- Opowiadanie: fanthomas - Drzewo starego

Drzewo starego

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Drzewo starego

W środku Drzewa siedział Stary. Wyglądał jak próchno, ale nadal rządził wszystkim, gdyż wiadome było, że gdy umrze staną się straszne rzeczy. Zwykle na jego biurku siedziała ropucha, czy inne podobne paskudztwo i bacznie obserwowała wchodzących. Tym razem nie było inaczej. Phin wszedł ostrożnie do Drzewa. Panował tam dość specyficzny zapach starości i rozkładu.

 

– Witam – zaskrzypiał Stary.

 

– Czy coś się stało? – zapytał Phin. Dawno nie widział Starego, ale dziad wcale się nie zmienił.

 

– A jak myślisz? Co?

 

– No…

 

– Nie odpowiadaj. Mam dla ciebie misję. Trudną i śmiertelnie niebezpieczną. Musisz dotrzeć w pewne miejsce, zanim wykorkuję.

 

Phin wiedział, że Staremu się nie odmawia.

 

– Spróbuję. A to daleko?

 

– Bardzo daleko, jednak posiadasz odpowiednie zdolności, by podołać trudom podróży. Musisz się spieszyć, bo jeśli nie zdążysz tam dotrzeć, nim umrę, świat czeka zagłada i…

 

I wtedy Stary umarł. Rozległ się cichy syk, jakby skądś uleciało powietrze, a zasuszone ciało opadło na biurko.

 

– Eee… Halo? Co to za misja? Gdzie mam dotrzeć?

 

Nikt nie odpowiedział.

 

– No nie.

 

Phin wiedział, że musi uciekać. Jeśli ktoś wejdzie, jeszcze pomyśli, że przyczynił się do śmierci Starego. Nagle jednak usłyszał głos. W miejscu, gdzie jeszcze chwilę wcześniej była ropucha, teraz siedział młody mężczyzna.

 

– A ty to kto? – zdziwił się Phin.

 

– Ja? Wcześniej wyglądałem nieco inaczej. Wraz ze śmiercią Starego wróciłem do swojej poprzedniej formy. I jestem bardzo zadowolony.

 

– Ropucha? Ale jak…?

 

– Stary chodził po świecie i zamieniał złych ludzi w różne zwierzęta albo przedmioty. A teraz jego magia przestała działać i wszyscy jesteśmy wolni. I nie tylko my. Czas na zabawę!

 

Na oczach Phina facet zniknął. To nie mogło znaczyć nic dobrego. Jakiś czarodziej czy co…?

 

Phin nie czekał, szybko opuścił Drzewo. Już i tak za dużo widział, a nie chciał pakować się w nowe kłopoty.

 

Nie miał pojęcia, co wkrótce nastąpi.

 

*****

 

Zanim Phin dotarł do domu, zatrzymał go i zawołał do siebie jego najlepszy przyjaciel, Crin.

 

– Czego chciał Stary? – zapytał.

 

– Nic ważnego.

 

– On nie żyje, prawda?

 

– A ty skąd niby wiesz?

 

– Wieża się zawaliła, to pierwszy znak. Drugim mogłoby być doszczętne zniszczenie wioski przez nieznane siły. Wszyscy zginęli, a z domów zostały zgliszcza. Przed tobą przybył tu Wilden. Widział jak w ciągu chwili całą wioskę strawiły ognie piekielne. Zaczęło się, tak jak ostrzegał Stary. Po jego śmierci nic nie będzie takie samo.

 

– Stary nie zdążył mi powiedzieć, czego chciał, ale teraz to już nieważne.

 

– Jak to nie? Każde jego słowo było na wagę złota.

 

– No więc jesteśmy biedakami.

 

– Idź do Widzącej. Jeśli duch Starego nie przeszedł jeszcze na drugą stronę, zdołasz się z nim porozumieć.

 

– Chyba cię porąbało.

 

– Nie ma czasu na rozmyślania. Świat się kończy.

 

– Bez przesady.

 

W następnej chwili rozległ się huk. Phin wyjrzał przez okno i stwierdził, że w miejscu, gdzie był jego dom, teraz zieje dziura.

