

– Nie powinniśmy… – Kolejny wojownik, Rawling, próbował coś powiedzieć Wilhelmowi, ale tłum odepchnął go pod ścianę. Regent zajęty był teraz nadzwyczaj epickim flirtem. 

– No bo gdyby… filozofowie więcej uwagi poświęcili naturalnym ruchom planety, a nie zagadnieniu magii, moglibyśmy już dzisiaj…

– Moglibyśmy, naprawdę? – zapytała dziewczyna, która była obiektem flirtu. Nie wyglądało na to, żeby cokolwiek słyszała, ale Regent tego nie zobaczył. Gdy mówił, patrzył na pustą szklankę po piwie.

– Oczywiście, że moglibyśmy! Pomyśl, Sybill…

– Sylvia.

– Tak, jasne, Silvan! Gdybyśmy mogli w przeciągu sekundy dotrzeć do takiego Karmilasu, nic nie stałoby na przeszkodzie, żeby… zaraz, Silvan?!

Wilhelm nie spojrzał nawet w kierunku kobiety, tylko odwrócił się na pięcie i wniknął w tłum. Splunął w kąt, z nadzieją, że jutro nie będzie pamiętał o tym, iż całował się z mężczyzną!

– Komu jeszcze piwa? – zakrzyknął właściciel hotelu, a wszyscy, jak jeden mąż, rzucili się w jego kierunku.

– Panowie – przemówił Wilhelm, wchodząc na ławę – Jutro wielki dzień, mam nadzieję, że pamiętacie.

– Tak, pamiętamy – powiedział Dawson, ale chyba nikt nie usłyszał jego majaczenia.

– Dlatego proponuję… po ostatnim i do łóżek – jęk niezadowolenia przemknął po tłumię, ale Regent wyciągnął rękę, by się usprawiedliwić – Tak ważne zadanie… nie możemy mieć kaca! Po ostatnim, panowie. Oby nam się!

Stuknęły kufle, piwo porozlewało się po podłodze, Rawling padł nieprzytomny pod ścianą. Pozostałym wojownikom film urwał się niedługo później.

*

– Ostatni raz – rzekł Wilhelm, krążąc wokół stołu. Od godziny siedzieli w swoim pokoju i próbowali powtórzyć plan ochrony podczas dzisiejszej uroczystości. Ale kac-zabójca skutecznie przeszkadzał im w trzeźwym myśleniu. Całe szczęście, że właściciel hotelu ich zbudził, bo najpewniej przespaliby cały pogrzeb. Lord Ranker nieźle by się wkurzył… i tak się wkurzy! – Mitt i Lucas wchodzą na wieżę nad cmentarzem, łuki w pogotowiu i po trzy granaty na łebka. Obserwujecie okolicę, gdybyście zobaczyli coś podejrzanego, zapalacie zieloną flarę.

– Się wie – odrzekł Mitt, żeby coś powiedzieć, a potem znowu schował głowę w ramiona. Nie czuł się najlepiej.

– Dawson, stoisz niedaleko Imperatora, nie odstępujesz go o krok. Jedno dziwne zachowanie, krótki błysk, albo krzyk berserka, powalasz Margrena i ochraniasz go z całych sił. Słyszysz mnie?

– Naturalnie – odpowiedział krótko i zwięźle. Rozumiał, jaki rozkaz otrzymał, ale sprzedałby nawet swój miecz, za kufel zimnej wody!

– Ja, Rawling i Cienki rozchodzimy się po cmentarzu. Ja na południe, w pobliżu krypty, do której będą chować tych ludzi. Cienki, staniesz przy głównej furtce i będziesz dyskretnie obserwował, co dzieje się za bramami cmentarza. Rawling… – Regent przez chwilę musiał zebrać myśli, gdyż zapomniał, jakie zadanie ma Rawling. Po chwili trzasnął się dłonią w czoło – Ach, już wiem! Rawling, ty pilnujesz tej strony cmentarza, gdzie zgromadził się lud. Oni będą dzisiaj szczególnie niebezpieczni.

Wszyscy popatrzyli na Regenta, jakby nie rozumieli jego toku rozumowania. Mężczyzna westchnął i usiadł na krześle.

– Co jest, szefie? – spytał Dawson.

– Podczas pogrzebu odbędzie się też egzekucja burmistrza Brienfort, Adriena Brookilla.

– Co?!

– A lud jest już strasznie zdenerwowany. Margren nie daje się lubić, krążą nastroje rewolucyjne. W karczmie gadali o tym, że chcą przeprowadzić zamach… podczas dzisiejszego pogrzebu.

– Nie mogłeś mówić wcześniej? – Rawling wstał tak szybko, że przewrócił krzesło – Poza tym… to niezgodne z umową, możemy się wycofać!

– Nie możemy – odparł Wilhelm, Rawling powoli usiadł – Panowie… trochę zawaliłem, ale mimo wszystko musimy ochronić tego bydlaka. Podpisaliśmy umowę, Ranker ją podpisał! Jeśli zaatakują, walczmy. Jeśli nie, a przypuszczam, że stchórzą, po skończonym zadaniu dostaniemy premię.

Wojownicy prychnęli, jakby pieniądze nie miały przynieść im szczęścia. Niektórym, rzeczywiście nie miały.

– Ale co też mogło strzelić temu debilowi do łba?! – zerwał się z siedzenia Cienki i zaczął niespokojnie krążyć po pokoju – Egzekucja podczas pogrzebu? Z tego, co się dowiedziałem, ci żołnierze padli podczas oblężenia Vartrogu. Wiecie doskonale, jak wielkie znaczenie ma to dla całego kraju, a tym bardziej dla tego miasteczka.

– W końcu tutaj są rodziny tych biedaków – westchnął Dawson i podparł brodę ramionami – Źle się dzieje na świecie, panowie. Konflikt między Anglirthasem a Cerathornem nabiera wręcz kulminacyjnych chwil, a oblężenie tej twierdzy tylko przyspieszy to, co nieuniknione.

– Anglirthas twierdzi, że Vartrog im się należał, że dwieście lat temu został bezprawnie zabrany przez Imperium – skomentował Lucas jakby od niechcenia – Ja tam na historii się zbytnio nie wyznaję, ale według mnie powinni chociaż spróbować się dogadać. Ale oczywiście porywczy kapłan Anglirthasu musiał zaatakować, nie mógł się oprzeć!

– Próbowali się dogadać – wyjaśnił natomiast Cienki – Z poprzednim Imperatorem. Odkąd jednak Margren zasiada przy władzy… nie ma czegoś takiego jak rozmowy i negocjacje, temu dupkowi się zwyczajnie nie chce!

– Zbyt długo zwlekamy – powiedział Wilhelm i cała kompania naraz powstała – Chodźmy, musimy jeszcze dokładnie powtórzyć wszystko na cmentarzu. Pogrzeb już niedługo.

– Żeby tylko pogrzeb – prychnął Rawling, ale Wilhelm udawał, że go nie usłyszał.

*

Pogrzeb się rozpoczął.

Margren pewnym krokiem wszedł na podium, większa część Brienfort wręcz cisnęła się między nagrobkami. Dziesięć trumien stało w rzędzie na drewnianych palach, ozdobione były kwiatami i girlandami. Wokół trumien niską siatką odgrodzony był pewien teren, na który wstęp miała tylko rodzina zmarłych. Tam właśnie było najwięcej płaczących kobiet i mężczyzn ze spuszczonymi głowami. Dzieci bawiły się w ganianego, ale szybko były łapane przez zawstydzone matki i usadzane na miejscu.

Po chwili uważni widzowie zobaczyli swojego burmistrza, Adriena. Kilku mężczyzn próbowało go przywołać, ale on ich zignorował. Szedł w środku kordonu żołnierzy, wyglądało to, jakby go prowadzili. Burmistrz wszedł na podium, lodowatym wzrokiem zmierzył Imperatora i zszedł z drugiej strony. Wysokie podium w większości go zasłaniało, więc jeden ze strażników szybko związał mu z tyłu ręce grubym sznurem.

Nikt nie zwrócił uwagi na kilku strategicznie ulokowanych mężczyzn, którzy uważnie patrzyli na wszystkie strony. Jeden nieznajomy stał też bezpośrednio obok Margrena, ale większość zgromadzonych uznało go za jakiegoś prywatnego doradcę czy skrybę, który napisał władcy przemówienie i ma mu pomóc w razie problemów. Dwójka skryta na wieży nad cmentarzem nie wychylała się i obserwowała wszystko przez szczeliny w balustradzie.

W końcu rozmowy ucichły, wojownicy Bractwa wytężyli zmysły, a Imperator odchrząknął, uśmiechnął się i rozpoczął monolog.

*

– Próbowaliśmy się dogadać z Anglirthasem – rozpoczął, jakby nie na miejscu. Mieszkańcy zaczęli się krzywić, nie powinien poruszać kwestii politycznych na takiej uroczystości, jak pogrzeb – Kapłan Santor, sprawujący tam władzę, nie chciał nawet słuchać naszych propozycji. Próbował zawładnąć negocjacjami, podporządkować je sobie! A ja, głupi, pozwoliłem mu na to. Jak to się skończyło? – zatoczył ręką, wskazując na rząd trumien. Matki i siostry zapłakały jeszcze mocniej. – Nie powinienem do tego dopuścić… czuję się taki mały… tak mi wstyd…

– Zamknij się!

– Nie masz prawa!

– Bydlak!

Margren wzniósł do nieba załzawione oczy, po czym dobrotliwie spojrzał na mieszkańców Brienfort. Czułe serca eksplodowały od tego spojrzenia pełnego bólu, cierpienia i poczucia winy. Bardziej twarde i zimne, lekko drgnęły.

– Macie prawo być źli, wściekli, możecie mnie nienawidzić i gardzić mną – kontynuował Imperator, a każde jego słowo załamywało się, jakby zaraz miał wybuchnąć płaczem. Zdawało się, że bardzo walczy z tym, by nie wylać choć jednej łzy – Zawiodłem was i nie tylko was. Zawiodłem cały Cerathorn, pijąc, zabawiając się, tracąc pieniądze, wasze pieniądze! Nie jestem godny nazwiska mego ojca, wybitnego władcy i genialnego stratega. Gdybym mógł… sam skazałbym się na wygnanie.

– To się skaż! – jeden jedyny głos, kilka pomruków. Reszta stała jak zamurowana, niemal zmiażdżona słowami Margrena.

– Nie mogę, zacny obywatelu. To byłoby takie egoistyczne, zostawić was samych teraz, gdy tak dużo zepsułem. To byłoby takie złe, takie… podobne do mnie! Ale dość. Już dość. Nigdy więcej was nie zawiodę, nie pozwolę, żeby Anglirthas ponownie nas zaatakował, nie dopuszczę do drugiego Vartrogu.

Imperator rozejrzał się po zgromadzonych. Zatroskane oczy, spojrzenia pełne bólu, twarze pełne wyczekiwania.

Matka jednego ze zmarłych omdlała, jej mąż wziął ja na ręce, podziękował Imperatorowi za słowa otuchy i opuścił cmentarz. Żona, wtulona w jego ramię, łkała.

– My nie chcemy wojen, panie – powiedziała jakaś kobieta, Margren szybko ją zlokalizował wzrokiem i zszedł z podium. Dawson próbował iść za nim, ale Imperator zatrzymał go w miejscu.

– Czego zatem chcecie? – Zapytał władca, przekraczając siatkę i wchodząc głębiej w tłum. Gdy przechodził obok kogoś, nie spotykał wzgardy, ani złości. Ale cierpienie, niekłamane i prawdziwe. Poczuł, że wreszcie jest lubiany, że wreszcie jest tak, jak miało być od początku. Fala ciepła zalała mu serce. 

– Widzisz, panie, jak kończy się konflikt z kimkolwiek – powiedziała ta sama kobieta – Cerathorn póki co… z całym wybaczeniem dla pańskich rządów, Imperatorze… Nie jest gotowy na wojnę. Giną ludzie, nasi mężowie i synowie. Nasi bracia i kuzynowie. Tracimy pieniądze, które powinniśmy przeznaczyć na rozwój. Wojna… nie miałaby żadnego sensu! Zanim by się zakończyła, zginęliby kolejni, być może wszyscy.

– Czy wszyscy tak sądzicie?

– Ta kobieta może mieć rację – powiedział brzuchaty młynarz ze skraju miasta – Imperatorze, jeśli jeszcze szanujesz nasze zdanie, nasze słowo… nie walcz. Rozmawiaj i negocjuj, ale błagamy, nie walcz.

Margren rozejrzał się po tłumie, wiedział, jaką decyzję ma podjąć. Cofnął się do podium, ale poczuł, jak czyjeś delikatne dłoni zaciskają się na jego ręce. Popatrzył w dół i ujrzał dziewczynkę, która wielkimi, szmaragdowymi oczami patrzyła wprost na niego. Zapewne nie rozumiała jeszcze, o co w tym wszystkim chodzi, ale wiedziała, że ten człowiek może wszystko zmienić. Imperator zacisnął lekko pięść i szedł dalej. Kolejne dłonie wysuwały się z tłumu, a władca po kolei je ściskał, w gardle czuł wzbierający płacz. Gdy dotarł do podium, łzy ciurkiem płynęły po jego policzkach. Skinieniem palca kazał wprowadzić Adriena. Burmistrz wolnym krokiem podszedł do władcy, dopiero teraz wszyscy zobaczyli, że jest związany. Szmer przerażenia przeszedł po zgromadzonych. Kilkoro z nich natychmiast wybiegło za bramę, Wilhelm rzucił kompanom charakterystyczne spojrzenie i szybko ruszył w kierunku Margrena. Dawson jeszcze bliżej przysunął się do zleceniodawcy.

– Ten człowiek, wasz burmistrz, jest oskarżony – rzekł Imperator, wywołując jeszcze większe poruszenie – Oskarżony o zdradę stanu, wydał on bowiem Anglirthasowi twierdzę Vartrog! Dzisiaj miał dokonać się jego żywot, ale… – Imperator spuścił głowę i westchnął ciężko – Ułaskawiam…

Okropny krzyk i wrzaski przerwały przemówienie. Wszyscy spojrzeli na wieżę nad cmentarzem, cała była pochłonięta ogniem, jacyś dwaj mężczyźni rzucili się w dół, płonąc. Gdy zderzyli się z ziemią, ryk wściekłości przerwał uroczystość i rozwścieczeni chłopi zaczęli biec w kierunku Margrena.

*

Dawson skoczył na Imperatora i bezceremonialnie powalił go na ziemię. Rewolucjoniści, na czele z karczmarzem z gospody mknęli prosto na nich. Adrien Brookil zeskoczył z podium i byłby upadł, gdyby nie podtrzymał go jeden z wartowników.

– Uwolnij mnie! – ryknął Brookil – Mogę im pomóc, umiem walczyć.

Strażnik bez wahania przeciął więzy i podbiegł do leżącego władcy. Dawson był już na nogach i wyciągnął klingę. Z początku zwykły miecz, nagle rozbłysnął oślepiającą jasnością i zapalił się. Smuga ognia objęła ostrze, wyryte na rękojeści runy jakby zalśniły złotem. Tłum zaczął się rozbiegać, niektórzy tulili się ze strachu do trumien, ale ich rodziny ich stamtąd zabierały.

– Szybciej, Dawson! – krzyknął Cienki i skoczył na pierwszego z brzegu wieśniaka z widłami. Tamten nawet nie zobaczył przeciwnika, padł sztywny na ziemię, a jego głowa potoczyła się pod podium – Zabieraj Imperatora i biegnij do świątyni, wedle planu!

Dwóch mężczyzn z siekierami natarło na Dawsona. Wojownik uskoczył w bok i sparował pierwszy cios, drugi spadł szybciej, ale znakomity refleks pozwolił mężczyźnie odbić i ten cios. Potem ciął poziomo, jeden z wieśniaków zgiął się, gdy ostrze rozcięło mu trzewia i padł, drgając w agonalnych konwulsjach. Drugi mężczyzna odskoczył w tył, porażony brutalnością wojownika, ale Dawson się nie zawahał. Szybkim ruchem wyciągnął z ukrytego pod płaszczem pasa jakąś fiolkę, zgniótł ją w dłoni i rzucił w przeciwnika. Wieśniak upuścił siekierę i padł na kolana, wrzeszcząc z bólu. Kwas z fiolki wypalił mu już twarz i dobierał się do mózgu.

– Dawson, nie popisuj się – krzyknął Wilhelm i uskoczył za grób, bo jeden z wieśniaków rzucił w jego stronę rzeźnickim nożem. Nóż wbił się w nagrobek – Bierz Margrena i wiej, my zajmiemy się motłochem!

Dawson złapał Imperatora pod ramię i pognał w stronę niskiego murka cmentarza. Dwóch mężczyzn z widłami próbowało go gonić, ale Cienki stanął im na drodze i ciął jednego na ukos. Czubek ostrza przejechał po gardle wieśniaka, który zakrztusił się, krew buchnęła na twarz Cienkiego. Wieśniak padł, a drugi z siekierą skoczył na wojownika. Cienki przyjął postawę obronną i… nagle gruby wieśniak jakby się rozbił na trzy osoby. Cienki poczuł, jak krew buzuje mu w głowie, która stała się nagle ciężka. Mimo to zaatakował, trzeciego od prawej. Gdy jednak jego miecz prześlizgnął się po powietrzu, poczuł, jak ręka przeciwnika z ogromną siłą wbija siekierę w jego ramię. Próbował krzyknąć, ale zamiast tego zwymiotował żółcią. Drugi cios był w potylicę i zabił wojownika Bractwa.

*

Rawling z trudem opanowywał drżenie kolan. Czuł się słabo, chciało mu się rzygać, a pięciu mężczyzn powoli zbliżało się w jego stronę. Wojownik spojrzał na swój miecz, wciąż płonący żywym ogniem i rzucił go jednemu z mężczyzn. Gdy tamten go złapał, rozgrzana rękojeść zaczęła wypalać mu dłonie, jednocześnie jednak wieśniak nie mógł upuścić ostrza, jakby coś przytwierdziło je do jego dłoni. Rawling sięgnął za pas i rzucił granat pod nogi trzech następnych. Eksplodował, pozbawiając ich nóg. Ostatni próbował zajść wojownika od tyłu, ale ten zręcznie przekoziołkował, uniknął ciosu widłami i uderzył pięścią w nos mężczyzny. Z twarzy buchnęła krew, a Rawling ruchem dłoni zwabił miecz, który natychmiast przyleciał z powrotem do jego rąk. Dzieła dokończył jeden, sprawny cios w szyję.

*

Dawson starał się nie patrzeć pod nogi, gdy biegli. Ziemia jakby usuwała się spod jego stóp, jakby specjalni uciekała od jego podeszw. Margren, przerażony i zlany potem, narzucał mordercze tempo. Zazwyczaj Dawson by sprostał, ale nie dzisiaj. Padł na kolana i zwymiotował dwa razy. Imperator tego nie zobaczył i pobiegł dalej w kierunku kościoła, sam.

*

– Rawling, z prawej! – krzyknął Wilhelm i sam wyrżnął z impetem pięścią w bok głowy karczmarza, przywódcy powstania. Rawling zręcznie wywinął się spod dwóch noży i w dwóch ruchach rozpruł dwa brzuchy.

– Wilhelm, coś jest nie tak – poinformował go Rawling, gdy patrzył na swoje dłonie. Zamiast dwóch, widział jednak cztery.

– Nie gadaj, zestresowałeś się po prostu! – Ale Regent wiedział, że podwładny miał rację. Sam czuł, jakby miał zaraz zemdleć, gdy odwracał głowę, wszystko tak bardzo się rozmywało. Każdy jego ruch wydawał się zbyt powolny, każda reakcja, bardzo opóźniona.

Karczmarz rzucił sztyletem, wbił się po rękojeść w ramię Wilhelma. Gdy Regent upadł na kolana i zwymiotował, karczmarz miał okazję, by go dobić.

Ale Adrien Brookill uniemożliwił mu to. Wpadł pomiędzy dwóch mężczyzn i kopnął karczmarza w kolano. Tamten zatoczył się, Brookill wyciągnął miecz zabrany od martwego strażnika.

– Rewolucja skończona – powiedział Adrien, wręcz ognistym spojrzeniem hamując mordercze popędy barmana – Odwołaj ludzi i módl się do Panteonu, żeby Margren był wciąż cały! Dość krwi dzisiaj przelaliście.– wskazał na cmentarz. Pomiędzy nagrobkami leżały dziesiątki ciał, wieśniaków, strażników i zwykłych cywili, którzy nasunęli się pod miecz. Wszędzie też wciąż trwały walki między grupami mieszkańców, a pojedynczymi gwardzistami.

– Ty przeciwko nam? – zagrzmiał karczmarz, rozkładając ręce w wyrazie boleści i rozczarowania – Jeszcze przed chwilą ten nieodpowiedzialny gnój chciał cię zabić… podczas uroczystego pogrzebu bohaterów wojennych! A teraz go bronisz?

– Jeśli ktokolwiek zniszczył ten pogrzeb, to ty i twoi fanatycy. Margren chciał mnie ułaskawić, obiecał wam pokój z Anglirthasem!

– Gówno prawda! To było tylko czcze gadanie, cały on. – karczmarz wyglądał na zrezygnowanego. Mimo wszystko nie zamierzał się poddać, gdy zaszli tak daleko, tak dużo pokazali! – Ostatnia szansa, Adrien. Byliśmy przyjaciółmi, a przyjaźń to zaufanie… zaufaj mi zatem!

Adrien spojrzał na cmentarz, na zwłoki i Wilhelma. Zobaczył, jak trzy kobiety zakatowały na śmierć tego drugiego, Rawlinga. Zobaczył przewrócone trumny i ciała żołnierzy, tak dostojne, a teraz splamione błotem i krwią! Zobaczył, jak dużo zła wyrządził ten człowiek. Ten, który uważał, że dane mu rządzić większością… mylił się jednak.

– Nie zaufam szaleńcowi – powiedział Brookill, unosząc do góry miecz – Stawaj, lub poddaj się!

– Nie zrobię ci tej przyjemności – odparł karczmarz i natarł w tej samej chwili.

*

Gdy Dawson ostatkiem sił dotarł pod kościół, Imperator dobijał się rozpaczliwie do wrót. Trzech mężczyzn i jedna kobieta, uzbrojeni w widły i łopaty, zbliżali się ku niemu. Wojownik spojrzał na płonące ostrze, choć zobaczył dwa…

– Odsuńcie się! – ryknął i wieśniacy cofnęli się spłoszeni, ale widząc, jak drży i jaki jest spocony i jak go mdli, uśmiechnęli się pobłażliwie.

– Spróbuj nas powstrzymać – powiedziała kobieta.

– Spróbujemy, nie martwcie się – odparł Wilhelm, stojący za plecami Dawsona. Choć obaj wyglądali jak śmierć na chorągwi i tak się czuli, poczynili ostatni wysiłek. Z okrzykiem na ustach ruszyli w ostatni bój tej bitwy!

*

Brookill zdołał zadać kilka pierwszych ciosów, ale był chudszy i słabszy od karczmarza. W efekcie już po chwili otrzymał pierwszy cios sztyletem, pod żebra. Złapał się pod bok i próbował zaatakować ponownie, ale sztylet ugodził go w udo. Adrien padł na jedno kolano i spróbował jeszcze sparował ostatni cios.

Karczmarz nastąpił na zwłoki jakiegoś rycerza i zachwiał się. Brookill skoczył na równe nogi i ciął. Miecz odrąbał przeciwnikowi rękę. Nim zdążył ryknąć, ostrze przebiło go na wylot. Karczmarz upuścił sztylet i wbił paznokcie w ramiona burmistrza. Z ust ciekła mu piana zmieszana z krwią.

– Zdrajca – zdążył wyszeptać, nim skonał.

Adrien chciał odepchnąć zwłoki, ale stracił sporo krwi. W głowie mu się zakręciło, poczuł, że upada, widział jak martwe, ale wciąż otwarte oczy karczmarza czynią mu pośmiertny wyrzut. Mówią, że niedługo spotkają się ponownie. Potem Adrien upadł i zapadł w śpiączkę.

*

Margren skulony obserwował, jak dwa diabły wpadły w tłum wieśniaków i jak zaczęły siać tam spustoszenie. Mimo że ruchy Dawsona i Wilhelma były spowolnione i z jakiegoś powodu strasznie koślawe, żaden z ich przeciwników nie miał szans. Ale Wilhelm oberwał, dwa razy w brzuch. Dawson raz, w głowę, wtedy po raz pierwszy upadł, z trudem podniósł się ponownie.

Gdy trup zaścielił teren przed kościołem, Regent podważył mieczem zapadkę i wrota świątyni stanęły otworem. Rozwścieczony tłum biegł, by ich spalić żywcem. Margren wciągnął pół żywych wojowników do środka i zatrzasnął drzwi. Łomoty i wrzaski trwały jeszcze bardzo długo, potem zaczęły słabnąć, a na końcu ucichły zupełnie. A Dawson i Wilhelm przestali się ruszać. Imperator płakał całą noc.

*

– Zawiedliście mnie! – Ranker wrzasnął tak głośno, że zawibrowały witraże w oknach. Wilhelm siedział pod ścianą kościoła, Dawson klęczał przy wiadrze i rzygał prawie co chwila. Ranker, gdy dowiedział się, co się stało, przybył natychmiast z osobistą gwardią. Tłum zdążył się już uspokoić, Adrien Brookill przywrócił ich do porządku. Margren z samego rana wrócił do Tesraviku. – Przynieśliście wstyd i hańbę całemu Bractwu Płonącego Ostrza!

– Lordzie, czym zawiedliśmy? – zapytał słabo Wilhelm i opuścił wzrok pod spojrzeniem przełożonego.

– Ty się nawet nie odzywaj! Z tego co się dowiedziałem, to ty zdradziłeś, że wieża będzie obsadzona. Jak śmiałeś w ogóle rozpowiadać w podrzędnej karczmie o tym, że Imperator zatrudnił Bractwo?! To jedna z zasad, mamy być zawsze anonimowi, nigdy nie wiadomo, gdzie jesteśmy. Mówiąc wrogom, że jesteśmy, dajesz im przepustkę i miejsca w pierwszych rzędach. Jeśli wiedzą o nas… o naszym położeniu, to nas pokonają. I ta libacja…

– To była moja wina – powiedział szeptem Dawson i znowu zwymiotował. Ranker prychnął pod nosem.

– Dać się upić na dzień przed misją i… odurzyć narkotykami? I wy macie czelność mi mówić, że nie mieliście pojęcia, czemu wam się dwoiło w oczach?! Imbecyle!

– Lordzie, Imperator żyje… – próbował się usprawiedliwić Regent.

– Ale wy już nie. Wydalam was z Bractwa, a co za tym idzie… skazuję na śmierć!

Dawson opadł na tyłek, Wilhelm zamknął oczy, spod powiek popłynęły trzy łzy. Lord Ranker czuł, że ci ludzie żałują, że są gotowi odpokutować… ale zasady to zasady, nie można robić wyjątków.

– Lordzie… – Dawson z trudem powstrzymywał płacz – Nie chcemy umierać. Błagamy… daj nam szansę!

Ranker popatrzył na mężczyzn. Szansa? Być może, ale nie przyjmie ich z powrotem do Bractwa… może najwyżej…

– Dzień – powiedział Lord bez kontekstu – Daję wam dzień, potem wysyłam Likwidatorów. Byliście jednymi z najlepszych wojowników i jednymi z najlepszych przyjaciół. Choć nie powinienem was faworyzować… cóż, po prostu dobrze wykorzystajcie tą dobę.

– Dzię… dziękujemy – odrzekł Regent i próbował wstać, ale zachwiał się i upadł. Ranker spojrzał na niego na wpół z obrzydzeniem, na wpół z litością.

– Żegnajcie, oby nasze drogi już się nie skrzyżowały.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł na ulice Brienfort. Dawson chwiejnym krokiem podszedł do Regenta, który już Regentem nie był. Usiadł obok niego i popatrzyli sobie w oczy.

– Co teraz? – spytał Dawson. Wilhelm wyglądał, jakby myślał, choć odpowiedź była jedna.

– Chodźmy już – odrzekł – Doba to mało czasu, trzeba nam już być jak najdalej stąd.

Koniec

Komentarze

To Twój pierwszy tekst na portalu i pewnie czekasz na czytelników. Przyjdą szybciej i przeczytają/skomentują chętniej, jeżeli poprawisz literówki, błędy w zapisie i stylistyczne (np. Panowie niepotrzebnie wielką literą, zupełnie nie wiadomo skąd w tym świecie wzięty rusycyzm “paszoł won”) i niekonsekwentny zapis dialogów.

Fabularnie tekst na pierwszy rzut oka wydaje się dość typowym fantasy. Tym bardziej musi przyciągnąć czytelnika dobrym, a przynajmniej starannym, wykonaniem. 

ninedin.home.blog

Dzięki za wskazówki, pochylę się jeszcze nad tym tekstem.

Joker246 :), tu piątkowa dyżurna. Usuń, proszę, tytuł z tekstu opowiadania, ponieważ jest w nagłówku (nagłówek – tytuł i stopka – koniec edytują się automatycznie).

pzd srd:)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

@Joker246: jakbyś miał pytania, problemy etc., pytaj – nie tylko ja chętnie pomogę.  

ninedin.home.blog

Serdecznie dziękuję za wsparcie.

Zgadzam się z Ninedin. Warto dopracować wykonanie, zwłaszcza zapis didaskaliów towarzyszących dialogom – często brakuje kropek.

– Dawson, nie popisuj się – krzyknął Wilhelm i uskoczył za grób, bo jeden z wieśniaków rzucił w jego stronę rzeźnickim nożem. Nóż wbił się w nagrobek[.] – Bierz Margrena i wiej, my zajmiemy się motłochem!

Czasem zazgrzytało coś w stylu, np. “relaksujące śpiewy ptaków”.

Ogólnie, napisane całkiem przyzwoicie. Na początku doradzam zamieszczanie krótszych opowiadań, wtedy łatwiej będzie o czytelników. Warto też komentować teksty innych osób.

 

Nierychliwie, ale w końcu doszłam do Twojego opka, Jokerze. Nick napawa obawą, a kiedy myślę, że jest ich 246 to bojaźń we mnie narasta. :)

 

Cześć, Jokerze, już oficjalnie. :)

Patrzę na kwalifikację – fantasy, no, nie przepadam. Patrzę na długość – powyżej 60k, dużo. Napisałam, abyś wiedział z jakim nastawieniem rozpoczynam czytanie, ale na portalu jest wielu, kto wie czy nie większość, wielbicieli fantasy, więc z czytelnikami nie powinieneś mieć kłopotu, jednak jak zauważyli przedpiszący ważna jest schludność tekstu (te dialogi w miarę „ogarnięte” i inne) i chyba na początek lepiej wstawiać krótsze opki oraz komentować teksty innych, aby dać się poznać. Przywędrowałeś do krainy Wzajemności. :)

 

A teraz wracam do Twojego opowiadania.

Ha, podoba mi się początek, coś bym usunęła, ale ładna wizja. Podrzucę Ci co zaznaczyłam do ewentualnego usunięcia – wyboldowane, tylko trzeba byłoby dopasować stylistycznie. Podkreślenie koło wyboldowanego oznacza jedno z dwóch, gdyż powielasz, moim zdaniem – niepotrzebnie. Zwróć uwagę też na słowo „było” – bez szkody dla opowieści można byłoby z niego zrezygnować.

 

Ciszę, która wręcz wżerała się w spokojny obraz lasu, przerywały tylko od czasu do czasu relaksujące śpiewy ptaków. Wszystko zdawało się spać, było pogrążone w zimowym śnie, chociaż zaczęły się już pierwsze odwilże. Gdzieniegdzie można było jeszcze przyłapać pojedyncze grudy śniegu zalegające drogi, gościńce i doliny, ale głównie było to błoto i grząski grunt, w który łatwo było się zapaść. Las, jaki otaczał pokaźnych rozmiarów zamek (+ Pitrell), był majestatyczny, a najpiękniej wyglądał porą jesienną, gdy liście powoli żółkły i opadały na ziemię, by tam potem wyschnąć i wydawać trzeszczące odgłosy pod butami podróżnych. Sam zamek, jak już było wspominane, był ogromy. Niedawno restaurowany, prezentował się przepięknie, aczkolwiek gdyby dłużej mu się przyjrzeć, zdawał się z czegoś obdarty, jakby jakaś ważna cząstka, jakaś siła, która niegdyś chroniła ten budynek, która sprawowała nad nim opiekę, odeszła z nieznanych przyczyn dawno temu. Było pięknie, ale brakowało czegoś ważnego, choć niemożliwym do powiedzenia jest, czego.

 

W takim razie czytam dalej…

Zwróć uwagę na opis postaci i spróbuj nie przedstawiać ich w taki sam sposób.

Miała około pięćdziesięciu lat, była gruba i nosiła znoszone ciuchy, które musiała kupić sobie z dwadzieścia lat temu 

Zazwyczaj podajesz wiek, tuszę i kilka słów o ubraniu, które najczęściej łączysz z oceną. Raczej nie mówi to nic o bohaterze, bo to może miałoby jakiś sens, gdyż to kwestie, jak mi się zdaje – narratorskie. Wydaje mi się, ze wystarczyłoby, gdybyś wyróżnił jedną charakterystyczną cechę, dwie oraz nie powielał sposobu wprowadzania postaci.

Nie przesadzałbym też z przerysowywaniem:

Gdy podeszła do Wilhelma, teatralnie podrzucała biodrami i złapała się pod boki, jednocześnie uśmiechając się bezzębnie i podgryzając górną wargę.

Dialog w gospodzie naprawdę niezły, bo naturalny i ujawnia sytuację.

Podobnie jak z opisem ludzi jest też z budowlami i miejscami (np. cmentarz). Podobają mi się lecz są niejako „na jedno kopyto”. Chyba wybierałabym – co, pokazywała detal.

Uważaj na słowa: „to”, „wkraczał” (bez przerwy, kiedy wchodzą to wkraczają xd), „był” (o tym juz pisałam), „wręcz”, „właśnie”, ‚też”, „patrzyli”.

Tekst ma swoje wady, ale dla mnie jest naprawdę nieźle napisany. Rozmowy są prawdziwe, fabułę fajnie rozwijasz i chociaż czasami przesadzasz z nadmiarowością i negatywną oceną to, podoba mi się jak snujesz opowieść. 

 

Skończyłam i pora na końcowe podsumowanie. 

Sceny walki oraz pozostałe dialogi też są dobre, tj. szybkie, obrazowe. Wiadomo co się dzieje i dlaczego, w dodatku ten świat żyje. Coś w tym jest! Potrafisz snuć opowieść, chociaż czytało mi się i dobrze, bo gnała mnie ciekawość, i źle, ponieważ łapałam się na usuwaniu nadmiarowych, powtarzających się słów. Ale, ale… wszystkiego na raz nie poprawisz, gdyż tekst jest za długi. Chodzi mi o: wyeliminowanie zbędnych powtórzeń niektórych wyrazów i wygładzenie opowieści; poprawienie gdzie nie gdzie interpunkcji i dopracowanie atrybucji dialogowych, aby nie mieszała się z narracją; w tekście są również literówki, lecz z nimi akurat łatwo sobie poradzić sprawdzając Wordem, albo czym innym, czego nie znam. 

 

Obiecałam sobie, że jeśli będę spotykała tekst, który mnie poruszył będę skarżyła się o klik do biblioteki, nawet jeśli ma wady. Twoje opowiadanie takim jest, zwłaszcza że naprawdę nie przepadam za fantasy. :)

 

pzd srd:)

piątkowa asylumm, z opóźnieniem komentująca dopiero we wtorek

 

PS. I jeszcze, odniesienia do obecnej sytuacji, która jednakoż jest uniwersalna „wyłapywałam”:)

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Część, Asylum. Serdecznie dziękuję za rozbudowany komentarz, oraz za rady, do których na pewno się zastosuję.???? Cieszę się, że tekst Ci się podobał, zwłaszcza że wspominałaś, iż nie przepadasz za fantasy. Chyba rzeczywiście masz rację i na początek postaram się wrzucić trochę krótsze opowiadania. Popracuje też nad tym tekstem, by lepiej się go czytało.

:-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Jest tu jakiś pomysł. Choć nie wszystko kupuję – czemu Imperator (a więc raczej możny człowiek, mający pod swoją komendą wiele armii) wynajmuje tylko jeden oddział i na dodatek skąpi im pieniędzy? Tytuły nie pasują mi tu do skali, z jaką przyszło je z reguły kojarzyć w fantastyce.

Za pomysłem idzie niezły układ scen, wskazujący, że masz pomysł na tempo. Jednak jest jedna rzecz, która morduje to wszystko i sprowadza do ślimaczego tempa.

Tą rzeczą są nadmierne opisy.

Niemal każdej akcji towarzyszy opis detali, wielu rzeczownikom zaś przymiotniki i przysłówki. Kiedy szef najemników zwraca się do karczmarki, dowiaduję się o jej wieku, wyglądzie i tempie ruchów. Gdy tenże wojownik siada, nie omieszkasz napisać, że taboret zaskrzypiał i się zachwiał. Dorzucasz szczegół za szczegółem, a ja po 15k znaków czuję się zmęczony. Dzieje się tak dlatego, że takie obłożenie kosztuje mnie, czytelnika, bardzo wiele wysiłku w wyobrażeniu sceny. Kiedy z otoczenia akcji wynika, że akcja przechodzi do pomieszczenia w karczmie, zaczynam wyobrażać sobie je jakoś. Na tym jednak nie kończysz – dodajesz kolejne szczegóły (często i gęsto nie mają one jakiegokolwiek wpływu na samą fabułę czy scenę) i za każdą taką adnotacją ja muszę scenę rysować od początku, wstawiając to, co opisałeś, bo a nuż będą miały znaczenie fabularne. Wiele z nich niestety nie ma, co przynosi zawód.

Za rozbudowanymi opisami idzie to, co wskazała Asylum – powtórzenia, byłoza, nadmiar rozbudowanych zdań. To dodatkowo chrobocze podczas czytania.

Poćwicz więc tonowanie opisów. Nie chodzi o to, by je wywalić z hukiem, ale by robić to umiejętnie. Zobacz na piórkowe opowiadania zwłaszcza Count Primagena, Kam_mod czy Kati72 – dobry opis, odpowiednio użyte słowa budujące klimat, czy pozostawienie niedopowiedzeń więcej czyni dla tekstu, niż morze “purpurowej mowy”.

Uff, tyle. Trochę pracy przed Tobą, tak więc chwytaj przydatne linki :)

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Powodzenia w następnych próbach!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki za komentarz i podesłane linki, na pewno z nich skorzystam.

prze­ry­wa­ły tylko od czasu do czasu re­lak­su­ją­ce śpie­wy pta­ków. ―> To słowo nie ma tu racji bytu.

 

Było pięk­nie, ale bra­ko­wa­ło cze­goś waż­ne­go, choć nie­moż­li­wym do po­wie­dze­nia jest, czego. ―> A może: Było pięk­nie, ale bra­ko­wa­ło cze­goś waż­ne­go, choć trudno rzec, czego.

 

Z okna na pierw­szym pię­trze wy­chy­li­ła się ko­bie­ta, ro­zej­rza­ła po placu i siar­czy­ście splu­nę­ła na traw­nik pod pa­ra­pe­tem, po czym wpeł­zła do środ­ka i za­trza­snę­ła okno. ―> Powtórzenie. Pod parapetem pierwszego piętra nie ma trawników. Czy to ważne, na co pluła kobieta?

Czy to znaczy, że kobieta poruszała się leżąc na brzuchu, czy raczej na czworakach? Poznaj znaczenie słowa pełzać.

Proponuję: Z okna na pierw­szym pię­trze wychynęła ko­bie­ta, ro­zej­rza­ła się po placu i siar­czy­ście splu­nę­ła, po czym je za­trza­snę­ła.

 

Drzwi twier­dzy otwo­rzy­ły się i wy­szło stam­tąd ko­lej­nych dwóch męż­czyzn, śmia­li się i co chwi­la szep­ta­li coś, by znowu wy­buch­nąć śmie­chem. Gdy roz­legł się dźwięk rogu, męż­czyź­ni spoj­rze­li na za­mknię­tą bramę twier­dzy, a potem na wy­so­kie­go męż­czy­znę po­wol­nym kro­kiem zmie­rza­ją­ce­go do źró­dła dźwię­ku.

– Ko­niec po­pi­ja­wy, pa­no­wie – za­krzyk­nął męż­czy­zna, z uśmie­chem… ―> Powtórzenia.

 

– Ko­niec po­pi­ja­wy, pa­no­wie – za­krzyk­nął męż­czy­zna, z uśmie­chem spo­glą­da­jąc na zre­zy­gno­wa­nych to­wa­rzy­szy – Ro­bo­ta wzywa. A niech no tylko któ­ryś wy­krztu­si choć­by słowo, to sam po­dej­dę i sko­pię tłu­ste tyłki! – męż­czyź­ni wy­bu­chli śmie­chem, ten który do nich mówił, sta­nął przed bramą – Otwórz to, za­wszo­ny kun­dlu! ―>

– Ko­niec po­pi­ja­wy, pa­no­wie – za­krzyk­nął męż­czy­zna, z uśmie­chem spo­glą­da­jąc na zre­zy­gno­wa­nych to­wa­rzy­szy – robo­ta wzywa. A niech no tylko któ­ryś wy­krztu­si choć­by słowo, to sam po­dej­dę i sko­pię tłu­ste tyłki!

Męż­czyź­ni wy­bu­chnęli śmie­chem, ten który do nich mówił, sta­nął przed bramą.

– Otwórz to, za­wszo­ny kun­dlu!

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Niski facet sto­ją­cy na bra­mie i trzy­ma­ją­cy jedną ręką łań­cuch za­śmiał się ser­decz­nie. Po­cią­gnął za łań­cuch brama za­czę­ła ustę­po­wać. ―> Facet nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

Czy dobrze rozumiem, że ów człowiek wszedł na bramę i stał na niej? Po co?

Powtórzenia.

A może: Niski strażnik/ żołnierz/ woj sto­ją­cy przy bra­mie za­śmiał się ser­decz­nie i jedną ręką po­cią­gnął trzymany łań­cuch, a wierzeje/ wrota za­czę­ły ustę­po­wać.

 

Był nad­zwy­czaj silny, taką bramę po­win­no otwie­rać co naj­mniej dwóch sil­nych ludzi… ―> Powtórzenie.

Może: Był nad­zwy­czaj silny, taką bramę po­win­no otwie­rać co naj­mniej dwóch krzepkich ludzi

 

po­zo­sta­li dwaj ubra­ni byli w zbro­ję i dzier­ży­li lance. ―> Czy dobrze rozumiem, że dwóch mężczyzn było ubranych w jedną zbroję?

 

Go­spo­darz roz­ło­żył sze­ro­ko ręce i uśmiech­nął się na po­wi­ta­nie z nutką zło­śli­wo­ści, bo­ga­to ubra­ny gość ze­sko­czył z konia i pod­szedł do roz­mów­cy. ―> Kto tu jest gospodarzem? Kto jest rozmówcą bogato ubranego gościa, skoro nikt do niego nic nie mówił, a i on nie odezwał się do nikogo?

 

– Chciał­bym roz­ma­wiać z Lor­dem tego Gar­ni­zo­nu… ―> Dlaczego wielkie litery?

 

Miał pod­krę­co­ne­go do góry wąsa i strasz­nie owal­ną twarz. ―> Na czym polegała straszność owalu twarzy?

 

Krót­ko ścię­te włosy two­rzy­ły dziw­ne wra­że­nie, że pod­czas ich ści­na­nia użyto ja­kie­goś garn­ka. ―> Powtórzenie. Czy włosy mogą tworzyć wrażenia?

 

za­wsze po­wta­rzał, że za­bie­gi ko­sme­tycz­ne są dla bab… ―> Ten zwrot nie powinien znaleźć się w tym opowiadaniu.

 

– Ja je­stem tutaj Lor­dem – od­parł ten drugi i po­tarł brodę. ―> A kto tutaj jest tym drugim?

 

Wtedy sto­do­ła po­grą­ży­ła się w ciem­no­ści, ale tylko na mo­ment. Ran­ker chwy­cił jedną ze sto­ją­cych na ziemi lamp i za­pa­lił ją… ―> W jaki sposób tak szybko zapalił lampę?

 

Na ko­niec po­chód cmen­ta­rzem i wy­jazd do­roż­ką do pa­ła­cu. ―> Obawiam się, że w tym opowiadaniu to niemożliwe, albowiem dorożki pojawiły się w początkach XIX wieku.

 

i splu­nął do góry. Potem szyb­ko od­su­nął głowę, ślina go nie dra­snę­ła… ―> A czy ślina może drasnąć?

 

męż­czy­zna pod­parł się na łok­ciach… ―> Podeprzeć można się czymś, na czymś można się oprzeć.

Proponuję: …męż­czy­zna wsparł się/ oparł się na łokciach

 

he­rold rów­nież wstał… ―> Czy to na pewno był herold?

 

oraz trzy lampy naf­to­we… ―> Skąd w tym świecie naftalampy naftowe?

 

Czte­ry na krzyż sto­li­ki po­kry­te były starą ce­ra­tą… ―> W dawnych karczmach nie było stolików, były tam stoły – duże i ciężkie, i z całą pewnością nie były pokryte ceratą.

 

któ­rzy zgro­ma­dzi­li się obok baru… ―> W dawnych karczmach nie było baru.

 

nikt nawet nie obar­czył go spoj­rze­niem. ―> Pewnie miało być: …nikt nawet nie obdarzył go spoj­rze­niem.

Poznaj znaczenie słowa obarczyć.

 

Gdy po­de­szła do Wil­hel­ma, te­atral­nie pod­rzu­ca­ła bio­dra­mi… ―> Na czym polega teatralne podrzucanie biodrami?

 

uśmie­cha­jąc się bez­zęb­nie i pod­gry­za­jąc górną wargę. ―> Skoro była bezzębna, to jak mogła coś podgryzać?

 

– Co pani ma? ―> Obawiam się, że do karczmarek nikt nie zwracał się per pani.

 

Kraj ten, osto­ja nie­lu­dzi bez jako ta­kiej wła­dzy, ad­mi­ni­stra­cji i wa­lu­ty, żyje głów­nie z prze­my­słu sto­lar­skie­go… ―> Obawiam się, że w opisywanych czasach przemysłu jeszcze nie było.

 

Kiedy kil­ka­na­ście lat temu ogło­si­li, że pra­gną wbić się w świa­to­wy rynek na­po­jów wy­sko­ko­wych… ―> Jaki rynek, jakich napojów???

 

– Trze­ba dzia­łać! – wy­krzy­czał karcz­marz, prze­krzy­ku­jąc ogól­ne po­ru­sze­nie… ―> Brzmi to fatalnie.

 

Jak tak dalej pój­dzie, nie sta­nie nam nawet na po­my­je dla świń… ―> A co miało im stanąć na pomyje dla świń?

 

Wybacz, Jokerze246, ale tu przerywam lekturę. Przykro mi to pisać, ale do tej pory nie znalazłam w opowiadaniu nic, co zainteresowałoby mnie choć trochę, w dodatku masa błędów i usterek skutecznie uniemożliwia skupienie się na treści.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Coś się dzieje, jest znienawidzony władca, lud na krawędzi buntu.

Mało fantastyki – OK, wojownicy mają jakieś wypasione ostrza, ale to by było na tyle.

Mam wrażenie, że Twój świat nie bardzo trzyma się kupy. Broń średniowieczna, ale z dodatkiem granatów. No, niech będzie. Ale bardzo dużo rzeczy z naszej rzeczywistości: hotele, turyści, czasami jakieś niepasujące słowa… Sprowadzanie trupów żołnierzy, żeby je pochować w rodzinnym miasteczku. Przed wynalezieniem lodówek raczej tego nie praktykowano, bo były bardzo mało szanse, że nieboszczyk przetrzyma drogę. I nie chodzi tylko o smród, ale również o choroby. OK, zdarzało się wrzucić ciało kogoś znacznego do beczki z wysokoprocentowym alkoholem i przewieźć, ale to droga impreza, poza zasięgiem zwykłych ludzi.

Bohater ma na imię Regent. Myliło mnie to, bo raczej jest to ktoś sprawujący władzę w imieniu króla.

Sporo błędów i różnych niedociągnięć.

zaczęły się już pierwsze odwilże. Gdzieniegdzie można było jeszcze przyłapać pojedyncze grudy śniegu zalegające drogi,

To w końcu odwilże dopiero się zaczęły czy już prawie cały śnieg stopniał?

Sam zamek, jak już było wspominane, był ogromy.

Byłoza.

– Chciałbym rozmawiać z Lordem tego Garnizonu

Dlaczego dużymi literami?

– Traktujecie nas jak psy! Kiedyś stawki były ponad sto procent wyższe.

– Kiedyś też była inna inflacja,

Jeśli jest inflacja, to ceny powinny iść w górę, nie w dół. Zresztą, w systemach opartych na kruszcu inflacja nie była zjawiskiem typowym.

Cztery na krzyż stoliki pokryte były starą ceratą,

Czy w Twoim świecie ludzie potrafią wyprodukować ceratę?

Babska logika rządzi!

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka