- Opowiadanie: katia72 - Fabryka

Fabryka

Hasło – Fabryczna alienacja

 

Ostatnio mam mały kryzys w pisaniu i zdecydowałam, że zrobię sobie kilkumiesięczną przerwę, ale w związku z tym, że capnęłam hasło, to jednak coś zaczęłam skrobać...  I takie cuś wyszło :) Ilustracje mojego autorstwa :)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Fabryka

 

Maszyny, ludzie, zębate koła, głowy między zębatymi kołami. Ci w granatowych kombinezonach właśnie naprawiali jeden z silników mojej maszyny. To z powodu, hm, chyba raczej „dzięki” awarii, wylądowałem w cuchnącym tytoniem gabinecie szefa.

― Kulpik, ze mną możesz porozmawiać jak z ojcem.

Nienawidziłem ojca. Bałem się jego niskiego głosu i zbyt szarego cienia.

― Kulpik. Koledzy z zespołu skarżą się, że ich unikasz. Czy to prawda? Czy nie lubisz towarzystwa współpracowników?

Wścibskie spojrzenia świńskich oczek. Miałem ochotę, nie, nie chciałem zrobić krzywdy moim „kolegom”, chciałem tylko, by zniknęli, przynajmniej z miejsca, w którym akurat się znajdowałem.

― Lubię ― odpowiedziałem.

 

***

 

Huk maszynerii zagłuszał złowrogie szepty za moimi plecami. Eldi martwiła się, że ogłuchnę, ale mnie to nie przerażało. Czy ważne, o czym rozmawiali? Włożyłem w usta oczoobrabiarki tacę pełną foremek z oczami. Mechaniczny jęzor delikatnie wsunął ją w bulgoczące czeluści. Czyż nie lepiej nie słyszeć, gdy coś od ciebie chcą?

― Kulpik! 

Dotknąłem dłonią świecącej na zielono lampki kontrolnej. Lubiłem, gdy maszyna pracowała bez zarzutu. Przypomniałem sobie o silniku. Czy granatowi naprawili go na dłużej, czy tylko na chwilę?

― Kulpik!

Chłód ludzkich spojrzeń i ciepło wytwarzane przez roboty. Poszedłem na tył, na moment przytuliłem się do szyby.

― Kulpik!

Tym razem nie mogłem nie słyszeć. On, Rubi lub Rudi ― nigdy nie przywiązywałem wagi do imion ― wtargnął na mój teren.

― Co? ― warknąłem.

― Przerwa.

 

***

 

Z fabryki nie dało się tak po prostu wyjść. Na początku zmiany było się przez fabrykę pochłanianym, a na końcu wypluwanym niczym mucha, która przez przypadek wpadła ci do jamy ustnej. Fabryka przywodziła mi na myśl żywy organizm o olbrzymiej głowie, wąskiej szyi i malutkim tułowiu, który pozbawiony został rąk, ale miał za to dużo połamanych w wielu miejscach nóg.

Na przerwie nie mogłem popatrzeć na gwiazdy ani pospacerować wśród drzew. Musiałem tkwić w rozgrzanych trzewiach wygłodniałego ludzkich istnień monstrum.

To przymusowe zamknięcie przez pierwsze miesiące w fabryce znosiłem z ogromnym trudem. Pałętałem się po korytarzach, usilnie próbując znaleźć chociażby okno. Macałem dłońmi obite blachami ściany, spoglądałem przezwąskie szyby przeraźliwie białych idealnie wypucowanych drzwi z nadzieją, że po drugiej stronie ujrzę kobaltowe niebo, ale widziałem tylko kolejne tunele tonące w świetle halogenowych lamp.

Ale czy człowiek nie przyzwyczaja się do wszystkiego? Mniej więcej po roku przywykłem do braku świeżego powietrza, a po prawie dwunastu latach, nauczyłem się, jak spędzać przerwy w samotności. Kanapki jadłem w szatni, ukryty między wieszakami na ubrania i półką ze środkami chemicznymi, z której korzystano tylko podczas zmiany dziennej. Potem, rozglądając się w prawo i lewo, przemykałem do automatu z kawą. Wybierałem podwójne espresso z cukrem, które wypijałem w korytarzyku prowadzącym do zamkniętego w nocy laboratorium.

Gdy skończyłem, szedłem do toalety. Siedziałem tam przykurczony na zamkniętej muszli klozetowej, wbijając wzrok w zegarek. Pięć minut, cztery, trzy, dwa, jeden i mogłem wracać na halę.

Jeszcze tylko czerwony napis: „Stop. Czy umyłeś ręce?” i człapałem do przebieralni. Zawsze pierwszy, przed innymi.

 

***

 

Zwykle, często, prawie każdego ranka, gdy zbliżał się koniec zmiany, czułem nieprzyjemne podenerwowanie, jakby moje ciało obsiadły muchy i co parę sekund gryzły mi skórę, głównie w okolicach kostek i pod kolanami. Kiedy już nie dawałem rady znieść tego straszliwego swędzenia, szedłem na tył oczoobrabiarki, chowałem się za stojakiem z tacami i drapałem. Drapałem, drapałem, drapałem. Czasem aż do krwi.

Dzisiaj nie było inaczej. Tylko nie miałem szans na ukrycie, bo przyczepiła się do mnie gruba Maren. Co chwila wychylała głowę zza maszyny ładującej i krzyczała:

― Kulpik, twoja córka, ta najstarsza, w której jest klasie?

― Kulpik, twoja żona farbuje włosy?

― Kulpik, na jaki kolor?

Na jedne pytania odpowiadałem, na inne nie, muchy cały czas mnie gryzły, a alarm nieobsługiwanej ładowarki wył coraz głośniej i głośniej. Już tylko dziesięć minut dzieliło nas od końca zmiany, gdy wstrętne muszysko wbiło mi aparat gębowy tuż nad ścięgnem Achillesa. Bardzo głęboko. Syknąłem z bólu, złapałem się za kostkę i wybełkotałem:

― Maren, zajmij się swoją maszyną. Ja… ― Nie dokończyłem, lecz zacząłem się intensywnie drapać.

― Kulpik, ja wiem, że masz trudne życie, tyle bachorów na głowie, brud, bieda, ale że aż pchły złapałeś… Wstyd.

 

***

 

Poranek. Zimny, mglisty, pozszywany ze skrawków brudnych, mokrych tkanin, które powpychane pod drzwi miały zabezpieczać przed porywistym wiatrem. Nienawidziłem ludzi i nienawidziłem powrotów do domu. Dom i fabryka. Fabryka i dom.

W domu czekała na mnie Eldi. Na łóżku ― naga i gotowa. Sztywna. Udawała nieżywą. Miała zamknięte powieki i upudrowaną na biało twarz. Chciała, byśmy poczęli kolejne dzieci. Rozwierała szeroko nogi. Kiedy wkraczałem do sypialni, moim oczom ukazywała się czarna, prowadząca do piekła dziura.

Przełykałem ślinę, kręciłem głową w prawo i w lewo, mdliło mnie, ale mimo to wchodziłem na łóżko i zagłębiałem się w otchłani. Eldi rytmicznie ruszała biodrami, jęcząc przy tym donośnie. Kiepsko jej wychodziło udawanie trupa.

 

***

 

Mijała noc za nocą. Przytulałem się do oczoobrabiarki, chowałem przed Rudim i Maren, i innymi. Piłem czarną kawę, jadłem coraz mniej kanapek, chudłem, coraz więcej much siadało mi na nogach. A potem wracałem do sypialni, ruchałem Eldi, aż… Aż jej brzuch znowu napęczniał. Ona pragnęła urodzić dzieci dla cierpiącej na niż demograficzny ludzkości. A ja…

Siedziałem w fotelu i patrzyłem na grasujące po pokoju pająki. Nie, to nie pająki, bo miały tylko cztery kończyny. I te duże głowy… Balony. Pajace. Moje dzieci.

 

***

 

Zabierane do pracy kanapki wyrzucałem do kosza, piłem coraz więcej kawy. Trzęsło mnie po niej niemiłosiernie i czyściło. Ze wszystkiego, z wnętrzności, z sensu życia, z uśmiechu na twarzy, z motywacji. Jedyne, co przynosiło mi radość, to bieganie wokół maszyny. Po kawie byłem wyjątkowo pobudzony. Skok do przodu, skok do tyłu. Produkt wejściowy, produkt wyjściowy. Straty na poziomie niecałego procentu. Hurra!

A potem chwila melancholii. Oczoobrabiarka była niema, biała, bardzo silna, a przede wszystkim tak inna od ludzi. Żywa i martwa jednocześnie, nigdy niezasypiająca, w pewien sposób nieśmiertelna. Zawał serca, to znaczy silnika… Dało się zastąpić każdy z jej narządów.

Szum wentylatorów, bulgot płynu odkażającego, zgrzyt kół zębatych, rytmiczne tykanie. Najpiękniejsza muzyka, jaką kiedykolwiek dane było mi usłyszeć. Niezwykle kojąca po nieustannym krzyku i pisku ścian mojego domu. Mojego? Czy on wciąż należał do mnie? Pajęczyca zabiła pająka i złożyła niezliczoną ilość jaj. Błąkałem się tam po korytarzach niczym duch. Eldi lubiła podczas stosunku udawać trupa, ale tak naprawdę to ja byłem zdechły. Nie martwy, tylko zdechły. Zdechły i nasiąknięty kawą.

 

***

 

Niestety, moja maszyna znowu wymagała pomocy granatowych. Wezwano mnie do biura. Zapach tytoniu, zbyt jaskrawe światło jarzeniówek i zachrypnięty głos szefa:

― Kulpik, źle wyglądasz, dlaczego zrezygnowałeś z urlopu i ciągle bierzesz nadgodziny? Wyglądasz na przepracowanego.

― Za miesiąc będziemy mieć z Eldi kolejne dzieci. Dziesięcioro albo piętnaścioro. Za każdym razem rodzi się więcej. Potrzebuję pieniędzy.

Szef chrząknął znacząco.

― Ile już ich macie?

Zacząłem liczyć, ale… Nie, ja nie wiedziałem i nie chciałem wiedzieć. Pająki chodziły po ścianach, po meblach, po podłogach, po wannie. Ostatnio przestałem brać kąpiele. Bo tam ciągle były pająki. Wdrapywały się jeden na drugiego. Myłem się w piwnicy, po kryjomu, brałem miednicę i szorowałem w niej kościste kończyny. Ja też musiałem być pająkiem lub… lub muchą.

― Oj, Kulpik, źle z tobą, źle. Powinieneś martwić się o siebie, a nie o pieniądze. Myślisz, że nie wiem, ile kasy dostajecie od rządu? Macie największy dom chyba w całym Industrialis! ― Szef zgasił peta w zdobionej wizerunkiem sztucznego oka popielniczce, wstał i podszedł do metalowej półki. Pstryknął palcem popielaty folder i oznajmił:

― Kulpik, ty tak sam ciągle na jednym module. Pewnie słyszałeś o naszym nowym projekcie? Co myślisz? Będziesz w parze razem z Maren, zajmiecie się oczoobrabiarką i ładowarką. Będzie się wymieniać maszynami, współpracować, komunikować. ― Ostatnie słowo wypowiedział dwa razy głośniej niż pozostałe, po czym spojrzał na mnie znacząco, a ja milczałem, nerwowo zaciskając dłonie na podłokietnikach.

― Kulpik, czy będziesz współpracował? Klupik, czy będziesz się komunikował?

― Oczywiście, że będę ― odpowiedziałem, marząc o tym, by jak najszybciej opuścić biuro i zacząć się drapać.

 

***

 

Praca w drużynie z Maren. Zacisnąłem powieki, przełknąłem ślinę. Grubaska to gigant uformowany z much posklejanych ze sobą cuchnącą mazią koloru zgniłej zieleni. Gdy podchodziła zbyt blisko, z jej ust wydobywał się odór tak obrzydliwy, że zmuszał do natychmiastowego kroku w tył. Poza tym zbyt dokładnie widziałem wtedy żółte gluty ciągnące się między jej wargami i wijące się niczym węże włosy wystające z olbrzymich nozdrzy. Ona nie mogła być człowiekiem. Była potworem.

Pierwszą noc pracy w zespole rozpocząłem napojony pięcioma szklankami czarnej kawy. Stanąłem w rozkroku z przodu oczoobrabiarki, położyłem ręce na biodrach i kiedy tylko nadciągnęła grubaska, oznajmiłem tonem nieznoszącym sprzeciwu:

― Maren, słuchaj. Ty znasz się na ładowarce, a ja na oczoobrabiarce. Nie sądzę, że zamiana maszynami wyjdzie komukolwiek na dobre. Trzymaj się swojego terenu, wołaj mnie jedynie w krytycznych sytuacjach, które mam nadzieję, nie będą się zdarzać często. Zrozumiałaś?

Grubaska wybuchnęła śmiechem.

― Kulpik, ty chyba sobie żartujesz. Współpraca, kochanie, współpraca, ale najpierw oczywiście musisz mi wszystko wytłumaczyć. Teraz jest świetny moment, bo mechanicy zabierają się do wymiany jednej z głowic na ładowarce.

Smród, gluty, włosy i bolesne ukąszenia much. Dreszcz obrzydzenia wstrząsał mną, gdy grube łapska dotykały tacek, pokrętów, przycisków; czułem intensywny ból w podbrzuszu i zbierało mnie na mdłości. Poza tym… To było niesamowite. Nie tylko ja cierpiałem. Oczoobrabiarka tak samo jak ja bała się atakującego ją monstrum. W szumie, w tykaniu, w turkocie słyszałem przeraźliwy płacz i skomlenie o pomoc.

 

***

 

Jedną, hm, chyba jedyną zaletą pracy w parach było oddzielne chodzenie na przerwy. Kiedy tylko Maren zniknęła mi z pola widzenia, podreptałem na tył jęczącej maszyny.

― Spokojnie, maleńka, wymyślę jakiś sposób, by to babsko cię nie dotykało ― wyszeptałem, po czym czule pogłaskałem po rączce od górnych drzwi.

Szum, tykanie, szloch i… to chyba były jakieś słowa. Przystawiłem ucho do szyby i usłyszałem:

― Ja ci pomogę.

 

***

 

Po powrocie do domu i przedarciu się przez skupisko pająków, to znaczy moich dzieci, pomachaniu ręką do leżącej na łóżku Eldi, zamknąłem się w schowku na mopy i inny sprzęt czyszczący. Było tu mało miejsca, ale ja dużo miejsca nie potrzebowałem. Przycupnąłem na plastikowym wiadrze, zacisnąłem jedną rękę na kolanie, a drugą na rączce od mopa i zatopiłem się w bulgoczących myślach.

Brzuch Eldi sięgał niemal sufitu, jeszcze trzy dni do rozwiązania, znowu potrzebnych będzie kilku położników i z pewnością przybędą też mający nadzieję na pobicie rekordu liczby urodzonych dzieci reporterzy. Trzeba będzie usunąć przynajmniej jedną ze ścian sypialni, nic to, zapłacą nam za to z nawiązką. A potem Eldi będzie przez jeszcze parę miesięcy karmić i nie będzie udawać umarłej.

Gorzej sprawa się miała z Maren. A przede wszystkim, co znaczyły słowa mojej ulubienicy ― „ja ci pomogę”? Co ona planowała zrobić? Nic. Pewnie mi się jedynie przesłyszało. Maszyny nie gadają. Przygryzłem dolną wargę i…

Łup. Coś uderzyło w drzwi schowka. Krzyk. Płacz. Pewnie jakiś dzieciak rozbił sobie głowę. Zacisnąłem zęby tak mocno, że aż rozbolały mnie szczęki.

 

***

 

Zaledwie cztery dni później kucałem oparty plecami o ścianę z olbrzymim kubkiem kawy w rękach. Przeglądałem się w czarnej, lekko falującej powierzchni. Kawa była gorzka i bardzo mocna. Przy każdym łyku wykrzywiałem usta, a potem naprężałem ciało, by po chwili ponownie wsłuchiwać się w przeraźliwe wrzaski. Eldi wydzierała się tak głośno, że nie dałem rady podejść bliżej, ale oni i tak nie dbali o to, kto jest ojcem. Krzyczeli tylko chóralnie:

― Przyj!

Krzyczeli, krzyczeli, krzyczeli, aż w końcu rozległ się pierwszy najokropniejszy, najsilniejszy, najbardziej przeszywający uszy wrzask. Wrzask mojego kolejnego potomka.

― Jeden! ― obwieścili reporterzy.

― Drugi!

― Piętnasty!

― Dwudziesty pierwszy! Rekord został pobity!

Fanfary, a ułamek sekundy później zagłuszające wszystko odgłosy oklasków. Wypiłem łyk kawy i zamknąłem powieki, myśląc, że już nigdy, nawet o trzeciej nad ranem nie będę miał szans skorzystać z wanny.

 

***

 

Do pracy wróciłem po tygodniu. Jakie było moje zaskoczenie, gdy dowiedziałem się, że nie ma Maren, a co więcej, że Maren zaginęła, że szuka jej policja i że przesłuchiwani są wszyscy z naszego departamentu. Ja też po dwóch godzinach obsługi oczoobrabiarki, która podobnie jak ja wydawała się cieszyć z nieobecności mojej „koleżanki”, zostałem wezwany do gabinetu szefa.

Tylko tym razem za biurkiem siedział nie szef, lecz koleś ubrany w bardzo obcisły, połyskujący na srebrno garnitur, z drucianymi okularami na wyjątkowo wąskim i długim nosie. Przywiódł mi na myśl jakiegoś ptaka, bardziej gawrona niż wronę. Gawron przedstawił się jako inspektor Bardinik, po czym ułożył usta w dzióbek, spojrzał na mnie badawczo i zapytał:

― Gdzie się pan znajdował w nocy z piętnastego na szesnasty kwietnia między godziną dwunastą a czwartą?

Poczułem nieprzyjemny ucisk w podbrzuszu, mimo że przecież nie powinienem się denerwować, bo miałem tak dobre alibi, że lepsze chyba trudno sobie wyobrazić.

― Byłem w domu razem z mnóstwem innych ludzi, reporterów, dzieci i żony, która właśnie wtedy, dokładnie w tych godzinach rodziła i… ― Zawiesiłem głos, przełknąłem ślinę.

― I? ― powtórzył pytająco inspektor, wbijając wzrok ptasich ślepi w plamę na moim roboczym kombinezonie. On też był strasznie chudy, może nawet chudszy niż ja.

― Poród pokazywano w telewizji i na pewno jest dostępny w Internecie, bo… bo ona pobiła rekord.

― Jaki rekord? ― Inspektor wypił łyk czarnej kawy, a ja odruchowo oblizałem wargi, po czym wciągnąłem powietrze w nozdrza. Rozkoszny zapach świeżo mielonych ziaren.

― Ku… ― Śledczy zajrzał w akta, chrząknął. ― Kulpik, jaki rekord?

― Rekord urodzonych na raz dzieci. Urodziło się nam piętnastu chłopców i sześć dziewczynek. Tak czy inaczej, nie odróżniam jednych od drugich.

Inspektor zmarszczył czoło, poprawił okulary i powiedział:

― Okej, Kulpik, na razie to wszystko.

 

***

 

Dwie noce spokojnie chodziłem do pracy, obsługiwałem oczoobrabiarkę, uciekałem przed innymi na przerwach i oczywiście piłem czarną kawę. Litrami, bo przecież trudno się było dobrze wyspać wśród tupotu biegających wszędzie pająków. Ale gdy nadciągnęła trzecia nocka…

Jeszcze w domu czułem, że wydarzy się coś złego. Po wstaniu z łóżka i pobieżnym obmyciu twarzy, podreptałem do kuchni po kawę. Z wypełnionym po brzegi, prawie dwulitrowym kubkiem udałem się do schowka, usiadłem na wiadrze, po czym spojrzałem na falującą, czarną powierzchnię. Z wrażenia aż zatkałem usta, bo ujrzałem tam odbicie, ale nie swoje, lecz inspektora Bardinika. Wzdrygnąłem się, popatrzyłem jeszcze raz. Tym razem moim oczom nie ukazał się śledczy, lecz gawron ptak, nie, to jednak inspektor z nałożonym na nos ptasim dziobem.

Jednym haustem dopiłem resztę kawy i pobiegłem do toalety, tej mieszczącej się w piwnicy, z której nie korzystały ani pająki, ani ich matka. Nachyliłem się nad pokrytą czarnym kamieniem muszlą i zacząłem wymiotować. Wymiotowałem tak długo i tak intensywnie, że niemalże byłem pewien, że pozbyłem się wszystkich organów wewnętrznych. Jednakże, gdy w końcu wstałem i dotknąłem dłonią brzucha, nie wydawał się pustym workiem, lecz twardą cegłą.

Do fabryki przybyłem spóźniony. Na szczęście, pewnie dlatego, że było to moje pierwsze spóźnienie od co najmniej pięciu lat, szef pogroził mi tylko palcem i wysłał na linię produkcyjną. Oczoobrabiarkę obsługiwał Rudi. Kolega na powitanie obrażonym tonem oznajmił:

― Kulpik, z maszyną jest coś nie tak. Już ci z dniówki się skarżyli. Resetuję i resetuję, ale ciągle wyskakuje komunikat, że cyrkulacja płynu jest zaburzona i istnieje ryzyko kontaminacji. Zresztą sam sprawdź.

― Okej i… ― Chciałem dodać, że nie powinien tak na pałę resetować, ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język.

Podszedłem do wyświetlacza i rzeczywiście coś było nie tak. Raz na parę miesięcy blokowały się rury odprowadzające płyn z basenu i cóż, nie było wtedy innej rady, jak tylko dzwonić po granatowych. Wszystko dlatego, że niektóre oczy wybuchały podczas procesu dezynfekującego, zdarzało się to bardzo rzadko, ale jednak i mimo że w takich sytuacjach opróżniłem basen i dokładnie wszystko czyściłem, część organicznych resztek dostawała się do rur…

Wezwałem mechanicznych. Przyszli we dwóch. Nadąsani, wykrzywieni. Nie odezwali się do mnie nawet słowem, lecz od razu zabrali do rozkręcania rur. Ja też nic nie mówiąc, z zaciśniętymi wargami, poszedłem pomagać na suszarce. Tak czy inaczej, co jakiś czas z ukrycia lukałem, jak im idzie naprawa.

W pewnym momencie jeden z mechaników nieoczekiwanie wrzasnął:

― Cholera, co to, kurwa, jest? Fuj… Popatrz.

― To krew i… To nie mogą tylko szczątki oczu. To… to są kawałki ludzkich kości.

 

***

 

Kości Maren! Zamknęli departament zajmujący się produkcją sztucznych gałek ocznych i zaczęli nas znowu przesłuchiwać. Tak, jak poprzednio powtórzyłem ptasiemu inspektorowi, że mnie tam podczas tego makabrycznego wypadku nie było, a on nic nie odpowiedział, tylko kilka razy pokiwał głową, jakby w ogóle mi nie wierzył.

Zacząłem się denerwować. Przypomniałem sobie słowa wypowiedziane przez maszynę, wcześniej wydawało mi się, że to jedynie słuchowe halucynacje, ale teraz… „Pomogę ci”. W czym niby miała mi pomóc oczoobrabiarka? Właśnie w pozbyciu się Maren.

Po wyjściu z gabinetu szefa, w drodze do sąsiedniego departamentu, w którym produkowali sztuczne uszy, zacząłem sobie wyobrażać, jak Maren wchodzi do środka maszyny, nachyla się nad basenem, a gdy ma się wyprostować, jedno z ramion robota uderza ją z całej siły w tył głowy. Maren traci przytomność. Zbliżają się do niej wielkie szczypce do przenoszenia tac, chwytają i umieszczają pod ostrzami obrabiającymi. Przełknąłem ślinę. To wszystko nie miało prawa się stać, bo przecież maszyna miała zainstalowane różnego rodzaju systemy bezpieczeństwa. Gdy ktokolwiek się w niej znajdował, nie dało się jej tak po prostu uruchomić, a poza tym, gdyby tak wielki obiekt, jak Maren dostał się pod ostrza, od razu włączyłby się alarm…

Ktoś, kto podobnie jak ja nie darzył grubaski sympatią, musiał ją najpierw gdzieś po kryjomu zadźgać, potem pociąć ciało na kawałki, a następnie wrzucić do basenu. Tylko po co akurat do basenu mojej oczoobrabiarki? Bo… Chmara much obsiadła moje łydki. Bo… bo ktoś chciał mnie wrobić w zabójstwo Maren!

 

***

 

Pająki, kawa, karmiąca Eldi, coraz silniejszy ból w podbrzuszu i narastający z nocy na noc niepokój, że po mnie przyjdą. Bo… bo… bo… Siedziałem skulony w schowku z brodą przyciśniętą do kolan, z paznokciami wbitymi w uda. Bo… bo… bo to przecież ja nienawidziłem Maren.

 

***

 

I przyszli. Zapukali do drzwi z samego rana. Dopiero, co wróciłem z pracy, jeszcze nie zdążyłem zapakować się do łóżka. Któryś ze starszych pająków otworzył im drzwi. A gdy wtargnęli do środka, nastała cisza. Wszystkie moje dzieci zamarły. Wyszedłem na korytarz w piżamie w szaro-czarne paski. Moje serce biło jak oszalałe, pot ciekł strugami po czole i plecach, wokół brzęczały muchy. Skręciłem w kierunku drzwi wejściowych i ujrzałem gawrona w towarzystwie dwóch innych kolesi. Założyli mi kajdanki, wyprowadzili na zewnątrz i wsadzili do furgonetki. Kątem oka dostrzegłem stojącą w oknie Eldi. Patrzyła w naszą stronę z pogardą i obrzydzeniem w oczach.

W furgonetce było ciemno i duszno, muchy raz po raz kąsały moje łydki, a ja nie byłem nawet w stanie się podrapać. Poza tym kierowca musiał nieźle naciskać na gaz, bo auto trzęsło się niemiłosiernie. Bałem się, że zwymiotuję, ale całą nocą nie miałem w ustach nic poza kawą, więc chyba dlatego jedynie okropnie mnie mdliło. Po dziesięciu, może piętnastu minutach, samochód raptownie zahamował.

― Kulpik, wysiadka!

Jeden z kolegów inspektora szturchnął mnie pałką w bok, po czym popchnął w kierunku bardzo wąskich i bardzo wysokich drzwi budynku przypominającego nie komisariat, lecz jakąś strzelistą katedrę.

Korytarze, przez które szliśmy, okazały się niewiele szersze. Poza tym były bardzo słabo oświetlone i pozbawione jakichkolwiek okien. Czułem się tu jak pod ziemią ― półmrok, chłód i dziwny zapach zbutwiałych liści. Po kilkunastu skrętach wreszcie dotarliśmy do pomieszczenia o tak nieregularnym kształcie, że wszystkie znajdujące się tu meble stały nie przy ścianach, lecz pośrodku.

Zostałem umieszczony w wysokiej, drewnianej ławie. Po prawej stronie usiadł śledczy Bardinik, a po lewej jego równie chudy kumpel. Do moich uszu, nie miałem pojęcia skąd, dobiegał zachrypnięty głos:

― Efazy Kulpik, zostałeś postawiony w stan oskarżenia w sprawie morderstwa Maren Runniko. Czy przyznajesz się do winy?

Ból brzucha, aparat gębowy muchy wbity bardzo głęboko pod lewym kolanem. Syknąłem, po czym wybełkotałem:

― Mnie nie było wtedy w pracy.

― Czyżby? Czy masz, Kulpik, jakiekolwiek dowody na to, że byłeś wtedy w domu? Pytaliśmy położników, reporterów, twoją żonę, przeglądaliśmy nagranie z porodu. Nikt cię tam nie widział ani nie ma cię na nagraniu.

― Zapytajcie Amilkę! ― krzyknąłem, podnosząc się z miejsca.

― Proszę usiąść. Kto to jest Amilka?

― Moja córka!

― Proszę nie wrzeszczeć. Przesłuchaliśmy twoje siedemdziesiąt dwoje mówiących dzieci. Żadne cię nie widziało.

Zmrużyłem powieki, przyłożyłem dłoń do czoła i wymamrotałem:

― No, bo ja siedziałem w korytarzyku prowadzącym do piwnicy, a dzieci boją się chodzić do piwnicy. A tak poza tym, gdzie jest mój adwokat?

― Adwokat został ci przyznany z urzędu. Na innego cię nie stać.

― Ja jestem twoim adwokatem ― szepnął mi na ucho koleś siedzący po lewej. ― I doradzam ci jak najszybciej przyznać się do winy.

― Kulpik, czy ja dobrze rozumiem, że podczas porodu żony ukrywałeś się w piwnicznym korytarzyku? Masinda, zanotowałaś?

Po co oni to wszystko notują? Dlaczego zostałem oskarżony? Przecież nie mają żadnych dowodów, a moje alibi jest niepodważalne. Zakryłem dłonią twarz. Ktoś, to chyba musiał być sędzia, zadawał kolejne pytania, ale ja już nie odpowiadałem. Robił to za mnie adwokat, który wszystko potwierdzał.

― Jest zbrodnia, musi być winny i tym winnym jesteś ty, Kulpik, właśnie ty! Dlaczego pracowałeś na pozycji zwykłego operatora maszyn? Przy takim poziomie inteligencji i ukończonych studiach z elektroniki. My wszystko wiemy. Ktoś musiał przeprogramować oczoobrabiarkę, by pracowała, gdy w środku znajdował się człowiek. To nie był po prostu wypadek. Ktoś maczał w tym palce. A kto najbardziej nie lubił Maren? Kto, Kulpik? Kto? ― Głos sędziego.

― Tak, to Kulpik najbardziej nie lubił Maren. ― Głos adwokata.

― Kto był najbardziej wyalienowaną jednostką w fabryce? Kto nienawidził innych tak bardzo, że nigdy nie chodził do kantyny?

― Kulpik.

― Kto, nie dość, że cierpiał na społeczne wyobcowanie, to jeszcze lubował się w perwersjach?

Tym razem nie wytrzymałem i wrzasnąłem:

― W jakich perwersjach?

― Chciałeś, żeby żona udawała zmarłą podczas stosunku.

― To nie ja… ― Nie dokończyłem.

 

***

 

Zaledwie trzy godziny później zostałem uznany za winnego, a potem odwieziony do więzienia i zamknięty w celi. Sam. Bez dzieci, bez Eldi, bez ludzi… Nawet muchy przestały brzęczeć.

Koniec

Komentarze

No, faktycznie jest alienacja, i to posunięta do granic absurdu.

Bardzo długo właściwie nic się nie działo, tylko pokazywałaś rosnącą alienację. A może nie tyle ona rosła, co Ty odkrywałaś coraz to nowe aspekty. Ale z trupem akcja nabrała rumieńców i to mnie przekonało do opowiadania.

Bohater jest straszny. Rodzina – widziana jego oczyma – jeszcze gorsza. Tylko maszynom można ufać, a i to nie do końca.

Babska logika rządzi!

Finkla – dzięki wielkie za szybkie przeczytanie i komentarz, i za kliczka. Poszłam według wzorca: choroba » alienacja » zniekształcenie odbioru świata » nakręcająca się alienacja… Jeśli chodzi o akcję, rzeczywiście pojawia się dopiero w drugiej części. Chyba znowu mi się trochę tekst rozjechał.

Jeszcze raz dziękuję i życzę miłego wieczoru.

Zgadzam się z Finklą, że tekst porywa dopiero od momentu morderstwa. Niesłuszne oskarżenie i inwigilacja bardzo skojarzyły mi się z Procesem Kafki, z kolei sama fabryka z którymś z opowiadań Ligottiego, ale to nie szkodzi bardzo, bo napisałaś to jednak “po swojemu”. Jak to u ciebie, katiu, mocnym punktem jest tu najbardziej pomysł i światotwórstwo. Dobrze napisane, na żadne usterki nie trafiłam.

Udana lektura, znaczy się :)

 

Pozdrawiam!

Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne

Ciekawy i dobrze napisany tekst, a teksty konkursowe pisze się trudno. Bardzo dobre ilustracje. 

Sporo dobrej roboty włożono w to opowiadanie.

Pozdrówka.

Sy – dziękuję za przeczytanie, cieszę się, że ogólnie się podobało. Sam proces oczywiście wzorowany na procesie Kafki :) A fabryka… Nie czytałam opowiadań Ligottiego. Fabrykę opisałam, próbując się wczuć w jednostkę wyalienowaną, ale też korzystając z własnych doświadczeń. To znaczy sama pracuję w fabryce, w której jest stawiany ogromny nacisk na współpracę i komunikację, i wiem, że dla osób społecznie wycofanych, ten przymus współpracy potrafi jawi się jako koszmar… Pozdrawiam serdecznie.

 

Roger – bardzo miło mi, że zarówno opowiadanie jak i ilustracje na plus. Dzięki za kliczka :) A nad tekstem rzeczywiście trochę się napracowałam.

 

…teksty konkursowe pisze się trudno – Oj, prawda :)

 

Pozdrawiam serdecznie.

Katia72, piszesz bardzo obrazowo. Wczułam się w emocje bohatera i patrzyłam na świat jego oczami:-) opowiadanie bardzo kafkowskie. Pozdrawiam

Bardzo dziękuję, Olciatka :)

No, w końcu mogę powiedzieć, że jestem jakoś usatysfakcjonowany. ;) Wiesz o czym mówię. Nareszcie trochę brudu, smrodu i szaleństwa. Wiem też, że te stare, “śmierdzące” opka łatwo Ci się nie pisało, więc też nie naciskam o więcej. To, co tutaj jest dla mnie nowego, to dynamiczna fabuła. I tu jestem miło zaskoczony, kolejna cegiełka do nadciągającej perfekcji dołożona. Udane opowiadanie.

Mówisz o przerwie w pisaniu, jeśli czujesz, że to najlepsze, to czemu nie. Pro pisarz różni się od rookie pisarza wiedzą kiedy zacząć i kiedy skończyć. ;) Powodzenia w konkursie.

Maszyna przypadła do gustu. Granatowi mówisz. ;) Podejrzewam skojarzenia z kolorem kombinezonów. :)

Pozdrawiam.

Darcon – dzięki za odwiedziny i oczywiście się cieszę, że jesteś trochę usatysfakcjonowany ;) Brud, smród i szaleństwo – hm, z jednej strony te “brudne” opka pisało mi się łatwiej, a z drugiej trudniej. W moim odczuciu były bardziej o czymś niż te obecne, ale gdy zaczęłam się zastanawiać nad ich odbiorem… Tutaj odrobinę zaszalałam, co raczej dobrze na szanse w konkursie nie wpłynie ;)

Jeszcze raz wielkie dzięki i miłego wieczoru :)

Jestem, jestem, i nie trochę.

Tutaj odrobinę zaszalałam, co raczej dobrze na szanse w konkursie nie wpłynie ;)

A to nie właśnie o to chodzi? ;)

Chodzi, chodzi… ;)

Katiu, muszę przyznać, że wszystko tu jest straszne. To znaczy w dobrym sensie ;) Jestem oszołomiana Twoją wizją, porażona wręcz. Skończyłam właśnie swoje opko i zaczynam powoli czytać inne prace. Przy twojej historii, moje to jak bajka dla dzieci he he. 

No i ilustracje mistrzostwo świata.

Matko Chrzestna – cóż, cieszę się, że wyszło starszne… :) Bo taki był mój zamiar… Dzięki wielkie za przeczytanie i miło mi, że rysunki też na plus.

Pozdrawiam serdecznie i życzę spokojnej nocy :)

 

 

Zgadzam się z przedpiścami: historia rodem z horroru, plastyczna wizja, pełna brudu i szaleństwa. Skojarzyło mi się z “Procesem” Kafki, ale też z innymi jego tekstami. Moim zdaniem – opowiadanie podiumowe. Jest absurd, nastrój niepokoju, hiperbole, a dodatkowo, tekst porusza emocje. Wizja dzieci-pająków, klaustrofobiczna fabryka, maszyny wymykające się spod nadzoru człowieka, chociaż do końca nie wiadomo, bo może jednak do głosu dochodzi szaleństwo. Ta niedookreśloność też mi się bardzo podobała. Doceniam opowiadanie tym bardziej, że widzę z własnego doświadczenia, jak trudno napisać opowiadanie na ten konkurs. Zgłaszam. :)

ANDO – bardzo dziękuję za przeczytanie, pozytywny komentarz, zgłoszenie do biblioteki i do piórka… Jesteś dla mnie za miła :)

Ciszy mnie, że tekst skojarzył Ci się z opowiadaniami Kafki i to nie tylko z “Procesem”. Jednym z celów, jakie sobie postawiłam, pisząc “Fabrykę”, była właśnie próba choć odrobinę nawiązać do tematów Franza – do samotności, strachu, koszmarnych wizji, do samotnej walki i braku jakichkolwiek szans na wygraną.

Pozdrawiam ciepło i życzę udanego wieczoru :)

Maszyny, ludzie, zębate koła, głowy między zębatymi kołami.

 

Już po pierwszym zdaniu czułam, że mi się spodoba. Katiu, sposób w jaki oddajesz emocje bohatera, takie przewijające się drobnostki, jak żrące muchy, podziwiam. 

Przedstawiłaś nieładny obraz w bardzo ładny sposób. Akcja rozkręca się powoli, właściwie jedynie ostatni akapit jest dynamiczny. Szybko urywasz to opko i może trochę na tym traci.

Ale ogólnie bardzo dobre.

Sara – bardzo dziękuję za odwiedziny i miło mi, że ogólnie się podobało. Przy czym nie ukrywam, że 24000 znaków to dla mnie trochę mało :(

Pozdrawiam serdecznie i życzę spokojnej nocy :)

Katiu, doskonałe! Weird, pelną gębą. Matko jakie to straszne i prawdziwe, jeśli rozpatrywać z samego jestestwa, a nie intelektualizowania, logiki. Słowa piękne, biegłam przez tekst jak szaleniec. Jest też mocniejsze niż Twoje zazwyczaj. Ups, boję się tak pisać.

Aby zadowolić, bardzo wymagających ostatnio Użytkowników, musze coś jeszcze dopisać.

Poprawność – nie zwracałam na nią uwagi, ale nie jestem dobrym metrem z Sévres.

Kompozycja – Twoja.

Słowa – w punkt.

Zakończenie – silne.

Opowieść – jest, pisana na silnych rejestrach.

 

Dobrej nocki, Katiu:), pa, pa, do następnego. Nie waż się przestać pisać! ale piszę to niegroźnie, przesyłając serdeczności moc. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum – bardzo za wszystko dziękuję :) Za przeczytanie, komentarz i nominację :) Wszystko to bardzo miłe z Twojej. Cieszę się też, że “mocniejsze” niż zwykle, bo chyba chciałam, żeby takie wyszło, chociaż nie będę ukrywać, że mnie samą własne teksty trochę przerażają…

Jeśli o chodzi o przerwę w pisaniu, to tylko po to, żeby mózg odświeżyć i na jakiś bardziej oryginalny pomysł wpaść, ale już zgłosiłam do konkursu Drakainy, więc ta przerwa to może po nim. Moim zdaniem warto sobie czasem odrobinę odpocząć :)

Pozdrawiam ciepło i życzę udanego weekendu i w ogóle wszystkiego dobrego :):):)

Bardzo dobre.

Świetne są pająki i muchy, ilość dzieci Kulpika i absurdalny poród. Podoba mi się, że gdzieś cały czas coś się czai, że bohater chowa się przed wszystkimi, że cały czas jest osaczony, że czuje się obco wszędzie. Jedyny ratunek obok maszyny (a pewnie najlepiej w maszynie gdyby mógł się z nią zespolić).

Dużo bardzo dobrze oddanych szczegółów: opis Maren, odmowa jedzenia, notoryczne opijanie się kawą. Udanie przedstawiłaś dygot myśli bohatera i jego popadającą w jakąś formę obłędu psychikę.

Jedyny drobny zarzut do zakończenia, że urywa się nagle i może fajnie byłoby jakby było tam więcej niż jedno zdanie :)

Niemniej jednak, niezwykle przyjemna lektura. 

 

Edward – dziękuję za przeczytanie i komentarz. Miło mi, że ogólnie się podobało. Zmieniłam odrobinę zakończenie, nie wiem czy tak jest lepiej?

Pozdrawiam serdecznie.

 

Ps. W pierwszej wersji opowiadania bohater zespolił się z oczobrabiarką… 

Tak, jest o wiele pełniej :). Dziękuję!

To ja dziękuję :)

Zacznę od tego, że nie przepadam za tym gatunkiem literatury (psia kostka, już sama nie wiem, który raz to piszę), co pewnie ma wpływ na moją ocenę.

Doskonale opisujesz narastającą alienację bohatera. Choć nie wiem, czy to właściwe słowo. On po prostu pragnie odrobiny spokoju, chwili wytchnienia w samotności. Wcale się mu nie dziwię, na jego miejscu też bym chciała. Dostaje ją tylko momentami w pracy, bo przecież i tam wciąż natyka się na ludzi, z którymi nie ma ochoty gadać. Poza tym praca to praca, nie da się za bardzo w niej odpocząć ;)

Fajne porównanie dzieci do pająków. Bicie rekordu też niezłe, choć trudno mi sobie wyobrazić kobietę, która by się na to godziła. To w końcu ona zostaje z tymi pajączkami i musi się nimi zająć. Ma je na okrągło, a on tylko po powrocie z pracy. Relacje między małżonkami, a właściwie ich brak, kompletna bierność żony to elementy, które mi w tym opku najbardziej przeszkadzały i budziły moją niewiarę.

Na dodatek odłożenie ich na bok sprawiło, że trochę mało tu historii. W fabryce ginie kobieta, a podejrzenie pada na najbardziej wyobcowanego pracownika. To właściwie wszystko. Sam świat tym razem też trochę minimalistyczny.

Proces iście kafkowski, a na koniec, przynajmniej w tej wersji, którą masz teraz, świetny. W końcu dostał to, czego najbardziej pragnął ;)

Podsumowując: czytało się dobrze, ale sama historia mnie nie powaliła.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka – dziękuję bardzo za przeczytanie i opinię i oczywiście rozumiem, że opowiadanie nie do końca mogło Ci przypaść do gustu. Relacje z małżonkami z założenia miały być nienaturalne, no ale, cóż nie każdemu musiało się to spodobać.

Jeszcze raz dziękuję, pozdrawiam serdecznie i życzę miłego wieczoru :)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Anet – dzięki :)

Tytuł szybko skojarzył mi się z piosenką “Fabryka” Joanny Makabresku, ale już treść dużo mocniej szła w tekst z piosenki “On zakochał się niezgodnie z przepisami BHP” Bladych Loków: https://www.youtube.com/watch?v=W3LiGIsNAvA :)

Co do opowiadania… Jest i alienacja i ten proces na końcu… Brrr, tu wszystko jest zalienowane, włącznie z ludźmi i zdaje się bardzo “trybikowo” potraktowaną kooperacją i komunikacją pracowników. I ten brudny industrializm w tle, którego produktem są twory biologiczne.

Nie ma w tym tekście tyle pasji, co zazwyczaj w większości Twoich opowiadań, ale czuć tę fabryczność i robotniczość, jakieś takie wymieszanie XIX wieku i bliżej nieokreślonego, abstrakcyjnego społeczeństwa.

W ogóle to chyba jedno z tych opowiadań, które z jednej strony w żadnym rankingu bym nie umieścił wysoko, a jednak warte czytania, a może i nawet polecenia dalej. Choć z drugiej strony przewidywalność końcówki niestety była wyraźna – acz dobrze zrównoważona sceną samego procesu.

 

Ciężko i jeszcze raz ciężko. Klimat wyobcowania jest przytłaczający (w sumie to cieszyłam się, że widzę przez oko niebo i słońce, gdy czytałam ten tekst). Czuje się, że bohater wszystko musi, a mało co może. Nie chce być między ludźmi – ale musi. Nie chce pracować w zamknięciu – ale i tak to robi. Nie chce być w domu, nie chce mieć dzieci, ale… musi. Co więcej, po przeczytaniu nie mam wrażanie, że nawet nie marzy, żeby wyrwać się z tego, co go otacza (no może poza wyjściem na zewnątrz, aby spojrzeć na niebo). Raczej czuć, że chce, aby dano mu spokój – wtedy spokojnie wszystko zniesie (choć te muchy raczej wskazują, że przestaje dawać radę). I pewnie nic by się nie stało, gdyby ten spokój miał. Jedyne co mi (jako czytelnikowi, nie do końca obytemu z wierd) trochę nie pasowało, to chyba zbyt szybka końcówka. Choć zapewne taka miała być: szybka i bezlitosna, nie dająca czasu na zastanowienie (ani czytelnikowi, ani bohaterowi).

To opowiadanie nazwałbym taką hybrydą Twojego stylu pisania z elementami “Procesu” Kafki. To chyba była pierwsza myśl po lekturze.

Z jednej strony mamy tu obraz takiego dość bezwzględnego świata, kreatywną literacko fabrykę, a także bohatera uwikłanego w problemy – czyli kwintesencję tego, z czym kojarzy mi się Twoje pisanie. Z drugiej jest takie poczucie bezradności i beznadziei, które od razu przywodzi na myśl “Proces”. Bo tutaj właśnie tak jest, że jako czytelnik masz pełne poczucie, iż nic dobrego się nie wydarzy. Że czego by ten bohater nie zrobił i tak skończy tak samo beznadziejnie. Nawet, jeśli gdzieś tam pojawiała się w trakcie lektury myśl, że może jest zbyt bierny, że nie próbuje niczego zmienić, to i tak kończyła się refleksją, że te działania nie przyniosłyby istotnych zmian w jego życiu.

W sumie jak na tak pokręcony świat i charakterystyczną sylwetkę bohatera byłem zaskoczony, że w tym limicie znaków udało Ci się upchnąć historię w taki sposób, że jako czytelnik się w niej nie gubiłem. Kilka razy pojawiało się przy czytaniu takie poczucie, że już zaraz dorzucisz kolejne elementy, przez które zwyczajnie się zagubię. Ostatecznie ten moment nie naszedł i to też duża zaleta opowiadania.

Słowem, dobry tekst.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Wilku – dziękuję za przeczytanie i komentarz, a że nie ma w tym tekście pasji, cóż, chyba muszę się zgodzić, bo ostatnio rzeczywiście brakuje mi pasji do pisania :(

 

Kasjopejatales – dzięki za odwiedziny i cieszę się, że udało mi stworzyć przytłaczający klimat, bo taki był mój zamiar :)

 

CM – dziękuję za odwiedziny i opinię i cieszę się, że udało Ci się w tym pokręconym świecie nie zagubić :)

 

Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę miłego wieczoru :)

 

 

Wiktorze, dziękuję za konkurs i za zapoznanie się z moim tekstem i za orzełka… :) Życzę spokojnej nocy :)

Podczas czytania dało się poczuć, że bohater, niedelikatnie mówiąc, wariuje coraz bardziej. Stworzyłaś fajny klimat, a i pomysł niczego sobie. Podobało mi się.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Verus – dzięki za przeczytanie i fajnie, że się podobało. Pozdrawiam serdecznie :)

Mam mieszane odczucia w stosunku do tego opowiadania, toteż rozłożę komentarz na dwie części i na koniec spróbuję jakoś podsumować. 

Co mi się podobało:

→ opisy – choć nie zawsze. Z jednej strony budziły niepokój, wprowadzały w atmosferę obrzydzenia. Z drugiej strony wydawały się nieco zbyt chaotyczne, chwilami trudno było mi je ułożyć w obrazy, wszystko sklejało się jakoś ze sobą, nie potrafiłam za wiele zobaczyć. 

→ fabryki – podobało mi się, że zestawiłaś ze sobą dwie fabryki: kobietę rodzącą niezwykłe ilości dzieci (niczym mucha) i fabrykę produkującą sztuczne części ciała.

→ porównania – dzieci-pająki, inspektor-gawron, to było to, co bardzo działało na wyobraźnię. 

→ weirdowość – nawiązanie trochę do “Procesu” Kafki, rzeczywiście alienowałaś bohatera od samego początki i skutecznie. Podoba mi się też, że na koniec chociaż wiemy, że bohater uważa się za niewinnego, to jednak jako czytelnik wcale nie miałam pewności czy nie macał palców w morderstwie. Zaczęłam podejrzewać, że może faktycznie był szalony i zamordował koleżankę z pracy, a w swojej głowie zbudował inną rzeczywistość, w której zrobiła to maszyna. 

 

Co mi się nie podobało:

→ Największy zarzut jaki mam do tego opowiadania to jego fragmentaryczność i chaotyczność. Przez to, w jaki sposób zdecydowałaś się przedstawić wydarzenia, brnęłam przez tekst z niemałym trudem, większość czasu nie mając pewności, co się dzieje, bo nad akcją dominowały te dziwne obrazy, których nie potrafiłam sobie poukładać w głowie. 

→ muchy – nie rozumiem, co miały reprezentować. 

→ wtręty stylizacyjne, które zdawały się nie pasować do reszty tekstu – np, “chciałem zalukać” (nie jestem pewna, czy jest to dokładny cytat, ale słowo “zalukać” pojawiło się na pewno i zgrzytnęło. 

 

Podsumowując – zawsze lubiłam Twoje teksty, ale ten nie do końca mi się podobał. Jest w nim sporo dobrego, ale ma też wady, które mi przeszkadzały w odbiorze (mi, osobiście, jednemu czytelnikowi). Myślę jednak, że pasuje do konkursu, że ciekawie zrealizowałaś temat. Pozostaje mi życzyć Ci powodzenia :)

Pozdrawiam! 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Rosebelle – cóż, rozumiem Twoje zarzuty i pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że może następnym razem będzie lepiej :) Pozdrawiam serdecznie.

O jak dobrze, że tekst nie został skatiowany! (wrodzona wrażliwość tm)

 

Finał, przewrotnie ironiczny i absurdalnie zabawny rozładowuje ciężar całego studium pogłębiającego się światowstrętu. Dzieci pająki, rekord porodu, współpracownicy, z którymi nie chce rozmawiać protagonista, inspektor gawron wreszcie – to szalenie obrazowo zobrzydzony świat pana Kulpika, świat, w którym rozpaczliwe szukanie samotnych chwil wytchnienia urasta do rangi boju o przetrwanie.

Bardzo obrazowe, ozdobione interesującymi ilustracjami.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

PschoFish – bardzo dziękuję za odwiedziny i komentarz :)

 

O jak dobrze, że tekst nie został skatiowany! – dzielnie walczę z własną przypadłością ;)

 

Pozdrawiam serdecznie

Żonlger – bardzo dziękuję za przeczytanie :)

Super ogranie hasła i oddanie kafkowskiej jak to na ten konkurs przystało atmosfery. Dodatkowy plusik za ilustracjesmiley też twórczość własna?

Oirdin – tak szczerze, to nie wiem, czy nie za bardzo poszłam w Kafkę :) A rysunki, tak, twórczość własna :) Dzięki za miłe słowa, pozdrawiam serdecznie :)

Uff, ależ ulgę poczułam, kończąc twoje opowiadanie.

 

Fantastycznie rozłożyłaś akcenty, pogłębiając wyczerpanie głównego bohatera krótkimi wtrąceniami przeplatającymi cały tekst – wycisnęłaś z tego uczucia co się da. Gdy wreszcie skończyłam opowiadanie, odczułam ulgę, że Kulpik wreszcie odpocznie. Wreszcie. Naprawdę, przyda mu się. 

 

Największe zalety twojego opowiadania to właśnie emocje i światotwórstwo – tradycyjnie, jak to u Katii. Emocje oddajesz w sposób obrazowy i namacalny (cegła w brzuchu, wymioty, klaustrofobiczny ścisk schowka na miotły). Światotwórstwo – bogaty w szczegóły setting opowieści (”Włożyłem w usta oczoobrabiarki tacę pełną foremek z oczami.”). Wiesz, jak pisać, by zagrać na wyobraźni czytelnika, a jest to umiejętność, którą bardzo u twórców cenię.

 

Trudno oceniać tu historię czy docenić jej nieprzewidywalność, gdy poruszamy się w gatunku, w którym “im dziwniej, tym lepiej”. Zastanawiałam się, dokąd dążysz z tą historią i choć od początku byłam pewna, że happy endu nie będzie, kwestią było tylko jak. Również nie można tutaj krytykować logiki (np. jakim cudem nikt nie zauważył bohatera siedzącego w domu w czasie porodu, choćby i w schowku), czy symboliki dzieci-pająków jak i fetyszu, by uprawiać seks ze zwłokami. A ja jestem z tych, co lubią drugie dna :c

 

Mam jeszcze taką myśl, absolutnie niewpisującą się w krytykę i komentarz lożowski, że ostatnio chyba za dużo cię czytam, bo twoje teksty, choć nie gorsze od starszych, zaczynają mnie odrobinę nużyć. Widzę ten sam wachlarz zagrań (np. natłok dziwnych i absurdalnych bohaterów, którzy nie przekłada się na warstwę metaforyczną, a po prostu jest losowo dziwny i wynaturzony), które serwujesz w każdym tekście. Marzy mi się zobaczyć, jak idziesz o krok dalej. 

 

 

Przez pierwsze miesiące w fabryce, znosiłem przymusowe zamknięcie z ogromnym trudem.

Zbędny przecinek, a najchętniej przebudowałabym całe zdanie.

 

Nie sądzę, że zamiany maszynami, wyjdą komukolwiek na dobre.

Składnia jest niegramatyczna.

 

Rury odpływowe zostały zapchane przez poszatkowane ciało grubej Maren!

A to zdanie-łopata. Moim zdaniem – zbędne.

Weird nie lubi łopat.

 

bo, to przecież ja nienawidziłem Maren.

zbędny przecinek

www.facebook.com/mika.modrzynska

Kam – dziękuję bardzo za przeczytanie i komentarz. Miło mi że, tekst, mimo swoich wad, ogólnie się trochę podobał. Błędne zdania poprawiłam :)

A w przyszłości postaram się popracować nad warstwą merytoryczną i mam nadzieję, że z czasem coś mi z tego wyjdzie :)

Pozdrawiam serdecznie.

Super opowiadanie, wciągnęło :) Zauważyłam, że w opowiadaniach zwracasz uwagę na takie prozaiczne czynności jak np. jedzenie kanapek, czy obmywanie twarzy, w Ostatnim Kursie też to było, to sprawia, że bohater wydaje się prawdziwszy. I podobnie jak w tamtym opowiadaniu, jest pracujący człowiek i jego miłość do maszyny.

Nawiązanie do Procesu Kafki w tej ostatniej scenie, nie? Nazwisko bohatera nieprzypadkowo na K.? Podejrzewałam już wcześniej, że skoro siedział w korytarzyku podczas porodu, to nikt go nie widział i rzeczywiście. Teraz bohater już nie musi przebywać z ludźmi, których tak nie lubił :D A może to fobia społeczna? Bo czuł, jak gryzły go muchy, a więc miał fizyczne objawy.

Ogólnie świetne, brakowało mi tylko jakiegoś wyjaśnienia, co właściwie tworzyły te oczoobrabiarki, myślałam, że to będzie istotne dla fabuły, albo świata przedstawionego.

Sonata – bardzo dziękuję za miłe słowa. ostatnia scena oczywiście miała nawiązać do procesu Kafki, imię też celowo jest na K. Jeśli chodzi o oczoobrabiarkę to po prostu uczestniczyła ona w procesie tworzenia sztucznych gałek ocznych, niestety, nie nadałam jej w opowiadaniu jakiś specjalnej funkcji…

Jeszcze raz wielkie dzięki i udanego wieczoru :) 

W moich oczach opowiadanie stoi głównie klimatem; świetnie oddane realia pracy w przemyśle zniekształcone dziwaczną, “bezkręgowcową” perspektywą stąpającą gdzieś w okolicach body horror, do tego nawet jeszcze bardziej “wyobrzydzona” warstwa obyczajowa (relacja bohatera z jego małżonką i dziećmi) i jeszcze fajne rysunki nieco przywodzące mi na myśl stylem karykatury z gazet sprzed ponad stulecia. 

Nawiązania do “Procesu” były ciekawe, ale mam wrażenie, że fabuła podążyła dość przewidywalnym torem – śmiertelny “wypadek” przy maszynie, służby pojmujące podejrzanego w domu z samego rana, postępowanie sądowe, w którym bohater jest w zasadzie z góry skazany na porażkę, To moim zdaniem wyszło trochę na minus, jednak ogółem lektura była satysfkacjonująca.

 

Sugestie poprawek:

 

ale widziałem tylko tonące w jaskrawym świetle halogenowych lamp, kolejne przemysłowe tunele.

Ten szyk wydaje mi się dość nienaturalny, może dlatego, że “kolejne” i “przemysłowe” są przydawkami ważniejszymi pod kątem treści (określają, o jakie tunele chodzi), zaś “tonące…” jest informacją dodatkową. Zamieniłbym na:

 

ale widziałem tylko kolejne przemysłowe tunele tonące w jaskrawym świetle halogenowych lamp.

 

Potem[+,] rozglądając się w prawo i lewo[+,] przemykałem do automatu z kawą.

Brakujące przecinki wydzielające zdanie składowe z imiesłowem.

 

― Kulpik, ja wiem, że masz trudne życie, tyle bachorów na głowie, brud, bieda, ale że aż pchły złapałeś.

Kropka nie bardzo pasuje mi tu jako znak interpunkcyjny kończący zdanie, wg mnie lepiej pasowałby wielokropek (sygnalizujący zawieszenie właściwe dla pogardliwego stosunku mówcy) lub znak zapytania (jeżeli zdanie miałoby wyrażać raczej zdziwienie niż pogardę, to końcowy fragment miałby intonację charakterystyczną raczej dla pytania).

 

Piałem czarną kawę, jadłem coraz mniej kanapek, chudłem, coraz więcej much siadało mi na nogach.

Literówka.

 

Ona pragnęła urodzić dzieci dla całej, cierpiącej na niż demograficzny ludzkości.

To określenie wydaje mi się tutaj zbędne z punktu widzenia ekonomii językowej, jeżeli nie wydzielamy żadnego konkretnego podzbioru, to “ludzkość” z domysłu jest traktowana jako całość, wszyscy ludzie na świecie.

 

Jedyne, co przynosiło mi radość[+,] to bieganie wokół maszyny.

Przecinek zamykający zdanie podrzędne.

 

 

Macie największy dom[-,] chyba w całym Industrialis!

Jeżeli “chyba” jest użyte jako partykuła osłabiająca wydźwięk zdania, przecinka nie stawiamy.

 

Pierwszą noc pracy w zespole[-,] rozpocząłem napojony pięcioma szklankami czarnej kawy.

Zbędny przecinek, zdanie nie jest złożone (występuje tylko jedno orzeczenie “rozpocząłem”).

 

***

Kości Maren! Zamknęli departament zajmujący się produkcją sztucznych gałek ocznych i zaczęli nas znowu przesłuchiwać. Tak, jak poprzednio powtórzyłem ptasiemu inspektorowi, że mnie tam podczas tego makabrycznego wypadku nie było, a on nic nie odpowiedział, tylko kilka razy pokiwał głową, jakby w ogóle mi nie wierzył.

Brakuje entera po gwiazdkach; ten akapit jest też wyśrodkowany, a nie wyjustowany.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ale czyż człowiek nie do wszystkiego się przyzwyczaja?

 

Miałam tutaj skojarzenie z ,,Martwym Domem” Dostojewskiego, Katiu. I trochę zresztą z nim do pewnego momentu, jak w więzieniu czuł się samotny.

Ogólnie opowiadanie bardzo sprawnie napisane, zdania ładnie się łączą, opisami tkasz klimat, natomiast drobne czynności rysują głębiej postacie.

W kwestii treści pomysł na fabrykę ciekawy, natomiast rodzina Kulpika… nieźle. Ilustracja pająko-dziecka dopełnia obrazu. 

Z kolei jeśli chodzi o alienację, to umiejętnie, sprawnie nakładasz jej warstwy na ramiona Kulpika – aż został sam; bardzo ten motyw wyszedł, Katiu. ;)

Z pająkami oraz muchami również; dodają mocno do wyobraźni. 

Samo śledztwo w kontekście morderstwa wydawało mi się nieco szybkie, niemniej – limit.

Reasumując, wciągająca lektura.

Wicked – przede wszystkim bardzo dziękuję za wyłapanie błędów. Wszystkie poprawiłam. Jeśli chodzi o tekst fabuła chyba rzeczywiście wyszła zbyt prosta i przewidywalna. Cóż, może następnym razem będzie lepiej :) Pozdrawiam serdecznie.

 

Draconis – bardzo dziękuję za wizytę i komentarz i miło, że opowiadanie ogólnie się podobało. Pozdrawiam serdecznie :)

Katiu, doceniam pomysł i wizję opisanego środowiska, ale zupełnie nie rozumiem bohatera, bo jest zbudowany z samych sprzeczności – pracuje w miejscu, którego nienawidzi, z ludźmi od których ucieka i przed którymi się chowa. W domu zaszywa się w zakamarkach schowków, aby nie mieć kontaktu z dziesiątkami potomków. Żona napawa go odrazą, ale wróciwszy z pracy robi jej kolejne dzieci… Dlaczego bohater – mając dosyć  domu, żony, dzieci, fabryki i ludzi – nie ciepnął tego wszystkiego w cholerę? Czy był aż tak pozbawiony chęci zmiany czegokolwiek, że wolał utyskiwać i trwać w tym absurdalnym świecie, aż okoliczności ułożyły się tak, że wyzwoleniem stało się uwalniające go od wszystkiego więzienie?

No cóż, nasączony kawą Efazy Kulpik nie zdołał mnie jakoś szczególnie poruszyć, natomiast poziom absurdu wywarł na mnie spore wrażenie, choć nie ukrywam, że miejscami przerastał mnie.

 

Ka­nap­ki ja­dłem w szat­ni, ukry­ty mię­dzy wie­sza­ka­mi na ubra­nia i półką ze środ­ka­mi che­micz­ny­mi, z któ­rej ko­rzy­sta­no tylko pod­czas zmia­ny dzien­nej. ―> Dlaczego z półki korzystano tylko podczas zmiany dziennej?

 

wstręt­ne mu­szy­sko wbiło mi apart gę­bo­wy… ―> Literówka.

 

Miała za­mknię­te po­wie­ki i upu­dro­wa­ną bia­łym pu­drem twarz. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Może: Miała za­mknię­te po­wie­ki i upu­dro­wa­ną na biało twarz.

 

ma­szy­na znowu wy­ma­ga­ła po­mo­cy gran­to­wych. ―> Literówka.

 

grube łap­ska do­ty­ka­ły tacek, po­kręt, przy­ci­sków… ―> Chyba miało być: …grube łap­ska do­ty­ka­ły tacek, po­kręteł, przy­ci­sków

 

Przy­gry­zem dolną wargę i… ―> Literówka.

 

w nocy z pięt­na­ste­go na szes­na­ste­go kwiet­nia… ―> …w nocy z pięt­na­ste­go na szesnasty kwiet­nia

 

Roz­kosz­ny za­pach świe­żo­mie­lo­nych zia­ren. ―> Roz­kosz­ny za­pach świe­żo­ mie­lo­nych zia­ren.

 

po­pchnął w kie­run­ku bar­dzo wą­skich i bar­dzo dłu­gich drzwi… ―> Chyba: …po­pchnął w kie­run­ku bar­dzo wą­skich i bar­dzo wysokich drzwi

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hejka! 

Trochę późno wpadłem, ale lepiej późno niż wcale!

No i jak zwykle kolejne bardzo dobre opowiadanie w Twoim wykonaniu. Fajnie, że konkurs zachęcił Cię do pisania! 

Ilustracje bardzo dobrze wpasowują się do tego brudnego, szalonego świata. Faktycznie mogę też podzielić opinię innych użytkowników, że od morderstwa robi się najbardziej ciekawie. Mroczny klimat – moje klimaty, zatem tym bardziej super że takie fajne paskudztwo udało Ci się stworzyć :D 

Jestem na tak i życzę powodzenia w konkursie!

Pozdrowionka! 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Reg – bardzo dziękuję za wizytę, komentarz i wyłapanie błędów. Oczywiście wszystkie poprawiłam. A jeśli chodzi o treść, cóż, rozumiem, że tekst mógł się spodobać. Na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie napisać, że opowiadanie jest wynikiem moich smutnych obserwacji w środowisku, w którym pracuję. 

 

Kanapki jadłem w szatni, ukryty między wieszakami na ubrania i półką ze środkami chemicznymi, z której korzystano tylko podczas zmiany dziennej. – U mnie w firmie podczas zmiany nocnej z niektórych pomieszczeń się nie korzysta i sprzątanie odbywa się głownie w ciągu dnia.

 

Reg, jeszcze bardzo dziękuję, pozdrawiam serdecznie i życzę miłego wieczoru :)

 

NearDeath – bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarz. I oczywiście jest mi bardzo miło, że zarówno opowiadanie jak i ilustracje przypadły Ci do gustu :) Jeśli chodzi o konkurs z różnych względów na nic nie liczę (am, przed wszystkim pobija mnie super silna konkurencja).

Pozdrawiam serdecznie i miłego wieczoru :)

 

 

Bardzo proszę, Katiu, i dziękuję za wyjaśnienia – podejrzewałam, że czerpiesz z własnych obserwacji, że nie wszystko jest efektem zrodzonym w wyobraźni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cóż, Katiu – przyzwyczaiłaś mnie do wysokiego poziomu i nie zawiodłam się. Niemniej zaczęłam też wyżej stawiać Ci poprzeczkę piórkową… I akurat tu, jakkolwiek tekst jest literacko bardzo dobry, to – jest on na poziomie, na którym ostatnio przeciętnie piszesz :) To jest ogromny komplement, niemniej na piórkowego TAK-a oczekuję już nieco więcej niż po prostu kolejnego bardzo dobrego, dopracowanego tekstu.

Jest też trochę tak, że pewne nieuchwytne elementy w tych Twoich opowiadaniach zaczynają się powtarzać – nie konkrety, bo zawsze wymyślisz coś nowego i światotwórczo lub fabularnie zaskakującego – ale jakiś rodzaj sama nie wiem czego: kierunków, w jakich idzie świat/bohater/fabuła? To troszkę niweczy efekt wow.

Tak że – bardzo mi się dobrze czytało, wykreowałaś ciekawego bohatera i jego problemy, napisałaś to bez zarzutu. To jest świetne opowiadanie. Niemniej tym razem poprzestanę na “pas”.

 

A tak z ciekawości – czy Kulpik od culpa czyli wina?

http://altronapoleone.home.blog

Drakaina – Kulpik czyli winna; tak, tak, tak. I to bardzo osobiste. Mea culpa. Usunęłam to opowiadanie. Taki miało tytuł “Mea culpa”. A jeśli chodzi o piórka… Z różnych względów w mojej opinii “Fabryka”to opowiadanie niepiórkowe. Ale bardzo się cieszę, że Kulpik się skojarzył :):):):)

Pozdrawiam ciepło i życzę spokojnej nocy :)

Jak już ustaliliśmy, rzeczywiście nie jest to opowiadanie piórkowe.

Kolejny raz, z podobnych elementów udaje Ci się, Katiu, uzyskać zbliżony klimat/nastrój/atmosferę w tekście. Czasem są to podobne składowe fabuły (wyobcowany człowiek i jego „ożywiona” maszyna, specyficzne nazwiska, powtarzający się motyw owadów, psychozy, obrzydliwości, udziwniony świat pełen różnorakich „bebechów”), zazwyczaj podobny język i stylizacja (wtrącenia z mowy potocznej, narracja pierwszoosobowa, która niejako usprawiedliwia ograniczone słownictwo czy średnioliteracki język opowieści).

Światy zazwyczaj kreujesz brudne, okaleczone, zdeformowane, podobnie jest z bohaterami – schizofrenikami, odludkami, dziwakami ogarniętymi nerwicami natręctw itp.. Wszystko to mieszasz i powtarzasz, uzyskując bardzo podobny efekt. I jest to już pewnego rodzaju ograniczenie Twoich tekstów.

Tym razem opowiadasz nam historie dosyć przewidywalną, raczej prostą i pozbawioną zaskoczeń. Gdzieś te wszystkie elementy/schematy fabularne już widzieliśmy (podobnie było o części np. z „Ostatnim kursem”). Mamy więc typową weirdową Fabrykę, z typowymi dziwacznymi maszynami i zadaniami, mamy klasycznego szefa, klasyczne Indiustralis – odczłowieczone miasto, mamy iście kafkowskie owadzie wtręty (pająki, muchy – no właśnie, czemu bohater uparcie twierdzi, że gryzą go muchy, skoro to wygląda na pchły, jak zresztą podpowiada mu Maren?), mamy zabójstwo z udziałem spersonifikowanej maszyny, potem totalitarną parodię śledztwa i klasyczny kafkowski proces, mamy wreszcie eskapizm w postaci przypadkowej lub podświadomie upragnionej(?) „ucieczki do” więzienia.

Przebiegu tej historii od pewnego momentu już właściwie nie śledzimy, tylko odhaczamy jej kolejne, przewidywalne elementy. Morderstwo, morderca, oskarżony – wszystkiego tego można się łatwo domyślić.

Uatrakcyjniasz ten obraz ciekawymi i „chorymi” detalami, w których się resztą specjalizujesz: żona udająca trupa i bijąca rekordy urodzeń w telewizji, dwulitrowe kubki kawy itp.

Warsztatowo tekst jest średni. Napisany prostym języki, czasem poharatany nieprawidłowym szykiem zdania, nadmiarem niepotrzebnych słów (zwłaszcza przymiotników), a nawet literówek. Kompozycyjnie zazgrzytał mi urwany, niczego niepuentujący i niezamykający niemal żadnych wątków finał.

Umyka mi również sens wielu „symboli” umieszczonych w tekście. Dlaczego dzieci-pająki? dlaczego gryzące muchy? dlaczego maszyna odzywa się do bohatera, skoro nie ma to żadnego umiejscowienia w fabule i żadnego wyjaśnienia? Mam wrażenie, że tylko dlatego, że miało być bardzo weird.

 

Poniżej kilka przykładów ilustrujących moje uwagi:

Wścibskie spojrzenia świńskich oczek. Miałem ochotę, nie, nie chciałem zrobić im krzywdy, chciałem tylko, by zniknęli, przynajmniej z miejsca, w którym akurat się znajdowałem.

– nie zrobić krzywdy oczkom?

To przymusowe zamknięcie prze pierwsze miesiące w fabryce znosiłem z ogromnym trudem.

– prze zamiast przez.

Z fabryki nie dało się tak po prostu wyjść. Na początku zmiany było się przez fabrykę pochłanianym, a na końcu wypluwanym niczym mucha, która przez przypadek wpadła ci do jamy ustnej.

– taka trochę chybiona i niekonsekwentna metafora, chybiona przez to porównanie do muchy wpadającej przez przypadek do ust. Robotnicy nie trafiają do fabryki przez przypadek.

Macałem dłońmi obite blachami ściany, spoglądałem przez wąskie szyby przeraźliwie białych, idealnie wypucowanych drzwi z nadzieją, że po drugiej stronie ujrzę kobaltowe niebo, ale widziałem tylko kolejne, przemysłowe tunele tonące w jaskrawym świetle halogenowych lamp.

– jakiś tu nadmiar określeń: ściany – obite blachami; szyby – wąskie; białe – przeraźliwie; wypucowane – idealnie; drzwi – wypucowane; niebo – kobaltowe; tunele – przemysłowe; tunele – tonące; światło – jaskrawe, lampy – halogenowe. Ciut za dużo tego dobrego, według mnie, jak na jedno zdanie.

Ale czyż człowiek nie do wszystkiego się przyzwyczaja?

– dziwaczny szyk zdania, które powinno raczej brzmieć: Ale czy człowiek nie przyzwyczaja się do wszystkiego?

Wybierałem podwójne espresso z cukrem, które wypijałem w korytarzyku prowadzącym do zamkniętego w ciągu nocy laboratorium.

– w ciągu nocy? Raczej po prostu w nocy.

Niestety, moja maszyna znowu wymagała pomocy grantowych

– granatowych.

To z powodu hm, chyba raczej […]

Jedyną, hm, chyba jedyną […]

 

– po co te „hm". Lubisz takie wstawki w narracji, które imitują wypowiedz ustną, co w literaturze nie bardzo się sprawdza. Podobnie jak nadmiar wielokropków zastosowanych w podobnym celu.

a też po dwóch godzinach obsługi oczoobrabiarki, która podobnie jak ja wydawała się cieszyć z nieobecności mojej „koleżanki”, zostałem wezwany do gabinetu szefa.

– za dużo chyba chcesz przekazać w tym jednym zdaniu.

Przywiódł mi na myśl jakiegoś ptaka, bardziej gawrona niż wronę.

– naprawdę bohater potrafi na pierwszy rzut oka tak rozróżniać te dwa, bardzo podobne do siebie ptaki i określić stopień ich podobieństwa do twarzy innej osoby? Nie spodziewałem się, że to ornitolog amator.

ale jednak i mimo że w takich sytuacjach opróżniłem basen i dokładnie wszystko czyściłem

– opróżniałem.

Nikt cię tam nie widział ani nie ma cię na nagraniu.

– można chyba jakoś uniknąć tego cięcię.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Mr. Maras – bardzo dziękuję za wnikliwy komentarz. Wyłapane błędy poprawię, a w przyszłości postaram się stworzyć coś bardziej oryginalnego i unikać “hm” i “…”., bo rzeczywiście ich nadużywam. Może też spróbuję napisać tekst w trzeciej osobie.

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia :)

Hmm, ciężko. W ogóle ciężko.

Zdaje mi się, że – naturalnie to moje zdanie – zderzyły się dwa sposoby myślenia i wizje. Każda jest pełnoprawna i miejsce swoje ma. Ponadto chyba też owe osławione gusta i sytuacja. 

Po kolei napiszę do Was.

katiu, opko dla mnie jest dobre. ORYGINALNE. Nikt tak nie pisze. Zawsze można coś poprawiać, ale Ty masz swój styl, wizje i idź za nimi. Poprawiaj ostrożnie i z dużym wyczuciem, bo tematy, które podnosisz są ważne, dla mnie i nie tylko.  Kiedy zobaczyłam, że trzaskasz jedno opko za drugim, zacierałam ręce, myśląc – oj, będzie z nich tomik opowiadań, może pogrupowany w kategorie.

marasie, czytając Twoje ostatnie piórkowe komentarze byłam zdziwiona, jak często moje myśli były zbieżne, choć właściwie powinnam była to wiedzieć/przewidzieć, gdyż zdarzało się nam mieć podobną opinię, zwłaszcza przy kontrowersyjnych opkach (dwa szczególnie zapamiętane, to jedno dziwne i odjechane – pełne metafor, drugie – wieloryby). 

W tym przypadku stawiam veto, proszę weź pod uwagę styl pisania, jego cechy charakterystyczne. Rozwój nie polega tylko na różnorodności tematów, ale dociekaniu, o co mi chodzi. Zbliżaniu się do niego. Jasne, formy czy różne środki wyrazu można testować, ale tematów – nie, nie zawsze, przynajmniej nie w konkretnym okresie czasowym. 

A w ogóle to podobają mi się Twoje komentarze, aż chcę się spiąć i pisać, aby przeczytać Twój komentarz pod którymś.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum – myślę, że od pewnych wizji i tego, co siedzi w głowie, nie do końca da się uciec ;) Może w przyszłości pokombinuję trochę z formą narracji :) Wielkie dzięki za wsparcie i życzę udanego wieczoru :)

Będę czytała baśnie, sprawdzając motyw. :-)

Wzajemnie, katiu. :-)

PS. Chodzi o wieczór, naturalnie. xd

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Tekst bardzo dobry, nastrojowy i napisany sprawnie, choć wyłapała kilka technicznych potknięć (głównie interpunkcja). Sprawnie realizujesz hasło konkursowe, bazując na mocnych aspektach Twoich tekstów: motywie wplecionym w oryginalny, mroczny worldbuilding. Myślę, że to najlepsze Twoje opowiadanie, jakie czytałam. Fabularnie dobrze skomponowane, zakończone gorzką (chociaż trafną) puentą. Miałam jednak wrażenie, że motyw Kafkowo-Procesowy pod koniec opowiadania został dokręcony na siłę. Moim zdaniem opowiadanie lepiej by wybrzmiało, gdyby Maren zginęła wcześniej, przez co wątek śledztwo zostałby silniej wbudowany w tekst.

Gratuluję, mam nadzieję, że oceny innych jurorów będą równie wysokie, co moje.

Chyba nie były :( Dziękuję Wiktoria. Trochę mam doła i muszę zrobić sobie przerwę,

Katiu, NIE, NIE, NIE.

Proszę, chrzań konkursowe laury.  Życie i odczuwanie jest ważniejsze.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dorzucę swoją późną opinię. Przyznaję, że tekst zrobił na mnie spore wrażenie. Klimat leje się wiadrami. Jest duszno, nieprzyjemnie, brudno, dziwacznie. Zachowanie głównego bohatera wzbudza tak litość, jak irytację; od początku wiadomo, że zmierza ku katastrofie, którą, w co chce się wierzyć, częściowo funduje sobie na własne życzenie. Pojawiły się sugestie, że wątek morderstwa powinien pojawić się wcześniej. Moim zdaniem – niekoniecznie. Pierwszą część opowiadania konsekwentnie poświęciłaś na budowanie napięcia i jak dla mnie nie jest to wadą.

Adam – bardzo dziękuję za miłe słowa. Pozdrawiam serdecznie i życzę miłej nocy.

Czas się wytłumaczyć dlaczego NIE. 

W przypadku Twoich tekstów to nigdy nie jest łatwa decyzja. I ten nie był inny – długo się gryzłem (nie powiem gdzie) bo to bardzo dobre opowiadanie. Intensywne w swoim mroku i brudzie, ślisko depresyjne, gdzie gęsty klimat dodatkowo podbijany jest tak lubianym przeze mnie fokusem na szczegóły (kawa). Dobry weird w z jednej strony, z drugiej – to tak naprawdę wcale nie musi być nawet fantastyka (a to na plus). Może to po prostu prawdziwy świat i zwyczajne życie, widziane z wnętrza bardzo chorego umysłu… 

Odniosłem jednak wrażenie, że jest to tekst, że tak powiem, bezpieczny, złożony z elementów, które są dla Ciebie raczej typowe, unurzany w nastroju i okraszony treściami, które eploatowałaś już wielokrotnie. W rezultacie powstał tekst bardzo "katiowy". I choć jestem pewien, że dla wielu to największa zaleta opowiadania, to uważam, iż ostatnio kilka razy pokazałaś, że potrafisz błysnąć czymś nietuzinkowym, czymś, co jest niepozbawione charakterystycznego dla Ciebie stylu, ale jednak nieco inne, świeże i pomysłowe (T72 na przykład). Tej świeżości zabrakło mi w "Fabryce". Oraz może jeszcze przydałoby się trochę więcej złożoności i dynamiki w samej historii – tekst to w zasadzie opis tego, co bohater myśli i czuję poruszając w swoim chorym świecie. Cała fabuła to trzy wydarzenia, już w drugiej połowie opowiadania – poród, niewyjaśnione zabójstwo, błyskawiczny proces. 

Ale piórko piórkiem, grunt, że to bardzo dobry, zapamiętalny tekst, którego lektura sprawiała przyjemność – o ile "przyjemność" to to odpowiednie słowo, gdy chodzi o obcowanie z taką literaturą :-) 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Thargone – bardzo dziękuję za poświecony czas. Tekst rzeczywiście wyszedł mi…, hm, czegoś ewidentinie w nim zabrakło. Najgorsze, że starłam się napisać go dobrze i teraz mam poczucie cofania się w własnych zdolnościach i wypalenia, i potrzeby odizolowania. Dlatego z góry wszystkich przepraszam za być może trochę zmnijeszoną aktywność na portalu w najbliższym czasie :(

Pozdrawiam serdecznie.

Dobry przykład tekstu, gdzie przyjęte dziwactwo staje się normą (fabryka z oczami), a prawdziwym dziwactwem są ludzkie zaburzenia (brak chęci socjalizacji). Tylko… jeśli przyjąć, że oczoobrabiarka i są wyobrażeniem zmęczonego materiału, weird znika.

Obrzydzenie jest stosunkowo proste i nieco przewidywalne: gluty, bród, muchy, puste stosunki, trup w maszynie. Można było zrobić więcej z klaustrofobiczną narracją. Nie kupuję tego, że Kulpik wydawał polecenia Karen, nawet i natchniony przez kawę – opisałaś go jako stłamszonego, potulnego żonie, załamanego sytuacją człowieka.

Narracja jest bardzo poukładana, prosta, wyjaśniająca powoli wszystko; brakowało mi niezrozumienia, grozy. Najciekawiej wypadł moim zdaniem wątek dzieci pająków i bezradność zakończenia, ta właśnie kafkowa krytyka wszelkich instytucji, choć zabrakło mi podsumowania, końcowego komentarza. Na plus rytuał powtarzania imienia bohatera (rytmika), i samo imię również.

Żongler, dzięki za komentarz.

Zapachniało mi Ligottim, zwłaszcza jego horrorem korporacyjnym. Lubię takie klimaty to i to opko mi się spodobało

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Dzięki Fanthomas :)

Nowa Fantastyka