 

– No nie! Ja pierniczę!

 

– Co to za świetliste postacie? –zapytał nagle Crin.

 

– Gdzie? Tu nic nie ma.

 

– Ależ są. Krążą wokół mnie, małe wróżki.

 

W następnej chwili Crin zaczął się krztusić i charczeć, a potem przewrócił na ziemię.

 

– Hej! Co ci jest?

 

Phin teraz też dostrzegł świetliste kształty wypełniające pomieszczenie. Część z nich wylatywała z nosa i uszu Crina. Nie było czasu na rozmyślania. Gdy Phin wybiegł z domu przyjaciela, świetliste istoty podążyły za nim.

 

– Co to za gówno? – warknął. Świat stał się znacznie bardziej niebezpiecznym miejscem.

 

*****

 

Chata Widzącej stanowiła kolejny etap podróży. Phin lubił odwiedzać nowe miejsca i poznawać ciekawych ludzi. Niestety tym razem nie mógł liczyć ani na jedno, ani na drugie. Jako dzieciak ledwo uciekł stamtąd z życiem, gdyż wiedźma była mocno stuknięta i denerwowało ją, gdy ktoś naruszał jej terytorium. Teraz jako dorosły i silny facet dalej obawiał się chudej staruchy.

 

– Kto tam idzie? – zacharczała czarownica. Siedziała w kompletnej ciemności, bo wszystkie okna pozabijała dechami. Pewnie lubiła zabijać, a nic innego akurat nie miała pod ręką.

 

– Sąsiad. Mam sprawę – odpowiedział Phin.

 

– Bo po co innego byś tu przyłaził? Chyba nie na herbatę i ciastka. Co to za sprawa?

 

– Potrzebuję się z kimś skontaktować… z kimś, kogo duch niedawno opuścił ciało.

 

– Tfu. A kto powiedział, że ci pomogę? Wynocha!

 

– Chodzi o Starego.

 

– O niego? To może być ciekawe. Czyżby…?

 

– Tak.

 

– Hmmm… Spróbuję, ale niczego nie obiecuję. To trudna sztuka, ale aurę Starego nadal czuć w powietrzu. Jego duch wciąż jest po tej stronie. Czego od niego chceszz?

 

– Chodzi o misję, którą mi zlecił. Muszę wiedzieć, gdzie mam się udać.

 

– Ale, ale… Oczywiście nie za darmo. Przynieś mi bycze jądra.

 

– Eee… Nie ma czasu.

 

– Chłe, chłe. No dobra. W takim razie zadowolę się twoimi.

 

– Nie! Nie! – zakrzyknął przerażony Phin.

 

– Chłe, chłe. Żartowałam, gamoniu. Muszę wprowadzić się w trans. Odwróć się. Gdy zacznę pierdzieć i jęczeć to znaczy, że się udało.

 

Phin odwrócił się, mimo że i tak nic nie było widać. Głos staruchy dolatywał z ciemności. Po chwili zaczęła mruczeć niczym kot, a potem znów gdakać jak kura. Phin nieźle się spocił. Wiedźma miała nie po kolei w głowie, a teraz jeszcze opętywały ją jakieś dziwne moce.

 

Nagle rozległ się głośny pierd i wszystko ucichło.

 

– Eee… Halo? Pani wiedźmo? Jest pani tam?– zapytał Phin, gotów w każdej chwili doi ucieczki.

 

– Dobra, już mam. Dochodzę! – wyjęczała.

 

Stęknęła jeszcze kilka razy, aż w końcu zaczęła mówić w miarę normalnie.

 

– Kaplica cała w bieli, drzewo, które pocięli, rzeka tak głęboka, jak studnia bez oka.

 

Potem jeszcze raz pierdnęła i powiedziała:

 

– No to tyle. Instrukcje się skończyły.

 

– Ale dalej nic nie wiem.

 

– Ja swoje zrobiłam. A tak w ogóle to chyba chodzi o kaplicę w LeCheschon. Uczyli mnie tam wiedzy tajemnej.

 

– Kaplica cała w bieli… Mogłabyś powtórzyć ten wierszyk?

 

– Nie, pamiętam tylko obrazy. Teraz to już w zasadzie nic. O czym to ja mówiłam?

 

– Skoro tak powiedział duch Starego, to muszę udać się do kaplicy w LeCheschon. Tam znajdę odpowiedzi.

 

– Teraz nie mam pewności, czy w ogóle nawiązałam kontakt. Może to były wspomnienia z dzieciństwa? Idź już, muszę pobyć chwilę sama. To były mocne przeżycia.

 

– Oczywiście. Dziękuję za pomoc.

 

– Pamiętaj o byczych jajach!

 

Phin chrząknął i pokiwał głową. Opuścił chatę wiedźmy, gdyż zapachy robiły się coraz bardziej nieprzyjemne.

 

*****

 

Kaplica w LeCheschon znajdowała się w górach i prowadziła tam tylko jedna wąska i wiecznie śliska ścieżka. W dodatku mostu pilnowały trzy zziębnięte czarownice.

 

– Stój – powiedziała pierwsza z nich.

 

– Stój – zawtórowała druga.

 

Trzecia na razie milczała. Niewykluczone, że zamarzła.

 

– To ja, Phin z Cury. Przysyła mnie Stary, a w zasadzie jego duch.

 

– Stary? A tak, kojarzę.

 

– Ja też.

 

Wiedźmy zaczęły się naradzać między sobą. Trzecia na razie nie włączała się w rozmowę, ale Phin miał wrażenie że jej oczy przewiercają mu duszę.

 

– Naradziłyśmy się. Czego Stary chce od nas?

 

– Żebym ja to wiedział – westchnął Phin.

 

– Co?

 

– To znaczy przysłał mnie tutaj i powiedział, że wy wiecie, o co chodzi.

 

– Nie wiemy.

 

– Nic, a nic.

 

– W takim razie muszę się dostać do kaplicy. Tam czeka na mnie odpowiedź.

 

– Wykluczone. Tylko adeptki i osoby upoważnione przez Wielką mogą przekroczyć ten most. No i kurierzy.

 

– No to mam wiadomość do Wielkiej. W zasadzie wierszyk, który tylko ona może odszyfrować.

 

Wiedźmy znów zaczęły się naradzać. Nagle jednak trzecia z nich, ta nieruchoma, wykrzyknęła:

 

– Wpuście go, siostry! To posłaniec Starego! Na pewno ma ważne wieści.

 

– Tak, właśnie. Posłuchajcie jej – dodał niepewnie Phin.

 

– No dobrze. Zanotujemy, że kurier przybył.

 

Jedna z wiedźm podeszła do zawieszonego na sznurku dzwonka i zadzwoniła.

 

– Posłaniec! – wrzasnęła.

 

Phin minął wiedźmy i przeszedł przez most, który był wąski i pokryty szronem. Na szczęście bohater nie miał lęku wysokości. Dalej znajdowała się ośnieżona kaplica. W zasadzie to wielkościowo mógł to być nawet klasztor. Czarownice w długich czarnych szatach przebiegały nerwowo z miejsca na miejsce. Pewnie peszyła je obecność młodego i przystojnego mężczyzny.

 

– Przepraszam, którędy do… – zaczął, ale żadna nie chciała go słuchać. Były bardzo zaaferowane udawaniem, że mają coś ważnego do zrobienia.

 

– No trudno. Sam se poszukam.

 

Nie zeszło mu z tym długo, gdyż po wejściu do klasztoru, a może kaplicy, od razu natknął się na Wielką. Nie było co do tego wątpliwości. Była po prostu… wielka. Dodatkową pomocą mógł być fakt, że jako jedyna chodziła ubrana w kolorową suknię.

 

– To mnie szukasz? – zapytała, przewracając oczami.

 

– Jeśli jesteś Wielką.

 

– Owszem. Masz dla mnie przesyłkę?

 

– Eee…

 

– Czekam na nią od bardzo dawna. No nie mów, że mnie zawiodłeś.

 

Phin przypomniał sobie, że w drodze do kaplicy natknął się na zamarznięte ciało kuriera.

 

– Mam coś lepszego. Zagadkę od Starego z Drzewa.

 

– Nienawidzę zagadek. Gdzie moja przesyłka?

 

– Świat się kończy, a ja mam misję do spełnienia. Proszę posłuchać.

 

Potem Phin wyrecytował wierszyk, tak jak zapamiętał, a nie był w tym dobry. Wielka po usłyszeniu tych słów osunęła się na ziemię.

 

*****

 

Czarownica po wypiciu herbatki z melisą odzyskała sprawność.

 

– O rety. Czemu przychodzisz z tym do mnie? – zapytała.

 

– Kaplica cała w bieli… To chyba o tym miejscu.

 

– Możliwe. To, co powiedziałeś jest wstępem do pradawnej inkantacji, którą trzeba wyśpiewać przy Wiedzącym Źródełku. O północy, to ważne.

 

– I co się wtedy stanie?

 

– A skąd ja mogę wiedzieć? Tego nawet nie zapisano w najstarszych księgach, ale to instrukcja na wypadek nadejścia zła, które może zniszczyć cały świat. Jeśli Stary ci to przekazał, to znaczy, że jest kiepsko.

 

– No, możliwe. I co teraz?

 

– Zejdziesz ze mną w nocy o północy do podziemi i wyrecytujesz inkantację nad Widzącym Źródełkiem. Zawsze chciałam wiedzieć, co się wtedy stanie. Prawdopodobnie jesteś wybrańcem, wiec nic ci nie będzie. Bo tak powiedział Stary?

 

– Mniej więcej.

 

– Poinformuję uczennice, żeby cię nie napastowały do wieczora.

 

– Tak, gdyby mnie napastowały mógłbym dziwnie pachnieć.

 

– Chłe, chłe, żartowniś.

 

Czarownica wyszła, a Phin został sam w jej komnacie pełnej dziwnych szklanych pojemników z jeszcze dziwniejszą zawartością. Na półkach spoczywały sterty starych ksiąg.

 

Nagle dzień przeszedł w noc, a na niebie pojawił się księżyc.

 

– Ale jak…? – zdziwił się Phin.

 

– Przyspieszyłam trochę upływ czasu. Za chwilę północ. Możemy iść do Źródełka– odpowiedziała mu Wielka, Wchodząc z powrotem do komnaty. Za jedną z szaf znajdowało się ukryte przejście i schody prowadzące w mrok. Wiedźma zapaliła pochodnię i zaczęła schodzić, wołając za sobą Phina.

 

– Chodź, wybrańcze. Czeka cię trudne zadanie.

 

Gdy dotarli na sam dół, znaleźli się w pieczarze, której większą część zajmował spory stawek, może nawet niewielkie jezioro. Czarownice lubiły minimalizm w nazwach.

 

– To Wiedzące Źródełko. Tak je nazywamy od pokoleń. Czasami szepta do mnie, gdy schodzę tu po zmroku. Słyszę różne rzeczy.

 

Phin wolał nie wiedzieć jakie.

 

– Tak więc możesz zaczynać.

 

– Jest już północ?

 

– Tak, zatrzymałam księżyc. Streszczaj się, bo długo go nie utrzymam.

Czarownica wyciągnęła spomiędzy fałdów sukni kawałek papieru, na którym wypisane były słowa inkantacji.

 

– To tak na wszelki wypadek, gdybyś zapomniał.

 

– Jasne. Moja pamięć jest ulotna.

 

– Tylko nie pomyl ni literki, ani u otwartego z zamkniętym.

 

– Oczywiście. Powoli i spokojnie.

 

Phin zaczął czytać inkantację. Zauważył, że na powierzchni jeziorka pojawiły się zmarszczki. Zerknął na Wielką, ale ona już zdążyła ukryć się w bezpiecznej odległości.

 

– Nie przerywaj – poradziła cicho.

 

Phin dotarł do połowy tekstu. Woda w jeziorku zaczęła bulgotać i dookoła niego pojawiły się kłęby mgły. Zbliżało się coś niedobrego.

 

Phin nie przerywał. Stary na pewno wiedział, co robić. Nie wysłałby go z samobójczą misją. I nagle przypomniał sobie słowa Widzącej.

 

„Teraz nie mam pewności, czy w ogóle nawiązałam kontakt. Może to były wspomnienia z dzieciństwa?”

 

Przecież ona tu studiowała. Mogła usłyszeć gdzieś tekst tej inkantacji. Było jednak za późno, by przerwać. Jakiś kształt począł wynurzać się z wody, ale zaraz zakryły go nadpływające kłęby mgły. Phin wypowiedział ostatnie słowo i zamilkł. Gdzieś z tyłu dobiegło przekleństwo czarownicy.

 

Nagle usłyszał szept, nadlatujący od strony jeziorka. Nic nie rozumiał, jakby to był obcy język. Jeszcze przez chwilę rozbrzmiewał cichy głos, a potem rozległo się bulgotanie i mgła się przerzedziła. W miejscu Wiedzącego Źródełka znajdowało się teraz pusta zagłębienie. Phin rozejrzał się. Na ziemi obok niego leżała Wielka.

 

– Co się przed chwilą stało?

 

– O rety, rety! Muszę się napić mojej herbatki.

 

*****

 

– Zrozumiałam piąte przez dziesiąte – powiedziała Wielka. – To były słowa w zapomnianym języku, starszym niż wszystko, co nas otacza.

 

– Do rzeczy. Co on powiedział?

 

– Mniej więcej tyle, że mamy przerąbane.

 

– To znaczy?

 

– Wspomniał o tym, że moc można wykrzesać tylko ze starych kamieni, które spoczywają na dnie miejsca, gdzie nikt nie dotrze. Mniej więcej tak powiedział.

 

– Nie rozumiem. A kto to w ogóle był?

 

– Duch ze Źródełka. Jego rady można wysłuchać tylko raz, potem znika, odchodzi na drugą stronę. To, co powiedział na pewno miało znaczenie dla dawnych mieszkańców tych ziem. Najogólniej mówiąc ja nic nie zrozumiałam.

 

– Czy jest ktoś, kto mógłby nam pomóc?

 

– Pewnie tak. Nazywamy go Wiośniarz. To samotny mag, który za mieszkanie obrał sobie stare ruiny ponad nami.

 

– Jeszcze wyżej? Tam to musi być dopiero zimno.

 

– Zdziwisz się. Jego dom otacza aura tak silna, że cały lód stopniał, a z ziemi wyrosły i zakwitły kwiaty. Ten człowiek to ostatnia nadzieja świata. Idź sam, nie lubi wiedźm. Raz próbowałam podejść i… pozostańmy przy tym, że mam złe wspomnienia.

 

Phin poszedł więc sam.

 

******

 

Ruiny faktycznie otaczał krąg ciepła, które sprawiało, że panowała tam wiosna. Phin usłyszał odgłosy kucia dochodzące z podziemi. Nad wejściem wisiała tabliczka „ Nie przeszkadzać”.

 

– To awaryjna sytuacja, więc się nie obrazi – pomyślał i zszedł na dół. W otoczeniu tumanów pyłu i starych ksiąg Wiośniarz uderzał kilofem w skałę.

 

– Cholercia. A któż to zawitał w me progi? – zapytał.

 

– Phin z Cury. Mam informację, a w zasadzie dziwne słowa od Ducha ze Źródełka.

 

Mag przestał łomotać kilofem i usiadł na stołeczku.

 

– Duch ze Źródełka? Musi być naprawdę źle, skoro ta stara wiedźma zdecydowała się go wezwać. Czyżby nadchodził kres czasów?

 

Phin mniej więcej powtórzył słowa Wielkiej.

 

– Ach tak. Tak. Tak. Nic nie rozumiem.

 

– Jak to? Myślałem…

 

– Studiuję tajemne księgi od bardzo dawna, ale na coś takiego się nie natknąłem. No trudno, będziemy musieli improwizować. Co powiedział ten człek w Drzewie po śmierci Starego?

 

– Skąd o nim wiesz? – zadziwił się Phin.

 

– Przyśniło mi się to, lecz szczegóły umknęły. Widziałem tam ciebie i tego dziwnie ubranego faceta.

 

– Tak, był taki jeden. Wspomniał, że źli ludzie, których uwięził Stary teraz zostali uwolnieni.

 

– Tak więc wystarczy odzyskać magię Starego i tchnąć w nią życie. Jakkolwiek dziwnie to brzmi. Wszystko powinno wtedy wrócić do normy.

 

– Ale jak to zrobić?

 

– Mógłbym rzucić czar, ale potrzebuję zaklęcia, którego użył Stary. Musisz je złapać i przynieść do mnie.

 

– To chyba niewykonalne.

 

– A więc żegnaj świecie.

 

– Nie, no dobra. Jak to zrobić?

 

– Zaklęcie wciąż tkwi w Drzewie. Idź i zaczekaj przy nim, dopóki nie usłyszysz szeptu. Wtedy zanotuj każde słowo. Tylko spiesz się, by zaklęcie nie rozpłynęło się w Nigdzieciu, bo nie da się go odzyskać.

 

– Co? Gdzie? Nie rozumiem.

 

– Nie musisz. Ważne, by resztki magii Starego nie zniknęły, bo obecnie już nikt nie umie wykuwać nowych Słów. Spiesz się więc.

 

Phin szybko opuścił ruiny, minął klasztor i trzy wiedźmy na moście, a po niedługim czasie dotarł w miejsce, gdzie rosło Drzewo. Teraz jednak już go tam nie było, bo ktoś je wykarczował.

Phin zaczepił jednego z wieśniaków, kręcących się w pobliżu.

 

– Co się stało z Drzewem?

 

– Wykarczowaliśmy je i spaliliśmy na wielkim stosie.

 

– Dlaczego?

 

– By zła magia nie wydostała się na zewnątrz. Tak nam doradził taki jeden facet w dziwnym ubraniu.

 

– A to drań.

 

– Proszę mnie nie obrażać. Ja tylko dopilnowałem, by wszystko spłonęło i nie zostało ani drewienka.

 

Phin zdał sobie sprawę, że jego misja się skończyła. Mógł teraz wracać do… No tak, nie miał już domu, bo zostały z niego tylko zgliszcza.

 

I wtedy usłyszał szept.

 

– Daj mi papier! – zawołał do wieśniaka. Niestety tamten nic przy sobie nie miał. Phin wiedział, że szept zaraz zniknie.

 

– Coś do pisania! Ludzie!

 

Wszyscy mijali go obojętnie. Phin zdecydował się na odważny krok. Postanowił, że zapisze wszystko własną krwią. Gdy już rozciął palec, podszedł do niego wieśniak z rysikim i kartką papieru.

 

– Mam tu takie cuś – powiedział.

 

– I teraz mi to mówisz? Dobra, dawaj.

 

Szept był coraz cichszy. Phin ledwo rozróżniał słowa. Jeśli się pomyli wszystko pójdzie się je… wszystko przepadnie.

 

Wreszcie zapisał całość. Tekst zaczął się powtarzać, a po chwili ostatnie słowa zabrał wiatr.

 

– Udało się! – zakrzyknął i zaczął podskakiwać.

 

– Jeszcze nie całkiem. – usłyszał za sobą głos. Należał on do dziwnie ubranego faceta, który wcześniej był ropuchą.

 

– Tylko nie ty. Nie zabierzesz mi…

 

Phin zauważył, że papier zniknął mu z ręki. Spoczywał on teraz w dłoni obcego mężczyzny.

 

– Ups – powiedział facet i papier zapłonął. – Taki ze mnie gapa.

 

– Ty draniu!

 

– Zważywszy na moje umiejętności na twoim miejscu lepiej dobierałbym słowa.

 

– Tak? I co mi zrobisz?

 

– Jest mnóstwo możliwości. Niech pomyślę.

 

Phin nie czekał i zaczął recytację. Pamiętał każde słowo, które zapisał. Kartka nie była mu do inczego potrzebna.

 

– Hej! Co ty robisz? – zawołał facet, a jego skóra pokryła się zielonkawym odcieniem. – Nie! To niemożliwe. Tylko mag może…

 

Phin nie przerywał. Ziemia zaczęła się kołysać i wibrować.

 

– Nie możesz! – warknął facet, a potem zarechotał. Z powrotem był paskudną ropuchą. Phin jeszcze nie skończył. Wieśniak stojący obok niego przewrócił się na ziemię i zmienił w kamień.

 

A gdy Phin skończył wzeszło słońce. Zaklęcie Starego znów wybrzmiało.

 

– Hej! To ja miałem to zrobić! – W kłębie dymu pojawił się Wiośniarz. –Dlaczego nie poczekałeś?

 

– Nie było czasu.

 

– Zrobiłeś to nieprofesjonalnie. Teraz będę musiał czekać kolejnych kilkaset lat na nowy koniec świata.

 

– Przez ten czas jeszcze wiele się wydarzy. Możesz mi wierzyć.  

Koniec

Komentarze

Zaczęło się naprawdę fajnie, ale poźniej zrobiło się nużąco. Konstrukcja przypomina liniową grę RPG/przygodówkę, trochę to razi, a dialogi zapisałeś dziwacznie (po co takie odstępy między wierszami?). Humor tutaj dla mnie nierówny, rozbawiły mnie okna zabite dechami, a potem już pojawiło się puszczanie bąków, nie moje klimaty. Całość się jakoś spina, ma niezłe tempo i miejscami niezły humor. Zakończenie na plus. Jest trochę błędów ale ja się do ich łapanek nie nadaję :)

 

pozdro,

Łosiot 

Bardzo sympatyczne, bezpretensjonalne opowiadanie na temat, jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało, ratowania świata przed złymi mocami! Dobrze napisane, ale raczej nie mogące liczyć na odbiorców dorosłych, lecz takich w przedziale 10 – 12 lat. Co prawda wątpię, aby szczyle doceniły stylistyczne zabawy, które mnie kilkukrotnie uradowały. Na przykład ten koncept:

– Jak to nie? Każde jego słowo było na wagę złota. 

– No więc jesteśmy biedakami.

I ten:

Siedziała w kompletnej ciemności, bo wszystkie okna pozabijała dechami. Pewnie lubiła zabijać, a nic innego akurat nie miała pod ręką.

Albo ten, w dzisiejszych czasach chyba niepoprawny politycznie, bo wszak rzecz idzie o literaturę dla niewinnych (sic!) dziatek:

– Eee… Halo? Pani wiedźmo? Jest pani tam? – zapytał Phin, gotów w każdej chwili do ucieczki. 

– Dobra, już mam. Dochodzę! – wyjęczała.

 

Pełen luzik. In plus należy zaliczyć także bardzo zręczne obżenienie świata fantazy czyli czarownic, magów, zaklęć i ogni piekielnych ze współczesnym językiem potocznym (a czasem i z dwuznacznymi bohaterami typu frywolne, młode wiedźmy pomieszkujące w klasztorze). W efekcie czyta się bez przymusu, ze sporą przyjemnością, choć bez zapartego tchu, ale przecież nie o to chodziło.

 

Wizualnie tekst rozglamdziany koszmarnie. Używaj twardego entera czyli shift+enter, a nie trzep w ten klawisz bez opamiętania, bo siejesz nadprogramowymi akapitami. Żeby móc przeczytać to opowiadanie, najpierw musiałam go sformatować na własny użytek. Potem wstawiłam komentarze z propozycjami korekty. Potem chciałam ci to wszystko wysłać na PRIV. A potem okazało się, że z komunikatora na stronie nijak się zrobić tego nie da. Co więc proponujesz? Dokleić uwagi (sporo uwag) do tego komentarza, czy wysłać ci na osobistego maila (nie mam go), czy wywalić moją krwawicę do kosza?

Pzdr

Dzięki za komentarze. W. Baskerville wysłałem Ci wiadomość odnośnie mojego maila

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Niezła bajka z zacnym humorem – choć pierdzenie to bym sobie odpuściła, bo psuje fajną atmosferę – I właśnie z racji humoru, moim zdaniem, chyba nie dla dzieci, bo to, co tutaj jest zabawne, dzieci z pewnością nie rozśmieszy. ;)

Czytało się nieźle, choć wykonanie mogłoby być lepsze.

 

W na­stęp­nej chwi­li Crin za­czął się krztu­sić i char­czeć, a potem prze­wró­cił na zie­mię. ―> Co przewrócił?

Proponuję: W na­stęp­nej chwi­li Crin za­czął kasłać i char­czeć, a potem prze­wró­cił się na zie­mię. Lub: W na­stęp­nej chwi­li Crin za­czął się krztu­sić i char­czeć, a potem upadł na zie­mię.

 

Czego od niego chceszz? ―> Literówka.

 

Muszę wie­dzieć, gdzie mam się udać. ―> Muszę wie­dzieć, dokąd mam się udać.

 

– Eee… Halo? Pani wiedź­mo? Jest pani tam?– za­py­tał Phin… ―> Brak spacji po pytajniku.

 

Mo­że­my iść do Źró­deł­ka– od­po­wie­dzia­ła mu Wiel­ka, Wcho­dząc z po­wro­tem do kom­na­ty. ―> Brak spacji przed półpauzą. Dlaczego wielka litera po przecinku?

 

Cza­row­ni­ca wy­cią­gnę­ła spo­mię­dzy fał­dów sukni… ―> Fałdy, o których piszesz są rodzaju żeńskiego, więc: Cza­row­ni­ca wy­cią­gnę­ła spo­mię­dzy fał­d sukni

 

W miej­scu Wie­dzą­ce­go Źró­deł­ka znaj­do­wa­ło się teraz pusta za­głę­bie­nie. ―> Literówka.

 

Nad wej­ściem wi­sia­ła ta­blicz­ka „ Nie prze­szka­dzać”. ―> Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.

 

– To awa­ryj­na sy­tu­acja, więc się nie ob­ra­zi – po­my­ślał i zszedł na dół. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

Kart­ka nie była mu do in­cze­go po­trzeb­na. ―> Literówka.

 

W kłę­bie dymu po­ja­wił się Wio­śniarz. –Dla­cze­go nie po­cze­ka­łeś? ―> Brak spacji po półpauzie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zupełnie fajny tekst. Prosty, ale nienajgorszy humor nadaje opowiadaniu lekkości i przystępności, a dotyk absurdu powoduje, że bez mrugnięcia okiem akceptuję liniową i dziurawą fabułę. Nie zachwycę się, bo styl jest suchy i dość, że się tak wyrażę, toporny (choć w zasadzie poprawny) co odbiera tekstowi dynamikę. A tu aż prosi się o subtelniejszą zabawę słowem na poziomie narracji. 

Zgadzam się z Łosiotem, że w jakoś w połowie napięcie opada i robi sie nużąco. Może to dlatego, że dzieje się w sumie dużo, ale jednostajnie, nie czuje się w ogóle trudności, przed którymi staje bohater, nie ma też miejsca na oddech – wszystko, i dialogi i (bardzo oszczędne) opisy mają za zadanie tylko popchnąć akcję do przodu i zabarwić opowieść jakimś sucharem (które bywają, jak wspominałem, niezłe). 

Ale czas poświęcony na lekturę nie był stracony. Gdybyś poprawił błędy i uporządkował entery, kliknąłbym bibliotekę. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Jest jakiś pomysł, ale wykonanie mnie nie kupiło.

Bohater wszystko robi tak bez przekonania, co chwilę ktoś musi mu przypominać, że świat się kończy. Nie napotyka żadnych trudności, załatwia, co trzeba. Jakby grał z dzieckiem w chińczyka i wcale nie zależało mu na zwycięstwie.

Miałam również wrażenie, że dialogi są drętwe. Chyba zbytnia współczesność mi bruździła.

Po co Ci te entery przy każdej okazji?

Babska logika rządzi!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka