- Opowiadanie: Żongler - Wyliniały

Wyliniały

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Wyliniały

Dalewski odpalił papierosa, odchylił głowę, odetchnął.

Przeczekał wibracje telefonu, palił w ich tempie, wściekało go, że nie potrafi powstrzymać drżenia łapy. Miał czas do jutra, żeby się tego nauczyć, choć jutro było blisko: poświata znudzonego księżyca ześlizgiwała się po pniu, zaglądając przez dziurawe liście. Dalewski zastanowił się, czy drzewo ulegało szkodnikom, czy szkodnikiem był on sam, strzepując popiół gdzie popadnie. Jutro będzie musiał głośno oznajmić, że nie, jest lepiej, czuje się właściwie świetnie.

Cisnął papierosa gdzie popadnie i wszedł do windy, licząc, że nie będzie w niej zasięgu.

Był.

– Dalewski, słucham.

– Ja pierdolę, co z ciebie za glina, skoro nie można się do ciebie dodzwonić? – Coś przebierało niecierpliwie w słuchawce, tupot odnóży potęgował powagę sprawy. – Jesteś potrzebny w Ogródkach.

– Podobno nie chcecie moli w swoich apartamentach.

– Po prostu przyjedź! Czy ty musisz zawsze się żalić? Ja mieszkam w dosłownym gównie, Dalewski, a słyszysz, żebym narzekał?

– Słabo cię słyszę.

– Gówno prawda, ty rudy bobku – warknął Żuczek, trzaśnięcia wskazywały, że zacisnął żuwaczki na słuchawce. – Mam tu trupa!

– Jadę.

Wyszedł z dziupli, rozejrzał się za najbliższą dmuchawą do liści. Wypatrzył taką zmierzającą w stronę Ogrodów. Po drodze zdąży jeszcze raz przećwiczyć łapę.

 

*

 

– Gdzie głowa?

Karmnik był tak nowoczesny, że Dalewski brzydził się w nim stać, ale z przyjemnością wytarł łapy na białej wykładzinie. Mieszkał tu arystokrata, chociaż zaduch był plebejski.

– A co ja jestem, informacja? – Czoło Żuczka świeciło; albo bardzo się spocił, albo jego skorupa zawsze była taka skrząca. – Mówiłem, że tak go znalazłem, ale ty nie słuchasz. Nie powinieneś tego zapisywać? Duszno tu, słabo mi.

Bezgłowy trup Mysikrólika leżał idealnie między kuchnią a salonem, uniemożliwiając Żuczkowi pójście po szklankę wody.

– Możesz zadzwonić do Skrzeka?

– Do Ropucha? Po cholerę chcesz…

– Możesz, Żuczek? Powiedz, że jadę po… miałkie wyjaśnienia.

– Jedziesz pić? To mam mu powiedzieć? Wiesz co? Zadzwonię. Zadzwonię ze skargą, może w końcu wypierdoli cię za kitę, zostanie ci tylko klatka, do niej się nadajesz, na futro pod strzykawki…

Dalewski go złapał. Tę tajemnicę rozwikłał natychmiast: to był pot, nie skrząca się skorupa. Żuczek się skurczył, odnóża mu zwiotczały.

– Mam klucze do dziupli w Ogrodach. Może którejś nocy twoje jajeczka rozdepcze wściekły laboratoryjny wiewiór.

– Nie masz prawa mi grozić – wysapał Żuczek. – Wypędzą cię… Jak zwykłego gryzonia…

– Jestem gryzoniem – warknął Dalewski. Ciśnięty Żuczek zrzucił portrety w ładnych ramkach. – Skarż się.

– Z was dwóch – wycedził Żuczek – ty zawsze byłeś głupszy.

Trzasnął okrągłymi drzwiami, zostawiając Dalewskiego z trupem.

Król, jak kazał się tytułować Mysikrólik, został rozpruty od piersi po głowę. Ta zniknęła bez śladu. Apartament nie ucierpiał, ale Dalewski wiedział, że oszczędności zniknęły – okoliczne prostytutki dawno już rozpowiedziały, za ramą którego z portretów Król kryje sejf. Własnego, naturalnie. To próżne, zboczone ptaszysko leżało na wznak w swojej krwi, bez korony, bez statusu, bez szacunku. Dalewski pomyślał… Czy to nie za proste? Pochylając się nad szyją, zdał sobie sprawę, jak żałosnym jest detektywem, skoro zostawiano mu tak bezczelne wskazówki.

 Z kikuta wystawał żołądź.

 

*

 

Już w zaułku dało się słyszeć kocią muzykę, pobrzękiwania i zgrzyty zaostrzonych pod basowe gitary pazurów, dla Dalewskiego jazgot, napisany pod rytm rzygających na zmianę kocurów z kasyna.

DZIESIĄTE ŻYCIE

ZADZIORNE DZIEWCZYNY + MUZYKA NA ŻYWO

Dalewski słuchał konwulsji saksofonu, przyglądając się łapie. Patrzył na okrągłą bliznę, której nie chciała porosnąć sierść. Niczym stygmat, gdyby tylko zwierzęta wierzyły w boga. W tym aspekcie były bardziej konkretne od ludzi – łapa tylko drżała.

Brzydził się dotknąć lepkiej klamki, zadymiony korytarz cuchnął starą rybą. Tapeta słaniała się albo ze zmęczenia, albo mdlił ją zapach, jej rulony przysłaniały wulgarne neony.

Dalewski wsunął papierosa do pyska, a łapy do kieszeni. Był ciekaw, czy dostanie ognia.

– Dokąd to, puchaty? – Bura jak cygarowy dym kotka pojawiła się w jego oparach, zgodnym z reklamą uśmiechem sugerując, że te zęby dusiły już niejednego gryzonia. – To mięsożerny lokal.

– Twój szef mnie zaprosił. – Dalewski rozchylił łokciem płaszcz, by zabrzęczeć odznaką. – Ubierz się, zanim wyjdziesz, jest zimno.

Ruszył korytarzem. Kotka stuknęła obcasami.

– Gdzie jest drugi? – zawołała. – Nie było was dwóch?

Było tu ciemno i sennie: podpite świnki morskie grały w świnię; zatopiony w fotelu jednooki szczur prowadził oczko dla pary kocic malujących sobie wzajemnie rzęsy. Na podeście ziewali muzycy.

Miejsce było smętne i Dalewski poczuł się dziwnie u siebie.

Między stolikami ktoś szedł, kroczącego dało się poznać po posturze i sapnięciach. Ogromne brzuszysko rzucało wyzwanie lojalności guzików fioletowego fraka, poskromione brylantyną wąsy zawijały się ku górze; karykatury dopełniało cygaro, które kocur podawał sobie jęzorem od jednego złotego zęba do drugiego.

Mogliby podać sobie łapy, ale tego nie zrobili.

Głos kocura mógłby być głosem cygara, gdyby cygaro umiało mówić.

– Dale – przywitało go.

– Spaślak.

– Trochę minęło, co? Będzie ze trzy kocie życia. Pewnie przyszedłbyś wcześniej, ale po co rozstrajać sobie sen zimowy. Łatwo go spieprzyć, tak słyszałem. Może nawet od ciebie.

– Nie przypominam sobie.

– No tak. Wiewiórki mają słabą pamięć. Budzicie się i nie pamiętacie, gdzie zakopaliście żołędzie.

Któraś ze świnek trochę zbyt głośno odstawiła na blat kieliszek.

– Koty nie mogą narzekać – odparł Dalewski. – Ty na pewno byś pamiętał.

– Po cholerę miałbym chować żołędzie? – Żółte ślepia Spaślaka świeciły. – Będziemy tak sterczeć, czy wyjdziemy na zewnątrz zapalić? Fajka ci więdnie.

Z kasyna nie trzeba było wychodzić, żeby zapalić, na zewnątrz nie bywało się również dla świeżego powietrza czy ciszy. Dalewski obserwował łapy grających, ale po chwili stracił zainteresowanie.

– Zamordowano Mysikrólika – oświadczył. – Jeżeli ktokolwiek coś wie, spowiadam za śmietnikiem.

– Niech zdycha – powiedział ktoś, najprawdopodobniej jednooki szczur.

Kotki teatralnie zasłoniły pyszczki.

– Biedny Król – westchnęła biała. – Był taki puchaty.

– Był jebaną kanalią – odburknął szczur, ciskając kartami. – Fałszywy jak wy, wiecznie w rui, puszczalskie suki!

– Tylko nie suki – syknęła czarna. Wysunęła pazury, brokatowo-zielone.

Szczur miał skłonności samobójcze albo było mu wszystko jedno. Spojrzał załzawionym okiem na Dalewskiego.

– Zrób z tym porządek – zażądał. – Dla Chipa.

Nie czekał; obszedł scenę, przewracając futerały, trzasnął drzwiami. Dalewski ruszył za nim, chcąc stąd wyjść. Odprowadziło go sapanie Spaślaka.

– Szczur przesadza z trutką – tłumaczył kocur gawędziarskim tonem. Wyszli, chłód zmroził Dalewskiego. Spaślak oparł się o śmietnikowe biurko do przesłuchań i zacharczał, jakby płuca miał wypchane sierścią. – Nie… Nie powinien mówić o Chipie. Był z niego zadzior, łebski skubaniec… Nie pomogło, nie? Nie mogło pomóc, skoro to kierowca zawinił. Kierowca w hawajskiej koszuli, zawsze roztrzepany. Miał taki śmieszny, sepleniący głosik. Uroczy głuptasek. – Jego chichot brzmiał jak okładanie butem niedopałka papierosa. – Ale już nie jesteś taki, co, Dale? – Wyciągnął zapalniczkę z szuflady biurka. – Jesteś ponurym… zgorzkniałym… skurwy… – Nie chciała zapalić. – Co jest?

Dalewski wyszarpnął ogryzek cygara spomiędzy jego kłów.

– Zostawiłeś popiół przy trupie.

– To nieprawda – oznajmił zachrypnięty Spaślak.

Miał rację, ale jakie miało to znaczenie? Dla Dalewskiego, żadne.

– Czyżby? – Poczuł smród kocura, przez moment pomyślał o sobie jak o drapieżniku, złapał kotka w pułapkę. – Ropuch już wie, Spaślak. Masz taką świetną pamięć. Opowiesz mu o każdym, kogo znalazłem rozjechanego na drodze albo utopionego w sadzawce. Dziesięć jebanych żyć… to będzie parę pękatych segregatorów.

– Nie mam nic wspólnego z Królem. Mówisz, popiół… Król palił. Sam mógł strzepnąć peta.

Dalewski schował ogryzek cygara do kieszeni.

– Królowi byłoby ciężko palić, nie mając głowy. Ty kupujesz to ścierwo, Spaślak, łasice o tym wiedzą. To poetyckie. Zabrałeś sobie koronę, żeby powiesić w kasynie, czy ją zeżarłeś, po staremu, ty żałosny zwierzaku?

Przez moment nie wiedział, czy mówi do kocura, czy do samego siebie, zapomniał, kogo właściwie oskarża. Zorientował się, że trzyma Spaślaka, miażdży w drżących łapach, dyszy, sierść stoi mu dęba.

– Dale… Sprzeczaliśmy się, kiedyś. Nie bądź głupi. Słyszałem, że chodzisz na terapię. Po co to psuć? Co by powiedział Chip, co? Dale, daj spokój. Daj…

Dalewski dał, dał mu w mordę.

 

*

 

Stał na zakrwawionej wykładzinie, patrząc na pokaleczone knykcie, na łapę, prosto w blade oko blizny.

W Ogrodach był byle jaki zasięg.

– Dalewski, słucham.

– Tu Ropuch. Chcę, żebyś to przemyślał. Spaślak ma nie tylko kasyno, ma połowę miasta. – Odbijało mu się, jak zawsze, gdy się stresował. – Proszę cię… Mogłeś przeoczyć to cygaro. Mogło wcale go nie być. Lada chwila wchodzi ekipa, możesz zabrać to cholerne cygaro i…

Dalewski trzymał go w łapie. Obracał nim, turlał.

– Zostawię ją dla ekipy. Mogą oddać ją razem z cygarem.

– Ją?

– Odznakę, Skrzek.

– O czym ty…

Rozłączył się, cisnął ogryzek cygara na wykładzinę, odpalił własnego papierosa, patrzył, jak się pali, jak popiół wiruje. Wiedział, że nikogo nie obejdą szczegóły. Ekipa łasic nienawidziła kasyna Spaślaka. Tym akurat zwierzęta nie różniły się od ludzi – widziały to, co chciały zobaczyć.

Dale uniósł łapę z odpalonym papierosem, zatrzymał ją w górze. Posłuchała, poraniona o kocią szczękę łapa o spuchniętych knykciach, z zakrzepłą krwią na szczecinie rudego futra.

Nie drżała.

Było jutro, a on zdążył.

Koniec

Komentarze

on sam, strzepując popiół gdzie popadnie. Jutro będzie musiał głośno oznajmić, że nie, jest lepiej, czuje się właściwie świetnie.

Cisnął papierosa gdzie popadnie i wszedł do windy

Powtórzenia zgrzytają.

Zapowiadał się ekscytujący kryminał, lecz trochę zbyt mało tego śledztwa, żeby się nim nacieszyć.

Wydaje się, że byłoby dużo lepsze, gdyby było odrobinę dłuższe, a może w ogóle długie, bo takie interesujące postacie trochę się tu nudzą, to znaczy nie mają za wiele do roboty.

Pozdrawiam!

Powtórzenia celowe, postacie są pożyczone. Dziękuję za przeczytanie.

A dla czego powtórzenia celowe? Stoją w takim miejscu w zdaniu, że nie są akcentowane, więc się zastanawiam, jakie mają mieć funkcję :)

Takie fanfiki to ja mogę czytać :) To drugi w konkursie czarny kryminał, drugi udany i efektownie napisany :)

ninedin.home.blog

Jeszcze mógł cisnąć gdzie popadnie, więc tak zrobił – to podkreśla jego nastrój, jest konieczne. Ma to również związek z końcówką, gdzie dość ważny był popiół i ciskanie.

 

Ninedin, serdecznie dziękuję!

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Podobało się, bardzo się podobało!

Świetnie napisane, z dbałością o szczegóły, aż czuje się ten zadymiony klimat kasyna.

 

Dałabym klika, gdybym mogła. :)

Bardzo czarny i niezły kryminał. Żałuję, że taki krótki, ale i tak czytałam z przyjemnością. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, drogie panie!

Również mi się podobało. Z początku trudno było mi się przyzwyczaić do stylu tekstu, ale kiedy już wsiąkłam, to na dobre. Faktycznie genialnie oddany klimat kasyna. Opis Spaślaka też bardzo mi się podobał. Widać było, że miałeś ten tekst porządnie przemyślany. Dodatkowy plus za przypomnienie mi pewnej bajki z dzieciństwa, choć nie wiem, czy podoba mi się, co zrobiłeś z bohaterami, Anonimie. ;)

Jak dla mnie, udany tekst. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Hmmm. Nie przepadam za kryminałami noir, bo mało w nich śledztwa w śledztwie, więcej mordobicia.

To typowy reprezentant gatunku: postacie gadają szyfrem, detektyw rzuca okiem na miejsce zbrodni i wie wszystko, musi nastraszyć podejrzanego albo chociaż świadka…

Ale napisane przyzwoicie. Plus za wiewiórkowatość – to nie mogło być inne zwierzę, żadna kaczuszka ani borsuk.

jej rulony przysłaniały wulgarne neony.

Czyli co było na wierzchu? Dwuznaczna konstrukcja.

Babska logika rządzi!

Przeczytałem z przyjemnością, ale w gruncie rzeczy moim zdaniem, to bohater nie ma tu praktycznie żadnego wyzwania/przeszkody do pokonania, rozgryzienia. Jest przestępstwo – idziemy po sznurku bez żadnych problemów, czy rozważań do sprawcy, dajemy mu w “mordę” – the end. 

Niezły kryminałek, przeczytałam z przyjemnością, mimo że gatunek nie należy do moich ulubionych… Ode mnie ostatni biblioteczny kliczek :)

Zbudowałeś Anonimie bardzo ciekawy świat z barwnymi postaciami yes

Podobał mi się humor połączony z ironią, uczłowieczenie zwierząt, a jednocześnie odwoływanie się do ich cech gatunkowych, np. mieszkanie Żuczka czy pazury kocic. Interesujące żonglowanie nazwami: Dalewski – Dale, Mysikrólik – Król. Nie wiem, czy w tak krótkim tekście można było wprowadzić więcej śledztwa i zagadek, ale opowiadanie broni się barwnością świata.

Oooo, bardzo dobre!

Nie dość, że z pomysłem, to widać, że Autor już niejedno w życiu skrobnął i ma łatwość tworzenia niebanalnych połączeń słów!

No brawo! Chciałbym tak umieć…

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Mnie nie porwało. Dużo nawiązań, zwierzęcych postaci, które są bardzo charakterystyczne, lecz mi brakuje historii. Z jednej strony z przyjemnością zatrzymywałam się na sformułowaniach, wyrażeniach, z drugiej narastało zniecierpliwienie i pytanie „no dobrze i co z tego wynika”. Domyślam się, że Anonim miał dużą frajdę z budowania, wymyślania coraz mocniejszych i bardziej odjechanych pomysłów na zachowania zwierząt, podsuwał im pod pyski, mordy coraz bardziej wykrzywiające lustra, po czym przerabiał je w programiku podkręcając jeszcze mocniej. Znużył mnie ten kalejdoskop z uwagi na liczbę fajerwerków, pod którymi nie potrafiłam odnaleźć niczego ważnego, czego mogłabym się uchwycić, zatrzymać jako czytelnik. Przepalił mi się procesor.

Jedyny wątek z detektywem z detektywem Dalewskim ciągle wtapia się w tło, ponieważ na pierwszym planie trwa nieustająca zabawa Autora ze słowami. Szkoda, że tak powierzchownie.

Językowo bardzo sprawnie.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

No, konkretny kryminał. Jest klimat, miękkie wprowadzenie w świat przedstawiony (z początku nie szło poznać, że bohater jest wiewiórką), świetna gra słowem. Antropomorfizacja wprowadziła ciekawy sznyt do tekstu, humor, momentami nieco absurdalny, równoważył mroczną atmosferę. Tylko Chip i Dale to nie wiewiórki, a pręgowce amerykańskie, ale licentia poetica, uznaję to za alternatywne uniwersum :)

 

Sugestie poprawek:

 

Niczym stygmat, gdyby tylko zwierzęta wierzyły w boga.

Jako że stygmaty sugerują religię monoteistyczną (chrześcijaństwo lub islam), zapisałbym Boga dużą literą.

 

jej rulony przysłaniały wulgarne neony

Ten rym brzmi dziwnie, usunąłbym go.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dziękuję za opinie, miłe słowa i sugestie :)

 

brakuje historii

 

Spoilery!

W jakim sensie? Czasowym? – mija pewien czas od śmierci Chipa w wypadku samochodowym, wystarczająco dużo, żeby Dale stał się Dalewskim; postacie komentują to, podkreślając różnice. Fabularnym? – to Dale prowadził tamten samochód. Poczucie winy jest właściwie jądrem ciemności tego tekstu ;) Przez skumulowane wydarzenia, detektyw złamał prawo; podrzucił cygaro obciążające Spaślaka.

Trochę bardzo ten kryminał zakręcony i obawiam się, że przynajmniej połowy smaczków nie byłem w stanie wyłapać. Ale czytało się świetnie i w sumie nie mam na co narzekać. Przezacne to uczucie, kiedy zrozumiałem, że bohater to wiewiórka, a później, że Dalewski. laugh

 

poświata znudzonego księżyca ześlizgiwała się po pniu, zaglądając przez dziurawe liście

Tapeta słaniała się albo ze zmęczenia, albo mdlił ją zapach,

Ładne. Wiem, że już gdzieś, kiedyś czytałem takie ładne zdania. smiley

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Bardzo dobrze się czytało w takim klimacie noir. Dużo smaczków wysypanych, ale szkoda, że tak mało śledztwa. Nie miałam poczucia, że ono jest głównym motorem opowieści. 

Fajny klimat i przedstawiony świat, jednak czytało mi się średnio. Mam poczucie, że autor bardziej skupił się na tym, aby tekst brzmiał oryginalnie, żeby używać jakichś oryginalnych sformułowań, a za mało na bohaterze. Wszyscy mówią szyfrem, co typowe dla gatunku, tu jednak przeszkadza w skoncentrowaniu się na historii. 

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Nieźle napisane, taki folwark zwierzęcy spotykający czarny kryminał. Historyjka średnio mnie przekonało, ale doceniam przepisanie pewnych schematów na zwierzęcy świat.

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję komentującym! Mogę tylko zapytać, czym jest te “mówienie szyfrem”? ;)

Mówią tak, że oni siebie nawzajem rozumieją, ale czytelnicy mogą czuć się zagubieni.

Babska logika rządzi!

Prosimy o deanonimizację!

http://altronapoleone.home.blog

Wooow. Obrazek wielce adekwatny. 

ninedin.home.blog

Ło matko i córko!!!

Zrozumiałem coś, co napisała Żonglerka?!

Jednak świat się kończy…

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nowa Fantastyka